Tawerna RPG numer 107

Głos z zaświatów

Robert od blisko dwóch godzin leżał na łóżku. Ręce ułożone miał wzdłuż ciała, a nogi położone jedna przy drugiej. Wcale się nie poruszał, tylko od czasu do czasu mrugał którymś z bezmyślnie wbitych w sufit oczu. Latające po pokoju muchy także nie wywierały na niego najmniejszego wpływu. Robert pogrążony był w letargu, co niektórzy domownicy czy inni obserwatorzy uznawali za najzwyklejszą chorobę psychiczną. Z niewiadomych przyczyn, regularnie popadał w niego między godziną pierwszą popołudniu a czwartą, kiedy to odpoczywał po spędzonej na konstruowaniu pracy. Tak też się dzieje od czasu, gdy Robert zdał maturę i na dobre zakończył edukację, choć całkiem nieźle napisał egzamin dojrzałości. Ale o studiach ani myślał.

Z letargicznego snu pobudzał Roberta zawsze jakiś głos. Nie był to na pewno ani głos mamy, ani taty, ani nawet nieznośnej siostrzyczki. Był to głos znajomy, a równocześnie tak niezrozumiały, że nigdy, choćby i w chwilę po przebudzeniu, Robert nie był w stanie go zrozumieć. Czuł tylko, jak jeszcze przez długi czas obija się echem wewnątrz jego czaszki, skutecznie utrudniając skupienie się. Stąd też Robert konstruował wyłącznie w godzinach przedpołudniowych.

Po przebudzeniu odczuwał nieprzepartą chęć czytania i zdobywania wiedzy, którą zaspokajał znalezionymi w domowej biblioteczce książkami. Gdy zapoznał się już z treścią wszystkich czytadeł, zasięgał do Internetu lub na DVD oglądał filmy przyrodnicze i naukowe, takie jak Laboratorium Dextera czy Inspektor Gadżet.

Pewnego razu, w jednym z zakupionych przez mamę czasopism fantastycznonaukowych, Robert przeczytał tekst o duchach, marach i innych straszydłach. Zainteresowała go szczególnie notka o poltergeistach – stukostrachach, jak się je czasami nazywa. Niestety ta część była bardzo krótka i nie zaspokoiła ciekawości Roberta, a tylko bardziej ją rozbudziła. Na szczęście tuż pod notatką, małą czcionką wydrukowanych było kilka linków do stron o poruszanej tematyce. Nie namyślając się długo, Robert wpisał w przeglądarce jeden z nich. Strona, która wyświetliła się na monitorze, utrzymana była w ciemnych, napawających strachem barwach, w tle zaś przygrywała smutna, wręcz pogrzebowa muzyka. Na pierwszym planie znajdowało się szare logo Upiorne kompendium, otoczone wieloma błyskawicami i obrazami wstających z grobów trupów. Robert zjechał kursorem trochę niżej, gdzie znajdowało się menu. Rozwinął pozycję Duchy i spośród opcji demony, mary, zjawy, czarty, poltergeisty wybrał tę ostatnią. Po załadowaniu się strony zobaczył artykuł:

Poltergeisty

Poltergeisty to jedne z najniebezpieczniejszych duchów. To właśnie za ich sprawą przedmioty potrafią samoistnie przemieszczać się, czy też w ogóle znikać. Sama ich nazwa pochodzi od dwóch niemieckich słów Poltern – łomotać i Geist – duch. Dlatego też często określa się ich mianem hałaśliwych duchów, czy stukostrachów. Zdarza się, że poltergeisty potrafią nawiedzić człowieka. W tym wypadku jedynym sposobem na ich pozbycie jest odwiedzenie egzorcysty lub zmiana miejsca zamieszkania. Udowodnione są również zabójstwa popełnione przez te duchy. Przykładem jest tu opisana przez Marcela Grochowskiego historia dwudziestolatka, który nie mógł uwolnić się od dręczącego go ostrego, wysokiego dźwięku. Pewnego dnia, wstając z łóżka, chłopak odczuł niewyobrażalny ból w okolicy skroni. Po chwili jego czaszka pękła, rozłupując się na pół. Lekarze ustalili, że powodem było wysokie pole magnetyczne działające w jego domu. Egzorcyści jednak jednomyślnie stwierdzili, że taką moc posiada jedynie poltergeist.

