Tawerna RPG numer 94

Demon: The Fallen

Było wczesne południe, słońce grzało niemiłosiernie w redaktorów, pracujących w pocie czoła aby następny numer All Saint mógł się ukazać. Mimo to, że pomieszczenie w którym pracowali było małe oraz że siedzieli nie tak daleko od siebie, rzadko zdarzało się aby ktokolwiek z kimś głośno rozmawiał. Przynajmniej odkąd stary Alvarez objął stanowisko redaktora naczelnego... a ku nieszczęściu Jacoba Lee, stało się to krótko zanim zaczął pracować w redakcji.

Gdzieś w pomieszczeniu rozlegało się denerwujące brzęczenie muchy, mieszające się z odgłosem stukania w klawisze oraz zdarzającym się co jakiś czas, niezdarnie zagłuszanym kichnięciem.

Budynek został oddany do użytku wczoraj, po trwającym tydzień remoncie tego piętra. Przez ten czas każdy z reporterów miał wolne, które mógłby wykorzystać na uporządkowanie swoich własnych spraw oraz upragniony odpoczynek od pracy. Mógłby, gdyby nie to, że przypłaciłby za to posadą. Każdy z osobna wiedział, że musi wrócić z jakimś artykułem.

Tymczasem Jacob był teraz w centrum uwagi. Zarówno ci którzy go uważali za przyjaciela, oraz ci którzy za nim nie przepadali (dziwnym trafem byli to ulubieńcy naczelnego), nie mogli uniknąć myślenia o nim w tej chwili. Nie przyszedł wczoraj do pracy, zamiast tego, wysłał czarnego chłopca z sąsiedztwa, aby zaniósł Thomasowi Alvarezowi jego artykuł. Biedak, wrócił z podbitym okiem, zapłakany i roztrzęsiony.

Jacob wiedział już co go czeka. To samo było z Gregorym oraz Sue, jego dziewczyną. Alvarez po ostrej kłótni zaatakował Grega, obezwładniając go i wsadzając mu swój stary rewolwer w usta. Sue w końcu postanowiła przełamać milczenie... Zadzwoniła na Policję.

Nie wiedziała że komendant lokalnego posterunku był bratem naczelnego.

W sali było słychać podniecone szepty, zaś Jacob co chwila spotykał przerażone spojrzenia swoich kolegów.

Westchnął, poprawił kołnierz, po czym zapukał raz jeszcze do drzwi naczelnego.


Oto przed wami spoczywa ostatnie dziecko starego Świata Mroku. Finalne dzieło, przygotowujące wszystkich graczy na nadejście ostatnich nocy oraz, jakby nie patrzeć, wstęp do cyklu Time Of Judgement. Tak więc odrzućcie na bok niesnaski klanowe, porzućcie walkę ze Żmijem oraz zaprzestańcie choć na chwile studiów Magyi. Kimkolwiek jesteś, twój świat się kończy, ty zaś przygotuj się na nadejście nowego wroga.

Ale zadam już wczesne pytanie, które można by zostawić na sam koniec.

Anioł czy Demon? Twórca czy Niszczyciel? Czy można wybaczyć, czy lepiej jest utonąć we własnej nienawiści?

Tak, jak już pewnie się domyślasz drogi Czytelniku, prezentuję ci opowieść o wierze, ideologii oraz o odkupieniu. Zabieram cię w podróż przez Stworzenie, abyś obejrzał początki, wzloty i upadki rodzaju, by zakończyć ją w miejscu gdzie będziesz świadkiem końca wszechrzeczy.

Przedstawiam ci Demon: The Fallen.


Stał niewzruszony, nad wyraz spokojny. Koledzy, którzy go obserwowali, myśleli że pewnie jest pijany. Inaczej w ogóle by tu nie wrócił. Nikt jeszcze nie wygrał z Alvarezem, jakkolwiek by nie próbował. Po drugiej interwencji policji, aresztującej redakcyjnego kolegę za bójkę, zaprzestano jakichkolwiek prób. Każdy przychodził do pracy, byle tylko odwalić swoją robotę i by koniec końców odebrać pensję.

