Słyszysz? Tak, tak, chodzi mi o muzykę. Zastanawiam się, jak to z nią było przed wojną? Czy istnieli wtedy muzycy, czy wszystko robiły maszyny i te śmieszne krążki? No - Virtual Boy takie rozprowadza, można je odtwarzać w radiu... Ale wiesz brachu - to, co możemy usłyszeć na tych krążkach, jest tylko cieniem przeszłości, a że mam ją w dupie, więc skupmy się na czasach dzisiejszych.
Nie ma nic piękniejszego niż prawdziwe instrumenty i dźwięki - nawet piski fujarki tego oszołoma przy barze, wydają mi się ciekawsze niż wszystkie te przedwojenne śmieci. Ach brachu! Nie daj się zwieść pozorom, on nie gra dobrze. Nawet jeśli wypada lepiej od naszych przodków. Bo wiesz, wiele już mil przeszedłem i słyszałem twory innych muzyków, w innych częściach Zasranych Stanów.
No cóż... Są miejsca, gdzie tak zwana kultura stoi na wysokim poziomie. Znowu są także inne. Tam ludziom zesrało się wszystko, nawet słuch. No i Detroit to właśnie takie pojebane miejsce. Pewnie znasz poniekąd styl tamtejszych gówniarzy i trochę ci imponują. Ale powiem jedno. Ich muzyka jest tak skopana, że ciężko wyrazić to słowami. Chyba warczenie silników w ich sportowych wózkach siadło im na mózgi. Oni nie słuchają muzyki - oni bawią się przy elektronicznej łupance. Dosłownie. Tak wyeksponowany rytm, zwany chyba beatem, tłucze intensywnie i mocno niczym Hegamończyk. I dobrze, że rozbijają się przy tym w autach. Zresztą nie ma się co temu dziwić... Ach, byłbym zapomniał. Gości tworzących takie rzeczy zwą DJ. To zwykle dupnięte małolaty, które przy pomocy ocalałego, przedwojennego sprzętu, miksują muzykę z dawnych płyt i podkładają pod nią mocny beat.
DJ Fish
Chłopak to szpaner jakich mało. Nie dziwię się, z jego urodą, trzeba się popisać czym innym... Ma taki ryj jak ryba. Wyłupiaste gały. Brak włosów na czerepie. Mięsiste wargi. A do tego żółta cera. Pomyślałby kto, że to może mutant... Ale przynajmniej największy buc odkryje skąd wzięła się jego ksywka. Braki w wyglądzie nadrabia smykałką do informatyki i muzyki, a do tego doskonale trafia w gusta skacowanej młodzieży Detroit. Masy debili i jeden, jeszcze większy i brzydki, który na nich zarabia... Zbiera na tym krocie. Jest znany przez wszystkich i zapraszany do większości dobrych klubów i Mechstone. Wynajmuje własnych ochroniarzy. Pragmatycznym laseczkom miękną kolanka przy nim, na myśl o sławie i gamblach, jakie je czekają, jeśli zakręcą się obok Fisha. Ale nie myśl, że ma szczęśliwe życie. Mimo wszystko zbiera na porządnego chirurga plastycznego, a to nie tylko z powodu wyglądu. Ponoć podpadł jednemu z bossów Detroit...
Nie przepadam za meksami. Najlepiej pozamykać ich w klatkach, albo zesłać do Neodżungli. Słyszałem, że są potomkami ludzi z Europy. Jeśli tak, to bałbym się spotkania z jakimkolwiek Europejczykiem - musiałby zapewne być ważącym ponad sto kilo psychopatą, który zabił kilka swoich żon i masę dzieci... Ale wracając do najważniejszego czyli muzyki - i ona pojawiła się dzięki przybyszom zza oceanu, ale już dawno temu. Zwą ją flamenco i zwykle grana jest na gitarach klasycznych, które naprawdę dzisiaj ciężko znaleźć. Niewielu wśród Hegemońców muzyków, a i nie cieszą się zbytnią popularnością, chociaż ich gra jest pełna werwy i pasji - tak samo jak charakter tych ludzi. Wiesz brachu, oni traktują sprawy muzyki drugorzędnie i co najwyżej napalony młodzian pogra dla jakiejś seniority, albo starszy kompan zagra do tequilli.