Odnotowano także przypadki dobrych poltergeistów, które pomagały domownikom w codziennych porządkach lub ostrzegały przed niebezpieczeństwem.

Który nie mógł uwolnić się od dręczącego go ostrego, wysokiego dźwięku – powtórzył w myślach Robert. Wzdrygnął się na myśl, że jego też może nawiedzić taki poltergeist, o ile już tego nie zrobił. Ten dziwny głos, który słyszy tuż po dziennej drzemce, zdający się coś do niego mówić, niezbicie by na to wskazywał.

Obrazek

Udowodnione są również zabójstwa popełnione przez te duchy – kolejna myśl i następne, związane z nią refleksje.

– A co, jeśli to prawda? – Robert mruknął pod nosem. Wyłączył komputer i wyszedł z pokoju. Stanąwszy na szczycie schodów, wyjrzał przez małe okienko; zachmurzyło się. Zszedł na dół. W kuchni pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było sprawdzenie stanu zapasów żywnościowych. Nie przedstawiały się one kolorowo. Resztki bigosu z wczorajszego obiadu i dwa klopsiki w sosie koperkowym to wszystko, co znajdowało się w lodówce, nie licząc przeterminowanego masła. Zważając na to, że rodzice wrócą dopiero pojutrze, będzie najpewniej musiał wybrać się do sklepu po chińskie zupki, których tak naprawdę nie znosił.

Wstawił czajnik na gaz, wziął pilota i włączył telewizor. Kiedy usiadł na krześle, opierając się łokciem o stół, na czternastocalowym ekranie pojawiła się pozieleniała twarz starego mężczyzny.

– Kie licho? – zapytał sam siebie Robert i nerwowo zaczął naciskać kolejne przyciski na pilocie. Bez skutku. Twarz wcale nie znikła, co gorsza zaczęła mówić:

– Jest dwudziesty pierwszy września, tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku. – Głos, który wypłynął z głośników był gruby i miał metaliczny pogłos. – Czas przestał płynąć. Tu jest inaczej. Doskonale. – Twarz nagle przybrała ostry grymas. Robert odruchowo zrobił kilka kroków do tyłu. Zatrzymał się na wyłożonej kafelkami ścianie. Przylgnął do niej. Była zimna. Wiedział, że temu komuś z telewizora nie patrzy przyjaźnie z oczu.

– A ty co, do jasnej anielki, robisz w moim oknie na świat? – wycedził do Roberta, choć ten próbował sobie wmówić, że to tylko zwykły program w TV. Jednakże widząc, że twarz przybiera coraz straszniejszy wygląd, odpowiedział:

– O to samo mógłbym zapytać ciebie. – Wtedy twarz z telewizora znikła, a na ekranie pojawił się popołudniowy program informacyjny. Robert był zdezorientowany. Kompletnie nie wiedział, co się z nim dzieje. Co jest prawdą, a co tylko złudzeniem. Oszołomiony potrząsnął głową, przetarł oczy i jeszcze raz spojrzał na telewizor. Nadal nadawany był ten sam program. A więc do halucynacji słuchowych dołączyły także wzrokowe. Może powinien wybrać się do lekarza, bo jak sam zauważył, coś tu nie gra. Jeśli to tylko dzieje się w jego głowie, to do wyboru jest psychiatra albo psycholog, a jeśli nie, to pozostaje tylko egzorcysta.

Do lekarza na pewno się nie uda, bo by potem wołali na niego kliniczny albo coś w tym rodzaju, a za egzorcystę trzeba zapłacić i to pewnikiem słono, a nie sądził, by rodzice sfinansowali mu taką wizytę. A i nawet po tym rozwiązaniu wyzywaliby go od głupków i innych pomyleńców. Znajomi również. Pozostało więc wziąć sprawy we własne ręce, poszperać trochę w Internecie, potem coś skonstruować i uwolnić się od tego draństwa. Tylko czy to takie proste?