Jacob podrapał się po nadgarstku, najpierw jednym, potem drugim. Pewnie się denerwował, mimo że nie zdradzał tego zewnętrznie. Tak, to na pewno to.

Rozejrzał się po pomieszczeniu, ponownie pukając. Czy był aż taki zdesperowany? Czy nie spostrzegł, że początkowe zignorowanie pukania, było jedynie aktem łaski naczelnego?

Nie wszyscy byli przy swoich biurkach. Lee już wcześniej się domyślił że są u szefa. Z jednej strony cieszył się, bo brakowało tej gorszej części redakcji, której nigdy nie lubił. Cholerne szczury, potrafiące zniszczyć człowieka dla reportażu.

Z drugiej strony było mu to zupełnie obojętne, choć gdzieś na dnie duszy czuł gorzki smak.

Smak nienawiści.

- Wejść.

Rozległ się ochrypły głos zza drzwi. Jedna z dziewczyn - koleżanek Jacoba - prawie nie rozlała kawy gdy to usłyszała. Ona, podobnie jak reszta redakcji, odprowadzała mężczyznę wzrokiem, jak gdyby miał już nie wrócić.


Historia jest pisana przez zwycięzców.

Tym zdaniem wita nas podręcznik do Demon: The Fallen.

System opisuje znane wszystkim stworzenia - Demony - z zupełnie odmiennego punktu widzenia. Ten kto choć raz zawarł te istoty w swojej sadze, z pewnością przedstawiał je jako istoty chaosu, dążące do zagłady wszechświata, kuszące zarówno śmiertelnych jak i nieśmiertelnych. A na tronie Piekła zasiadał sam Lucyfer.

Ale teraz cię zdziwię. Demony same nie wiedzą gdzie jest wspomniany lider, zaś zagadka jego zniknięcia, jest jednym z ich głównych zmartwień. To nie wszystko. Gdy zagłębiamy się w prolog, dowiadujemy się, że to nie Bóg, lecz Jego zastępy Aniołów stworzyły nasz świat. Dalej zagłębiamy się w tej opowieści, czując jak rzeczy niewytłumaczalne, zyskują nagle swoje wytłumaczenie. Poznajemy historię wielkiej debaty, podczas której anioł Ahriman ma wizję mrocznej przyszłości. Dowiadujemy się co skłoniło Lucyfera, największego z Aniołów i najbliższego Bogu, do złamania boskiego nakazu.

A była to miłość do ludzkości, która zamieniła sługi Boga w Demony.

W trakcie czytania dowiadujemy się o istnieniu Siedmiu Domów Stworzenia, które po Upadku (gdy Lucyfer wraz z resztą buntowników objawił się pierwszym ludziom) zostały przemianowane na Sebbetu, Siedem Domów Zniszczenia.

Przez te kilkadziesiąt stron poznajemy historię Potępionych, rozgrywającą się na przestrzeni tysięcy lat, zarówno przed buntem, jak i po.


Gdy tylko wszedł do gabinetu, odurzył go duszący smród dymu. Jacob nigdy nie lubił papierosów. Kaszlnął głośno. Podszedł powoli do biurka, stając w pewnej odległości od niego. Naczelny urządził się tu całkiem przytulnie, choć trochę zbyt bogato, jakby zauważył przeciętny człowiek. Lee był wstrząśnięty tym chełpieniem się bogactwem, i to do takiego poziomu, że zbierało go na wymioty.

Dwa przydupasy Alvareza stały przy ścianie, paląc cygara, zupełnie jak ich szef. Zaś sam Thomas niczym król rozparł się na swoim krześle, patrząc spode łba na pracownika. Naczelny był masywnym mężczyzną, blisko pięćdziesiątki, siwym i stale noszącym tą swoją białą koszulę oraz idealnie wyprasowane spodnie. Pomijając te detale (które były ostatnią rzeczą jaka interesowały Jacoba), był prawdopodobnie największym skurwysynem w mieście.

