Drużyna vs Wołowina
Drużyna maszerowała dzielnie przez opuszczoną wioskę, a może sioło się tylko pochowało, gdy zobaczyło, jak orginalny zestaw bohaterów kieruje się w ich stronę. Raz po raz zaa zamkniętych okiennic i lekko uchylonych drzwi zerkały błyszczące oczy. Nawet kury oddaliły się na bezpieczną odległość. Koza uwiązana do jednego z domów zapobiegawczo usiadła, czas był wojenny, nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, a szczególnie ten, kto nie nosił bielizny. Jednakże obawy ludzi i kozy były niesłuszne. Choć Wiedźmin, Wampir, Bardka, Rycerz w Czerwonej zbroi, Łucznik, pieciu krasnoludów i gnom wyglądało naprawdę groźnie, byli bardzo poczciwi. A właśnie szukali pracy, bo złoto w mieszku kończyło się szybko. Stanowczo za szybko.
- Ludzieee! - wrzasnął Wiedźmin. - Ludzie tu jacyś zalęknieni, może jakaś okrutna bestia tu się panoszy? Mamy okazję zarobić i zjeść coś może.- powiedział zwracajając się do drużyny. W chwili kiedy Wiedźmin wypowiedział słowo "zjeść", krasnoludy dziwnie spojrzały na kozę. Koza pomyślała, że fajniej jest być paskudnym maszkaronem niż obiadem.
- Ludzieeeeee! Ludziieeeeeee! Kto tu jest sołtysem!!! - po raz wtóry wrzasnął wiedźmin. Wtem przez otwarte drzwi chaty wyleciał spłoszony mężczyzna, któremu kilku innych bardzo w tym pomogło. Nie wiedział, czy ma uciekać, czy błagać o litość. Zareagował wiec naturalnie... bardzo naturalnie...
- Dobry człowieku, czy ty...ekhm, ekhm... jesteś tu sołtysem? - grzecznie zapytał wiedźmin, choć z wyraźnym trudem i łzawiacymi oczami.
- Jam jest, dobry panie...
- A czy nie potrzebujecie ochrony?
- Ależ dobry panie, my już jesteśmy chronieni przez Wołowinę i jego chłopaków... - ze łzami w oczach odpowiedział sołtys skręcając w rękach filcową czapkę. Kontynuował po chwili. - ...już połowę wszystkich zbiorów im oddajemy, a wam płacąc pozbawim się środków do życia. Jakże to panie?!
Lekko zmieszany wiedźmin na chwilę stracił wątek i próbując odzyskać równowagę myślową, poczuł zapach mdłego ziela.
- Remament! Poratuj!
Momentalnie obok niego pojawił sie osobnik ubrany na czarno i pachnacy silnie mdłym dymem. Chłop zareagował ponownie. Jednak widząc karcące spojrzenie Wampira zarumienił się i cicho pierdął. Remament rzekł:
- Szłuchaj Palant, oni mają problem, a my puszto w sząłądkach, my pomoszemy im, a oni pomogą nam, prawda szołtysie? - jednoznacznie spojrzał w kierunku chłopa.
- Szołtysie!? - sołtys żałował, że nie ma już czym reagować. - Sołtysie!? - wiedźmin zapytał również, szczerząc swe bialutkie zęby. W czasie konwersacji ludzie zaczeli powoli wychylać głowy, a co odważniejsi, bądź głupsi, nawet wyszli z chałup.
- Pomożecie dobrzy ludzie!?!?! - chórem wrzasnęły krasnoludy.
- Pomożem!!! - wrzasneli dobrzy ludzie lekko tylko zmotywowani kaprawymi wyrazami twarzy krasnoludów i ich błyszczącym toporami. Koza odetchneła, wiedziała, że przeżyje do kolacji.
