Tawerna RPG numer 89

Przystań Środka

Na pokład statku zawitał nad ranem. Oślepiający blask białego, pierwszego w tym dniu promienia słońca oślepił załogę Perły, która przygotowywała żagle do wypłynięcia na pełne morze. To była ciężka noc - wszyscy, płynący statkiem musieli uważać na mielizny, jakie krył w sobie Kanał Dravaski.

Perła była dosyć starym, choć bardzo zadbanym i odmalowanym, żaglowcem, zrobionym z bukowego drewna. Nie był on duży, lecz średni, a przez niektórych mógł być nazwany małym. Dziób statku zdobiony był pięknymi rzeźbieniami, wyrytymi przez artystów pochodzących z północnego Oceanu Błękitnego lub Archipelagu Allab. Jego białe żagle powiewały wysoko na wietrze, unoszone przez cienkie maszty wystające z pokładu, na którym zauważyć było można cztery drewniane budynki, przy których znajdowały się wejścia pod pokład okrętu. Na najmocniejszym maszcie widniało zaokrąglone bocianie gniazdo, na którym stał znudzony, wpatrujący się w latające nad statkiem mewy, majtek. Tymczasem na pokładzie, wśród mocnych lin i wypełnionych, zaniedbanych beczek, biegali marynarze, zajmujący się żmudną pracą - zawiązywaniem marynarskich supłów na linach i bieganiem pod pokład i nazad w celu noszenia rozmaitych ciężarów.

Keed - jak nazywany był kapitan - stał przy sterze. Jego oblicze przedstawiało wielkie zmęczenie: podkrążone szare oczy same się zamykały, ale jako, bądź co bądź, dowódca załogi nie mógł teraz spać. Chciał pokazać, że jest twardy niczym skała i nie zwali go z nóg byle zmęczenie po dwóch nieprzespanych nocach. Keed był hava-caverem - przedstawicielem rasy nieco młodszej od panującej na świecie drugiej rasy ludzkiej - rasy dagan. Pochodziła z zachodu, a cechowała się przystosowaniem do środowiska wodnego - trochę większe błony między palcami, zarówno rąk jak i nóg, skóra nieco bardziej o kolorze szarej wody. Kapitan posiadał również skrzela.

Czerwona, obdrapana chusta Keeda telepała się na wietrze, który powitał nową łódź tuż przed wypłynięciem na Morze Ciepłe. Kapitan pogładził krótką, czarną brodę i otarł lekko ręką maleńką bliznę położoną na poliku.

- Załoga przygotować się! - krzyknął Keed i spojrzał z zadowoleniem na ludzi, którzy na jego rozkaz zaczęli biegać po całym pokładzie zajmując się ustawianiem żagli i schodzeniem pod pokład, aby zabezpieczyć dolne pokłady silnikowe.

Perła posiadała silniki, ale wykorzystywano je tylko podczas burz, huraganów i nagłych ucieczek. Kapitan nie chciał używać ropy podczas przemieszczania się w zwykłych sytuacjach, zważywszy na jej ogromne ceny. Tym bardziej, że dzięki samym żaglom, gdy wiał odpowiedni wiatr, uzyskiwali niesamowicie dużą prędkość. Główny silnik sprowadzany był z Taovinii - kraju położonego daleko na południowy wschód od obecnego położenia żaglowca.

- Trzymać się - zakrzyknął potężnie zbudowany człowiek, Mike. Stał na dziobie statku. Jego prawe oko, położone na dosyć szerokiej twarzy, przykrywała czarna, nieco zniszczona opaska. Pogłaskał krótką czarną bródkę i spojrzał przed siebie. Na jego rozkaz cała załoga złapała się lin zwisających z masztów.

Wtem statek wypłynął na pełne morze, szargany wielkimi falami. Jakiś majtek o mało nie wypadł, ale udało mu się wpełznąć z powrotem na pokład. W wyniku szarpnięć źle zawiązana, ciężka kotwica, odblokowała się i spadła mniej więcej na połowę wysokości statku obijając się o drewnianą rufę. Paru marynarzy podbiegło, aby ponownie ją wciągnąć.

