Z dala od królewskich gościńców, pośród leśnych ostępów, leży mała wioska, której kartografom nawet do głowy nie przyszło nanosić na mapy. Najpierw musieliby tam dojść, a droga przez dziki bór poprzetykany bagnami nie jest bezpieczna, nawet dla wojów, którzy nie mają czego przeciwstawić mocy trzęsawisk i stworów tam zamieszkujących.
Czasami tylko zagubiony łowczy, grupka handlarzy, czy drużyna herosów zawita w te progi. Znacznie częściej jednak pojawiają się tam dziwy i strachy, o których lepiej nie opowiadać, jeśli nad drzwiami nie wisi główka czosnku, a dzieci nie śpią blisko, przy kominku. Najgorsi są sami mieszkańcy. Nie dlatego, że magiczni, czy potworni zewnętrznie, lecz jacyś dziwni i obcy, zbyt normalni w świecie, gdzie wciąż trzeba walczyć, aby przeżyć.
Nie odstrasza cię ten opis młody wędrowcze? Więc zdejm kaptur i posłuchaj dalej opowieści o wiosce, której prawa i zwyczaje, choć piękne, w głębi pełne są dzikości i mroku, jak knieja, gdzie leży toż sioło. Opowieść może zmrozić ci krwi w żyłach. Ty sam wyciągniesz z niej wnioski, jakie będziesz chciał.
Spójrz, oto mapa, którą dawnymi czasy sporządziłem (pracowałem w Gildii Kartografów). Nie jest zbyt doskonała, ale powinna wystarczyć, bym mógł przedstawić tobie choćby odrobinę tego, co sam odkryłem i poznałem. Pewnie spostrzegłeś, iż czołowe miejsce na niej zajmuje las, więc od niegoż rozpocznę mą opowieść.
Ten gęsty las, którego drzewa szumią swymi koronami już od wielu pokoleń, swoją nazwę uzyskał niedawno, kiedy przywędrowaliśmy do samej wioski w jego głębi. Mówię, iż przywędrowaliśmy, ponieważ była nas grupa – dwóch tropicieli, o których wspomnę więcej innym razem, Wielebny Marek – kapłan Wszechstwórcy, który wpadł w nie lada tarapaty, z których cudem wydostał się żyw. Prócz tej trójki mężów, w czasie drogi dołączył do nas niejaki Wzleslaw Torf, który poprowadził nas chętnie traktem do wioski i opowiadał, że sam stamtąd pochodzi (prowadził mały wóz zaprzęgnięty w osiołki, na którym przewoził ziarno pszeniczne na zasiew). Jest jeszcze osoba, o której wspominać nie chcę mocno, albowiem jej czyny kładły cień na naszą wyprawę, chociaż poniosła zasłużoną, chociaż barbarzyńską, karę za swoje postępki. Osobą tą była Anna Wszetecznica, trudniąca się... kurwieniem i złodziejstwem, co w następstwie doprowadziło do bardzo niemiłych i bardzo straszliwych konsekwencji. Anna dołączyła do wyprawy na prośbę jednego z tropicieli, który myśląc, iż jest to dziewka o czystym sercu, jął ćwiczyć tę osóbkę w swym fachu, przygarniając wprost z ulicy miasta.
O ludziach wspomnę więcej, kiedy nadarzy się ku temu okazja, a wspomnę akuratnie o leśnej głuszy.
Las porośnięty jest głównie przez pradawne dęby, gdzieniegdzie uświadczysz widoku giętkiej, strzelistej brzózki, czy pachnącej świeżą żywicą sosenki. Kępki jeżyn, malin, a nawet szlachetnych grzybów rosną niedaleko korzeni tych drzew, a paprocie pokrywają całą resztę okolicy. Ściółka raczej sucha, aż dziw bierze, iż nie zajęła się ogniem, ponieważ leżące na niej liście kruszyły się na proszek po nadepnięciu.
W czasie dnia panuje tutaj półmrok, lecz nie zaduch, ponieważ wiatr hula wesoło pomiędzy pniami drzew. Sarenki, zające, lisy – nie jeden raz widzieliśmy te zwierzaki podczas wędrówki przez puszczę. Często słyszeliśmy dzięcioły lub radosne kukanie kukułki, ale niestety dostrzec ich nie sposób. Nie było dla nas żadnych wątpliwości, iż las żyje, a nasz nowy przewodnik – Wzleslaw – opowiadał nam o potężnych turach przemierzających jego ostępy oraz bobrowych koloniach, położonych w jego głębi, gdzie podobno miała płynąć rzeka...