Alrico del Vespiano
Stary wyga i tropiciel - Alrico del Vespiano, utrzymuje w całej Południowej Hegemonii, jako by był potomkiem bossów z Europy, z czasów konkwisty. Nie wiem skąd mu w głowie takie pierdoły. Ale przylać w pysk potrafi, poza tym jest niezrównanym mistrzem gry na gitarze. To, oraz porypane maniery, które nazywa etykietą, pozwala podbijać mu serca pięknych latynosek. Ale starość nie radość. Dziadziu nie domaga już w niektórych sprawach, hehe. Często podróżuje na południu, w pobliżu Neodżungli. Możesz go spotkać w najróżniejszych miejscach. Jeśli przypadniesz mu do gustu, uraczy cię śpiewaną balladą o tajemniczym Eldorado, którego poszukuje. Niektórzy mówią, że to opuszczona supernowoczesna baza wojskowa, a inni znów, że dawno zapomniane świątynie pełne niebezpieczeństw i świecidełek. Staruch nie naprowadza, ukrywa przed światem najistotniejsze fakty, a często śpiewa inaczej. I wiesz co ja myślę... Że dziadziowi bije na głowę to meksykańskie słońce.
Brud. Wilgoć. Nie znoszę tego miasta. Nie ma tam nic dobrego. I wiesz, jeśli twoje jaja są ze stali, to nic nie znaczy. Muszą być ze stali nierdzewnej. Z tego też powodu, nie spodziewaj się w tym kolorowym mieście instrumentów nowocześniejszych niż bęben. Ale zliczyć rodzaje bębnów występujących na tych bagnach to sztuka! Każdy z nich ma inny ton, inaczej wybija się rytm, różnią się kształtami, materiałami i zastosowaniem. Pewnie wiesz, że ludzie z Miami w większości nie należą do rasy białej i są prawie dzicy. Ale takich imprez jak u nich, nie zaznasz nigdzie indziej. Co noc rozlega się bicie w bębny i na ulice wychodzą młodzi i starsi, kobiety i mężczyźni, by razem się bawić i tańczyć przy dźwiękach samby. Widziałeś kiedyś latynoską tancerkę? Nie? To żałuj, bo to cud, nie kobieta. I chyba dlatego warto przyjechać do Miami.
Heku-heku
Pewnie w twojej wiosce ludzie nic nie wiedzą na temat nowych zabaw wśród szlachty z Federacji. To ja ci opowiem o ich najnowszym zajęciu. Sprowadzili sobie z odległego Miami zespół bębnistów i tancerki, by ci uczyli ich gorących, południowych tańców. Szczególnie trafia to do gustów wszelkich brzydkich i brudnych, młodych córeczek szefów kopalni. Heku-heku ma monopol, działają sami, jednak im podobnych grup w Miami jest na pęczki. Mieszkają u jednego z baronów, a on za lekcje przez nich udzielane pobiera sowite opłaty. Górnicy czasami uzyskują możliwość w zabawach organizowanych przez tę grupę, co zwykle kończy się kilkoma dzieciaczkami podejrzanych kolorów wśród żon i matek górników...
Wspomniałem o zadymionej i zdegradowanej Federacji, więc trochę rozwinę ten temat. Zasrani i zadufani w sobie "szlachcice" gustują w wyższych formach rozrywki. Swoją pitoloną muzyką też uważają za wyższą. I wiesz co? Te sukinsyny mają świętą rację. Nigdzie nie usłyszysz partytur fortepianowych, nie znajdziesz skrzypków, ani nie posłuchasz opery, tylko w tej pieprzonej, zasyfionej kopalni. Dawno temu tworzono muzykę klasyczną. Wiesz, taką dla prawdziwych słuchaczy - twardzieli. To nie tyle rozrywka, co oddawanie się emocjom. I wiem co mówię. Raz słuchałem pianisty. I nie zapomnę tego zdarzenia do końca życia. To była jedyna chwila, kiedy płakałem. Nie żartuję! A wiesz, byle cham nie usiądzie przy pianinie, czy nie złapie do ręki wiolonczeli. Mało już pozostało takich ludzi, którzy potrafiliby jeszcze czytać nuty i tworzyć coś, co robią z miłości, nie dla gambli. Wiem, to świry. Ale za to z klasą.
