Tawerna RPG numer 104

W pogoni za kinem

Ostatnio – przyznam, że bardzo mnie to zaskoczyło – w Polsce odbyła się światowa premiera pewnego filmu. Wszyscy, którzy śledzą nowości filmowe wiedzą, że chodzi o premierę Asteriksa na Olimpiadzie. Film jaki był, wie każdy, kto go widział, ale to nie zmienia faktu, że naszemu krajowi trafił się ochłap jak ślepej kurze ziarno. W końcu, było nie było, Asteriks to marka znana szerzej niż tylko w rodzinnej Francji, więc teraz możemy się puszyć, nie zważając na to, że inne obrazy trafiają do nas z takim opóźnieniem, że czasami aż głupio iść do kina.

– Hej, w kinie byłem!

– A na czym?

– Na Jakimś_Filmie...

– Na tym starociu?

Co ciekawe, na jednym Asteriksie się nie skończyło, bowiem już szykuje nam się premiera amerykańskiego Iron Mana jeszcze przed premierą w USA. A wszystko dzięki różnicom w czasie lokalnym u nas i u nich. Czyżby to nadmiar szczęścia?

Gdyby poszukać głębiej, to okazuje się, że tak naprawdę wciąż wiele produkcji spływa do nas z opóźnieniem. A kto ponosi za to winę? Trudno powiedzieć. W końcu nikogo nie powinien dziwić fakt, że dystrybutor filmowy woli sprawdzić jak dany obraz sprzeda się na zachodzie, a dopiero później, wiedząc że to się opłaci, kupuje licencję na wyświetlanie go w naszym kraju.

W gruncie rzeczy jednak to nie zawsze jest takie proste. Niedawno z wielką pompą zekranizowano grę Dungeon Siege (recenzja w następnym numerze). Film słaby, potwierdzający znaną słabą markę Uwe Bolla, ale im bardziej się nad tym zastanawiam, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że nawet u nas film sprzedałby się całkiem nieźle. Ze względu na grę. Ale jakoś nikt nie kwapi się do wyświetlania go w naszym kraju, podczas gdy tuż za granicą – w Niemczech – można go znaleźć w każdym chyba kinie.

Skoro nie możemy liczyć na to, że obce produkcje trafią do nas od razu, spójrzmy jak trafiają polskie produkcje na światowe rynki. Katyń zdobywający wszelkie nagrody poza Oskarem (co było do przewidzenia) litościwie pominę, bo poświęcałem mu już jeden wstępniak. Ale z kolei takie Sztuczki szturmem zdobywają serca krytyków z całego świata. Nie da się oprzeć wrażeniu, że gdyby te filmy pokazano z takim opóźnieniem jak niektóre zachodnie u nas, to pewnie dużego zainteresowania by nie budziły.

A jeśli chodzi o orientalne państwa? Tu sytuacja przedstawia się różnie. Na przykład polski super-serial Wiedźmin odnosi sukcesy w Indiach. Wszystkim, którzy się uśmiechnęli pod nosem, sugeruję się nie śmiać. Też byście się zachwycali, jakby w każdym filmie w Waszym kraju wszystko sprowadzało się do nieszczęśliwej miłości oprawionej w tańce i śpiewy. Mnie ściska w dołku na samą myśl… Już wolę Wiedźmina, naprawdę!

Serial Brodzkiego nie jest znów taki stary. Japończycy za to zakochali się w Misiu Uszatku. Pewnie co drugi z Was już nie pamięta tej kultowej dobranocki o misiu, który zjada pora na dobranoc, ale zapewniam, że ta miłość jest jak najbardziej zrozumiała. Nawet u mnie na szafie wciąż siedzi pluszowy Miś Uszatek z czasów mojego burzliwego dzieciństwa. To japończycy. Ale na tym nie koniec. Bo właśnie gruchnęła wieść, że skośnoocy producenci telewizyjni kupili od nas kolejny serial: Tajemnice Twierdzy Szyfrów. Czy ten romans także okaże się wielką miłością? Może gdyby wyciąć wszystkie sceny z prześwietną kreacją drewnianego Pawła Małaszyńskiego...

Jednego japończykom nie można odmówić. Owszem, Uszatka poznali dość późno, ale jak tylko zdali sobie sprawę z tego niedopatrzenia, zaczęli nadrabiać zaległości. A my? My możemy tylko oglądać wielkie kino w postaci Wiedźmina czy od wielkiego dzwonu światową premierę Asteriksa.

Autor: BAZYL

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.