Piękny poranek zbudził się nad lasem. Wrony kracząc i skrzecząc przywitały go zrywając się z czubków drzew. Słońce złociście oświetliło zamek Gargamela, a perłowa rosa na trawie wokół kryształowo migotała w pierwszych promieniach dnia. Nietoperze z piskiem i trzepotem wróciły do swoich kryjówek na wieży.
- Wstawaj ty wyleniały parszywcu! - dało się słyszeć z owego zamku. - Nic tylko się opierniczasz jak szlachcic. Krwi burżujskiej dostałeś kocmołuchu sierściowany! Myszy łap! Usz...
Gargamel nie spał całą noc. Opracowywał kolejny doskonały plan odnalezienia drogi do wioski Smerfów. Postanowił zbudować magiczną różdżkę służącą do wykrywania niebieskich ludzików. Z trzech desek zmajstrował coś na kształt litery "Y" i próbował bezskutecznie natchnąć urządzenie magią. Udało mu się podpalić zasłonę i wykryć zdziczałą kanapkę z szynką w salonie. Smerfy na pewno zauważyły, że stary czarownik coś kombinuje. Wybuchy od kilku dni wstrząsały gruntem.
I tak minął tydzień.
- Mam! Eureko! Jupikajej! - Okrzyki radości przerwało miauknięcie. - Osz...
Gargamel nie skończył, gdyż kolejny wybuch rozdarł powietrze. Drzazgi z niedoszłej różdżki rozsypały się po całej pracowni czarownika nie czyniąc większych szkód. Zapewne dlatego, iż nic już i tak w niej zniszczyć się nie dało. Poprzednie eksperymenty pozostawiły jedynie marmurowy stół, kilka mniejszych drewnianych, szklane naczynia schowane w potężnym przypalonym kufrze i gołe ściany. Wielkie okno z widokiem na las wpuszczało południowe słońce. Teraz panował w sali półmrok.
Czarownik postanowił zmienić wystrój sali, gdyż wydawał mu się zbyt ponury. Tu i uwdzie rzucił stary obrus wyciągnięty z kufra po mamie.
Tak minął kolejny tydzień.
Gargamel stwierdził, że ciągłe przygotowywanie magicznych naparów zaabsorbowało go za bardzo i zapasy mikstur i specjalistycznych składników zaczęły się kończyć. Zostawił Klakiera na straży zamku i udał się czym prędzej do miasta. Nie przebywał tam zbyt długo, bo od tłumu zawsze robiło mu się duszno. Nie wspominając już o płaczących na jego widok dzieciach oraz pełnych politowania spojrzeniach innych czarodziejów, które wywoływały u Gargamela stany depresyjne.
Wracając traktem poprzez Wiecznie Zielony Las, Gargamel podśpiewywał swoją ulubioną piosenkę o cieniu orła. Gdy tak zachwycał się spokojem panującym dookoła oraz podziwiał błękitne niebo, rodził mu się w głowie genialny plan. Czarownik postanowił w końcu wykorzystać cały zasób wiedzy i mocy jaką dysponował. Miał w swej piwnicy stare księgi, na których kartach ręka potężnego maga pozapisywała w czasach tak odległych, że giną w mroku, tajemne słowa w obcym języku. Tak się przypadkiem składało, że Gargamel z językoznawstwa miał zawsze piątkę. Od pierwszoroczniaka pociągały go tajemnice. Gdyby nie ten przedmiot na uniwersytecie, nigdy nie skończyłby wszystkich siedmiu lat nauki.
Tonąc tak w myślach, czarownik szedł dalej nie zważając na wrony siedzące na drzewach. Po wyjściu z lasu wyjął chusteczkę, aby oczyścić ubranie i zagroził ptakom, że kupi kuszę.
Chwilę później czarownik jak dziki wiatr wpadł do zamku i momentalnie rzucił się w wir pracy. Przygotowanie ostatecznego rozwiązania w sprawie Smerfów tak go pochłonęło, że nie wyzwał od nierobów i darmozjadów Klakiera, który dobrał się w międzyczasie do świeżo zakupionego piernika. Przysmak ten miał być deserem po uczcie z małych niebieskich ludzików.
Tak minął dzień, noc i kilka następnych dni. Nie było błysków i wybuchów. Niespotykana cisza zapanowała w Zamku Gargamela. Smerfy nasłuchiwały z niepokojem ze swojej wioski. Planowały nawet wysłanie Ważniaka z misją samobójczą na zwiady.
Ciężka praca doprowadziła Gargamela na skraj wyczerpania fizycznego i psychicznego. Rozczochrany i z podkrążonymi czerwonymi od braku snu oczami snuł się, mrucząc i sapiąc, po zamku. Powtarzając w koło tajemne słowa i magiczne formułki gryzł marchewkę.
- Teraz tylko trochę marchwi i wszystko będzie gotowe Klakierku. Godziny dzielą nas od uczty. Jestem prawie tak szczęśliwy, jak po zaliczeniu sesji letniej na trzecim roku. Nigdy nie zapomnę egzaminu komisyjnego z obrony przed fioletową magią. Profesor John Deere to kawał sukinkota był. Niech mu ziemia ciężką będzie. Z czterdziestu dwóch, przepuścił za pierwszym podejściem dwóch. W tym tego lizusa Merlina... Niech to tylko natknę się na niego kiedy to wszystko się skończy. Pożałuje, że kiedykolwiek mnie spotkał. Ciekawe kto wtedy komu zrobi prysznic w toalecie...
