Tawerna RPG numer 79

Krzywe zwierciadło

Rozdział III

- Gdzie on się szlaja? – jęknęła Fotosynteza. – Powinien być tu dwie godziny temu!

- Wiesz, ja też już zaczynam się niecierpliwić. Chodźmy go poszukać – odparł Tranzystor.

Obeszli całą wioskę. Byli we wszystkich domach. Pytali każdego napotkanego wieśniaka. Żaden nie wiedział, o czym mówią: średnich rozmiarów ludzie, z włosami lekko przyprószonymi siwizną i wielkimi wąsami stanowili połowę populacji tutejszej osady. Średnich rozmiarów ludzie, z włosami lekko przyprószonymi siwizną, wielkimi wąsami i fajką w zębach dymiącą jak lokomotywa, śmierdzący nikotyną na kilometr, byliby niemałą sensacją w spokojnej wiosce, gdzie jedynym nałogiem było koszenie trawy i upijanie się sokiem ze sfermentowanych kalafiorów.

- Co robimy? – zapytał wreszcie doppler.

- Nie wiem. Szukaliśmy wszędzie. – W tym momencie oczy Fotosyntezy rozszerzyły się. – Co za przygłupy! Przecież nawet nie zajrzeliśmy do tamtej karczmy!

- Mów za siebie. Ja o niej pamiętałem. Czekałem tylko, aż ty to zauważysz – odparł Tranzystor z wyższością godną zardzewiałej ramki na zdjęcia, zawieszonej na ścianie opodal sufitu.

- Akurat. Nie świruj, że jesteś taki inteligentny, bo nie jesteś – prychnęła urażona. - Chodźmy.

Zawrócili w stronę karczmy. Po drodze minęli drewnianą deskę wbitą pionowo w ziemię, robiącą tu widocznie za słup ogłoszeniowy. Wisiał na nim ogromny plakat: Uwaga!! W okolicy grasuje Zalesia, groźny bandyta i morderca wielu chomików. Strzeż się!! Pod spodem widniał obrazek przedstawiający zamaskowaną osobistość w szlafmycy nasuniętej na twarz, uniemożliwiającej rozpoznanie rysów twarzy.

Chwilę później stali już przed przeciętnych rozmiarów drewnianą gospodą. Nad drzwiami wisiał zamazany, mało czytelny szyld: „Pod Przypalonym Kotletem”. Wnętrze natomiast było niezwykle oryginalnie urządzone: na ścianach wymalowane były przeróżne mapy i plany. W kątach pomieszczenia stały różnej wielkości ozdobne globusy. Nad kominkiem, w miejscu, które normalni ludzie ozdabiają bronią białą, tutaj wisiała okazała kolekcja tłuczków do mięsa. Ale najbardziej zdziwiło przybyszów jedno: po lewej stronie znajdowało się przegrodzone ścianą, osobne pomieszczenie, opatrzone tabliczką „Pedosfera”. Dobiegał stamtąd zapach przestarzałych ryb, dziwnie kontrastujący z dźwiękiem Disco Polo, nowego, niezwykle modnego gatunku ballady. Weszli do środka. Ich oczom ukazał się nie kto inny, jak Juling we własnej osobie, siedzący za stołem w towarzystwie jakiegoś krasnoluda. Krasnolud trzymał w rękach bałałajkę i uderzał w jej struny z ekstazą, wyjąc przepitym głosem:

- Hej fajki, hej cygara, jesteścież lepsiejsze, niźli moja stara...

- Fotosynteza! Tranzystor! Gdzieście się tyle pałętali! Czekaliśmy tu na was – powiedział uśmiechnięty Juling. – Witajcie w Pedosferze, dziale dla palących.

- Co? To my na ciebie czekaliśmy, minęły dwie godziny odkąd miałeś się zjawić – warknął Tranzystor.

- Jak to, przecież wysłałem do was stonogę pocztową... nieważne – westchnął. – Mam wam coś do powiedzenia. Siadajcie. Kotlet! Pierogi i sok kalafiorowy dla tych państwa – krzyknął.

Skołowana dwójka nieludzi spojrzała po sobie. Początkowo mieli zamiar skopać Julinga, wydepilować mu stopy i natrzeć go świętymi pomidorami. Teraz, gdy spojrzeli na poważne miny jego i krasnoludzkiego barda, wyczuli, ze zmiana decyzji może im przynieść korzyści. Filozoficzne rozmyślania przerwało im wejście kobiety, uczesanej, jakby miała obsesję na punkcie kwiatów kalafiora. Jej rysy twarzy sprawiały, że do złudzenia przypominała kotlet schabowy. Ubrana była w długą spódnicę i marynarkę, o niezwykle intensywnym, sraczkowatym kolorze. W momencie jej wkroczenia do sali oczy Julinga rozbłysły:

- To jest Kotlet, moja koleżanka z przedszkola – wygłosił z dumą do wszystkich obecnych.