Robert zestawił czajnik z gazu; jakoś przeszła mu ochota na jedzenie czegokolwiek. Wyłączył telewizor (dla pewności także z gniazdka) i wrócił na górę. Usiadł na fotelu, przeciągnął się, ziewnął kilkukrotnie i z szuflady wyciągnął książkę Fizyka kwantowa. Starał się wyrzucić z siebie wspomnienia o twarzy na ekranie telewizora i głosach, które słyszał tuż po popołudniowej drzemce, o ile w ogóle tak można ją nazwać. Nauka pozwalała mu oderwać się od codziennych problemów, pogrążyć się w tych wszystkich trudnych terminach, wzorach, obliczeniach i innych pojęciach. Lecz teraz czytana kilku, jeśli nie kilkunastokrotnie książka nie zapewnia poczucia bycia w pełni władz umysłowych. Jest narkotykiem, który wraz z każdym użyciem robi się coraz słabszy. Robert potrzebował większej dawki, czegoś mocniejszego. Tylko czego?

Zmęczony i niezaspokojony odłożył książkę. Zrobił kilka głębokich wdechów, rozprostował plecy i spojrzał na zegarek. Było już po dwudziestej. Choć spać kładł się przeważnie jakieś dwie, nawet trzy godziny później, osłabiony postanowił położyć się już teraz. Pal sześć mycie, kolację i dobry film. Nie ma rodziców, więc może robić, co mu się żywnie podoba. Bo kto mu zabroni?

Robert ściągnął ubranie, rzucił je na podłogę i wskoczył do łóżka, gasząc uprzednio światło. Nakrył się po uszy kołdrą, pozostawiając niewielki otwór na dopływ powietrza. Zachowywał się tak ostatnio chyba w przedszkolu, gdy wierzył jeszcze w ducha z szafy, jak i tego spod łóżka. Mocno wtulił się w poduszkę i zasnął. Wydawało się, że prześpi tak całą noc, lecz tuż w jej środku zbudziło go rażące w oczy światło.

Robert z trudem otworzył oczy. Wypuścił ciężko powietrze, zaklął pod nosem i gdy już miał wyłączyć telewizor, choć wcale nie przypominał sobie, by go uruchamiał, na jego ekranie pojawiła się znajoma twarz starego mężczyzny. Przełknął głośno ślinę i po raz pierwszy od kilku lat przeżegnał się.

– Czego chcesz? – zapytał z kamienną twarzą, ale jego głos lekko drżał.

– To ty jesteś Robert?

– Tak, to ja. Czego? – powtórzył. Twarz nie tylko nie odpowiadała, ale także nie zmieniała wyrazu. – Ty masz związek z tymi głosami? – spytał, jakby już sugerując. – No mów, do cholery!

– Mam ci coś do przekazania – powiedziała twarz. Robert skinął ponaglająco głową. – Powinieneś się zmienić.

– Co? Nie bardzo rozumiem.

– Zamknij oczy, otwórz uszy. – Po tych słowach znikła, a na ekranie pojawił się nocny program muzyczny.

– Wracaj, nic nie zrozumiałem! – krzyknął Robert, jednakże nie przyniosło mu to oczekiwanego efektu. Pociągnął nosem, sięgnął ręką po stojącą obok łóżka butelkę i wypił kilka łyków wody. Przetarł usta i zadumał się głęboko. Czyżby to wszystko mu się tylko przyśniło? Ale ten telewizor, przecież jest pewien, że nim usnął, był wyłączony. W ogóle z wieczora nic nie oglądał. To co, sam się włączył?

Robert schował twarz w dłoniach i zaczął głęboko oddychać.

– Robert, coś się z tobą dzieje – mówił sam do siebie. – Coś niedobrego. – Wstał z łóżka, wyłączył telewizor z gniazdka i z powrotem się położył.

Rankiem Robert wziął zimny prysznic. Zakupione w sklepie chrupiące kajzerki przekroił na pół, posmarował masłem i zjadł, popijając herbatą. Telewizora nie włączał wcale, najchętniej wyrzuciłby te wszystkie urządzenia na śmietnik, tylko, co by potem rodzice powiedzieli.