Jego dwaj pupile nie byli lepsi. Ich wyszczerzone mordy, idealnie przystrzyżone włoski i bezduszne, świńskie oczka.

Ich obecność doprowadzała go do mdłości. Zresztą Jacob Lee też ich nigdy nie lubił.

Milczeli. Naczelny wyszczerzył żółte zęby, nie wyjmując cygara z pyska. Wyglądał jakby miał coś powiedzieć, ale reporter bezczelnie mu przerwał.

- Wolałbym rozmawiać w cztery oczy.

Jeden z przydupasów zaśmiał się paskudnie, pokasłując gdy zakrztusił się dymem. Pewnie nikt mu nie pokazał jak się pali cygara. Gdy tak się krztusił, on i Jacob spotkali się wzrokiem i wtedy uśmiech nagle zniknął z jego twarzy.

Naczelny tylko się zaśmiał, po czym machnął ręką na dwójkę jego pupili. Ten który się wtedy śmiał nie odważył się teraz choćby pisnąć. Zamiast tego wpatrywał się w podłogę, masując się po gardle. Po chwili opuścili gabinet, zostawiając dwójkę mężczyzn samych.

Lee nie czekając na słowa Alvareza, odszedł kawałek i przystawił sobie krzesło.

- Nie pozwoliłem ci siadać, gnojku.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko nerwowo podrapał się po nadgarstkach, po czym w ciszy usiadł.

- Jesteś głuchy, czy co?!

Świński pysk (jak go widział reporter) zabarwił się na czerwono. Thomas zaczął głośno sapać, niczym zmęczony pies. Tymczasem jego ofiara nie wyglądała na zastraszoną.

- Dostałem twój artykuł. Czego chcesz?

Rzucił na biurko dokument, który spisał parę dni temu Jacob.

- Podwyżki.

To słowo było jak pocisk. Wystrzelony z ust młodego mężczyzny, prosto w minę którą były uszy starszego. I wywołał taki sam efekt. Eksplozję.

Nim zdążył zareagować, naczelny zrzucił machnięciem owłosionej łapy telefon ze stołu, po czym oparł się obydwoma ramionami o biurko, patrząc się swojej ofierze prosto w oczy.

- Że co?! - ryknął. Jego ślina wylądowała na brwiach siedzącego chłopaka.

- Moja pensja nie wystarcza mi na obecne potrzeby. A z tego co mi wiadomo jesteś w stanie zapewnić mi większe dochody. Więc nie gorączkuj się, tylko dzwoń do banku, ty kutasie.

Sam nie wierzył że to powiedział. Tkwiło to w nim od dawna, ale nigdy nie zdobył się żeby powiedzieć mu to w twarz. Cóż, prawdę mówiąc to Jacob mu nigdy tego nie powiedział.

Ale on był pewien, że Jacob by się teraz głośno roześmiał.

Tak też zrobił, roześmiał się Alvarezowi prosto w twarz.


Upadli, czy Elohim, jak siebie nazywają, przez millenia byli uwięzieni w Otchłani, skazani na niewyobrażalne męki. Pozbawieni swojego przywódcy, wszelkiej nadziei oraz pozostawieni swojej udręce, zostali zdeformowani i zniekształceni.

Ale czy nadzieja umarła w nich całkowicie? W końcu nadszedł moment gdy ludzcy magowie zaczęli otwierać bramy Piekła, wywlekając przez nie Upadłych. Niektórzy wracali, inni zostawali na stałe. Jednak każdy chciał wyrwać się z Piekła.

Szansa nadeszła wieki później... Wielki sztorm roztrzaskał bramy Piekielne, tworząc wyłomy na tyle duże, by mogły przecisnąć się przez nie najmniejsze z Demonów. Przelatując przez koszmarny Maelstorm, odnajdowały swoją drogę do świata duchów.

