Księga
 

Siedzę w ciemnym, pustym i zakurzonym pomieszczeniu, oczekując na przeznaczenie, rozpamiętuję... W głowie przesuwają się widma przeszłości - dawno przebytej drogi. Widzę twarze ludzi znanych od lat, jak i tych, mijanych każdego dnia, maski bez wyrazu, szare istnienia społeczeństwa - "martwe dusze". Ktoś mógłby zapytać, co we mnie wstąpiło, gdy pisałem te słowa, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo trafne byłoby to pytanie.

Pewnej październikowej nocy znalazłem się w niewłaściwym miejscu, dawno już zapomnianym przez Boga, oddalonym od ludzkich osad o odległość nieznaną nam, śmiertelnikom, innoplanową, ponadczasową, obcą. Wiał porywisty wiatr, od którego gałęzie na czubkach drzew uginały się do samej ziemi, a deszcz, spadający z nieba, pokrytego całunem ciemności, nie padał jak zwykle, kropla po kropli lecz tańczył w powietrzu, w rytm, niesłyszalnej dla ludzkiego ucha, chorej muzyki, tworząc tysiące małych wodospadów, przeplatających się wzajemnie w dzikiej harmonii natury. Błyskawice biły z nieba raz za razem, z nocy tworząc dzień, a swoim blaskiem oślepiając skutecznie wszystkie żywe istoty w promieniu kilkuset metrów. Grzmoty, które im towarzyszyły, były ogłuszające, a każdy ich ryk wdzierał się głęboko w moją czaszkę, skutecznie paraliżując na kilka sekund.

Przede mną, z mroku, zza drzew, wyłoniła się mała drewniana chatka, cudem ocalała. Trzymana ręką Boga, nie tknięta przez naturę i czas, jak małe sanktuarium, wabiące zagubionych, przemoczonych i zmęczonych wędrowców ciszą, spokojem i suchym ciepłym kątem. Drzwi do jej wnętrza były obite metalem, niegdyś pewnie pięknie rzeźbionym, dzisiaj, niestety, przeżartym przez rdzę, z małą kołatką, w kształcie paszczy jakiegoś zwierzęcia i klamką o formie falistej, lekko przez czas zdeformowanej.

W taką noc człowiek nie zastanawia się, czy wejście do środka byłoby błędem, nie zadaje sobie zbędnych pytań, ani nie dziwi się na widok domu, którego nie powinno tu być, lecz ulega pokusie, by jak najszybciej schronić się przed nawałnicą, która go zaskoczyła podczas ciepłego wieczoru i oplotła swoimi mackami jak drapieżnik ofiarę, i bez namysłu chwyta za klamkę. W pierwszej chwili rozpostarła się przede mną czarna otchłań, rozświetlona błyskiem pioruna uderzającego w pobliskie drzewo, które w ułamku sekundy stanęło w ogniu, pożerającego je z mroczną precyzją i przygasającego równie szybko przez nurt wielu spływających z nieba rzek. Niewielka izba zdawała się, na pierwszy rzut oka, nie istnieć w tym miejscu, lecz gdzieś w odległym wymiarze.

Panował tu totalny bezruch, otoczony spokojnym, lekkim szumem, wydobywającym się z naprzeciwległej ściany, na której, od nasady aż po dach, wymurowany był niewielki ceglany kominek, z pustym paleniskiem. Obok leżał mały garnuszek, niedbale rzucony w kąt, osmolony i zaniedbany, dotknięty zębem czasu, z wieloletnim doświadczeniem jako sługa podporządkowujący się wszelkim kaprysom właścicieli. Po lewej stronie stała mała, lekko zakrzywiona szafka, z wielką ilością zwojów papirusu, przywalonych brunatną księgą. Po prawej zaś, przy oknie, stał wielki drewniany, dobrze trzymający się stół, a przy nim, pochylona bez ruchu postać.

W momencie, w którym otworzyłem drzwi, do środka wpadł szalejący na zewnątrz wiatr. Porywał wszystko, co stanęło na jego drodze i ciskając tym chaotycznie w najróżniejszych kierunkach, zamierzał zamienić to miejsce w jedno wielkie pobojowisko. Nie namyślając się długo, wbiegłem do środka i szybko zamknąłem za sobą drzwi, odcinając w ten sposób wiatr od źródła szalejącego na zewnątrz pędu powietrza. W pomieszczeniu nadal dało się wyczuć smród starości, ogarniającej wszystko dookoła i pożerającej ten dom od środka, jak rak, trawiący powoli wszystko, w mechaniczny sposób doprowadzając do zagłady najdrobniejsze szczegóły budynku.