Ibn Herbert
No nie śmiej się. Sam nie wiem skąd to kretyńskie imię. Gościu utrzymuje, że był zahibernowany, a przed wojną grał w orkiestrze. Poza tym opowiada o Arabii - ponoć kraju jego przodków. Niezbyt mu wierzę, bo dobrze wiem, że oprócz Stanów, mamy jeszcze Kanadę i Europę, a żadna Arabia nie istnieje. Wracając do Herberta. Gra na skrzypcach. Należy do pewnej bogatej baronowej, jest jej niewolnikiem. Na niedolę narzekać nie może. Ma żarcie i nocleg. Czego by chcieć więcej? Sama baronowa też wiele zyskuje - na świecie nie ma już drugiego tak utalentowanego człowieka! Kiedy dotyka smyczkiem strun, potrafi wywołać w słuchaczach każde uczucie. Od irytacji, przez szczęście, kończąc na nostalgii. Niektórzy mówią, że potrafi wzniecić nawet pożądanie. Są też głosy, że swą grą doprowadzał do obłędu. Jednak im bym nie wierzył - to pewnie takie same plotki, jak to, że Herbert jest mutantem i szpiegiem Molocha, a jego muzyka jest nośnikiem mocy psi, które wpływają na emocje słuchaczy...
Jest takie miejsce, gdzie są same zielone pastwiska. Kobiety nie chorują i są czyste. Nie, to nie raj. Bo w tym samym miejscu nie trawią kolorowych, ćpunów, szczurów i mutasów. I zachowują dawne, rodzinne tradycje. Dlatego ich muzyka nie zmieniła się od wieków. Tak, to Teksas. Ja też ich nie lubię, więc ponabijam się trochę z tamtejszej muzyki. Może słyszałeś o country? No właśnie... Kobieta ryczy, udając krowę, gra pianino, lub gitara i wszystkim jest wesoło. Dziwne, że taki styl zdołał tak długo przetrwać, ale widać, że Teksańczycy uwielbiają słuchać o zielonych pastwiskach, czy krowich wymionach. No i mogą przy tym tańczyć. A nawet nie wiesz, jakie dziewczyny można znaleźć w teksańskiej stodole podczas zabawy...
Sara Hill
To dziewczę, z pięknym głosem, wielkimi oczami i podobnie wielkim biustem króluje w teksańskich stodołach. Jej śpiew wzrusza serca. Lecz jej wygląd zmiękcza kolana. Dziewczyna potrafi to wykorzystać. Zaśpiewa z każdym instrumentem, sama zna się na muzyce i gra na gitarze akustycznej. Wędruje po wsiach i zarabia na życie śpiewając. Zdobyła już niemałą sławę, jest rozpoznawana na ulicy. Oczywiście nie wędruje samotnie, towarzyszy jej odziany od stóp do głów na czarno osobnik, który skrywa twarz za maską. Wielu myśli, że to jej niewolnik, jednak chodzą różne inne plotki. Mówi się, że to mutant, albo znany przestępca... A czasem pojawiają się głosy, że to szpieg wprost z Południowej Hegemonii...
W tym policyjnym mieście, pełnym barów i nocnych klubów króluje jazz i wszystkie jego odmiany. Gdzie nie spojrzysz, tam mężczyzna lub kobieta, ze swoim instrumentem i tylko z nim - całkowicie mu oddani. To coś w stylu zboczenia. A perwersje mnie nie kręcą. W sumie Nowy Jork też, ale wracając do muzyków... To silni indywidualiści, nie znajdziesz tam takiego, któryby powtarzał po innych. Swoich utworów też ponoć nie powtarzają. Grają na żywca. O dziwo dobrze im to idzie. Pewnie wpływ na to mają te wszystkie wirusy w powietrzu. Acha i jeszcze jedno - najlepsi z nich, największe sławy są zwykle wynajmowane przez dane lokale. Ale nie tylko - niektórzy to lekkoduchy i mają w dupie stały zarobek. Dorabiają na ulicy gdzie popadnie, nawet w rodzinach mafijnych i dobrze im tak...