Lecz to, co następowało później, uświadomiło im że Bóg im jeszcze nie przebaczył oraz to nie z Jego woli mogli opuścić swoje więzienie. Nieprzerwanie zasysane z powrotem do Otchłani, musiały znaleźć odpowiednich nosicieli, którzy zakotwiczyliby ich w królestwie materialnym. Na swoje cele, Demony wybierały istoty których dusze były osłabione przez cierpienie i udrękę. Powodowało to opętania samobójców, osób chorych na depresję, uzależnionych od narkotyków, czy w jakikolwiek inny sposób niezdolnych oprzeć się mocy Demona.


Reakcja naczelnego była do przewidzenia. Dzięki tej przewidywalności właśnie, Jacob uniknął mocarnego ciosu pięścią.

Na drugi był już przygotowany.

Mimo że Alvarez był dwa razy silniejszy od niego, brakowało mu rozumu. Szybko wymierzył drugi cios, lecz Lee uniknął go, odskakując w bok, by po chwili skontrować.

Zamiast uderzyć, ponieść się gniewowi, postanowił złapać przeciwnika za rękę, obezwładniając go momentalnie ciężarem własnego spojrzenia.

Wtedy Jacobowi podwinęły się rękawy, i naczelny zobaczył ślady po okaleczeniach na nadgarstkach. Klnąc pod nosem, Thomas spojrzał gniewnie w oczy Jacoba.

I wtedy ktoś wylał wiadro lodowatej wody na gorący temperament tyrana.

Pierwszy odezwał się Lee.

- Posłuchaj mnie Alvarez. Pomiatałeś mną, a ja od roku to znosiłem - przybliżył swoją twarz do twarzy szefa, tak że ten mógł dokładnie widzieć jego chłodne, niebieskie oczy. - Ale teraz wszystko się zmienia. Potrzebuję pieniędzy i wezmę je, niezależnie od twojej decyzji. Okazałem ci łaskę przychodząc tutaj.

Palec Jacoba powędrował ku jego własnemu artykułowi, na którego czołówce widniał napis Masakra przed All Saints.

- Czytałeś to, prawda? Będę ci dostarczał więcej takich artykułów, możesz być tego pewien.

Alvarez czuł oddech Jacoba na własnej twarzy. Pot płynął mu po czole, źrenice rozszerzyły się ze strachu.

- A ty... ty, módl się do swego Boga, abyś czasem nie znalazł się w jednym z tych artykułów.

Puścił go, pchając z powrotem na fotel. Naczelny był roztrzęsiony i blady. Nie odezwał się ani słowem, jedynie wpatrywał z paniką w oczach w osobę, która kiedyś była Jacobem Lee.

- Chcę podwyżki. Dużej.

Ostatnie spojrzenie, uśmiech reportera... oraz milcząca zgoda redaktora naczelnego.

Po tym wyszedł z gabinetu, nawet nie zaszczycając spojrzeniem kolegów z redakcji. Zamiast tego, skierował się prosto ku drzwiom wyjściowym.

Och, tak. Było tak wiele do zrobienia...


D:tF jest opowieścią o końcu świata, pokazując jak w dzisiejszych czasach interpretowana jest wiara. I choć czasem jest to okrutne, trudno nie znaleźć odniesień do prawdziwych zdarzeń. Oprócz teleewangelistów, sekt, czy umierającej wiary w Boga, mamy tu obraz niekończącej się walki o ludzkie dusze, władzę nad nimi, lub zwyczajnie o proste dobra materialne.

Niestety podręcznik do systemu nie znalazł polskiego wydawcy. Jednak to nie zatrzyma prawdziwych fanów charakterystycznego klimatu starego WoD-a, prawda?

Na koniec radzę tylko rozważność. System ten porusza wrażliwe tematy oraz wyprowadza niekiedy kontrowersyjne teorie. Jednak podobnie jak w przypadku Wampira: Maskarady, jest to tylko zaplanowany kontrast, pokazujący pewne różnice.

A i Demony się tak od nas nie różnią... z tym że one czują to cały czas, my niekiedy.

Że Jego nie ma.

Autor: Seth

Spis Treści

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.