Jeżdżąc na konwenty usiane po całej Polsce, smakując chleba z niejednego fandomowego pieca, daleki jestem od wybuchania radością na wieść o kolejnych Polconach. Właściwie, przyznam szczerze, wysoka cena i ruchoma lokacja (oraz zmieniający się Organizatorzy) tego konwentu wpływają na mnie bardziej odstraszająco niż zachęcająco. Nic więc dziwnego, że zwykle na Polcony się nie wybieram.
Tym razem miał to być jednak konwent wyjątkowy i przełomowy. Osadzony w hotelu, a nie jak dotąd w szkole, ze specjalnie zamawianymi lóżkami polowymi i szeregiem atrakcji, nie tylko wpisanych w grafik punktów programu, przyciągał uwagę oraz uczestników. Kiedy wreszcie okazało się, że jest sposobność i towarzystwo, zdecydowałem, że muszę zobaczyć to na własne oczy. I od tej pory zacząłem przeczuwać, że cały czar Polconu 2007 pryśnie.
Zaczęło się niewinnie – od wpłaty na konto i braku potwierdzenia, mimo próby dowiadywania się dzięki podanemu specjalnie do tego celu adresowi e-mail na stronie. To niewielka rzecz – zawsze miałem potwierdzenie dokonania przelewu, które zabrałem ze sobą. Na miejscu jednak okazało się, że nie było nawet potrzeby – lista wpłat zawierała moje nazwisko.
Wcześniej jednak, na dwa dni przed startem imprezy, pojawiła się oficjalna informacja, że mogą wystąpić trudności z zakwaterowaniem w pobliskiej szkole, o ile ktoś nie dokona przedpłaty na konto Organizatorów. Reakcja mogła być tylko jedna – w jakiej szkole?! Przecież na stronie wyraźnie jest napisane, że nocleg (dodatkowo płatny, o czym w dalszej części) zagwarantowany jest na terenie hotelu. Dopiero później okazało się, że pobliska szkoła
to szkoła hotelarska, będąca częścią kompleksu Hotelu Gromada.
Właściwie, w tym samym niemal momencie pojawiła się plotka, że obiecywane łóżka polowe otrzymają nie ci, którzy płacili w pierwszej kolejności, ale osoby, które najwcześniej zjawią się na terenie konwentu. Mimo odżegnywania się od tego organizatorów, plotka okazała się bardzo prawdziwa, bowiem łóżek polowych było tylko kilka i zajęli je oczywiście najszybsi. Wszystkim innym pozostały włącznie materace wojskowe; to i tak lepiej niż na innych konwentach, ale opłata 15 złotych (taki materac kosztuje ok. 70 złotych) za trzykrotne jego użycie, to zdecydowanie za dużo.
Samo płacenie okazało się również wielkim nieporozumieniem – raz że przy odbieraniu identyfikatorów nie wydawano kart noclegowych (prawdopodobnie na liście nie były zaznaczone osoby, które wniosły opłatę za nocleg), a dwa, że nikt owych kart nie sprawdzał – każdy mógł wejść do sal noclegowych i dowolnie się w nich rozlokować; zarówno konwentowicz bez opłaty noclegowej, jak i dowolny osobnik z ulicy.
Cechą charakterystyczną hoteli jest znajdująca się tam ochrona. Nie zabrakło jej nawet w czasie Polconu, ale mam wrażenie, że poza samą obecnością niewiele ona robiła. Właściwie nie zdarzało mi się, żebym musiał okazać identyfikator czy inny dokument, a z tego co wiem inni także poruszali się bez problemów. Z interwencji ochrony, czy raczej patrolu polconowego, byłem świadkiem tylko jednej akcji, gdy w salach noclegowych robiono obławę (nieudaną zresztą, bo kilka minut po fakcie) na pijących piwo.
Bo z alkoholem i posiłkami była osobna kwestia. Na stronie konwentu jest napisane, że ceny wyżywienia na jego terenie będą od przyjaznych, do bardzo przyjaznych
. Zapomniano chyba napisać jeszcze dla kogo. Z zapowiadanych bufetów na każdym piętrze było niewiele, zaś ceny posiłków straszyły nawet najbardziej rozrzutnych uczestników. Do rangi miejscowego obiektu kultu został wyniesiony zestaw obiadowy z kotletem schabowym za niecałe 50 złotych. Na dodatek Organizatorzy zafundowali uczestnikom zapis w regulaminie, który zabraniał spożywania posiłków i alkoholu poza wyznaczonymi obszarami, zaś tutaj można było spożywać tylko artykuły zakupione na miejscu. Na domiar złego w najbliższej okolicy Hotelu Gromada znajdował się tylko jeden sklep, do tego ciut za mały jak na potrzeby ponad 2000 wygłodniałych konwentowiczów.
