Jak wiesz, w głębi Molocha jest jedno miejsce, które nie należy do niego - kosmodrom w Green Bay. Opowiem Ci o innym miejscu, którego żelaźniak nie zdobył i zapewne tego nie zrobi. Wiesz gdzie leży Seattle? Jeśli nie, to spójrz w lewy górny róg mapy, a ujrzysz tam, niedaleko granicy z Kanadą miasto o tej nazwie. Kiedyś nawet było duże - co teraz z nim się dzieje, nie wiadomo. Ale trochę na południe od tego miasta, stoi duża góra. A właściwie nie góra, lecz wulkan. Na jego stokach żyją uciekinierzy z Seattle, a nawet ich potomkowie...
Że bujam? Słuchaj dalej, a przekonasz się, jak to możliwe. Sam stamtąd uciekłem, jako jedyny... Ale musisz wysłuchać mojej historii od początku... Historii ludzkiej społeczności na Górze św. Heleny...
W dzień wybuchu wojny, wraz z narzeczoną, zwiedzaliśmy stoki tego wulkanu. To były i... nadal są, piękne tereny - ostatni wybuch miał tam miejsce wiele lat temu, przyroda zdążyła się odrodzić. Któryś z turystów miał przy sobie przenośne radio i stamtąd dowiedzieliśmy się, że wybuchła wojna. Wojna! Wiesz jakie to kurewskie uczucie, kiedy masz świadomość, że twoi bliscy giną od atomówek, a ty wesoło zwiedzasz sobie wulkan, na którego zniszczenie nikt nie wpadł... Część osób wpadła w rozpacz, część nie dowierzała. Ale wieczorem, pierwsi uchodźcy i ci, którzy przeżyli, rozwiali nasze wątpliwości. Pomyślałem wtedy: "Kurwa, właśnie teraz, w najlepszych latach mojego życia!" Nie mieliśmy po co wracać do Seattle. Do ruin i gruzowiska.
Było wielu takich jak my - część pojechała na południe, do rodziny, część miała je w okolicznych miasteczkach. Mnie i narzeczoną przyjęła znajoma. Władze, a właściwie ratownicy górscy i naukowcy, szybko zapanowali nad sytuacją. Przez rok i kilka miesięcy wszystko szło dobrze - ludzie rozjeżdżali się po Stanach w poszukiwaniu ocalałych, dochodziły do nas wieści z innych części kraju. Aż w końcu pojawił się on. Moloch.
Horyzont nabrał koloru żółci. Ziemia spłynęła krwią. Ktoś wpadł na pomysł, byśmy schronili się w górskich jaskiniach, nie wiedząc nawet z czym mamy do czynienia. I wtedy przyszedł on, posłaniec śmierci. Dawniej był politykiem, teraz szaleńcem trawionym przez obłęd i winę. Z jego bełkotu wywnioskowaliśmy, że walczymy z maszynami, że jesteśmy okrążeni i wkrótce zginiemy. Nim tłum zabił starca, poznaliśmy trochę historii jego życia - był ponoć wysoko postawionym gościem w CIA i maczał w tym wszystkim paluchy, ale został wrobiony i... zostawiony na pastwę losu. Pomyślał na szczęście szybciej i zorganizował sobie budowę bunkra. Zdążył do niego uciec on. Dzieci i żona nie. To dopełniło czarę goryczy i chłop zwariował, po czym wyszedł ze swojej kryjówki i zaczął przepowiadać zagładę.
Zabiliśmy go, bo co mieliśmy zrobić?! Wcześniej jednak wydobyliśmy z niego wszystkie informacje. Ze szczytu góry można było dostrzec, że jesteśmy okrążeni przez maszyny. Pamiętam jeszcze desperatów, którzy próbowali przejść przez pierścień. Roboty - zdawałoby się, uśpione - w jednej chwili rzuciły się i poszatkowały tamtych ludzi na części. Wszyscy zapamiętali naukę.
Wydawało się dziwne, że Moloch nie szturmuje na górę, a jedynie w odległości wielu mil, ustawił swoje systemy obronne naokoło niej. Teraz już wiem, że bawi się z nami i napawa się naszym strachem. Cholera, jak ja go nienawidzę! Nie mogliśmy zejść do doliny, bo bestia zaraz podtruwała gazami... te gazy zabiły mi żonę...
Ale mniejsza z tym, mimo wszystko, zdecydowaliśmy się żyć normalnie, oczywiście ze świadomością, że pod progiem naszego miasteczka czeka śmierć, na to, aż wychylimy nos z naszej kryjówki. Teraz już nie zabijała tych, którzy decydowali się na ucieczkę, lecz porywała ich. Nie wiemy co się z nimi działo. Tak więc miasteczko na stoku rozwijało się w najlepsze. Można powiedzieć, że był to raj - piękne zielone lasy, czysta woda z lodowca i ziemia, doskonała do uprawy, życie spokojne, bez ciągłej walki o przetrwanie. Tak, można powiedzieć jeszcze więcej, ale wszystko co zostało powiedziane na ten temat, zostało zagłuszone przez pomruk Góry. Wulkan się przebudził.
Cholera, stało się to stosunkowo niedawno, ale wkrótce potem, mała strużka dymka zaczęła wydobywać się z krateru, a woda w jeziorze na stoku stała się jakby cieplejsza. Zwierzęta zaczęły się dziwnie zachowywać, a spece jeszcze gorzej. W końcu orzekli, że nie zostało nam więcej niż dwadzieścia lat życia na tej górze. Pieprzony Moloch wiedział, co nas czeka. Wiedział, że tak naprawdę nie unikniemy śmierci. Jak cholerna maszyna może postawić człowieka w sytuacji bez wyjścia?!
Nie. Nie wzrosła liczba ucieczek i śmierci zadanej przez roboty. Za to zaczęła wzrastać liczba samobójstw. Spece zdecydowali się wyposażyć grupę ludzi, by przedarli się przez tereny Molocha. Przyszła zima, szkolono żołnierzy w tym mnie. Wraz z zimą pojawiło się nowe niebezpieczeństwo, a zarazem dobre pole do ćwiczeń - ludzie lodu. Oblegali Górę przez dwa dni. Dwa dni, podczas których zginęło wielu naszych. Dwa dni, które pokazały nam, do czego zdolne są szalone dzikusy. Ale to była dobra zaprawa. A dzikusy nic nie wskórały, bo zmniejszyliśmy znacznie ich szeregi i odeszły.
Nie było szans na przedarcie się przez Molocha, więc spece pobudowali małe samoloty, którymi mieliśmy przelecieć nad oceanem, wzdłuż brzegu, ale z dala od linii strzałów. Było nas czterdziestu. Dotarłem tutaj tylko ja. I przynoszę posłannictwo z Góry św. Heleny, zaprowadź mnie do swoich ziomków! Potrzebujemy pomocy, ktoś musi wydrzeć nas stamtąd bo zginiemy! W zamian podamy wam informacje o rozmieszczeniu bunkrów, w których ukrywają się politycy. Oni będą wiedzieć... na pewno się przydadzą!
Co?! Nie jestem szpiegiem Molocha! Te wszczepy miały mi pomóc w drodze! Nie! Nie strzelaj, błagam! Nie...
Autor: CoB
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.