Lało jak z cebra. Ciemne zaułki Nowego Jorku wyglądały jak wyjęte wprost z filmu o gangsterach z lat 20. Obskurny bar z bzyczącym i gasnącym co chwilę neonem też. Całe otoczenie sprawiało wrażenie lekko pijanego. Lampy były jakby krzywe, domy pochylały się ku ulicy, asfalt falował...
Ale kiedy skupiło się na nich wzrok, okazywały się być najzupełniej normalne. Coś tu się paskudnie nie zgadzało. Ale za to do całości pasował snujący się ulicą człowiek. W szarym, starym trenczu i czarnym kapeluszu, rozchlapujący wodę w kałużach ciężkimi butami.
Pierwsze, najodleglejsze wspomnienie. Zapach powietrza wokół domu... Zapach przetwarzanych w fabryce obok trujących chemikaliów.
Kosmyki brązowych włosów wymykały się spod kapelusza i mokły, gdy deszcz zacinał bardziej od boku. Zniszczone, czarne spodnie oklejały nogi, płaszcz obciążony wodą przylegał do reszty chudego ciała. Stanął przed barem i spojrzał na neon.
Niebo
.
Stare dzieje. Kiedyś razem ze świeżymi kumplami, którym pomogłem w czyszczeniu Sorye Club, trafiłem do ich leża. Klubu o nazwie Niebo
. Ile takich klubów może być w Nowym Jorku? Pewnie sporo. Pewnie nawet w rodzinnym Chicago było ich co najmniej kilka, a może i kilkanaście. Tak, tamte wydarzenia, związane z tymi Spokrewnionymi, to całkiem ciekawy kawałek życia... Ale na inną historię.
Otworzył drzwi z tnącym uszy skrzypnięciem. Kilku straceńców siedzących wewnątrz spojrzało na paskudnego gościa. Światło lampy ujawniło twarz w której dziwne, szare oczy otoczone były siecią zmarszczek, blizn po ospie i jakichś nieładnych znamion po chemikaliach unoszących się w powietrzu przemysłowych przedmieść Chicago w czasie jego dzieciństwa.
Szkoła. Tutaj pierwszy raz ujawniła się moja psychoza maniakalno-depresyjna. Huśtawki nastrojów zaczęły się, gdy w wypadku samochodowym zginął mój kumpel, a krótko potem po raz pierwszy się zakochałem. Na zmianę dół po stracie przyjaciela i szczęście z powodu zakochania... Fazy maniakalne i depresyjne, radość i obojętność.
I matematyka. Cholernie dużo matematyki, wiecie?
Usiadł przy barze, zamówił szklankę whisky i zdjął kapelusz. Ludzie odwrócili się od niego, odsunęli, przesiedli krzesełko czy dwa dalej. Nikt nie chciał siedzieć koło tego starca o zniszczonej skórze. Jak zawsze, jak od dziecka.
Śmierć ojca i studia... Tak, to były czasy. Stanowy Uniwersytet Nowojorski, studia matematyczne ukończone z wyróżnieniem, gra na giełdzie, ze sporymi sukcesami, nauka nowych języków, informatyka. Zawsze byłem niezwykle inteligentny, nie chwaląc się. Nikt tego nie doceniał, bo nie lubiłem ludzi. Byłem nieśmiały, brzydki, miałem zniszczoną skórę przez te cholerne chemikalia... Dlatego biegałem. Żeby oderwać się od świata. Do dziś jestem niezwykle wytrzymałym biegaczem.
I wiecie co? Znalazłem dziewczynę. Nie było nikogo, kto by się tego spodziewał. Wytrzymała ze mną parę lat, chodziliśmy ze sobą przez całe studia. A potem mnie rzuciła...
Wyciągnął z kieszeni płaszcza portfel, żeby zapłacić za whisky, której prawie nie wypił. Przypadkiem wypadło prawo jazdy. Na ciągniki siodłowe...
Lata po studiach. Prowadziłem własnego TIR-a przez całe Stany, z południa na północ i zachodu na wschód. A potem z powrotem i jeszcze raz. Woziłem wszystko, co tylko dało się załadować do ciężarówki, przemycałem kokainę przez granicę z Meksykiem i wiozłem nielegalnych imigrantów do Kanady. A w każdym większym miasteczku zatrzymywałem się i szukałem...