Skoro już jestem przy wymienianiu wad i niedociągnięć, należy wspomnieć jeszcze o długich kolejkach przy wykupywaniu wejściówek (na które mimo szczerych chęci Organizatorzy nie mogli wiele poradzić), kończącym się i nie uzupełnianym papierze w toaletach i ogólnie małej ilości urządzeń sanitarnych w okolicach sal noclegowych.
Co zaś rzuciło mi się w oczy najbardziej, to postawa głównego Organizatora w czasie gali zakończenia konwentu. Tuż przed wręczeniem Pucharu Mistrza Mistrzów, powiedział on, że wie, iż wszyscy czekają tylko na wręczenie Nagrody Zajdla, ale specjalnie przedłużają galę. Puchar Mistrza Mistrzów przedłużaniem? Dyskredytowanie Pucharu tuż przed jego wręczeniem? Tak się nie robi, a już a pewno nie przystoi to głównemu Orgowi. Nie wiem ile osób zauważyło to faux pas, ale jak dla mnie wystarczy, że zdobywca PMM otrzymał większe owacje niż laureaci Nagrody Zajdla, zaś na sali było zgromadzonych dwa razy więcej osób niż oddano głosów na – było, nie było – najważniejszą fantastyczną nagrodę literacką w Polsce.
Oczywiście Polcon 2007 to także pewne zalety, które skutecznie rekompensują drobne niedogodności, którym poddany był bez mała każdy uczestnik imprezy. Przede wszystkim wraz z wejściówką można było otrzymać torbę z gadżetami, których ilość zależała wyłącznie od kolejności wniesienia osób. Były tam latarki, antologie opowiadań nominowanych w tym roku do Nagrody Zajdla, piszące strzykawki, szampony, kieszonkowe programy, plakaty i inne, a z czasem pojawiały się kolejne. Naprawdę należą się brawa dla Organizatorów za pozyskanie sponsorów i sprawne działanie na tym polu.
Jeśli chodzi o program, to nie było mi dane uczestniczyć w wielu punktach, ale z tych, które widziałem i opinii innych uczestników wiem, że był dobry. Daleko mu do ideału, bo nie da się przecież zadowolić każdego, ale to na pewno jeden z filarów, na których mocno opierała się ta impreza. Szkoda tylko, że większość atrakcji kończyła się bardzo wcześnie (vide Games Room), co skutecznie zabijało nocne konwentowe życie.
Na fanów fantastyki z całego kraju czekały prelekcje i spotkania z pisarzami, gośćmi, twórcami, można było udać się do specjalnie wyznaczonych sal i oddać się grom komputerowym, planszowym, bitewnym, a nawet RPG u najlepszych Mistrzów w kraju. A przy odrobinie szczęścia, można było spotkać na korytarzach samego Jeża Jerzego, który jak nikt inny dogadywał się z uczestnikami.
Ogólnie konwent na pewno można uznać za udany, choć tak naprawdę przeznaczony był chyba tylko dla zamieszkałych w pobliżu fanów fantastyki. Bo jeśli podliczyć koszty przejazdu (70 zł w obie strony w moim przypadku, ze zniżką studencką), wejściówkę za 50 zł, najniższą opłatę noclegową – 15 zł i horrendalne ceny wyżywienia na miejscu, to ta impreza staje się nieosiągalna dla zwykłego fana fantastyki z odleglejszych części kraju. Na domiar złego autobus, który miał w niedzielę odwozić uczestników na dworzec robił to od godziny 14:45, co sugeruje, że miał chyba odwozić warszawiaków do miejsca, skąd łatwiej znaleźć transport do innych części stolicy. Co ciekawe uczestnikom nakazano opuścić sale noclegowe już o godzinie 10!
Tym samym nie sposób wystawić imprezie oceny wyższej niż bardzo słaba czwórka. Przełomu w organizacji konwentów z pewnością nie było, choć trzeba przyznać, że było to przedsięwzięcie zrobione z dość sporym rozmachem. Ale nawet ten rozmach był opłacony z kieszeni uczestników płacących za wstęp.
Autor: BAZYL