"Pierwszy
Śnieg"
Cześć 1.
Tej, która zawsze słucha…
Kilka dni przed przybyciem Davercina nad tą spokojną krainą przetoczyła się burza. Prawdziwa burza. Nie byle deszczyk i kilka grzmotów, lecz długa, porządna ulewa i naprawdę wiele budzących strach błyskawic, rozświetlających mroki nocy. Miarą bezwzględności natury - i tym samym jakości owej burzy - niech będzie ilość wyrządzonych szkód: mnóstwo powyrywanych i połamanych drzew, kilkanaście pożarów, zalane drogi i wezbrane rzeki. Oraz, oczywiście, zerwane mosty. A dokładniej, jeden.
Gorzej być nie mogło. W okolicy tyle jest rzek i mostów, w sam raz nadających się do zniszczenia, a przyroda musiała wybrać akurat ten! Rzeczka Srebrzysta nie była może i zbyt imponująca – wąska i niezbyt głęboka… Jedyny problem tkwił w tym, że jej brzegi schodziły stromo w dół, a most będący na tyle szeroki, by przepuścić na drugą stronę wóz, był tylko jeden. I ten właśnie został zerwany. A pech chciał (jak to zwykle w takich przypadkach bywa), że akurat teraz, u schyłku jesieni, mnóstwo ludzi miało do załatwienia interesy po drugiej stronie… czysta złośliwość losu.
Chmary rozwrzeszczanych i wściekłych ludzi, kłębiły się teraz wzdłuż gościńca. Każdy chciał pierwszy przejechać przez nowy most i jak najszybciej zająć się pilniejszymi sprawami. Problem polegał jednak na tym, że nowego mostu nie było.
Owszem, byli ludzie wyznaczeni do jego naprawy, lecz i im los rzucał same kłody pod nogi. To brak drewna, to narzędzi, a to złe samopoczucie (mające chyba jakiś związek z nocnymi eskapadami robotników i beczką jakiegoś trunku). Fakt, że roboty posuwały się niezwykle wolno. A podróżni zaczynali już tracić cierpliwość.
Davercin przyglądał się im ze znudzeniem. Nie interesowały go sprawy tutejszej ludności, nawet zerwany most nie miał dlań znaczenia. Jego myśli zaprzątała tylko jedna sprawa - muszą odnaleźć czarodzieja.
- Jest tu? – spytał szeptem swojego towarzysza. Ten kiwnął głową.
Davercin przeszukał wzrokiem tłum zalegający przy drodze. Nie widział tu nikogo wyglądającego na potężnego maga. Byli tu czerwoni ze złości, tędzy kupcy, mnóstwo kobiet z kręcącymi się wszędzie, hałaśliwymi dziećmi, paru ponurych, samotnych podróżnych i wiele, wiele, wozów.
Davercin odchrząknął.
- Jesteś pewien? – mruknął powątpiewająco, w stronę przyjaciela.
- Nie czujesz tego? – ten odpowiedział pytaniem, rzucając Davercinowi zdziwione spojrzenie.
Mężczyzna przez jedną, krótką chwilkę, dosłownie ułamek sekundy, widział prawdziwą naturę oczu przyjaciela. I to też tylko dlatego, że miał – niewielki, ale zawsze – magiczny dar. Gdyby nie ten fakt, cały czas widziałby tylko to, co inni ludzie, czyli zwykłe, błękitne oczy.
– Chyba powinieneś coś czuć – dodał po chwili drugi mężczyzna.
Davercin pokręcił lekko głową.
- Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie potrafię tego co ty? Choćbym rozwijał mój dar całe życie, nigdy nie osiągnę twojego poziomu. To niemożliwe, Sokole.
Sokół wzruszył ramionami.
- No dobra, Daver – mruknął, nie zważając na lekki grymas na twarzy przyjaciela. - Jest tam – wskazał głową.
Davercin spojrzał we wskazanym kierunku. Zobaczył jedynie dwójkę grubych wieśniaków kłócących się o coś zaciekle, młodego chłopca śpiącego przy swoim koniu i wysokiego, odzianego w płaszcz jeźdźca.
- Idziemy? – usłyszał pytanie, lecz nie odpowiedział. Zamiast tego ruszył przodem.
Wraz z Sokołem przeszli kilkadziesiąt kroków i Davercin zatrzymał się przy mężczyźnie dosiadającym konia. Ten obdarzył go ponurym, pytającym spojrzeniem.
