Tawerna RPG numer 72

Czworo

Dzwon z brązu zaczął rytmicznie wybijać godzinę lekcji. Tłumek dzieci z wolna przepływał przez wrota do wnętrza kościoła.

W sporym przedsionku malcy zdejmują z siebie wszystko prócz lekkich tog. Nie wolno bezcześcić świętego miejsca. Doczesność i wszystko co z nią związane musi zostać tutaj. Wstęp mają tylko z niej oczyszczeni.

Wnętrze właściwej sali jest dość ubogie. Kamienne ściany z nielicznymi freskami, duże okna z bezbarwnego szkła, gładka drewniana podłoga pełna małych słomianych mat. Tylko centralny ołtarz próbuje wyłamać się z obrazu całości. Niby manifest, na kamiennym postumencie stoi misternie wykonana lipowa rzeźba przedstawiająca bogów, u stóp których znajdują się ich symbole. Jest to jednak akcent raczej nie pasujący do surowego i ubogiego obrazu całości. Typowa wiejska świątynia.

Młodzi wierni siadają na matach dokoła ołtarza. Kapłan, również w zwiewnej szacie, trzymając w rękach swój amulet rozpoczyna codzienną modlitwę.

- Czworo jest bogów, jako i cztery są żywioły. A każde z czworga jeden uosabia. Jeden jest Feeshru - pan powietrza, życia i nieba. Jeden jest Manhru - ojciec ziemi, i natury. Jeden jest Manhru - ojciec ziemi i przyrody. Jedna jest Widhru - królowa wody, niezbędnej by trwać. Jeden jest Rothru - żywy ogień, patron rzemiosła. Czworo jest bogów i czworo jak jeden zgodni i mądrzy w działaniach. My natomiast oddajemy im swoje modlitwy, w zamian dostając ich łaskę.

W tym momencie amulet rozbłysnął na chwilę, a guru uniósł się ponad podłogę. Po sali przebiegło delikatne westchnienie. Mimo iż kapłan pokazywał tę sztukę przy każdej wspólnej modlitwie i stała się w gruncie rzeczy częścią rytuału, wszystkie dzieci nadal czekały w napięciu na tę chwilę. W oczach rozbłysły iskierki. Nagle wszystkie nabrały wielkiej ochoty do modlitwy. Mężczyzna uśmiechnął się w duchu. Osiągnął cel. Powoli wrócił na ziemię.

- Módlmy się zatem! Módlmy i podążajmy boską ścieżką prowadzącą ku wieczności.

Cała sala zamilkła. Grupa młodych duszyczek w skupieniu zaczęła powtarzać w myślach wyuczone fragmenty, a czysta wiara niczym ptak niosła się w niebiosa.


- Dzisiaj dostępujesz zaszczytu przejścia w dorosłe życie. Przyjmij więc swój symbol wiary który poprowadzi cię do nieśmiertelności duszy. Oto Ars Ninaen - Łza Bogów. Noś ją zawsze ze sobą. Teraz wstań. Czas twojego dzieciństwa właśnie się zakończył.


Brzdęk... żelazne płytki kaftana zderzyły się ze sobą... brzdęk... jeden... drugi... teraz cała masą brzdęków... założony... kwestia bezpieczeństwa - każdy wie, że żelazo jest odporne na magię... teraz można wejść... brzdęk... brzdęk... rytmiczne pobrzękiwanie kroków...


Setki brzdęków... dziesiątki ludzi...

- Dawaj to tutaj. Musimy spuścić to cholerstwo... ogromny aktywny pokład... wyobrażasz sobie jaką skumulowano tu moc? Flary będą ją wypalały całymi godzinami.

Wielkie żelazne zaciski oplotły wystający fragment minerału. Pulsujące bladoniebieska poświata zamigotała i rozbłysła na stałe. Długim przewodem popłynęła energia.

- Zobacz jaki wielki... wciąż pełen mocy. Magowie będą zachwyceni. Taki pokład...

- Właściwie dlaczego oni nigdy tu nie schodzą? Nigdy nas nie kontrolują osobiście.

- Żelazo... wszędzie tu go pełno... To ich blokuje. No i jest tu dość niebezpiecznie. Dryt to nie zabawka. Widziałeś kiedyś w ogóle co się dzieje, jak skruszy się aktywny?

- Nie. A pan?

- Tylko raz... Poślij po kolejny przewód. Jednym będziemy rozładowywać to przez tydzień.


"Dryt - o niezwykłych możliwościach minerał. W formie czystey pochłania zewsząd energię. Staye się wtedy 'aktywny' i pulsować słabym, białym światłem zaczyna. Dużo ciekawsze yest natomiast to, iż pod wpływem żelaza może oddawać yą także. Tylko ten metal yest także w stanie go skruszyć. Podeyrzewa się, że to przez minerału budowę, cząsteczki którego trzymayą siebie tylko dzięki skumulowaney w wiązaniach mocy, którą żelazo rozprasza rozpad powoduyąc. W związku z tym istnieye teoretycznie możliwość takiego drytu wyładowania, iżby rozsypał się w proch, czego yeszcze nikomu się dokonać nie udało.