Nocą las nabiera innego kolorytu. Młody, nie wiem jak tam jest teraz, ale odradzam schodzenie z traktu tak niedoświadczonym osobom jak ty (bez obrazy paniczu, tutaj chodzi o twoje zdrowie, a nawet życie). Łatwo zabłądzić, trafić na bagna i tam utonąć, jeszcze łatwiej trafić na niedźwiedzia lub lochę pilnującą młodych, a wtedy twe życie wisi na włosku. Niestety, to nie jest najstraszniejsze.
Drugiej nocy w lesie, już niedaleko wioski, do której droga zajmuje dwa dni, Wielebny Marek wybrał się na wieczorne modlitwy poza obozowisko. Już ciemno było w lesie, Wzleslaw niechętnie przystał na to, by kapłan był tam sam, ale nie miał wyboru, sam Marek zabronił komukolwiek się tam udać. Kiedy zapadł już zupełny zmrok, a komary pojawiły się i poczęły kąsać niemiłosiernie, zmroził nas krzyk. Krzyk Wielebnego! Co sił w nogach ruszyliśmy w kierunku jego miejsca modlitwy. Krzyk przybliżał się z każdą chwilą, by w końcu, głucho się urwać. Przebiegliśmy jeszcze kawałek drogi, kiedy trafiliśmy na rozciągniętego na ziemi kapłana... Na szczęście jedynie się przewrócił i potłukł głowę. W obozowisku tropiciele szybko go ocucili i doprowadzili do świadomości, a on, roztrzęsionym głosem, powiedział, iż zaatakował go wielki wilk.
Pamiętam, że wtedy Wzleslaw wybuchnął śmiechem, mówiąc, że w tym lesie nie ma wilków i nasz Wielebny przeraził się tak lisa. To miało nawet sens, w końcu sam Marek dał się temu (na nieszczęście) przekonać. Odtąd Torf nadał mu przezwisko „Tchórzyk” i Wielebny do końca był dla mieszkańców wioski, do której mieliśmy trafić, „Markiem Tchórzykiem”. A ja nazwałem puszczę korzystając z jego przezwiska, które tak niefortunnie tam powstało.
Teraz rozpocznę drugą, bardziej szczegółową część mojej opowieści, gdzie zerkanie na mapę będzie nieodzowne, byś mógł lepiej pojąć naturę niektórych rozgrywających się tam wydarzeń. Nie będę trzymał się ściśle chronologii, raczej opowiem Ci po kolei o miejscach, ludziach i wydarzeniach się tam rozgrywających z zaznaczeniem, którego dnia pobytu to a to się wydarzyło.
Dom ten należy do naszego dzikiego przewodnika – Wzleslawa. Stoi przy małej rzeczce, połączony jest z dużym magazynem, w którym Torf przetrzymuje wydobyty z bagien torf. Hehe, to taki żart słowny, ale zauważ, że nazwiska dla tych ludzi wiążą się głównie z wykonywanymi zawodami, czy cechami charakteru. Wzleslaw uzyskał swoje dzięki temu, iż wydobywa z bagien na północy (nr 3) torf na opał, pracując tam dzień w dzień, od rana do wieczora. Nikt nie zna ich tak dobrze jak on, chociaż opowiadał mi, że sam nie zapuszczał się w ich głąb, uzasadniając to pojawiającymi się tam strasznymi marami i jego strasznym odkryciem.
Ale nim do tego przejdę, opowiem jeszcze o samym Torfie. Jest już starszym mężczyzną, którego krępa sylwetka, długa, poprzetykana siwizną broda, bardzo brzydka, owrzodzona twarz i iksowate nogi nie znaczą nic, kiedy na uwadze ma się jego wielkie serce i chęć do żartów (oraz alkoholu). Wciąż mieszka sam i jest do tego przyzwyczajony, ponieważ lata, kiedy mógł zadowolić kobietę, bezpowrotnie minęły w jego mniemaniu.
