Tak więc, skoro wojska Kalifa dokonały udanego najazdu, zebraliśmy się wszyscy wzdłuż bulwaru Albumuth, by obejrzeć obowiązkową Paradę Zdobywców. Dzień był słoneczny, wiał lekki wietrzyk, a jaskółki przecinały niebo nad naszymi głowami lotem przypominającym ruch kosy ścinającej łany zboża. Ludzie Kalifa uformowali po obu stronach rzekomo nieprzeniknioną barierę, uzbrojeni we włócznie, miecze, a nawet małe armatki. Wyglądało to, jakby uważali, że możemy sprawić im jakieś kłopoty. Steen i ja wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Wszystkim, czego obecnie pragnęliśmy, było gorące przywitanie w Ambergris naszych najeźdźców.
Generał Kalifa, zwany Najwyższym, stanowił zaiste imponujący widok, w swym szmaragdowym turbanie przystrojonym białymi strusimi piórami, w srebrnych ostrogach i z ośmioma olifantami kroczącymi nierównym krokiem tuż za jego plecami. A przynajmniej robił tak niesamowite wrażenie, dopóki ktoś ukryty w tłumie nie posłał w jego kierunku noża, który utkwił mu w gardle. Ileż to krwi kryło się w tym człowieku... Z pewnością równie czerwonej jak ta, która mogłaby wypłynąć z każdego innego człowieka w podobnej sytuacji. Niestety, w całym wynikłym zamieszaniu zabójcy udało się czmychnąć.
Kiedy wreszcie udało im się zapanować nad sytuacją i przywrócić jako taki porządek, stłoczyliśmy się na stopniach Pałacu Kappana, by stamtąd przyglądać się, jak nasz burmistrz, wraz ze stojącym u jego boku pokonanym, skutym łańcuchami kappanem, oddaje w oficjalnej ceremonii klucze do miasta i przekazuje sakramentalny miecz nowemu Najwyższemu (pospiesznie wyłonionemu spośród pięciu olśniewających, choć akurat w tej chwili obficie pocących się oficerów Kalifa). Kappan wykonał swe obowiązki z nieznacznym krzywym uśmiechem na twarzy i konspiracyjnym mrugnięciem oka w stronę tłumu. Straż przyboczna kappana, jak na te okoliczności, również była w szczególnie radosnym nastroju. w rzeczy samej, ceremonia obfitowała w takie chwile, że sam miałbyś niemałe wątpliwości, próbując ustalić, która ze stron jest niewolnikiem, a która tak naprawdę zwycięzcą... Spoglądający w kierunku tłumu Najwyższy wydawał się zmieszany i zbity z tropu naszym aplauzem i gotowymi szerokimi uśmiechami na naszych szczerzących zęby twarzach. Nim spokój ponownie zagościł na jego subtelnych zachodnich rysach, na krótką chwilę twarz zmąciło mu mgnienie strachu.