Wybrany spośród swej rasy... Przełamał to, co ją ogranicza... Jego przeznaczeniem jest władza nad światem... Jego włos mieni się lśniącą czernią, a zęby błyszczą złotem... Nic nie jest w stanie go zatrzymać... Nawet śmierć... Ani nawet głód... Będzie bogiem!... Będzie potęgą!... Lecz jest... Jamnikiem... Nadjamnikiem... Jamodylem dokładniej... A nade wszystko jest... Jest Williamem... Jamodylem Williamem... Oto jego historia...
- Zżarłeś smoka!?!?!?
- Nie no, jeszcze trochę zostało...
- Kim ty właściwie jesteś?
- Jestem William! Władca stodoły i obory! Zwany też Fistandeeeaa... coś tam. Moim przeznaczeniem jest udać się Tam-Gdzie-Jest-Ciemno i zrzucić z dachu wielgachną Burthelmamhisis - Królową Sprośności, a wtedy...
- Dobra, już dobra - umówię się z tobą...
- Jak to ta moneta jest fałszywa!? Sam ją dziś rano zrobiłem!
- A masz na to jakieś dowody?
Zacofane Krainy™ już nigdy nie będą takie jak dawniej...
Otaczała go ciemność. Bezkresna ciemność nie mająca ani końca, ani początku. Gdzie by nie spojrzał, tam widział tylko czerń i czerń. I niekończącą się pustkę. Postanowił otworzyć oczy. Ujrzał ogień, duuużo ognia. Jego oczom ukazał się ognisty krąg otaczający trzy postacie odziane w czarne, postrzępione szaty. Postacie kobiet tak starych i chudych, że pomyślał Jak to, to się jeszcze nie rozleciało?
- JESTEŚMY WYROCZNIĄ ZACOFANYCH KRAIN™. WEZWANY TU ZOSTAŁEŚ... – przemówiła środkowa postać.
- Nie jest wam tam przypadkiem za gorąco?
Postacie rzuciły mu piorunujące spojrzenie.
- Dobra, dobra, ja tylko pytałem, bo wiecie, jakby co, to...
- SŁUCHAJ UWAŻNIE TEGO, CO MAMY CI DO POWIEDZENIA, JAMODYLU WILLIAMIE...
- Hej, a skąd wy wiecie jak ja mam na imię? – zapytał William podejrzliwie.
- GDYŻ JESTEŚMY WYROCZNIĄ ZACOFA...
- Tak, tak, to już słyszałem, ale pytałem się skąd wy zna...
- ZAMILCZ!! – wrzasnęła środkowa wyrocznia.
- No dobrze, już dobrze, nie ma co się tak gorączkować, ja tak tylko z ciekawości... A wiesz, przypominasz mi trochę ciocię Zosię, tak jak ona...
- AAAAAAAA!! – zawyła środkowa wyrocznia. – DLACZEGO TO WŁAŚNIE ON MA BYĆ TYM CAŁYM WYBRAŃCEM!? CZY NIE MOGLI SOBIE WYBRAĆ KOGOŚ INNEGO!? KOGOKOLwiek... – głos jej się załamał.
- Wybraniec?!? – Zapytał William zdumiony. – Gdzie!? Zawsze chciałem poznać jakiegoś wybrańca, choćby takiego najmniejszego....
W między czasie szata Wyroczni stojącej po prawej stronie powolutku zajęła się ogniem. Sama Wyrocznia jednak niczego nie zauważyła.
- TY JESTEŚ TYM WYBRAŃCEM!!
- Może być nawet taki malutki... tyci, tyci... Swoją drogą, ciekawe jak smakuje taki wybraniec?
W tym momencie dotarło do niego znaczenie słów Wyroczni.
– Kto? Ja? No wiesz... Niby nie mam nic przeciwko, ale... Ja już jestem jamodylem, więc nie mogę być wybrańcem. Ale dzięki za dobre chęci, w końcu chciałyście dobrze iii... tylko tak jakoś wyszło.
Środkowa Wyrocznia wyglądała jakby lada moment miała eksplodować. Szata prawej paliła się już niemalże na wysokości uda.
- TY TĘPY, IRYTUJĄCY, BEZMÓZGI JAMNIKU! JESTEŚ WYBRAŃCEM I NIE MASZ W TEJ SPRAWIE NIC DO GADANIA! A TERAZ...
- No wiesz? To nie było zbyt miłe. Ja nie jestem żadnym jamnikiem!
Prawa Wyrocznia właśnie zorientowała się, że z jej szatą dzieje się coś bardzo niepożądanego i panicznie starała się ugasić płomienie rękoma.
- ARRRRGHHH!! – wrzasnęła Środkowa Wyrocznia. – p... pp... PROSZę.... PO prOStU NaS WYSłUcHaJ... – była już na granicy płaczu.
- Ty płaczesz? Czy coś się stało? Nie chcę, żebyś płakała... - rzekł William. - Chociaż z drugiej strony? Przecież i tak cię nie znam...
Prawa Wyrocznia zaczęła się rzucać i miotać po całym kręgu, a płomienie obejmowały ją już niemal w całości.
- NIEEEEEE!!! ŻE TEŻ NIE MOGĘ CI NIC ZROBIĆ!!! MAM OCHOTĘ WYRWAĆ TWE SERCE WŁASNYMI RĘKOMA!!!!
- Jeśli miało by to ci pomóc, to czemu nie....
- POWYRYWAM CI USZY!!!
- O nie! Co to, to nie! Na to się nie zgadzam! – zaprotestował jamodyl.
Prawa, płonąca Wyrocznia, chcąc ugasić płomienie, zaczęła tarzać się po ziemi.
- DOBRZE!!! SPRÓBUJMY INNACZEJ!!! MASZ UDAĆ SIĘ W PODRÓŻ I ZNALEŹĆ LEGENDARNE OSTRZE LEGENDARNEGO... – w tym momencie w oczach środkowej Wyroczni pojawiło się przerażenie – LEGENDARNEGO... zapomniałam... – powiedziała prawie niesłyszalnym głosem.
- No wiesz, każdemu się może coś takiego przydarzyć. Pamiętam jak kiedyś wuj...
- KAŻDEMU, ALE NIE MNIE!!! JA JESTEM WYROCZNIĄ ZAC....
- Tak, to już mówiłaś, a wracając do wuja Alfreda, to...
- Siekacza Wędliny... – powiedziała lewa wyrocznia. – Siekacza Wędliny...
- TAK! WŁAŚNIE TAK! MUSISZ ZNALEŹĆ LEGENDARNE OSTRZE SPRZED WIEKÓW – SIEKACZA WĘDLINY!
- A po co mi ten siekacz? Jamodyle mają tylko kły, a nie siekacze...
Prawa Wyrocznia już się dopalała. Leżała na ziemi drgając w konwulsjach.
- PO PROSTU GO ZNAJDŹ! POTEM POZNASZ RESZTĘ! A TERAZ RUSZAJ! RUSZAJ! TWA PODRÓŻ CZEKA! – z entuzjazmem krzyczała środkowa wyrocznia.
- A wiesz, lubię podróżować...
I nagle był już zupełnie sam...
Sam w środku gęstej dżungli. Wydawało mu się, że nie jest to zwyczajna dżungla. Jego wewnętrzne głosy mówiły, że ona go obserwuje.
Jamodyl był odziany w szaty maga. A cóż to były za szaty! Ciemnogranatowe, ze smoczej skóry i ze złotymi ćwiekami, gustownie ozdabiającymi ramiona (w rzeczywistości była to guma i kolorowe pinezki, ale William wiedział swoje). Tak, ramiona! Otóż trzeba wam wiedzieć, że jamodyle nie chodzą tak jak jamniki, o nie. One chodzą na tylnych łapach, dzięki czemu przednie mają wolne i gotowe do działania. Jest to jedno z największych nieszczęść tego świata...
Po dłuższym namyśle, albo raczej jego braku, z niedoboru innych zajęć, William ruszył przed siebie. Szedł, szedł, szedł i szedł... Przez wiele, wiele długich i wyczerpujących godzin (dokładnie 10 minut), podczas których pokonał wiele kilometrów (dwieście metrów). W końcu wyszedł na rozległą polanę, po której walały się dziwne, metalowe walce, puste w środku oraz sporo nie zapisanych skrawków pergaminu i kawałków drewna, jakby odłamanych od większej całości. William, z nadzieją, że znajdzie tu coś do jedzenia, wbiegł na środek i rozglądał się łapczywym wzrokiem po okolicy. Wtedy stało się coś, czego nigdy nie zapomni... no, prawie nigdy - kwadrans też dobry, prawda?
Wtedy, właśnie wtedy, pojawili się oni... To było straszne! Ich zapach niemalże przeżarł mu nos, a sam wygląd mógłby zniechęcić go do obiadu... Mógłby, ale nie musiał. Gdy przemówili, ich głos rozdarł mu czaszkę wielokrotnym echem, jakim odbijał się wewnątrz jej pustki...
Kolorowe sny kiedy ja...
- Nieeee! - zakrzyknął William. – Wszystko, tylko nie to!!
Natychmiast rzucił się do ucieczki, lecz nagle widok przesłoniły mu kłęby różowych dymów, od których natychmiast począł kaszleć, kichać i prychać, hałasując przy tym jak stado rozjuszonych traktorów.
Ooops, I did it again...
- rozległo się rzężenie przypominające zarzynanie koguta.
- Aaaaaaaa!! – zakrzyknął jamodyli czarodziej, po czym rzucił się do ucieczki. Nie uciekł daleko, gdy drogę zastąpiło mu...
Heeeej! Hoooooo!
William padł na kolana i zaczął z całych sił tarmosić własne uszy, raniąc je swoimi pazurkami.
- Nie, nie! To niemożliwe! Ja nie chcę! – wykrzykiwał ginąc w zalewie znienawidzonych dźwięków mieszających się w upiorną muzykę.
I nagle znów znalazł się przed obliczem Wyroczni. Popatrzył na nie mętnym wzrokiem i rzekł:
- Ja was... Ja was... Ja was już gdzieś widziałem, dziewczyny... Tylko gdzie?
- TAK BĘDZIE – mówiła środkowa Wyrocznia całkiem go ignorując – WYGLĄDAĆ TWOJA KARA, WIECZNA KARA, JEŚLI NAS...
- Nieeeee! Wszystko, tylko nie to! Zrobię wszystko! – wrzeszczał William. - Choć z drugiej strony... do wszystkiego można przywyknąć.
- JEŚLI NAS ZAWIEDZIESZ – dokończyła Wyrocznia.
- Eeee... Co mam dla was zrobić, by eee... was nie zawieść? – wahał się William, gdy nagle dostał olśnienia. – Ooo, nie! Tego nie zrobię! Znajdźcie sobie kogoś w swoim wieku! A nie będziecie tu biednego Williama wykorzystywać i...
- PO PROSTU ZNAJDŹ SIEKACZ WĘDLINY – rzekła środkowa Wyrocznia. Prawa w tym czasie leżała bez ruchu na ziemi, lekko przy tym podymując, a lewa szukała czegoś w słowniku.
- Eee... Aaa, to trzeba było tak od razu! Już się robi! – rzekł William z ochotą ku uldze Wyroczni...
- WIĘC, IDŹ MÓJ CHĘPIOŃE…
- Chempionie... - powiedziała lewa wyrocznia ze wzrokiem utkwionym w słowniku.
- WCALE SIĘ NIE CZEPIAM – oparła środkowa.
- Nie, oczywiście, że nie... Ale mówi się „chempionie”, a nie „chępiońe”.
- AR JU WSIUR?
- Jess, off horse!
- A WIĘC RUSZAJ MÓJ CHEMPIONIE – rzekła środkowa Wyrocznia. – GIENIA, NIE LEŻ TAK POD NOGAMI, ZWIJAMY SIĘ... GIENIA?
- Chyba śpi... Nic tylko pozazdrościć optymizmu...
- NO NIEŹLE, MY SIĘ TU Z NIM UŻERAMY, A ONA UZĄDZA SOBIE DRZEMKĘ! NIEDOCZEKANIE!
Po chwili zniknęły za równo płomienie, jak i Wyrocznie, a nasz bohater usłyszał nowy głos...
- William! William! – wołała jakaś kobieta.
- Co on sobie wyobraża!? – głos mężczyzny dobiegał jakby przez mgłę. – Co on sobie w ogóle myśli!?
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
Łomotanie rozbrzmiewało w williamowej głowie, jak gdyby ktoś rytmicznie tłukł w nią maczugą, co nie było Williamowi jakoś szczególnie obce.
I znów kobiecy głos...
- Wyłaź stamtąd! – krzyczała. – Nie jesteś sam na świecie!
- Właśnie! Dobrze gada! – zawtórował jej chór głosów. – Siedzi już tam od ponad godziny!
William rozejrzał się dookoła. Siedział w małym (1,5 x 1,5m) drewnianym pomieszczonku o drzwiczkach mających lada moment wylecieć z zawiasów, z wyciętym małym serduszkiem i rozwścieczonym tłumem po drugiej stronie...
Autor: MAd Phantom
Pewne prawa zastrzeŅone. Tekst na licencji Creative Commons.