Nagła myśl wyrwała mnie z tej leniwej zadumy.
— Błaźnie? — zawołałem.
— Co takiego?
Jego natychmiastowa odpowiedź świadczyła, że jeszcze nie zapadł w sen.
— Już nie jesteś Błaznem. Jak cię teraz zwą?
Na jego wargach pojawił się uśmiech.
— Kto jak mnie teraz zwie?
Powiedział to swoim dawnym, żartobliwym tonem. Gdybym próbował sprecyzować pytanie, wciągnąłby mnie w takie werbalne akrobacje, że straciłbym nadzieję na uzyskanie odpowiedzi. Dlatego tylko inaczej sformułowałem pytanie.
— Nie mogę już nazywać cię Błaznem, więc jak mam się do ciebie zwracać?
— Jak masz się teraz do mnie zwracać? Rozumiem. To zupełnie co innego — powiedział kpiącym tonem.
Nabrałem tchu i sformułowałem pytanie najprościej, jak umiałem:
— Jak się nazywasz? Jak naprawdę masz na imię?
Nagle spoważniał.
— Chodzi ci o moje imię? Chcesz wiedzieć, jak nazywała mnie matka?
— Właśnie.
Nagle zdałem sobie sprawę z tego, jak ważne pytanie mu zadałem. Według starej magii imion znaczyło ono: jeśli znam twoje prawdziwe imię, mam nad tobą władzę. Jeśli zdradzę ci moje imię, dam ci władzę nade mną. Tak jak w przypadku wszystkich pytań, które kiedykolwiek zadałem Błaznowi, obawiałem się odpowiedzi i jednocześnie czekałem na nią.
— Jeśli ci je powiem, będziesz mnie tak nazywał? — zapytał z naciskiem.
— Tylko w cztery oczy. I tylko jeśli będziesz sobie tego życzył — zapewniłem go poważnie.
Uważałem te słowa za równie wiążące jak przysięga.
— Ach tak. — Odwrócił się do mnie i uśmiechnął się. — Oczywiście, że sobie tego życzę.
— A zatem?
Nagle zaniepokoiłem się, że znowu ze mnie zadrwi.
— Wyjawię ci teraz imię nadane mi przez matkę, abyś zwracał się tak do mnie, kiedy będziemy sami. — Zaczerpnął tchu i znowu odwrócił się do ognia. — Ukochany. Nazywała mnie „Ukochany”.
— Błaźnie! — zaprotestowałem.
Zachichotał, zadowolony z siebie.
— Naprawdę tak było.
— Błaźnie, ja mówię poważnie.
Komnata powoli wirowała wokół mnie. Jeżeli zaraz nie zasnę, rozchoruję się.
— A myślisz, że ja nie? — Wydał teatralne westchnienie. — No cóż, jeśli nie chcesz nazywać mnie „Ukochanym”, to chyba nadal powinieneś nazywać mnie Błaznem. Bowiem dla Bastarda zawsze pozostanę Błaznem.
— Dla Toma Borsuczowłosego.
— Co?
— Teraz zwą mnie Tomem Borsuczowłosym. Jestem tutaj znany pod tym imieniem.
Milczał chwilę.
— Nie będę cię tak nazywał — zdecydował w końcu. — Jeśli będziesz się upierał, żebyśmy przyjęli teraz inne imiona, to będę cię nazywał „Ukochanym”. A ty możesz nazywać mnie Błaznem. — Odwrócił głowę i spojrzał na mnie, uśmiechając się jak zakochany młodzik, a potem przeciągle westchnął. — Dobranoc, Ukochany. Zbyt długo się nie widzieliśmy.
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.