Tawerna RPG numer 107

Skra i Szadź

Część 1

Kiedy na środku pustyni dostrzegasz zielony listek, to chyba naturalne, że chciałbyś się dowiedzieć, gdzie rośnie drzewo.

Fladan

Przyszła szybko, jak zwykle tajemnicza i mroczna. Spowita w atramentową czerń, najlepsza przyjaciółka złodziei, skrytobójców i dziwek.

Noc.

Trail bezgłośnie błogosławiła swojego cichego sprzymierzeńca, choć nie zaliczyłaby siebie do żadnej z grup jej przyjaciół. Jednak teraz, gdy przemykała ciemnymi i wąskimi uliczkami Vermax, czarne skrzydła nocy osłaniały i ją, i jej zamiary, których powodzenie mogło zależeć od tego, jak dobrze wtopi się w cienie leżące na ulicach.

Lecz prócz błogosławieństw, na usta cisnęły jej się także przekleństwa. Architekt stworzył to miasto na planie koła, idealnie symetrycznie, z ulicami biegnącymi od środkowego placu, aż do jego obrzeży. Dla Trail, przybywającej tu z daleka, wszystkie uliczki wyglądały dokładnie tak samo, wszystkie wysokie kamienice przypominały siebie nawzajem. A ona była już spóźniona.

Łykając obelgi adresowane do pomysłodawców tego projektu, kobieta przebiegła szybko dwie ulice. Mimo, iż buty miała miękkie i lekkie, odgłos wydawany przez jej kroki odbijał się echem wśród wysokich budynków. Jej nocną wyprawę przed oczami niewłaściwych osób miał ochronić także ciemny płaszcz, który teraz, rozwiany z powodu szaleńczego biegu, łopotał donośnie i był raczej uciążliwy niż pomocny.

Bogowie, dlaczego znowu musiała zawalić swoją robotę?

Gdzieś w oddali zegar z wieży ratusza wybił donośnie północ, która wyznaczała godzinę spotkania. Trail zebrała się w sobie i lekceważąc środki ostrożności, wybiegła na jedną z głównych arterii miasta, teraz blado oświetlonych latarniami. Nie było już czasu, by kryć się w ciemnych zaułkach, teraz musiała zdążyć.

Tym razem jednak bogowie musieli jej sprzyjać. Ulica była zupełnie pusta, a kobieta przebiegła ją w zaledwie kilka minut. Z łatwością odnalazła odpowiednią drogę i już po chwili stała przed niskimi, drewnianymi drzwiami, zabudowanymi w zejściu do piwnic jednej z kamienic w centrum miasta. Zapukała.

Przez jeden bardzo długi moment panowała absolutna cisza, nie różniąca się niczym od ciszy pogrążonego we śnie miasta. Serce Trail biło tak mocno, jakby miało zamiar wyrwać się z jej piersi. Jednak ciche szuranie, a potem coraz donośniejszy odgłos kroków upewnił ją, że zdążyła.

– Kto ośmiela się budzić mój spokój o tak późnej porze? – dobiegł ją przytłumiony głos. Nienawidziła tego. Nie lubiła haseł, bo zawsze myliła się przy odzewie.

– Nie ma pory zbyt późnej dla tych, którzy dążą do światłego celu – powiedziała tak głośno, jak tylko się odważyła, modląc się, by tym razem nie popełniła żadnego błędu.

Znowu nastąpiła przerażająco długa chwila ciszy. A potem drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem, zapraszając Trail do środka.

Coś sprawiło, że jej żołądek ścisnął się boleśnie. Pokonując nagłe, niewytłumaczalne nudności, weszła do środka, mrużąc oczy w jaskrawym świetle świec.

Gospodarz – brodaty krasnolud ze zmierzwioną grzywą burych włosów – spojrzał na nią krytycznie, uważnie badając wzrokiem jej zapięty wysoko pod szyję płaszcz.

– Możesz zdjąć kaptur – burknął niewyraźnie. – W końcu tu sami swoi.

– Kaptur zostanie – warknęła gniewnie w odpowiedzi. – Lepiej prowadź.

