Chciałem na nowo poruszyć temat mitologii słowiańskiej, który już kiedyś znalazł sie na łamach Tawerny RPG, ale został potraktowany trochę po macoszemu. Artykuł Lorien w znacznym stopniu odbiegał od tego, co ja sam dowiedziałem się na temat wierzeń naszych przodków, więc postanowiłem ukazać ten temat z trochę innej perspektywy. Temat jest rozległy, więc postaram się opisać go jak najdokładniej, jednak zajmę sie na razie jedynie demonami. Do napisania artykułu posłużył mi Internet i książka Bohdana Baranowskiego W kręgu upiorów i wilkołaków oraz moja własna wiedza czerpana z podań ludowych.
Przeciętny Polak wie na temat wierzeń Słowian tyle, co
przeciętny Amerykanin na temat historii Polski. Dlaczego tak się
dzieje? Dlaczego znamy dogłębnie mity greckie i rzymskie, a o naszych
rodzimych nie wiemy prawie nic? Odpowiedź jest prosta. Kiedy
chrześcijaństwo wdzierało się siłą i gwałtem na tereny zamieszkane
przez ludność słowiańską, niszczyło wszelkie przejawy dawnej religii.
Od posągów i świątyń (na których stawiano kościoły), po święta i
obrządki np. Noc świętego Jana dziwnym trafem przypada na Święto
Kupały, a Zaduszki nakładają się na ceremonię Dziadów. Tak jeden z
autorów Żywota Św. Ottona opowiada o
likwidacji dawnych miejsc kultowych: A zaiste przyjemnie było
patrzeć, jak posągi nadzwyczajnej wielkości i rzeźby wykonane z
niewiarygodną sztuką, które kilka par wołów zaledwie poruszyć zdołało,
z obciętymi rękami i nogami, wydłubanymi oczami, odbitymi nosami,
wleczono przez most do ognia, a przy tym stali czciciele bałwanów i z
wielkim jękiem wołali, aby dopomóc bogom i pod mostem utopić niecnych
burzycieli ojczyzny
. Poza tym legendy i wierzenia nie
zachowały się w żadnej innej formie niż ustnej, choć, jeżeli wierzyć
źródłom, Słowianie opracowali alfabet, gdyż jeden z posągów miał być
podpisany jakąś tabliczką. Jeżeli już jakiś przekaz zachował się do
naszych czasów, to trzeba pamiętać, że ulegały one licznym zmianom i
sfałszowaniom, czy to przez łączenie kilku mitów z różnych stron ziemi
słowiańskiej w jeden, czy przez wyobraźnie opowiadających.
Postaram się przedstawić obraz w miarę spójny, odrzucając
niektóre fakty uznane przeze mnie za mniej wartościowe. Uprzedzam, że
jest to tylko liźnięcie tematu
i z zbiór jedynie
najważniejszych cech dawnych wierzeń. Zaczynajmy!
Nazwa upiór jest pochodzenia rosyjskiego (upyr
).
Dawniej, na terenach etnicznie polskich, był to wąpierz lub wampierz.
Różnica między upiorem a strzygą tkwiła jedtnie w płci, upiór był
mężczyzną, a strzyga kobietą. Wiara w te istoty demoniczne była bardzo
rozpowszechniona u słowian południowych (jak Chorwaci czy Serbowie).
Kto mógł zostać po śmierci upiorem-strzygoniem? Otóż najczęściej spotykana była wiara, że dziecko, które urodziło sie z zębami lub jako siódma córka/syn. Równie często można było usłyszeć, że dziecko z dwoma duszami ew. z dwoma sercami. Upiory były nadzwyczaj niebezpiecznymi demonami. Wstawały one nocami z grobów by dusić i pić krew swoich ofiar. Jedną z odmian strzygonia był tzw. wieszcz - wstawał on w nocy z grobu i wywoływał imiona znanych sobie osób lub po prostu wył potępieńczo. Kto usłyszał swoje imię lub owo wycie żegnał się z tym światem w sposób natychmiastowy i niepozostawiający zastrzeżeń.
