Siedzę samotnie w mieszkaniu i tworzę ten wstępniak wsłuchując się w kroki na korytarzu. Raz się zbliżają, a raz oddalają, co jest dosyć dziwnym zachowaniem, szczególnie z racji tego, iż jesy godzina 2:54
według mojego zegarka systemowego.
Właściwie cały czas zastanawiałem się, jak przekazać wam słowa, które usłyszałem od dziwnego człowieka na ulicy. Miał w pełni zabandażowaną twarz i nosił się na czarno. Rzekł mi: wrócisz!
, po czym wybełkotał coś w stylu: dom maciek ku ulu
i szybkim krokiem odszedł, pozostawiając mnie ze skonsternowaną miną na twarzy. No cóż, może to sfrustrowany czytelnik Tawerny, który życzy mi powrotu na łamy zinu? Ufff, dobrze, bo neta mam już na nowo założonego
– pomyślałem, starając się zrozumieć czasownik wypowiedziany rozkazującym tonem przez nieznajomego oraz kolejne słowa, całkowicie bez sensu.
Jest już 2:56
, kroki pod drzwiami ucichły, za to słyszę ciche skrobanie. Nie odchodząc od komputera zwiększam nieznacznie głośność muzyki, którą za chwilę zrecenzuję na potrzeby sesji.
Mam chyba coraz bardziej porysowane płyty, ponieważ zamiast jasno ustalonych dźwięków, do mych uszu dochodzą niezidentyfikowane szumy i wysokie tony piszczałek. Zaczyna mi dziwnie pulsować w czaszce.
2:58
– wyłączam wieżę. Kończę pisać kolejne artykuły, myślę o moralności, przeglądam informacje na temat teatru greckiego i wzdrygam się patrząc na wykrzywione maski, które mają naśladować... co? Według mnie na pewno nie normalnych ludzi, lecz obłąkańców i szaleńców, z grymasami wprost z obrazów Muncha
. Na dworze musi wiać wiatr, bo chociaż nie słyszę ani skrobania, ani kroków, to owiewa mnie przeciąg. Muszę wstać i zamknąć okno.
Jeszcze tylko wrzucić w kod Wieki Strachu
, wysłać w eter i sen na mnie czeka. Zerkam na zegarek, 2:59
– to naprawdę już koniec na dzisiaj.
Przez Wieki Strachu
zastanawiam się, czego ja się faktycznie obawiam? Co przeraża taką jednostkę? Pomijając gotowaną marchewkę... Zaraz, zaraz, coś stuknęło w drzwi do pokoju.
Wstaję od komputera, rzucam okiem na zegarek – 3:00
– powoli podchodzę do drzwi, ze świadomością, że za nimi na pewno coś się czai. Gruby pot spływa mi po skroniach, ręce drżą, zapalam światło w pokoju, lecz okazuje się, że dokładnie w tym momencie przepaliła się do cholery żarówka!
Modlę się w duchu i sięgam ręką do klamki od pokojowych drzwi. Tylko lekko na nią naciskam...
A one otwierają się z hukiem, waląc o ścianę, ja krzyczę z przerażenia, kiedy czuję, że coś małego i kosmatego wskoczyło mi pod gardło!
3:22
– to tylko mój kot. Przeraził mnie, nie ma co, szczególnie, że patrzyłem wciąż na zegarek, spodziewając się najgorszego. Teraz już wygoniłem zwierzaka i leżę w łóżku, to będzie spokojna noc.
4:16
– budzi mnie otwieranie drzwi do pokoju. Otwieram oczy, by spojrzeć półprzytomnie na to, co się dzieje, lecz wnet źrenice rozszerzają mi się z przerażenia, widząc, że w mieszkaniu jest nieznajomy, spotkany na ulicy. Jego twarz, twarz bez bandażów, to zasuszona skóra, w której zieją dziury po oczach, wargach i uszach! Doskakuje w moją stronę, łapie mnie szamoczącego się za nadgarstki. Nie jestem w stanie się ruszyć. Lecz nie to napawa mnie przerażeniem, ponieważ dzieje się jeszcze gorsze, mój umysł wariuje, czuję, że to już koniec. Ze wszystkich otworów na twarzy nieznajomego, wysuwają się dziwne macki i powoli wydłużają się ku mej twarzy. Głośno krzyczę, lecz odpowiada mi jakiś wewnętrzny głos: A coś ty myślał? Że Wielki Cthulhu działa według czegoś tak prymitywnego jak zegarek?
.
Uratował mnie kot. Jestem mu wdzięczny. Chciałbym w tym miejscu podziękować także pensjonariuszom ze szpitala psychiatrycznego w Arkham, za przyjęcie mnie i udostępnienie internetu. I jeszcze tym śmiesznym grzybom. No. Dziękuję. I chciałbym zaprosić do lektury tegoż numeru Kącika Gier Fabularnych, szczególnie, że nadchodzą dni, kiedy to wszyscy powrócimy do niewolniczej pracy dla Wielkiego Pana Uśpionego w Głębinach - Cthulhu!
Autor: CoB