Dziwne wrzody na twarzy, z których wydobywa się ropna wydzielina, urody mu nie dodają, ale nie ma co ukrywać, że to jakaś choroba zesłana przez duchy bagien za bezczeszczenie tamtych terenów. Niestety lekarstwa na nią chyba nie ma, a twarz Wzleslawa gnije od środka. I chociaż lubiany przez mieszkańców wioski, traktowany jest przez nich z rezerwą, jakby był trędowaty.
Od niego dowiedziałem się najwięcej w czasie mojego pobytu o wiosce, jej prawach i ludziach. Często przesiadywałem wieczorami w jego chacie słuchając coraz to nowych opowieści.
Acha, byłbym zapomniał młodzieńcze – Wzleslaw był łącznikiem między światem a wioską. Dwa razy do roku – latem i zimą – zaprzęgał swój wóz w osiołki, ładował trochę torfu i wymieniał go na ziarno pszeniczne na miejskich targach, które przywoził, oddawał Karolowi Polakowi na wysiew. Polak niósł je na:
Na polu, jak to w takich miejscach bywa, wysiewane jest zboże – głównie pszenica. Ziemia w wiosce jest uboga, plony niskie i raczej są dodatkiem do głównej, mięsnej diety. Jak już wspominałem wcześniej, las pełen jest zwierzyny, a rzeka płynąca przy domu Wzleslawa daje obfite połowy. Chleb wypiekany jest cztery razy do roku, na wiosnę, lato, jesień i zimę, co wiąże się ze świętami pogańskimi w tym miejscu. Co do tych dat, muszę ci jeszcze zaznaczyć podróżniku, iż Wzleslaw wybywa na dwa tygodnie latem, by po święcie jesiennym wysiać zboże ozime oraz kolejne dwa tygodnie w zimie, kiedy pojawiają się pierwsze cieplejsze podmuchy, by zdobyć zboże jare.
W tym miejscu wspomnę jeszcze o sławetnej gościnności wśród barbarzyńskich plemion. Część chleba chowają specjalnie dla podróżników, którzy tam czasami się pojawiają. I nie tylko oferują na powitanie ten poczęstunek, ale także zapewniają dach nad głową i spełniają próśby gościa, na drogę dając mu jeszcze wyżywienie i swoje skarby np. futra bobrów czy nawet niedźwiedzi!
Nie daj się zwieść pozorom, gościnność nie jest zakorzeniona w ich sercach i co innego sprawia, że barbarzyńcy są tak mili. Jeszcze do tego dojdę w dalszej części opowieści, a teraz powrócę do zdarzeń związanych właśnie z polem.
Kiedy przybyliśmy na miejsce, a Wzleslaw przekazał ziarno do wysiania Karolowi, ten odłożył je do skrytki (jedynej metalowej skrzyni w wiosce). Pszenica na polu powoli zmieniała kolor na złocisty, nadchodził czas zbiorów. Lecz nim doszło do ścięcia kłosów, wydarzyło się coś zupełnie innego...
Aż dziw bierze, że nie spostrzegłem wcześniej romansu między Anną a Karolem Polakiem. Dziwka omamiła opiekującego się polem człowieka i doprowadziła do zaniedbywania przez niego rodziny – żony i dwójki małych chłopców. Często spotykała się z nim na polu, niby to doglądając plonów, lecz tak naprawdę oddając mu własne ciało. Nikt nie wiedział o ich zachowaniu, ponieważ gościnność tych ludzi narzucała maksimum zaufania dla gości.
Do czasu. Nie wiem, kto ich zobaczył, chociaż sprawa została poruszona dopiero na wiecu plemiennym z inicjatywy Grzesia Dąbrowy. On sam najprawdopodobniej kierował się skargami żony Polaka.
Po wiecu od razu wykonano zwyczajową karę, choć słowo to nie oddaje potworności i bestialstwa, z jakimi spotkała się nierządnica. Najpierw zwołano całą wioskę wraz z nami – gośćmi, następnie publicznie opowiedziano o zbrodni ladacznicy. Ta, przerażona, czując już co nadchodzi, chciała uciec, lecz wnet dogonił ją Szymon Skarga i brutalnie uderzając w tył głowy, pozbawił przytomności. Natasza, zwana Wiedźmą, po chwili ocuciła Annę nieznanymi mi ziołami rozcieńczonymi w wodzie. Następnie podała jej małe, czerwone owoce do spożycia – kiedy dziewczyna była nieprzytomna, proces toczył się dalej i wydano na nią wyrok utopienia w bagnie. Anna nie usłyszała jednak tych słów, a ja sam (i o dziwo Polak też) bałem się wystąpić przeciw całemu wiecowi.
Z pasją przyglądałem się kolejnym scenom wymierzania kary. Oto nierządnica jęła wymiotować i mamrotać, tłum zacieśnił krąg wokół niej. Wiedźma ozwała się gromkim głosem: „Odejdź zły duchu kradnący nasienie, odejdź do świata ciemności!”, na co, o dziw nad dziwy, Anna naprawdę zaczęła zachowywać się jakby szatan wstąpił w jej duszę i podniosła zwierzęcy krzyk, podarła swoje ubrania i niczym zwierz w klatce rzuciła się do ucieczki w stronę bagien.
Ludzie biegli cały czas przy niej, to ten, to tamten spuszczał jej razy, jakiś chłopak rzucił kamieniem w głowę, ktoś inny drągiem kość w nodze przetrącił. Tłum wściekle krzyczał, by odeszła do świata mroku, gdzie glisty jątrzą się w prochach ziemi.
Kiedy zbliżaliśmy się do bagien, pochód wyraźnie zwolnił – nierządnica była już bardzo poturbowana. Odwróciła się w kierunku ludzi, głośno zaśmiała i stanęła w miejscu, jakby na coś czekając. Wtem pojawiła się przed nią wiedźma wraz z dwoma rosłymi mężczyznami – jeden skrępował ladacznicy dłonie powrozem, a drugi golił jej włosy nożem, zdzierając aż skórę z głowy. Kiedy ostatni płat skóry z włosami został usunięty, ladacznica odzyskała swoją świadomość i z krzykiem rozpaczy chciała rzucić się do ucieczki, jednak przewróciła się zaraz łamiąc nogę. Dwójka mężczyzn poczęła okładać nieszczęsną drągami, by pełzała w stronę bagien. To był już ostatni odcinek drogi na Golgotę tej dziewki, albowiem szybko przyczołgała się do trzęsawiska i tam, nie będąc w stanie pływać, wnet zatonęła. Nastąpiła długa przerwa, wszyscy wnet się uspokoili. Na sam koniec ozwała się jeszcze raz wiedźma, każąc nawrzucać do bagna ciężkich drągów, by te przygniotły nierządnicę i nie pozwoliły wyjść z królestwa ciemności jako topielicy.
I tak zakończyły się schadzki Polaka na polu. Wszyscy jakby zapomnieli o samym opiekunie zboża, jednak zdaje się, że wstawiła się za nim jego kobieta prosząc, by on nie został ukarany. Lecz Wzleslaw rzekł mi, iż to tylko odroczenie kary – ludzie pamiętają i po śmierci żony Karola wykonają to, co należy do ich zwyczajowego prawa.
Do praw wioski jeszcze wrócimy, a teraz, jeśliśmy przy bagnach, posłuchaj o tajemnicach i skarbach, ukrytych głęboko w ich odmętach...
Ponoć podczas głębokich, dusznych, sierpniowych nocy, tańczą tam błędne ogniki z rusałkami, a utopce urządzają przyjęcia, podczas których zwabiają młode dziewki wprost w zdradliwą otchłań bajorek. Podobno na samym środku tych wodnych ziem leży wyspa, na której w noc świętojańską wyrasta kwiat paproci, strzeżony przez zmory, mary i wiedźmy. Ale to wszystko pogańskie domysły, próbujące opisać miejsce, którym włada szatan, miejsce śmierci wielu, miejsce ofiar składanych ku czci mrocznym i plugawym bóstwom podziemnego świata – chytremu Belialowi, nieskończonemu Azathotowi i samemu wielkiemu w swej podłości Lucyferowi.
I nie są to pomówienia ze strony szalonego i fanatycznego chrześcijanina, lecz uczucia, wytworzone przez przerażające fakty.
Wzleslaw służy tym potworom, dlatego obdarowany został chorobą, która trawi jego ciało, jak i duszę. Z najwyższym trudem opowiedział mi o tym, co skłania go do takich decyzji.
Według Torfa, wiele lat temu, tuż z nadejściem wiosny, podczas roztopów, przy których podniósł się poziom wody, musiał pracować ostrożniej i dłużej, by wyrobić się z dzienną normą. I tegoż dnia, gdy prace przeciągały się długo po zmierzchu, Torf zagłębiał się w ziemi ledwie widząc trzonek swej łopaty. Na nieszczęście zebrała się gęsta mgła, która niczym obrzydliwy wąż zsunęła się do jamy wyrobionej przez kopacza i wilgotnymi oraz zimnymi mackami poczęła muskać jego rozgrzaną, tętniącą krwią skórę.
