- Bo się życzenia dziwnym prawem karmią. Bo nie wedle zachcianki własnej czary moje plotę, ale jak ktoś chytrą sztuczką omota, życia wcześniej zbawiwszy. Ale i wtedy życzenie rzecz śliska, niepewna a groźna. I rzadko komu ono pożytku przyczynia. Tobie nie przyczyniło, dziewczyno. Czy teraz mnie wypuścisz?
- Tylko po to całe gadanie było? - zeźliła się Gronostaj. - Żeby mnie zbałamucić niby wiejską kwoczkę? Niedoczekanie! Mam życzenie!
- Zawsze macie. - Szczurak był wyraźnie znużony. - Dużo złota, gładkie liczko, krasą suknię, blablabla. A potem lezie jedna z drugą w gospodę, ludziom w oczy złotem błyska, kuprem w jedwab przybranym kręci, kryguje się niby kokosz, aż jej ktoś wreszcie kark przetrąci. Zawsze to samo. Do znudzenia. To co ma być tym razem? Baryłka złota? Powóz safianem kryty? Buciki z kryształu górskiego?
- Niby po co komu podobne trzewiki? - zdziwiła się szczerze Gronostaj.
- A bo to idzie w ludzkiej durnocie wyrozumieć? Będzie ze cztery tuziny lat, jak się pomywaczce ze Spichrzy na bal wybrać uroiło i z samym księciem zatańczyć. Kazała sobie karocę z dyni nagotować, suknię szczerozłotą i buciki z kryształu. I pojechała!
- I co? Zatańczył z nią książę, pokochał od pierwszego wejrzenia, a potem żyli sobie w szczęściu wielkim?
Szczurak popatrzył na nią, jakby z rozumu zeszła.
- Wyśmiał ją tylko, jak tylko w progu stanęła w sukni szczerozłotej i pantofelkach z kryształu, przez które stopy przezierały, w odciskach i po chłopsku czerwone. Ubawił się książę pan serdecznie, księżna się ze śmiechu pokładała, bo pomywaczka durna nie sprawdziła, że książę już dobrych parę lat z połowicą mieszkał, rechotali dworzanie i goście pospraszani z okolicznych dworów, nawet grajkowie nie mogli z wesołości smyczków w dłoniach utrzymać. A karzeł, co im błaznował, aż się od radości w portki zeszczał, jak toto cudowisko zobaczył.
- A dziewka? - spytała Gronostaj, a gardło jej się ścisnęło od żałości.
- Dziewka się potem z rozpaczy na pasku szczerozłotym powiesiła, ot co!
Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.