Tawerna RPG numer 112

Skra i Szadź

Część 4

Pośpiech to zły doradca.

Gulvas

Szczyty majaczyły daleko przed nią, niewyraźne i zamglone. Nierówny trakt zwężał się i stawał coraz mniej przejezdny. Koń potykał się na kamienistej drodze, wprawiając tym Trail w stan ciągłej irytacji.

Jakiś szelest po raz kolejny kazał się jej odwrócić i spojrzeć z dziwną nadzieją w stronę, z której przybyła. Chociaż kategorycznie zabroniła Fladanowi podążać jej śladem, po cichu liczyła na to, że elf jej nie posłucha. Że ją dogoni i wszystko jej wyjaśni. Jednak nikt za nią nie jechał, a szelesty dobiegały z lasu, gdzie wiatr buszował wśród liści i gałęzi drzew.

Trail zastanawiała się, czy pojechał za Trasil. Pewnie tak, choć i ona wyraźnie zaznaczyła, że nie życzy sobie jego towarzystwa. A może jej towarzystwa. Kobieta wiedziała, że powinna czuć wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało, ale teraz było jej to obojętne. Nie obchodziło jej, co dzieje się z Szadzią. Fladan mógł sobie za nią pojechać, mógł ją ścigać do samego Vermax albo nad rzekę. Co z tego? Niech sobie jadą razem i na koniec świata, jeśli taka ich wola. Jej to nie obchodzi.

Szlag!

Niebo się chmurzyło. Trail też. Tylko deszczu jej jeszcze brakowało.

Gdy dotarła do rozwidlenia dróg, zupełnie nieświadomie skręciła z głównego traktu w węższą, zarośniętą ścieżkę. Wiatr się wzmagał, co było kolejnym zwiastunem nadchodzącej burzy. W głowie kobiety zrodziła się nagle świadomość beznadziejności sytuacji. Po co pchała się w góry, w których nigdy nie była? Czego tu szukała? Ta wyprawa mogła okazać się bardzo niebezpieczna, i to nie tylko dla konia, który z łatwością mógł złamać nogę na zdradliwym górskim szlaku.

Lecz z drugiej strony, czy miała gdzie się udać? Vermax odpadało, nie wróci przecież do pracy dla barona, tym bardziej nie podobała jej się myśl o ponownym spotkaniu z Trasil. Musiała więc jechać dalej, jak czyniła od lat, a góry były tak samo dobre, jak każdy inny kierunek.

Pierwsze krople uderzyły o korony drzew. Ścieżka, którą jechała Trail zagłębiała się w las, kobieta była świadoma tego, że minie jeszcze chwila, nim poczuje deszcz. Mimo to wciągnęła kaptur i zsiadła z konia. Ruszyła mozolnie naprzód, prowadząc obładowanego wierzchowca, aż rozpętała się prawdziwa ulewa, co zmusiło ją do znalezienia jakiegoś schronienia.

W tym jednym wypadku los zdawał się jej sprzyjać. Ścieżka bowiem kończyła się przed popękaną skalną ścianą, a jedna ze szczelin wydała się wystarczająco szeroka dla niej i dla konia.

– Wielcy bogowie… – westchnęła, zbliżając się do jamy, w której miała nadzieję odpocząć. Nie tego się spodziewała. Wąska z początku szczelina przeradzała się głębiej w prawdziwą jaskinię, i to o imponujących rozmiarach.

Przemoczona Trail pozostawiła konia wewnątrz, przy wejściu, a sama zabrała się do oglądania skalnej groty. A ta nie mogła być dziełem natury, raczej przypominała wykutą przez ludzi świątynię. Była prawie pusta. Strop znajdował się bardzo wysoko, a na środku jaskini, na podwyższeniu, stał wykuty z litego kamienia idealnie gładki blok, może stół lub ołtarz. Trail weszła na podest i pogładziła go ręką.

Tego nie dokonali zwykli ludzie. To było dzieło czarodziejów.

