Patrzyłem z obojętnością na tego biednego głupca skulonego pod bramą wjazdową. Nędzarz
, pomyślałem ze wzgardą. Jak nisko może upaść człowiek? Siedzi tam, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń przed sobą. U jego kolan leży popękana miska, do której zapewne jakaś niewiasta z litości wrzuciła parę dukatów. Doprawdy żałosny widok. Dlaczego w ogóle zaprzątam sobie umysł tym żebrakiem? Niech przemyje się trochę przy miejskiej studni, na rynku, i zaciągnie się w szeregi kanalarzy. Przynajmniej będzie miał gdzie spać, a i zarobi trochę grosza. Z pewnością nie będę marnował na niego swoich własnych pieniędzy. Pognałem konia i szybko znalazłem się na głównej ulicy miasta. Do moich uszu dobiegł gwar czeladzi i przekupek. Po obu stronach drogi znajdowały się stragany pełne najrozmaitszych towarów, zarówno miejscowych jak i przywiezionych z dalekich krain. Szybko uderzył mnie ów przepych. Nie widywałem tego na ulicach mojego rodzinnego miasteczka. Skóry, biżuteria, narzędzia, broń, mikstury, mięso, świeże jaja, zabawki dla pacholąt. Jednym słowem wszystko, co człowiek sobie umyśli, na pewno gdzieś tutaj się znajdzie. Również produkty oficjalnie przez króla zakazane. Te, ma się rozumieć, cieszą się największą popularnością. Jak choćby przepis na substancje odurzające mojego starego znajomego Malachiasza. Byłem chyba jedyną osobą, która przejęła się jego mękami na stosie. Do dzisiaj pamiętam przeraźliwy wrzask, kiedy płomienie pięły się w górę po jego dygoczącym ciele. Cóż... prawo jest prawem.
Jadąc tak ulicą Świętego Floriana, starałem przypomnieć sobie dokładny adres pod który miałem się udać. Sędzia przełożony nalegał, abym był punktualny. Spróbuję następną w lewo, pomyślałem. Tak! To tutaj. Plac Podsądny. Mój przełożony nie przesadzał. Budynek Królewskiego Sądu Ziemskiego naprawdę robi wrażenie. Musi. Wszak jego budowa okupiona została śmiercią wielu robotników. Naturalnie samych nie-obywateli. Najbardziej wystawny gmach w Mieście Królewskim Nurmbergu wzniosły setki rąk niewolników, jeńców wojennych i zwykłych przestępców oddelegowanych do robót publicznych. Zaiste niewielu z nich dożyło, aby oglądać owoce swojej pracy. Paradoksalnie ci, którym to się udało niedługo potem ponieśli śmierć z rozkazu sędziów obradujących w owym gmachu. To nazywam ironią losu.
Zsiadłem z konia i udałem się do drzwi wejściowych. Były potężne. Prawie dwie wysokości człowieka. Solidne, dębowe z metalowymi okuciami. Drogę zastąpiło mi dwóch strażników.
- Wejście tylko za okazaniem dokumentu upoważniającego! - wykrzyczał mi prosto w twarz jeden z nich, domniemywam, że starszy stopniem.
- Spokojnie żołnierzu - odparłem. - Mam tutaj list uwierzytelniający od sędziego przełożonego prowincji lennej Osnabruck.
Wyciągnąłem dokument i podałem strażnikowi. Ten przestudiował go dokładnie, po czym wręczył mi go z powrotem.
- Możecie przejść panie. Wybaczcie te nadzwyczajne środki ostrożności. Mieliśmy tu ostatnio kilka wtargnięć.
- Wtargnięć? - spytałem.
- Tak. Podczas najgroźniejszego z nich napastnik próbował zasztyletować jednego z asesorów. Jego szczątki spoczywają teraz zakopane w czterech miejscach z czterech stron miasta.
Powiedziawszy to strażnik uraczył mnie szczerym uśmiechem.
- Źle dla niego - odparłem i ruszyłem przed siebie.