Krasnolud zmierzył ją ponurym spojrzeniem, ale posłusznie poprowadził ciemnym korytarzem w głąb budynku. Z każdym krokiem Trail czuła, jak w jej żołądku rośnie gigantyczna kula lodu, ale nie miała czasu się zastanawiać nad tym faktem. Teraz nie mogła pozwolić sobie na najdrobniejszy błąd.

Krasnolud wprowadził ją do ciemnego, oświetlanego światłem ledwie kilku świec, niewielkiego pomieszczenia, w którym było miejsce jedynie na duży stół i kilka krzeseł. Każde z nich było zajęte. Jej przewodnik odwrócił się i ruszył wolnym krokiem z powrotem do swojego posterunku przy drzwiach. Trail, ignorując dziwne uczucie niepokoju, rozejrzała się po zgromadzonych.

Najbliżej wejścia siedział wysoki, barczysty, łysy mężczyzna z czarną opaską na oku. Zaraz obok niego elf, o oliwkowej skórze i badawczym spojrzeniu. Trzecie krzesło zajmowała niska kobieta o ciemnej karnacji i wysoko upiętych włosach, a kolejne należało do szczupłego, długiego mężczyzny o twarzy cwaniaka. Był jeszcze, stojący pod ścianą, srebrnowłosy elfi młodzieniec i jakaś niewyraźna, słabo oświetlona postać w kącie. Trail poczuła, że wszystkie spojrzenia skierowały się w jej stronę. I że żadne z nich nie było choćby w najmniejszym stopniu przyjazne.

– Spóźniłaś się – rzucił łysy mężczyzna, łypiąc na nią podejrzliwie swoim jedynym okiem. – Ale masz niewyobrażalne szczęście, że jesteśmy na tyle cierpliwi…

– Takie spóźnienie nie świadczy zbyt dobrze o twoim profesjonalizmie – wpadł mu w słowo siedzący elf. – Stąd wniosek, że pewnie nie posiadasz go zbyt wiele…

Trail drgnęła. Nie znosiła elfów, a w szczególności tych ich dumnych spojrzeń i chełpliwych mów. Skrzywiła się i po prostu ściągnęła kaptur.

Na wszystkich twarzach zastygł wyraz zdziwienia. Nawet czający się gdzieś z tyłu drugi krasnolud, zapewne gospodarz tego spotkania, burknął coś pod nosem. Kobieta była przyzwyczajona do takich reakcji, dlatego odczuła ponurą nutkę samozadowolenia, widząc zdziwione spojrzenia wlepione w jej twarz.

Odkąd pamiętała, goliła głowę. Teraz włosy nieco odrosły i jej czaszkę pokrywał drobny, jaśniutki meszek. Reakcja zdziwieniem na ten widok była normalna. Kobiety musiały nosić długie włosy. Ścinano je tylko niewolnicom i więźniarkom, ale kiedy utrzymujesz się z machania mieczem, długie warkocze mogą być kłopotliwe.

Oczy Trail także miały dziwną barwę. Były ciemne i bardzo intensywnie szafirowe. Jej prawy policzek od skroni aż do kącika ust szpeciła olbrzymia, biała, gruba blizna, pamiątka po spotkaniu z pewną wyjątkowo mało przyjaźnie nastawioną klingą.

Dlatego właśnie musiała ukrywać twarz przed większością ludzi. Była zbyt charakterystyczna i zbyt łatwo rozpoznawalna. A w tym zawodzie nie było to specjalnie opłacalne.

Zgromadzeni w pokoiku popatrzyli niepewnie po sobie. Dla Trail było jasne, że teraz zastanawiają się nad tym, kim jest ta kobieta z ogoloną głową. Czy jest morderczynią, która uciekła z więzienia, a może niewolnicą, która w jakiś niewytłumaczalny sposób wydostała się spod władzy pana i teraz kryje się przed pościgiem? A może ma na tyle dużo odwagi, by nosić dowolnie wybraną przez siebie fryzurę, lekceważąc panujące zwyczaje? W końcu istniała jeszcze możliwość, że ta kobieta przybywa z daleka. Z bardzo daleka, z kraju, w którym kobiety noszą się tak, jak mają na to ochotę.