Magia. Tak, ona wyjaśniała, dlaczego w grocie było jasno. Trail nie potrafiła wskazać źródła światła – szczelina była zbyt wąska by wpuścić jego wystarczającą ilość, mimo to, wnętrze groty było dobrze widoczne. Nagle przeszło jej przez myśl, że to miejsce może stanowić odpowiedź na bardzo wiele pytań.

Pochyliła się nad ołtarzem i przetarła go połą płaszcza, jednym ruchem ścierając nagromadzony przez lata kurz, pył oraz odłamki skalne. Na gładkiej, wypolerowanej powierzchni ktoś wyrył symbol, którego widok wywołał na ustach kobiety kwaśny uśmiech. Dwa smoki, jak z tatuażu, który miała na ramieniu, stojące przodem do siebie, wspólnie dzierżyły klucz.

– Trasil? – chropowaty głos odbił się echem od ścian jaskini. Kobieta, wcale nie zdziwiona, uniosła głowę i ujrzała stojącego przed podwyższeniem mężczyznę. Musiał cały czas przebywać w grocie, gdyż jego ciemne włosy były suche. Próbowała po stroju poznać, kim jest, lecz nigdy wcześniej nie widziała tak zagadkowo udrapowanej fioletowej szaty. Wyprostowała się i spojrzała na niego wyzywająco. Szare oczy mężczyzny błysnęły.

– Trail – powiedzieli równocześnie.

– Gdy ostatni raz cię widziałem – mężczyzna pochylił się delikatnie – byłaś tak maleńka, że mogłem bez trudu unieść cię w ramionach. Dziś miałbym problem – uśmiechnął się lekko.

Trail zmrużyła oczy. Zatem dotarła do źródła, które zaspokoi wszystkie jej wątpliwości. Nareszcie.

– Kim jesteś? – spytała, krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna zmrużył oczy, tak, jak gdyby chciał odpowiedzieć, ale ona nie dała mu dojść do słowa. – A może najpierw powinnam zapytać, kim ja jestem? Kim jest Trasil? Co oznacza symbol smoka? – obeszła stół dookoła i stanęła naprzeciw niego. – Skąd nas znasz? Dlaczego wychowywałyśmy się tak daleko od siebie? I co to za miejsce?

Mężczyzna pokiwał powoli głową, pokazując, iż rozumie ten natłok pytań.

– Po kolei – powiedział i wskazał jej by usiadła na kamiennym stole. – To historia długa i skomplikowana, i choć ani ty, ani Trasil nie powinnyście były tu nigdy trafić, czekałem na was.

Trail usadowiła się wygodnie na kamieniu, sama zdziwiona, że tak cierpliwie czeka na tę opowieść. Mężczyzna podszedł kilka kroków i oparł stopę na podwyższeniu.

– Nazywam się Gulvaskee’ejivkeinuadl’alh – słysząc to, kobieta się skrzywiła – i jestem smokiem. Dla użytku śmiertelnych skracam imię do Gulvas, możesz tak do mnie mówić.

Trail kiwnęła głową. To wyjaśniało po części jego wygląd i trudny do określenia wiek. Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je rękami, czekając na dalszy ciąg historii. Smok spojrzał na nią bez cienia uśmiechu.

– Rozwieję wszystkie twoje wątpliwości, obiecuję, ale w tym celu muszę zacząć od samego początku. Wybacz mi to – zerknął na nią. – Ponad trzysta lat temu posadami świata zachwiała wojna. Przypuszczam, że o tym wiesz – kobieta przytaknęła. – Pomińmy fakt tego, kto był odpowiedzialny za tę rzeź i jak toczyły się jej losy. Najważniejsze jest to, że niemalże cały Kontynent został zniszczony i za to nie byli odpowiedzialni żołnierze, lecz magowie.

Trail dobrze wiedziała, do czego zmierza smok, nie chciała mu jednak przerywać. Ponownie pokiwała głową, a on wolnym krokiem zaczął krążyć wokół stołu.

– Tylko ludzie obdarzeni mocą byli w stanie dokonywać tak barbarzyńskich czynów, bo kiedy odkryli sposób, w jaki mogą w pełni panować nad swoimi umiejętnościami, jedynym ograniczeniem była już tylko ich wyobraźnia.