Klakier spokojnie przyglądał się swemu panu, który szurając nogami o marmurową podłogę korytarza sunął w kierunku kuchni. Od pewnego czasu nie dziwiły go już monologi czarodzieja. Tylko o co chodziło z tą marcherwką? Kot postawił uszy i powoli podniósł głowę. Z kuchni dobiegł do niego zapach kurczaka. Klakier wyciągnął się na posłaniu, po czym z kocią zwinnością i gracją pobiegł w kierunku kuchni, zastanawiając się, co ten stary głupi dziad kombinuje tym razem i dlaczego znowu będzie wybuch.
- Kici, kici Klakier. Na! - Krzyknął radośnie Gargamel. Uśmiechał się i rzucił kotu kawałek kurczaka wyjęty z garnka. - Na. Nuu. Co się patrzysz jak malowane wrota na woła. Masz, jedz. Dziś święto. Dzień ostatecznego zwycięstwa nadszedł - powiedział Gargamel i zajął się swoją miską rosołu.
W międzyczasie rzucił Klakierowi jeszcze jeden kawałek mięsa. Kot spojrzał mu głęboko w oczy. Nie, nie zwariował. I mrucząc wyraził zadowolenie z zaistniałej sytuacji.
Czerwone jak mak słońce zaczęło znikać za lasem. Oczy Gargamela błyszczały, a ręce drżały, gdy przenosił delikatnie wszystkie magiczne komponenty. Po kolei wrzucał je do kotła odliczając dokładne dawki. Ważąc, mierząc i szepcząc formuły czarownik zalał to wszystko odpowiednią ilością przegotowanej wody.
Gdy na dworze panowała szarówka, a Smerfy kładły się już spać, dzieło życia było prawie gotowe. Płomienie lizały osmalony kocioł. Klakier przechadzał się dookoła, zerkając, czy przypadkiem czegoś nie dostanie. tym razem nic jednak nie spadło z pańskiego stołu. Znudzony kocur wskoczył na parapet, a na jego futrze zatańczyły ostatnie promienie minionego dnia.
Twarz czarownika przybrała groźny wyraz w czerwonym świetle paleniska, które było jedynym źródłem światła pośród panującej od kilku godzin nocy. Klakier mruczał na parapecie. Niedługo potem dzieło zostało skończone. Gargamel pozostawił trochę czasu, by wszystkie składniki się przegryzły i dokładnie zespoliły.
Gdy kot obudził się rano, spostrzegł swego pana śpiącego z głową w starych papierach i mamroczącego przez sen coś o trzecim filarze emerytalnym. Wskoczył na stół i miaucząc obudził czarodzieja.
- Osz... Co do... Ekhm... - Podniósł głowę Gargamel. Klakier dałby sobie ogon uciąć, że tym razem dostrzegł w tych zaspanych oczach szalone iskierki.
- O, już dzień. Musiało mnie zmorzyć Klakierku. I się trochę przespałem. Planowałem, że zaskoczymy ten małe niebieskie kurduple w środku nocy, ale skoro los tak chciał, wpadniemy do ich wioski w biały dzień. Tym bardziej się zdziwią. Będę miał iście holyłudzkie wejście, jak Ford w Szklanej Pułapce. Do dzieła.
Zgarbiony i blady jak wapno Gargamel zakasał rękawy i spojrzał do wnętrza kotła. Niespotykanie gładka ciecz odbijała jego twarz jak lustro. Było wyraźnie widać, że lifting bardzo by mu się przydał, a przynajmniej dobry makijaż. Czarownik mocno chwycił krawędź kotła obiema rękami. Wymamrotał mało zrozumiałe szeleszczące słowa i zaczął się wpatrywać w ciecz. Klakier początkowo zignorował zachowanie swego pana. Nie przerażała go wodo-podobna ciecz. Ogień wygasł, więc kot zakładał z góry, że nic nie wybuchnie. No prawie. Gargamel potrafił podpalić granit za pomocą kartki papieru i wiadra.
Kot przyglądał się z politowaniem swemu panu, któremu ręce posiniały już od ściskania kotła, a na czole wyskoczyła żyłka. Wtedy od kotła wystrzeliło białe światło oraz jakby powiew wiatru uderzył z jego wnętrza. Ubranie i włosy czarownika falowały szarpane narastającym podmuchem, a łysina świeciła odbijając blask jak lusterko. Gargamel znów przemówił, a jego słowa brzmiały władczo i obco. Przestraszony kot zaczął rozglądać się za schronieniem.
Oczy czarodzieja zaświeciły na biało. Zdawało się, że dookoła zapanowała noc, a jedyne światło jakie pozostało, biło od cieczy, wprost z kotła. Gargamel puścił kocioł i unosząc ręce przed siebie wypowiedział tajemne zaklęcie. Klakier wpadł w panikę i uciekając zaczepił o kawałek sukna zwisającego ze stołu, na którym stały szklane butelki po składnikach. Buteleczki powywracały się i zaczęły turlać w kierunku krawędzi stołu. Gargamel w tym czasie kończył recytować zaklęcie. Gdy skończył, pierwsza butelka robiła się o podłogę. Za nią następna i tak kolejno spadły wszystkie sześć.
- Co na Wielkiego Saurona tu się dzieje! - Krzyknął Gargamel, po czym nagle zamilkł. Dotarło do niego, że właśnie zrobił coś strasznie głupiego. - Osz...
Pierwszy raz w życiu wszystko, co przygotował, zadziałało jak trzeba. Grzmot przeszedł ponad Wiecznie Zielonym Lasem tak okrutny, że nawet Smerfy popadały ze strachu na ziemię. Ludzie i czarodzieje w mieście dosłyszeli huk i jednogłośnie stwierdzili, że Gargamel tym razem przesadził. Ktoś zaczął nawet śpiewać "Dobry Jezu".
[CDN]
Autor: Blantus
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.