Tawerna RPG numer 104

Z pamiętnika Cnego Rycerzyka

Poniedziałek

Obudziłem się jak zwykle o brzasku, dając słońcu szansę na muśnięcie swoimi promieniami mojego szlachetnego oblicza. Potem zwlekłem się w końcu z wyra i zataczając się poszedłem do kib… Znaczy, udałem się tam, gdzie nawet ja chodzę piechotą. Bolała mnie tylko jak cholera moja dostojna głowa. Muszę uważać z tymi „szlachetnymi” trunkami. Ale co począć, jak wdzięczni mieszkańcy różnych wiosek tak hojnie mnie częstują… Po śniadaniu sprawdziłem, czy nie ma ogłoszeń odnośnie jakichś księżniczek żądnych uratowania. Niestety, w gazecie znalazłem tylko nekrologi moich ostatnich trzynastu ofiar. Cóż, czekają mnie nudy. I chyba zacznę być przesądny, choć mówią, że to przynosi pecha.

Wtorek

Usłyszałem (a trudno nie usłyszeć, gdy grupa wieśniaków drze ci się rano pod domem – chyba czas na dźwiękoszczelne okna), że w okolicy grasuje banda rabusi. Postanowiłem to sprawdzić – w końcu od nadmiaru chwały głowa nie boli. Niestety, już na wstępie napotkałem przejściowe trudności – ktoś buchnął mi mojego rumaka. Niech go szlag! Jak mam do jasnej cholery ratować świat, jak nawet konia przed domem nie można zostawić? Cóż, będę musiał odłożyć to na później. Przynajmniej sprawdzanie mam już z głowy.

Środa

Wreszcie działo się coś konkretnego. Pomogłem mieszkańcom pobliskiej wioski w poskromieniu Piekielnych Bliźniaków. Podobno „ukradli to duże, co w nocy tak błyska”. Ciekawe, o co może chodzić. W każdym razie przetrzepałem im tyłki i wysłałem do mamusi. Co prawda jeden z nich się odgrażał, że dobierze się do takich oli… (jakieś trudne słowo, dobre dla prostaków) jak ja i żebym uważał. Oczywiście za taką obrazę majestatu (nie będzie mnie nikt nazywał tym Oli-Cośtam! Jak śmie!) nie mogłem zostać obojętny – wyszedłem z tego obronną ręką i na pożegnanie zasadziłem mu jeszcze kopa.

Czwartek

Kolejny dzień, kolejne problemy. Tym razem wybrałem się na smoka, który grasował w królestwie. Wytropiłem jego kryjówkę na górze O W Mordę Jaka Wysoka!, przygotowałem zasadzkę i już miałem ruszyć w chwale do ataku, gdy do smoka przywiązał się jakiś oszołom i zacząć wykrzykiwać coś o ginących gatunkach. Właśnie o to chodzi, żeby ginęły, ale weź tu z takim gadaj. Cham napluł mi na przyłbicę. A kto będzie bronił moich praw, do jasnej cholery? Chyba założę związek zawodowy.

Piątek

Rozważywszy, jak błahe były moje ostatnie czyny (znaczy były błahe w porównaniu z tym, na co mnie stać), postanowiłem zająć się czymś bardziej wzniosłym. Ratowanie księżniczek wydawało się dobrym pomysłem, nawet znalazłem jedną. Początkowo się zdziwiłem, bo broniona była przez dwa wychudzone potwory. Ale jak ją zobaczyłem, to wszystko zrozumiałem. Przynajmniej będę pamiętał, żeby nie ratować księżniczek osadzonych w najniższych wieżach. Po prostu z jakiegoś powodu nie warto marnować cegieł…

Sobota

Ech, kolejny weekend (fajne słowo, nie wiem do końca co znaczy, ale coraz więcej osób tak mówi – trzeba iść z duchem czasu), a to oznacza, że znowu trzeba się pokazać wśród ludzi, by móc ponapawać się sławą. Zasłużoną, zresztą – nikt jeszcze mi nie śmiał powiedzieć, że nie. Niestety, dwudziesta szklanica tego ich napitku musiała być zatruta, bo źle się poczułem – a trzeba uważać, bo zło (a nawet ZŁO) czai się na każdym kroku! Poszedłem więc po rycersku pozbyć się trucizny w krzaki. A potem to się dopiero działo. Inwazja! Najpierw rozprawiłem się z hałaśliwą bandą orków, a potem wykonałem efektowną szarżę na olbrzymiego, paskudnego smoczego ogra. Bitwa zakończyła się spektakularnym sukcesem, a ja mogłem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku legnąć na łożu zaścielonym liśćmi laurowymi.

Niedziela

Ajajaj… Obudziłem się dość późno (i o dziwo w swoim domu), choć i tak jakbym obudził się wcześniej, to bym nie chciał wstać. Po pierwsze, łoże laurowe okazało się najwyraźniej krzakiem jeżyn, bo… No, nie przystoi mi mówić, co i gdzie mi się powbijało. Po drugie, znalazłem liścik przybity do drzwi. Wynikało z niego, że burmistrz nie jest zadowolony ze zdemolowania orkiestry biesiadnej. I że niby mnie kosztami obciąży. Co za niewdzięczni ci ludzie… Jakby to naprawdę byli orkowie, to zaraz by do mnie przyleźli!. A jego żona bardzo przeżyła moją szarżę. No co, każdy może się pomylić… Ale na szczęście tydzień dobiegł końca. Kolejny, który uczciwie spędziłem na rozszerzaniu swojej sławy.

Autor: Kamil „Ravandil” Gala

Spis Treści

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.