Zamilkł na chwilę a zalegającą w grocie ciszę mącił jedynie miarowy stukot jego butów.

– Trudno przewidzieć, jak skończyłaby się ta wojna – podjął – gdyby nie fakt, iż jej rozmiary i poczynania śmiertelników rozwścieczyły bogów. Zapomniano bowiem, że magia była boskim darem dla istot, które nie mogły żyć wiecznie – jego głos zabrzmiał cierpko. – Miała ułatwiać im pracę i łagodzić cierpienia, a tymczasem żądza władzy i bogactw uczyniła z tego daru narzędzie mordu i zniszczenia. Zaprzestano również starań o boską przychylność, profanowano świątynie, rozbijano posągi, uśmiercano kapłanów. Ale bogowie szybko pokazali, kto tak naprawdę ma władzę nad światem, życiem i śmiercią. Trwający ponad dwadzieścia pięć lat krwawy konflikt zakończył się niemalże z dnia na dzień.

– Z dnia na dzień – powtórzyła ponuro Trail. – Bogowie odebrali śmiertelnym zdolność do posługiwania się magią, dobrze. Ale co to ma wspólnego ze mną?

Smok przysiadł nieopodal na kawałku skały. Milczał. Szum deszczu stawał się coraz głośniejszy.

– Bogowie odebrali śmiertelnym magiczną moc – powiedział w końcu. – Opuszczała ona nie tylko czarodziejów, ale i przedmioty oraz miejsca, w które ją przelano.

– A ta jaskinia? – Trail spytała, lekko zdziwiona. – Przecież jest magiczna!

– Nie wyprzedzaj faktów – smok skarcił ją spojrzeniem. – Po kolei, wszystko ci opowiem i wytłumaczę – dziewczyna niechętnie kiwnęła głową, patrząc na mężczyznę. – Jeśli chodzi o czarodziejów, najdotkliwiej utratę mocy odczuli ludzie. Dosłownie, w przeciągu kilku dni, przestali władać magią. Magiczne inskrypcje stały się dla nich niemożliwe do odczytania, a najprostsze zaklęcia wyczerpywały ich fizycznie. Następnie moce traciły elfy – choć tu proces ten nie postępował ani tak szybko, ani gwałtownie.

– Dlaczego? A smoki? – dziewczyna potarła nos.

– Elfy czerpią dużą część swej mocy z sił życiowych. W przeciwieństwie do ludzi, każdy elf ma w sobie na tyle dużo magii, by wyszkolić się na czarodzieja, a bogowie nie pragnęli niczyjej śmierci.

– No a smoki?

– Smoki to istoty na wskroś magiczne. Każdy smok posługuje się magią – czy stałbym przed tobą w ludzkiej postaci, gdyby nie ta umiejętność? Nie – odpowiedział sobie i zmrużył oczy. – Ale decyzja bogów odbiła się bardzo silnie na naszych umiejętnościach. I prócz paru zaklęć nie zostało nam nic – w jego głosie brzmiał żal i przygnębienie. – Mimo to, smoki jako ostatnie zaczęły odczuwać ubytki mocy i jako jedyne miały szansę temu przeciwdziałać.

– Co to znaczy? – Trail zmarszczyła czoło. – Wystąpiliście przeciwko woli bogów?

– I tak, i nie – Gulvas machnął ręką. – Można powiedzieć, że trochę nadużyliśmy ich zaufania. Nie mogliśmy ocalić naszej magii, ale mogliśmy ocalić nasze dzieło.

– Nie rozumiem…

– Wyobraź sobie, że jesteś potężną czarodziejką – smok westchnął cicho. – Wiesz ile znaczy dla ciebie magia. I nagle to wszystko ma zniknąć. Nie tylko z twojego ciała, ale i z dzieła twojego życia. A to czarodzieje byli twórcami magicznych przedmiotów, a niektóre z nich były bardzo potężne. Czy gdybyś wiedziała, że czeka je zniszczenie, nie starałabyś się temu zapobiec?