Ręce Keeda dobrze trzymały się drewnianego, obitego zajęczą skórą, steru. Gorzej było z jego powiekami, które nie trzymały się prawie wcale nad oczami hava-cavera.

Po długiej walce ze zmęczeniem kapitan zamknął szare oczy. Wtedy to ujrzał olbrzymie metalowe platformy, drewniane wieże, błękitną wodę i zachmurzone niebo. Zobaczył wielki ogień, płacz, czerń lodowatej wody i granatową otchłań.

Gdy obudził się, spocony i roztrzęsiony nadal kierował Perłą, zwaną też przez Południe Błękitnym Korsarzem, a przez lokalnych handlarzy Oceanu Błękitnego Ostatnim prawdziwym przemytnikiem. Fale ustały a załoga wróciła do swych zajęć. Chyba nikt nie zauważył, że Keed zasnął. Kapitan przypomniał sobie senną obawę, jaką napotkał przed momentem, ale szybko pomyślał o czymś innym, ponieważ wspomnienie snu, który powtarza się mu nader często, wiązało się ze smutkiem i westchnieniami.

Wypłynięcie na Morze Ciepłe sprawiło, że statek owiany został naprawdę silnym, ale w miarę ciepłym wiatrem, a załodze otwarty został widok na olbrzymie morze, otoczone prawie ze wszystkich stron lądem. Na środku tej wielkiej masy wodnej widniał niewielki archipelag składający się z pięciu wysp. To właśnie w jego stronę skierowany był żaglowiec.

Kapitan oderwał na chwilę wzrok od wielkiego błękitnego morza i ujrzał, że obok niego stoi piękna czarnowłosa kobieta o fiołkowych oczach, które w danym momencie wpatrywały się w Keeda. Odziana była w marynarskie ubranie, które, choć trochę nie pasowało do kobiety, udolnie podkreślało jej kobiecość, szczególnie w miejscu zaokrąglonych piersi.

- Ketti! Wiesz, że jestem już stary, mogę kiedyś dostać zawału od tych twoich podkradanek - rzekł kapitan z uśmiechem na twarzy nadal nie spuszczając wzroku ze zgrabnej kobiety.

- Kapitanie - rzekła z powagą dziewczyna i zasalutowała. - Melduję, że wypłynęliśmy na pełne morze i za około cztery godziny dobijemy do głównego portu Archipelagu Gizmoo.

- Wiem, wiem. Myślałaś, że nie zauważyłem?

- No nie wiem... - Ketti roześmiała się. - Ktoś, kto zasypia za sterem mógłby przegapić nawet tak oczywisty fakt.

- Tylko ty jedna jeszcze na mnie uważasz...

- Daj spokój kapitanie, reszta załogi też się o ciebie martwi tylko nie starcza im odwagi, aby podejść do człowieka, który własnymi rękami zadusił wieloryba.

- To był pstrąg!

- Hmm... Wyglądał przerażająco.

- Z każdym rokiem waszego opowiadania była to coraz większa ryba, choć już na samym początku wyolbrzymiliście go. Od ryby piły, przez rekina do wieloryba.

- Mniejsza o wspomnienia. Niedługo będziemy na miejscu. Chłopaki są już gotowi do odgrywania swoich ról. Myślisz, że się uda?

- Uda się czy nie; kim ja jestem żeby osądzać? Pamiętaj, że to ty będziesz udawała kapitana na Archipelagu, ponieważ w zbyt wielu już miejscach miałem do czynienia z ludzkim rasizmem, z jakim spotykają się hava-caverzy. W końcu oni wiedzą lepiej: jesteśmy złodziejami, morskimi szumowinami i mokrym pomiotem.

- Znowu muszę nalegać abyś dał sobie spokój kapitanie - rzekła głośno Ketti, ale po chwili powiedziała trochę ciszej - nie wszyscy są źli, ale wiadomo, że się paru spotka.