Jakkolwiek by nie było, każda z tych opcji wydawała się na tyle nieprawdopodobna i tajemnicza, że wszyscy obecni poczuli do Trail dziwny szacunek, przemieszany z lękiem. Ponadto paskudna szrama na policzku dodawała jej wyglądowi dzikości i nieprzewidywalności, co już zupełnie uciszyło wszelkie złośliwe komentarze.

Teraz Trail była panią sytuacji i zamierzała to dobrze wykorzystać.

– To może przejdziemy do rzeczy? Chyba wszyscy jesteśmy zgodni w punkcie, że zależy nam na czasie, prawda? – spytała rzeczowym tonem, patrząc na zgromadzonych wyzywająco.

Ktoś mruknął coś niewyraźnie, łysy mężczyzna wlepił spojrzenie w blat stołu, a bezczelny elf prychnął cicho. Jednocześnie jednak z cienia wyszedł krasnolud, głaszcząc powoli długą brodę.

– Dobrze, zatem konkrety – powiedział zachrypniętym głosem. – Jest zlecenie na barona Behallera, jak już się pewnie świetnie domyśliliście – zrobił stosowną pauzę, żeby wszyscy zdołali przyswoić sobie te informacje. – Warunki są proste. Temu, kto dostarczy głowę barona w to miejsce przed upływem obchodów święta kupców, otrzyma od mojego pana tysiąc dwieście srebrnych guldenów zapłaty, w gotówce, rzecz jasna. Później nagroda spada do tysiąca.

W sali zapanowało nagłe poruszenie. Zebrani w niej skrytobójcy po raz kolejny wymienili zdziwione spojrzenia.

– Nie taka była pierwotna umowa – stwierdziła kwaśno Trail. – Rzekłabym nawet, że była zgoła inna… – tym razem dało się słyszeć szmer poparcia. – O ile sobie dobrze przypominam, twój pan obiecał nam całe dwa tysiące srebrnych guldenów, dając czas do letniego przesilenia – warknęła, patrząc na krasnoluda groźnie. – Czyż nie tak?

– Taa – rzucił łysy olbrzym. – Tak było…

– Do letniego przesilenia – powtórzyła ciemnowłosa kobieta.

Elf o oliwkowej skórze i cwaniak siedzący z brzegu, pokiwali raźno głowami. Tylko srebrnowłosy, podpierający ścianę elf, nie odezwał się ani słowem. Trail znowu poczuła chłód w żołądku.

– Może i tak było, ale sytuacja się zmieniła – sapnął niezrażony krasnolud. – Znalazło się wielu chętnych do wykonania zlecenia, nawet za mniejszą sumę. A przesilenie jest czasem zbyt odległym i mój pan stwierdził, że nie może pozwolić sobie na taką zwłokę…

– Tym bardziej powinien był podnieść stawkę, a nie ją zaniżać – stwierdził elf, wykrzywiając swą urodziwą twarz. – Jak dla mnie, nie mamy tu czego szukać.

Wstał i powoli zaczął przeciskać się do wyjścia. Jego długi łuk omal nie zawadził o framugę niskich drzwiczek w chwili, gdy opuszczał pomieszczenie.

Atmosfera zaczynała robić się nerwowa.

– Zatem – Trail zawiesiła głos i przespacerowała się kawałek po pokoiku – twierdzisz, że twój pan opuścił stawkę… – krasnolud mierzył ją badawczym spojrzeniem i nagle bardzo pożałował, że nie kazał tym nieobliczalnym przecież ludziom, zostawić broni przed drzwiami. – Ale co daje nam taką pewność? – zatrzymała się raptownie.

– Nie rozumiem – niski człowieczek zmrużył oczy. Zebrani wpatrywali się w tę scenę z jakąś ponurą fascynacją.

– Jak chcesz udowodnić nam – ruchem głowy wskazała siedzących – że ty sam nie przywłaszczyłeś sobie tych ośmiuset guldenów, a teraz wmawiasz nam, że to twój pan zaniżył stawkę?

