Tawerna RPG numer 83

Final Fantasy XII

Wracając do domu miałem niesamowicie dobry humor. Bardzo dużo wkładu w moje samopoczucie dodawała leżąca w plecaku japońska wersja gry Final Fantasy XII. Nie wytrzymałbym pół roku, czekając na amerykańca, więc postanowiłem "importnąć".

Final Fantasy XII

Gdy otwierałem drzwi od mieszkania, moje serce zaczęło szybciej bić. Czym prędzej zrzuciłem buty i dobiegłem do konsoli, o mało, co nie zabijając własnej matki. Odpaliłem czarnulę, i czym prędzej włożyłem płytkę, nasłuchując, czy dobrze ją strawi. Chwila ciszy... I nagle jakiś cholerny zgrzyt! Głupie, japońskie krzaczki musiały ją zakrztusić - pomyślałem, próbując raz jeszcze. Na szczęście (dla wszystkich dookoła), tym razem weszła. Rozkładając się w fotelu, dałem się wciągnąć kolejnej, dwunastej już, Ostatniej Fantazji... Czy tylko mi się wydaje, że Square Enix musi już pomyśleć nad zmianą nazwy?

Genialne, lecz skromne menu (sklecone z przerywników FMV), dające do wyboru New, lub Load Game (tak, tak, po angielsku). Moja radość z owego powodu trwała dość krótko, ponieważ, już po chwili, ekran telewizora, zalał ocean krzaczków. Wybrałem pierwszą z góry opcję i, ku mojej uciesze, nie wszedłem do żadnego z menusów, lecz zacząłem grę.

Final Fantasy XII otwiera przepiękne intro, jednak, według mojej skromnej opinii, dziesiątka posiadała lepsze. Dowiedziałem się z niego, że głównym motywem gry będzie wojna. O większym poznaniu fabuły nie ma mowy, ponieważ znam tylko angielszczyznę. O niej skrobnę dopiero, gdy dostanę zrozumiałą wersję językową. Przede mną czekał krótki tutorial. Już od dawna wiedziałem, że dwunastka będzie posiadać ciekawszy system walk, jednak i tak doznałem szoku. Mamy tutaj do czynienia z połączeniem klasycznego ATB (Active Time Battle, polegający na wybraniu czynności i czekaniu chwili, zanim bohater się zmobilizuje i ją wykona), z bardziej MMORPGową aktywnością boju (a'la Lineage 2). W praniu wygląda to tak: z daleka widzimy przeciwnika, podbiegając do niego otwieramy okno komend (akcja staje w miejscu), wybieramy atak, przeciwnika i, zanim heros zaatakuje możemy dowolnie biegać po polu i poruszać kamerą.

Final Fantasy XII

Osobiście, bardzo polubiłem ten system, ale wydaje mi się, że wielu będzie na niego narzekać. No cóż, Square Enix postanowiło zaryzykować i na pewno wie, że różne będą tego opinie.

Po jakimś czasie biegania dziwnym, "panienkowatym" żołnierzykiem poznałem głównego bohatera. Vaan, bo tak się nazywa (po japońsku coś w stylu: "kienkon") posiada dość dziewczęcą urodę, a i ubiór ma taki niezbyt męski (rozpięta, krótka kamizelka). Jednak zdążyliśmy do tego przywyknąć w japońskich erpegach, prawda?

Po chwili walki ze szczurami (wiem, głupio brzmi) udało mi się zobaczyć pierwsze miasto. I tutaj, z wrażenia, opadła mi żuchwa. Z niedowierzaniem patrzyłem na wspaniałą architekturę i tłum na ulicach. Moją ekstazę przerwała matka, komentując mnie krótko: Adam, ślinisz podłogę. Lekko się opamiętałem, po czym ruszyłem na zwiad. Kolejną nowością jest życie wszystkich napotkanych postaci. Nie stoją oni w miejscu, tak jak w poprzednich częściach, o nie. Chodzą na spacerki, rozmawiają sami ze sobą, dzieci bawią się w berka, jednym słowem, czujesz się jak prawdziwy mieszkaniec, a nie jak super heros, który jako jedyny może wykonywać ruch.

Na osobną wzmiankę zasługuje sama architektura miasta. Olbrzymie, wspaniale wykonane budynki w stylu lekko nowoczesnym, o ciemnych barwach, jeszcze lepiej wyglądają z rosnącymi wszędzie palmami. Małe stragany, bary, sklepiki, ławeczki, ciemne uliczki... Wszystko jest prześliczne. Do tego miasto jest na tyle rozbudowane i ogromne, że, bez korzystania z mapy, łatwo jest się zgubić.

Final Fantasy XII

Jednak, zachowując resztki zdrowego rozsądku, pomyślałem, że jedno miasto jest duże i ładne, za to reszta będzie taka sobie. Wychodząc z zabudowań, trafiłem na rozległą (naprawdę rooozległą) pustynię. I tutaj kolejny szok. Mimo braku ludzi i budynków, wszystko wygląda tak samo dobrze. Lekki żar unoszący się z piasku, powiewy wiatru i suche krzaki tworzą fantastyczny klimat. Żyjące tutaj moby (lub bardziej finalowo: fiendy) to: pieski pustynne, kaktusiki, dinozaury (!) i różnego rodzaju magowie. Nie każdy z nich będzie wrogo nastawiony do Ciebie. Bo, choć psy od razu rzucą się na bohatera, to dinozaury wolą sobie pożreć coś mniejszego od Vaana, magowie, w razie potrzeby, uleczą go. Bardzo podobało mi się polowanie na pieski razem z olbrzymim T-Rexem.

Po długiej wędrówce dotarłem do innego miasta. Tak, jak myślałem, było mniejsze od pierwszego, lecz tak samo piękne. A patrząc przecież na mapę świata Ivalice, przez około cztery godziny zwiedziłem nie więcej niż jedną piętnastą część całej gry. Czekają mnie jeszcze różne dżungle, góry, wybrzeża i morza.

Opisując tak bardzo grafikę i tereny, chcę uświadomić Ci, drogi Czytelniku, że Final Fantasy XII jest naprawdę wspaniałą grą, prawdziwym przypieczętowaniem Play Station 2 i chwała Square Enix za to.

Final Fantasy XII

Plusy:

Minusy:

Postaram jeszcze napisać coś o fabule i reszcie gry, ale dopiero, gdy będę miał angielskojęzyczną wersję. Na razie ocena: 5.

Autor: Adam 'Dante' Piechota

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.