Tawerna RPG numer 115

Zmierzch

Zmierzch

Długo przyszło nam czekać od momentu, w którym świat obiegły pogłoski, że powstaje ekranizacja Zmierzchu. Trochę krócej zajęło oczekiwanie od czasu premiery w USA do premiery w Polsce. W końcu jednak stało się i możemy już oglądać ekranizację jednego z największych literackich przebojów ostatnich lat. Książka mi się podobała, postanowiłem więc sprawdzić, jak w porównaniu z nią wypada film. I się zawiodłem.

Główny nurt fabuły nie różni się od pierwowzoru. Nastolatka Bella Swan przenosi się do ojca, do niewielkiego, niemal stale zakrytego chmurami miasteczka. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowa szkoła, w której dziewczyna staje się obiektem powszechnego zainteresowania. Czuje się wyobcowana, ale już pierwszego dnia dostrzega parę osób trzymających się z dala od szkolnego zgiełku. Między nimi zaś obecny jest niesamowicie przystojny chłopak. Edward Cullen nie bez wzajemności wpada jej w oko i pomimo kiepskiego początku znajomości, szybko się ze sobą schodzą. Zaczyna się problematyczny romans.

To szybkie zejście jest największą wadą filmu. Nie ukrywam, że nie przepadam za ekranizacjami. Ograniczony czasowo film nigdy nie odda w pełni nawet najważniejszych wątków książki. Z pewnych elementów trzeba zrezygnować. I w tym przypadku, co boli najbardziej, ucięto cały okres nawiązywania kontaktu między Bellą a Edwardem. To, co w książce rozwijało się powoli i spokojnie, w filmie zostaje sprowadzone do dwóch scen: pierwsze spotkanie, po którym Edward ucieka, kiedy tylko ma możliwość, i drugie, kiedy oboje dość swobodnie ze sobą konwersują. Równie nagle bez żadnego logicznego powodu wyznają sobie, że są zakochani. Osoby znające książkę pewnie to zignorują, ale nowicjuszy takie połączenie głównych bohaterów nie przekona, a to chyba największy grzech dla romansu.

Zmierzch

Całość pełna jest dziur, wprowadzonych niepotrzebnie udziwnień i upraszczania. Pada sporo informacji, które do niczego nie są potrzebne. Bella zauważa na przykład zmiany tęczówki Edwarda, ale nikt nie wyjaśnia, czym jest to spowodowane. Wiemy, że Alice przewiduje przyszłość, a Edward czyta w myślach, ale funkcjonuje to na zasadzie bajeru, o którym natychmiast się zapomina, bo nie pełni on w dziele pani Hardwicke żadnej roli. Książka była naiwna, ale dość wyraźnie pokazywała przewagę, jaką dają te umiejętności. Tam również czyny bohaterów odpowiadały ich słowom. W filmie trudno uwierzyć, że Edward nie chce się przyjaźnić z Bellą, kiedy cały czas się koło niej kręci, a wszystkie rozmowy odbywają niemal stykając się nosami. Nawet portretom psychologicznym się oberwało. Książkowy Edward jest pewny siebie, bezczelny, złośliwy i skory do uśmiechów. Filmowy przez większą część seansu snuje się z tak zbolałą miną, jakby męczył go co najmniej ból zęba. Angela jest zbyt śmiała, Tyler za mało upierdliwy (choć to akurat wina braku czasu), a Alice za mało rozszczebiotana.

Zmierzch

Rozbawiły mnie także efekty specjalne. Dźwięk pojawiający się, gdy Edward przyspiesza do swej naturalnej prędkości, przywiódł mi na myśl stareńki serial z Supermanem. Podobnie ruchy w tym stanie wypadły całkowicie nienaturalnie. Ktoś albo nie pomyślał, jak to powinno realistycznie wyglądać, albo miał zbyt mały budżet na odpowiednią realizację. A przecież do niczego nie było to potrzebne. U Stephenie Meyer żadnego skakania po drzewach nie było.

Tak tu narzekam, ale Zmierzch ma również swoje dobre strony. Ograniczenia czasowe spowodowały konieczność rezygnacji z dużej liczby elementów, ale inwencja scenarzystki zdołała jakoś powiązać wydarzenia we w miarę spójną całość. Pojawia się też kilka smaczków, jak choćby scena z jabłkiem, nawiązująca do okładki książki. Również najbardziej charakterystyczne cytaty mają swoje miejsce. Co mnie bardzo zdziwiło, to realizacja walki w sali baletowej. Spodziewałem się, że zostanie ona ułagodzona na hollywoodzką modłę, do czego na szczęście nie doszło.

Zmierzch

Aktorzy... Ich dobór mi nie przeszkadzał, ale nie popisali się za bardzo. Wypadli sztywno, a mimika w ich wydaniu praktycznie nie istnieje. Zastrzeżenia mam też do zdjęciowców, którzy nie bardzo mieli pomysł, jak ładnie przedstawić Forks. Generalnie cały film utrzymany jest w szaroburej tonacji (z konieczności, więc tego czepiał się nie będę), ale krajobrazy prezentują się interesująco i szkoda, że nie wydobyto ich pełnego potencjału. Muzyka ogólnie zła nie była. Współgrała z akcją i należycie budowała klimat. Miałem jednak nadzieję na coś bardziej... klasycznego. Szczególnie patrząc na zainteresowania Belli i Edwarda.

Zmierzch

Jakoś bardziej ciągnie mnie do ponownego przeczytania książki, niż odwiedzenia kina, ale zdaję sobie sprawę, że moje marudzenie raczej nie będzie miało wpływu na decyzję fanek i fanów Zmierzchu. Oni na film i tak się wybiorą, przymkną oko na niedoskonałości, bo fabułę znają z książki, a będą cieszyć oczy Robertem Pattisonem i Kristen Stewart. Z perspektywy kogoś, kto o Zmierzchu do tej pory nie słyszał, ten film jest jednak tylko kolejną, do bólu typową hollywoodzką produkcją. Gdyby w kluczowych momentach zastosować rozwiązania z książki, zrezygnować z bajerów na rzecz klimatu i trochę rozluźnić aktorów, wypadłby pewnie lepiej. Mam cichą nadzieję, że kontynuacja będzie trzymać wyższy poziom, ale patrząc na nazwisko reżysera, trochę się obawiam. Cóż, jak to mówią: poczekamy, zobaczymy.

Tytuł: Zmierzch [Twilight]
Reżyseria: Catherine Hardwicke
Scenariusz: Melissa Rosenberg (na podstawie powieści Stephenie Meyer)
Obsada: Kristen Stewart, Robert Pattinson, Billy Burke
Rok: 2008
Czas: 122 minuty
Ocena: 3

Autor: Paweł 'Oso' Czykwin

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.