– Właśnie! – wyrwało się ciemnowłosej kobiecie, siedzącej pod ścianą. – Jaką dasz nam gwarancję?

– Gwarancją jest moje słowo. Jestem lojalnym pracownikiem – dodał, a jego spojrzenie pociemniało.

Trail mu wierzyła. Wiedziała doskonale, że krasnolud mówi prawdę. W tej branży nie było miejsca dla oszustów.

– On nie kłamie – powiedział dryblas z twarzą cwaniaka. – Nie mam zamiaru narażać się na konsekwencje zabicia członka Rady za takie grosze – mruknął. – Żegnam.

Wstał i prawie zawadzając głową o sufit, wyszedł. Po chwili dołączył do niego łysy olbrzym.

Trail uśmiechnęła się pod nosem. Dokładnie o to jej chodziło. Obecni w sali skrytobójcy przestali ją obchodzić. Teraz musiała zdobyć parę informacji.

Bardzo powoli wydobyła miecz z pochwy i jeszcze wolniej przyłożyła go do gardła krasnoluda. Ten nawet nie drgnął.

– Przejdźmy do sedna sprawy – warknęła. – Kim jest twój szef? Jak się nazywa? Kto kazał zabić barona?

Krasnolud nawet się nie odezwał, tylko patrzył na nią zimnym wzrokiem. Już wiedział, że popełnił duży błąd, nie sprawdzając dokładnie tożsamości wszystkich przybyłych na spotkanie.

Cóż, ryzyko zawodowe.

– Powiesz, czy nie? – w jej głosie dało się słyszeć kolejną groźną nutę. – Mów! – naparła jeszcze bardziej, niemalże wbijając ostrze miecza w gardło krasnoluda.

– Jestem… lojalnym pracownikiem… – wycharczał.

– Wiem – mruknęła, czując, że nie wskóra nic więcej. – Doceniam to, naprawdę – powiedziała i z szacunku dla jego lojalności uśmierciła go jednym, czystym pchnięciem.

A potem ogarnęło ją takie przerażenie, że niemalże osunęła się na kolana obok martwego ciała. Nie rozumiejąc, co się z nią dzieje, próbowała złapać powietrze, ale paniczny lęk, który czuła, odebrał jej władzę nad ciałem.

Jak przez mgłę słyszała, jak ktoś wybiega w panice z pokoju. Odczekała chwilę – jedną straszliwie długą chwilę strachu o własne życie – po czym powoli uniosła się na nogi. Srebrnowłosy elf stał przy wyjściu ze ściągniętą twarzą, patrząc w róg pomieszczenia.

Z ciemnego kąta pokoju patrzyły na Trail błyszczące oczy.

Prawie zapomniała o tej tajemniczej, niewyraźnej postaci, kryjącej się w mroku. I teraz, czując na sobie jej wzrok, poczuła, że znowu coś gniotło ją w żołądku.

Obrazek

Ilustracja: Moriendis

Tymczasem postać wysunęła się z cienia i ukazała się Trail i elfowi w pełnej okazałości.

To była kobieta, ubrana w gruby – stanowczo zbyt gruby jak na tę porę roku – biały płaszcz z foczych skór. Spod jasnego futerka okalającego kaptur, wyłaniała się niemalże mlecznobiała skóra pięknej twarzy. Trail poczuła ukłucie zazdrości, widząc tak urodziwą kobietę. Bardzo jasne włosy, wypadały falami spod jej kaptura, a oczy blade, prawie bezbarwne, patrzyły bystro i badawczo.

Stały tak dobrą chwilę, mierząc się wzrokiem.

– Kim jesteś? – powiedziała w końcu Trail, bardziej do siebie, niż do stojącej naprzeciw kobiety. Tamta skrzywiła się lekko i rzekła chłodnym jak zimowe powietrze, wyniosłym tonem:

– Trasil.

Wojowniczka zmarszczyła brwi.

– To twoje imię? Jakieś dziwne…

– Szadź – wszedł jej w słowo elf, wpatrujący się w kobiety z zafascynowaniem. –„Trasil” w języku ludzi lodu znaczy „szadź”.