- Idziesz?! – zawołał Sokół, który wyprzedził go o kilka kroków. – To nie ten!
Davercin odwrócił głowę i uniósł brew.
- Co? Jak to? Więc kto…? – jego spojrzenie podążyło za wzrokiem towarzysza. Chłopiec.
Świetnie – pomyślał Davercin. Sokół od początku wyglądał na dziwaka, ale żeby aż tak? Teraz próbuje wmówić mu, że najpotężniejszym czarodziejem na świecie jest kilkunastoletni chłopak? Litości!
Sokół, nie zważając na pełną dezaprobaty minę towarzysza, podszedł do dziecka. Delikatnie szturchnął butem jego nogę.
- Hm… mm? – powiedział mały i uniósł, opuszczoną do tej pory głowę. Spod chroniącego przed jesiennym wiatrem kaptura, wpłynęły rudobrązowe, długie włosy.
Davercin gwałtownie wciągnął powietrze. Dziewczynka!
- Geit Balder, jak sądzę? – powiedział Sokół, kłaniając się lekko.
- To zależy – powiedziała, nie zdradzając ani krzty zdziwienia faktem, że nieznajomy zwraca się do niej po nazwisku. Davercin dostrzegł jak mierzy i jego, i Sokoła, badawczym spojrzeniem wielkich, zielonych oczu.
Jemu przyjrzała się dość szybko. Czarny płaszcz idealnie ukrywał zbroję i długi miecz, który Davercin nosił ze sobą. Jedynie jego kruczoczarne, związane z tyłu włosy i ciemne, także niemalże czarne oczy, zdradzały jego pochodzenie.
Za to Sokołowi poświęciła znacznie więcej uwagi - końcu każdy przyglądał mu się z ciekawością. Włosy miał długie do ramion, w kolorze złota. Szaty białe, także obszyte złotem, co o tej porze roku wydawało się dziwne. Mimo że Davercin wyróżniał się wśród tubylców bardzo wysokim wzrostem, Sokół był jeszcze wyższy, ale szczuplejszy i smuklejszy.
Czarodziejka najdłużej wpatrywała się w jego oczy i Davercinowi przyszło do głowy, że ona być może wie, kim jest Sokół. Jednak nawet jeśli miał rację, nie zdradziła się najmniejszym gestem.
Widocznie oględziny przebiegły pomyślnie i czarodziejka uznała, że może poświęcić im chwilkę, gdyż wstała powoli i założyła ręce na piersi. Wcześniej zsunęła jeszcze kaptur tak, że teraz Davercin mógł się jej wreszcie przyjrzeć.
Nie była szczupła, lecz po prostu chuda. Niska, niższa od niego o prawie półtorej głowy, ubrana w stary, wytarty podróżny strój (Davercin odnotował to w pamięci, bo jak mu było wiadomo, w tym kraju czarodzieje tacy jak ona, chadzają w czerwonych szatach). Była strasznie blada, a jej nos i policzki zdobiło mnóstwo jasnych piegów. Davercin ocenił ją na szesnaście lat. Najwyżej szesnaście.
- Pozwól, że się przedstawię – Sokół ponownie skłonił głowę – jestem Sokół. To mój towarzysz podróży, Daver.
- Mam na imię Davercin! – syknął przez zęby ciemnowłosy mężczyzna, choć Sokół nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. – Wybacz nam na chwilkę – Davercin zwrócił się do dziewczynki, chwycił swojego towarzysza za ramię i odciągnął siłą na stronę.
- Jesteś pewien? – spytał spokojnie, zerkając na patrzącą w ich kierunku Geit. – To jeszcze dziecko. Dzieci nie zostają zwykle najpotężniejszymi na świecie magami. Ileż ona może mieć lat?
- Cóż – szepnął Sokół, wzruszając ramionami. – Jest trzy lata młodsza od ciebie – wyjął ramię z uchwytu osłupiałego Davercina i ruszył z powrotem w stronę czarodziejki.
Davercinowi liczenie nigdy nie sprawiało kłopotów. Jednak patrząc na Geit, zastanawiał się, czy nie popełnił błędu. Lecz gdzie mógł tkwić błąd w rachunku tak prostym, jak odjęcie trzech od dwudziestu ośmiu?
