Obóz żołnierzy generała
Rozdział I
W okolicach Gór Neresu Zjednoczona Armia Ludzka zbudowała kilka obozów mających chronić Południowe krainy przed atakiem orków.
Obóz żołnierzy gen. Nailsa wyglądał strasznie. Ciągłe ataki czarnego szczepu tych bestii doprowadziły go do ruiny. Teraz, było to tylko kilka budynków otoczonych 3-metrową siatką z drutu. Na obitej blachą wieżyczce stał mężczyzna i uporczywie wpatrywał się w przestrzeń. Był odziany w ciemnoszary mundur ludzi z południa. Na jego plecach wisiał nieco przestarzały karabin, a w ręku trzymał lornetkę.
- Bardzo spokojnie ostatnio. Od pięciu dni żadnego ataku. Bardzo spokojnie, niebezpiecznie spokojnie.- pomyślał lustrując wzrokiem okolicę przez lornetkę.
Nagle, zamajaczył przed jego oczyma czarny punkt. Przyjrzał mu się przez chwilę. Był już pewien, to sztandar Krwawych Orków z Wybrzeża. Nadchodzą. Wyjął z kieszeni munduru metalowy gwizdek i zagwizdał głośno. Następnie zeskoczył z wieżyczki. Z baraku natychmiast wybiegło kilkunastu żołnierzy, w biegu ładując broń. Pojawiali się następni.
Szybkim krokiem podszedł do niego wysoki oficer z niebieską przepaską na ramieniu.
W taki sposób żołnierze z południa zaznaczali rangi wojskowe.
- Raport - powiedział krótko.
- Szeregowy Kerrel melduje zauważenie wroga na horyzoncie!- pośpiesznie odpowiedział żołnierz. Oficer szybkim ruchem nakazał mu odejść.
Żołnierze rozbiegli się na wyznaczone miejsca. Obstawiono stanowiska ciężkich karabinów oraz prowizoryczne blanki na dachach budynków. Nie było muru. Został doszczętnie zniszczony po ataku orków-saperów. Jego szczątki zniesiono do środka i ustawiono za drucianą siatką, by ją wzmocnić.
Teraz każdy już widział chmurę pyłu i sylwetki Czarnych Piechurów. Szeregowy Kerrel zajął pozycję na tej samej wieżyczce, na której wypatrywał wroga. Idąc zebrał kilka walających się tu i tam desek, położył je na wieżyczce w ten sposób, iż tworzyły pewną osłonę.
-Orki rzadko używają ciężkiej broni, raczej kusze samopowtarzalne, ewentualnie obrzyny. Nie produkują innej broni a broń ludzka jest za mała dla ich łap. Dzięki temu żyjemy- Tak ponuro rozmyślając budował swoje blanki i ładował karabin. Zaledwie włożył magazynek z ostrą amunicją, gdy usłyszał odgłos rogów. Byli już bardzo blisko. Mógł ich teraz policzyć. Pięćdziesięciu, może sześćdziesięciu wojowników.
-Gdy podejdą na pięćdziesiąt metrów, będą w zasięgu broni. - pomyślał przyglądając się nadchodzącemu wrogowi.
- Sto metrów - szepnął kładąc palec na spuście karabinu.
- Siedemdziesiąt - przyłożył kolbę do ramienia. Widział ich już dokładnie. Wszyscy wysocy na dwa metry. Sześćdziesiąt postaci o czarnej skórze, sterczących, dziczych kłach i wilczych uszach. Wszyscy uzbrojeni w kusze i strzelby oraz w budzące strach, ząbkowane miecze, kilku saperów z granatami odłamkowymi.
- Sześćdziesiąt metrów - Wymierzył w jednego z orków. Wróg nie zatrzymywał się.
Pocisk z hukiem wyleciał z lufy karabinu. Postać nagle zachwiała się i upadła brocząc krwią.
Kerrel trafił w pierś, prawie zawsze trafiał. Podobnie wystrzeliło piętnaście innych karabinów, pociski skosiły pierwszy szereg wrogów. Pomimo tego orki nie zatrzymywały się. Wciąż było ich około pięćdziesięciu. Zbliżali się do siatki będącej jedyną osłoną ludzkiego obozu. Szeregowy nerwowo przeładował karabin i wystrzelił po raz drugi. Nie celował długo, jednakże pocisk zmasakrował twarz pędzącego na przedzie orka. Czarny wojownik zginął , a jego pobratymcy przebiegli po nim dalej. Strzały padały też z innych stron obozu. Mimo, że orki padały jak muchy, ich nie zwalniali tempa. Kerrel wiedział już skąd brała się ta ich pewność. Przed gromadę wysunęła się wielka bestia - Berserk. Był to powiększony do monstrualnych rozmiarów ork. To plemię zawsze było niezwykle potężne. Teraz, gdy przedostały się do ludzkiego Piątego Świata, korzystając z ludzkiej technologii, powiększyły ich jeszcze bardziej. Mierząca dwa i pół metra wzrostu i długa na półtora bestia pędziła na drucianą siatkę. Szerokie bary i prężące się pod skórą mięśnie wskazywały na to, że może roznieść w pył nawet kamienny mur. Kerrel nie zastanawiał się długo. Wymierzywszy, posłał pocisk w pierś stwora. Strzał trafił, lecz bestia nie zwolniła . Ktoś inny strzelił także, trafiając w udo. Berserk zdawał się tego nie zauważać. Szeregowy Kerrel wstrzymał oddech i posłał pocisk w głowę stwora. Głowa i twarz była chroniona żelaznym hełmem, lecz żołnierz wiedział, że pocisk tego kalibru przebije osłonę orka. Spod hełmu trysnęła krew. Stwór zachwiał się, lecz biegł dalej zostawiając na piasku za sobą smugę krwi. Pociski żołnierzy trafiały wrogów jednego po drugim. Część ludzi przestawiła już broń na ogień pół-automatyczny, zwiększając ilość wystrzelonych posiłków kosztem celności. Orki padały na piasek, lecz byli już tuż przy siatce. Wciąż było ich trzydziestu. Kerrel posłał kolejny pocisk. Trafił w krtań. Pocisk przeszedł na wylot, żadna bestia nie powinna tego przeżyć. Berserk przeżył.
Ostatkiem sił skoczył na drucianą siatkę. Zahaczył ją wielkimi pazurami rozrywając doszczętnie. Przebiegłszy przez nią upadł, nie podniósł się. Otworzył jednak drogę swoim pobratymcom. Orki zasłaniając się metalowymi tarczami przeskakiwały przez dziurę w płocie. Żołnierze zasypali ich gradem pocisków. Z żelaznych tarcz wystrzeliły iskry. Z poza nich trysnęła krew. Niestety, przeciwnik był już za ogrodzeniem. Wystrzelił ze swoich ciężkich, prymitywnych kuszy. Kilku żołnierzy z spadło z dachów na ziemię z bełtami w piersiach.
Piotr Kerrel szybkim ruchem dłoni przestawił broń na ogień pół-automatyczny i zaczął, ostrzeliwać wroga. Nie było to łatwe, orki rozbiegły się po placu czyniąc niemożliwym strzelanie do kilku naraz. Pięciu podbiegło do budynku, w którym bronili się żołnierze. Wyjęli ciężkie ząbkowane niczym piły miecze. Kilkoma ciosami roznieśli drzwi i wkroczyli do środka. Padło kilka strzałów, następnie słychać było przeraźliwe, ludzkie krzyki. Część orków obrzucała ludzkie koszary granatami. Wybijały one szyby wpadając do środka, lub dziurawiły dachy. Jedna z bestii, trzymając obrzyn w łapie biegła w stronę wieżyczki Piotra.
Nie było wątpliwości. Ta bitwa była już przegrana. Żołnierz szybko zeskoczył z wieżyczki.
Ork był coraz bliżej. Kerrel wymierzył i nacisnął spust mierząc w krtań bastii, gdy nacisnął spust metaliczne dźwięk uzmysłowił mu, że nie ma już pocisków. Nerwowym ruchem dobył pistoletu. Niestety, opancerzony wojownik dobiegł już na odległość strzału.
Obie lufy obrzyna zionęły ogniem. Przeciwnik spudłował, śrut ze świstem minął żołnierza. Uderzył o metalowy słup podpierający wieżyczkę, odbił się rykoszetem. Część śrutu wbiła się w nogę żołnierza, nieco ponad kolanem. Szeregowy Kerrel poczuł rwący ból w nodze. Orczy wojownik odrzucił broń palną i dobył miecza. Bez siły żołnierz wypalił w niego trzy razy. Trafił, prawie zawsze trafiał. Pociski rozszarpały pierś stwora, zachwiał się i upadł twarzą na ziemię. Żołnierz splunął, odrzucił bezużyteczny karabin i rozejrzał się wokoło. Wrogów pozostało niewielu, ludzi jeszcze mniej. Nieliczni, zwykle ranni ostrzeliwali się zza beczek i skrzyń. Rozumiał, że musi olać honor i uciekać co sił w nogach. Tylko gdzie? Na zachód - obozy orków, na północ i południe - niemożliwe do przebycia góry. Na zachód- pustynia, paląca i sucha. To ostatnie było jednak jedynym rozwiązaniem. Ruszył w kierunku pozostałości zachodniej bramy. Poruszał się pochylony z pistoletem w ręku.
Kroczył ku żelaznej furcie w płocie. Rana krwawiła jednostajnie. Był już o jakieś 10 metrów od wyjście, gdy kątem oka dostrzegł trzy biegnące przed siebie czarne postacie. Wyglądały na zupełnie spokojne, najwyraźniej biegły wzdłuż płoty by udaremnić ludziom ucieczkę. Zdawały się go jeszcze nie zauważyć. Licząc na to, że nie spojrzą w jego stronę, skoczył ku furcie. Spojrzały. Gdy przeszedł płot usłyszał za sobą tupot orczych stóp. Nie zważał jednak na to. Wiedział, że w otwartej walce nie ma szans. Zataczając się dobiegł do wystającej z ziemi skały i schował się po jej drugiej stronie.. Dysząc ciężko oparł się o nią plecami. Dobył żołnierski nóż, włożył go do lewej ręki w prawej trzymając pistolet.
- Żywcem mnie nie wezmą - pomyślał. Nasłuchiwał kroków wroga, gdy do jego uszy dotarły grube, charpliwe głosy. Znał odrobinę prymitywnego języka orków więc był w stanie zrozumieć ich rozmowę.
- Czy nikt nie uciekł - zapytał groźny, złowróżebny głos.
- Nie, nikt - skwapliwie odpowiedziały inne głosy.
Kerrel osunął się na kolana i począł się oddalać od skały.
Udało mu się opuścić obóz i uciec przed śmiercią z rąk orków. Teraz musiał przebyć pustynię, a jego noga mocno krwawiła.
Autor: Michał "Maska" Kłusek
|