"Pierwszy
Śnieg"
Cześć 2.
Geit czuła się tu bardzo nieswojo. Ostatni raz, była w tym mieście przed prawie sześciu laty. I, jak zauważyła, nic się nie zmieniło.
Jechali wolno główną ulicą miasta. W oddali widać było potężne wieże królewskiego zamku, a czarodziejka dziękowała bogom, że siedziba Bractwa Czerwonych Szat była zbyt daleko, żeby ją widzieć. Dokuczliwe wspomnienia nie dawały jej jednak spokoju,
- Hej, Geit!
Czarodziejka nawet nie drgnęła. Jechała na przedzie i musiała uważać, by nie wpaść na jakiegoś powolnego mieszczanina, sunącego ospale drogą, w tylko sobie znanych sprawach.
- Co tam, Czyżyku? – mruknęła jedynie.
- Sokole!
- Nieważne. W czym mogę ci pomóc?
Sokół zrównał swojego konia z koniem Geit.
- Einal stwierdziła, że za niedługo będzie musiała nas opuścić… - powiedział. – Może ruszysz do akcji?
- Ruszysz do akcji? – Geit spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Och, Kawko, co masz na myśli?
- Sokole – powiedział Sokół. – Sokole. A na myśli mam to, że może pociągniesz tą dziewczynę za język, bo – uśmiechnął się lekko – jak sądzę, ona może coś wiedzieć, a ty nie masz jeszcze chyba planu działania…
- Jakiego planu?! – podniosła głos.
- No, sposobu w jaki dostaniemy się do zamku. To chyba ty powinnaś się tym zająć…
- Ja?! Niby czemu? – skrzywiła się.
- Chcesz mi powiedzieć, że rezygnujesz?
- Nie, do cholery, nie! – Geit zacisnęła zęby i zatrzymała konia. Pozwoliła, by wyprzedziła ją i Kalea, i Davercin i w końcu zrównała się z Einal.
- Panienko Geit, czy coś się stało? – spytała zmartwiona nie na żarty zielarka.
- Och, nie… troszkę się tylko zirytowałam. Mówisz, że mieszkasz tu od urodzenia?
- Tak jest, panienko – powiedziała Einal, uśmiechając się dumnie. – Znam to miasto tak dobrze, jak mało kto!
- Hm… - czarodziejka wyraźnie się zamyśliła. – A byłaś może kiedyś w zamku…? – spytała, niby od niechcenia.
- O tak! Bywam tam bardzo często! – uśmiech dziewczyny poszerzył się znacznie. – To bardzo piękny zabytek architektury…
- Architektury! – wykrzyknęła Geit tak, że aż kilku przechodniów spojrzało w jej stronę. – O to mi chodziło – dodała ciszej. – Nie wiesz, czy może w tym zamku są jakieś… hmm… tajemne przejścia?
Einal podrapała się po brodzie.
- Zabawne, że panienka o to pyta… Kiedyś, w tutejszej bibliotece znalazłam książkę, w której opisano historię tego zamku.
Geit zmarszczyła brwi.
- Mów dalej.
- Dawno temu, król, który wybrał to miasto na swoją siedzibę, kazał zbudować ten zamek – dziewczyna wskazała na widniejącą w oddali budowlę. – Tak się stało, że wcześniej była tam już jakaś twierdza, w której podziemiach znajdował się labirynt. Nie wiadomo, jaką pełnił funkcję, ale nie to jest najważniejsze – uśmiechnęła się. – Sęk w tym, że król Naroddar…
- Naroddar? – przerwała jej Geit. – Przecież aktualny król ma tak na imię.
- Owszem – stwierdziła Einal. – Pierwszy król Naroddar kazał wyryć swe imię na tronie, koronie i berle, a jego następcy – jako że nie stać ich było na wymianę insygniów władzy, a w koronie z obcym imieniem, czuliby się nieswojo – wraz z chwilą wstąpienia na tron, zmieniali imię na Naroddar...
- O bogowie! Co za chory kraj!
- Ale wróćmy do labiryntu – podjęła zielarka. – Na szczątkach tamtej twierdzy, Naroddar kazał zbudować swój zamek. Nie był do końca zdrowy psychicznie, gdyż panicznie obawiał się śmierci z rąk skrytobójców. Dlatego też, postanowił wykorzystać labirynt – czarodziejka pokiwała głową. – Wybudowano specjalny komin ze schodami, prowadzący pionowo w dół – od sypialni króla, aż do podziemnego labiryntu. Jednak los spłatał królowi figla i droga, która miała zapewnić władcy bezpieczny odwrót, wprowadziła zabójców wprost do jego sypialni!
Geit uśmiechnęła się cierpko. Jakoś wcale jej ten fakt nie zdziwił.
- Tak więc, następca Naroddara - który swoją drogą, także zachowywał się nieraz dziwnie - kazał przenieść swoją sypialnię i zabić wszystkich, którzy wiedzieli o przejściu.
- Wiedza jednak przetrwała…?
- Owszem, gdyż główny architekt poczynił notatki. Później z resztą, gdy zapanował pokój, zapomniano o przejściach. Kolejni Naroddarowie kilkakrotnie zmieniali swoją siedzibę i ostatecznie, nie tylko trafili tu z powrotem, ale także zapomnieli o tym całym labiryncie.
- Ciekawe… ale labirynt musiał mieć jakieś wejście na zewnątrz.
- Tak, prowadził ze świątyni, która niegdyś znajdowała się w dość dużym oddaleniu od zamku, do zupełnie innej części miasta, nie wiem gdzie. Od tamtego czasu zamek rozbudowano i teraz owa świątynia przylega do najwyższej wieży. Chciano ją zburzyć, lecz obecny król Naroddar się na to nie zgodził. I tak niewielu z niej korzysta… Mogę spytać, czemu panienka o to pyta? – Einal spojrzała na czarodziejkę. - Panienko Geit? Panienko?!
Geit, wyrwana z zamyślenia, gwałtownie spojrzała w jej stronę.
- Och, wybacz… możesz powtórzyć pytanie?
- Pytałam, czemu panienka pyta o zamek…
Czarodziejka wzruszyła ramionami.
- Och, Dav bardzo interesuje się rozmaitymi rozwiązaniami architektonicznymi, jednak jest nieśmiały i wstydzi się o to zapytać.
Jadąca przed nimi Kalea wybuchła niepohamowanym śmiechem, a Davercin, przez ramię, rzucił czarodziejce zabójcze spojrzenie. Einal zaśmiała się cicho.
- Och, panienko Geit! Jeśli jest panienka zainteresowana, to może pojedzie panienka ze mną?
Geit zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
- A to, że teraz i tak będę musiała się z wami pożegnać. Nie wiem, gdzie zmierzacie, ale ja mam zamiar odwiedzić bibliotekę. Mogę pokazać panience książkę, w której wyczytałam to, co panienka ode mnie usłyszała. Na pewno znajdzie tam panienka ciekawe informacje.