Geit przyjrzała im się uważnie. Ten pierwszy, w ciemnym płaszczu, z pewnością nie był stąd. Jego dziwny akcent i wygląd, nie pozostawiały co do tego wątpliwości. A ten drugi? Było w nim coś niepokojącego – na pewno skrywał jakąś tajemnicę. Czarodziejka była pewna, że prócz niezwykle idiotycznego przydomku, posiadał jeszcze jakieś ukryte talenty.
- Cóż mogę dla ciebie zrobić, Jastrzębiu? – spytała, siadając ponownie na przytoczonym z lasu pieńku.
- Sokole – poprawił ją Sokół.
- Nieważne. Przejdź proszę do rzeczy, gdyż nie mam całego dnia.
- Nie? - Davercin spojrzał na kolejkę, ciągnącą się spory kawałek drogi w kierunku mostu. Z pewnością do wieczora jej stan niewiele się zmieni. Widząc minę mężczyzny, Geit zdała sobie sprawę z bezsensowności swojego stwierdzenia.
- Chyba nie przyszliście tu roztrząsać, jak długo będę jeszcze czekać, co? – powiedziała ze złością.
Davercin zmrużył oczy. Chciał coś odpowiedzieć, ale Sokół odezwał się pierwszy.
- Daj spokój, Daver. Przejdźmy do naszej sprawy.
- Mam na imię Davercin! – powiedział Davercin, skrzyżował ręce pod płaszczem i ostentacyjnie spojrzał w drugą stronę. Tymczasem Sokół zwrócił się do czarodziejki.
- Mam dla ciebie pewne zadanie. Musisz wiedzieć, że jestem bogatym kolekcjonerem - wyszukuję i zbieram różne stare i wartościowe przedmioty, głównie księgi. Teraz poszukuję jednej, szczególnie cennej, posiadającej swoje imię. Wiem z pewnych źródeł, że znajduje się ona w stolicy, najprawdopodobniej w królewskim zamku. Chcę, żebyś udała się tam i zdobyła dla mnie eksponat. Nic wielkiego.
Spojrzał na nią pytająco. Geit wbiła wzrok w jego twarz i próbowała powstrzymać pogardliwy uśmiech cisnący się jej na wargi. Albo był tak głupi, by być przekonanym, że ona uwierzy w tą niedorzeczną historyjkę, albo… rozpoczynał jakąś grę. Jeśli on chce grać, ona podejmie wyzwanie.
Uśmiechnęła się szelmowsko.
- A jak brzmi imię tej księgi? – spytała niewinnie, patrząc na niego z dołu, gdyż i on, i Davercin, cały czas stali. Sokół pochylił się lekko i bez chwili wahania wypowiedział cicho jedno słowo. Czarodziejka ledwie je dosłyszała, lecz nie uszło jej uwagi, iż głos mężczyzny zabrzmiał chrapliwie i złowrogo.
Dopiero po chwili doszło do niej znaczenie tego, co usłyszała.
Geit myślała szybko. Jeśli nie miała problemów ze słuchem, to oto stał przed nią albo szaleniec, albo geniusz, choć przypuszczała, że może mieć do czynienia i z jednym i z drugim. Ale była jeszcze jedna możliwość.
Jednak grał.
Jej niezwykle wyostrzony latami niebezpiecznych przygód instynkt przetrwania właśnie z całej siły bił na alarm: ten dziwaczny mężczyzna coś kombinował. Coś, w co lepiej było się nie mieszać.
Widząc, że dziewczyna się waha, Sokół spojrzał w jej zielone oczy. Ich brawa była bardzo intensywna, a na tle jej chudej twarzy, sprawiały wrażenie ogromnych. Jej rdzawe brwi uniosły się wysoko, gdy toczyli pojedynek na spojrzenia. W końcu Sokół zrozumiał, że nie wygra, więc odwrócił wzrok, nie chcąc niepotrzebnie przedłużać rozmowy.
- Powiedz mi, Kruku…
- Sokole.
- Nieważne – mruknęła, drapiąc się po podbródku. – Przysłaniasz twarz jakimś czarem, którego, jak wiesz, nie mogę zdjąć. Po co? Co masz do ukrycia?
Sokół zignorował pytanie.