- Bzdura! - krzyknął Keed, co skupiło uwagę paru członków załogi, którzy stali nieopodal - Czy to Archipelag Gizmoo, czy Zatoka Boh, czy choćby Morze Białe, zawsze przeważająca większość dagan, waszej idealnej ludzkiej rasy, to pierdolone bambusy, które oceniają po wyglądzie, po tym, że ja mam skrzela, jestem niższy od was, mam szare oczy, których u ludzi się nie spotyka i lekko błękitną skórę. Nasze umysły są tak silne jak wasze, mimo to, zawsze dagani muszą mi dopalić. I to nie tylko dotyczy obrażania hava-caverów, ale także waszych praojców - vielardów, nowo narodzonych viterów, większości dh?agarów, a przede wszystkim rasy, która dawno wyginęła, czyli elfów. Całe zło świata sprowadził ten pomiot, gdyby nie oni, świat miłowałby pokój, tak mówią ludzie - słowo ludzie wymówił z wyjątkowym obrzydzeniem.

- Może ma pan rację - rzekła smutno piękna kobieta. - A może pańskie uprzedzenia, co do ludzi także są nie w porządku? Czy na przykład ja taka jestem? Do widzenia kapitanie...

Ketti odeszła, schodząc na dolny pokład. Piękna i mądra kobieta, pomyślał Keed. Dlaczego ją tak zniechęciłem, przecież rzeczywiście ona także jest człowiekiem i nie jest taka jak reszta. Nie wiem. Zdarzają się wyjątki, tak jak wśród hava-caverów także paskudne szumowiny. Nie powinno mnie to tak obchodzić zwłaszcza, że mogę dojść do wniosku, że sam taki jestem, przecież taki mam zawód.

Statek był coraz bliżej celu, słońce zaś wznosiło się w górę. Kapitan poprawił żelazną szablę, zwisającą ze skórzanego pasa i poprawił czarną kamizelkę. Pogładził też chustę leżącą na czuprynie.

Niedługo dopłyniemy.


Statek żaglowy Perła nareszcie dopłynął na miejsce. Zatoczka otaczająca przystań Archipelagu Gizmoo była zatłoczona. Wszędzie zakotwiczone były statki różnej maści, poczynając od olbrzymich okrętów wojennych, wyposażonych w ciężkie karabiny maszynowe i wyrzutnie rakiet, przez żaglowce, trochę inne od Perły, bo budowane w innym stylu, aż po małe kutry rybackie.

Okręt dobił do drewnianej przystani, nieco z dala od największej strefy zagęszczenia. Widok był naprawdę zachwycający. Wśród wszystkich statków i błękitnej, o dziwo czystej wody, stała ogromna przystań rozciągająca się przez cały południowy brzeg pierwszej wyspy Archipelagu. Pierwsza warstwa od strony morza: molo zbudowane z drewien różnego koloru, przykryte było rybackimi sieciami, kołkami wbitymi, aby można było przywiązać swe łodzie, z czego większość była zajęta, oraz ludźmi, zajętymi rozmaitą pracą. Tuż za molem stała platforma zbudowana także z drewna, która była zawalona różnej maści straganami, tłumem ludzi oraz budynkami, z czego znaczną większość stanowiły doki naprawcze i stocznie. Nie brakowało miejsc, całkowicie opustoszałych, gdzie przycumowane były pojedyncze jednostki.

Gdy statek dopłynął do jednego z bardziej wyludnionych kawałków przystani, kapitan zarządził opuszczenie kotwicy i pokiwał do dwóch leżących na pokładzie, opijających się rumem marynarzy. Tamci wstali, zdziwieni, że to o nich chodzi, podeszli do rufy i podnieśli krótką, drewnianą kładkę. Udali się do brzegu statku i opuścili ją tak, aby jednocześnie trzymała się na statku i molo. Gdy skończyli poprawiać czterech innych majtków i Mike zeszli z okrętu i zaczęli przywiązywać Perłę mocnymi sznurami do wbitych w przystań palików.

Nagle kapitan, przebrany w strój marynarza, zauważył trzech strażników miejskich idących w równym szeregu w stronę nowo przybyłego żaglowca. Zatrzymali się tuż przed kładką. Na ich powitanie wyszła Ketti, w stroju kapitana. Kobieta spojrzała na strażników pytającym spojrzeniem.