- No nie wiem. To chyba nie jest dobry pomysł… - Geit skrzywiła się lekko.
- Dlaczego nie? – zapytał Davercin, odwracając się.
Geit westchnęła.
- Po tym, jak wyrzucili mnie z Bractwa, zabronili nie tylko wjazdu do miasta, ale przede wszystkim jakichkolwiek odwiedzin w bibliotece, szczególnie tutaj.
Kalea przewróciła oczami. Zatrzymali się przy miejskich stajniach i teraz naradzali się w czwórkę, z dala od Einal.
- Ile lat minęło, Geit?! Myślisz, że jeśli przekroczysz próg biblioteki, z nikąd pojawi się nagle Wielki Magiczny Ktośtam i cię aresztuje? Nie bądź śmieszna!
Czarodziejka nie wyglądała na przekonaną.
- To nasza szansa, Geit! –stwierdził Davercin. – Jeżeli to, co powiedziała nam Einal jest prawdą, to nasze problemy się rozwiązują! Nie będziemy musieli przeciskać się przez obstawione strażnikami wejścia… Geit, idziesz tam!
- Och, no dobrze… - powiedziała, naburmuszona. – Ale robię to wbrew własnej woli! – odwróciła się i dała ręką znak, by zielarka się zbliżyła. – Postanowione. Jadę z tobą.
- To świetnie! – Einal uśmiechnęła się radośnie. – W takim razie, muszę się już pożegnać. Miło mi było was poznać! Panienko Kaleo, proszę pamiętać o okładach… Panie Sokole, było mi bardzo miło. Panie Davercinie – skłoniła się lekko.
Po wymianie uprzejmości, Geit i Einal odjechały w stronę biblioteki. Zielarka odwróciła się jeszcze raz i pomachała im, uśmiechając się uprzejmie.
Czarodziejka wróciła niespełna godzinę później, wyraźnie zadowolona z siebie.
- Och, zawsze twierdziłam, że niezwykle przenikliwy umysł to największa z moich zalet – oświadczyła głośno, przerywając znudzonemu Davercinowi wtajemniczanie Kalei w plany Sokoła.
- To twoja jedyna zaleta – stwierdziła wojowniczka. – Ale nikt o tym nie wie, bo nie korzystasz z tego przenikliwego umysłu zbyt często. Chcesz nam wmówić, że wreszcie udało ci się go uruchomić?
Geit prychnęła drwiąco.
- Jeszcze się zdziwisz.
Sokół zasugerował, by przenieśli się w jakieś spokojne miejsce. Kalea zaproponowała pobliską gospodę, gdzie zasiedli przy oknie. O tak wczesnej godzinie ruch był niewielki, więc Geit mogła w spokoju przedstawić swoim towarzyszom wyniki jej poszukiwań.
- Einal miała rację – mruknęła cicho czarodziejka. – Architekt odpowiedzialny za budowę zamku, faktycznie zostawił sporo notatek. Wynika z nich, że wejścia do labiryntu są trzy w samym zamku i dwa poza nim. Jedno w świątyni, o której wspominała Einal, a drugie w południowej części miasta. W zamku mamy jedno w spiżarni na najniższym poziomie, w byłej królewskiej sypialni i w południowym skrzydle, wysoko, na korytarzu koło komnaty wartowników.
Sokół postukał palcem po stole.
- Jaki masz plan?
- To proste. Po zmroku udamy się do południowej części miasta. To najstarszy fragment i - o ile dobrze pamiętam - już nieco opustoszały. Nie będzie więc problemów. Znajdziemy wejście i przejdziemy przez labirynt. Najlepiej, jeśli wyjdziemy w byłej komnacie króla. Jest tylko jeden problem…
- Tylko jeden? – Davercin zmarszczył brwi. – Ja tu widzę kilka problemów. Ale po kolei, o co chodzi?
- Nie wiemy gdzie przechowywana jest księga i – Geit rzuciła ponure spojrzenie Sokołowi – czy w ogóle znajduje się w zamku.
- Myślę, że będzie w bibliotece – stwierdziła Kalea. – W końcu to tylko książka.
- Tylko książka?! – Geit przewróciła oczami. – Ale z ciebie ignorantka…!
- Co? Chcesz powiedzieć, że ja…
- DOŚĆ! – Davercin stracił cierpliwość. Obie kobiety spojrzały na niego bacznie. – Może przejdziemy do ważniejszych spraw, niż wasze kłótnie?!
- Ja uważam – zaczął Sokół, gdy jego towarzysze się już uspokoili – że księga może znajdować się w skarbcu. W końcu ma olbrzymią wartość.
- Chwileczkę – Geit spojrzała na niego w zamyśleniu. – Powiedziałeś przecież, że nikt z nich nie wie, co to za księga i jaką ma wartość.
Sokół, jak to było w jego zwyczaju, zmienił niewygodny dla siebie temat.
- Sugeruję więc zorientować się na miejscu – uciął.
- No tak, rozprawiacie o tym, co będzie, kiedy już dostaniemy się do zamku, ale nasuwa mi się pewne pytanie – stwierdził ponuro Davercin. – Mam cichą nadzieję, że twój przenikliwy umysł zajął się znalezieniem na nie odpowiedzi.
- Przestań kluczyć, Dav. O co chodzi? – czarodziejka splotła dłonie na stole.
- Otóż, jak niby twoim zdaniem, przejdziemy przez labirynt?
- Właśnie! – Kalea uśmiechnęła się złośliwie. – Twój plan ma dość poważną dziurę.
Geit uśmiechnęła się triumfalnie.
- Ha-ha! – zawołała. – I tu was zaskoczę!
- Czyżby? – Davercin uniósł brwi. Sokół nie odezwał się słowem.
- Tak. Musicie bowiem wiedzieć, że nasz dobroczyńca-architekt, był bardzo zdziwiony, odkrywając sieć podziemnych korytarzy… - Geit uśmiechnęła się od ucha do ucha. – I będąc człowiekiem ciekawym wszystkich rozwiązań architektonicznych, narysował jego plan…
Kalea wciągnęła powietrze.
- Chyba nie powiesz nam, że zdążyłaś go przerysować?
Blada twarz Geit nabrała rumieńców.
- Cóż… no, nie…
Davercin złapał się za głowę.
- Świetnie! I co teraz?!
- Och, źle mnie zrozumieliście… - czarodziejka wsunęła rękę do kieszeni spodni. – Ja mam ten plan…
Wyjęła pomiętą kartkę papieru i rozłożyła ją na stole. Ktoś pewnymi ruchami ręki narysował na niej drobną siateczkę korytarzy. Towarzysze Geit najpierw spojrzeli na kartkę, a później na czarodziejkę.
- Chcesz nam powiedzieć, Geit – zaczął powoli Sokół. – Że wyrwałaś stronę z książki?
Dziewczyna ponownie się zaczerwieniła.
- Ja… no… tak… – powiedziała cicho. – Spieszyłam się!
- Jeśli ktoś w bibliotece zauważy, możemy mieć kłopoty – stwierdził Davercin.
- Potraficie tylko narzekać! – mruknęła obrażona Geit. – A może chcecie mi powiedzieć, że mój plan jest zły?
Sokół podrapał się po brodzie.
- Myślę, że lepszego mieć nie będziemy. Teraz zostaje nam tylko czekać do zmroku…
- To tutaj – powiedziała Geit. Słońce już dawno schowało się za horyzontem, podobnie jak mieszkańcy tej części miasta w swoich domach. Było tu ciemno, cicho i brudno. Zaniedbane domy straszyły wybitymi oknami, a w mrocznych zaułkach unosił się zapach niebezpieczeństwa.
- Proponuję, żebyśmy się rozdzielili – mruknął Sokół. – Ja pójdę z Davercinem tam – wskazał ręką kierunek – a wy dwie, w przeciwną stronę. Starajcie się zachować ciszę.
- To chyba nie jest dobry pomysł, puszczać je razem – szepnął mu do ucha Davercin. Sokół odpowiedział mu wymownym spojrzeniem.
- Powiedz mi, Wróblu…
- Sokole – poprawił ją Sokół.
- …czego mamy tak w zasadzie szukać? – zapytała Geit. – Jak może wyglądać wejście do podziemnego labiryntu?
- Szukajcie wszystkiego, co wyda wam się dziwne lub podejrzane – stwierdził mężczyzna, wzruszając ramionami – Chodźmy, Daver – zwrócił się do wojownika. – Spróbujmy nie tracić czasu.
Gdy obaj zniknęłi za rogiem, Geit i Kalea ruszyły główną ulicą, w kierunku przeciwnym do tego, który wybrał Sokół. Nie zaszły zbyt daleko, gdy droga rozszerzyła się, dając miejsce niedużemu placykowi z fontanną pośrodku.
- Geit, tam – Kalea wskazała na fontannę. – Zobacz. To może być to.
Bez słowa podeszły do dziwacznego obiektu. W nikłym świetle księżyca, obie przyjrzały się konstrukcji. Fontanna była okrągła, a na środku, na podwyższeniu stał wysoki kamienny mężczyzna w koronie i z berłem w dłoni. Patrzył w zamyśleniu w dół ulicy, którą przyszły. U jego stóp, dookoła podwyższenia, artysta wyrzeźbił kilka ryb.
- Paskudztwo – oceniła Kalea.
- Paskudztwo? – Geit uniosła brwi. – To jest obrzydliwość! Ktoś tu chyba nigdy nie widział ryby na oczy!
Faktycznie, ryby u królewskich stóp nie wyglądały jak przeciętne rzeczne stworzenia. Płetwy zastępowały im ręce. Wszystkie miały wielkie oczy i pyszczki. Stały wyprostowane, na tylnej płetwie, niczym na nogach i zastygły w pozie przypominającej oddawanie moczu w sposób, w jaki czynią to ludzcy mężczyźni.
- Ktoś tu miał chore poczucie humoru – mruknęła Kalea. – Niedobrze mi.
- Masz rację – odparła Geit i przeniosła spojrzenie na posąg króla. – I jak, widzisz tu wejście do podziemi?
- Cóż… - mruknęła Kalea. – To jest, tak jak mówił Sokół: i dziwne, i podejrzane. Takie podziemne i tajne przejścia, zazwyczaj uruchamia jakiś skomplikowany mechanizm. Wiesz, mnóstwo sznureczków, kółeczek z ząbkami, rolek, taśm i bloczków. Wystarczy przekręcić świecznik w ścianie i już… tajemne drzwi stają otworem!
- Na bogów! Kaleo, o czym ty mówisz?!
- Spójrz tam – położyła dłonie na ramionach czarodziejki i wskazała palcem na królewską postać. – Widzisz to berło? Założę się, że wystarczy przekręcić je w prawo i coś się stanie!
- Żartujesz sobie… prawda? – Spytała. - Prawda?! – Geit spojrzała na towarzyszkę z nadzieją. Kalea pokręciła głową.
- Trochę zaufania, Geit!
- Nie powiem, jak to zabrzmiało… - mruknęła czarodziejka, spoglądając ponuro na fontannę. Podeszła bliżej, i zajrzała do zbiornika pełnego deszczówki (miała nadzieję, że nikt nie brał przykładu z kamiennych ryb i że owa ciecz była tylko deszczówką).
- Fu! – skrzywiła się. – Co za bagno! – odwróciła się i zerknęła w stronę towarzyszki. Kalea zachęciła ją gestem. – Hej, a może to ty to zrobisz? Jesteś wyższa i dosięgniesz bez problemu!
- Och, Geit – wojowniczka zrobiła zmartwioną minę, lecz Geit widziała, że z ledwością ukrywa pod nią złośliwy uśmieszek. – Wybacz mi, ale to twoja misja. Mnie tam nie zależy na żadnej książce.
Czarodziejka przewróciła oczami. O niewysoki murek fontanny oparła podłużne zawiniątko, które nosiła ze sobą odkąd zostawili konie w stajni. Powoli, celebrując każdy ruch, odpięła klamerki pasków, przytrzymujących potężną rękawicę na jej chudym nadgarstku. Następnie podwinęła rękaw swojej bluzy, odrzuciła w tył połę płaszcza i zanurzyła obnażoną do ramienia rękę w zbiorniku fontanny.
- Zimna – powiedziała. – Na szczęście nie sięga nawet do łokcia. Przynajmniej woda mi się do butów nie wleje…
- Ta – westchnęła Kalea. – No to wskakuj, bo nam tu zejdzie do świtu.
Geit wymamrotała kilka przekleństw i wskoczyła do brudnej wody. Już po zrobieniu dwóch kroków zrozumiała, że coś jest nie tak. Otóż, za czasów swojej świetności, kiedy ptaki nie wiły jeszcze gniazd w koronie kamiennego króla, z fontanny tryskała woda, która spływała otworami umieszczonymi u podstawy cokołu. Dno było pochyłe a otwory teraz zatkane, w skutek czego, po kolejnych dwóch krokach Geit stała po kolana w wodzie.
- Psia krew! – warknęła czarodziejka, czując jak lodowata woda obmywa jej stopy. – Psia krew, psia krew, psia krew!
- Dalej, Geit! Właź na górę! – powiedziała Kalea. Nieszczęśliwa czarodziejka westchnęła głośno.
Przyjrzała się posągowi, próbując odnaleźć potencjalne miejsce zaczepienia. Chwyciła króla za ramię i postawiła stopę na łbie pierwszej ryby. Jej but ześlizgnął się i dopiero za trzecim razem Geit udało się wdrapać wyżej. Drugą stopę postawiła na innej rybie. Obiema rękami objęła pierś króla i niepewnie zerknęła przez ramię.
- Co mam teraz zrobić? – nie mogła dostrzec postaci wojowniczki. – Kaleo? – zawołała nieco głośniej. - Kaleo?!