Kobieta w futrze obróciła swoją piękną twarz w stronę elfa i kiwnęła lekko głową. Elf uśmiechnął się dumnie.

– To twoje imię? – spytała Trail podejrzliwie. – Nazywasz się Szadź? – A potem przyjrzała się jej raz jeszcze. – Aha. No, to nic dziwnego.

Szadź nadal stała nieruchomo, odwracając jednak oczy od leżących pod ścianą zwłok. Trail zignorowała ten fakt i przesunęła się pod same drzwi, zasłaniając wyjście.

– Wszyscy wybiegli, nie chcąc robić sobie kłopotów – warknęła. – Wy zostaliście. Dlaczego?

Elf uśmiechnął się od nosem.

– Nie twój interes, morderczyni – rzucił. – Nie będę…

Z tyłu, spoza pomieszczenia odbiegł ich jakiś hałas.

– Cholera! – wrzasnęła Trail, nagle uświadamiając sobie, że przecież jest jeszcze szansa na wykonanie zadania. Pozostał drugi krasnolud!

Oczywiście, pod warunkiem, że nie wezwał już całej bandy swoich pobratymców…

To wszystko wyprowadziło ją z równowagi. Te dziwne dolegliwości żołądkowe, jeszcze teraz spotkanie z tą tajemniczą kobietą… A ona przecież nie powinna się dawać ponosić emocjom. Nie, kiedy ma do wykonania tak ważną misję!

Wyskoczyła z pokoiku, ale ciemność korytarza zaskoczyła ją zupełnie. Mimo mroku, dostrzegła ruch i pobiegła w jego stronę. W tych warunkach krasnolud miał niekwestionowaną przewagę, ale Trail też miała kilka atutów.

Magia.

Magia była dla kobiety zawsze czymś nieznanym i niezrozumiałym, jednak wychowała się w kraju, gdzie korzystanie z magicznej mocy było powszechne. Chociaż sama nigdy nie miała magicznych umiejętności, to do tego, by wykorzystywać nasycone zaklęciami przedmioty, nie trzeba było wiele.

A tu, w Vermax, magia była bajką. W kraju, który chlubił się swoimi osiągnięciami naukowymi, nie było miejsca dla czarodziejów i magii. Dlatego przewaga krasnoluda była iluzoryczna. Wystarczyło, by Trail powiedziała jedno słowo, a przeciwnik był już jej. – Eller explosiva – mruknęła, czując, jak czarodziejski wisior kołysze się lekko na łańcuszku zawieszonym na jej szyi. Bijące z niego ciepło uświadomiło kobiecie, że czar zadziałał. Krasnolud znieruchomiał w pół kroku ku drzwiom.

Trail podeszła do niego powoli. W zimnym, nocnym świetle, sączącym się blado przez okno, dojrzała jego zastygłą w wyrazie przerażenia twarz. Wiedziała, że za kilka chwil czar przestanie działać i krasnolud znowu będzie mógł się poruszać. Powoli wydobyła miecz i przyłożyła go do jego gardła. Musiał odpowiedzieć jej tylko na jedno pytanie. Wiedziała, że ją słyszy.

– Chcę znać tylko jedno nazwisko. Tego, kto was wynajął, byście zorganizowali zamach na barona Behallera – mówiła wolno, przeciągając wyrazy. – Jeśli twoja odpowiedź będzie satysfakcjonująca, jestem gotowa nawet darować ci życie. Jeśli nie… – zawiesiła głos – spotkasz się ze swoim przyjacielem szybciej, niż myślisz.

Krasnolud patrzył na nią wytrzeszczonymi oczami. Trail widziała już, że próbuje się poruszyć i że lada moment mu się uda. Dlatego naparła mocniej, tak, że ostrze prawie rozcięło skórę…

Gwałtowny trzask zaskoczył ją zupełnie. Kolejna fala mdłości prawie zwaliła ją z nóg, ale tym razem nie towarzyszyło jej uczucie przerażenia. Tylko złość.