Wiedźmin Palant i rycerz wprosili się do domu sołtysa celem ustalenia warunków umowy pozbycia się Wołowiny i jego chłopaków. W tym czasie pod chatą krasnoludy śpiewały rubaszne piosenki w rytm wystukiwany na lutni przez bardkę. Gnom zniknął miedzy zabudowaniami, łucznik spał oparty o chatę, a Remament roznosił po wsi zapach ziela. Znikał i pojawiał się to tu, to tam, tak, że nikt nie wiedział, gdzie jest. On zresztą też.
- Dawaj Jaskra! Wal szybciej! - zaryczał gardłowo jeden z krasnoludów.
- Nauczysz sie wreszcie grać na tym cholernym instrumencie Jaskra!? - dodał drugi.
- Cały czas sie uczę! Znam już dwa akordy!
- Wiecej to ja porafię na swojej brodzie zagrać! - wrzasnął trzeci.
- I nic dziwnego, bo ona jest tak brudna, że nawet nie musisz nosić zbroi! - ripostował czwarty.
- A ty nosisz wąsy z włosów z nosa! - skontrował trzeci.
- Taaak! A ty nie umiesz wiązać rzemienia w bucie!
- A ty uuuuuuu... eeeee... yyyyyy... jesteś głupi!
- Cicho! Czego sie tak drzecie! Ogłuchliście już do reszty!? Jaskra, przestań walić w lutnie! Nauczyłaś się już nowego akordu? - dyskusję przerwal wychylony przez okno rycerz.
- Znam już trzy!
- Mówiłaś, że dwa - nagle obok zmaterializował się wampir strasząc rycerza, który cofając się, potknął się i upadł z brzękiem, klnąc siarczyście.
- Cicho, cicho towarzysze! Słuchajcie czego się nauczyłem! - piąty krasnolud wypierdział Wind of Change. Orginalne wykonanie zostało przyjęte szybkim machaniem dłoni lub ewakuacja z miejsca koncertu. Jedynie dzieci ze wsi biły brawo.
Tymczasem w domu sołtysa, który zdążył zmienić kalesony, opracowywano plan kontraktu.
- Dokąd mamy się udać dobry człowieku, by zlikwidować problem waszej wsi? - zapytał rycerz.
- Panie rycerzu, nigdzie nie musita iść, problem sam przylezie do wsi, jak co tydzień w niedziele wieczór.
- Palant, jaki mamy dzień?
- Niedziela, zbliża sie szarówka... Chłopie, a jaki gatunek bestii prezentują sobą Wołowina i chłopaki? - zapytał udając inteligenty wyraz twarzy wiedźmin.
- Cuu? Gatuniek? Bestiuff? Panie, to ino gang jest!
- Ludzie!? Ale ja zabijam tylko potwory!
- Panie Wiedźminie, jak pan ich obaczy, to nawet nie zauważy różnicy.
Na dworze zrobiło się już niemalże ciemno, a od gościńca dochodzić zaczęły głosy mężczyzn, wielu mężczyzn...
- Panowie! Czas się troszeczkę zabawić! Dziś bierzem wszystkie dobra naturalne!!! Haaaaa! - zaryczał osiłek z szyją szerszą od głowy. Koza znowu usiadła.
- Haaaaa! Haaaaaaa! - ryczącym śmiechem odpowiedzieli jego kamraci.
Wchodząc do wioski zobaczyli pięciu krasnoludów, Jaskrę, łucznika i kurz pozostawiony przez wieśniaków. Także przywitał ich stukot zamykanych drzwi i okiennic lub szelest snopków, którymi zasłaniano futryny.
- Ejże! Co ja widzę?! Dziś mamy promocję? Hej pokurcze! Wyskakujcie z kosztowności bo widzę, nadto wam ciążą! - ryknął w stronę krasnoludów największy osiłek.
- akże to? Pan się nawet nie przedstawił? - odważnie odpowiedział pierwszy krasnolud. Osiłek był w szoku. Nie był przyzwyczajony do konwersacji. Wcześniej sam widok jego kompanii sprawiał, że ludzie wszystko co mogłoby przeszkadzać w ucieczce, zostawiali jak stali.