– Przedmioty nie traciły mocy?

– Ależ traciły! Ale był to proces jeszcze powolniejszy, gdyż niezwiązany z boską interwencją, ale brakiem mocy u ich twórców! Przedmiot tracił swoje właściwości bardzo długo i bardzo powoli. Przypuszczam, że te naprawdę potężne, potrzebowały nawet kilkudziesięciu lat, by stać się zupełnie bezwartościowe.

– Nadal nie rozumiem, co znaczy, że chcieliście je ratować – jęknęła Trail.

– To proste – Gulvas zmrużył oczy. – W magicznych przedmiotach zaklęto magię. Magię, która znikała z tego świata. Trzeba więc było ocalić to, co w nich się kryło. Kiedy smoki zrozumiały, jaki los je czeka, wiedziały, że nie mogą marnować czasu. Jako że traciły swoje moce powoli, miały szansę uratować choć część magicznego dorobku – smok westchnął. – Zebrały tak dużo magicznych przedmiotów, jak tylko się dało i stworzyły – korzystając jeszcze z magii, która w nich tkwiła – to miejsce. A właściwie cały kompleks tuneli pod nim.

– Kompleks tuneli? – Trail uniosła brwi, zaciekawiona. – Dla kilku medalionów i mieczy?

Gulvas zaśmiał się posępnie.

– Cóż, widać, że pochodzisz z Wyspy – odparł. – Tam wojna nigdy nie przybrała magicznego charakteru, dlatego nie zostaliście pozbawieni mocy. I z tego samego powodu, tak wyobrażasz sobie magiczny przedmiot. Ale trzysta lat temu… mówiłem ci, że ludzka wyobraźnia jest nieograniczona, jeśli chodzi o takie sprawy. Magowie tworzyli nie tylko magiczne miecze i zbroje, ale i całe armie wojowników. Wypełniali magią maszyny oblężnicze, budowali latające twierdze, tworzyli niezniszczalne fortece…

Trail chrząknęła.

– Zebrali te wszystkie rzeczy, tak? – spytała, by się upewnić. – I schowali je gdzieś tutaj?

– Mniej więcej – Gulvas potaknął. – Ukryto je w tych tunelach, ba, całych podziemnych jaskiniach. Użyto specjalnych zaklęć, by je zabezpieczyć, dzięki czemu, tak długo, jak tam pozostaną, nie stracą ani krzty swojej mocy.

– Chwila, chwila – Trail zmrużyła oczy, wyraźnie zaczynając rozumieć. – Skoro są tak potężne, to każdy, kto je wydobędzie z ukrycia dzisiaj, stanie się niepokonany! No, pod warunkiem, że będzie potrafił tych przedmiotów użyć…

– Nie zapominaj, że te przedmioty powstawały dla walczących państw, często zwykłych żołnierzy. Większość z nich tworzono tak, by nie trzeba było specjalnych umiejętności by z nich korzystać. A nawet jeśli… pamiętaj, że na Wyspie jest wielu magów, którzy są na tyle żądni mocy, by oddać bardzo wiele za samą możliwość obejrzenia tych przedmiotów.

Trail gwizdnęła cicho.

– Nieźle. Zatem, całe szczęście, że to wszystko jest tu bezpiecznie schowane. Gdyby ktoś to otworzył…

Gulvas popatrzył na nią ponuro.

– Coś nie tak?

– O tym samym myśleliśmy wtedy, Trail. Gdy trzysta lat temu budowaliśmy tę komnatę.

– Brałeś w tym udział? – dziewczyna uniosła brwi.

– Oczywiście. I teraz dochodzimy chyba do momentu, na który tak bardzo czekałaś.

Dziewczyna wlepiła wzrok w siedzącego smoka.

– To był nasz największy problem. Z jednej strony ratowanie dziedzictwa, zwykły żal za stratą takich, może morderczych, ale – nie zawaham się użyć tego określenia – jednak dzieł sztuki, a z drugiej… to czyhające niebezpieczeństwo. Dzisiaj magia jest tutaj najcenniejszym skarbem. Wielu złych ludzi pragnęłoby ją posiąść. Jak zatem zapieczętować dojście do tej potęgi, by ktoś niepowołany z niej nie skorzystał?