Wszak nie od dzisiaj wiadomo, co grozi za napaść na urzędnika królewskiego. Karą jest rozerwanie końmi. Moim zdaniem dość łagodnie w stosunku do kar stosowanych przed wielką reformą, kiedy do tego dochodziło jeszcze ćwiartowanie, palenie, wydłubywanie oczu i wyrywanie języka. Wtedy wykonanie takiego wyroku było nie lada wydarzeniem w każdym mieście i miasteczku. Za każdym razem zbierał się pokaźny tłum gapiów w tym kobiet i dzieci. Choć pamiętam jeden przypadek, kiedy podczas palenia skazanego wiatr gwałtownie zmienił kierunek i ogniem zajął się słomiany dach gospody. Spłonęło całe miasteczko a ogień pochłonął połowę mieszkańców. Znaleźli się tacy, co twierdzili, iż był to subtelny znak od bogów, że każemy niewinnego. Gdybym wierzył w takie bzdury zapewne siedziałbym teraz zamknięty w jakiejś świątyni. Ach, to dzięki zacnemu naszemu Najwyższemu Wielebnemu zawdzięczamy złagodzenie karania. To nie do pomyślenia, żeby kapłan wtrącał się w sprawy świeckie. Za niedługo przyjdą czasy, że to nie my a duchowni sprawować będą sądy, pomyślałem ze wzgardą.
Dłuższą chwilę zajęło mi błądzenie po rozległych korytarzach zanim odnalazłem właściwy pokój. Zapukałem.
- Wejść! - odpowiedział mi mocny, gardłowy głos.
Znalazłem się w pomieszczeniu, które od razu przypadło mi do gustu. Na ścianach wisiały obrazy znanych ludzkich jurystów. Po lewej stronie w sieni tlił się płomień w niewielkim, brązowym kominku. Stare, dębowe szafy obstawione zostały palącymi się świecami. Sam pokój zdawał się odrobinę zaciemniony. To zapewne dlatego, że sąsiednia kamienica odcinała dopływ światła. Na wprost mnie, za wielkim, drewnianym biurkiem siedział stary, siwy i dostojny mężczyzna. Jego czoło pokrywały zmarszczki. Wiek na twarzy pozostawił swój odcisk. Nie zareagował na moje wejście tylko dalej studiował jakąś rozpadającą się księgę.
- Szanowny panie sędzio, Remuliusz Olchen zgłasza się na służbę.
- Wiem kim jesteś młody człowieku - odparł sędzia główny. - Mój stary przyjaciel z górskiego Osnabruck opowiedział mi o tobie wszystko. Wielce sobie ciebie zachwalał. Podobno wiedzą i przenikliwością bijesz innych asesorów na głowę.
- Niezwykle mi miło słyszeć pochlebstwa z pańskiej strony.
- To nie moje słowa młodzieńcze - surowo powiedział sędzia, - ale twojego przełożonego Ludwina.
Wtedy dopiero podniósł głowę i popatrzył na mnie.
- Oczywiście - odparłem.
- A teraz podejdź tutaj - rozkazał. - Rzuć okiem na tę księgę. Czy potrafiłbyś powiedzieć, z jakiego okresu pochodzi?
Pochyliłem się nad pożółkłymi stronnicami owego starego dzieła. Jedyne co zobaczyłem to nieznane mi pismo i niezrozumiałe szkice.
- Niestety - odparłem. - Nie mam pojęcia. Ale alfabet wydaje mi się znajomy.
- Z czymże ci się kojarzy? - usłyszałem kolejne pytanie.
Czyżby sędzia mnie testował?
- Gdybym miał postawić na to swoje życie to powiedziałbym, że to elficki. Albo któraś z jego odmian.
- Zbyt łatwo przychodzi ci szafowanie swoim życiem młodzieńcze. Ludzie twojego wieku nie doceniają jego daru. Ale odpowiedź jest prawidłowa. Dzieło to pamięta czasy, kiedy elfy chodziły jeszcze po naszym kontynencie. Wiesz o czym mówi?
- Nie - odburknąłem zbity z tropu.
Czułem się jak pacholę dyscyplinowane przez swojego nauczyciela.
- Oto przed tobą leży najstarszy spis praw, jaki istnieje w ludzkim świecie. Pochodzi z któregoś z upadłych elfickich miast. Zawiera niedoścignione konstrukcje prawne stworzone przez przedstawicieli wysokiej rasy. Wymysły naszych jurystów to w porównaniu z tym kunsztem to jedynie dziecięce bazgroły.
- Ośmielę się nie zgodzić - zaprotestowałem stanowczo. Rasa ludzka wydała wielu znakomitych znawców norm. Wymienić wystarczy Machora z Raweny i Lepousta Minerskiego.
