Przychodząc do domu z boiska, zmęczony i przepocony na wskroś, zamiast zimnego prysznica, wsiadasz za graj maszynkę, a w napędzie pofurkuje radośnie płytka z najnowszym The Elder Scrollem
. Posiadasz komputer od roku, najwyżej od dwóch i uważasz, że bumpmaping i shadery w wersji 3.0 są w grach cRPG standardem. I gdy tak pogrywasz w Obliviona
czy innego Titan Questa
, podziwiasz przede wszystkim grafikę i efekty. Rozpływasz się w zachwytach nad fizyką kropel deszczu i wiernym odwzorowaniem włosów w nosie głównego bohatera. I nie przejmuje cię, że fabuła gry jest mocno wtórna i ograniczona, a cała zabawa skłania się do wybijania w pień kolejnych hord potworów o zmyślnych kształtach gigantycznych robali, gdyż nie znasz alternatywy. A jeżeli i znasz, to utkwiła ona w tym zakamarku twojej pamięci, do którego zwykle sięgasz podczas "wieczorów bezalkoholowych" gdy opowiadasz wszystkim, jak to było kiedyś w tym segmencie. Co doprowadza do takiego stanu rzeczy? W którym momencie cRPG poszło w stronę nowoczesnych Vypyepsh Technolgies
?
Czy stało się to w momencie przeniesienia D&D
w 3 wymiar? Czy erę pogoni za wyglądem i technologią zapoczątkował Neverwinter
, Klejnot Północy, gra zrealizowana z wielkim rozmachem i nie mniejszą kampanią reklamową? Umożliwiała ona odręczne tworzenie całych modów, wspaniały multiplayer, w którym jednak przegrywa z MMORPG, gatunkiem wręcz stworzonym do sieci, oraz pełną zgodność z Dungeons & Dragons 3
. Jednak gdzieś po drodze zgubiono niebanalną fabułę, wciągające intrygi i nieoczekiwane zwroty akcji, zaserwowano nam natomiast pustą bajeczkę o pradawnej rasie i globalnym zagrożeniu.
A może początkiem końca były wcześniejsze wydarzenia, takie jak wydanie drugiej części Fallouta
? Jedynka była prawdziwym przełomem, czymś nowym i wspaniałym. Była Grą Wielką. Kolejna część natomiast, pomimo dobrego wykonania, była wtórna. Była powtórzeniem i nie wnosiła do idei wiele nowego. Tak to już jest z sequelami, są zwykłą maszynką do zbijania łatwej kasy. Bo czyż nie łatwiej jest wrzucić ziemniaki po wczorajszej kolacji do garnka, podlać sosem i usmażyć jakąś kiełbache, niż zakupić kilogram młodziutkich kartofelków i urządzić cudowne piure, ze szczyptą szczypiorku? Z takiego właśnie założenia wychodzą twórcy wszystkich współczesnych cRPG, no bo pokażcie mi chociaż jedną wielką grę, która się nie doczekała (bądź nie doczeka) w krótkim czasie sequela. A twórcy co poniektórych składają obietnice tworzenia części trzecich, gdy nie mają jeszcze ukończonej części pierwszej...
Trudno teraz z odmętów czasu wyłonić przyczyny takiego stanu rzeczy, gdyż działo się w trakcie rozwoju gier erpegie tak dużo, że samo wprowadzenie RPGów w świat komputerów mogło być przyczyną. Możemy natomiast prześledzić wydarzenia i niczym analitycy historyczni z pentagonu spreparować możliwy bieg wydarzeń i przyszłość gatunku. Wyciągnąć wszystkie tajemnice na stół, zerwać kurtynę milczenia i obnażyć i tak już gołą prawdę. Nikt po przeczytaniu tego, co zaraz nastąpi nie będzie zadowolony, a także już nigdy nie będzie postrzegał świata cRPG w taki sam sposób...
Otóż historia mogła wyglądać następująco...
Był szary deszczowy wieczór roku pańskiego 1478, gdy mieszczanin Joachim Carlston wrócił do swojego domu, malutkiego budyneczku, mieszczącego się na obrzeżach Londynu. Joachim nie miał pojęcia, że ponad pół tysiąclecia później, w zupełnie innym punkcie na globie, będzie powstawać pierwsza komputerowa gra RPG.