- Potrzebuje twojej pomocy, bo, jak wiem, jesteś czarodziejką Czerwonych Szat…
- Błąd! – wykrzyknęła, zadowolona, że i on nie wie wszystkiego. – Ja…
- Tak znam tą historię… – powiedział zniecierpliwiony Sokół. – Wyrzucili cię z Bractwa wiele lat temu, za karę, że wysadziłaś w powietrze południowe skrzydło zamku czarodziei. Myślałaś, że nie wiem? Ale mniejsza z tym, bo to i tak nie zmienia faktu, że masz najpotężniejszą czarodziejską moc, z jaką urodziła się kiedykolwiek, jakakolwiek istota na świecie...
- Kto jak kto, ale ty będziesz potrafiła poradzić sobie z dużą liczba uzbrojonych napastników naraz. Ponadto, może się zdarzyć, że na naszej drodze stanie jakaś ściana… No i ty znasz miasto o wiele lepiej niż ja.
- Nie.
- Zaprzeczasz faktom?
- Nie.
- Więc…?
Geit obdarzyła go posępnym spojrzeniem. Jego historia była szyta zbyt grubymi nićmi… Ponadto nie miała zamiaru znowu wpakowywać się w kłopoty. I to w stolicy! Prychnęła cicho.
- Geit Balder nie jest złodziejką!
- To nie jest kradzież! Ta księga leży tam nieużywana od wielu lat! A ja…
- Geit Balder nie włamuje się do zamków głowy państwa!
- Od razu „włamuje”. Jeszcze nie wiesz, jak się tam dostaniemy…
- Geit Balder nie sprzedaje swoich usług!
- Kto powiedział, że chcę ci zapłacić?
- Geit Balder nie jest na tyle głupia, żeby ryzykować życie, dla twojego kaprysu!
Sokół westchnął głośno.
- Tam, skąd pochodzę, krąży takie powiedzenie: kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje…
- Zabawne – stwierdziła cierpko czarodziejka. – Ja znam inną wersję: kto nie ryzykuje, ten dłużej żyje! Ponadto, co mam niby zyskać na tym interesie, skoro powiedziałeś, że nie masz zamiaru mi zapłacić?
Sokół tylko na to czekał. Uśmiechnął się szeroko.
- Widziałaś kiedyś… Fdyah’ha? – zapytał cicho. Geit otworzyła szeroko oczy. Davercin, jak dotąd milczący i stojący bez ruchu, nagle nieco się ożywił.
Tylko magiczne lub bardzo niezwykłe księgi noszą imiona. Nie tytuły, lecz imiona. Pojedyncze słowa, zawierające w sobie samą esencję pierwotnej magii, nadające książce magiczną strukturę. Bez imienia książka nie była ważna. Była tylko zbiorem zapisanych kart. Ale imię dawało jej duszę i niejaki – bardzo nieprzewidywalny – temperament. Im potężniejsze było imię, tym cenniejszą wiedzę chroniło wewnątrz okładek. Chroniło przed tymi, którzy nie byli godni zapoznania się z jej treścią. Dlatego, imion tych naprawdę potężnych ksiąg, nigdy nie wymawiano głośno.
A o Fdyah’ha słyszała wiele razy - zduszone szepty w ciemnych kątach. Nikt otwarcie o niej nie mówił. Lecz Geit tak często w swoich marzeniach przewracała strony wykonane z cieniutkiego papieru…
Zawsze chciała przeczytać tą księgę, lecz do tej pory było to tylko nierealne pragnienie. Podobno w jednej z bibliotek Czerwonych Szat był ostatni (i chyba jedyny) egzemplarz na świecie… Fdyah’ha, czyli księga zawierająca niewyobrażalną wiedzę z zakresu czarodziejstwa. Każdy mag Czerwonych Szat marzył, że będzie w stanie otworzyć Fdyah’ha a jego zmysły nie pomieszają się, jego oczy nie oślepną, a dłonie nie odpadną, jak to działo się z nielicznymi głupcami, którzy zdecydowali się przeciwstawić potędze imienia.
Geit była przekonana, że tylko ona sama mogłaby bez przeszkód odczytać treść Fdyah’ha. W końcu była najpotężniejszą czarodziejką na świecie. A fakt, że tej księgi nie napisał człowiek, jedynie dodawał dreszczyku emocji.
- Owszem, widziałam ją. Z daleka. Dopóki nie wyrzucili mnie z Bractwa.
- Więc spójrz z bliska.
Sokół kucnął, otworzył swoją torbę i wyjął nieduże zawiniątko. Geit wpatrywała się w niego z przerażeniem, pomieszanym z zdumieniem. Tymczasem mężczyzna rozejrzał się, czy nie podglądają ich nieproszone oczy i rozwinął materiał.
