Bohaterowie trylogii Mroczne materie przebyli daleką drogę i sporo jeszcze do przebycia mają. Ta książka to kres ich podróży, powinna więc należycie satysfakcjonować czytelnika. Z tym jednak nie jest za dobrze.
Początek Bursztynowej lunety różni się od adekwatnych momentów poprzedniczek niczym dzień od nocy. Po pierwszej stronie miałem wrażenie, że trzymam w rękach nie tę książkę, którą zamierzałem. Sielski krajobraz, barwny, bogaty w detale opis. Tego się po Pullmanie nie spodziewałem. Szybko jednak nastąpił powrót do znajomego, bardziej mrocznego klimatu, który tutaj daje się we znaki jeszcze mocniej niż w poprzednich pozycjach. Zorza północna była baśnią dla dzieci. Poważniejszą, ale jednak baśnią. Magiczny nóż zaczął poruszać ważne tematy. Bursztynowa luneta to już nieomal książka dorosła.
W ostatnim tomie trylogii pisarz stawia swoich trzynastoletnich bohaterów przed decyzjami, które niejeden znacznie starszy człowiek wahałby się podjąć. Można się spierać, czy aby te dzieciaki są wystarczająco dojrzałe, czy na pewno zdają sobie sprawę z możliwych konsekwencji swoich czynów. Owszem, ich wybory są odpowiednio umotywowane, a rozterki moralne dobrze opisane, ale... Zdecydowanie lepiej wyglądałoby, gdyby mieli więcej lat. W tej chwili wygląda to tak, jakby Pullman dopiero po napisaniu pierwszego tomu zdecydował się, że stworzy coś dla bardziej wyrobionego czytelnika. Nie jest to rzecz, która mocno przeszkadza, ale jednak cały czas brzęczy gdzieś na granicy świadomości i nie pozwala całkowicie wciągnąć się w akcję.
Co zaś się będzie tutaj działo? Najpierw Will musi uratować Lyrę, a potem czeka ich wizyta w krainie zmarłych, bitwa między zwolennikami i przeciwnikami religii i dość nieprzyjemne (dla bohaterów) zakończenie. To wszystko. Niewiele, jak na ponad pięćsetstronicową książkę. Przykro to stwierdzić, ale miejscami wieje nudą. Kilka razy odkładałem ten tytuł na półkę i jakoś nie spieszyło mi się z powrotem do niego. Nawet, zdawałoby się, najmocniejszy moment, czyli wielka bitwa, jest opisany jakoś tak bez polotu. Nie czuje się w ogóle potęgi ścierających się sił. Za mało tu chaosu, przypadku i walki. Pullman nie potrafi, niestety, opisywać scen batalistycznych. A i w wielu innych miejscach się wykłada.
Zdziwiło mnie stwierdzenie, że umierające dajmony odchodzą do świata, w którym lord Asriel buduje swoją fortecę. W zasadzie to logiczne, że gdzieś odchodzić powinny, skoro ludzie mają swój świat zmarłych. Dlaczego jednak akurat tam? Wygląda na to, że pisarz nie za bardzo wiedział, jak skłonić Lyrę i Willa do udziału w starciu. Jego koncepcja dziwi tym bardziej, że dajmon jest ludzką duszą, więc to chyba on, a nie powłoka cielesna, powinien trafić do świata zmarłych. Przeszkadzał mi też pobyt doktor Mary Mallone w świecie zamieszkiwanym przez mulefa. Prawie niczemu nie służy (jedynie zakończeniu, które przecież można było rozwiązać inaczej) i zawiera jedne z najbardziej upierdliwych pomysłów (dziwolągi mulefa).
Nie jest to książka dla ludzi czułych na punkcie religii. Pullman od samego początku był negatywnie do niej nastawiony, ale dopiero tutaj pokazuje pazury. Anioły homoseksualiści, zdziadziały, śliniący się Bóg, regent sprawujący władzę w Jego miejsce… Dużo mówi się o tym, że religia ogranicza, a kościół to siedlisko hipokryzji. Ostatecznie wszyscy bohaterowie niezwiązani w pełni z kościołem okazują się dobrzy, a źli pozostają tylko jego wierni słudzy. To również przeszkadza w odbiorze. Bohaterowie pierwszego tomu byli niejednoznaczni i nie dało się od razu określić, po której stronie stoją. Tutaj wszystko staje się nagle aż nazbyt oczywiste.
Nie twierdzę, że Bursztynowa luneta to zła książka. Wiele rzeczy można tu pochwalić. Wspomniane już portrety psychologiczne bohaterów, ich dojrzewanie i metody radzenia sobie z przeciwnościami losu są bardzo dobre. Poprawiła się też rzecz, o którą miałem do Pullmana ogromny żal po przeczytaniu poprzedniego tomu. Zarzucałem mu, że nie wykorzystał należycie swojej koncepcji światów równoległych. Tutaj to naprawia. Zakończenie również wymyślił niezłe. Bardzo pasuje do klimatu całej historii. Jest jednak przegadane i za bardzo stara się umoralnić czytelnika.
Pisząc o wydaniu, chcąc nie chcąc, będę się powtarzał, ale Albatros po raz kolejny spisał się na medal. Tym razem pomarańczowa tonacja okładki i przesłonięty wizerunkiem lunety gwiazdozbiór jednorożca. Żadne literówki nie zakłuły mnie w oczy.
Ogółem... Jeśli podobały ci się poprzednie części, to zakończenie trylogii poznać i tak musisz. W innym przypadku przeczytać można, ale rewelacji nie należy oczekiwać. Solidne czytadło, jednak nie zapadające w pamięć. Dostarczy odpowiedniej porcji rozrywki, trochę przemyśleń, ale czy ktoś zechce do niej wracać? Wątpię. Niemniej jednak z pierwszym tomem trylogii (Zorzą północną) zapoznać się zdecydowanie warto. Z kolejnymi już mniej. Bursztynowa luneta została w Wielkiej Brytanii okrzyknięta najlepszą książką 2001 roku. Moim zdaniem niesłusznie.
Tytuł: | Bursztynowa luneta [The Amber Spyglass] |
---|---|
Seria: | Mroczne materie, tom 3 |
Autor: | Philip Pullman |
Wydawca: | Albatros |
Stron: | 528 |
Rok wydania: | 2004 |
Ocena: | 4 |
Autor: Paweł 'Oso' Czykwin