Tawerna RPG numer 97

Pogromca wampirów

Pogromca wampirów

Wiele filmów poruszało tematy wam­pi­rów. Równie wiele książek miało je pośród bohaterów. Graham Masterton też wtrąca tu swoje trzy grosze.

Wampiry tego autora tak w zasadzie wampirami nie są. Według jego no­men­kla­tu­ry to strzygi, wampirami przezwane przez polujących na nie ludzi, gdyż piją krew i wywodzą się z Rumunii. Istot tych używali Niemcy, żeby rozbijać alianckie organizacje w czasie drugiej wojny światowej. Do polowania na nie został zwerbowany specjalista od spraw strzyg, James Falcon. Odnosi on niejakie sukcesy, ale nie udaje mu się schwytać naj­groź­niej­sze­go ze swoich przeciwników. Dorin Duca, bo tak ma na imię, odnajduje się (a właściwie zostaje odnaleziony) trzynaście lat później w Wielkiej Brytanii. Falcon, który w międzyczasie wrócił do normalnego życia, musi raz jeszcze wyruszyć na polowanie. Tym razem kierowany znacznie potężniejszą motywacją niż dotychczas.

Ten opis brzmi może nieco patetycznie, ale taki miałem zamiar. Książka stara się ten patos ukryć i przyznaję, że robi to nawet udanie. Mnie jednak nie podoba się pomysł, żeby faceta świeżo po studiach, po około półrocznym przeszkoleniu wojskowym, wysyłać do polowania na wampiry. Bo posiada odpowiednią wiedzę teoretyczną? Też mi coś. Powiedzenie, że pióro jest potężniejsze od miecza nie sprawdza się na polu bitwy. W starciu z przeciwnikiem, który zabija od kilkuset lat, Falcon nie miałby żadnych szans. Przez te pół roku bez problemu mógł przekazać niezbędną wiedzę teoretyczną ludziom, którzy z polowania na innych żyją.

Do tego nie można zapominać, że w tym przypadku przeciwnik jest znacznie sprawniejszy od myśliwych. Masterton podzielił strzygi na dwa rodzaje: martwe i żywe. Żywe to zwykli ludzie, dopiero co obdarzeni darem wampiryzmu. Wyglądają paskudnie, jakby toczyła ich choroba, ale są też znacznie szybsi i silniejsi od normalnego człowieka. Nieśmiertelni też są. Strzygi żywej nie można zabić, ona sama jednak powoli umiera. Strzyga martwa jest jeszcze potężniejsza, staje się urzekająco piękna i w dodatku może zmieniać swoją formę. Taką istotą jest właśnie Duca.

Ekwipunek i sposoby zwalczania tego paskudztwa również są dość osobliwe. Prawie wszystko, czego używa Falcon, ma jakiś związek z religią (chyba tylko oprócz czosnku i srebrnego bicza). Specyficzne, jeśli weźmie się pod uwagę, że zabicie takiej strzygi, polegające na jej rozkawałkowaniu, wygotowaniu głowy i spaleniu lub zakopaniu pozostałych członków, jest raczej nakazom religii przeciwne.

Historia rozpoczyna się ciekawie, bo od opisu strachu, jaki ogarnia Falcona po kilkunastu latach od właściwiej akcji. Potem zaczyna się opowieść, dlaczego tak się przestraszył. Skaczemy do Belgii roku '44, potem krótka retrospekcja o rok wcześniejsza i Wielka Brytania roku '57. Na koniec jeszcze fragment z 1961. Intryga poprowadzona jest dość ciekawie, ale nie wsysa. Oderwanie się od książki nie stanowi dużego problemu. Potęgują to jeszcze bardzo krótkie rozdziały (niektóre na dwie strony). Czyta się zresztą dość szybko, nawet można zaliczyć całość za jednym posiedzeniem.

Co mi się nie podobało, to bezapelacyjnie styl pisania Mastertona. Jest dość... ubogi. To słowo chyba najlepiej tu pasuje. Za każdym razem, kiedy pojawia się nowy bohater następuje wyliczanka: wygląda tak, tak i tak, ma na sobie to, to i to. Po kilku kolejnych powtórzeniach tego schematu miałem dość. Owszem, to ważne, żeby wyobrazić sobie daną postać, ale opis ją przedstawiający można jakoś ubarwić. Tu jest to zdecydowanie zbyt suche. Podobnie wygląda sprawa z wyglądem miejsc. Zwykła wyliczanka bez żadnych ozdobników. Wracając jeszcze do bohaterów, to czytając o tym, jak byli ubrani miałem nieodparte wrażenie, że akcja toczy się współcześnie, a nie pięćdziesiąt lat temu. Różne filmy wyrobiły we mnie nieco inne wyobrażenie strojów z tamtych czasów.

Nie podobają mi się też błędy logiczne. O zasadności powierzania misji Fal­co­no­wi już pisałem. Inne, to na przykład Jill w wąskiej spódnicy i butach na obcasach (dość wysokich, jak wynika z jednego z fragmentów) goniąca za psem. Nie widziałem jeszcze tak ubranej kobiety parającej się szybkimi biegami dłu­go­dys­tan­so­wymi. Magiczne koło, atrybut każdej strzygi, też nie za bardzo mi odpowiada, bo wprowadza element mistycyzmu, który Masterton niemal wyplenił u swoich stworów. Drugim jest srebrne lustro, też chyba niepotrzebne. Ale mniejsza z tym. Następne, co mnie zdziwiło, to fakt, że Falcon przez pół książki stara się nie mówić brytyjskiej policji z czym mają do czynienia. I nagle, po masakrze na stadionie, bez żadnych oporów rozmawia o wampirach z inspektorem, którego do tej pory zbywał tajemnicą służbową i lekarką. Najlepsze zaś jest to, że ta dwójka nie okazuje żadnego zaskoczenia. Rozmowa toczy się tak, jakby wszyscy od początku byli we wszystko wtajemniczeni.

Powyższe wady bledną jednak, kiedy dojdzie się do końca. Właśnie dla zakończenia warto przeczytać całą książkę. Jest ono tak przewrotne, a zarazem tak oczywiste. Można się go domyślać już w trakcie czytania, ale prawie na pewno będzie to domysł błędny. A przynajmniej, nie do końca prawdziwy. Wielki plus dla autora za to, jak wybrnął z tej sytuacji. I nieważne, że nie jestem w pełni finałem usatysfakcjonowany (dwie rzeczy wolałbym zobaczyć inaczej). Ważne, że lepszy chyba nie mógł być.

Do kwestii technicznych zastrzeżeń nie mam. Ładne, bezbłędne wydanie. Świetny jest obrazek na okładce, choć nie wiem, dlaczego został powtórzony z przodu i z tyłu. Znacznie lepiej prezentowałoby się z każdej strony co innego. To jednak drobiazg.

Ogółem: warto. Nie jest to żadna rewelacja, ale kawałek porządnej, choć bardziej pociągowej, literatury. Zakończenie zaś naprawdę satysfakcjonuje i sprawia, że całą książkę odbiera się znacznie lepiej. Ja w każdym razie nie żałuję. Ale czy nie dałoby się wymyślić innego tytułu?

Tytuł:Pogromca wampirów [Vampire Hunter]
Autor: Graham Masterton
Wydawca: Rebis
Rok wydania: 2006
Stron: 280
Ocena: 4+

Autor: Paweł 'Oso' Czykwin

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.