Tawerna RPG numer 76

Krzywe zwierciadło

Rozdział I

Dawno, dawno temu, cholera wie gdzie, w głębi tropikalnej dżungli, stał sobie niezwykle tandetny, rozsypujący się szałas. Zbudowany był głównie ze starych, spróchniałych gałęzi, skórek od bananów i zużytych opakowań po chipsach. Wokół niego walały się niedopalone fajki. Wszędzie śmierdziało spalenizną. Poza tym zakątek wyglądał niezwykle miło i przytulnie.

Idealną ciszę przerwał nagle piekielny wrzask:

- Heeya hija unga bunga julingi the best !!!

Po chwili na ziemi wylądował odziany w skóry kaszalotów człowiek, wyglądający jak emerytowany Fred Flinston. Wypuścił z dłoni lianę i wyjął z kieszeni paczkę julingów1. Zapalił i wepchnął sobie do ust pięć na raz:

- Yeah, julingi są joł – westchnął z rozkoszą.

Po wypaleniu, pi razy drzwi, około pięciu opakowań, rzucił się jak długi na posłanie wewnątrz chatki (zrobione z gazet o tematyce „Jak się zaciągać żeby mieć potrójną jazdę” itp.) i zasnął snem kamiennym.

Było mu bardzo przyjemnie. Jakiś podejrzany swąd łachotał jego narząd węchu. Był w siódmym niebie. Et in Arcadia ego- pomyślał przez sen.

- WSTAWAJ TY NIEDOROBIONY SCHABIE !!! Nie dość że ja, twój pan i władca, zaszczycam twoją nędzną istotę swoją obecnością, to ty nawet się nie ruszysz, żeby oddać mi pokłon.

- Wybacz mi, o wielkie Rosyjskie Cygaro! – poprosił płaczliwie Juling, spadając z łóżka.

- Phi! Tarzaj się w pyle, bo i tak nie zasługuj.. aaa, zaraz. Mam dla ciebie zadanie. Jak je wykonasz, uśmierzysz mój gniew i unikniesz srogiej kary. Jeśli ci się nie uda, rzucę cię pterodaktylom na pożarcie.

- Panie! Litości! Zrobię wszystko, tylko nie rzucaj mnie tym brudnym, śmierdzącym ptaszyskom...

Juling zaczął udawać, że zalewa się łzami i rozglądać się za chusteczką. Niestety, jedyną przydatną rzeczą której mógł użyć, aby się wysmarkać, był ekskluzywny, ekologiczny papier toaletowy marki „Hibiskus”. Na jasnozielonym opakowaniu widniał ciemnozielony napis Nie zmarnuj tego daru natury. Używaj maksymalnie jeden listek na dwa tygodnie. – Driada Fotosynteza. Juling, niewiele myśląc (w końcu był człowiekiem, który nie lubił wysilać umysłu), oderwał kilkanaście listków na raz i zaczął smarkać.

- Przestań się mazać, bo cię zwolnię. Masz mi przynieść legendarnego Sowietzkiego Skręta. Czy wyraziłem się jasno? – zirytowany człowiek, szczelnie opatulony w płaszcz koloru tabaki i tegoż samego odcienia okularki, wydawał się być zmęczony konwersacją ze swoim podwładnym.

- Ale szefie, przecież mamy julingi... – teraz Rosyjskie Cygaro miał wrażenie, że zaraz zgasi na julingu swoją dymiącą jak lokomotywa fajkę.

- Zamilcz! Sowietzki Niegasnący Skręt daje takiego kopa, jak plus–minus 495,37 julingów razem wziętych. Niestety, strzeże go niezwykle mroczna i plugawa bestia mieszkająca w...

- Spoko, już tam lecę, pa sze... – rozentuzjazmowany Juling właśnie miał wyskoczyć oknem i biec, biec aby dostać w swe ręce ten cudowny artefakt.

- Stój, idioto! I przestań wcinać mi się w słowo. Sam i tak nie dasz rady. Pomoże ci w tym pierwsza rzecz, na jakiej się przewrócisz wychodząc z domu. Zrozumiałeś?

- Yes, my master – Juling padł na kolana.

Rosyjskie Cygaro posypał się proszkiem Fiuu ze sproszkowanych liści fikusa i wybuchł, wzniecając ogniste tornado, które podpaliło przy okazji chatynkę Julinga. Ten ostatni z przerażeniem rzucił się na ratunek pozostałym fajkom, ukrytym w strategicznych punktach jego szałasu. Mając kieszenie pełne używek, wybiegł z dymiącej chaty i rzucił się pędem przez las, sam nie wiedząc, po o to robi. Dziwnym trafem, po przebiegnięciu kilku metrów, wyrżnął jak długi, zahaczając stopą o bliżej niezidentyfikowany obiekt. Już miał wstać i pobiec dalej, gdy nagle wpadł na pomysł, aby sprawdzić, co spowodowało jego upadek.

- Co za plugawy korzeń. Widać że to podróba. Oryginalne tak nie sterczą – zakończył inteligentnie.

I w tym momencie korzeń otworzył oczy.

- Aaaaaaaaaa!!! Samowytrzeszczające się korzenie! Ratuj się kto może! – przerażony Juling już zbierał się do biegu, gdy...

- Spoko ziom, to tylko ja. Jak masz coś na kaca to give me, plz – miękkim głosem poprosił Korzeń.

- Taaa. Gadający Korzeń.. Znajdź sobie innego wafla – prychnął z pogardą Juling.

- Nie jestem wcale Korzeniem, jestem zaklętą driadą. Zły urok może zdjąć tylko ten, kto się na mnie przewróci o godzinie 11.43 i da mi coś na kaca. Błagam, pomóż mi! Jesteś moją jedyną nadzieją. Ja... odpalę ci działkę za free! – Korzeń zaprezentował swoje zdolności do negocjacji. – No dobra, dwie, ale się pośpiesz.