– Jak? – wyrwało się z ust Trail.

– Przedstawię ci teraz sposób naszego rozumowania. Nie oceniaj mnie zbyt surowo, proszę. Nie mieliśmy wiele czasu, nasze moce słabły. Musieliśmy działać niezwłocznie – twarz Gulvasa stała się nieprzenikniona. – Musieliśmy jak najszybciej wymyślić klucz! Tyle, że… – zawahał się. – Przedmioty mają to do siebie, że ich właściciele się zmieniają. Przedmiot można ukraść, zgubić, znaleźć. Co zrobilibyśmy, gdyby klucz do tej niezmierzonej potęgi zaginął? Możliwe, że nigdy nie otworzylibyśmy już więcej tych wrót lub, że zrobiłby to ktoś niepowołany. Obu ewentualności chcieliśmy uniknąć.

Trail powoli pokiwała głową.

– Mogliśmy zatem umieścić klucz w żywym stworzeniu, obdarzonym duszą i rozumem – kontynuował. – Moc zaklęcia pozwalała nam na ustalenie warunków, jakie musiały być spełnione, by wrota zostały otwarte. Nic prostszego – taki człowiek mógłby to zrobić tylko z własnej, nieprzymuszonej woli. To wydawało nam się bezpieczne.

– Absurd! – Trail żachnęła się. – To nie było dobre rozwiązanie! Co, gdyby ten człowiek-klucz po prostu chciałby tej mocy? Gdyby był zły? I co, gdybyście sami chcieli otworzyć jaskinię?

– O tym samym pomyśleliśmy. Wydawało nam się, że w tym ostatnim przypadku, zdołalibyśmy przekonać nasz klucz do współpracy. A co do otwarcia jaskini bez naszej wiedzy… To było zagrożenie. Ale mieliśmy już niemowlę. Nasza moc słabła z każdą godziną, nie mogliśmy przedłużać, szukać nowego rozwiązania, bo w końcu nie bylibyśmy w stanie rzucić odpowiedniego zaklęcia.

– Więc, kto jest kluczem? – głos Trail stał się cierpki.

– W ostatniej chwili wpadł nam do głowy jeszcze jeden, rozpaczliwy pomysł – smok zignorował dziewczynę. – Mogliśmy zrobić tak, by jeszcze bardziej utrudnić otwarcie wrót. Wystarczyłby do tego drugi klucz.

– Drugie dziecko?

– Na to nie mieliśmy już czasu. Dlatego naszym jedynym wyjściem było stare i bardzo niebezpieczne zaklęcie. Musieliśmy rozszczepić ciało naszego klucza – tak też zrobiliśmy.

Trail zbladła.

– Jak to rozszczepić?

– Z jednego człowieka zrobić dwóch – dziewczyna skrzywiła się, Gulvas zignorował ten fakt. – Mogliśmy powielić ciało dziecka, a duszę rozszczepić na pół. Dzięki temu, linię podziału mogliśmy poprowadzić w dowolnym miejscu… jeśli mnie rozumiesz…

– Nie – odparła sucho. Smok westchnął.

– Jeśli oddzielilibyśmy od siebie opozycyjne cechy charakteru i pozwolilibyśmy się im rozwijać w dwóch ciałach… nasze klucze nigdy nie doszłyby do porozumienia. Nigdy nie zgodziłyby się wspólnie na otwarcie wrót. Tym bardziej, że klucz został umieszczony w jednym ciele i by zadziałał musiałoby dojść do ponownego połączenia. Przypuszczam, że nikt dobrowolnie nie zrezygnuje z własnej osobowości. Czy to jasne?

– Tak – sapnęła. – Rozumiem.

– Mogliśmy także utrudnić im jakiekolwiek spotkanie – na przykład umieszczając niemowlęta w dwóch różnych miejscach, oddzielonych od siebie o wiele, wiele dni drogi… Nigdy nie dowiedziałyby się o sobie nawzajem i o własnym przeznaczeniu.