- Oto nakaz przeszukania każdego statku, jaki zakotwiczy w porcie - rzekł z powagą ubrany najlepiej strażnik. Odziany był w metalową zbroję, którą pokrywała wilcza skóra. Posiadał brązowe spodnie i pas, do którego przywiązana była kabura z lekkim ubytkiem, przez który można było widzieć fragment pistoletu automatycznego marki Kazmo. Pozostała dwójka odziana była w kolczugi, które zdobione były przez ubiór o czerwono-szarych kolorach. Byli wyposażeni w cepy bojowe o dwóch głowicach.

- Oczywiście - rzekła fiołkowooka. - My przeczekamy na molo.

- Chwila, was też musimy przeszukać. W mieście obowiązuje całkowity zakaz posiadania broni palnej, możecie zatrzymać broń białą i kastety.

Ketti kiwnęła palcem do wszystkich, którzy już zaczęli wychodzić na przystań. Dowódca strażników zaczął rozglądać się po pokładzie, tymczasem reszta stróżów prawa przeszukiwała załogę. Znaleziono cztery pistolety automatyczne i pistolet kalibru dziesięć. Całą broń palną zabrał jeden strażnik a reszta rozpoczęła przeszukiwanie statku.

Keed chodził zgarbiony. Nie podobał mu się nowy strój - białe spodnie pobrudzone naftą i zaniedbaną koszulę z kołnierzykiem. Usiadł, w towarzystwie reszty załogi, na brudnym molo i rzekł po cichu do silnie zbudowanego, brodatego człowieka:

- Mike, skombinuj Lusjana i tego przewodniczka i skontrolujcie sytuację. Chcę mieć mapę pokazującą wszystkich chętnych na wymianę handlarzy w promieniu dwóch kilometrów od przystani i naniesione możliwe drogi dojazdu.

- Rozkaz. Postaramy się zrobić to jak najszybciej.

- Będę tu czuwał na wypadek jakiegoś niefortunnego wydarzenia.

Mike wstając zawołał szczupłego mężczyznę, o krótkiej, koziej bródce i dosyć przystojnej twarzy, ubranego w strój z wilczego futra oraz sztruksowe spodnie i innego człowieka, nieco starszego, z brązowymi wąsami, ubranego w zielony, podróżny strój, z przypiętym do pasa mieczem krótkim. Razem odeszli.

Keed został wraz z kilkoma innymi majtkami na molo i zaczął z nudów rozglądać się po całym porcie. Budynki w tym mieście były zupełnie inne niż te, które miał okazję poznać na południu. Były proste, o idealnie pionowych kamiennych ścianach, nieco obdrapanych. Ponad budynkami unosiła się wielka wieża z wbudowanym tuż pod szczytem zegarem, pokazujący, czas dla mieszkańców Archipelagu i przybyszów przebywających na przystani i w okolicach. Kapitan Perły zauważył także złącza i kable z prądem unoszące się ponad miastem, podtrzymywane przez drewniane słupy. Upchnięty na kącie jednej z uliczek przystani targ, zwany przez podróżnych pierwszą nadzieją, zapraszał osoby chętne do wymiany ciekawych towarów. Zwykle w stojących na jarmarku namiotach marynarze załatwiali swoją prawdziwą potrzebę z dziewkami, jakimi zarządzała Madame Bolua. Z portu wybiegały cztery kamienne drogi, wszystkie prowadzące na północ. Jednak duży port wydawał się być tak naprawdę niczym w porównaniu z olbrzymimi okrętami wojennymi państwa zwanego jako Mamphias w jakim jeszcze nie tak dawno gościł Keed.

Dowódca spojrzał na swój statek. Czterech strażników schodziło z niego, z zawiedzonymi minami. Nic nie znaleźli, pomyślał Keed i uśmiechnął się szczerze. Wszystko idzie po naszej myśli.

Ketti także zadowolona, zeszła do reszty grupy i zatrzymała się przy Keedzie.

- Nic nie znaleźli, ani towaru schowanego w armatach, ani tego pod statkiem.

- Dobrze. Wysłałem Mika. Jeżeli dobrze pójdzie, przed szóstą powinniśmy być gotowi do rozpoczęcia.