Poczuła złość na samą siebie?

Jakieś silne, owinięte grubym rękawem ramię, gwałtownie odsunęło ją od krasnoluda. Jakąś częścią swojego umysłu Trail zarejestrowała fakt, że czar przestaje działać i jedyne źródło jej informacji ucieka właśnie z budynku. Za wszelką cenę chciała za nim ruszyć, ale na jej drodze stała wysoka postać. Szadź.

Trail wrzasnęła dziko, rozwścieczona, że znowu ktoś chce jej pokrzyżować plany. Gotowa do szarży na przeciwniczkę, zawahała się jednak, widząc, że tamta jest uzbrojona. W bladym świetle Trail dojrzała coś, co na chwilę ostudziło jej bojowy zapał. Trasil stała przed nią, nieruchoma, w dłoni ściskając długi sztylet.

– Chcesz mnie tym połaskotać? – spytała kobieta, z trudem unosząc ostrze. Oddychała ciężko. Stanowczo, to nie był dobry dzień. Wręcz przeciwnie, był bardzo, bardzo zły.

– Nie chciała, żebyś zabiła kolejnego krasnoluda – powiedział cicho elf, wyłaniając się z korytarza. Szadź nawet nie drgnęła.

– Nie chciałam go zabić! Chciałam zdobyć informację! Ech… – Trail zmarszczyła brwi. – Bogowie, czemu się przed wami tłumaczę?! – Zacisnęła pięści. – Próbuję wyjaśnić dwójce skrytobójców, jak dobrym argumentem w dyskusji jest miecz! Co się, do cholery, z tym światem dzieje?! – krzyknęła.

Elf stal nieruchomo, mierząc ją chłodnym wzrokiem.

– Nie jestem skrytobójcą. Ona też nie – wskazał podbródkiem na Szadź. Ta odpowiedziała mu zdziwionym spojrzeniem.

– No, to do waszej wiadomości, ja także – sapnęła Trail, próbując uspokoić oddech. – Pracuję dla barona Behallera i miałam się dowiedzieć, kto próbuje dokonać na niego zamachu. Przeszkodziłaś mi – mruknęła z wyrzutem w stronę kobiety.

Swoją drogą, jak to możliwe, że krasnolud okazał się tak nieroztropny? Pozwoliłby dostać się na spotkanie spiskowe trójce ludzi, którzy nie mieli zamiaru wziąć w owym spisku udziału? Na cholerę te wszystkie środki bezpieczeństwa i hasła, nad którymi ona zawsze łamie sobie głowę?!

Trail powoli traciła cierpliwość.

– To czego tu szukacie? – warknęła. – jak dla mnie, nadal jesteście spiskowcami i chociaż nie poznałam nazwiska zleceniodawcy, to mój pan się ucieszy z dwójki jego niedoszłych zabójców…

– Powiedziałem ci już – elf zacisnął zęby. – Nie jesteśmy skrytobójcami!

Szadź syknęła cicho, przerywając im. Trail i elf spojrzeli w jej stronę. Kobieta położyła palec na ustach, dając im do zrozumienia, by nasłuchiwali.

Faktycznie, za ścianą dało się słyszeć jakieś krzyki i odgłosy kroków.

– To mamy problem – mruknęła Trail, niechętnie, zwracając się do elfa. – Zbliża się banda krasnoludów. Przypuszczam, że mogą być lekko zdenerwowani i mieć ochotę się wyładować...

– Sugerowałbym pościg – powiedział elf kwaśno. – I to teraz.

– Pościg? Chyba ucieczkę? – stwierdziła Trail, patrząc uważnie w jego stronę. – Przypuszczam, że będzie ich więcej…

– Nie to miałem na myśli – westchnął elf. – Szadź – wskazał głową w stronę wyjścia, gdzie teraz nie było już nikogo. – Uciekła nam.


Obyło się bez rozlewu krwi. Trail i elf schowali się przy drzwiach, tak, że rozjuszone krasnoludy, które wbiegły do budynku, ich minęły. Jakaś odrobina szczęścia, która mimo wszystko musiała jednak towarzyszyć kobiecie, pozwoliła im wymknąć się z piwnicy niepostrzeżenie.

