Rozstaje
się z miastem, drogowskaz kieruje na kilka końców
świata. Przy jednym rośnie krzyż z nieproporcjonalnym
Chrystusem. Przyjdzie, wyjmie gwóźdź z trzech desek
i dokona przedwczesnej paruzji. Położy Jezusa na rozstaju
stóp, a będą to też jego
stopy.
Rozdroża
się na dobre
i w kratę, kieruje czołówką
peletonu, najpierw osocze,
potem wschód. I czeka,
aż dojdzie. Śpiew,
czarna kawa.
Zawieje
go gąszczem wywodów, dowodów,
ciętą ripostą, później – trafną pointą. Zawieje go w domu
i na pe-ka-pe, dogoni nawet tam, gdzie milczy
em-pe-trzy, rozwieje i nadzieje
na schemat. Rozkręci mu włosy, poskłada, by rozłożyć, naniesie
poprawę, zawieje na zachód. Nauczy angielskiego, ogłuszy obrazem,
wyprowadzi wzór tycia i czytania gazet, puści audycję
w er-em-ef-ef-em. Rozszarpie na strzępy,
które rozniesie
na ciasnej stronie świata, na łzawym
wykresie pro fide, rege, lege,
pro publico bono,
bo tak każe obyczaj, bo tak chce
społeczeństwo, bo taki jest
zwyczaj, bo i tak
nie umknie, bo wszędzie
zawieje. I to jest schyłek,
i kręte się dzieje, i zima
obniżek,
wiosna ludu.
Autor: Neprijatel