- Przyniosłam wam ten tego, pierogi, bujalscy – zaskrzeczała. – Nie ufajdać mi podłogi, jasne?! – to rzekłszy, wyszła bez słowa.

Tranzystor doszedł do wniosku, że na tym świecie nie ma już rzeczy, która go zdziwi. Nie po tym. Spojrzał na swoją przełożoną. Wyraz twarzy Fotosyntezy dobitnie mówił, że się z nim zgadza.

- Ekhem... jedzcie sobie. I posłuchajcie, co mam wam do powiedzenia. Wypadałoby w końcu, żebym się wytłumaczył. No więc, po tym jak się rozeszliśmy, obszedłem całą wiochę i nie znalazłem ani centymetra taśmy klejącej. W przygnębieniu sięgnąłem do kieszeni w poszukiwaniu julingów i okazało się, że jakiś niegodziwiec mi je ukradł!

- Och.. – powiedziała Fotosynteza.

- Ach.. – powiedział Tranzystor. Zasłuchany w opowieść tak samo jak driada.

- ... Kompletnie załamany przyszedłem do tej karczmy, jedynej i najlepszej w całym Skośmitrawę1, usiadłem na ławie w Pedosferze, to jest w dziale dla palących (driada nieznacznie się skrzywiła) i począłem zalewać się tanim winem marchewkowym. Pocieszała mnie tutejsza szynkarka, piękna panna Orogeneza, znana większości pod pseudonimem Kotlet. Mieliście okazję już ją poznać – niezwykle miła osóbka, nieprawdaż? Przeprowadziliśmy interesującą rozmowę w trakcie której dowiedziałem się, że jest tu ktoś, kto ma dla mnie wiadomość. Mam tu na myśli barda, Helmuta Żeglarza – tu Juling wskazał na uśmiechniętego krasnoluda. – I tu rozpoczyna się najważniejsza część mojej opowieści. Jest to tajna sprawa, ale myślę, że mogę wam zaufać.

Juling opowiedział im o tym, jak to Rosyjskie Cygaro kazał mu odnaleźć Sowietzkiego Niegasnącego Skręta i jak miała mu w tym pomóc Fotosynteza. Słuchacze kiwali głowami ze zrozumieniem. Kiedy skończył, odezwał się Helmut Żeglarz:

- Pozwólcie, proszę szanownego towarzystwa, że dokończę tę historię – ozwał się swym dźwięcznym, przepitym głosem o egzotycznym, szwabskim akcencie. – Tak więc, płynąłem swym statkiem „Sława Sztumu” ze Szwabii, mego kraju ojczystego. Musicie wiedzieć, moi drodzy asfaltowi, że jestem bardem, ale uwielbiam pływać statkami, dlatego jestem znany głównie na wyspach, ale nie odbijając od tematu. Siedziałem tego dnia na rufie mego statku i układałem nową balladę, gdyż kto fałszuje, ten trzy razy się modli. I wtedy w przeciągu pół minuty rozpętał się straszliwy sztorm. Bylibyśmy nieomal zatonęli, jednakże mój, nie chwaląc się, talent żeglarski uratował nam wszystkim życie, ponieważ kazałem zarzucić kotwicę. Gdy morze się uspokoiło, na pokładzie mego statku przyuważyłem niewielką, zakorkowaną butelkę. Myślałem że to rum – oblizał się – ale nie. Była to wiadomość do mnie. Pisało w niej, że mam odnaleźć niejakiego Julinga i opowiedzieć mu, co słyszałem na dworze mego króla w Sztumie, na temat szukanego przez was artefaktu – westchnął. – Nie jest to proste zadanie. Jedyną osobą, która mogłaby wam pomóc, jest Wąsik, mag mieszkający w lesie niedaleko Kiełbasa City, stolicy hrabstwa Snapshot. Nie można się tam dostać morzem ze względu na nieustanne sztormy i wiry. Jedyny trakt wiedzie przez Mroczne Pola Kukurydzy. Grasują tam złowieszcze Kulki2. Można jednak bezpiecznie przejść, pod warunkiem że nie zboczy się ze Ścieżki Pomiędzy Łodygami. Jak wiecie albo i nie, droga przez Miski Do Góry Dnem nie wchodzi w grę, ponieważ jeszcze nikt nie przeszedł tamtędy żywy. Krążą pogłoski, że nad tym obszarem ciąży klątwa, rzucona przez demonicznego nekromantę mieszkającego gdzieś za nimi. Podobno nie chciał on, aby ktokolwiek dostał się do jego siedziby. Nikt nie podejmował się zdjęcia tej klątwy – wszyscy mówią, że jest dobrze jak jest, licho siedzi u siebie, a jak ktoś mu się pcha pod ręce, to jego sprawa. Tak więc, skoro idziecie do Kiełbasa City, to ja zabieram się z wami – to powiedziawszy, zakończył swój wywód sapiąc z wysiłku.