Naruszanie struktury minerału aktywnego także powoduye uwolnienie energii, która natychmiast szuka możliwości wyładowania się i wywołuye do przewidzenia niemożliwe skutki. Może to być zarówno morze kwiatów, yak i śmierć natychmiastowa.

Dryt także yest niezwykle trudny w obróbce, a dobór proporcyi żelaza odpowiedniey, tak by swobodnie służył za magazyn many, yest ściśle strzeżoną tayemnicą rzemieślników nielicznych. Mistrzostwo w tym osiągnęli krasnoludzi, którzy są równocześnie eksporterami drytu naywiększymi, ze względu na umieyscowienie większości złóż w ich królestwach. A w szczególności Górach Żelaznych"

Encyklopedya Powszechna, wydanie pierwsze


Flary wciąż paliły się. Energia płynęła nieprzerwanie od kilku dni, podsycając zaklęcie zapalające... Wszystkie przewody zostały skierowane do tego pokładu.


Brzdęk... Brzdęk... Brzdęk... To dźwięk żelaza... Brzdęk... Ale nie kroków... Brzdęk... Tak brzmi kopanie... Brzdęk... Brzdęłłłgggggg... A tak brzmi aktywny dryt...


Flary zamigotały. Czyżby wreszcie kończyło się? Zgasły... zabrakło energii do spalania... To wielka chwila. Taki pokład pozwoli wreszcie przełamać monopol parszywych karłów. Zarządca nie miał nic do krasnoludów jako krasnoludów. Nie był rasistą. Przeklinał równo każdego, kto mieszał mu w interesach.

- Ekipy! Do środka. Czas zrobić porządek z tym cholerstwem.

Robotnicy weszli na niższe pokłady. Brzęk kaftanów powoli cichł w tunelach. Minęła chwila... Zaczęli wychodzić z powrotem. A właściwie wylewać się tłocząc na sobie. Ludzie biegli w panice, zrzucając z siebie ciężkie ubranie pod nogi innych.

- Co do diabła?

A za nimi wylał się dźwięk. Chory dźwięk wypaczonej rzeczywistości. Ale miał w sobie jakiś delikatny, znajomy akcent... tak... akcent trzeszczącego drewna... Zarządca spojrzał na podpory... ruszył wolnym krokiem ku wyjściu... a po kilku krokach rzucił się do ucieczki.


Teoretycznie nie był wyklęty. Jednak śmierć rodziców wywołała ogólny brak szacunku do jego osoby - ktoś o "takich korzeniach" nie może być dobrym wyznawcą Czworga. Umarli na jego oczach podczas tragedii w kopalni drytu przysypani walącym się stropem. Po prostu umarli. Sam nieraz widział jak starsi wioski odchodzili do wieczności, czy to po prostu świetlistą duszą opuszczali ciało, czy nawet płonąc świętym ogniem Rothru. Raz nawet, po starego kapłana, przyjechał wielki rydwan wysłanników Feeshru i odwiózł go do raju. Każdy umierał inaczej, ale zawsze była to śmierć zwieńczona „odejściem”, stanowiącym nagrodę za niezłomną wiarę. A oni po prostu zginęli. Wiedział jakimi byli wyznawcami. Codzienne, regularne i przede wszystkim szczere oraz gorliwe modlitwy, były stałym elementem ich życia. A mimo to nie dostąpili wieczności. Nie mógł tego zrozumieć. Ale nadal wierzył. Codziennie kontemplował w samotności. Nie mógł jednak znaleźć odpowiedzi. Wyruszył więc na poszukiwania.

Wędrował od świątyni do świątyni. Studiował religie, rozmawiał z kapłanami i oczywiście modlił się. Tylko wszędzie zawsze mieli jedną odpowiedź: "widać nie byli dobrymi wyznawcami". A to do niego nie przemawiało.


Las... zieleń... brzdęk... o cholera...


Ciemność... ból głowy...

- Gdzie ja jestem?

Otwór którym tu wleciał prawie nie wpuszczał światła. Z kieszeni wyjął mały okrągły kamień. Wziął do ręki. Taka przydatna, podróżna zabawka.

Światło... ściany... napisy... postument... świątynia? Chyba tak. Spojrzał na obrazy zdobiące pomieszczenie. Wielkie słońce na środku sufitu. Czciciele słońca... czytał o nich kiedyś...


"Ten prymitywny kult wyznaje istnienie jednego 'Boga', objawiającego się pod postacią słońca. Co ciekawe, wierzą mimo braku jakichkolwiek dowodów istnienia. Twierdzą, że nie są one potrzebne. Przeklinają 'fałszywą czwórkę'. W każdej swej świątyni trzymają przedmioty, które jakoby są w stanie zabić istoty podszywające się pod boskie postacie"

Mines Barth - Religie i Kulty


- Muszą gdzieś tu być...

Podszedł do ołtarza... tak... są... Widywał już wiele w kolekcjach znawców religii. W sumie nigdy nie zauważył w nich wspólnej cechy... może po za tym, że były zardzewiałe. Każde wyglądały inaczej i często w ogóle nie były bronią. Tutaj natrafił na coś podobnego do... noża? Tak. To chyba nóż. Niewielki i raczej służący do cięcia pergaminu, niż boskich arterii. To coś miałoby zabić Feeshru? Śmieszni kultyści. A koncepcja boga... Jak można wierzyć w coś, co nie daje jasnych znaków obecności? Uznawać nieliczne zbiegi okoliczności za przesłania? Nie... bezsensowny fanatyzm bez logicznej podstawy.


Las... zieleń... gościniec...


- Witamy w Ars-Ment, największej świątyni Czworga.

Spojrzał w górę. Wielka bryła ziemi unosi się ponad kraterem. Dom bogów. A przed nim centrum wiary. I siedziba najwyższego kapłana.


Skrzypnięcie drzwi. Koniec modlitwy.

- Chodź. On czeka na ciebie.

Korytarz... główna nawa... ołtarz...

- Czyż to nie piękne miejsce?

Wytrąciło go to z zamyślenia. Rozejrzał się. Rzeczywiście piękne. Marmur, wszechobecny marmur. Mawiają, że całą świątynia została wykuta w jednej skale, którą Manhru przeniósł na to miejsce. Ale nie jest tu by podziwiać.

- Przychodzisz więc z pytaniem?

Wyjaśnił

- Tak... Widzisz synu, musi być jakiś tego powód. Może mieli coś na sumieniu, czego nawet ich modlitwa nie zdołała zmazać? Ale ty masz szansę... Czekaj!

Nie czekał.


Korytarz... brama... gościniec... zieleń... las..

Nawet On... nawet On nie wie... nikt mi nie powie. Chyba tylko bogowie znają odpowiedź... bogowie... tak blisko, a tak daleko... do Domu Bogów nie ma dostępu...

Zieleń... zapach mchu... sen...

Zasnął gdzieś na leśne ściółce, mocno trzymając swój amulet. Blask przebijał się przez splot palców.


Sen... sen o odpowiedzi... sen wiecznie niedokończony...


Las... las? Gdzie jest las?

Rozejrzał się. Marmurowa posadzka i... koniec. A raczej krawędź. Krawędź? Nie, to niemożliwe. Podszedł do niej i spojrzał w dół. Jest w Domu Bogów. Odpowiedzi... Obejrzał się. Pałac... Wiele o nim czytał. Wiele o nim słyszał. Wiele o nim rozmyślał. I dokładnie tak sobie wyobrażał.

Ruszył do wejścia. Dalej aż do końca wielkiej sali, gdzie na tronach siedzi czwórka bogów. Stanął przed nimi i... poczuł się malutki. Jago problem? Jaki problem? Czym on jest wobec ich problemów? Jestem nieważny. Jestem nieistotny. Jestem kółkiem w maszynie Jestem...

"Po co przychodzisz?" To nie konkretny głos. To jego własne myśli.

- Przyszedłem dowiedzieć się o śmierć rodziców.

"Czemu? Są przecież tutaj z nami. Szukałeś odpowiedzi, a była przecież oczywista."

Zza kolumny wypłynęły dwie zjawy. To oni. Tak! To na pewno są oni. Teraz mogę odejść. Teraz...

Teraz słońce wyszło zza chmury. Wpadło do pomieszczenia przez witraż i zaatakowało jego oczy. Ocknął się z transu. Spojrzał trzeźwo. Nie było rodziców. Rozejrzał się po sali, która nagle wydała się całkiem inna od tej z wyobrażeń. Była taka... zwyczajna. Z lewej wejście do innej, mniejszej - jakby laboratorium. Z drugiej strony natomiast kuźnia. To w niej tworzą Ars Ninaen z... Otworzył szerzej oczy. Spojrzał na swój amulet. Tak jak sądził był wygaszony... nieaktywny.

- Kto nie śni tego samego snu co świat i budzi się nie w porę, ten powinien spać snem wiecznym - usłyszał całkiem zwykły, choć niewątpliwie władczy głos.

Odwrócił się do jego źródła i spojrzał na bogów. Byli mniej więcej tacy jak na posągach, ale... tak jak posągi nie mieli w sobie nic nadzwyczajnego. Nagle zwrócił uwagę na szczegół, który zawsze mu umykał. Serca... serca mieli z jakże znanego mu minerału. Jarzyły się błękitnym blaskiem. Poczuł coś w kieszeni. Nożyk? Żelazny nożyk. Przecież był pewien, że go tam zostawił... Zresztą to nieważne. Ważne stało się co innego.

Rzucił się przed siebie unikając pocisku. Niedawno wyśmiana legenda przestała go bawić.

Słońce grzało coraz mocniej.

Autor: Wojciech Yellow Żółtak

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.