Zgodnie z codziennym planem o wpół do dziewiątej zasiadł do konstruowania. Podręcznik dla zaawansowanych otworzył na sześćdziesiątej ósmej stronie, gdzie znajdował się rozdział Bioelektronika. Pierwsze strony były skróconymi wykładami profesora Włodzimierza Sedlaka z 1987 r., na kolejnych zaś znajdowały się nudne teksty o życiu, jego początkach i o tym, czym tak naprawdę jest bioelektronika. Robert nie mógł się skupić i zatrzymał się w połowie tej części książki. Głowę zaprzątały mu nocne odwiedziny widma z telewizora, którego, choć próbował, za nic nie mógł uznać za senną zmorę. Wiedział, że jeśli szybko nie wymaże jej z pamięci, to naprawdę dostanie jakiejś choroby psychicznej, nerwicy lub diabli wiedzą, czego jeszcze.

W niemocy rzucił podręcznik na podłogę; posypał się z niego kurz i odpadła okładka. Tylko spokojnie – powiedział w myślach, opanowawszy się. Spojrzał na kalendarz i zmienił datę na drugi kwietnia. Wczoraj był prima aprilis. Jak bardzo chciał, żeby to wszystko okazało się dowcipem, jakimś głupim, dziecinnym żartem. Albo snem. Uszczypnął się mocno, z całej siły. Zawył z bólu, a na jego lewym ramieniu wyskoczył fioletowy siniec. Nadal znajdował się w swoim pokoju. Zaklął i pomyślał o sobie, jak o ograniczonym umysłowo bachorze, wierzącym w japońskie bajki, a wtedy przez jego głowę przemknął tak prosty, a jednocześnie wspaniałomyślny wniosek: Więc jeśli niewiara nic mi nie pomogła, muszę zacząć wierzyć i starać się zrozumieć.

– Nie ucieknę od rzeczywistości – powiedział sam do siebie, wziął głęboki oddech i przypomniał sobie to, co przekazała mu twarz z ekranu.

Powinieneś się zmienić. Zamknij oczy, otwórz uszy.

Nikt mu niczego nie nakazywał. Nie musisz, tylko powinieneś. Zrobisz jak chcesz, to twój wybór.

Zamknij oczy – tu nic się nie kryje. Trzeba po prostu je zamknąć. Otwórz uszy – tego już tak łatwo się nie rozszyfruje.

– Może muszę je umyć? – powiedział Robert, ale wcale nie zaśmiał się. Sprawa była o wiele poważniejsza, a właśnie powagi mu dotychczas brakowało. Zrozumiał to, więc zrobił już jakiś krok ku rozwiązaniu zagadki. – Otwórz uszy – powtórzył. – Tylko co wtedy się stanie? Może dowiem się czegoś? Ale jak, jak mam to zrobić? – mówił szeptem, a z szeptu przeszedł w myśli. Znów kilka głębokich oddechów.

Jestem pogrążony w letargu. Budzę się, słyszę głosy. Próbuję się od nich uwolnić. Uciekam przed nimi, jak przed niebezpieczeństwem. A one, one mnie gonią. Próbują się wydostać. Próbują, a ja otwieram oczy i…

– …I zamykam uszy – dokończył na głos. Nie mógł uwierzyć, że to jest takie proste, że… że wystarczy zrobić dokładnie to, co powiedziała do niego twarz. To było takie oczywiste; zawsze starał odrzucać się głosy od siebie, dlatego ich nie rozumiał. A wystarczy… wystarczy pozwolić im do siebie dotrzeć. Wystarczy je zrozumieć. To cała zagadka.

Kiedy dochodziła trzynasta, Roberta, jak zwykle zresztą, zaczynał morzyć sen. Położył się więc do łóżka, ziewnął przeciągle i z myślą o wyjaśnieniu sprawy tajemniczych głosów położył się spać. Po chwili zaś usnął.

W niespełna trzy godziny później, w głowie Roberta znów zawibrowały niezrozumiałe, niedające mu spokoju od dłuższego czasu dźwięki. Pomimo nieprzytomnej miny, nie zapomniał wcale, że ma przed nimi się nie bronić. Oddychał miarowo, spokojnie. Oczy miał zamknięte. Wsłuchiwał się, a głosy z każdą chwilą przeradzały się w coraz bardziej zrozumiałe. Wiedział, kto do niego mówi. To był Paraklet.

Jeszcze tego samego dnia Robert poszedł do kościoła.

Autor: Radosław Tomala

Ilustracja: Fuine Faireva

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.