Jeszcze dobrze nie przestało mi bębnić w uszach po boskich grzmotach, gdy nagle za plecami usłyszałem trzask. Energicznym ruchem odwróciłem się w kierunku niechcianego odgłosu i tuż przed sobą ujrzałem twarz mężczyzny, pojawiającą się wraz z błyskiem pioruna. Z mojego gardła wydobył się jedynie bełkot przestraszonego dziecka. Twarz znikła szybko, a wzrok, nieprzyzwyczajony do panującej w środku ciemności, odmówił posłuszeństwa. Stałem jak wryty, zadając sobie w myślach pytanie, na które, w krótkim czasie, z pewnością musiałem uzyskać odpowiedź. Nie jestem sam?...

Kolejny błysk. Twarz mężczyzny. Z przerażeniem odskoczyłem w tył, wpadając wprost na drzwi. Serce waliło mi w piersi w takt muzyki, panującej tutaj, przerażającej atmosfery, szybko chcąc przebić się przez żebra i mięśnie, aby wydostać się na zewnątrz... Znowu ciemność... Stałem bez ruchu, ciężko oddychając, w oczekiwaniu na kolejny błysk światła. Kim jest ów mężczyzna? Błysk. Oczy szaleńca wpatrzonego we mnie, mówiące mi: "nie wyjdziesz stąd żywy", ciemne, duże, oczekujące... Ciemność... Błysk... Krótko przystrzyżone włosy w nieładzie, zdradzające człowieka uczonego i być może obłąkanego. Ciemność... Oczekiwanie... Strach... Błysk. Znowu on. Bez ruchu wpatrujący się we mnie. Ciemność... Moja ręka szukająca klamki, bezskutecznie próbująca uwolnić mnie od tego koszmaru. Błysk, "On" i ciemność... Jak długo mój przemęczony umysł to wytrzyma?

Zacząłem odczuwać dziwną słabość. Lodowaty pot spływał po mojej skroni, a nogi uginały się pod dziwnym naporem bezwładnej masy. Błysk. Szok. Nagle uczucie spokoju i powracające do normalnego rytmu serce. Mężczyzna o długiej brodzie i strasznym spojrzeniu okazał się jedynie starym, podniszczonym obrazem, zawieszonym na przeciwległej ścianie, do której miałem zaledwie kilka kroków. Wszystko to tylko ułuda, bardziej niż kiedykolwiek, podatnego w tym miejscu umysłu. Czułem jednak, że to dopiero początek.

Błysk za błyskiem rozświetlał panujące w pomieszczeniu ciemności, ukazując coraz to nowsze szczegóły izby. Stałem jeszcze przez chwilę bez ruchu, próbując się uspokoić. Postać przy stole, do tej pory nieruchoma, zdawała się poruszyć. Stałem wpatrzony w nią, na chwilę wstrzymując oddech. Błysk. Ruch palca, tak oczywisty, że nie do pominięcia. Panika... Dudnienie w piersi... Obłęd. Nie ma drzwi... Gdzie jestem?... Ręką wyczułem ciężki metalowy przedmiot i bez namysłu uniosłem go w górę... Błysk. Postać z nad stołu zaczęła powoli wstawać. Strzęp czegoś odpadł na ziemię. Wieloletni kurz wzbił się w powietrze. Ciemność... Coś w mojej ręce okazało się świecznikiem, na którym przetrwał mały kawałek świecy. Trzęsąc się cały, szybkimi i energicznymi ruchami, zacząłem grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki. Znalazłem! Brak precyzji, ale po chwili pojawił się płomień.

Postać. Przede mną, z mroku, wyłoniło się coś. To "coś" nie było człowiekiem. Może kiedyś, lecz nie teraz. Powykrzywiana nienaturalnie w bólu twarz, przedstawiała potwora.

Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny. Czas w tym miejscu, wydawało się, jakby się zatrzymał. Wstałem jeszcze lekko oszołomiony, podtrzymując się stołu prawą ręką. Postać, a raczej to, co z niej zostało, leżała teraz na podłodze. Strzępy starego i spleśniałego ubrania, owinięte gdzie niegdzie na białych jak śnieg kościach, lekko falowały pod naporem niewielkiego wietrzyku, wpadającego tutaj przez otwór w kominku.