Tworzył ją już od kilku tygodni niejaki Ben Carlston (pokrewieństwa z Joachimem nigdy mu nie udowodniono, ani nawet nie próbowano). Jako pracownik biura rachunkowego, miał jakieś pojęcie o komputerach, przynajmniej podstawowe, potrafił je włączyć i wyłączyć, to miało mu w zupełności wystarczyć. Maniakalnie wstukiwał jeden wiersz kodu za drugim, nie zastanawiając się nawet, co pisze. Litery i znaki same wylewały się z jego umysłu, a palce niezależnie od jego woli wprowadzały je do komputera. Inspiracje zaś czerpał z RPG. Grywał co sobotni wieczór w tę grę towarzyską, wraz ze swoimi przyjaciółmi, chociaż granie było dla nich jedynie pretekstem do pochłaniania coraz to większych porcji złocistego, jęczmiennego trunku. Tak więc, siedział Ben do późna każdego dnia, a gdy się budził nie pamiętał co robił poprzedniej nocy. Tak miało być i teraz. Nie zważając na to, siedział jak przykuty przy komputerze, a czarny ekran pokrywał się stopniowo zielonymi znakami algorytmu. Jak każdego dnia, zapisał swój postęp na dyskietkę aby zabezpieczyć wykonaną tego wieczora pracę.
Następnego ranka, nie pamiętając o swoim programowaniu, Ben wyjechał do biura, aby po sześciu godzinach siedzenia przy rachunkowości, wziąć się za tworzenie swojego dzieła życia. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy odnalazł w swoim pokoju wybite okno, oraz ukradziony komputer wraz z najdrobniejszymi podzespołami! A w środku znajdowała się jego dyskietka! I oczywiście jego żona nic o tym nie wiedziała, gdyż zabraniał jej wejścia do swojego terytorium w obawie o komputer...
Dwieście mil dalej, na otwartej i pustej szosie gnał stary, rozklekotany Dodge. Uśmiechnięty kierowca obrócił się żeby obejrzeć wynik jego wycieczki na Florydę, leżało tam kilka odbiorników radiowych, odtwarzacz DVD, karton słodyczy i... Komputer! Udało mu się zwinąć zdobycz bardzo upragnioną, z powodu cen, jakie sprzęt ten osiągał na czarnym rynku (trzeba przy tym powiedzieć, że Czarny Rynek był budowlą w Nowym Jorku, i był to najzwyklejszy bazar, zacieniony tak bardzo, że wewnątrz zawsze panował nieprzenikniony mrok). Kierowca obrócił się w samą porę, aby dojrzeć policyjną terenówkę wyjeżdżającą zza bilboardu reklamującego największe staniki na Wybrzeżu. Panika zalała kierowcę, wpływając znacząco na konfrontację z czarno-białym dżipem, którą to potyczkę jego stary wóz sromotnie przegrał...
Przed północą Mike, kierowca Dodge'a, siedział w policyjnym areszcie, a komputer, z dyskietką w środku, stał spokojnie na składzie.
Gruby Jorge, oficer pełniący zazwyczaj nocne służby na posterunku oddalonym o sto mil od miasta szedł nie spiesząc się korytarzem, do swojego gabinetu. Pod pachą trzymał zwinięty świeżutki numer Vampa, a w ręce miał tacę z trzema kubkami mocnej czarnej i talerzyk z pączkami. Wszedł do pokoju, usiadł za stołem i rozwinął świerszczyka.
Po kilkunastu stronach fikuśnych fotek i trzech kubkach kawy dalej, Jorgeowi skończyły się zajęcia. Uśmiechnął się na tę myśl, wstał i skierował do magazynu. Jak zawsze, na pewno była tam jakaś trawka... Otworzył sejf gdzie były przetrzymywane narkotyki i uśmiechnął się zauważywszy małą srebrną paczuszkę. Wsunął ją do kieszeni i odwrócił się, spostrzegłszy w tym momencie komputer stojący na jednej z półek. Pomyślawszy chwilkę skierował się do niego i sprawdził czy jest w nim jakaś dyskietka. Oczywiście, że była. A na niej z całą pewnością znajdowały się zdjęcia miłych pań! Wróciwszy do gabinetu, oficer odmierzył sobie ścieżkę i wciągnął ją bez zastanowienia przez rurkę zrobioną naprędce z długopisu. Opadł z błogim wyrazem twarzy na krzesło i cały w uśmiechach wsunął dyskietkę do czytnika. Gdy stwierdził, że zamiast ostrego porno były tam pliki z niezrozumiałym dla niego tekstem, rozzłościł się nie na żarty. Wyciągnął dyskietkę z napędu i z gniewnym pomrukiem cisnął ją przez okno, którego niestety zapomniał otworzyć. Gdy wybiła ona szybę i wylądowała na znajdującym się dalej śmietniku, zaskoczony i lekko przestraszony Jorge wstał aby posprzątać szkło. Z niewiadomych przyczyn zakręciło mu się nagle w głowie i runął jak długi na podłogę...