- Yyyyyyy...Jestem Eustachy Lakta, ale mówią mi Wołowina! A teraz siup, bo walnę w dziób!
- Uuuu, przedawkowało się eliksiry wzmacniające... - powiedział rycerz wychylający się przez okno. Skutków swej wypowiedzi nie musiał długo oczekiwać. Dwudziestu chłopa z wrzaskiem rzuciło się w kierunku chałupy. Zrobili to tak szybko, że krasnoludy nie zdążyły zareagować. Każdy zarwał po uderzeniu kijem w głowę i odfruneli w cztery strony świata. Rycerz został wyciągnięty z okna i rzucono nim jak szmacianą lalką na środek podwórza. Dwóch drabów złapało bardkę. Ta wrzasnęła tak głośno swym wysokim głosem, aż łucznikowi pękły okulary. Momentalnie się podniósł i strzelił odruchowo przed siebie. Strzała ugodziła w głowę jednego z napastników trzymających Jaskrę.
- Świetny strzał, Miron! - krzyknęła bardka i dopiero po chwili zobaczyła, że ma on problem z wycelowaniem...
- W lewo! Nie w prawo! Jeszcze trochę! Wal!!! - naprowadziła na cel Mirona.
- Aaaauuuuuuuuu! Zabili mnie! - wrzasnął wiedźmin trafiony w rękę, kiedy próbował wyjrzeć przez okno. Siła uderzenia rzuciła go z powrotem do chałupy sołtysa.
- O kur...! Miron! Palant dostał! - Jaskra w końcu zrobiła użytek ze swojej lutni i przywaliła nią oprychowi. Rozniósł się sympatyczny dźwięk brzęczących strun.
Tymczasem kolejna strzała przeleciała ponad głowami walczących strącajac wronę w locie.
- Pomocy! Remament gdzie jesteś! - darł się rycerz leżący zwiniety w kłębek i osłaniający głowę ciężkimi rękawicami.
- Myszlałem, sze nigdy nie poproszisz. - W samym centrum pola walki pojawił się wampir i błyskawicznie urwał głowę wielkiemu jak góra meżczyźnie.
- Ale tak nie zrobisz! - Jaskra podjeła wyzwanie i błyskawicznie obracając się wokół osiłka wyjeła sztylet i poderżnęła mu gardło. Wampir tylko się uśmiechnął, chwycił jednego z kopiących rycerza i szybkim ruchem wskazującego palca oddzielił jego głowę od szyi. Z daleka i tak nikt by nie zauważył różnicy. Wamir kolejno pojawiał się za siłaczami pastwiacymi się nad krasnoludami i robił z nich puzzle. Kiedy wszystko wskazywało na to, że walka skończy się pomyślnie, strzała ze świstem przeleciał obok głowy bardki i przebiła tchawicę Remamenta. Wampir zrobił fikołajka do tyłu i nakrył się nogami.
- Miron, kretynie, przestań strzelać! - krzyknełą Jaskra, jednak szybko upadła na ziemię chroniąc się przed serią strzał. Miron wpadł w bojowy szał.
Walka dobiegała ku końcowi. Jedenastu drabów połamało sobie kończyny próbując kopnąć rycerza, tak więc teraz prówali uciekać kuśtykając. W tym momencie z chat wypadli wieśniacy i w przyplywie odwagi dokonali samosądu na osiłkach. Uzbrojeni w widły, cepy i grabie dokończyli dzieła drużyny. Na nic się zdały rozpaczliwe krzyki rycerza, którego poturbowali najbardziej. Kiedy kurz opadł, na placu pozostały strzępy gangu, jęczący i poobijany rycerz oraz próbujacy wstać Remament. Chłopi zaczęli rozgrzebywać strzępy w poszukiwaniu kosztowności, więc nie zwracali uwagi na drużynę.
- Nic ci nie jest Kisiel? Jesteś cały? - bardka zwróciła się ze współczuciem do rycerza.