Nie było odpowiedzi. Zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie w tył i przypłaciła to kąpielą: kolejny raz poślizgnęła się na mokrym rybim łbie, ale tym razem nie udało jej się złapać królewskiego ramienia. W padła do wody z głośnym piskiem i pluskiem.
- Geit! – rozległo się stłumione wołanie Kalei. – Sokół znalazł wejście! Chodź już!
Czarodziejka z trudem podniosła się z wody i spróbowała się uspokoić. Z marnym skutkiem.
- Oddychaj, Geit – mruknęła do siebie, trzęsąc się ze złości. – Spokojnie, spokojnie… - dyszała. – Jeszcze się z nią policzysz. Jeszcze sprawisz, że będzie cierpieć…
Kichnęła głośno.
Wejście ukryto całkiem zmyślnie. Mimo, iż nie było niczym bardziej skomplikowanym niż zwykłą kamienną pokrywą w jednym z ciemnych zaułków, jego odkrycie wydawało się niemalże niemożliwe.
- Jak im się udało to odnaleźć? – mruczała do siebie oniemiała ze zdziwienia Geit. Jej podejrzliwość znowu przybrała na sile. Była prawie pewna, że to nie było szczęście, ani zwykły przypadek.
- Geit, idziesz? – dało się słyszeć stłumiony szept Kalei. Dochodził on z ciemnej dziury, odznaczającej się nieco bardziej intensywną barwą, niż kamienie na drodze wokół.
Czarodziejka odetchnęła głośno kilka razy, starając się powstrzymać złość i wstąpiła w ciemność. Jej noga natrafiła na kamienny stopień. Dziewczyna zeszła nieco niżej, odwróciła się i zasunęła kamienną pokrywę.
- Nie! – wrzasnął Davercin. Geit odwróciła się gwałtownie i poślizgnęła na mokrym kamieniu. Z hukiem zjechała po pozostałych kilku stopniach.
- Au, Dav! – syknęła. – Do jasnej cholery, mógłbyś mnie nie straszyć? – czarodziejka z trudem zebrała się w sobie i stanęła na nogi. W korytarzu było duszno i wilgotno. Powietrze było stęchłe, ale nade wszystko we znaki dawała się wszędobylska, nieprzenikniona ciemność. Gdyby nie odgłos oddechów jej towarzyszy, Geit mogłaby pomyśleć, iż jest tu sama.
- Zamknęłaś wejście! – powiedział ze złością Davercin. –Można je otworzyć tylko od zewnątrz.
- To niemożliwe! – mruknęła czarodziejka. – W takim razie, po co byłoby tu budowane? Przecież te tunele miały zapewnić ucieczkę królowi…
- Obejrzeliśmy pokrywę, zanim ty i Kalea się tu zjawiłyście – powiedział Davercin, siląc się na spokojny ton. – Był tu mechanizm otwierający, lecz został zniszczony. Teraz jesteśmy uwięzieni. Jeżeli nie znajdziemy wyjścia…
- Zaraz „nie znajdziemy” – mruknęła naburmuszona czarodziejka. - Przecież mamy mapę!
- Ale chyba zapomnieliśmy o najważniejszym – stwierdził cicho Sokół. – Jak masz zamiar ją odczytać, skoro tu jest ciemno jak w kominie?
- Kalea ma przecież pochodnię – stwierdziła cierpko Geit.
- Ja?! To ty ją miałaś zabrać!
- Co?! – wydyszała rozdrażniona czarodziejka. – Chyba sobie kpisz! Przecież wcześniej powiedziałam ci, że…
- Cisza! – zagrzmiał Davercin.
- Tak – stwierdził Sokół. – Teraz nie odczytamy mapy i nie znajdziemy wyjścia. Wejście jest zatrzaśnięte, więc albo będziemy do śmierci błądzić po tych korytarzach, albo będziesz musiała roztrzaskać płytę za pomocą magii, co sprowadzi tu bandy ludzi i pogrzebie w gruzach twój nie mający wad plan!
Geit westchnęła głośno. W jej głosie można było jednak wyczuć pewne zadowolenie.
- Mylisz się, Orle…
- Sokole.
- Otóż – kontynuowała Geit – wasza inteligentna i niezwykle bystra towarzyszka – zawiesiła głos, lecz jedynie zapadło kłopotliwe milczenie. – Czyli ja… – dodała, by mieli pewność. - Pomyślała o wszystkim!
Dało się słyszeć cichy szelest odwijanego materiału.
- Auuu! Idiotko! Chcesz mi wybić oko?! – wrzasnęła Kalea.
- Sama jesteś sobie winna. Nie trzeba było podchodzić tak blisko!
Coś stuknęło w ciemnościach i dało się słyszeć stłumione przekleństwa. Jakiś przedmiot upadł z trzaskiem na kamienną podłogę. Znowu szelest i kolejny gniewny pomruk. W Davercinie wezbrała złość.
- Argh! – sapnęła Geit. – Nadepnęłaś mi na rękę, zdrajczyni!
Kalea nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż gdzieś na dole, tuż przy podłodze rozbłysło mocne, czerwone światło.
Davercin i Sokół skierowali wzrok na klęczącą na ziemi czarodziejkę, która trzymała w garści długą, zakończoną kryształem, magiczną laskę. To właśnie ów kryształ, gdy dziewczyna dotykała drewna, błyszczał czerwienią, rozświetlając mętne ciemności.
- Kto by przypuszczał – mruknęła cierpko Kalea – że ty nadal przetrzymujesz ten kiczowaty badyl! Ani to ładne, ani praktyczne – pokręciła głową.
- Ale za to jakie kosztowne – stwierdził Sokół. Geit wstała już z ziemi i teraz chwyciła pewniej swoją laskę. – To magiczny kij – powiedział, przyglądając się lasce. – Białe drzewo, kryształ górski… Wspaniała.
- Mówisz to z punktu widzenia kolekcjonera? – spytała czarodziejka. – Proszę, obejrzyj z bliska – przysunęła kij w jego stronę. Zmrużyła badawczo oczy. – Dotknij.
Sokół nie uczynił żadnego ruchu. Chwilę mierzyli się wzrokiem wraz z czarodziejką, poczym mężczyzna machnął ręką.
- Nie ma potrzeby – powiedział spokojnie, choć Davercn usłyszał, że jego głos lekko zadrżał. Zerknął w stronę Geit i zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie uwierzyła w jego beztroskę. Czyżby się domyślała, co by było, gdyby Sokół dotknął drewna?
- Mnie to ona się wydaje brzydka i bezużyteczna – powiedziała Kalea, wzruszając ramionami. – Tyle z niej pożytku, że się kamyk świeci.
Davercin znał się na budowie i właściwościach magicznych przedmiotów na tyle, by wiedzieć, co oznaczały słowa: „białe drzewo, kryształ górski”. Z tych właśnie materiałów od lat wykonywano najpotężniejsze magiczne przedmioty. Szacunek wyczuwalny w głosie Sokoła powiedział mu, że nie mają do czynienia ze zwyczajnym kijem..
