Tawerna RPG numer 84

Harry Silver

Stany są rozległym krajem. Nie wszędzie widać to, co przyniosła wojna, niektóre miejsca wciąż pozostają piękne, takie jak dawniej. Mało ich już pozostało, ale czasami zwykły dom z ogródkiem może wzruszyć człowieka do łez. To jakby oazy pośród tych nuklearnych pustkowi. Oazy, w których gasi się pragnienie duszy...

Harry Silver to dziwny człowiek. Nie powiem, że chory psychicznie, bo każdy z nas w jakiś sposób jest chory. On po prostu ma pasję, która pozwala mu zamknąć oczy na zło świata... a może ukazuje mu je jeszcze bardziej wyraziście? Nie wiem, ale mogę cię zapewnić, że Harry nigdy nie odzywa się zaczepiany, musi coś w tobie ujrzeć, wtedy masz okazję do zawarcia ciekawej znajomości. Dziadek ten, bo już na pewno sześćdziesięciolatek, pamięta czasy sprzed wojny, ale rzadko o nich opowiada. Nie lubi wspomnień, chociaż żyje przeszłością. A może teraźniejszością, sam nie wiem.

Jest kimś w rodzaju tropiciela, ale biednego. Nie, nie musisz go skreślać, wierzę, że stać go na to i zna takie tereny gamblonośne, że byłby w stanie wykarmić wielu ludzi dzięki tej wiedzy. Ale on z niej nie korzysta. Żyje jak żyje, a jego jedyni towarzysze to stary kostur, plecak, w którym nosi albumy ze swoimi zdjeciami, filmy do aparatu i sam aparat fotograficzny - nie wiem gdzie ma laboratorium, ponoć prosi o pomoc chemików przy wywoływaniu zdjęć. Przy pasie dynda mu mp5, ale zupełnie nie pasuje do tego człowieka, który wciąż spogląda na wszystko oceniającym wygląd wzrokiem. Nie, to nie żaden kaznodzieja. To obserwator.

Wszystko ocenia wzrokiem. Ludzi, miejsca, zjawiska. Jeśli coś mu się spodoba fotografuje to. I naprawdę ma do tego żyłkę.

Jeśli mu się spodobasz, zaproponuje ci wycieczkę. Podróż w najpiękniejsze zakątki Stanów. Nie, nie będziesz musiał wstawać od ciepła ogniska. Usiądzie obok ciebie i wyciągnie album ze zdjęciami. Jego zdjęciami. Pokaże ci kanion o zachodzie słońca. Dziką, górską rzekę. Pola z łanami pszenicy. Szczęśliwe dziecko z chlebem. Zapomnisz o wojnie, zapomnisz o strachu i żałości. I będziesz wiedział, że nic nie zostało stracone, że wciąż jest nadzieja...

Czy... aby na pewno?

Nie mogłem wytrzymać, kiedy Harry zasnął, zakradłem się po jego plecak. Otworzyłem go, bo chciałem jeszcze raz zobaczyć piękno tego świata. Natknąłem się na drugi album, w prostej, skórzanej okładce, bez żadnego podpisu. Otworzyłem go, ciekaw co kryje. Pierwsze zdjęcie przedstawiało szczęśliwą rodzinę, kobietę, mężczyznę i dwójkę dzieci - chłopca i dziewczynkę. W mężczyźnie nie trudno było poznać Harrego. Za to zdjęcie na następnej stronie nie żeby mnie przeraziło, lecz rozjaśniło historię tego fotografa. I zaszokowało. Przedstawiało jego rodzinę... martwą, zapewne po ataku gazowym, co było widać po obrzękach naokoło warg i oczu. Każde kolejne ze zdjęć, było tylko gorsze od poprzedniego... Żołnierze, a właściwie młodzi chłopcy, mordowani przez maszyny Molocha. Opuszczona i zdewastowana osada. Szczur pożywiający się ludzkim ciałem. Dzieci... samotne dzieci... Mutanckie szczenięta z przestrzelonymi główkami...

Rankiem wszystko było na swoim miejscu, a Harry, nie wiedząc, co robiłem w nocy, opowiedział mi o położonym niedaleko stąd bunkrze, w którym mogę znaleźć trochę elektroniki. Za tą informację zażądał ode mnie jedzenia, więc mu je oddałem, a sam wyruszyłem z ciężkim sercem do fabryki. Przed nią ujrzałem dwa mutanckie szczenięta baraszkujące pośród piasków pustyni. Podniosłem broń, po czym... wystrzeliłem dwa razy.

To Harry był obserwatorem. Ja jestem jedynie człowiekiem.

Autor: CoB

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.