Powłóczę nogami w nocy środku.
Samo zło mym śladem kroczy.
Paskudnie stąpa ulicą ciemną.
Latarnie zgasły, co będzie ze mną?
Znów chrobotanie słyszę znajome.
To coś waży chyba z tonę.
Jest tuż za mną. Czuję jak sapie.
Odruchowo za broń swą łapię.
I przeskakuję przez ogrodzenie.
Ucieka szybko czasem jedzenie.
Ściga mnie sadem jabłoni.
Ciężko oddycha. Ale mnie goni.
Czuję jak kropla spływa po skroni.
Odruchowe przeładowanie broni.
Rzut w biegu na plecy
i widzę jak na mnie leci.
Widzę te szpony.
Nie mam innej niż kule osłony.
Trafiłem. Lecz bestia żyje.
Raniona ciężko - okrutnie wyje.
Teraz to ja gonię. Potwór ucieka.
Jego ponura krew ciurkiem ścieka.
To moja wieś. To jest mój dom.
Nie odpuszczę żadnym potworom.
Metalu dźwięk w uszach mi brzęczy.
To kula kolejna. Bestia jęczy.
Kula kolejna w bestii kark.
Słyszę kaszel i krtani hark.
To już jej koniec. Bestia upada.
Ciepły wiatr jej rany smaga.
"Litość dla słabych" ktoś kiedyś powiedział.
Nie on mi takie życie sprzedał.
Na granicy zła chodzę.
W czarnej krwi brodzę.
Podchodzę do bestii. Patrzy na mnie.
Wygląda trochę marnie.
Z pyska jęzor krwisty zwisa.
Trochę podobny z pyska do lisa.
Kły śnieżnobiałe na mnie suszy.
Zapewnię spokój ranionej duszy.
Metalu dźwięk. Wystrzał ostatni.
Wyrwałem duszę z demona matni.
Wzleciało ptactwo ponad drzewami.
W walce ze złem nie zalewam się łzami.
Odchodzę stamtąd. Nie patrzę w tył.
Gdzieś kolejny stwór będzie wył.
Kolejna misja samobójcza.
Gdy przynętą jest zabójca.
Autor: Blantus
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.