Wojownik poczuł lekkie ukłucie zawiści. W końcu, czy było sprawiedliwe to, że tak potężna czarodziejka, posiada także tak potężny artefakt? Zły na siebie, wyrzucił z głowy te myśli i zapytał:
- Skąd ją masz?
Geit podrapała się po głowie i wzruszyła ramionami.
- Czy to istotne? Jeśli już musisz wiedzieć, dostałam ją od matki. Mniejsza z resztą z tym. Teraz najważniejsze jest to, że możemy odczytać… - czarodziejka wciągnęła powietrze i nagle kichnęła głośno. Obiema dłońmi zasłoniła sobie usta, tak, że laska upadła z trzaskiem na posadzkę. Czerwone światło zgasło.
- Czy mi się wydawało, Geit – zaczął powoli Davercin – czy ty jesteś mokra?
Dziewczyna mruknęła coś niewyraźnie i podniosła kij. Światło rozbłysło ponownie.
- Miałam drobny wypadek – warknęła, patrząc w stronę Kalei. – Ale nic mi nie będzie. A wracając do mapy…- zamarła. – Niech to szlag! Cholera jasna! – wrzasnęła. – Mapa!
Wolną ręką sięgnęła do kieszeni i wydobyła mokry, sklejony kawałek papieru. Kalea zasłoniła sobie usta dłonią.
- No to dalej tkwimy w martwym punkcie – stwierdził znudzony Sokół. – I co teraz?
Davercin ze złością wyrwał mapę z rąk czarodziejki. Spróbował delikatnie ją rozłożyć, lecz przemoczony papier rozerwał mu się w palcach.
- Spokojnie, Dav. Ty, Bocianie, też porzuć ponure myśli – powiedziała z uśmiechem Geit. – Ja was poprowadzę. Nie musicie się martwić.
- Ha, już to widzę! – mruknęła sceptycznie Kalea. Davercin z całych sił starał się ukryć swoją irytację.
- Błagam cię, powiedz, że to żart!
Geit zignorowała te słowa.
- Skąd ten pesymizm, przyjaciele? – zapytała lekkim tonem. – W drogę!
Ruszyła przodem, oświetlając korytarz czerwonym światłem, bijącym z jej laski. Za nią podążała Kalea, a dalej Sokół i Davercin. Żadne z nich się nie odzywało, a jedynymi, towarzyszącymi im odgłosami był szelest ich kroków i chlupotanie wody w butach Geit.
- Daleko jeszcze? – zapytała płaczliwym głosem Kalea. – Idziemy już chyba trzy dni!
- Cóż, daleko. Ale jesteśmy bliżej, niż na początku – odpowiedziała Geit. – I idziemy nie trzy dni, a najwyżej dwie godziny.
Geit prowadziła ich pewnie, nawet przez chwilę się nie wahając. Każdy z korytarzy wydawał się w czerwonym świetle laski taki sam: brudne, gdzieniegdzie wilgotne i porośnięte pleśnią ściany, a wszędzie ta sama ciemność. Davercina zastanawiało tylko jedno: kiedy czarodziejka zdążyła nauczyć się na pamięć całej trasy. I nagle tknęło go złe przeczucie…
- Geit, ile razy przeglądałaś tą mapę, że tak dobrze znasz drogę?
- Eeee...? – sapnęła czarodziejka. – Kto ci powiedział, że znam drogę?
Davercin zatrzymał się jak wryty. Tak samo Kalea i Sokół. Geit poczłapała kilka kroków dalej, ale nie czując za sobą ich obecności, zatrzymała się i obejrzała.
- Co jest?
- Chwileczkę… Chcesz powiedzieć, że nie wiesz gdzie jesteśmy? – wycedził Davercin. – Że nie znasz drogi?
- Cóż – czarodziejka podrapała się po głowie – nie twierdziłam, że znam trasę. Po co mieliście się niepotrzebnie denerwować?
- Idiotka! Teraz jesteśmy uwięzieni! – wrzasnęła Kalea i rzuciła się w stronę czarodziejki. Gdyby nie Davercin, który złapał wojowniczkę za połę płaszcza, po Geit nie została by nawet plama.
Podczas, gdy kobiety wymieniały między sobą nieuprzejme uwagi, mężczyzna rzucił okiem w stronę Sokoła. Ten prawie niezauważalnie kiwnął głową. Davercin przecisnął się obok rozsierdzonej Kalei i stanął w pobliżu towarzysza.
- Teraz – szepnął.
Sokół zamknął oczy i wyszeptał kilka słów. Davercin poczuł znajome drgnienie powietrza i miał jedynie nadzieję, że Geit nie zwróci na nie uwagi. Czarodziejka była jednak tak zajęta konwersacją z Kaleą, że przegapiła moment, w którym Sokół rzucał zaklęcie. I całe szczęście.
- Jest – powiedział mężczyzna, otwierając oczy. – Musimy się cofnąć. Korytarzem prosto i potem dwa razy w prawo. To cud, że doprowadziła nas aż tutaj…
- Zwykłe szczęście – wyszeptał Davercin z przekąsem. – Może powinniśmy je zakneblować, nie sądzisz? – dodał głośniej, wskazując na kobiety.
Sokół wzruszył ramionami.
- Obawiam się, że taką próbę mógłbyś przypłacić życiem – stwierdził. Znowu zapadły ciemności, gdyż Geit próbowała użyć pięści i ponownie upuściła laskę. – Może przestaniemy tracić czas? – spytał głośno.
Tym razem Davercin wziął sprawy w swoje ręce. Zapowiedział, że teraz to on będzie prowadzić i w kilka minut niezwykłym „szczęśliwym trafem” odnalazł wyjście z labiryntu korytarzy. Kalea nie mogła uwierzyć własnym oczom, a Geit… cóż, ta przyglądała się Davercinowi z dziwnym wyrazem twarzy, co mężczyzna starał się ignorować.
Miejsce ulokowania wyjścia było dobrze widoczne, gdyż drzwi nie były zbyt dokładnie dopasowane do framugi. Nie było progu, więc między drzwiami a posadzką widniała szpara, wpuszczająca mętne światło. Mimo nocy panującej obecnie na świecie, w przytłaczającej ciemności podziemi ten niewyraźny i przyćmiony blask był niczym promyk nadziei na horyzoncie wędrowców.
Ponieważ wejście było w spiżarni umieszczonej pod powierzchnią ziemi, drzwi znajdowały się na poziomie labiryntu.
Davercin próbował je otworzyć, lecz coś zastawiało przejście od zewnątrz. Nie obyło się więc bez pomocy pozostałej trójki. Wspólnie naparli na drzwi i po chwili usłyszeli wyraźnie potężny huk przewracanego stojaka i trzask zbijanych butelek.
- Psia mać! – warknęła Kalea, wpadając do pomieszczenia. Stanęła jak wryta. – Piwniczka na wino!
Wnętrze nie było zbyt obszerne, a porozstawiane wszędzie stojaki na butelki pogłębiały jeszcze wrażenie ciasnoty. Na całe szczęście ten, który przewrócili, wspólnymi siłami otwierając drzwi, był prawie pusty.
Do piwniczki wskoczyła Geit, a za nią obaj mężczyźni. Wąskie, zakratowane okienka przy suficie, faktycznie znajdujące się ledwie kilka centymetrów nad powierzchnią ziemi, wpuszczały nieco światła, dzięki czemu czarodziejka mogła zgasić blask swej laski.
- Myślicie, ze nikt nie przyjdzie sprawdzić, co to za odgłosy? – spytała zaniepokojona.
- Chyba nie. Hałas nie był duży – mruknął Davercin. – Poza tym połowa załogi zamku wyjechała razem z władcą. Reszta pewnie śpi, albo gra w karty w jakimś ciemnym kącie.
- Dobra, nieważne – powiedziała Kalea. – Co teraz robimy?
- Geit? – rzucił Sokół.
- Cóż, skoro chcesz znać moje zdanie, Dzięciole, to sugeruję, byśmy poszukali biblioteki – odparła. – Jeśli się tam nie uda, możemy ewentualnie zajrzeć do skarbca. Myślę, że mamy jeszcze dwie godziny do północy i powinno nam wystarczyć czasu – powiedziała, robiąc w ciemnościach zamyśloną minę. – Musimy działać powoli i rozważnie.
Kalea prychnęła, a Davercin pokręcił zniecierpliwiony głową.
- Jesteśmy w najniżej położonym miejscu w tym zamku. Gdzie może znajdować się biblioteka? – spytał.
- Myślę, że na jednej z wyższych kondygnacji… a co ty sądzisz, Puszczyku?
- Sokole – poprawił ją Sokół. – Nic nie sądzę – odparł w odpowiedzi na pytanie. - Zdaję się zupełnie na twój bystry umysł – w jego głosie nie było cienia kpiny.
- Więc chyba nie wiesz, co robisz – powiedziała Kalea świszczącym szeptem, a Geit posłała jej mordercze spojrzenie.
Ruszyli, nie zwlekając. Przemykali cicho korytarzami i wkrótce przekonali się, że przypuszczenia Davercina były trafne. Po drodze nie spotkali żywej duszy - zamek wyglądał na opustoszały.
Mężczyzna rad był, że przynajmniej ani Geit, ani Kalei nie wpadł do głowy absurdalny pomysł wszczynania kłótni w momencie, gdy cała czwórka zastanawiała się nad wyborem właściwej drogi. A zdania były podzielone.
Znajdowali się w skrzydle użytkowym zamku, co znaczyło, że biblioteka powinna znajdować się w pobliżu. I po raz kolejny dopisało im wręcz nieprawdopodobne szczęście.
Sunąc cicho korytarzem, natknęli się na młodego mężczyznę patrolującego piętro. Nie był chyba zbyt zadowolony z tego zadania, bo mruczał coś do siebie gniewnym tonem. Zaskoczył ich, nagle wyłaniając się zza zakrętu. Przerażona nie na żarty Kalea szarpnęła za płaszcz Davercina i stuknęła w głowę Geit. Wskazała towarzyszom pobliską wnękę, gdzie wszyscy schronili się, nim strażnik zdołał ich dostrzec..
Przywierając do ściany, słyszeli dokładnie stukot butów mężczyzny i wkrótce mogli zrozumieć także jego słowa.
- Tak. Grajcie sobie w kości – mruczał pod nosem. – A do brudnej, nudnej roboty wysyłajcie najmłodszego. Tak jest najlepiej. Cholera jasna! Co za przeklęte miejsce…
Gdy mijał wnękę, Davercin wstrzymał oddech, z obawy, że chłopak mógłby go usłyszeć. Serce Geit waliło tak mocno, że dziewczyna była niemalże przekonana, że młody strażnik usłyszy jego bicie…
Jednak młodzik był zbyt zajęty narzekaniem na swój los, by zwrócić uwagę na cokolwiek. Minął ich, przemierzył resztę korytarza i zniknął za zakrętem. Davercin wyjrzał lekko z wnęki i upewniwszy się, że strażnik nie wróci, dał znak, by szli dalej.
Lecz…
- Jeszcze raz pukniesz mnie w głowę, a pożałujesz! – wysyczała czarodziejka w stronę Kalei, która już szykowała się do udzielenia kąśliwej riposty.
W Davercinie zapłonął gniew.
- Możecie skończyć?! – wyszeptał wściekły. Ruszył w stronę kobiet, które gwałtownie cofnęły się pod ścianę. Nagle Kalea zesztywniała i jęknęła cicho.
- Co jest? – szepnął Sokół.
- Klamka – sapnęła dziewczyna i przesunęła się kilka kroków w prawo, chwytając się za bok.
- Drzwi? Tutaj? – zdziwiła się czarodziejka. W cieniu zalegającym wnękę, nie dostrzegli ciemnego, drewnianego skrzydła. Dziewczyna ostrożnie nacisnęła klamkę.
Ku jej zdumieniu, drzwi ustąpiły bez przeszkód. Geit zajrzała do środka. Znajdowali się na końcu niedługiego korytarzyka, który prowadził do identycznych drzwi po drugiej stronie. Wielkie okna na ścianie z lewej strony wpuszczały nieco światła. Natomiast po prawej znajdowały się potężne wrota.
Geit wskoczyła do tego dziwnego holu i przemierzyła korytarz, stając przy olbrzymich drzwiach. Kalea, Davercin i Sokół deptali jej po piętach.
Wrota były ciężkie, drewniane i bardzo wysokie. Inskrypcje na framudze nie były niestety czytelne w nikłym nocnym świetle, ale i tak wszyscy wiedzieli gdzie się znajdują.
- Jeśli to nie jest biblioteka… to ja jestem krasnoludem, a Sokół smokiem – stwierdziła zaskoczona Kalea.
Żadne z nich nie odpowiedziało. Davercin podszedł do prawego skrzydła drzwi i pchnął je. Ku ich zdziwieniu były otwarte. Mężczyzna otworzył je na oścież, tak, by nocne światło wypełniło pomieszczenie, w którym brakowało okien.
Znaleźli się w bibliotece. Nie było tu stolików, więc czytelnia musiała znajdować się w pomieszczeniu na drugim końcu tej komnaty. Tu były tylko dziesiątki półek zawalonych grubymi tomiszczami, zwojami i papierami. Pochodni na ścianach nie umieszczono, z obawy przed pożarem. Jedyne światło pochodziło zapewne z otwartych na oścież w dzień olbrzymich wrót.
Czarodziejka odwinęła materiał kryjący jej laskę i zapłonęło czerwone światełko. Gdy ciemności rozproszyły się nieco, dostrzegli, że ściany biblioteki ozdobione są szkarłatną tkaniną, udrapowaną w girlandy. Na hakach, mocujących materiał wisiały także tarcze ozdobione najrozmaitszymi wzorami. Zdobienia ścian biblioteki jeszcze nie skończono, gdyż przy ścianie, pod którą podeszli, leżały w szeregu nie zamocowane jeszcze tarcze, a czerwona tkanina zwisała tutaj luźno, aż do podłogi.
- Jak znajdziemy to, czego szukamy? – spytała szeptem czarodziejka. – Tak potężna i cenna księga nie powinna leżeć chyba na jednej półce wraz z „Wspomnieniami Naroddara”, czy innymi tego typu dziełami – stwierdziła.
Nikt nie kwapił się z odpowiedzią.
- Dużo tu książek… - stwierdziła, niby od niechcenia Kalea.
- Dużo? – Geit uśmiechnęła się drwiąco. – Miejska biblioteka jest trzy razy większa! Nie wspomnę już o bibliotece Bractwa Czerwonych Szat, czy choćby legendarnej smoczej bibliotece, w której rzekomo znajduje się po jednym egzemplarzu każdej książki kiedykolwiek napisanej na tym świecie – szepnęła czarodziejka. – Tam się powinieneś udać, Bażancie – Sokół uraczył ją ponurym spojrzeniem. - A co do ciebie, Kaleo… - zawiesiła głos - przecież ty nawet nie potrafisz czytać!
Davercin powstrzymał wiszącą w powietrzu awanturę cichym stwierdzeniem:
- Nie jesteśmy sami.
Geit wlepiła w niego pytające spojrzenie.
- Dav, ty też?! Ech, następny, który wierzy w te bzdury o innych cywilizacjach, zamieszkujących podobno gwiazdy… Przecież to śmieszne – czarodziejka pokręciła głową. – Gwiazdy są za małe, żeby ktokolwiek mógł na nich mieszkać…
- O czym ty, na bogów mówisz? – Kalea przestąpiła z nogi na nogę. – Nie jesteśmy sami w bibliotece!
- A – stwierdziła Geit i zamilkła.
Wcisnęli się w kąt między ścianą a regałem pełnym ksiąg, mając nadzieję, że ich stłumione szepty nie ściągną im na głowę kłopotów. Usłyszeli ciche kroki i jakaś mała, odziana na biało figurka wyjrzała zza półki. Była zbyt daleko, by ich dojrzeć, tym bardziej, że stali w cieniu regału.
Jednak osoba będąca teraz w bibliotece, ujrzała otwarte drzwi, które wpuszczały do biblioteki światło. Przemierzyła więc salę i podeszła do drzwi. Miała przy sobie magiczną lampę – dużą, szklaną kulę, w której czarodzieje Błękitnych Szat zamykali część swej mocy, w postaci magicznego światła. Geit zawsze zazdrościła Błękitnym magom tych umiejętności.
Teraz tajemniczy człowiek podszedł do drzwi i odwrócił się, zdziwiony. Davercin przeklął się za głupotę. To było jasne! Skoro zastali otwarte i drzwi do holu, i do biblioteki, oczywistym było, że ktoś musiał być w środku!
Mężczyzna skierował spojrzenie w stronę Geit i uświadomił sobie, że jej kij nadal wydziela światło. Szturchnął ją lekko i czarodziejka zgasiła kryształ. W ostatnim momencie, gdyż nieznajomy właśnie zwrócił się w ich stronę. Nic nie zauważywszy przymknął jedno skrzydło i skierował się z powrotem w głąb biblioteki.
I właśnie wtedy Geit musiała kichnąć.
Odgłos odbił się echem od ścian. Cała czwórka zamarła. Nieznajomy zatrzymał się i spojrzał wprost na nich.. Jasne światło magicznej lampy oświetliło jego sylwetkę i Kalea zauważyła, że była to kobieta.
Davercinowi przez głowę przeszła desperacka myśl, czy by nie pozbyć się tego niewygodnego osobnika, lecz zrezygnował, gdy kobieta powiedziała głośno:
- Na zdrowie!
Geit westchnęła z rezygnacją i uniosła swoją laskę. Czerwone światło rozbłysło, odsłaniając ich kryjówkę.
- Kto by pomyślał, panienko Geit, że rozstaniemy się na tak krótko!
- Einal? – Kalea odsunęła się od ściany. – Co ty tu robisz?
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Mogłabym takie samo pytanie zadać panience – podeszła do nich kilka kroków. – Witam, panie Davercinie. I panie Sokole. Jednak dobrze pamiętałam, że zamknęłam drzwi, wchodząc – pokiwała głową.
- Słuchaj, Einal… - zaczęła niepewnie Geit. – My…
- Och, proszę się nie tłumaczyć, bo pewnie będę zmuszona wezwać straż – mruknęła. – Jeśli macie ochotę obejrzeć sobie bibliotekę, to proszę bardzo – jej ponurą twarz rozjaśnił uśmiech. – A może mogłabym w czymś wam pomóc?
Trudno było jednak wytłumaczyć czego szukają. Geit przeszło przez głowę, że gdyby powiedziała po prostu, że szukają jednej z najcenniejszych ksiąg świata, zawierającą prastare przepowiednie, Einal, pomimo całej swojej naiwności, zapewne zaśmiałaby się radośnie i powiedziała coś w stylu: „ja też lubię śliwki”.
Wmówili więc zielarce, że poszukują ostatniego tomu „Historii podbojów morskich” i wysłali na poszukiwania ją i Davercina, którego zadaniem było raczej utrudniać jej zadanie.
- Jesteś czarodziejką, Geit – powiedział Sokół. – Chyba możesz wyczuć mocą magiczną księgę?
- Wiesz dobrze, Rudziku, że sprawa nie jest tak prosta – powiedziała czarodziejka.
- Może on wie, ale ja nie niezbyt, ty strachu na wróble. Możesz wyjaśnić? – zapytała Kalea ze słodkim uśmiechem.
- Ech… - Geit westchnęła głośno. – Owszem, potrafię wyczuć magię, ale weźmy na przykład takiego czarodzieja Błękitnych Szat. Ten potrafi tak maskować własną moc, że nawet jego koledzy po fachu nie mogą nic poczuć. A jeśliby taki mag rzucił zaklęcie na księgę… nikt nie potrafiłby poznać, że jest magiczna – Geit pokręciła głową.
- No tak – stwierdziła Kalea. – A ty potrafisz tylko spopielić kilku ludzi. Jak zwykle okazuje się, że jesteś bezużyteczna.
- Ja, bezużyteczna? – czarodziejka zmarszczyła brwi. – Jak na razie, to tylko ty nie wykazałaś się niczym twórczym.
- Ha – Kalea uniosła brwi. – A kto się nadział na klamkę? Gdyby nie to, nie znaleźlibyśmy biblioteki. Ty za to zdążyłaś już nas zdemaskować!
- Zdemaskować?
- A kto nie zgasił światełka? I kichnął w najgorszym momencie?
- Phi! – skrzywiła się Geit. – Nie zapominasz, przez kogo ten katar?
- Może wmówisz mi, że to moja wina?! – w oczach Kalei błysnęły złowrogie iskierki.
- A kto wysłał mnie na fontannę?
- Przykro mi, ze jesteś taka naiwna i każde kłamstwo łykasz jak pelikan!
- Ja ci zaraz pokażę pelikana! Przez ciebie jestem mokra, chora i… - Geit poczerwieniała ze złości. Chwyciła mocniej swój kij.
- I cuchniesz niczym miejski szalet!
- Tego już za wiele! – czarodziejka skoczyła na Kaleę.
Sokół stał obok w milczeniu i niemal niezauważalnie westchnął.
Jednak trzeba było je zakneblować! – to była pierwsza myśl, jaka przyszła do głowy Davercinowi. Kolejne były związane z różnymi rodzajami zadawania śmierci, z Geit i Kaleą w rolach ofiar.
Popełnił błąd, zostawiając je tylko z Sokołem. Najpierw ich krzyki odbiły się echem od ścian biblioteki, a później… To było straszne!
Kiedy przybiegł z Einal na miejsce, w mig zrozumiał co się stało. Musiało dojść chyba do jakiejś bójki, gdyż obie kobiety leżały na podłodze, zaplątane w zwój czerwonej tkaniny. Szamocąc się i próbując się wydostać, wyrwały ze ściany hak, który przytrzymywał materiał. Pierwsza tarcza spadła na posadzkę z hukiem. Lecz to nie wszystko, gdyż spadając, pociągnęła za sobą kolejną połę tkaniny i zerwany został kolejny haczyk. Tym sposobem cały rząd kilkunastu tarcz, jedna po drugiej, trafiał z hukiem o podłogę. Ten rumor musiał postawić na nogi cały zamek, jeśli nie połowę miasta.
- Zwykła fuszerka – mruknęła rozeźlona Geit, przyglądając się swemu dziełu zniszczenia, gdy wszelkie odgłosy już zamarły. – Nie potrafią nawet porządnie zamocować…
- Cholera jasna, ruda wiedźmo! – warknęła Kalea. - Następnym razem, kiedy będziesz miała zamiar zdzielić mnie po głowie tym twoim kosturem, zważ na to, czy przypadkiem nie zaplątujesz się właśnie w jakąś zasłonę i nie zrzucasz nam na głowę jakiegoś żelastwa!
Geit wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem i podniosła się z posadzki. A Davercin patrzył na nagą ścianę i nie mógł wierzyć własnym oczom.
- Einal, co to jest? – wskazał na widniejący w murze otwór.
Dziewczyna podała mu magiczną lampę, podeszła do ściany i włożyła dłoń do szczeliny.
- Dziwne, nigdy tu tego nie widziałam – stanęła na placach i włożyła rękę głębiej. – Coś tu jest! – powiedziała i szarpnęła.
Wydobyła podłużne, wąskie pudełeczko wykonane z drewna. Zapieczętowane, bogato zdobione i rzeźbione, prezentowało się pięknie.
- Czy to możliwe, Szpaku, że to to, czego szukamy? – spytała Geit spoglądając w stronę Sokoła.
- Nie wiem – szepnął. – Bardzo możliwe…
- Nie! – zawołała Einal. - „Historia podbojów morskich” to gruby tom. Wiem, bo go kiedyś przeglądałam… - w świetle magicznej lampy twarz Geit miała bardzo ponury wyraz. – Nie „Historii…” szukacie, nieprawdaż? – zająknęła się zielarka. – I to ma pewnie coś wspólnego z tym, że ma panienka mokre włosy i ubranie…
- Jakby to powiedzieć…? - mruknął Davercin.
Przerwał mu głośny huk, gdyż drzwi do biblioteki stanęły otworem. Pojawiło się w nich kilku mężczyzn – dwóch w półpancerzach i czterech w zwykłych tunikach. Wszyscy trzymali w garściach miecze, a miny mięli groźne.
- Co to za hałasy? – zawołał jeden z nich, ten sam młody wartownik, którego nudziło wypełnianie swoich obowiązków. Davercin pomyślał, że teraz przynajmniej chłopak nieco się rozerwie. – Kim jesteście? – zagrzmiał.
Kalea wyraźnie nie miała ochoty na rozmowy.
- Świetnie, łysy jeleniu – wróciła się do czarodziejki. – I co teraz?
- Odpowiadajcie! – wrzasnął młodzian i postąpił kilka kroków w przód.
- Cóż, według moich kalkulacji, możemy spokojnie zastosować moją ulubioną taktykę…
- To znaczy co? – spytał Davercin, patrząc, jak jeden ze strażników próbuje zajść ich z boku.
- Jak to co? – czarodziejka uśmiechnęła się szeroko. – W nogi!
Davercin nie tego się co prawda spodziewał, ale z ochotą przystał na tą propozycję. Wcisnął lampę w dłonie zdezorientowanej Einal, zaraz po tym, jak Kalea wyrwała jej z rąk pudełeczko. Geit zacisnęła dłonie na swej lasce i już znikała między regałami.
- Do zobaczenia, panienko Geit! – zawołała zielarka w chwili, gdy mijali ją wściekli strażnicy. – Mam nadzieję, że znowu się spotkamy! – pomachała im jeszcze i gdy tylko ucichły odgłosy pogoni, jak gdyby nigdy nic powróciła do swego poprzedniego zajęcia.
Geit gnała przez komnatę, jakby nagle dostała skrzydeł. Kierowała się w stronę drzwi do czytelni i nie miała czasu obejrzeć się, czy reszta ją dogania. Nie miała także zamiaru zatrzymywać się, by otworzyć drzwi. Jedno małe zaklęcie wystarczyło, by te wybuchły i wyleciały na zewnątrz, powalając jednocześnie dwóch, z siedmiu strażników, którzy przybyli, by odciąć drogę uciekinierom.
Czarodziejka zanurkowała pod ramieniem jednego ze strażników, zdziwionego niewielkimi rozmiarami włamywacza. Kolejny cofnął się na widok ognistej kuli, która zawisła nad dłonią Geit; następnemu wystarczyło samo spojrzenie na jej groźną minę.
Czarodziejka nie miała czasu troszczyć się o los swych towarzyszy. Była pewna tego, że Kalea jakoś sobie poradzi, a Davercin także nie był raczej łatwym łupem. Co do Sokoła – ten najmniej ją interesował. Nie miała najmniejszego zamiaru zabijać kolejnych bogom ducha winnych ludzi.
Śmignęła przez czytelnię i korytarz, prosto w stronę schodów. Zbiegła w dół i po chwili wiedziała już gdzie się znajduje. Zatrzymała się na chwilę, zdyszana i rzuciła okiem w tył. Po schodach zbiegało kilku klnących mężczyzn. Czarodziejka nie zastanawiała się zbyt długo i po prostu wbiegła do kuchni, a stamtąd schodkami do piwniczki na wino, słysząc za plecami odgłosy pogoni.
Autor: Arkana
|