Formy obrony przed wąpierzami były różne. Od wbicia w ciało
(nieboszczyka, a nie swoje) np. w czaszkę, metalowego gwoździa lub
osikowego kołka, przez położenie trupa delikwenta twarzą do ziemi, by gryzł
piach,
po odcięcie głowy i położenie jej między nogami - tak
by potwór nie mógł jej sięgnąć.
Czas na kilka przykładów z życia. Na terenie województwa
łódzkiego, gdzie głównie prowadziłem moje badania,
podać mogę kilka przykładów występowania owych istot. W miejscu walk w
okolicach Brzezin, w roku 1914 pochowano poległych Niemców. Po
kilku tygodniach zaczęto nalegać na ekshumację zwłok i przeniesienie
ich na cmentarz. Podczas wykopywania znaleziono ciało prawie nie
zepsute i jakby napuchnięte. Wytłumaczono to, jakoby upiór, którym bez
wątpienia był Niemiec, tuczył się krwią. Znaleziono też w okolicy kilka
przypadków zgonów i od razu wiadomo było, co należy zrobić z wąpierzem.
Moja babka opowiadała mi, że stare kobiety za czasów jej młodości
mówiły, że siódma córka jakiegoś gospodarza z pewnością zostanie
strzygą.
Niebezpieczne było też zapadanie w letarg lub śmierć kliniczną. Domniemanego nieboszczyka umieszczono w trumnie, gdy on z niewiadomych przyczyn zaczął się poruszać. Kobiety modlące się nad ciałem wybiegły z chałupy krzycząc, że upiór powstaje z trumny. Reakcja mężczyzn była natychmiastowa. Upiór otrzymał cios szpadlem w głowę, po czym odcięto mu ją, co spowodowało natychmiastowe zaprzestanie niszczących działań wąpierza i odebrało mu całą chęć do wysysania krwi. Te przykłady pochodzą głownie z XX stulecia, ale pokazują jak silnie zakorzeniona była wiara w te demony na terenach polski, a głównie na wsiach.
Zmorą, marą, morą, kikimorą lub rzadziej gnieciuchem i siodełkiem nazywano demona duszącego ludzi podczas snu. Najdawniejsze wierzenie ukazuje zmorę jako duszę osoby zmarłej. Inne np. na terenach Ukrainy, mówiły, że są to istoty żyjące w głębi lasów, niektóre zaś źródła podają, że jest to dusza osoby żyjącej wychodząca z niej podczas snu mniej lub bardziej świadomie.
Zmory nie były nadto groźne, choć przez ustawiczne męczenie człowieka podczas snu mogły doprowadzić do jego zgonu. Innym ich zajęciem było plątanie grzyw koniom. Sposobem na uchronienie sie przed tym demonem była zmiana pozycji zasypiania, przesunięcie łóżka, lub upchanie watą wszystkich szczelin w pokoju jak np. dziurka od klucza. Przychodząca w nocy zmora, jeżeli nawet znalazła jakąś szczelinę, przez którą zdołała się przecisnąć zwyczajnie głupiała nie mogąc znaleźć klatki piersiowej delikwenta.
Innym sposobem było obiecanie zmorze kromki chleba w zamian za spokój. Mój wujek opowiadał, że kiedyś obiecał właśnie taką zapłatę, a rano obudziło go uderzanie do drzwi. Stała w nich kobieta prosząca o kromkę chleba. Po uiszczeniu zapłaty zakończyły się nocne duszności. Mam jedynie nadzieję, że wujek był dobrym bajarzem... Poświadczyć mogę jedynie opowieść mojego zaufanego informatora, jakoby to przez pewien okres, kiedy był on dzieckiem, konie w stajni były zawsze rano spienione, jak po długotrwałym galopie, a ich grzywy poplecione. Informator, jako człowiek myślący realnie, nie chciał wskazywać jednoznacznie na zmorę, ale nie potrafił tego wyjaśnić w inny sposób. Taka wersja przeplata sie przez kilka wsi, na których poszukiwałem informacji, a sam nie mogę tego w sposób biologiczny lub inny wyjaśnić.
