Bazą historii snutej przez panią Kazuyę Minekurę jest stara legenda o mnichu, który na polecenie bodhisattvy (bodhisattva to pojęcie pochodzące z buddyzmu, oznacza istotę poszukującą oświecenia po to, by, gdy już się przebudzi, pomagać innym w osiąganiu najwyższej wiedzy) ma sprowadzić ze Wschodu święte zwoje. Towarzyszą mu Książę Białych smoków pod postacią konia, małpi król, świnia-potwór i kappa, demon wodny.
W wersji komiksowej fabuła nie różni się bardzo od legendarnego pierwowzoru, zamiast jednak potworów powyciąganych z nocnych koszmarów rolnika mamy superprzystojnych facetów, takoż w rolach głównych bohaterów, jak i ich wrogów. Jest też trochę nowocześniej, bo konia zastąpiono Jeepem (z dużej litery, gdyż tak właśnie na imię ma biały smoczek, z lubością przesiadujący Hakkaiemu na ramieniu).
Sanzo, Gojo, Goku, Hakkai i smocza terenówka kontynuują swą podróż, której celem jest odkrycie, dlaczego demony w Shangri-La oszalały, i przywrócenie pokoju. Oj, będzie się działo...
Od strony graficznej manga prezentuje się bardzo sympatycznie, kreska pani Minekury idealnie się sprawdza przy rysowaniu demonicznych przystojniaków, a tych jest na kartach jej powieści na pęczki. Każda dziewczyna znajdzie coś dla siebie do podziwiania: luzak, skryty twardziel, cichy typ mola książkowego i radosny dzieciuch - wszystko w eleganckich opakowaniach
i z dużym Powerem
. Spełnienie babskich marzeń - a to tylko główni bohaterowie.
Przy tej okazji muszę złożyć gratulacje autorce za skomponowanie dobrze dobranej, dopełniającej się drużyny, która jednocześnie nie jest nudna jak flaki z olejem i sztampowa. Nieustanne przepychanki słowne Gojo i Goku zdecydowanie dodają życia całemu towarzystwu (czasami nawet więcej, niżby sobie Sano życzył).
Tomik drugi dzieli się na sześć rozdziałów, w których opowiedziane są trzy historie, ale dopiero ostatnia wnosi coś istotnego do opowieści i to ona pozwala nam uchylić rąbka mrocznej, dramatycznej przeszłości naszych chłopców
. Prócz tego, możemy przeczytać sobie o uroczej Shunrei, co na chłopaka czekała, równie uroczej Yaone, co w kelnerkę się zabawiała, i pooglądać młodziutkiego Sanzo.
Mimo, że część ta niesie ze sobą standardowe, utarte przesłania mangi i chwilami powiela schematy, to czyta się ją z przyjemnością. Przyjemnością o tyle większą, że Waneko rzeczywiście stanęło na wysokości zadania, co zaowocowało pojawieniem się na półkach księgarń naprawdę ładnie wydanego komiksu. Bielutki papier (tak, wiem, że to nieekologiczne), mini-plakaciki w środku, podwójna okładka... Wszystkie kolory i czcionki odpowiednio podobierane, nic się ze sobą nie gryzie, nie ma przeładowania ani braku przejrzystości. Wydaje mi się jednak, że wydawca zapomniał o dodaniu jednego, małego elementu - mianowicie, znaczka z ograniczeniem od lat piętnastu. Powód jest bardzo prosty - fabuła skierowana została (przynajmniej w moim odczuciu) do osób w mniej-więcej tym wieku. Dupku! Podmieniłeś karty!
, Tylko ci się zdawało, debilu
- to cytaty z pierwszej strony. Brzmi prawie jak wypowiedzi naszych, pożal się Boże, polityków.
Tłumacz pozwolił sobie na operowanie dość soczystym językiem (co oczywiście nie zawsze musi być wadą!), ale w połączeniu z krwawymi i dokładnie narysowanymi scenkami i podtekstami o tle erotycznym sprawia, że Saiyuki nie jest najlepszą lekturą dla młodszych fanów komiksu. Mnie, mimo wszystko, czytało się dość przyjemnie i bez większych zgrzytów. Tyle od kuchni.
Żeby jednak nie było zbyt słodko, muszę poskarżyć się na sposób, w jaki pani Minekura rysuje oczy - mają one po prostu tendencję do zezowania. Rekompensatą na szczęście są przeurocze minki Goku.
Podsumowując: wrażenia z lektury są bardzo pozytywne, więc ze spokojnym sumieniem mogę polecić Saiyiuki każdemu, kto lubi demoniczne klimaty, a nie będzie przeszkadzała mu lekko naiwna fabuła. Przeczytać warto, a czy kupić?... To już zostawiam indywidualnej ocenie.
Tytuł: | Saiyuki #2 |
---|---|
Autor: | Kazuyę Minekurę |
Wydawca: | Waneko |
Stron: | 192 |
Ocena: | 4+ |
Autor: Danai
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.