Trail milczała. Spuściła głowę, by nie widział wyrazu wściekłości na jej twarzy.

– Pośpiech to zły doradca. Nigdy potem nie byłem dumny z decyzji – ciągnął. – Szczerze mówiąc, nie było chwili, w której nie żałowałbym tego czynu. Ale stało się. Dziewczynki oznaczyliśmy tatuażami, by nie było wątpliwości, że to one są kluczami. Jedną wysłaliśmy na Wyspę, drugą do ludzi lodu. Wychowały się więc w skrajnie różnych środowiskach, co jeszcze pogłębiło różnice między nimi – urwał na chwilę. – Myślę, że nie muszę ci mówić, że chodzi o ciebie i Trasil.

– Nie jestem nią! – warknęła Trail przez zaciśnięte zęby. – Nie jestem! Nie mamy ze sobą nic wspólnego! – krzyknęła, doskonale zdając sobie jednak sprawę z tego, że to nieprawda. – To co zrobiliście to… to… – szukała odpowiedniego słowa. – To zwykła podłość!

Smok pokiwał powoli głową.

– Na swoją obronę mogę powiedzieć tylko tyle, że zrobiliśmy wszystko, byście się nigdy nie spotkały. Nie mogliśmy jednak przewidzieć, że raz rozdzielona dusza, będzie dążyć do ponownego połączenia...

– Nieprawda! – Trail zerwała się z kamiennego bloku, chwytając się ostatniego argumentu, niczym deski ratunku. – Nieprawda! Nie jestem nią! Gdybyśmy były jedną osobą, musiałybyśmy mieć ponad trzysta lat!

Gulvas popatrzył na nią smutnym wzrokiem.

– Ile masz lat, Trail? – spytał cicho.

– Ja… – zająknęła się. – Nie pamiętam dokładnie. Może dwadzieścia parę? Ale na pewno nie trzysta! – dorzuciła ze złością.

Smok uśmiechnął się posępnie.

– Pamiętasz jakieś wydarzenie z dzieciństwa? Jeszcze z twojego pobytu na Wyspie? Przypuszczam, że opuściłaś ją dawno temu.

– Nie, niedawno – odparła szybko. – Wiem, że kilka miesięcy przed moim przyjazdem na Kontynent, płonęła biała puszcza. To nie mogło być nawet dwa lata temu…

– Trail – coś w głosie smoka odebrało jej pewność siebie. – Oczywiście, że to nie dwa lata. Bunt magów miał miejsce jeszcze wtedy, gdy prowadziłem badania na północy. Wróciłem stamtąd jakieś dwieście lat temu.

Trail poczuła, że zaczyna kręcić jej się w głowie. To nie miało sensu! Czy mogła nie zauważyć, że jest nieśmiertelna? To wszystko wydawało jej się niemożliwe, choć z drugiej strony opowieść smoka tłumaczyła wszystko. Wszystko!

Ta ciągła konieczność podróżowania, szukanie czegoś nienazwanego. Spotkanie z Trasil, dotarcie w to miejsce. Tatuaż, imię. Wszystko się zgadza. Gdyby się tak teraz zastanowiła, nie była nawet pewna, jak wyglądali jej rodzice.

– Rozumiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne – ciszę przerwał cichy głos smoka. – Ale taka jest prawda. Wielu z nas oddało życie, by uaktywnić to zaklęcie. A ty i Trasil jesteście kluczem do tej niezmierzonej potęgi. Spójrz – wskazał ręką na strop jaskini. – W tym miejscu jest cząstka waszej magii. To twoja obecność, obecność twojej mocy, rozpaliła światło w tym miejscu. Zresztą, nie dotarłabyś tutaj, gdybyś nie miała odpowiednich umiejętności. Ścieżka nie otwiera się przed każdym. Ta magia nie zniknęła ze świata, gdyż jej odpowiednik umieściliśmy w tobie.

– A ty… – szepnęła dziewczyna. – Co ty tu robisz?