- Hmm, działkę powiadasz? Brzmi zachęcająco... – Juling pazernie zaczął myśleć o tym, co to jest „działka” i jak się ją pali.

- To jak, pomożesz mi? – zaklęta driada spojrzała na Julinga z nadzieją.

- No dobra. Wiem, że to zbytek łaski, ale mam dzisiaj dobry dzień. Masz tu niskokaloryczną wodę mineralną, zagryziesz kanapką z serem i będzie ok.

W tym momencie, przy ogłuszającym huku, korzeń zmienił kształt na trochę bardziej podłużny. Mimo to Juling nie uznałby go za driadę, prędzej przewróciłby się na nim drugi raz.

- Dzięki ci. Zasłużyłeś na nagrodę. Pomóż mi wstać i idziemy na plantację – powiedziała driada.

- Jaką znowu plantację?

- Normalną, półgłówku. Jestem Fotosynteza i prowadzę największą korporację rolniczą w tym rejonie. Nie mów, że mnie nie znasz... – to mówiąc driada wypięła się z dumą.

Juling z przerażeniem pomyślał o tym, jak zmarnował dzisiaj o dwanaście listków papieru toaletowego za dużo. Sam dźwięk imienia „Fotosynteza” budził grozę wśród ludzi nie szanujących roślin. Mrożące krew w żyłach opowieści o tym, jak obchodziła się ze złapanymi przez siebie wandalami, sprawiały, że ludzie i nieludzie automatycznie chwytali konewki i narzędzia ogrodnicze i biegli do ogrodu. Odnotowano kilka przypadków istot, które umiarły z wycieńczenia z motyką i grabiami w ręce.

Sama Fotosynteza chodziła ubrana w wyzywająco wystrzępione, zielone kimono. Jaskrawozielone, krótkie włosy, tworzyły ekscytujący kontrast z zielonymi oczyma. Alabastrowo zielona skóra lśniła w słońcu, sprawiając, że jej posiadaczka wyglądała jak ufoludek. Idąc przez las obok Julinga, co chwilę potykała się w swoich drewnianych koturnach, ku niezwykłej uciesze tego ostatniego.

Nie uszli jeszcze 50 kroków, gdy drogę zastąpił im fioletowy słoń w czarnych okularkach rodem z Matrixa.

- Działka albo życie – syknął w stronę driady.

- Umyj się, bo zanieczyszczasz powietrze – odparła zirytowana Fotosynteza.

- Joł, no to zapowiada się imprezka - ryknął uszczęśliwiony Juling. Wyciągnął z kieszeni składaną rakietę do tenisa i zaczął nią okładać słonia. – A masz, a masz, przebrzydły rachanie!

- Nie, proszę, tylko nie rachan2 – jęknął dobity fioletowy słoń w okularach i rzucił się do ucieczki.

- Uratowałeś tutejsze powietrze! Dzięki tobie tutejsze roślinki nie zwiędną – driada mało się nie rozpłynęła z radości. – Niniejszym ja, Driada Fotosynteza, nadaję ci honorowy tytuł Obrońcy Przyrody. Uprawnia cię to do zniżek na mojej plantacji przez najbliższy miesiąc. Na każdym kupionym przez ciebie produkcie oszczędzisz 12 palantów3, jeśli kupisz dwa na raz, to 13 palantów; kupując trzy sztuki tego samego produktu dostaniesz gratis upominek – fasolkę pierdzącą. Możesz też zbierać punkty bonusowe i wziąć udział w naszej Wielkiej Loterii – główną nagrodą jest Multimedialna Konewka z Regulowanym Natryskiem. Reasumując: TANIEJ NIŻ W BIEDRONCE, pamiętaj, tamci to kompletni zdziercy, nie chodź tam. U mnie jest taniej – zakończyła ze słodkim uśmiechem.

- Eeee.. dzięki – wyjąkał Juling. – Ooo patrz, jakiś hałas! To na pewno następny Fioletowy Słoń! Hiiiiija, Allach Akbar !!! – wyjął rakietę tenisową i z tym okrzykiem zaszarżował wprost przed siebie.

- Stój, półgłówku, stratujesz trawę! – wrzasnęła Fotosynteza. Za późno. Zwłoki jakiegoś hobbita leżały już zmsakrowane na ziemi.

- Co ja zrobiłem... myślałem że to słoń... Jaki ja jestem głupi! – Juling wybuchnął płaczem, rzucił się na ziemię i zaczął się posypywać popiołem z julingów.

- Zabiłeś go.. jak mogłeś.. A przy okazji zdeptałeś tamtego chwasta – oburzona Fotosynteza nie mogła nad sobą zapanować.

- Ale... ja nie chciałem... to było takie... odruchowe... – załkał Juling.

- Nieprawda – w tym momencie oboje się odwrócili.

Po plecach Fotosyntezy przebiegł dreszcz. Oczy Julinga powiększyły się do rozmiarów koła od roweru. Przed nimi stała pięciometrowa, pomarańczowa krowa w różowe łatki. Na szyi dyndał jej srebrny dzwonek wielkości mikrofalówki...

[CDN]


1. Julingi – rosyjskie papierosy. ^

2. Rachan – rodzaj dinozaura. Niezwykle pazerny na kanapki z serem, żyje w okolicach wsi i zagród rolniczych. ^

3. Palant – tutejsza jednostka monetarna. 1 palant = 1 grosz; 1 idiota= 100 palantów; 100 idiotów = 1 pierdoła.^

Autor: Sentinel

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.