- Po kolei, po kolei. Sądzisz że my z Tranzystorem tak po prostu w to wchodzimy, olewamy plantację i rzucamy się na poszukiwanie jakiegośtam świństwa, które niszczy zdrowie i zanieczyszcza środowisko? Nie, dzięki – parsknęła Fotosynteza.

- No ale myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi... Jeżeli mi nie pomożecie, Rosyjskie Cygaro mnie zabije... Proszę... – wysiąpił Juling najbardziej płaczliwym tonem, na jaki udało mu się zdobyć.

- Cóż, właściwie to tydzień urlopu by nam nie zaszkodził – doppler spojrzał na Fotosyntezę.

- Może masz rację... – driada pomyślała, jak w ten sposób ocali świat przed katastrofą ekologiczną zakładając na tego skręta katalizator. – Chodźmy więc rzucić się w wir przygody – wygłosiła patetycznym tonem.

- Hurra! – ucieszył się Juling. – A co zrobimy z tym hobbitem??

Parę minut później świeżo upieczeni poszukiwacze przygód wraz z Helmutem Żeglarzem pukali do drzwi Eustachiusza Cudotwórcy. Wszyscy westchnieniem szczęścia skwitowali jego ofertę załatwienia sprawy. Gdy drzwi się otworzyły, bard wystąpił przed towarzyszy i powiedział:

- Witaj o wielki Eustachiuszu! Twa sława rozbrzmiewa od jednego krańca świata do drugiego, odbija się od sklepienia niebieskiego, żeby następnie uderzyć w mój statek, który rozwozi go w moich balladach po wszystkich zakątkach, wsiach i miastach! Pragnę złożyć ci w darze te dwa sztokfisze jako dowód mego uznania dla twych osiągnięć – to powiedziawszy złożył je przed swym rozmówcą, który wpatrywał się w niego z rozdziawioną gębą i wytrzeszczonymi oczami. Dopiero po chwili odzyskał mowę:

- Eee tak, dziękuję, wejdźcie, dobrzy ludzie.

Eustachiusz mieszkał we wcale ładnie urządzonej chatce. Na ścianach obwieszonych półkami stały rzędem różne mikstury i eliksiry, z sufitu zwieszał się wypchany pterodaktyl.

- To dla ozdoby – uśmiechnął się do osłupiałej drużyny. Lubię stwarzać pozory. Przynieśliście narzędzia?

- Oczywiście, tu są – Tranzystor położył młotki i śrubki na podłodze. – Nie mamy tylko taśmy klejącej.

- Spoko, poradzę sobie i bez tego. Wysyłając was chciałem sprawdzić jak bardzo zależy wam na wskrzeszeniu tego hobbita. Zdobycie tych wszystkich drobiazgów w takiej zapadłej dziurze jak Skośmitrawę to nie byle zadanie. Wielu by się zniechęciło, tym bardziej że zlecający robił wrażenie wariata – Eustachiusz wybuchł śmiechem. - A teraz udowodniliście że zasłużyliście na nagrodę, tak więc spoko, zrobię porządek z tym niziołkiem.

To powiedziawszy zdjął ze ściany dziwny przyrząd przypominający pistolet. Było na nim napisane: "Radioaktywny Elektroturbinator na Baterie. Dozwolony dla dzieci od lat trzech". Wstrzelił z niego do hobbita. Niebieski promień oplótł niziołka niczym sieć. Po chwili mały otworzył oczy i z trudem stanął na nogach.

- Przez jakiś czas będzie wyglądał jak majtki owinięte na lince od prania, ale to minie, zobaczycie – powiedział z uśmiechem Eustachiusz.

- Czyżby? – hobbit spiorunował go wzrokiem.

[CDN]


1. Skośmitrawę – niewielka wioska położona na zachód od dżungli. Blisko z niej do morza. Słynie z Eustachiusza Cudotwórcy, rewelacyjnych kotletów schabowych z karczmy „Pod Przypalonym Kotletem” i niezwykle wsiuńskich wieśniaków mieszkających w niej. Przeważa hodowla świń (z powodu przemysłu kotletotwórczego).^

2. Kulka – otoczona legendą złowieszcza banda zbójców. Dowodzi nimi enigmatyczna Voilá. Poza tym badacze nie ustalili niczego konkretnego na ich temat.^

Autor: Sentinel & Kelen

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.