Inna historia mówi o gospodarzu, który znalazłszy tak spocone konie, następnej nocy czatował na potwora. Gdy przyszedł złapał go do worka i choć zmora zmieniała sie w różne przedmioty i zwierzęta (igła, mysz, wąż) nie puścił jej a worek przybił gwoździem do drzwi stodoły. Rano okazało się, że worek jest pusty, ale Zmora zaprzestała swych nocnych najść.
O tych demonach pól wiadomo całkiem sporo. Napadały one w
skwarze południa na pracujących żniwiarzy i zwyczajnie zabijały.
Południca była to zazwyczaj stara kobieta z obwisłymi piersiami ubrana
w białą koszulę. Na głowie, zamiast włosów, miała kłosy zboża lub
jakieś zielsko. Czasami zamiast głowy miała trupią czaszkę z długimi
żelaznymi zębami, stąd zwana była również babą z żelaznymi
zębami
. Od miejsca występowania, łanów zboża, nazywana była
też żytnicą
lub żytnią babą
.
Falowanie zboża było tłumaczone tym, że to właśnie południce się
przemieszczają.
Występowały one również pod postacią młodych dziewcząt ze
słomiano-złotymi włosami i modrymi oczami, znanych jako żytnie
rusałki
. Jedyną formą obrony przed tymi niebezpiecznymi
istotami było schronienie się w cieniu.
Południce gromadziły się czasem w grupy i tańczyły pośród pól wydeptując kręgi. To bardzo ciekawe, gdyż dowodzi, że kręgi w zbożach powstawały już w czasach prasłowiańskich, a ludzie nie umiejąc wytłumaczyć tego zjawiska przypisywali je działalności tych istot demonicznych. Południce pojawiały się także zimą i przechadzały spowitymi śniegiem polami wzniecając tumany i wiry śnieżne.
W moich okolicach nie znalazłem żadnych przykładów bytowania tych demonów. Widocznie nie chciały zapuszczać się na te tereny.
Wodniki występowały zazwyczaj pod postacią ociekających wodą ludzi z wplątanymi we włosy wodorostami, lub rzadziej zwierząt np. dużych ryb czy ptaków wodnych. Topielcami czy Rusałkami zostawali zazwyczaj samobójcy, którzy odebrali sobie życie przez utopienie lub dzieci utopione tuż po narodzinach.
Wodniki wciągały ludzi do wody różnymi sposobami. Najpowszechniejsze było schwytanie swojej ofiary za nogę, gdy ta stała blisko brzegu, ale trafiały sie też demony bardziej perfidne, które np pod postacią małych, płaczących dzieci czy też pięknych kobiet – rusałek, zwabiały ludzi nad brzeg. Obrona przed nimi była prawie niemożliwa. Na terenach obecnego województwa sieradzkiego topielec zmieniał się w konia, który pasł się nad brzegiem. Gdy ktoś chciał go dosiąść, ten na to pozwalał i wskakiwał z ofiarą do rzeki.
W literaturze znaleźć można liczne opowieści o rusałkach i
topielcach np. Goplana z Balladyny
Słowackiego. W Starej Baśni
znalazłem krótką
wzmiankę, a właściwie jedno zdanie sugerujące nam bytowanie topielca.
Jeden z bohaterów podziwiając okolice spogląda do rzeki i widzi tam
jakby wynurzoną głowę obrośniętą wodorostami, która natychmiast znika.
Rusałki były znacznie mniej groźne od topielców, gdyż zwabiały młodych chłopców i zabawiały się z nimi. Mogły jednak doprowadzić do załaskotania chłopaka na śmierć. Jak by nie patrzeć była to o wiele przyjemniejsza śmierć od utopienia.