Wzleslawowi zrobiło się niedobrze, więc odłożył łopatę, ze szczerym postanowieniem, że pracę dokończy jutro, tuż z nadejściem jutrzenki. Powoli wygramolił się z rowu na w miarę stały i suchy ląd i przyzwyczajając wzrok do ciemności przy sobie i słuch do dźwięków w oddali, ruszył w stronę wioski, wesoło pogwizdując, by zdusić w sobie okropne przeczucia.
Wtem jego gwizd przerwało kwilenie niemowlaka dochodzące wprost z głębi bagien. Z duszą na ramieniu ruszył w tamtym kierunku i to co ujrzał po chwili błądzenia we mgle i kluczenia pośród suchych ścieżek, zmroziło go do szpiku kości. Oto jego oczom ukazał się przedziwny człek w białej szacie, u jego stóp pokryta liszajcem kobieta, wyglądająca jak bestia rodem z piekła. Człowiek ten trzymał w jednym ręku niemowlę, a w drugim złocony sierp. Wypowiadał słowa inkantacji. Powoli uniósł ostrze ku górze ostrze, przyłożył do gardła dziecka i... krew z szyjki maleństwa trysnęła wprost pod stary, martwy dąb na bagnie. Biała postać ułożyła ciało dziecka w korzeniach drzewa.
Wzleslaw powiedział mi, iż wtedy nie wytrzymał i z krzykiem zerwał się do biegu w stronę wioski. Dwójka postaci wnet go zauważyła, lecz tylko brzydka i straszna kobieta, pełznąc tuż przy ziemi, ruszyła za nim. Wciąż słyszał zbliżający się szelest liści, aż mara pojawiła się tuż przed nim. Przerażony do granic możliwości, starał się obronić łopatą, lecz bestia była szybsza. Jej okropna, porośnięta zielonymi liszajami twarz, na którą opadały gdzieniegdzie tłuste strąki włosów, pomiędzy którymi jarzyły się zgniłozielone oczy, pojawiła się tuż przy jego twarzy. Mara pocałowała go swymi nabrzmiałymi ustami i jeszcze szepnęła do ucha, by nigdy więcej nie zapuszczał się nocami na bagna.
Kiedy roztrzęsiony wrócił do wioski i padł na łóżko, zaraz został wyrwany ze swojego schronienia przez alarm – zaginęło dziecko Radogosta Mola i jego wybranki Czesławy, porwane wprost z kołyski... Wzleslaw powiedział ludziom, że słyszał płacz maleństwa z bagien, kiedy pracował. Po usłyszeniu tej nowiny nikt, nawet rodzice, nie kwapił się ruszyć na poszukiwania, zwłaszcza, że było już po zmierzchu. Rankiem znaleziono jedynie plamę krwi na korzeniach drzewa – niemy ślad zbrodni. Wzleslaw nie przedstawił nikomu faktów, takimi jakie były, dopiero ja stałem się pierwszą osobą, która je poznała. To sprawiło, iż rozbudziła się we mnie ciekawość i począłem bliżej badać sprawy związane z bagnami...
Para ta, już znacznie starsza niż w opowiadaniu Wzleslawa, żyje spokojnie na uboczu wioski wraz z trójką dzieci. Ludzie z puszczy nie załamują się tak łatwo i mimo śmierci pierwszego synka, zdecydowali się zbudować rodzinę. Każda z ich trzech córek jest bardzo piękna; ktoś powiedział nawet kiedyś, iż to rekompensata od dobrych bóstw za stratę syna. Bo musisz wiedzieć wędrowcze, iż większość dzieci w wiosce była dosyć szkaradna i często na coś choruje.
Radogost zajmuje się szyciem skór na ubrania, poza tym tworzy też najlepsze wnyki i sidła. Jego przezwisko wzięło się z racji towarzyszy wykonywanego zawodu – moli. Czesława jest pogodną kobietą i zapomniała już o stracie pierwszego dziecka, za to sposobi córki w zawodzie męża, który i jej nie jest obcy.
