Chcę przedstawić nietypową postać, która może stanąć na drodze każdego pechowego wędrowca. Niezwykle pomocna jako sojusznik, nie lada przeciwnik. Mistrz wytrychów, który błąka się po więzieniach, pomaga przypadkowym współwięźniom. Trychmistrz.
To było już z osiemnaście lat temu. Młody byłem, niedoświadczony. Ledwo miecz poczułem w garści, już myślałem, że zawojuję świat. Wybrałem się nie tam, gdzie trzeba... Cholera, nawet nazwy nie umiem powtórzyć. Gdzieś w pustyni, wioska mała, ale garnizon... Wielki. Wszyscy w wiosce pracowali dla twierdzy. To była granica, musieli mieć punkt obrony. Trafiłem tam, wycieńczony podróżą przez piaski. Było nas pięciu, czterech doszło... żywych. Mówiłem, nie znałem świata. Porwałem się na nieznane. Bez pieniędzy. Bez wody. Wydawało mi się, że to koniec. Co z tego, że jestem w wiosce, skoro wody nie dostanę? Takich skąpców nie widziałem, jak żyję, nic dla przybyszów, choćby im umierali w ramionach. Wszystko dla wojska. Samowystarczalni. Dlatego biada przybyszom, nikt tam nie przychodził. Trzeba było wodę zwinąć. Jak tylko weszliśmy do wsi, od razu zaplanowaliśmy jak ukraść wodę. Wyobrażacie sobie? Trzeba było planować, żeby bukłak jeden ukraść... Straży tyle wszędzie... No, ale czego się spodziewać po wycieńczonych młodziakach... Przyłapali nas. Od razu. I do lochów...
Bogowie, w tylu więzieniach bywałem. Nie ma gorszego niż tamto. Pod ziemią, głęboko. Ni okien, ni światła, ni powietrza świeżego. Wrzucili mnie do tej klitki i od razu tak myślę: tu skończę. No, ale siedzę tu z wami, a wiecie czemu? Bo nie siedziałem w celi sam. Siedział ze mną Wytrychnik.
Trychmistrz, jak sam siebie nazywa, jest mistrzem w wyrabianiu wytrychów. Niski, niepozorny staruszek, a w kieszeni zawsze druty, grubsze, cieńsze, giętkie, twarde... W podeszwy ciżem wsunięte, za uchem, wszyte w ubranie... Żadnych narzędzi, żadnych gotowych wytrychów. Mistrz dostosowuje się do zamka, wyrabia wytrych w kilka minut. U prawej ręki ma sześć palców - tym zręczniej tworzy zastępcę klucza. Lata ćwiczeń, setki pobytów w więzieniach uczyniły go rzeczywistym trychmistrzem.
Nie wiem dokładnie, jak wygląda. Mówiłem wam, jak ciemno było, a jak uciekliśmy, to nie było szansy się zobaczyć. Ale on wiedział, skąd jestem. Nie wiem jak, ale od razu rozpoznał po jakiemu mówię. Odezwał się po trzecim dniu. Zresztą nie wiem czy to był dzień. Może nawet nie trzeci. Ale tak mi mówi: "Wreszcie mogę uciec. Chcesz uciec?". Roześmiałem się, śmiałem się do rozpuku. Ten krótki czas w więzieniu już zrobił swoje. Chyba zaczynałem wariować. Dlatego śmiałem się, jak szaleniec. Nie wierzyłem mu. A on dalej: "Chcesz uciec, czy nie?". Wtedy nie rozumiałem, jak można zadawać takie pytania, gdy siedzi się głęboko pod ziemią. Powiedziałem, że tak. Choć dalej nie wierzyłem. I, mówię wam, to, co zobaczyłem... Wstał, jakby nigdy nic. Słyszałem jak podchodzi do drzwi. Zamek był odkryty od naszej strony, strażnicy zakładali chyba, że szaleństwo więźniów utrudni im jakiekolwiek próby ucieczki. A on... Nie śmiejcie się - zaczął dmuchać w zamek. Naprawdę! Też nie rozumiałem...
Do niezwykłych zdolności Trychmistrza należy choćby badanie zamków. Nauczył się on obchodzić bez wzroku. Wiedział, że więzienia często zmuszają więźnia do pozostawania w ciągłej ciemności. Dlatego rozpoznaje konstrukcje mechanizmów... oddechem. Dmuchając i wsłuchując się w dźwięk, jaki wydaje powietrze uderzające o elementy zamka. Ta sztuka wymaga tak wielkiej perfekcji, że wydaje się niemożliwą do opanowania. Ale to był zawsze pierwszy krok do otwarcia drzwi. Rozpoznanie przeciwnika.
Wtedy zaczął szybko ruszać palcami. Słyszałem cichy dźwięk, jakby podzwanianie. Później w świetle zobaczyłem, że zrobił wytrych z takich miedzianych jakby nitek. To zajęło moment. Chrobotanie, szczęk, potem jeszcze jeden i... skrzypienie. Drzwi były otwarte.
Wyszliśmy stamtąd. Na korytarzach nie było strażników. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że łatwo stąd uciec, jeśli ktoś jest tak cwany, jak Wytrychnik. Przemknęliśmy na górę. On miał oczy dookoła głowy, umiał wyczuć moment, kiedy trzeba biec, kiedy się ukryć.
Słyszał wszystko.
Trychmistrz obrał sobie za życiowe powołanie otworzyć jak najwięcej zamków. Specjalnie popełniał przestępstwa, by w więzieniu otwierać cele. Ale robił to tylko wtedy, gdy ktoś był z nim. Nie robił nic, póki nie znalazła się osoba, która widziałaby jego kunszt, chwaliłaby go. Nieraz musiał odrzucić tą potrzebę chwały, gdy tkwił w celach pojedynczych, gdzie nadaremnie czekał na towarzystwo. Wtedy tylko zdarzały się mu pomyłki, błędy. Był mistrzem wytrychów w towarzystwie publiczności. Ona była ważnym elementem pokonywania przeszkód.
Wielki człowiek, mówię wam. Minęliśmy trzynastu strażników. Trzynastu! Przechodziliśmy tuż obok nich. A on... Zwinął trzynaście sakiewek. Wziął dla siebie tylko jedną. Gdy byłem na zewnątrz, zniknął, zanim ujrzałem jego twarz. Zostawił pieniądze. Udało mi się zabrać z karawaną stamtąd. Gdyby nie on, nie mówiłbym wam tego. Zwariowałbym, zgniłbym tam.
Trychmistrz jest postacią, którą łatwo wykorzystać podczas sesji. Z chęcią powita towarzystwo gracza w swojej celi. Pomoże uciec, przeżyć każdemu, kto obdarzy go szacunkiem, ze względu na nietypowe umiejętności. Między jednym pobytem a drugim w więzieniach Trychmistrz może być pomocny graczom w zadaniach. Mistrz kradzieży i otwierania zamków - kto by nie chciał mieć takiego kompana podczas wykonywania misji? Mistrz gry może też postawić go przeciwko bohaterom. Gdyby ubarwić nieco tą postać można by ją wykorzystać do wielkiej kradzieży na graczach. Trychmistrz mógłby także okazać się szaleńcem, który pragnie oglądać jak poszukiwacze przygód, bezbronni, błąkają się po labiryncie pełnym zamkniętych drzwi, podczas gdy on poruszałby się po nim bez trudu. Możliwości jest wiele.
Autor: Carchmage
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.