W samo centrum pogrążonego we śnie miasta.

Szukanie Szadzi było niczym poszukiwanie igły w stogu siana. Co prawda jej biały płaszcz odznaczał się dość wyraźnie na tle ciemnych kamienic, ale kobieta miała tak dużo czasu, by się ukryć, że Trail, ze swoją kiepską znajomością miejscowej topografii, nawet nie myślała o pościgu. Zresztą, miała większe problemy na głowie, niż ucieczka lodowej piękności.

Nurtowało ją tylko jedno.

– Powiesz mi w końcu, kim jesteście? Ty i ta twoja dziwaczna towarzyszka? – spytała szeptem, gdy oddalili się już od niebezpieczeństwa i przykucnęli gdzieś w cieniu, by chwilę odpocząć.

– Nie jesteśmy towarzyszami – stwierdził cicho elf, zaciągając kaptur na głowę. Wyroby elfich rzemieślników zawsze budziły w Trail szacunek. Teraz, gdy patrzyła w stronę swojego chwilowego sprzymierzeńca, nie widziała nic, prócz kamiennej ściany, dlatego poczuła się nieco nieswojo, jakby rozmawiała z powietrzem.

– Ach – sapnęła tylko w odpowiedzi.

– Ja mam na imię Fladan – szepnął. – Miejsce mojego pochodzenia nie jest zbyt istotne, grunt, że jestem w miarę miejscowy. Czego o innych się powiedzieć nie da – stwierdził z ironią, a Trail poczuła na sobie jego wzrok.

– Nie rozmawiamy teraz o mnie – przypomniała mu. Westchnął.

– Trasil, Szadź, jest z plemienia ludzi lodu. Wiesz coś o nich?

– To ci szaleńcy budujący sobie domki ze śniegu i jedzący lód? – zapytała ponuro. – Teraz się okazuje, że lubią udawać skrytobójców i wywijać w koło sztyletami?

Elf milczał przez chwilę, skonsternowany.

– Zawsze bywasz taką ignorantką? – spytał kwaśno.

– Nie. Tylko wieczorami, w towarzystwie srebrnowłosych elfów – uśmiechnęła się sardonicznie. – Może przejdziesz do rzeczy?

– Ludzie lodu mieszkają tam, gdzie ziemia nigdy nie odmarza. Nie budują domków ze śniegu, ale z drewna i jedzą mięso jak zwykli ludzie…

– No i?…

– No i zazwyczaj nie opuszczają swoich siedzib – mruknął. – Zazwyczaj, czyli nigdy. Zero kontaktów ze światem. To taka reguła.

– No… ale chyba masz do czynienia z wyjątkiem potwierdzającym tę regułę? – Trail zmarszczyła brwi.

– Faktycznie – westchnął Fladan – Szadź opuściła wioskę z niewiadomych powodów. Nie wiem jak dawno temu i nie wiem, co ją do tego skłoniło. Nie wiem też, kim tak naprawdę jest i kim była dla swego ludu.

– To świetnie. Wiemy już, czego nie wiesz. Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? – skrzywiła się.

– Przypuszczam, że mogła być wysoką kapłanką, albo jakąś księżniczką – stwierdził spokojnie. – Grunt, że kiedyś nagle zawędrowała ni z tego, ni z owego na północ, do lasów mojego ludu.

– Opuściła swoje lodowe królestwo? Może znudził jej się śnieg?

Fladan poruszył się tak, że spod kaptura wyjrzały jego szare oczy.

– Przypominam, że to ty zapytałaś. Ja nie muszę odpowiadać, więc nie przerywaj – powiedział ponuro. Widząc, że kobieta posłusznie zamyka usta, kontynuował. – Wtedy ją spotkałem. To znaczy, nie stanęliśmy sobie twarzą w twarz, ale ja poczułem, że ona jest. Poczułem jej magię.

