Tawerna RPG numer 86

Kfiatki z sesji

Neuroshima

Dowiadując się o pracę, dostaliśmy pytanie, do czego się nadajemy.

Ja (chemik): Ostatnie bum, to nasza robota, poza tym świetnie strzelam...

Svon (przerywając): Umiemy mordować, grabić, gwałcić, zabijać...

Słychać za nami głos najemnika z intelektem kartofla:

Eng: Lubiem bić...


Eng negocjując kupno dwukółki: Nie denerwuj mnie! Nie brałem dziś tabletek! (był chory na szaleństwo bostońskie)


W barze kłótnia, w której dość mocno udzielała się nasza drużynowa małpa (Eng)

Michallus spokojnym głosem: Milcz

Eng: To ja mu obcinkę przez łep (Budowa 18)

MG: 1... Złamałeś mu nos o stolik


Chłopaki wcinali znalezione gdzieś w śmieciach stare konserwy, po sesji stwierdziliśmy, że Svonowi przydałaby się sztuczka "Co nie zaszkodzi psu, to i mnie też" (bo faktycznie nie działały na niego te konserwy)


Eng i Svon (obaj wielkie kafary 18 i 19 budowy, ale obaj głupi jak kartofle) stoją przed drzwiami z kałachami w rękach i pukają do drzwi.

Głos zza drzwi: Czego tam?

Chłopaki nie mogąc znaleźć żadnej ściemy: Przyszliśmy pożyczyć cukru.

Głos: Ta? I może jeszcze banana?


Wpadamy we trzech do domu pewnej staruszki (stara Mei, czy jakoś tak miała), która miała dla nas jakieś zadanie.

Stara Mei: Mogę wam powiedzieć, gdzie jest benzyna, tylko wykonajcie dla mnie zadanie

Popatrzyłem na drużynę (jeszcze jako ganger) i powiedziałem: Jest nas trzech, skopmy jej tyłek

Pobiliśmy ją, dowiedzieliśmy się, gdzie benzyna, ale babce nie było dość, wywaliła do nas z jakiegoś samopału. Po zabiciu biednej babki, podchodzi do niej Eng i zadowolony kiedy wracał:

- Zabrałem sobie oczy na pamiątkę!


Jedna z sesji w stylu "będziemy robić, to co my chcemy, a nie MG", na której zamiastr wybierać się do miasta szukać jakiejś głupoty, postanowiliśmy splądrować do samego końca SLC tam, gdzie dawno temu było trzęsienie ziemi. Zostaliśmy mocno ranni, zabrano nam Jeepa (nie wiadomo jakim cudem, bo był przerobiony tak, zeby działać jedynie na chip, który miałem przy sobie) zakończyła się tragicznym tekstem mistrza.

- Jak wam wymyślam misję, to ją róbcie, a nie co innego.


Jedna z sesji, na których mistrz gry popisał się niemiłosiernie dostając nieborakowe miano partacza gry, kiedy to przebiliśmy się wgłąb molocha i zobaczyliśmy walczących ze sobą mutantów i ludzi. No to sru w mutantów ciągłym ogniem, ale MG powiedział, że zabiliśmy wszystkich ludzi. No ok, co nam do tego? Oglądamy bunkier (do którego mieliśmy się swoją drogą dostać i go sfotografować), ale jak to opisał MG "wokół bunkru jest rozlana radioaktywna ciecz, przez którą nie można się przedrzeć, a wejście jest zawalone gruzami". Wróciliśmy do miasta myśląc, że tak miało być i wykonaliśmy zadanie. A tam...

- Nie moge wam zapłacić, bo nie ma zdjęć bunkra od środka.

- Jak to k***a nie możesz nam zapłacić! Mieliśmy zrobić zdjęcia bunkra, a nie go penetrować!

Chwila kłótni i nie dostaliśmy całej wypłaty, czym koleś zasłużył sobie na kulkę w łeb. Na koniec sesji mistrz stwierdził, że niepotrzebnie zabijaliśmy ludzi, bo oni mieli dostęp do bunkra... Załamałem się, jak usłyszałem, że dało się tam jednak dostać przez okna (a ciecz?!).


To jest kwiatek w stylu "MG potrafi", ale jest jeszcze jeden, po którym stwierdziłem, że nie będę z nim grał w Neuroshimę, bo nie umie prowadzić.

Na straganie:

- Jest PSG 1?

- Rzuć kością... Nie ma.

- Jest Berret Light?

- Rzuć kością... Nie ma.

- A jest granatnik?

- Rzuć kością... Nie ma.

- To co k***a jest?

- No rzucaj kością!

Zastrzeliłem sprzedawcę dostając paczkę naboi... Coś wtedy musiał już wymysleć prawda?

Dodam, że ten sam MG w D&D jest trochę lepszy bo... nie zna zasad :D i nie idzie cały czas po statystykach i technicznym żargonie, a musi improwizować.

D&D

Dwaj bohaterowie - druid i tropiciel - mieli dostać się na dwór szlachcica, ale trzeba było zostawić wszystkie zwierzęta przed bramą. Druid miał niedźwiedzia, a łowca konia. Łowca wiecznie pił, więc przed bramę posiadłości wyszli dopiero po trzech dniach. Zastali tam strażnika.

Strażnik: No chłopaki zdarzyła się ciekawa sytuacja...

Druid: Jaka?

S: Kto miał konia?

Łowca (uradowany): Ja!

S: No, to wpi****lił go niedźwiedź.

Ł (wielce zdziwiony): Jak to wpi****lił?

D (wydziera japę): No zjadł konia!!! (po czym skruszony) Nie karmiłem go.


Na jednej sesji była mała nierównowaga sił. Potężny krasnoludzki wojownik i przeciętny człowiek - paladyn. MG myślał, żeby nam dać jakieś wyśrodkowane stwory. Znalazł jednego w księdze potworów. A oto i przebieg walki.

MG (do paladyna): Stwór cię atakuje! Trafił! Dostajesz 24 obrażeń i odlatujesz na 3 metry!

K (beznamiętnie): To ja atakuję potwora.

MG: Trafiłeś. Zadałeś 23 obrażeń (to było maksimum, ale po chwili...)

K: Mam krytyka!

MG: Zadałeś 36 obrażeń i zabiłeś stwora.

K (uradowany): Daj no jeszcze ze dwa!


Pewnego razu gracz (nie początkujący, ale niezbyt roztropny) dopadł się do barda i przez godzinę gry zdążył zginąć 3 razy... Wilki go zagryzły, zabiła go zjawa i został spalony przez współtowarzysza, którego sam chciał podpalić.


Na jednej sesji drużyna składała się z wojownika-zaklinacza i dwóch paladynów. Kiedy dwuklasowiec przeklinał obrywał po łbie od paladynów. Naczą przeklinać po elficku, ale jeden paladyn też znał ten język. Gdzieś w środku sesji, kiedy mamrotał pod nosem, od razu wykrzykiwał:

- Nie przeklinam k***a!

Autorzy: Koka

Spis Treści

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.