– Ja jestem, można by tak powiedzieć, samozwańczym strażnikiem tego miejsca – westchnął. – Czułem, że prędzej czy później któraś z was tu zawita. Po prostu wiedziałem. I stało się dobrze, Trail, bo to jeszcze nie koniec historii.

– Co ciekawego mi dopowiesz? – spytała kwaśno, zakładając ręce na piersiach.

– Wiesz, że żyjemy w bardzo niebezpiecznych czasach – powiedział, ignorując jej ton. – Wielu ludzi jest skłonnych oddać wszystko, by posiąść złożone w tym miejscu skarby – dziewczyna pokiwała głową. – Mam podstawy, by przypuszczać, że pewien człowiek wie aż nadto na ten temat i jest bardzo bliski poznania całej prawdy.

– Skąd wie?

– Cóż, istnieje mnóstwo zapisków na temat tego, co uczyniliśmy trzysta lat temu – Gulvas przeczesał ciemne włosy. – Nie byłem zwolennikiem tego, by to uwieczniać na papierze, ale inni, ci, którzy pragnęli zostać zapamiętani i tak poczynili swoje notatki. W końcu trzeba przyznać, że takie zaklęcia to był nie lada wyczyn, a oni mieli w perspektywie utracenie praktycznie całej swej mocy.

– Wiesz dokładnie, kto mógłby tego pragnąć? – Trail zmrużyła oczy. Nagle poczuła silny niepokój.

– Mamy kilku szpiegów, którzy dowiadują się tego i owego – Gulvas zrobił kwaśną minę. – Ale nie w tym rzecz. Ten człowiek może i chce uzyskać moc przedmiotów, ale nie uczyni tego, jeśli nie zmusi do tego i ciebie, i Trasil.

– Mnie nie zmusi! Możesz być pewien! – Trail przygryzła wargę.

– Nie zawsze można dotrzymać nawet takiego postanowienia – smok westchnął. – Jest jeszcze twoja druga połowa. Żadna z was sama nie otworzy groty, a jeśli uczynicie to wspólnie, nie będzie sposobu, by ją ponownie zamknąć.

– Więc co mamy robić? Uważasz, że przedmioty nie są bezpieczne?

– Boję się, że ten człowiek mógłby znaleźć sposób, by was jakoś zmusić do otwarcia jaskini. Wtedy będziemy straceni – zmrużył oczy. – Musisz jak najszybciej odnaleźć Trasil i wyjaśnić jej wszystko. A później, najlepiej będzie, jeśli obie odjedziecie w przeciwnych kierunkach i zapadniecie się pod ziemię.

Trail stała nieruchomo, analizując słowa smoka. Odnaleźć Trasil? To bolesne zadanie, na którego wykonanie nie miała najmniejszej ochoty. Z drugiej jednak strony, to, co mówił Gulvas, brzmiało przekonywająco.

Odwróciła się do niego plecami i spojrzała na ołtarz. Palcami przebiegała wzdłuż wyżłobień. Oczami wyobraźni widziała, jak wspina się na postument, chwytając za ręce Trasil. To było takie proste. Nie trzeba było nic mówić, nic robić, o niczym myśleć. Wystarczyło chcieć. Moc, zaklęta w ich ciałach wieki temu, zadziała sama.

– Odnajdę ją – szepnęła z determinacją, czując prawdziwą groźbę bijącą z symbolu wyrytego w kamieniu. – Odnajdę ją, a potem więcej się już nie spotkamy.

Nie oglądając się za siebie, wolnym krokiem odeszła od ołtarza i skierowała się ku wyjściu. Odwiązała konia i, czując na plecach przedwieczne spojrzenie smoka, opuściła jaskinię.

Wiedziała, że musi się udać do Vermax, Trasil z pewnością zdążyła już tam dotrzeć. Oby tylko udało jej się ją dogonić, nim dziewczyna wpadnie w kłopoty.

Kobieta z niepokojem spojrzała do góry. Choć deszcz przestał padać, niebo zasnute było szarymi chmurami.

Tak jak moje serce, pomyślała z goryczą.

Autor: Arkana

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.