Osobami, które znały się na magii topielców byli młynarze i
flisacy, których praca wymagała ciągłego kontaktu z wodą. Dlatego mieli
oni tajne umowy z topielcami i demony te rzadko ich napadały. Flisacy
znali zaklęcie, które natychmiast odganiało potwora, brzmiało ono Flis.
Mils. Klis
. Tajemnica ta przekazywana była z ojca na syna.
Te istoty demoniczne związane były z żywiołem powietrza, mieszkały w chmurach i sprowadzały huragany i trąby powietrzne. Miały różne postaci: ludzi ubranych w przemoczone łachmany, młodych dziewczyn, starych chudych dziadów, kościotrupów, wisielców z długimi językami i śladem po sznurze na szyi, różnych zwierząt, przyjmowały także postać niewidzialną.
Sprowadzały one na ludzi chmury gradowe i niebezpieczne wichry, ale jeżeli nie wchodziło im się w drogę, a nawet pomagało, potrafiły się odwdzięczyć sprowadzając upragniony dla roślin deszcz.
Pochodzenie tych istot demonicznych jest różne. Mogli nimi
zostać samobójcy, którzy dokonali tego haniebnego nawet u słowian czynu
przez powieszenie, ale mogły tez istnieć jako prastare demony
odpowiedzialne za tę sferę. Sposoby ochrony przed nimi były różne. Po
pierwsze należało nigdy im się nie narażać, wyśmiewając się z nich czy
odmawiając w wsparcia, gdy przyjmowały ludzki kształt. Jeżeli już
wpadło się w ich sidła można było dźgnąć w wir, w którym ukryty był
demon nożem lub mieczem, co zazwyczaj go powstrzymywało. Największą
wiedzę na temat tych istot posiadali wiatracznicy, czyli właściciele
wiatraków, dzięki praktykom magicznym i nieznanym mi ofiarom potrafili
oni nie tylko odegnać złego demona, ale i czasem zaprząc go do pracy.
Płanetnik mógł przekazać część swojej mocy człowiekowi, który stawał
się wtedy władcą chmur
.
Wiara w wilkołactwo rozpowszechniona jest na całym świecie i należy przypuszczać, że wywodzi się z czasów prasłowiańskich. Młodzi wojownicy przywdziewali skóry wilków, co miało zatrzeć granice miedzy ich ludzką a zwierzęcą jaźnią. Wilkołaki, a właściwie wilkołki, były stworzeniami żyjącymi w lasach wraz ze swymi wilczymi stadami. Ludzie, którzy się nimi stawali, czy to przez ugryzienie przez wilkłaka, czy też odpowiednie praktyki magiczne, mogli na określony czas np. jedynie w pełnię księżyca stać się wilkiem.
Różnili się jednak stanowczo od innych wilków. Byli silniejsi więksi i posiadali ludzką inteligencję. Wilkołaki były jednymi z najgroźniejszych demonów słowiańskich. Zazwyczaj wybijały one zwierzęta gospodarskie, ale mogły też zabić człowieka, gdy ten się im przeciwstawił. Wiara jakoby jedynie srebro mogło je zranić rozpowszechniła się w późniejszych stuleciach, gdyż słowianie nie znali obróbki metali szlachetnych, a jedynie brązu i żelaza. Istnieją też silne powiązania wilkołków z Chorsem bogiem księżyca i Welesem bogiem lasów, śmierci i magii. Wiara w te demony rozpowszechniona była na całym obszarze ziem polskich, ale głownie na Podlasiu.
Las zawsze żywił ludzi, ale i wzbudzał w nich również niepojęty lęk. Skupiska drzew, nigdy niewycinanych chaszczy zawsze spowitych w półmroku były domem licznych istot demonicznych. Trzeba zauważyć, że prawie do XIX wieku cała Polska pokryta była licznymi borami i lasami, więc ludność właśnie w nich upatrywał głównej siły ciemności i nieszczęść, które rodziły się w tych mrocznych ostępach.