- Trochę mnie martwi ten zakaz noszenia broni palnej. Zabrali naszym chłopakom wszystko.

- Ale wielu jeszcze posiada szable jak na przykład ja - Keed spojrzał z zadowoleniem na swoje uzbrojenie. Kupił tę szablę w Nerra'ghor, mieście dusz. Wspaniale wykonana praca rzemieślnika Walcarko. - Jeżeli ktoś nie ma jeszcze... Weź Kizbiego i Adarra i kupcie trochę broni białej, co komu odpowiada. Wiem, że niektórzy z was nie umieją się nią posługiwać, ale lepsze to od pustych dłoni.

Keed spojrzał w oczy Ketti. W te piękne fiołkowe tęczówki. Ona jednak nie zwróciła na niego uwagi. Jej szczupłą, gładką twarz zakrywały rozwiane na wietrze kruczoczarne włosy. Z pochmurnym grymasem na ustach zgrabna kobieta wstała i odeszła, tymczasem kapitan skierował się na statek. Przed wejściem do postawionej na pokładzie, zbudowanej z jasnego drewna kapitańskiej kajuty spojrzał na niebo. Czarne chmury zbierały się nad Archipelagiem, ale nie widział deszczu. Dziwne.

Wszedł do środka, do małego pomieszczenia, z wiszącym przy ścianie szerokim, splecionym szarymi nitkami hamakiem i bukowym stolikiem na lampkę, a także brązowo-czarnym biurkiem. Przyklęknął i spróbował odchylić deskę w podłodze, ale mu się nie udało. Zaklął. Spróbował drugi raz. Tym razem - sukces. Wyjął małe, suche zawiniątko i je rozwinął. Była to stara mapa, pewnie jeszcze sprzed trzeciej wojny światowej, a także zapiski dotyczące planu działania jego drużyny. Po uważnym przeczytaniu schował wszystko z powrotem, położył się na hamaku i zasnął.


- Tak panie Kamasio, to są ci sprzedawcy, którzy mają towar, o jaki panu chodziło.

- Tak, świetnie, świetnie...

Trzy postacie - Mike, przewodnik i Lusjan stali na środku pokoju o wyjątkowo pięknych zdobieniach. Podłoga była przykryta pięknymi, ciemno niebieskimi dywanami o najwyraźniej wschodnich oznakowaniach. Za przybyszami znajdowały się drewniane drzwi i ściana pokryta olbrzymim obrazem przedstawiającym oświetloną zielonym księżycem rwącą rzekę, po której płynął katamaran. Przed trójką rozciągało się szerokie biurko, za którym usadowił się otyły mężczyzna o taovińskich rysach. Na oczach miał okulary o prostokątnych, brązowych szkłach. Ubrany był w granatowy garnitur dobrej marki.

Kamasio wrzucił cygaro do kryształowej papierośnicy leżącej na pożółkłych papierach. Popiół wzbił się w powietrze i pokrył niewielką część biurka.

- A więc gdzie jest to cacuszko? - zapytał.

Mike spojrzał się na resztę kompanów a tamci zaczęli kiwać głowami.

- Jest w porcie, na jednym ze statków, a właściwie pod nim - rzekł nieco nerwowym głosem.

- Dobrze, w takim razie, gdy zegar na Wieży Bastie pokaże dziesiątą godzinę czasu środka, chcę abyście ją dostarczyli na tyły tego budynku. Moi ludzie tam będą i otworzą wam garaż gdzie oficjalnie dokonamy wymiany - Kamasio chrapnął i poprawił się w fotelu, obitym skórą hamangnatta, wielkiego ssaka żyjącego w słonych morzach. Taka ozdoba nigdy nie była tania.

- Chwila, chwila, co z pieniędzmi? Ile pan by chciał za sto dwadzieścia pięć kilogramów marihuany?

- Nawet nie wiem czy tyle macie. Ostateczną cenę ustalimy po przeliczeniu w moim garażu. Za sto dwadzieścia pięć dałbym około dwadzieścia tysięcy koron. Cena zależy jeszcze od jakości wyrobu - otyły osobnik wypchnął swoje usta w grymasie lekko przypominającym uśmiech.