To była zwykła książka. Bardzo stara. Zwyczajna gruba, skórzana oprawa i pożółkły papier. Nie było zabezpieczeń, jak przy innych, mniej potężnych księgach. Brak łańcuchów, kłódek i metalowych okuć, świadczył jedynie o potędze jej imienia.
Fdyah’ha wołała ją. Chciała zostać przeczytana. To Geit miała tego dokonać. Niezwykle potężna magia książki wirowała w powietrzu, zapierając dziewczynie dech w piersiach. Czarodziejka wyciągnęła rękę, by dotknąć okładki…
Sokół zwinął materiał.
- Czy… – spytała Geit drżącym głosem. – Jeśli się zgodzę… - przełknęła ślinę. – Pozwolisz mi ją… obejrzeć?
- Nie – powiedział Sokół. Geit spojrzała na niego bystro i szybko otrząsnęła się z owego dziwnego odrętwienia, w jakie popadła.
- Cóż, Kukułko…
- Sokole – przerwał jej Sokół.
- Mniejsza z tym. Musisz widzieć, że Geit Balder nie można kupić i nie wiem, co chciałeś osiągnąć, pokazując mi księgę – uśmiechnęła się drwiąco.
Sokół także się uśmiechnął. Drwiąco.
- Wiedz, że jeśli ze mną pójdziesz, nie pozwolę ci obejrzeć księgi – schował cenny przedmiot do torby. – Dam ci ją na własność.
Na pewno nie była z siebie dumna. Dała się omamić, zwabić, przekonać…
- Geit Balder nie można kupić… - mruknęła pod nosem patrząc spode łba na Sokoła.
Zaczynał doprowadzać ją do pasji. Powiedział, że nie mają czasu do stracenia, gdyż właśnie teraz król wraz ze swoją świtą przebywał u rodziny na południu, więc sprawę muszą załatwić w ciągu dwóch, góra trzech dni. Zabrał ją spod mostu i przyprowadził tu, pod Zbójecki Borek. Nie słuchał wyjaśnień, o nie! Co go obchodzi, że w tym lasku mieszkają zbiegli przestępcy, mordercy i rabusie? Że razem ze swoim wodzem – ErHanem Trójokim nie przepuszczają przez las żywej duszy?
Oczywiście, droga przez Zbójecki Borek bardzo skraca czas podróży do stolicy… Sokół uczepił się tego faktu i za nic nie chciał ustąpić. Geit zagroziła nawet, że zrezygnuje z wyprawy, a on tylko wzruszył ramionami! Ponadto miała wrażenie, że przez cały czas ją obserwuje. A ten drugi, Dav… nawet się nie odezwał! W czarodziejce coś się zaczynało gotować.
- Plan jest prosty. Jedziemy najszybciej jak się da i w odstępach. Może, wyjątkowo, dadzą nam spokój – powiedziała, ale w jej głosie nie było przekonania. – Droga jest prosta i zgubić się jest trudno, ale nigdy nic nie wiadomo…
- Bywałaś już tam? – spytał Davercin, z nutką zdziwienia w głosie.
- A, owszem. I dlatego radzę nadłożyć drogi i jechać naokoło.
- Nie ma mowy – stwierdził Sokół. – Jadąc na około, stracimy cały dzień! A mnie się spieszy.
- Spieszy ci się… umierać? – mruknęła Geit. Sokół pozostawił to pytanie bez komentarza.
- Ja pojadę pierwszy – powiedział tylko i spiął konia.
Ruszył drogą w las. Niegdyś owa droga była często uczęszczana, ale odkąd ErHan i jego ludzie kilka lat temu zajęli las, nikt już tędy nie jeździł.
- Możesz jechać następna – powiedział Davercin. Geit bez słowa wjechała do lasu, a mężczyzna wpatrzył się w gąszcz, ciemniejący w zapadającym zmroku.
Ruszył, gdy tylko plecy czarodziejki zniknęły mu z oczu. Stwierdził, że Geit miała rację: droga była prosta i widać rzadko uczęszczana. Przyspieszył.
Początkowe zadowolenie z faktu, że wszystko idzie po ich myśli, szybko ustąpiło miejsca zdziwieniu i niepokojowi. Bo oto ujrzał konia dziewczyny.