Następnego rana przez miasto jechał dostojnie wóz ze śmieciami, wewnątrz którego leżała pod innymi rupieciami i resztkami ziemniaków, dyskietka z kodem niezwykłej gry. Po kilkunastu minutach samochód zawinął do śmieciowiska, i wysypał całą swoją zawartość na ogólny zsyp.
Po śmieciach chodziło kilku ludzi, tak zwanych Braczy, ewentualnie Zbieraczy. Zajmowali się oni zbieraniem najróżniejszych wyrzucanych przez innych ludzi rzeczy. Na wysypisku można było znaleźć takie rzeczy jak suszarki do włosów, kapcie, obrazy i wiele innych niezbędnych dla człowieka rzeczy. Jedni robili to z potrzeby, był to jedyny ich sposób aby przeżyć, inni natomiast zajmowali się tym dla czystej przyjemności grzebania w śmieciach. Wśród tych drugich był niejaki Noe. Zazwyczaj był programistą w szacownej firmie, lecz gdy nerwy związane z ciągłym wklepywaniem znaków na klawiaturze przybierały w nim formę maleńkiego tornado, wychodził pogrzebać sobie w śmieciach. To go uspokajało. Pomagało znaleźć rewelacyjne nowatorskie rozwiązania... Oczyszczało jego umysł, brudząc jednocześnie ciało.
Rozmyślał właśnie o sensie swojego Zbieractwa, gdy natrafił ręką na dyskietkę. W tym momencie informatyczne "ja" Noego wezbrało i przejęło nad nim dowodzenie. Pognał do domu z dyskietką w ręku. Biegł przez ulicę, strasząc przechodniów, lecz nie obchodziło go to, że uskakiwali przed nim nawet na jezdnię, gdzie byli potrącani przez rozpędzone osiemnastokołowce. Przebiegł obok jakiegoś kolesia kłócącego się z policją i pokazującego na wybite okno. Wreszcie dobiegł do domu.
Gdy przechodził obok swojej kuchni, jego żona, zauważywszy w jakim jest stanie, przestraszona wypuściła z rąk trzymane talerze. Ale Noego to nie obchodziło, nie obchodził go jego własny smród ani przerażenie na twarzy żony. Interesowała go tylko Ona - Dyskietka. Wsunął ją pośpiesznie do napędu i zaczął sprawdzać zawartość. Jego oczy otworzyły się szeroko, gdy dostrzegł surowy geniusz kodu, który wymagał tylko odpowiedniego szlifu. Od razu wziął się do roboty...
Po miesiącu pracy, na monitorze Noego wyświetliło się tło z rycerzem w tle, zaczęły się beta testy jego produkcji! Następnie zwróci się do wydawcy, zbije na tym tysiące, jeżeli nie miliony a jego imię będzie sławne aż po kres dni!
I tak właśnie powstał Chocko Pi... I tak właśnie powstała Pierwsza Gra cRPG!
Oczywiście najprawdopodobniej całość wyglądała zupełnie inaczej, mroki tajemnicy otaczającej tworzenie pierwszej gry cRPG skrywały w sobie zachłanność wydawców, nieudolność programistów i temu podobne bzdury, lecz chyba nie odmówicie mi tego, że moja historia jest znacznie ciekawsza od tych komercyjnych bzdur?
Z całą pewnością jednak mogę stwierdzić, że początek upadku tego gatunku rozpoczął się właśnie w chwili przeniesienia gier RPG w świat komputerów. Już sam ten czyn był początkiem pogoni za nowymi technologiami. Już samo to zajście określiło przyszłość.
A może nie jest to upadek tylko rozkwit?...
Autor: Artur "Kozax" Kozak
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.