Wychodząc, odebrał od barmana tubę na mapy. Wyszedł na ulicę, poprawiając czarny, plastikowy walec na plecach. No, czarny to może nienajlepsze określenie... Szarość i ponurość ulicy burzyły żółte, pomarańczowe, zielone i różowe kawałki... czegoś. Poprzyklejane i zakrywające prawie całą tubę. Psychodeliczne połączenie kolorów sprawiało jednak że ci co patrzyli na idącego świra, stwierdzali, że ponura ulica wyglądała o wiele lepiej bez tej cholernej tuby.
A potem przyszedł ten wampir, o rosyjsko brzmiącym nazwisku na R. Mój najgłupszy pod księżycem ojciec. Popełnił jeden cholernie wielki błąd. Trafił na kogoś, kogo nie mógł zmusić do posłuszeństwa więzami krwi.
Wróć! Jeszcze jeden cholernie wielki błąd. Nie wiem jaki, ale w efekcie od ponownych narodzin, cały, caluteńki czas jestem zimny jak trup. Nigdy mu tego nie wybaczyłem. I nigdy nie wybaczę.
Zrobił za to jedną mądrą rzecz. Porzucił mnie i zostawił pod opieką swojemu kumplowi, Tzimisce, który nauczył mnie wszystkiego co sam umiał, przez rok przed akcją w Sorye Club, po której przyłączyłem się do Niebiańskiej Koterii.
A potem uciekł mi w Czyśćcu w Chicago.
Szedł z zamkniętymi oczami. Prowadziło go to głęboko ukryte w każdym Malkavianinie coś, co każe zmierzać mu od czasu do czasu w zupełnie bezsensownym miejscu i kierunku, z najlepszą dostępną sobie bronią, w celu wykończenia kogoś pozornie pozbawionego znaczenia. Deszcz zacinał, zalewając okulary falami wody, a on nie patrzył. Nogi stawiał jedna za drugą, nie myśląc o niczym. Skręcił w zaułek...
Kiedyś, cholernie dawno temu, w takim zaułku przekonywałem wielkiego Murzyna, że warto żeby pozwolił mi mówić do siebie czarnuchu
. Do dziś nie wiem, jakim cudem mi się udało. Ale wiem, że to była największa głupota jaką zrobiłem w swoim życiu. Naprawdę największa.
Zaułek był wypełniony czterdziestoma wampirami. Czterdziestoma i jednym, licząc staromodnie ubranego Rosjanina, trzymającego pod pachą gramofon. W dłoni miał złamaną katanę. Pozostała czterdziestka dzierżyła wszystko, co Malki mogą uznać za broń: od gazrurek po karabiny szturmowe.
W kilka sekund było po wszystkim.
Wstawał świt.
Ci, którzy mieli dostać od Ruska listę nazwisk wampirów w całych Stanach, długo się zastanawiali gdzie zniknął. Watykańscy inkwizytorzy, z drewnianymi kołkami i miotaczami ognia, nie zdołali wyplenić tej zarazy z Nowego Jorku dzięki tym informacjom. Większość Malkavian którzy uczestniczyli wtedy w nocnym mordzie nigdy nie dowiedziała się, dlaczego doszedł do skutku.
Większość w ogóle się tym nie interesowała.
A ja wreszcie dostałem zemstę za tamten błąd pierworodny.
Jeszcze jedno. Mówcie mi Kociak, ok? Zawsze to lubiłem.
Rysunek: Szelmon
Nie Do Zajechania - wytrzymałość na zmęczenie. Iron Man to za krótki dystans, żeby się zmęczyć, a dwanaście rund na ringu na pewno nie sprawi, że rozbolą go ręce... No chyba, że przeciwnik będzie w nie bił.
Ja Wiem Lepiej - jest w stanie znaleźć kontrargument na każdy wysunięty argument. Wysuwanie własnych nie jest już tak łatwe, ale jest w stanie zbić każdy argument i, nawet jeśli jego kontrargumenty nie mają większego sensu, może tak zagmatwać sprawę, że ciężko będzie to zauważyć.
Umysł Analityczny - Matematyka - no tu chyba jest w miarę jasne? Umie analizować problemy i składać poszlaki w sensowną teorię, i o ile z problemami detektywistycznymi nie idzie mu jakoś wybitnie (ale i tak lepiej niż przeciętnemu), to z dowodami matematycznymi i wynajdywaniem metod na nowe zadania radzi sobie doskonale i błyskawicznie.
Spokojna Głowa - w sytuacji zagrożenia zachowuje spokojny umysł i nie panikuje, co często pomaga. Pożar? No to co... Przecież można wyskoczyć przez okno, które i tak jest na parterze, zamiast cisnąć się do drzwi jak wszyscy...
Talenty
Umiejętności
Wiedza
Pozycja
Dyscypliny
Charakter
Autor: BlindKitty
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.