Po raz kolejny mam problem z oceną jakiejś książki. Pozycji, która wpadła mi w łapki, nie wybierałem jakoś specjalnie. Ot, szukałem po prostu czegoś nowego. Ćwiek to autor mi nieznany, więc pomyślałem, czemu nie
. I teraz jestem trochę w kropce.
Sama fabuła jest klimatyczna. Pierwszy rozdział znakomicie wprowadza do historii, a występująca po nim scena narodzin satyra jeszcze lepiej buduje nastrój. Tu mała dygresja. W opowieści cały czas mówione jest o satyrze, na okładce o faunie. Ja będę konsekwentny i posłużę się terminem, który ukuł autor, a nie wydawca. Bo choć satyry i fauny to stworzenia bardzo podobne, parę różnic jednak mają (kopyta u faunów, ludzkie stopy u satyrów). Domyślam się jednak, dlaczego wydawca wolał pisać o faunie. W sumie, i tak chodzi tylko o maskę, a z głowy fauny i satyry są takie same A wracając do tematu, wszystko byłoby znakomicie, gdyby nie styl pisania autora. Jest w nim coś takiego, co rozluźnia atmosferę tworzoną przez obrazy. Przez to, z zapowiadanego na okładce horroru zostało bardzo niewiele. Chyba, że to mnie tak trudno przestraszyć.
Z częścią kryminalną jest znacznie lepiej. Początkowo mamy do czynienia z niemal standardową sytuacją. Podkomisarz Kacper Drelich prowadzi obserwację w sprawie przemytu i zostaje złapany. Ucieka jednak, zabijając mężczyznę, który go przesłuchiwał. W tym momencie do akcji wkracza wątek nadprzyrodzony. Ekipa przybyła na miejsce zdarzenia nie może znaleźć ciała. Pozostał po nim jedynie wypalony na podłodze ślad. Drelich zaś zaczyna mieć dziwne wizje i sny związane ze śmiercią. Przeszłość Kacpra, której ten nie pamięta, też będzie miała spory wpływ na wydarzenia.
I to jest na dobrą sprawę wszystko. Kolejny nieprawdziwy tekst z okładki głosi, że podkomisarz będzie ścigał krążącego po mieście brutalnego psychopatę w masce fauna
. Cóż, ludzie giną, ale ten satyr tak naprawdę zabija tylko dwie osoby, i to w żaden specjalnie wyrafinowany, sugerujący niezrównoważenie psychiczne, sposób. Gdybym miał tę postać do kogoś porównywać, to najlepiej do doktora Wolanda z Mistrza i Małgorzaty
. Obaj mają więcej wspólnego, niż można przypuszczać na pierwszy rzut oka. Ciekawym zabiegiem graficznym jest wyróżnienie fragmentów poświęconych satyrowi. Rozdziały z nim wyglądają nieco inaczej, inne jest rozmieszczenie elementów na stronie.
W pewnym momencie logika całej historii się rozpada. W akcję zaczyna mieszać się kościół, księża pojawiają się w miejscach zbrodni... Wszystko jednak jakiś czas później ładnie się ze sobą splata. I w tym samym momencie następuje gwałtowny zwrot akcji i całą naszą wiedzę o świecie trafia szlag. Nie jest to oczywiście wada. Wręcz przeciwnie, to czego się dowiadujemy znakomicie wyjaśnia pewne sprawy i doskonale pasuje do klimatu historii.
I teraz pora na wady. O ile sprawa kościoła trzyma się kupy, to o reszcie nie można tego powiedzieć. Kacper, na dobrą sprawę, od dawna nie powinien żyć. Nie wyjaśnię o co chodzi, żeby nie psuć nikomu przyjemności z czytania. Wystarczy pomyśleć o pewnej regule, która panuje w wykreowanym przez autora świecie. Nie rozumiem też, dlaczego satyr musiał posłużyć się Drelichem, skoro sam potrafiłby wykonać swój plan. Zakończenie również nie do końca mi pasuje. Takie zawieszenie w próżni. Zabieg zapewne celowy, ale wygląda, jakby Ćwiekowi w pewnym momencie skończyły się pomysły.
Wydanie jest niezłe. Żadna literówka nie wpadła mi w oko. Ładnie wygląda okładka, choć zamieszczone na niej błyszczące elementy prezentują się trochę głupio. O wiele lepiej, choć nieco skandalicznie, wygląda pentagram z tyłu. Również błyszczący, ale znacznie lepiej wkomponowany w tło. Rysunki w książce są już takie sobie. Małe paski zdobią początek każdego rozdziału poświęconego Drelichowi, a całostronnicowe ilustracje rozpoczynają dwie części historii. Swoją drogą, tego rozbicia też nie rozumiem, bo w zasadzie wszystko leci jednym tchem.
No i co napisać na koniec? Jak dla mnie książka okazała się typową literaturą do pociągu. Lekka, łatwa i przyjemna. Do tego krótka. Liczyłem na sporo więcej i się zawiodłem. Nie jest to zła pozycja, ale wracał do niej raczej nie będę.
Tytuł: | Liżąc ostrze |
---|---|
Autor: | Jakub Ćwiek |
Wydawca: | Fabryka Słów |
Rok wydania: | 2007 |
Stron: | 296 |
Ocena: | 4 |
Autor: Paweł 'Oso' Czykwin
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.