Zapytasz pewnie: dlaczego zgliszcza? Już spieszę z wyjaśnieniami. Pamiętasz jeszcze, jak wspominałem, że prawo barbarzyńskich i pogańskich plemion jest okrutne i dzikie? A słyszałeś może coś o ich gościnności?
Opowiem ci teraz historię, która świadczy o tym, że troska o dobro gościa jest usankcjonowana prawnie, a nie tak jak uważali nasi myśliciele, przez jakąś szczególnie dobrą kulturę.
Kiedy przybyliśmy do sioła, każdego z nas przydzielono do innego domu. Ja zamieszkałem ze starszym wioski, dwójka myśliwych otrzymała zakwaterowanie w domu Zdzisławy tuż przy lesie, a Anna mieszkała w domu wiedźmy Sławy. Pozostał jeszcze Wielebny Marek, o którym będzie ta część opowieści. Zamieszkał on w domu Bogdana, który miał jeszcze dwójkę rosłych synów, chłopów jak dęby – silnych i pięknych, o bujnych, gęstych włosach. Z chęcią przyjęli kapłana obcej wiary i tak jak reszta osób w wiosce, byli tolerancyjni wobec Wielebnego.
Nie minęło jednak nawet kilka dni, kiedy ciało Marka, pozbawione głowy, wyleciało przez próg. Natychmiast zwołano wiec, na który został wezwany Bogdan i jego synowie, jako sprawcy zbrodni. Okazało się, iż zamordowali oni kapłana, kiedy ten począł w samotności odprawiać mszę. Kiedy wytłumaczyłem na wiecu starszyźnie, czym jest eucharystia, wśród ludzi aż zawrzało. Myślałem, iż to strach przed Bogiem Jedynym i Jego gniewem, za zabicie pokornego sługi lub złość za morderstwo.
Myliłem się. Ludzie ci byli wściekli, iż Bogdan nie dotrzymał prawa gościnności i zabił tego, którego miał chronić. Nie wymierzono mu kary śmierci jedynie dlatego, iż był potrzebny jako drwal i budowniczy w wiosce, jednakże wyrok i tak był ciężki. W jednej chwili podjęto decyzję o spaleniu chaty Bogdana, której to właściciel popełnił zbrodnię przeciwko gościnie. Spłonęła więc, wraz z całym dobytkiem drwala, a on w wielkiej sromocie począł budować sobie nowy dom na skraju wioski, sypiając pod gołym niebem.
Chłopcze, ta historia niech cie przestrzeże przed wygłupami w takich wioskach. Możesz wierzyć oczywiście, iż gościnność i tolerancja tkwią w duszach tych ludzi, lecz będziesz grubo się mylił. One są prawem, za złamanie którego grozi kara. A chyba dobrze wiesz, że możesz się znaleźć w opałach, kiedy twój gospodarz nie będzie przerażony tym, co może go spotkać za twoją krzywdę.
Mieszkała tam Zdzisława, młoda dziewka, której rodzice zginęli na trakcie w lesie, a ona sama przypałętała się do wioski. Mieszkała w niej już kilka lat, pokraśniała i stała się piękną panną, dlatego starszy z rozmysłem właśnie jej przydzielił jako gości dwójkę dzielnych myśliwych.
Nie minął nawet miesiąc od naszego przybycia, a już jeden z nich – August – zdecydował się na wzięcie jej jako żony i pozostanie w wiosce.
Właśnie w tym miejscu Polak składuje siano i ziarno, tam także jego żona wyrabia mąkę i piecze chleby w piecu. Nie jest to specjalnie ciekawe miejsce na planie wioski, chociaż może zadziwić ciebie archaizm używanych tam narzędzi – iście barbarzyńskich.
Tuż obok znajduje się dom Polaka, a kawałek dalej na wschód drwal Bogdan buduje swój nowy dom.
Wioskę nazwałem od imienia jej najstarszego, najbardziej poważanego i doświadczonego członka – Macieja. Żyje wraz z żoną Ludomiłą, dwójką synów oraz z ich rodzinami (ma aż siedmioro wnucząt). Jest już zbyt stary, by zajmować się pracami fizycznymi. To on stał się strażnikiem wiedzy na temat barbarzyńskich praw i zwyczajów i jego zdanie w większości dyskusji jest najważniejsze.