"Chyba zwariowałem" - pomyślałem. To wszystko tylko ułuda dość zmęczonego i nadwerężonego już umysłu. Jednakże po chwili zdałem sobie sprawę, że nie wszystko wyglądało tak, jak tu zastałem. Usiadłem przy stole, dochodząc powoli do siebie, rozglądając się po izbie. Zapalona świeczka, przez którą na ścianach tańczyły przeróżne cienie, jak stado rozjuszonych małych diablików, w pogoni za nieskończonością, stała na małej szafce, tuż obok brunatnej księgi. Była teraz otwarta i jakby oczekująca na kolejnego czytelnika, w ciszy, spokoju, i wytrwale, nie padał na nią nawet jeden mały cień. Reszta pokoju na chwilę przestała istnieć. Wpatrzony w księgę, powoli, ale stanowczo, zacząłem się podnosić, i ruszyłem jak zahipnotyzowany, w jej kierunku. Gdy na nią spojrzałem, w pierwszej chwili wydawało mi się, że jest to książka, która przynosi zapomnienie i szaleństwo w imię wiedzy, która nie jest wiedzą. Zajrzałem w nią powoli, zanurzając się w głębiny chaosu, przeplatającego się po jej stronicach. Stare pożółkłe strony papieru, zapisane czerwienią, przyciągały tajemniczością i odrzucały makabrycznymi profilami czegoś jeszcze nie nazwanego. Spojrzałem w okno na szalejącą na zewnątrz burzę. W szybie, tuż za mną, ujrzałem szarą postać, z pustymi oczodołami, na swój sposób wpatrzoną we mnie. Szybki obrót spowodował lekkie przygaśnięcie świecy, która po chwili znów oświetliła pomieszczenie wątłym światłem. Nie było nikogo. Tylko ja... Tylko ja...

Miałem już dość nieustającego koszmaru, i nie wiedząc jeszcze, ile to potrwa, postanowiłem, że położę się na chwilę i odpocznę. W momencie, gdy o tym pomyślałem, w mojej głowie pojawiły się myśli innej osoby, zdradzające mi chęć popełnienia morderstwa. Zaraz za nimi zaczęły pojawiać się jeszcze inne, bardziej makabryczne i chore myśli ludzi obłąkanych, ułomnych oraz nadwrażliwych. Zatykałem uszy rękoma, myśląc, że to w czymś pomoże, jednocześnie zaciskając dłonie na skroniach. Nawałnica myśli pogłębiała się z każdą chwilą, powoli ukazując małe fragmenty wizji opętanych i szalonych ludzi. Co raz to błysk sztyletu, tańczące pod sufitem płomienie, pętle zaciskane na szyjach bezbronnych, zmutowane dzieci patologicznych rodzin, kły i szpony innoplanowych bestii, demony, mutanty, diabły i...ja. Ja. Ja i ja. Coraz więcej mnie, przeplatającego się w tym wszystkim, w różnych miejscach i czasie. Krew niewinnych przelewana w imię wyższych celów, zalewała mi oczy karmazynową czerwienią, zatapiając wszystko wokół w morzu nienawiści, agresji, zawiści i wrogości. Kilkakrotnie zwymiotowałem, pogrążając się w antagonistycznej powłoce kilku istnień, walcząc już tylko z sobą samym o prawo bytu i kontroli nad własnym i cudzym ciałem. Czy wygrałem? Zapewne tę bitwę tak. Jednakże wojna jeszcze się nie zakończyła, a "coś" we mnie cały czas mi o tym przypominało, ciskając moim ciałem po wszystkich kontach pokoju, kalecząc drobnymi ranami, doprowadzając do nieuniknionego końca.

Księga leżała spokojnie i przyglądała się całemu spektaklowi ze mną w roli głównego bohatera. Świat wirował przed moimi oczami, zalanymi krwią, jednak, gdy tylko spojrzałem na księgę, ta leżała nieruchomo, niczym posąg prastarego tworu, Gargulca, czekającego ze stoickim spokojem na swoją ofiarę. Kim jestem i kim byłem? Nie pamiętam. Wiem jednak, jak tu trafiłem i co przeżyłem do tej pory. Horror kilku godzin narastał i trwał, z lekarską precyzją odciskając piętno na mojej psychice.

Siedziałem teraz przy stole, trzymając jedną ręką obolały brzuch, a drugą wertując bez końca księgę. Co chwilę docierały do mnie małe fragmenty życia jakiegoś człowieka. Obrazy rzezi, krwi, ludzkich twarzy wykrzywianych przez ból, strach i przerażenie, dokładnie zapamiętanych i zapisanych w pamięci. Ciekawość wygrywała z rozsądkiem, z ogłupiałym już umysłem, pogłębiającym się w otchłani czegoś, o czym nie miałem pojęcia. Zapomniałem kim byłem, co przeżyłem, jaki jest świat po drugiej stronie. Zapomniałem nawet, gdzie jestem, co tu robię i skąd mam księgę. Ale to dzięki niej tak dobrze zapamiętałem, co mam zrobić! Kraty kiedyś znikną, a ja wrócę i odbiorę to, co moje i nic nie pomoże w wymazaniu moich wspomnień. A księgę zachowam dla siebie!

Autor: Hiliron

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky