Mutanci

 

Lekturę książki Tadeusza Markowskiego polecił mi wujek, zapewniając, że kiedy był w moim wieku, bardzo mu się podobała. Akurat co do jego gustu nie mam żadnych zastrzeżeń - wystarczy, iż kilka lat temu bez mrugnięcia okiem przyniósł mi tolkienowskiego Hobbita, kiedy godziny spędzałem przed komputerem grając w grę tekstową na podstawie tej książki.

 

Mimo wszystko od chwili gdy Mutanci znaleźli się w moim posiadaniu, do czasu kiedy po nich sięgnąłem minęło sporo dni. Dni - dodam - które wypełniałem lekturą innych książek. Powód był prozaiczny - nie spodobała mi się okładka! Tak, wiem, książek się po okładkach nie ocenia, ale na mnie - "średnim" miłośniku twardego science-fiction, cycata panienka ubrana w skórę, z karabinem w ręku i na tle statku kosmicznego, robi raczej odpychające wrażenie. Tym bardziej jeśli dodatkowo diaboliczną czerwienią świecą jej się oczy, a całości dopełnia tytuł Mutanci.

 

Wbrew jednak wszelkim przesłankom, zdecydowałem się stawić czoło temu czytadłu. Przyznam też, że bardzo ciekawiła mnie wizja ludzi, których uważa się za mutantów i jej zestawienie z tą lansowaną przez kino i świat komiksów w postaci superherosów zwanych X-manami.

 

Akcja powieści toczy siew dalekiej przyszłości. Tak dalekiej, że nawet nie zadałem sobie trudu, aby pamiętać konkretne daty. Świat przypomina z grubsza globalną wioskę w którą przekształciły się wszystkie państwa zaraz po zakończeniu gwiezdnych wojen, czy ataku klonów (no dobrze - żeby być precyzyjnym wyjaśniam, że chodzi o bunt, a właściwie bunty klonów). To wszystko jednak - zebrane we wszechobecny w książce bełkot - nie ma większego znaczenia jeżeli chodzi o główny wątek.

 

Społeczeństwo Ziemi w owej niezgłębionej przyszłości - na skutek mieszania się nacji i kultur - stanowią potomkowie "wszystkich". Cechują się oni karnacją, która upodabnia ich do mulatów. Jednak w wyniku badań (swoja drogą niezbyt zaawansowanych jeżeli wziąć pod uwagę dokonania dzisiejszych naukowców) udaje się wyodrębnić gen ludzi "pierwotnych". A przynajmniej ludzi takich, jakich znamy dziś.

 

Oczywiście niczym byłoby takie odkrycie, gdyby nie można było z takich genów wyhodować żywych osobników. Z niemałymi perypetiami się to udaje, w wyniku czego na Ziemi pojawiają się ludzie, zupełnie przeciętni, ale... biali!

 

Akcja książki zaczyna się dużo później niż wydarzenia które opisałem powyżej - teraz "mutanci" są już świetnie wyszkolonymi, dorosłymi ludźmi, którzy w wyniku nie zawsze czystej gry politycznej, zostają wplątani w walkę o władzę. Zaczyna się na nich polowanie.

 

Ale oczywiście dzięki pomocy nieocenionych przyjaciół... STOP!

 

Być może pozwalając sobie na ironie przy przedstawianiu owej fabuły zniekształcam nieco obraz książki, ale uważam, że jeśli faktycznie tak jest, to tylko w niewielkim stopniu. Niemniej rzucone w plątaninę różnych - bardziej i mniej - istotnych wątków dzieje trzydziestki mutantów są całkiem ciekawą lekturą.

 

Co innego jeżeli spojrzeć na powieść od strony warsztatu. Pierwsze do czego się dochodzi już po kilku stronach, to myśl, że Markowski nie radzi sobie z postaciami. Już pomijam brak sensu tworzenia trzydziestu mutantów tylko po to by w całej powieści wymienić coś koło piątki z nich, nierzadko w kilku tylko zdaniach. Wielokroć gorsza jest papierowość postaci. Wszyscy maja bardzo spłycone motywy, działają bardzo przewidywalnie i nie posiadają cech charakterystycznych poza stanowiskami czy nazwiskami... Nawet ich wypowiedzi sprawiają wrażenie, że tamtejsze społeczeństwo pełne jest mruków i introwertyków, którzy nie odzywają się o ile nie wymaga się tego od nich, tudzież o ile nikt nie zada im jakiegoś pytania. A już o pomstę do nieba woła zachowanie kobiet, które bez względu na pochodzenie, czy wiek (dotyczy to zarówno ludzi jak i "mutantów") po bliskim obcowaniu z mężczyzną zachowują się zawsze tak samo!

 

Jeżeli do tego dodać monosylabiczne i czasem infantylne imiona bohaterów, to właściwie ocena wystawia się sama.

 

Biorąc jednak pod uwagę fakt, że w czasie gdy ta książka powstawała, byłem tak mały, iż z trudem po drabinie na dywan wchodziłem, oraz to, że czytało się ją całkiem znośnie i wcale szybko, ocena niska trochę nie pasuje. Mimo wszystkich wad i błędów warto przecież zobaczyć czym zachwycali się nasi rodzice jeszcze kilkanaście lat temu.

 

Dlatego Mutantów Tadeusza Markowskiego mogę polecić tylko miłośnikom gatunku oraz nudzącym się w długie, samotne wieczory. Wszyscy inni mogą znaleźć szereg lepszych pozycji.

 

A jeśli o mnie chodzi, to może... poszukam kolejnych części ich przygód?

 

Tytuł: Mutanci
Autor: Tadeusz Markowski
Wydawca: Wydawniczo-Poligraficzna Spółka z.o.o. "Orbita"
Rok wydania: 1989
Stron: 276
Cena: 550 zł :)
Ocena: 3

 

 

Autor: BAZYL

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky