Siewca
Całe pomieszczenie było wypełnione strachem. Głęboka cisza powodowała, iż każdy szmer stawał się podejrzany. Klimatyzacja nie działała, tak jak większość elektroniki sterowanej przez główny komputer. Grupa szturmowa spaprała robotę i siedzieli teraz w ciemnościach. Sami i bezbronni. W ostatniej sprawnej latarce bateria powoli dokonywała żywota. Terminale były odcięte od sieci, a niekiedy z innych poziomów bazy dochodziły ich uszu przeraźliwe krzyki.
Sam, tak jak reszta naukowców, zupełnie nie wiedział co się stało we wtorek o dziewiątej dwadzieścia siedem. Był jedynie analitykiem, który segregował napływające z terminali dane. Większości z nich nawet nie przeglądał. Próbował podsłuchać kilka rozmów, szczególnie osób z wyższego szczebla. Niczego konkretnego się nie dowiedział. Alarm i grupy szturmowe przysłane z zewnątrz. Wszystko okryte całunem tajemnicy. Parę godzin po przybyciu komandosów dało się usłyszeć dźwięki strzałów i wybuch, po którym cała elektronika padła.
Wrzaski, krzyki i błagania tak straszne, że przeszywały na wskroś odbijały się w jego pamięci. Dźwięk wywracającej się kolejki z uciekającymi przyprawiał o załamanie. To była jedyna szybka droga wyjścia z bazy badawczej korporacji Heraku, teraz nie do wykorzystania. Zostały tylko schody, które pięły się przez cztery kilometry ku górze. Nikt jednak z obecnych w pomieszczeniu nie pragnął narażać własnego życia. Czekali. Na co? Na ratunek, który ciągle nie przychodził.
- Może jednak wyjdziemy? - szepnęła jedna z kobiet.
- Cicho - syknął ktoś, kto siedział naprzeciwko niej.
- Siedząc tutaj czekamy na śmierć, a zaledwie trzy piętra wyżej jest wyjście - stwierdziła nieco głośniej.
- Jeżeli nawet byśmy się tam dostali, czekałaby nas czterokilometrowa wędrówka w górę. Poza tym zewnętrzne systemy bezpieczeństwa mają własny główny komputer i zapewne wciąż działają...
- Mamy nasze karty identyfikacyjne!
- Pozwolenie przejścia musi udzielić administrator zewnętrznego systemu, zrozum to kobieto! A nie odwołano alarmu. Nikt nie przeszedłby żywy.
- Ciii - syknął Sam, przerywając coraz głośniejszą dysputę dwójki kolegów.
Umilkli i nasłuchiwali w ciemnościach. Cała siódemka, która tego felernego dnia miała wyjechać na zasłużony urlop.
Gdzieś na korytarzu słychać było powolne pełzanie. Cichy dźwięk rozmazywanego po powierzchni śluzu przyprawiał o mdłości. Wszyscy zastanawiali się co to mogło być. Na pewno żadne znane im zwierze, których na niższych poziomach było sporo. Ich uszu doszedł pomruk, pełny nieludzkiej agonii. Zimny pot oblał ciepłe i rozdygotane ciała. Było gorąco, klimatyzacja nie sprowadzała świeżego powietrza z powierzchni. Stęchlizna nie pozwalała swobodnie oddychać. Teraz poprzez szczelinę, która była pod drzwiami dochodził ich bliżej niezidentyfikowany zapach, od którego zbierało się na kaszel.
Wszyscy, jak jeden mąż owinęli twarze kawałkami materiałów i starali się osłonić twarze przed smrodem powodującym potężne łzawienie. Sam podniósł latarkę i świadom tego, iż bateria lada chwila może się wyczerpać poświecił na szczelinę, która mierzyła niespełna centymetr. Cokolwiek było za drewnianą przeszkodą zamruczało głośniej i uderzyło o drewno.
Mężczyzna, który siedział obok rzucił się w kierunku Sama, wydarł mu latarkę i zgasił ją. Cała siódemka zamarła bez ruchu. Odgłosy jakie wydawała nieznana istota przybrały początkowo na sile. Potem jednak ucichły. Ta chwila trwała nieznośnie długo. Sam myślał, że mijają wieki. Patrzył w jeden, niewyraźny w panującym półmroku punkt. I czekał tak jak reszta. Pragnął by to coś odeszło, zniknęło zza drzwi. Miał dość siedzenia, chciał uciec. Reszta go nie obchodziła, chciał się uwolnić, oddalić od tego piekła. Nie męczyło go już gorąco, ciągła ciemność i nieznośna cisza, ale sama myśl, że nie wie co się dzieje w całej bazie. Gdyby chociaż terminale były podłączone do sieci...
Z zadumy wyrwał go dźwięk rozmazywanego po powierzchni śluzu. Cokolwiek to było przestało się najwidoczniej interesować zamkniętym pomieszczeniem. Po chwili zapanowała zupełna cisza.
- Co to było? - spytała się kobieta, w której głosie można było wyczuć wzbierającą panikę.
- Nieważne co! - syknął mężczyzna, ten sam, z którym parę chwil wcześniej nieomal się kłóciła. - Najważniejsze, że zniknęło.
- Nie wytrzymam - stwierdził Sam i wstał na nogi.
Jego współtowarzysze zobaczyli, jak w półmroku przesuwa się w stronę drzwi.
- Nie bądź głupi, przyjdą po nas... - szepnął mężczyzna z latarką.
- Kto przyjdzie? Już byli, parę godzin temu. Nie wygląda by mieli nadejść następni. Prędzej wysadzą wszelkie możliwe wejścia i wyjścia z wentylacją włącznie.
- Korporacja nie pozostawia swych pracowników na pastwę losu.
- Propagandowe gadki. - mruknął Sam.
Wyciągnął z kieszeni zwyczajowego, białego fartuchu kartę chipową i wsunął ją w otwór. Mechaniczny zamek o własnym mikrozasilaniu zadźwięczał głośno. Wydawało się, że odgłos ten z hukiem pomknie po korytarzach w najgłębsze, nie oświetlone ciemności i przywoła na miejsce hordę demonów.
Sam stał bez ruchu kilka chwil. Modlił się, aby jego serce przestało tak łomotać. Waliło ono jednak, jak młot w kowadło, a dźwięk zdawał się wypełniać wszystkie kąty pomieszczenia. Kiedy uszu nie doszedł żaden upiorny odgłos, ani potępieńczy pomruk uchylił lekko drzwi. Panował nieprzenikniony mrok, zdawało się, że jeszcze głębszy i ciemniejszy niż w pokoju za nim.
- Trzeba włączyć zasilanie awaryjne - stwierdził cicho.
Nikt się nie odezwał.
- Nikt nie pójdzie ze mną? - spytał błagalnie Sam, odwracając się do towarzyszy niedoli.
Nie odpowiedzieli.
Na poły zrezygnowany, na poły pewny swego postanowienia, ruszył przed siebie i zamknął za sobą drzwi, tak by nic nie weszło do środka. Nie miał latarki, więc nie mógł oświetlić swojej drogi. Zostały mu zmysły i jego błyskotliwa pamięć, która niejednokrotnie okazywała się przydatna.
Brnął przez ciemności opierając się ręką o ścianę. Jak mu się zdawało, szedł w stronę sali spotkań. Zaraz przed nią po prawej stronie był pokoik kontrolny, z własną siecią. Tam stał trioterminal, dzięki któremu mógł włączyć zasilanie awaryjne na całym poziomie.
Jego słuch był wyostrzony do granic możliwości, stanowił bowiem jedyny zmysł, który mógł go ostrzec o zagrożeniu. Cokolwiek krążyło po bazie, nie posiadało plakietki pokoju na klatce piersiowej. Sam nie miał przy sobie nic, oprócz...
- Zapalniczka - szepnął sam do siebie.
Całkowicie zapomniał, że w kieszeni zawsze miał starego typu zapalniczkę, dzięki której zapalał sobie papierosy. Od jakiegoś czasu nie palił, ale stare dobre urządzenie cały czas ciążyło mu w białym stroju. Nie przepadał za samozapalaczami.
Sięgnął ręką do materiału i rozpoznał znajomy kształt. Szybko go wyjął i po chwili nikły płomień oświetlał fragment korytarza. Nie było to może najlepsze światło, jednak Sam wolał nie tułać się w ciemnościach. Teraz lepiej mógł przyjrzeć się wszystkiemu wokół. To co uważał z dumą za istotę technologicznego rozwoju wydawało mu się teraz najgorszym koszmarem. Sterylnie czyste ściany i podłoga odbijały nikły płomień. Gdyby działała wentylacja, nie byłoby tak źle, jednak upiorna cisza niczym ciężki całun przeszkadzała, pogrążała umysł w koszmarnych myślach.
- W końcu - szepnął cicho.
Podszedł do zielono pomalowanych drzwi. Jako analityk czwartego stopnia mógł tu wejść. Włożył swoją kartę w drzwi i gdy tylko usłyszał dźwięk otwierającego się zamka wszedł do środka.
- To tutaj - uśmiechnął się do siebie w myślach.
Podszedł do trioterminala. Obraz był wyłączony. Sam dotknął klawiatury palcami. Na diamentowej powierzchni natychmiastowo rozbłysła paleta barw, która stopniowo ukształtowała się w menu.
"Działa" - pomyślał radośnie.
Tego urządzenia używał może dwa razy, ale szybko przypomniał sobie jak je obsługiwać, by działało poprawnie. Minuty mijały, kiedy próbował przepiąć ważniejsze układy poziomu, na zasilanie awaryjne, które miało moc o połowę mniejszą od normalnego. Ostatecznie jego wysiłki zostały nagrodzone rozbłyskiem lamp plazmowych we wszystkich pomieszczeniach. Uśmiechnął się sam do siebie. Spróbował sprawdzić wszelkie raporty od godziny dziewiątej do dziesiątej. Niestety od dziewiątej dwadzieścia sześć nie zanotowano żadnych wpisów.
- A więc dalej nie wiemy nic - stwierdził.
Miał już wychodzić, gdy zauważył na ścianie topór strażacki. Nieraz wyśmiewał się, że to może posłużyć jedynie za broń dla potencjalnych sabotażystów, aniżeli za narzędzie ratunku. Teraz jednak karcił się za to w duchu. Topory mogły się przydać bardziej niźli by to się wydawało.
Wyszedł na zewnątrz. Korytarz był pusty, ale oświetlony. Mocniej zacisnął dłonie na broni i ruszył w kierunku głównego pomieszczenia poziomu. Stamtąd mógł wejść po schodach trzy piętra wyżej, włączyć zasilanie piętra personalnego i znaleźć właz bezpieczeństwa, dzięki któremu ruszyłby w czterokilometrową wędrówkę po schodach. Takie były jego zamierzenia. Musiał się stąd wydostać, nie mógł znieść głuchej ciszy i nieznanego wroga kryjącego się za ścianą.
Był w pobliżu głównego pomieszczenia, wystarczyło otworzyć tytanowy właz. Sam chciał już to zrobić, jednak coś go zatrzymało. Nagle poczuł potworne zdenerwowanie. Spojrzał za siebie, lecz nie zauważył niczego specjalnego. Chciał zniknąć. Wiedział, że śluzowata istota kryła się gdzieś tam w labiryncie korytarzy, nie miał zbytniej ochoty jej spotkać.
Nagle potężny huk rozszedł się z taką falą, że Sam upadł na ziemię. Tytanowy, półmetrowy właz wygiął się w stronę korytarza. Za chwilę warstwa metalu poddała się kolejnemu potężnemu uderzeniu. Mężczyzna nie miał wątpliwości, że lepiej będzie jeśli skieruje się do warsztatu, który łączył poziom trzeci i czwarty. Tam mógłby się wspiąć wyżej, a przy okazji uniknąć spotkania z kolejną istotą.
Tak też zrobił. Wszystkie korytarze były dobrze oświetlone, więc nie miał większych problemów ze znalezieniem drogi. Biegł, ale cały czas spoglądał za siebie. Strach i przerażenie dodawały mu sił, z czasem nawet przeradzały się w wolę działania.
"Mogłem poświecić więcej czasu na ćwiczenia" - pomyślał.
Miał słabą kondycję fizyczną, zawsze pracował głową. Teraz musiał się zmierzyć ze swą piętą achillesową, rozruszać nikłe mięśnie, które z wolna zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
Zdyszany dobiegł do podwójnych drzwi warsztatu. Otworzył je i wszedł do środka. Włączył światło klaśnięciem i spojrzał wokół. Wszędzie pod ścianami walało się żelastwo najróżniejszych rozmiarów i kształtów. Gdzieś po drugiej stronie znajdowały się drzwi do chłodni, gdzie trzymano chemiczne próbki, niejednokrotnie wykorzystywane przy produkcji nowoczesnej broni energetycznej, nad którą pracowało Heraku. Na samym środku stał wielki stół z przykrytym kolejnym projektem. Miał to być obronny droid z ograniczoną sztuczną inteligencją. Prace jednak ustały na miesiąc przed końcem, ponieważ korporacja musiała dokonać cięć.
Sam nie myśląc dłużej popatrzył na pułki po lewej. Gdyby się na nich wspiął mógłby wejść na trzecie piętro rozbijając znajdujące się w ścianie okno. Podszedł więc tam i spróbował swoich sił. Niestety nie doszedł nawet do połowy wysokości. Po prostu nie miał kondycji. Opadł na ziemię, usiadł i oparł się. Krople potu zalewały mu twarz i moczyły przesiąknięte potem ubranie. Rzucił okiem na środkowy stół. Droid przypominał kształtem ogromną ośmiornicę.
"A jakby to uruchomić?" - spytał się sam siebie.
Z tego co pamiętał maszynę można było już włączyć, nie posiadała jednak zamontowanej broni energetycznej, jaką zawierał pierwotny projekt.
Z nową nadzieją wstał na nogi. Podszedł do stołu i zsunął biały materiał. Jego oczom ukazał się widok piękny i potworny zarazem. Doskonale wypolerowany i dopasowany tytanowy pancerz odbijał na swej czarnej powierzchni wszelkie źródła światła. Osiem odnóży o średnicy piętnastu centymetrów wyglądało na bardzo wytrzymałe. Z przodu droida było kilka kamer, którymi ten zapewne przechwytywał obraz. Wszystko wyglądało na gotowe. Wystarczyło znaleźć pulpit sterowniczy.
Sam niedługo szukał miniterminalu. Mała klawiatura pozwoliła wpisać odpowiednie komendy i załadować oprogramowanie. Po chwili mężczyzna uznając wszystko za gotowe wcisnął start, oddalił się o kilka kroków i obserwował sekwencję uruchomienia.
Kamery poruszyły się to do tyłu to do przodu. Najwidoczniej multiprocesor przetwarzał napływające dane. Końcówki macek zajarzyły złotym światłem.
"A jednak już coś zamontowali" - pomyślał.
Światełko na końcach odnóży świadczyło, że droid posiadał plazmogrzewy, których używano w obecnych pałkach policyjnych, służących do rozpędzania demonstracji. Temperatura ponad dwustu stopni Celsjusza przy zetknięciu bardzo szybko studziła temperamenty demonstrujących.
