Tawerna RPG numer 91

Upadek

Spadałem. Cały czas spadałem. Końca mojego upadku nadal nie widziałem. Leciałem w ramiona niewiadomej otchłani, przez najgłębsze ciemności pochłaniany. Czułem bezład w kończynach, które były niczym chorągiewka na wietrze... To wszystko przypominało

Upadek...

Dno. Ciemne, mroczne i zimne. Koniec końców. Miejsce gdzie wszystko się kończy. Miejsce, w którym się znalazłem z własnej nieprzymuszonej woli. Z własnej winy. Dno... Ciche, złowieszczo spokojne. Koniec końców. Mój koniec. Moje zmarnowane życie. Moja porażka. Dno...

Wszystko było takie dziwne. Magia tego miejsca była wręcz niesamowicie priorytetowa. Dało ją się dotknąć, oczywiście jeśli można było ją wyczuć. Ja ją czułem. Otaczała mnie. Zupełnie tak jakbym znajdował się w basenie, tyle że nie pełnym wody, a magii. Niczym ogromne bąble powietrza, wypełnione tą tajemniczą siłą, unosiły się nad moją głową, przed moimi oczyma, za moimi plecami i pod moimi butami. Była wszędzie. Czułem ją. Bardzo wyraźnie. Jej zapach. Smak... I wtedy nastała ONA. Taka mroczna, ciemna, niejasna. Przyszłość. Wchodziła w moje życie powolnymi krokami. Delikatnie stąpając, niczym łowca, który szuka swojej ofiary. Nie. Źle. Łowca, który znalazł ofiarę, a teraz pragnie ją pochwycić. Przyszłość, która chwytała mnie, albo raczej popychała w otchłań. Byłem na krawędzi. Spadłem znalazłem się na dnie. Byłem na dnie krawędzi. Ponownie zostałem brutalnie popchnięty. Spadłem. Znalazłem się na dnie dna, które było zarazem dnem wszechświata. Otchłań. Jak próżnia, tyle że gorzej. Tutaj się nie oddychało. Tutaj się nie jadło. Nie żyło. Tutaj się jedynie było. Jednak egzystencja ta przypominała bardziej proces przemiany. Przemiany, która tak naprawdę prowadziła jedynie do jednego. Mianowicie prowadziła do połączenia jestestwa osoby z otoczeniem. Z próżnią. To było moje jestestwo. To byłem ja. To moje JA miało się połączyć z próżnią, która wchłaniała mnie, a ja wchłaniałem ją...

Cały czas tam byłem. Cały czas czułem jej działanie. To już nie była magia. To już nie były czary. To już nie było dno. Ja byłem dnem, a dno było mną. Ja byłem magią, a magia była we mnie. Ja stanowiłem to wszystko, a to wszystko stanowiło mnie. Czy warto było się poświęcać? Czy naprawdę warto było iść z przyszłością. Nie. Ja wcale z nią nie poszedłem. To ona przyszła po mnie. To ona zabrała mnie. To ona zrzuciła moje jestestwo prosto na dno. Dno, którego stałem się częścią. Dno, które ja sam teraz stanowiłem. Głębiej już nie można. Bzdura. Można. Oczywiście, o ile się tego chce. Można osiągnąć kres. Jednak nie można osiągnąć kresu kresów. Dno dna, jednak leży w granicy osiągalności.

Jeden upadek to nic. Natomiast upadek upadku, zmienia całą postać rzeczy. Staje się czymś specjalnym. Czymś wyjątkowym, niepowtarzalnym. Jedynym w swoim rodzaju, jednakże tych rodzajów było wiele, ale to wiele więcej. Tyle tylko, że nikt już tego nie wie. Każdy widzi tylko dno. Nigdy nie dno dna. Kiedy się to spostrzega, uświadomić sobie należy, iż właśnie osiągając ten poziom, staje się nikim. A o nikim nie można pamiętać. Przecież jest się nikim, zagłębionym w dnie dna. Tam gdzie ludzka pamięć nie dociera. Ludzkie oko ujrzeć nie może. Ludzki rozum, zrozumieć nie zdoła.

Echo tutaj nie dociera. Panuje cisza. Cisza, która jest bardziej cicha, niż w najcichszym sanktuarium. Nawet bardziej cicha niż w grobie. Niż na dnie oceanu. Tym najgłębszym, gdzie żadne życie z powodu panującego ciśnienia nie ma prawa. Jest ona jeszcze cichsza. Tak cicha, jak tylko sobie można wyobrazić. A raczej nie można. Tego się nie da wyobrazić. Nawet wyobraźnia ludzka, teoretycznie bez granic, nie potrafi wyobrazić sobie takiego miejsca. To trzeba poczuć. Należy poznać. Jednak nikomu tego nie życzę...

Dno, które pochłania, albo raczej wchłania w siebie, przenikając do samego środka egzystencji... Wszystko co znałem, co wiedziałem, zostało zapomniane. Nie. Nie zapomniane. Raczej... Wchłonięte, niczym woda zostaje wchłonięta przez gąbkę... Tak... Właśnie w ten sposób... Ostatnia łza spłynęła, już nie po policzku, ale do otchłani, scalając się do reszty z jej bytem...

Autor: Bartłomiej "BearClaw" Michlewski

Spis Treści

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.