- Wspaniale - Mike wyciągnął prawe ramię w kierunku Kamasiego. Na ten, dość nerwowy, ruch, strażnicy stojący obok otyłego zarządcy wycelowali swoje dubeltówki w potężnie zbudowanego marynarza. Otwarta dłoń Mika zatrzymała się niedaleko Kamasiego, który zaczął się śmiać, co przypominało raczej chrapanie i podał rękę marynarzowi. - Załatwione. Punkt dziesiąta u mnie.

Kamasio pokiwał głową na znak zadowolenia i odezwał się do jednego z ochroniarzy stojących obok drzwi.

- Niko, odpraw naszych kontrahentów za drzwi. Gotowi się zgubić w mojej skromnej rezydencji.


Keed wyszedł ze swojej kajuty i spojrzał na niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi, a nad miastem cały czas krążyły czarne chmury. Na pokładzie statku siedziało dziesięciu marynarzy grajacych w karty. Na molo siedzieli członkowie dwóch wysłanych wcześniej grup. Kapitan spojrzał na zegar, było dobrze po ósmej, wyszedł przez telepiącą się kładkę na zbudowaną z brązowego drewna mokrą przystań i podszedł do swoich ludzi.

- Już znaleźliście kupca? - zapytał zaspany.

- Tak. To był strzał w dziesiątkę - powiedział Mike. Był zadowolony.

- O której mamy tam być z towarem i gdzie to w ogóle jest?

Marynarz wyciągnął z kieszeni małą mapkę i wskazał swoim wielkim palcem miejsce położone niedaleko przystani.

- Mamy być o dziesiątej, ale Jannik pomyślał już o transporcie - marynarz wskazał na dwie brudne, szaro-zielone ciężarówki stojące nieopodal.

- Tak, powinno wystarczyć. Dobra, czas wziąć sprawę w swoje ręce - Kapitan zakasał brudne rękawy i uśmiechnął się z satysfakcją. - Słońce zaraz zajdzie. Mike, Lusjan, Marko - straże. Wy tam! - kapitan krzyknął do marynarzy grających w karty. ? Kończcie!

Marynarze wiedzieli, co zrobić - część zbiegła na dół pokładu, część wybiegła na molo, czekając na resztę. Mike, Lusjan i Marko zajęli stanowiska przy wychodzących z portu uliczkach.

Jakie to jest spokojne miasto, pomyślał Keed i znów spojrzał na zegar. Zbyt spokojne. Dwudziesta pierwsza a cicho jak w...

Z zamysłu wyrwał go nagły podmuch wiatru.

Marynarze przy statku zanurkowali, aby odczepić sieć, która była przywiązana pod Perłą. Słońce całkowicie zaszło a odwiązanie sieci i wygrzebanie jej na molo zajęło zaledwie dziesięć minut. Chłopaki zaczęły ładować towar do ciężarówek, a kapitan cały czas czekał. Nagle jego rozmyślania natrafiły na dosyć bolesne wspomnienie. Tak długo o tym nie myślał. Piracko-przemytnicza brać skutecznie zagłuszała głos, który w końcu musiał do niego trafić. Gdy był młodszy, dzień i noc o tym rozmyślał. Dziś znowu musi spojrzeć prawdzie w oczy. Po śmierci nie dostanie się do Neherloo. Jest już za późno. W księdze, którą czytał jeszcze w ojczyźnie Wielki Hava wyraźnie podkreślał znaczenie tego, co się robi w życiu. Trzeba być zadowolonym, nie szkodzić bratu, czyli nie szkodzić nikomu. Czy Keed w swoim żywocie tak postępował? Odpowiedź zdawała mu się oczywista.

- Kapitanie. Kapitanie! Wszystko gotowe, można zaczynać!

Keed spojrzał na piękne fiołkowe oczy. Ketti. Neherloo mnie nie przyjmie. Po co dłużej o tym myśleć?

- W porządku już wstaję. Zadbaj by zostali tutaj Lusjan, Kenny i Marko, na wypadek gdybyśmy musieli jednak szybko uciekać.

- Ależ Kapitanie, wszystko jest zapięte na ostatni guzik, nic się nie działo do tej pory, więc co ma się stać? Bardziej martwiłabym się o jakichś złodziei...