Olbrzymie macki zaczęły się poruszać. Najwidoczniej droid kalibrował sobie odnóża. Zamontowany multiprocesor nie powinien mieć problemów z taką masą danych, ale procedura startowa trwała długo. Za długo.
- Nie zdążyli zoptymalizować systemu - powiedział do siebie Sam.
Robot przez jakiś czas opanowywał wszystkie możliwości swojego mechanicznego cielska, po czym stanął na czterech odnóżach pozostałe trzymając w górze. Spojrzał na człowieka swymi kamerami, jakby analizując ubiór.
- Dane identyfikacyjne - powiedział nieludzki głos z jakiegoś ukrytego głośnika.
Mężczyznę oblał zimny pot. Jeśli nie wprowadzono w pamięć robota wszelkich danych identyfikacyjnych personelu, wielkie tytanowe macki mogły z łatwością go zmiażdżyć. Czytał, że mają mieć udźwig do dwóch ton każda.
- Samuel McKing
- Dane identyfikacyjne potwierdzone
Mężczyzna odetchnął z nieukrywaną ulgą. Droid zaczął obracać się wokół, badając pomieszczenie. Wyglądał groźnie, wolałby nigdy nie stanąć na drodze takiej sile. Ramiona maszyny miały być wydłużane, mógłby zatem podsadzić Sama do okien.
Nagle potężne uderzenie wysadziło drewniane drzwi z zawiasów i uderzyły w Sama. Ten padł ogłuszony na podłogę i nie starał się nawet podnieść. Słyszał jedynie co się działo w warsztacie. Początkowo maszyna prosiła o dane identyfikacyjne, ale nie otrzymując odpowiedzi włączyła procedury obronne.
"Sam weź się w garść i spieprzaj" - krzyczał do siebie w myślach.
Próbując opanować ból głowy wysunął się lekko spod drzwi. Olbrzymia macka uderzyła w ziemię kilka centymetrów od jego głowy. Spojrzał w górę, lecz nie zobaczył nic oprócz odnóży, które próbowały z rozmachu uderzyć napierającego wroga.
Człowiek w obliczu tytanicznej walki zaczął czołgać się ku wyjściu czując, iż wstanie na nieco chwiejne nogi może kosztować go życiem. Cokolwiek tu wpadło miało ogromną siłę i Sam nie miał złudzeń, że mechaniczny obrońca może przegrać tą batalię. Słyszał porykiwania, syki i dźwięk wgniatanego metalu, lecz nie odważył się popatrzeć za siebie.
Gdy był w odległości zaledwie kilku kroków od wyjścia, wstał na nogi i zaczął biec. W pierwszej chwili myślał, że upadnie, ale udało mu się utrzymać w pionie. Nie mogąc się powstrzymać spojrzał przez ramię na walczącą dwójkę. Ujrzał, jak maszyna pozbawiona jednej z odnóży, wkracza do chłodni poprzez wyrwane z zawiasów drzwi.
"Jeśli ta bestia jest tu, to pokój zebrań musi być pusty" - pomyślał.
Druga myśl jaka opanowała jego zmęczony umysł spowodowała, iż zwolnił swój bieg. Co jeżeli tych istot było więcej? Sam musiał zaryzykować. Zresztą z toporem miał chyba jakieś sznase.
Po drodze poślizgnął się na przeźroczystym śluzie i wyfroterował kilkanaście metrów podłogi. Wciągnął głęboko powietrze i powstał na nogi. Zacisnął mocno dłonie na broni. Strach przepełniał jego wnętrze, a serce waliło z ogromną siłą. Musiał biec dalej, ale nie potrafił ruszyć się z miejsca. Gdziekolwiek to było, musiało pełzać w pobliżu. Resztki zdrowego rozsądku zalała nowa fala strachu. Sam był gotowy rzucić się na stwora i pokroić go na plasterki.