– Tu nie ma magii…

– No właśnie. Dlatego było to tak dziwne – mruknął. – Na terenach, gdzie od ponad trzystu lat nie urodził się człowiek z magicznym darem, nagle pojawia się ktoś, od kogo magiczną moc czuć na milę!…

– Ale jak ty ją wyczułeś? – spytała Trail, tym razem już nieco zaciekawiona.

– Elfy i smoki… wiesz, że te dwie rasy mają najwięcej wspólnego z magią – stwierdził nieco smutnym tonem. – Smoki jako te stworzone z czystej magii i elfy, zawsze na nią wrażliwe. A ja… jestem chyba… szczególnie wrażliwy.

– Co masz na myśli?

– Ech – westchnął – po prostu przypuszczam, że gdybym urodził się gdzie indziej, zostałbym czarodziejem. Moja wrażliwość na magię jest naprawdę bardzo duża… Od ciebie też bije magia, prawie tak duża jak od niej…

– Czyżby? – Trail uniosła brwi.

– Ale to chyba jasne. W końcu oboje wiemy, skąd pochodzisz.

– W mojej ojczyźnie nie zostałabym czarodziejką – stwierdziła ponuro.

– Nie, ale prócz magii, która płynie w twoich żyłach, masz pewnie przy sobie arsenał wypełnionych nią przedmiotów? Widziałem… – westchnął ponownie.

– Czy ja wiem, czy arsenał? – pomyślała o dużym, wiszącym jej na szyi medalionie i dwóch pierścieniach w sakwach, których przeznaczenia nigdy do końca nie udało jej się rozszyfrować. – Ale co z Szadzią?

– Cóż… kiedy na środku pustyni dostrzegasz zielony listek… to chyba naturalne, że chciałbyś się dowiedzieć, gdzie rośnie drzewo…

– Cóż za poetyckie porównania – prychnęła kpiąco Trail. – Pojechałeś za nią?

– Tak – zignorował jej złośliwość. – Jeżdżę za Szadzią od kilku miesięcy. A raczej ją ścigam. Wydaje mi się, że ona czegoś szuka – zawahał się. – Kluczy, jeździ w kółko, czasem zatrzymuje się w różnych miejscach na kilka dni… To męcząca podróż…

– Nie próbowałeś z nią porozmawiać? – Trail uniosła brew.

– Kilkakrotnie. Ona o mnie wie, ale nie chce, żebym jej towarzyszył. Zresztą – mruknął – chyba zauważyłaś, że nie jest zbyt rozmowna.

– Chciałabym zrzucić to na karb jej nieśmiałości, ale ostrze sztyletu, kilka centymetrów przed moją twarzą, jakoś nie potwierdza tej opinii…

– Ona… jest bardzo wrażliwa. I nieśmiała. Po prostu… musi się czasem bronić.

– Tak. To faktycznie dobra metoda – Trail zmarszczyła brwi. – Ale co tam robiliście?

– Myślałem, że coś się wyjaśni dzisiejszego wieczoru, ale nie… zupełnie nie wiem, czemu przyszła na to spotkanie…

Umilkli. Trail pogrążyła się we własnych myślach. Wierzyła elfowi, bo czemuż by miał ją okłamać? Swoją drogą, ta kobieta była przedziwnie intrygującą postacią.

Ale co ją obchodziła jakaś lodowa księżniczka, choćby nie wiadomo jak była magiczna? Trail musiała wymyślić teraz szybko coś, co ułagodzi gniew jej pracodawcy.

– Miło mi było – mruknęła pod nosem, wstając. – Życzę powodzenia, w poszukiwaniu twojej mroźnej zguby, elfie.

Fladan także wstał. Wyciągnął dłoń, a kobieta ją uścisnęła.

– I tobie powodzenia, w poszukiwaniu wrogów twego pana – mruknął. – Powiedz mi tylko, zanim się rozstaniemy…

– Hm? – zmarszczyła brwi.

– Jak na ciebie wołają?

– Trail – powiedziała. Skłoniła się lekko, odwróciła i zniknęła gdzieś, w ciemnościach zaułka.

– Trail – powtórzył w zamyśleniu Fladan, stojący samotnie pod ścianą. – Zabawne…

Autor: Arkana

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.