Hava-caver podniósł się na równe nogi.

- Masz rację, wszystko będzie po naszej myśli.

Wsiedli do dwóch załadowanych ciężarówek. Kilka sekund warkotu maszyn i powoli cała grupa zaczęła odjeżdżać w stronę domostwa kupca.


Wnętrze pierwszego pojazdu, ciężarówki, jaką jechał miedzy innymi kapitan, było brudne i szare. Stare materace, jakie wyłożono na siedzeniach znajdujących się za kabiną gdzie siedział kierowca - Jannik, były poniszczone i nie wygodne. Na owych siedzeniach siedziało sześć osób w tym Keed. Okna w wozie były podwójne. Pomiędzy nimi pływała woda oraz glony. Podłoga była zakurzona. Pasażerowie musieli mocno się trzymać ścian pojazdu i siedzeń, gdyż ciężarówka jechała po wybojach.

Kapitan próbował się czegoś dowiedzieć o mieście tak dużym, że swoim rozmiarem obejmował cały archipelag. Było to trudne zadanie, zwarzywszy na stan okien pojazdu, ale udało mu się spostrzec wiele ciekawych rzeczy.

Większa część miasta zbudowana była z drewna, co mogło świadczyć o braku metalu na wyspach lub o tym, że w tym wilgotnym klimacie pożary występowały niebywale rzadko. Było to, także miasto, gdzie straż miejska nie miała zbyt wiele siły lub nie chciała jej mieć. Podczas jazdy nocą Keed zauważył trzech chłopaków malujących sprayem na kamiennych ścianach spichlerza oraz człowieka gwałcącego kobietę w ciemnym zaułku.

Ciężarówki jechały dość wolno, choć nie przesadnie - kierowcy nie chcieli zwracać uwagi kogokolwiek na dwie tajemnicze machiny sunące przez miasto. Kapitan zauważył jak płynnie kierował pojazdem Jannik - był naprawdę dobrym kierowcą.

W końcu spostrzegł, że ciężarówka lekko zwolniła. Jesteśmy już blisko celu, pomyślał Keed. Nie mylił się.

Kapitan wyjrzał przez okno i zobaczył, że pojazd zatrzymuję się przed ogromnymi, czarnymi drzwiami garażowymi, usłyszał też trzy klaksony. Był to znak, jaki musieli dać przemytnicy panu Kamasiemu. Wrota ruszyły w górę.


Dwie ciężarówki wjechały do prawie całkowicie przykrytego cieniem wnętrza garażu. Było to olbrzymie pomieszczenie przy bokach, którego stało kilkanaście osób. Na ogół udało się rozpoznać, że trzymają w rękach różnej maści broń palną, najczęściej pistolety automatyczne i dubeltówki. Gdy ucichł ryk silników, jednocześnie zgasły przednie światła ciężarówek, na sali zapadła kompletna cisza a wrota powoli zaczynały się zamykać. Gdy dotknęły ziemi zapanowała wszechobecna ciemność.

Kapitan rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu, ale było już za późno. Padły strzały. Zewsząd było słychać krzyki ludzi, którzy zaczęli wychodzić z pojazdów. Keed wyciągnął z za pasa szablę. Wypchnął szybę nogami i wyskoczył przez okno. Jedyne światło dawały tu strzały rozświetlające ciemny garaż. Kapitan wyskoczył akurat przy ścianie i zdaje się, że nikt go nie zauważył. Obiegł ciężarówkę, podbiegł za plecy jednego ze strzelców i wepchnął mu ostrze tak głęboko, że wyszło pod żebrami. Huk strzałów nadal lał się nieprzerwanie. Dopiero, gdy strzelec upadł na ziemię, ześlizgawszy się z miecza Keeda, kapitan mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Szybkim spojrzeniem obiegł całą salę i zauważył, że większość jego ludzi leży już na ziemi w kałużach krwi. Nadal sala znajdowała się w ciemności. Nagle jeden z ludzi Kamasiego zerknął na Keeda i zaczął do niego strzelać. Hava-caver skoczył za samochód, przestraszony, lecz gotowy do walki. Wtem, jego uszy przeszedł krzyk dobiegający ze środka pomieszczenia:

- Kapitanie!