Oparł się o ścianę i nasłuchiwał. Ciszę przerywały dźwięki zażartej walki, która wciąż trwała w warsztacie. Chwilowo przypomniał sobie o towarzyszach, ciekawiło go bowiem czy czekali nadal na złudną pomoc. Jeżeli ktokolwiek przeżył z grupy szturmowej lub personelu badawczego, z pewnością tułał się po podziemnym kompleksie szukając drogi ucieczki. Sam miał nieodparte wrażenie, że coś groźnego, coś potwornego poruszało się po poziomach bazy. Nos raczej nigdy go nie zawodził, musiał uciekać.
W końcu ruszył zmęczone nogi i zaczął biec ku pomieszczeniu spotkań. Po drodze cała elektryczność padła.
- Co do cholery!?... - syknął Sam.
Wyjął z kieszeni zapalniczkę i poświecił sobie przed oczyma, w drugiej ręce trzymał topór. Nie mógł biec, gdyż płomień nie oświetlał korytarza dalej niż na trzy metry. Oddychał głęboko i stawiał szybkie kroki, ciągle gotowy do zadania ciosu ewentualnemu wrogowi.
Doszedł do zielonych drzwi pokoju kontrolnego. Były roztrzaskane, a trioterminal w środku wyrwany ze ściany. Cokolwiek tu było miało co najmniej ludzką inteligencję. Samo wyrwanie kontrolera nie spowodowałoby padnięcia elektryczności. Istota ta musiała wyłączyć je za pomocą menu.
Przerażony wizją inteligentnego a zarazem silnego wroga wyszedł na korytarz i ruszył w stronę wyważonego wcześniej włazu. Gdy chciał przechodzić poczuł obrzydliwy smród. Całość była śliska od przeźroczystego, nieco kleistego śluzu. Mężczyzna z obrzydzeniem przeszedł przez półmetrową wyrwę w tytanie. Kiedy stanął na równych nogach podniósł rękę z zapalniczką, aby oświetlić większą część wielkiego pomieszczenia znajdującego się przed nim.
Kilka stołów leżało przewróconych na podłodze wraz z krzesłami, które produkowano przy użyciu drewna i syntetycznego jedwabiu. Sztucznie nasłoneczniane palmy stały, symetrycznie rozłożone w okrągłym pomieszczeniu. Sam nie dostrzegł żywej duszy, a jednak nieprzyjemne poczucie bycia obserwowanym nie pozwalało mu się ruszyć z miejsca.
Wyczulając swoje zmysły do granic możliwości ruszył przed siebie, w stronę schodów. W normalnych okolicznościach wykorzystałby jedną z trzech wind, niestety potrzebowały one komend głównego komputera. Stawiał krok po kroku i rozglądał się wokół, szukając najmniejszych oznak obcej obecności. Czuł się jak aktor na estradzie, lecz nie widział swych widzów. W końcu doszedł do drzwi, które nie wymagały wsadzania karty chipowej. Widniała na nich plakietką oznaczającą stopnie.
Uśmiechnął się sam do siebie i otworzył drzwi. Zaraz potem uskoczył do tyłu i potknąwszy się o przewrócone krzesło wpadł na stolik. Zapalniczka wpadłszy do doniczki z palmą podpaliła roślinę. Przez drzwi wszedł mężczyzna w poszarpanym stroju komandosa. Nie miał przy sobie żadnej broni, a twarz wyrażała zmęczenie.
- Uciekaj! - jęczał.
- Cicho, na Boga! - syknął Sam, próbując bezskutecznie wstać.
Komandos ruszył w kierunku Sama. Jego twarz znaczyła krew. Naukowiec potykając się kilkukrotnie odczołgał się w tył i dopiero wtedy udało mu się wstać.
- Kim jesteś? - spytał spanikowany.
- Uciekaj! Nie powstrzymam go! - jęczał żołnierz.
- Kogo nie powstrzymasz? Stój, powiedziałem!
Żołnierz powoli wlekł się w stronę analityka. Widać było, że ma skręconą nogę, ale nie zwraca uwagi na ból.