- Popsuli mi naramiennik...
- Hahahahahahahaha! Uhuhuhuhu!
- Z czego się śmiejesz Remament? - spytali oboje
- Próbuję wyciągnąć szczałę i sztrasznie mnie łaszkocze lotka! Uhahuha!
- Miron! Uspokuj się! Rzuć łuk, już po wszystkim! - Jaskra zwróciła się teraz do łucznika. Kiedy skończyły mu się strzały, złapał łuk i kręcąc się w kółko, próbował trafić nim jak mieczem jeden z rozmazanych punktów przed sobą. Kiedy się wreszcie zatrzymał, wyrżnał głową w chatę i upadł.
- Propan, Butan, Pentan, Argon, Hel!!! Nic wam nie jest? - bardka rozejrzała się po podwórzu.
- Eee, nic, tylko głowa mnie boli, a Hel ma chyba złamany nos - odpowiedział Propan.
- Nas krasnoludów nie tak łatwo pobić! Prawda Argon? - z dumą powiedział Butan.
- Co się dzieje!? Gdzie jestem!? Kim jestem!? Wódki! - krzyknał Argon.
- A nie mówiłem!
- Gdzie Parszywiec? Ej durny gnomie, zostaw tę kozę! - bardka samym wzrokiem przebiał gnoma próbującego podnieść kozę.
- Mleka się napić chciałem...
- Co z wiedźminem? Palant! Co u ciebie? - rycerz Kisiel Maur Dyszel aep Kaszalot zapytał z brzękiem przechylając się przez okno.
- Nic, to tylko draśnięcie. Zaraz się zagoi - ledwo dosłyszalnie powiedział wiedźmin leżąc w kałuży krwii. - Remament ratuj!!!
Sołtys postanowił nie przyglądać się, co zrobi wampir z człowiekiem leżącym w kałuży krwii.
Kiedy rano po bitwie zostały już tylko strzały powbijane we wszystko, co znalazło się w ich zasięgu i płot z powyrywanymi sztachetami, Wiedźmin przystąpił do negocjacji.
- Sołtysie, szajka Wołowiny rozbita. Czas, byś nam zapłacił należność.
- Tak panie, ale wpierw zapłacicie za zniszczenia wywołane przez łucznika, wybił połowę kur w całej wsi i trzy koty. Za zniszczone płoty oraz za poplamioną podłogę w moim salonie. I za straty moralne kozy w związku z niedoszłym gwałtem...
- Mleka się chciałem napić... - w chacie dało się słyszeć cichy jęk Parszywca.
- Widzę, że kwestia rachunku nie podlega dyskusji - elokwentnie stwierdził Palant patrząc na coraz większą liczbę uzbrojonych w co popadnie wieśniaków.
- No panie wiedźmin, płaćta pókim cierpliw.
- Niech to będzię zaliczka! - wiedźmin przywalił lewym prostym w nos sołtysa tak, że ten wyleciał z drzwiami na podwórze. Drużyna wiedziała, że negocjacje zakończone i śladem Palanta z Rykowiska pobiegła lekko się zataczając (Miron) lub kuśtykając (Krasnoludy). Tuż za nimi pędził pościg wyprzedzany przez forpocztę smrodu niemytych gaci. Na odchodne Kisiel Maur Dyszel aep Kaszalot po szlachceku zwymyślał matki i pozostałych przodków wieśniaków nie pomijąc żadnego z nich.
Kiedy po kilki milach zgubili pościg, Jaskra postanowiła zapytać o coś wiedźmina.
- Dlaczego nie wyszedłeś by walczyć, kiedy zostaliśmy zaatakowani?
- Bo widzisz...
- A faktycznie, Miron cię postrzelił... Przepraszam, że pytam.
- Ale to było niechcący! - wtrącił się Miron.
- Nie, to nie to...
- Więc co?
- Bo ja się boję ciemności...
Autor: FreddieManiaq
|