- Ach mój młody asesorze. Słyszałem nieco o twojej stanowczości i krystalicznych poglądach. A czy wiesz, że owi dwaj panowie posiadali pewien wspólny sekret?
- Jaki? - spytałem.
- Sekret w postaci niewielkiej, elfickiej biblioteczki którą odnaleźli w ruinach miasta ukrytego w gęstej puszczy gdzieś na południowych krańcach królestwa. Zdołali zabrać ze sobą tylko kilka egzemplarzy. Kiedy nazajutrz wrócili po resztę powitały ich tylko konary drzew i śpiew ptaków.
- O tym nie wiedziałem - odparłem.
- Nie twoja wina. Nie chwalili się tym zbytnio. Wiele się nauczysz przebywając w tych murach. Obyś korzystał ze zdobytej wiedzy roztropnie. Gdyby tylko udało się dotrzeć do jakiś przedstawicieli starej rasy...
- Dotrzeć - spytałem zdziwiony, - przecież szlachetna rasa wyginęła.
- Może tak, może nie - stwierdził sędzia. - Nie wiemy co znajduje się za oceanem.
- Tylko śmierć, żaden statek, który popłynął za daleką wodę, nigdy nie powrócił - powiedziałem.
- Jeden powrócił - nie zgodził się sędzia.
- Tak, ale czyż cała załoga nie została odnaleziona martwa na pokładzie?
- Nie cała. Kilka osób nie zostało odnalezionych w tym zastępca kapitana.
- Tym bardziej świadczy to o tym, że nic dobrego za oceanem nie czeka. Wszyscy albo giną, albo nigdy nie wracają.
- Jesteś krótkowzroczny. Tak samo zresztą jak król. Może mój stary kompan z czasów studiów chyba jednak zachwalił cię na wyrost.
- Nie rozumiem.
- A w jakiż to sposób ów statek zacumował do portu w środku nocy? Kiedy wszyscy spali? Czy liny okrętowe same zaczepiły się o haki na nadbrzeżu? Maszty same się złożyły? Prowiant i wino samo zniknęło z ładowni? Wszak rozładunek wymaga obsługi dźwigu portowego i grupy zgranych ludzi. Z pewnością hałas by kogoś zbudził. Jakie znajdziesz dla tego wytłumaczenie?
- Złowroga magia? - odparłem pytaniem.
- To dopiero jest niedorzeczna odpowiedź. Przydzielę cię do sędziego Grafa Kofrego na okres próby. Po miesiącu czekam na raport z twojej pracy. Możesz odejść.
Powiedziawszy to sędzia pochylił się ponownie nad starym zbiorem.
Udałem się do pokoju sędziego Grafa. Okazał się mężem w sile wieku, niezwykle inteligentnym i pełnym entuzjazmu jak również chętnym do kufla. Charakteryzowały go gęste wąsy, a jego brodę pokrywały brązowe włosy. Po załatwieniu wszystkich formalności odesłał mnie do mojej kwatery, która znajdowała się w kamienicy zajmowanej przez samych pracowników Sądu Królewskiego. Trzy ulice od siedziby króla.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Cały czas miałem przed oczami scenę z gabinetu sędziego głównego. Elfy - o czym ten starzec mówi? Czy naprawdę wierzy, że gdzieś tam za oceanem przetrwały? Że żyją spokojnie nie niepokojone przez nikogo? I gdzie jest ów feralny statek, który przyniósł na swoim pokładzie ciała swojej załogi? Może gdybym mógł rzucić na niego okiem, przejść się po pokładzie, zbadać. Nie... na pewno już ktoś to zrobił. Muszę się wyspać. Jutro ciężki dzień. Mam przesłuchać męża, który prawdopodobnie zamordował swoją żonę i dzieci, a winą obarcza bandę orków. Co za niedorzeczność! Niedobitki tych bestii z pewnością gdzieś jeszcze czają się w górach, ale na pewno nie zapuściłyby się w okolice Nurmbergu. Wiedzą, że poza górami czeka je zagłada. Wygląda na to, że jutro na śmierć skażę pierwszego mieszkańca Miasta Królewskiego. Z tą myślą zapadłem w niespokojny sen.
Autor: Łukasz Dulian
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.