Cieszy się powszechnym poważaniem, a nawet strachem, ponieważ wytrenował swoich chłopców na wspaniałych wojowników, którzy są zarazem jego ochroną (lecz niezbyt potrzebną – Maciej jest bardzo miły, mądry i dobry, wielu z naszych przywódców powinno brać z niego przykład).
Mieszkałem właśnie w jego dużym domu, gdzie nie mogłem narzekać na brak atrakcji, ponieważ zawsze znajdowałem tam kogoś, kto opowiedziałby ciekawą historię. I tak nasłuchałem się opowieści o duchach kniei, o niektórych z mieszkańców wioski, a także o bagnach i dziwnych znaleziskach stamtąd zebranych i przyniesionych do Macieja.
Wystarczył mi rzut oka na żółte kamienie, których kilka leżało w piwnicy starszego, by przekonać się, iż to elektron, sławny bursztyn znad zimnych mórz. Ujrzałem także pradawne uzbrojenie i pancerze, pamiętające jeszcze czasy podbojów Imperium Romanum. Lecz największy dziw był szczelnie owinięty w skóry i położony z daleka od wilgoci ciągnącej z piwnicznej jamy, tuż przy kowalskim palenisku.
Kiedy ujrzałem to po raz pierwszy, a było to po około dwóch miesiącach pobytu w wiosce, uwierzyłem, iż bagna są przeklęte i prowadzą wprost do gorących i czarnych czeluści piekła, gdzie skóra wysusza się, twardnieje i staje się czarna, by spłonąć w ogniu diabelskim.
Starszy odsłonił płótno przede mną dopiero wtedy, gdy wyrzekłem mu, iż chcę zbadać bagna i zrobił to dlatego, by przestrzec mnie przed nieopatrznym krokiem, mogącym doprowadzić mnie do śmierci lub czegoś znacznie straszniejszego.
Po odwinięciu tkaniny ujrzałem ludzkie szczątki z całą poczerniałą skórą. Mimo częsciowego zwęglenia na ich twarzy dało odczytać się grymas bólu. Zwłoki należały do mężczyzny w sile wieku, któremu podcięto gardło, ale co najdziwniejsze – ubrany był w ubiór noszony wiele wieków wstecz, kiedy to jeszcze Jezus Chrystus stąpał po ziemi!
To szatan chyba zakonserwował jego ciało, by dać świadectwo, iż piekło istnieje, a z tych bagien tam niedaleko!
Szymon to zaprawdę dziwna i barwna postać, o której krążą legendy w wiosce, opowiadane co najwyżej szeptem, we własnym gronie. Ja sam poznałem tegoż człeka w niezbyt miłych okolicznościach, piątego dnia pobytu w wiosce. Jako nowy, przemieszczałem się od domu do domu, pragnąc jak najwięcej poczuć, usłyszeć i zobaczyć. Tym sposobem zapukałem do chaty Szymona, widząc wyraźnie, iż jest zamieszkana. Niestety, nikt nie raczył odpowiedzieć, więc zostawiłem sobie ten dom na koniec i począłem zwiedzać resztę wioski oraz poznawać jej mieszkańców.
Po dwóch dniach, kolejny raz zawitałem na próg domu i znowu odszedłem niezbyt kontent z powodu braku jakiejkolwiek reakcji mieszkańca chatynki.
Opowiedziałem wszystko Maciejowi, a on biorąc mnie wieczorem na stronę, zapoznał mnie z istorią Szymona. Ponoć przybył wiele lat wstecz, jako rzymskokatolicki kapłan, który przeżył załamanie nerwowe i kryzys wiary, co zmusiło go do ucieczki z klasztoru. Błąkając się po świecie spostrzegł, jakim niegodziwościom oddawali się misjonarze, którzy krwią i mieczem nawracali pogan, miast nieść im dobrą nowinę. Gnębiło go to coraz bardziej i myślał, jak temu zaradzić.
Myślałby zapewne jeszcze bardzo długo, gdyby nie grupa zbrojnych rycerzy, którzy okazali się wysłannikami mającymi krzewić wiarę. Biorąc Szymona za włóczykija i obdartusa, pojmali go i wieczorem dla zabawy poczęli torturować. Skarga modlił się żarliwie do Boga o pomoc i wybawienie, a jego błagania sięgnęły apogeum, kiedy rycerze obcinali mu język. Skrępowany i pozbawiony wszelkiej nadziei już chciał bezwolnie poddać się kolejnym torturom, szczególnie iż krew zalewała mu gardło, gdy z niedaleka rozeszło się wilcze wycie. I kolejne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko – olbrzymi wilczur wyskoczył z krzaków, rozszarpał gardło najdzielniejszemu z rycerzy, rzucił się na następnego, a potem na kolejnego. Giermkowie wskoczyli co sił w nogach na konie i zerwali je do galopu. W międzyczasie jeden z nich posłał jeszcze strzałę w bestię.