B. B. Queen
Pewnie dobrze wiesz, że w Nowym Jorku ludzie żyją nie tylko na powierzchni, ale też pod powierzchnią, w tunelach metra. I tam, na swoim saksofonie, gra Queen. Wiem, durna ksywa, ale oddaje talent kobiety. Tak, to kobieta. Nie rób takich gał i słuchaj dalej. Pani Queen to starsza babunia. Żółta babunia. W jej żyłach płynie krew hmmm... żółtych ludzi z Europy. No i pewnie stąd ma taki świetny słuch i palce oraz płuca. Codziennie w tym samym miejscu, w biedniejszej części miasta, gra na swoim instrumencie, licząc na drobne gamble. No coś ty, ona jest świetna. Ma swoich fanów. Nie, wszystkie propozycje stałej pracy odrzuca - ot zboczenie nowojorskich muzyków. Acha i jest ślepa. Dlatego jeszcze żyje o dziwo, bo wiele się przy niej działo, oj wiele. Wiesz brachu, co ci jednak powiem? Mogę się założyć, że na swoim peronie słyszała znacznie więcej, niż niektórzy by chcieli...
Miasto sekciarzy... To także mekka wszystkich ideologicznych zespołów i ludzi grających na różnych dziwnych rzeczach, na chwałę różnych dziwnych bogów. O ile ich muzyka jest znośna, o tyle warstwa tekstowa to największe ścierwo zasranych Stanów. Ciężko opisywać każdy z występujących tu typów muzyki. Ludzie grają na cymbałkach, śmiesznych gitarach, pewnie i dzwonią dzwoneczkami i bawią się w chóralne pieśni. Są tacy, którzy sławią Molocha na elektrycznych gitarach, a są inni którzy modlą się poprzez taniec przy bębnach. Wszystko to jest tak ideologicznie oplute, że i się bełtać chce. Oszołomy jedne. Nie jedź tam dla muzyki. To naprawdę jedno wielkie, pełne porąbanych przekazów gówno.
Styk 27
To chyba najbardziej pokopana kapela na południe od Molocha. Dwóch typów, guru dziwnej sekty, rapuje poszczególne teksty swojej religii. Mają 27 przykazań, stąd ich nazwa. Są czcicielami elektroniki tak na moje oko. Cholerni debile. Teksty w stylu: I nie będzie wszędzie skażenia, odnowi się ziemia, tylko puśćcie, wpuśćcie prąd, ale skąd, ale skąd? - już mnie nie śmieszą, ale budzą przerażenie. I to autentyczne, bo niektóre szczury w to wierzą. Pamiętaj. Jak spotkasz dwójkę obwieszonych złotem Murzynów, obu przy kości, podobnych jak bracia, poślij im kulkę w łeb. Albo nie. Najpierw wydobądź z nich informacje o bunkrach z elektroniką, o których ponoć wiedzą. Tylko uważaj na ich wiernych obrońców. Degeneratów i psychopatów.
Zapach gówna płynącego tą rzeką na dobre mnie odstraszył za pierwszym razem, kiedy tam byłem. Za drugim poszło lepiej. Zainwestowałem w maskę przeciwgazową. Tam poznałem najpiękniejszą rzecz w mym życiu. Słyszałeś bluesa? Nie? Więc nie słyszałeś brachu nic. Muzyka niby prosta, słowa też, ale do cholery, aż się płakać chce. Blues odsłania naszą sytuację, ten porąbany świat. Tak, przy nim możesz się wyżalić kumplowi. I łyknąć gorzały. Wiesz, nad Missisipi bluesa grają prawie wszyscy. Każdy z tych pół-mutków może wziąć do ręki gitarę, lub harmonijkę i walnie ci taki koncert, że nie zapomnisz do końca życia. To muzyka Stanów po wojnie. Zapamiętaj to brachu.
Steve
Ten gościu, nazywany po prostu Steve, jest w połowie Murzynem. Rodzinę wybiły mu mutki. A on, z gitarą na plecach i desertem przy pasie patroluje lewy brzeg Missisipi. Można go spotkać właśnie w tamtych okolicach. Jak wieczorem, przy ognisku, gra na harmonijce. By później złapać gitarę. I zacząć śpiewać. Nawet nie wiesz, co ten gość jest w stanie zrobić. Wyciska łzy z oczu. Cenię go jednak, bo zamiast ciągłego narzekania podróżuje. Jego pasją są konie, marzy o otworzeniu własnej stadniny. Oczywiście najpierw musi zabić tych mutantów, którzy skrzywdzili jego rodzinę. Pewnie mu się nie uda. Poluje na bandę Borgo.