To Ketti! Keed wyjrzał za samochód i zdążył zauważyć jak piękna i zgrabna kobieta wybiega w krzyżowy ogień strzelców Kamasiego. Seria z karabinu maszynowego przeszyła brzuch fiołkowookiej strzał z dubeltówki spowodował zaś poderwanie się jej ciała do góry. Zostawił też dużą dziurę pod szyją.

Oczy kapitana stały się wilgotne. Chciał wybiec zniszczyć ich wszystkich, ale wiedział, że nic nie zdziała. Już nie pomoże swojej Ketti. Już nie pomoże nikomu. Ale może sobie zdoła pomóc.

Kolejna seria wycelowana była w Hava-cavera. Kapitan zwinnym ruchem ukrył się za ciężarówką i przypomniał sobie, że gdy tu wjechali pewna postać zamknęła wrota od garażu wajchą znajdującą się na ścianie. Keed rzucił tam spojrzenie. Jest. Kapitan szybko tam dobiegł. Pociągnął do góry dźwignię, podczas gdy wiele strzałów znów leciało w jego stronę. Szybki skok za skrzynie skutecznie osłaniające go od strzelców zapobiegł trafieniu.

W końcu wrota zostały otwarte, lecz ludzie Kamasiego zdążyli obejść Hava-cavera. Keed rzucił się do sprintu. Jeden ze strzelców zatarasował mu drogę. Kapitan wepchnął mu szablę w brzuch i siłą ciała odepchnął zwłoki. Wybiegł na ciemną ulicę, nadal ostrzeliwany. Został trafiony w plecy, gdzieś w okolicy prawej łopatki i muśnięty w udo.

Mimo to, kulejąc, zdążył wbiec w boczną, brudną uliczkę i padł na ziemię, tuż za duży kontener śmieci. Gdy biegł nawet nie zauważył jak mocno padało. W dodatku była burza. Nie zdążył nikomu pomóc, ale sam uciekł. Mógł walczyć do końca. Umrzeć za zemstę, a gdyby wcześniej się pospieszyć być może zdążyłby uratować jedną lub dwie osoby. Gdyby ten przetarg się udał... To byłoby zbyt proste.

Dopiero, gdy tak leżał za kontenerem zdał sobie sprawę, jaki jest zmęczony. Jak jego powieki opadają i jakie ciało jest zmęczone.


Obudził się w pokoju pełnym białych ścian. Leżał podłączony do kroplówki i czuł jak opatrunki zaciskają się na jego nodze i na plecach i piersi. Znajdował się w białym łóżku. Zauważył, że stoi przed nim pewna postać ubrana w fartuch i uśmiechająca się do niego.

- Doktorze? - spytał Keed.

- Leż, leż. Odpoczywaj.


Minęły dwa dni. Kapitan, jeżeli nadal można było go tak nazywać, nadal leżał, choć czuł się nieco lepiej. Wiedział, że przeżył i że jest bezpieczny a to najważniejsze. Rozejrzał się po pomieszczeniu i znowu zasnął.

Obudził się nagle, jakby coś nie pozwoliło mu spać. Keed zauważył, że stoi nad nim pewna postać wstrzykująca mu coś pod skroń. Przez chwilę myślał, że to lekarz, ale gdy spojrzał trzeźwiej...

Hava-caver zaczął się rzucać. Dopiero teraz postać stojąca nad nim, ubrana w szary płaszcz zauważyła, że się obudził. Mężczyzna uśmiechnął się do Keeda.

- Pozdrowienia od pana Kamasiego - szepnął.

Hava-caver chciał się wyrwać, ale czuł, że nie ma już siły. Ostatnia kropelka zielonej trucizny wpłynęła w jego żyły, a postać w szarym płaszczu zaczęła się oddalać. Keed rzucił ostatnie spojrzenie, w którym zauważył jak lekarz, widzący całą scenę przepuszcza wysłannika Kamasiego. Ciekawe jak skłamią podając jego nekrolog...

Autor: Prentki

VII 2006 Bydgoszcz

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.