Był to śmiertelny strzał, jednak Szymon wiedział już, że wilk to znak od Boga i jego anioł-opiekun. Wydostawszy się z więzów, podszedł do martwego zwierzęcia, zarzucił je sobie na plecy i idąc dalej traktem, trafił do wioski.
Myślałem, że to już koniec historii, lecz Maciej spojrzał na mnie krytycznie i rzekł mi jeszcze, iż cała opowieść dopiero zaczęła się w wiosce. Szymon został przyjęty jak swój, dostał na wpół zniszczoną, starą chatę, którą sobie w krótkim czasie naprawił i pomagał w drobnych pracach na polu, czy czasami przy wydobywaniu torfu. Okazał się jednak strasznym samotnikiem i zaczął sam pracować jako drwal. Często też znikał na dłuższe okresy czasu, co bardzo zaciekawiło Macieja i nie omieszkał się sprawdzić, cóż robi Skarga i gdzie się udaje.
Pewnego wieczoru ujrzał, jak Szymon sposobi się do wyjścia, niosąc jakiś tobołek na plecach. Ruszył cicho za nim, prosto w las. Uszli pół dnia drogi i tropiony zatrzymał się, ściągnął z pleców bagaż i jął go rozwiązywać. Okazało się, iż to skóra ogromnego wilka, która idealnie pokrywała ciało człowieka. Kiedy już ją założył, padł na ręce i niczym zwierz ruszył kłusem w stronę traktu.
Zadziwiony Maciej pobiegł za nim i niestety nie powiedział mi dokładnie co wydarzyło się na trakcie. Jedyne co wiem, to to, że Szymon pod postacią wilkołaka mścił się na złych ludziach, a w szczególności na bandyckich kapłanach wykorzystujących pogan. I pewnie na niego trafił Marek podczas swojej modlitwy. Szymon sprawdzał Marka jako kapłana.
Jest to największy budynek w wiosce. Znajduje się w nim wielkie palenisko i odbywają się tam zbiorowe spotkania oraz wiece.
Mieszka tam Grzegorz Dąbrowa, jego żona Milochna oraz ich dzieci. Grzegorz i jego dwaj synowie są drwalami, a jego trzy córki i żona dbają o mężczyzn w domu.
Głęboko w lesie, przy najstarszym i największym dębie, stoi mała chatka. Trafiłem tam przez przypadek i nikogo tam nie spotkałem, jednak ślady, które tam znalazłem, świadczyły o tym, że ktoś tam mieszka. Znalazłem złocony sierp, który skojarzyłem z opowieściami Torfa, białą szatę i dziwne zioła. W momencie, gdy trafiłem na ludzkie szczątki, uciekłem i zostawiłem to miejsce na długi czas.
W wiosce panowała zmowa milczenia na temat tego miejsca. Maciej odrzekł mi jedynie, że to miejsce poświęcone bogom i jeśli chcę żyć, lepiej żebym się tam nie pokazywał.
Ta starsza kobieta mieszkająca samotnie tuż przy lesie budzi w wiosce respekt i szacunek równy temu, którym darzy się Macieja. Jak myślisz dlaczego? Mnie po pobycie w wiosce wydaje się, że wiedźma zna się na magii, poza tym wie o wiele więcej niż inni na temat bagien i świątyni w lesie. Nie chciała ze mną normalnie rozmawiać, lecz uśmiechała się półgębkiem i raczej starała się mnie odstraszyć, niż zatrzymać przy rozmowie, opowiadając mi straszne rzeczy o lesie i o bagnach oraz o bestiach tam żyjących...
Niestety, nie zdołałem ci przekazać wszystkiego o siole, wiele zapewne już zapomniałem i przyznam szczerze, iż część informacji specjalnie przemilczałem. Jak chcesz, możesz się tam udać. Mam nadzieję, iż Twój umysł to zniesie spokojnie...
Autor: CoB