Jedną z postaci przemierzających te ogromne połacie terenu był Borowy, Borowiec, albo Lasowik. Był on panem lasu i łączyć go można z postacią Welesa. Przybierał postać wysokiego mężczyzny o dziwnych oczach. Zawsze nosił przy sobie łuk, w późniejszych stuleciach strzelbę (nawet demony i bogowie ulegali rozwojowi patrz Loki – Jakuba Ćwieka), był on wrogo nastawiony do wszystkich ludzi polujących na zwierzynę i przeszkadzał im w łowach płosząc zwierzęta i myląc drogi, a potrafił nawet zabić. Niekiedy pomagał jednak ludziom, którzy zgubili się w lesie, gdy poczuł do nich sympatię np. do młodych dziewek, ale kto nie czuje do nich sympatii?
Towarzyszyły mu często Jędze lub Baby Jagi. Te demony były zawsze łase na ludzkie mięso i krew, przez co bardzo groźne. Miały postać starych bab, nierzadko ubranych w suknie uplecione z leśnych ziół. Jednym z leśnych demonów był tez sprowadzony później do roli diabła Boruta. Oprócz jędz w lasach żyły też Rusałki lub Driady, młode dziewczyny opiekunki drzew, niewadzące nikomu, jedynie mącące drogi młodym chłopcom.
Istniały także demony niewidzialne jak np. Licho, o których
informacji znaleźć można niewiele oprócz tego, że straszyły ludzi
nocami. Od nazwy tej istoty wywodzi się ludowe porzekadło Licho
nie śpi
.
Demony przybierały też czasem formy zwierzęce,
najczęściej jeleni, niedźwiedzi lub drapieżnych ptaków. Jednym z nich,
którego historię osobiście udało mi się poznać był Lejin, żyjący w
okolicach Załęcza Wielkiego k. Łodzi. Przybierał on formę jelenia i
tratował dzieci zbierające jagody lub zapędzał ludzi bodąc ich rogami
do rowów z wodą. Innego typu demonami były tzw. Mamuny lub Dziewożny,
które porywały małe dzieci lub zamieniały je na wredne skrzaty. Taki
podmieniony dzieciak stawał się nieznośny dla otoczenia i np. sikał do
mleka. Demony miały wygląd starych kobiet z długimi obwisłymi
piersiami, a całe ich ciało porastało futro lub szczecina.
Liczne podmokłe tereny zamieszkane były przez demony takie jak Rokita i tzw. świetliki lub błędne ogniki. Nie były one nadto groźnymi demonami. Myliły one jedynie drogi wędrowcom wprowadzając ich w bagna. Stawały jednak czasem po stronie ludzi tych ziem, sprowadzają wrogie armie na błotniste tereny. Za przykład posłużyć może łęczycki Boruta sprowadzający niemców w bagna.
Słowiańskie smoki nie były stworzeniami groźnymi, wypijały one
jednak wodę z chmur, przez co były zwane pożeraczami chmur
.
Żyły one w obłokach i ciemnych chmurach gradowych. Wyglądem
przypominały ogromne skrzydlate jaszczury.
Inną odmianą smoków były złe i jakże groźne bazyliszki, które potrafiły zamieniać śmiałków w kamień, a gdy postawiono przed nimi zwierciadło (nie lustro, bo lustro to może być wody) zabijały wzrokiem same siebie. W pieczarach i lasach żyli tez tzw. królowie węży. Te potwory miały ogromne rozmiary i często trzy głowy a na jednej z nich koronę. Broniło ich całe grono ich wężowych kompanów. Strzegli skarbów i pożerali ludzi chcących je zdobyć.
To by było tyle, mam nadzieję, że zdołałem przybliżyć wam demonologię słowiańską. Sporą część informacji musiałem przefiltrować przez sito czasu i wpływy chrześcijańskie. Dlatego odrzuciłem wszystkie informacje jakoby np. strzygami mogły zostać niechrzczone dzieci itp.
Z pozdrowieniami ostatni słowiański wilkołek i wyznawca dawnej religii...
Autor: Werewolf