Wracając do domu miałem niesamowicie dobry humor. Bardzo dużo wkładu w moje samopoczucie dodawała leżąca w plecaku japońska wersja gry Final Fantasy XII
. Nie wytrzymałbym pół roku, czekając na amerykańca, więc postanowiłem "importnąć".
Gdy otwierałem drzwi od mieszkania, moje serce zaczęło szybciej bić. Czym prędzej zrzuciłem buty i dobiegłem do konsoli, o mało, co nie zabijając własnej matki. Odpaliłem czarnulę, i czym prędzej włożyłem płytkę, nasłuchując, czy dobrze ją strawi. Chwila ciszy... I nagle jakiś cholerny zgrzyt! Głupie, japońskie krzaczki musiały ją zakrztusić
- pomyślałem, próbując raz jeszcze. Na szczęście (dla wszystkich dookoła), tym razem weszła. Rozkładając się w fotelu, dałem się wciągnąć kolejnej, dwunastej już, Ostatniej Fantazji
... Czy tylko mi się wydaje, że Square Enix musi już pomyśleć nad zmianą nazwy?
Genialne, lecz skromne menu (sklecone z przerywników FMV), dające do wyboru New, lub Load Game (tak, tak, po angielsku). Moja radość z owego powodu trwała dość krótko, ponieważ, już po chwili, ekran telewizora, zalał ocean krzaczków. Wybrałem pierwszą z góry opcję i, ku mojej uciesze, nie wszedłem do żadnego z menusów, lecz zacząłem grę.
Final Fantasy XII
otwiera przepiękne intro, jednak, według mojej skromnej opinii, dziesiątka posiadała lepsze. Dowiedziałem się z niego, że głównym motywem gry będzie wojna. O większym poznaniu fabuły nie ma mowy, ponieważ znam tylko angielszczyznę. O niej skrobnę dopiero, gdy dostanę zrozumiałą wersję językową. Przede mną czekał krótki tutorial. Już od dawna wiedziałem, że dwunastka będzie posiadać ciekawszy system walk, jednak i tak doznałem szoku. Mamy tutaj do czynienia z połączeniem klasycznego ATB (Active Time Battle, polegający na wybraniu czynności i czekaniu chwili, zanim bohater się zmobilizuje i ją wykona), z bardziej MMORPGową aktywnością boju (a'la Lineage 2
). W praniu wygląda to tak: z daleka widzimy przeciwnika, podbiegając do niego otwieramy okno komend (akcja staje w miejscu), wybieramy atak, przeciwnika i, zanim heros zaatakuje możemy dowolnie biegać po polu i poruszać kamerą.
Osobiście, bardzo polubiłem ten system, ale wydaje mi się, że wielu będzie na niego narzekać. No cóż, Square Enix postanowiło zaryzykować i na pewno wie, że różne będą tego opinie.
Po jakimś czasie biegania dziwnym, "panienkowatym" żołnierzykiem poznałem głównego bohatera. Vaan, bo tak się nazywa (po japońsku coś w stylu: "kienkon") posiada dość dziewczęcą urodę, a i ubiór ma taki niezbyt męski (rozpięta, krótka kamizelka). Jednak zdążyliśmy do tego przywyknąć w japońskich erpegach, prawda?
Po chwili walki ze szczurami (wiem, głupio brzmi) udało mi się zobaczyć pierwsze miasto. I tutaj, z wrażenia, opadła mi żuchwa. Z niedowierzaniem patrzyłem na wspaniałą architekturę i tłum na ulicach. Moją ekstazę przerwała matka, komentując mnie krótko: Adam, ślinisz podłogę
. Lekko się opamiętałem, po czym ruszyłem na zwiad. Kolejną nowością jest życie wszystkich napotkanych postaci. Nie stoją oni w miejscu, tak jak w poprzednich częściach, o nie. Chodzą na spacerki, rozmawiają sami ze sobą, dzieci bawią się w berka, jednym słowem, czujesz się jak prawdziwy mieszkaniec, a nie jak super heros, który jako jedyny może wykonywać ruch.
Na osobną wzmiankę zasługuje sama architektura miasta. Olbrzymie, wspaniale wykonane budynki w stylu lekko nowoczesnym, o ciemnych barwach, jeszcze lepiej wyglądają z rosnącymi wszędzie palmami. Małe stragany, bary, sklepiki, ławeczki, ciemne uliczki... Wszystko jest prześliczne. Do tego miasto jest na tyle rozbudowane i ogromne, że, bez korzystania z mapy, łatwo jest się zgubić.
Jednak, zachowując resztki zdrowego rozsądku, pomyślałem, że jedno miasto jest duże i ładne, za to reszta będzie taka sobie. Wychodząc z zabudowań, trafiłem na rozległą (naprawdę rooozległą) pustynię. I tutaj kolejny szok. Mimo braku ludzi i budynków, wszystko wygląda tak samo dobrze. Lekki żar unoszący się z piasku, powiewy wiatru i suche krzaki tworzą fantastyczny klimat. Żyjące tutaj moby (lub bardziej finalowo: fiendy) to: pieski pustynne, kaktusiki, dinozaury (!) i różnego rodzaju magowie. Nie każdy z nich będzie wrogo nastawiony do Ciebie. Bo, choć psy od razu rzucą się na bohatera, to dinozaury wolą sobie pożreć coś mniejszego od Vaana, magowie, w razie potrzeby, uleczą go. Bardzo podobało mi się polowanie na pieski razem z olbrzymim T-Rexem.
Po długiej wędrówce dotarłem do innego miasta. Tak, jak myślałem, było mniejsze od pierwszego, lecz tak samo piękne. A patrząc przecież na mapę świata Ivalice, przez około cztery godziny zwiedziłem nie więcej niż jedną piętnastą część całej gry. Czekają mnie jeszcze różne dżungle, góry, wybrzeża i morza.
Opisując tak bardzo grafikę i tereny, chcę uświadomić Ci, drogi Czytelniku, że Final Fantasy XII
jest naprawdę wspaniałą grą, prawdziwym przypieczętowaniem Play Station 2 i chwała Square Enix za to.
Plusy:
Minusy:
Postaram jeszcze napisać coś o fabule i reszcie gry, ale dopiero, gdy będę miał angielskojęzyczną wersję. Na razie ocena: 5.
Autor: Adam 'Dante' Piechota
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.