To kolorowe i jasne miasto zaprasza artystów z całego kontynentu. Tutaj przyda się każdy talent. Bossowie hojnie opłacają zespoły dające rozrywkę niżej postawionym. Bossowie inwestują w muzyków, którzy są zarazem szpiegami. Bossowie nie mają słuchu, ale na artystów nie przynoszących zysków mają duże spluwy. Naprawdę znajdziesz tam równie wielu cwaniaków, jak i frajerów oraz muzyków z prawdziwego zdarzenia. Co, ty też byś chciał? Nie, Vegas nie jest dla takich jak ty. Nie obrażaj się. Jesteś zbyt uczciwy.
Desert Raiders
Durną nazwę zespołu rekompensuje fakt, że tworzą muzyką przydatną bossom. Dlaczego przydatną? Ano - utrzymują, że pełne zrozumienie ich muzyki daje spożycie Tornado. Sukinsyny jedne. I zdobyli popularność. Czasem sami rzucą działeczką w publiczność. A czasem połowa czteroosobowego zespołu także bierze, by w czasie koncertu się przenieść. Co grają? Jakąś odmianę muzyki rockowej, jednak oni bawią się dźwiękami. A ta zabawa jest tylko otoczką do ćpania. Ale wszyscy biorący udział w ich występach, zgodnie utrzymują, że po przeniesieniu trafiają na koncerty zespołów przedwojennych. No, ale ja już mówiłem ci co myślę o tamtejszej muzyce. Więc takim samym uczuciem darzę czwórkę tych nastolatków. Sukinkoty.
Zapytasz zapewne co z Posterunkiem? Powiem ci, że ja sam nie wiem. To twardzi żołnierze i jajogłowi pochłonięci pracą. Ponoć pracują nad wykorzystywaniem ultradźwięków, czy różnych fali. Słyszałeś o trzęsieniu ziemi podczas jednej z bitew? Ponoć to wywołali posterunkowcy. Budują też gadżety odstraszające zwierzęta za pomocą wysokich dźwięków. Do legend należą urządzenia, które niszczą układ nerwowy, lub wprowadzają mózg człowieka w stan śpiączki, czy oszołomienia, ja bym temu nie wierzył. Za to znajomy z Saint Louis mówił mi, że był zaproszony przez kilku speców, którzy badali to, w jaki sposób jego osiągi w czynnościach psycho-fizycznych zmieniają się podczas słuchania muzyki i jak może ona wpływać na emocje.
Nie spodziewaj się wielkich kolumn w piachu. Albo w bagnie. Co najwyżej spotkasz tam dzikusa, grającego na cymbałkach z kości, albo na prostej fujarce. Niektóre plemiona używają łukowatych tykw z naciągniętą na nie struną, w które uderzają patyczkiem, by wydobyć odpowiednie dźwięki. Słyszałem też o bandzie szczurów grającej na śmieciach - wiesz, kubłach, czy rurkach. Tja... na pustyni instrumenty straciły na rozrywce, stały się praktycznymi przedmiotami. Bębny służą do porozumiewania się. Grzechotki do rytuałów. Piszczałki do odstraszania bestii. Na pustyni nie ma znanych zespołów.
Wiesz... ja jednak najbardziej lubię małe gwiazdy z małych mieścin. Nie żadnych pokracznych idiotów. Oni pokazują siebie. A w małych miasteczkach promuje się muzykę. I to naprawdę każdą. Byłem w mieścinie, gdzie wszyscy mieszkańcy wychodzili rano i wieczorem na okoliczne wzgórza, by śpiewać Ave Maria ku słońcu. Byłem w miasteczku, gdzie kilku chłopców, nagrywało dziwną, elektroniczną muzykę, strasznie niepokojącą. Do dziś nie zapomnę pewnego świra, który straszył gości w swym domu, używając do tego nagranych odgłosów. Gdzieś tam są nawet nauczyciele, poszukujący swoich przyszłych uczniów... Może ty też będziesz jednym z nich?
Autor: CoB
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.