"Co robić?" - myślał gorączkowo.
W nos uderzył potworny, przyprawiający o kaszel odór. Sam odwrócił się i natychmiast zamachnął się na... pustą przestrzeń. Niczego za nim nie było. W pobliżu był jedynie oszalały komandos, który z wyciągniętymi do przodu dłońmi pragnął dojść do celu.
Na ramię sama spadła grudka śluzu. Popatrzył w górę, w nieprzenikniony mrok i z paniką uskoczył w bok. Gdyby zwlekał sekundę dłużej zielone, galaretowate cielsko zrównałoby go z podłogą. Sam pragnął przyjrzeć się zagrożeniu, ale w tej chwili złapał go szalony żołnierz. Ludzkie zęby wbiły się w szyję naukowca. Ten odepchnął kulejące ciało i wbił topór głęboko w czaszkę.
Komandos upadł na ziemię. Gdy Sam próbował wyciągnąć ostrze, cienka macka owinęła się wokół jego nadgarstka. Spod martwego ciała zaczęła wypełzać niewielka istota. Szybkim i nerwowym ruchem zdeptał ją. Pociągnął za topór. Ten nie chciał ruszyć. Człowiek spojrzał za siebie. Śluzowata istota zbliżała się do niego pełznąc wolno, jakby się droczyła z własną ofiarą.
- Nie dam się - syknął i wydarł broń z głowy truposza.
Uniósł ostrze, lecz nim ono opadło dostał potężny cios w plecy. Upadł na ziemię na wpół przytomny. Jego nogi owinięte zostały przez nieznane ciało. Potworna siła obróciła go na plecy tak, że mógł się przyjrzeć wrogowi.
Strach uderzył z taką siłą, że dla Sama wszystko przestało istnieć. Widział przed sobą tylko TO. Przeźroczysta skóra olbrzymiej istoty, pozwalała zajrzeć do jej promieniującego wyładowaniami elektrycznymi wnętrza. Środek wypełniała czerwonawa galareta, pośród której znajdowały się...
- Ludzkie mózgi - szepnął z przerażeniem.
Potężna macka zaczęła wciągać w stronę stwora. Jego ciało było powoli wchłaniane. Czuł jak kolejne komórki ciała ulegają kompletnemu strawieniu. Paniczny strach powodował, iż rzucał się na boki. Bezskutecznie. Wielka wypustka z kilkudziesięcioma gałkami ocznymi o wszelakich tęczówkach, zaczęła działać na niego hipnotyzująco. Do umysłu nie dochodził już ból, a przerażenie wypierała ciekawość. Wiedział, że to nie jego odczucia. To coś musiało narzucać mu własną wolę i odczucia. Nie pragnął już ucieczki, pogodził się z beznadziejnością sytuacji.
Kiedy wchłonięta została jego głowa poczuł potworny, rozdzierający ból. Stracił wszelkie zmysły jakie odczuwał w swym ludzkim ciele. Żył jednak. Miał świadomość własnego istnienia, pomimo że nie powinien. Po chwili poczuł dziesiątki myśli. Z początku sądził, że są jego, lecz zaraz potem doszedł do innego wniosku. To inne mózgi. One też żyły, też były niegdyś osobami, teraz zaś stały się częścią większego organizmu - doskonałego akceleratora możliwości, których zwykły człowiek nie mógł sobie nawet wyobrazić. Widział, chociaż nie miał oczu. Słyszał, pomimo że nie miał uszu. Był sobą, nie chciał poddać się zbiorowości. Opierał się. Walczył. Ich jednak było zbyt wielu, a jego wola nie miała siły przebicia. Musiał się poddać. Przegrać. Stać się Nimi. Przegrał więc. Już nie było Sama McKinga. Zginął wraz z wymazaną osobowością i wspomnieniami. Stał się Nimi, Siewcą... Siewcą nowej egzystencji.
Autor: Zguba
|