W poprzek drogi leżało zwalone drzewo, więc Geit musiała zwolnić, by je ominąć. Davercin przeklął pod nosem swoją niecierpliwość i to, że najwidoczniej ruszył zbyt szybko po jej odjeździe. Także zwolnił, chcąc dać czarodziejce czas na zwiększenie dystansu.
Lecz gdy koń dziewczyny zbliżył się do ściany lasu, wydarzyła się rzecz zupełnie niespodziewana. Coś, być może jakiś konar, wysunęło się z kępy drzew i strąciło Geit z siodła. Czarodziejka spadła na ziemię, a jej koń pojechał dalej. Davercin, początkowo zbyt zdziwiony by zareagować, zatrzymał swojego wierzchowca.
Tymczasem z lasu wyskoczył tajemniczy napastnik. Zakapturzony, ukrywał swą postać w połach ciemnego płaszcza. Stanął nad leżącą Geit, tyłem do mężczyzny. To, co Davercin początkowo wziął za gałąź drzewa, okazało się być po prostu długim kijem w rękach zwinnego nieznajomego. Przez chwilę wojownik zastanawiał się, czy nie był to ktoś z bandy ErHana Trójokiego, lecz szybko porzucił tę myśl. Nie ruszył także z pomocą, gdyż coś w nim, kazało mu się zatrzymać. Może chciał się przekonać, czy plotki krążące o dziewczynie są prawdziwe. W końcu, czym jest pojedynczy napastnik dla najpotężniejszej czarodziejki na świecie?
Geit z trudem uniosła głowę. Leżała na plecach, a nieznajomy stał nad nią, wymachując swoim kijem. Czarodziejka przewróciła się na bok, a następnie dźwignęła na kolana.
- Znowu się spotykamy, ruda wariatko… - padło z ust napastnika. Davercin drgnął, słysząc ten głos.
- Miło mi znowu cię widzieć, ty wypatroszona wiewiórko – mruknęła w odpowiedzi czarodziejka, krzywiąc się z bólu.
Davercin stał jak skamieniały. Co było grane?
Nieznajomy zaśmiał się głośno, zrzucił kaptur i potrząsnął głową. Długi, czarny warkocz zatańczył na jego plecach. A właściwie na jej plecach.
- Ja też się cieszę, że cię widzę – powiedziała napastniczka, a jej głos wręcz ociekał słodyczą. Dziewczyna położyła stopę na ramieniu czarodziejki i pchnęła lekko, przyciskając ją do ziemi. Davercin zmienił zdanie i ruszył krok do przodu.
Mimo iż Geit nie ujawniła tego wcześniej, musiała go zauważyć. Teraz uniosła lekko rękę, powstrzymując mężczyznę.
- Spokojnie, Dav… Poradzę sobie.
Na te słowa, wysoka, czarnowłosa kobieta odwróciła się. Uwolniła Geit spod swojej stopy i spojrzała na wojownika. Uwagę Davercina przyciągnęły ogromne, błękitne oczy. Kobieta uśmiechnęła się krzywo i uniosła brew. Właśnie wtedy jej twarz wydała mu się w jakiś dziwny sposób znajoma…
- Dav? – spytała drwiąco. – Uuu… - zwróciła się do Geit. - Czyżby znalazł się wreszcie jakiś głupiec, któremu udało się spędzić z tobą więcej niż godzinę?
- Nie Dav, a Davercin… - zdziwienie sprawiło, że mężczyzna był w stanie powiedzieć tylko to.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Dobrze, Davercinie. Lepiej wracaj tam, skąd przybyłeś. To sprawa między mną, a wiedźmą.
- Czego chcesz, Kaleo, do jasnej cholery?! – stęknęła Geit, ponownie dźwigając się na kolana.
- Jak to, czego? – nieznajoma zwróciła spojrzenie w stronę czarodziejki. Okrążyła ją miękkim krokiem i zatrzymała się, patrząc jej w twarz.. – Tego, co zwykle – szepnęła, nachylając się nad dziewczyną.
- Nie tutaj, na demona! – krzyknęła Geit. – Przecież wiesz, co to za miejsce! Wiesz, jakie to niebezpieczne!
Kalea nie odpowiedziała. Zamiast tego gwałtownie się wyprostowała i kopnęła dziewczynę w twarz. Geit po raz kolejny padła na plecy. Tym razem jednak się nie podniosła.
Davercin nawet nie drgnął.
- Czyżby od naszego ostatniego spotkania, wielka czarodziejka straciła formę? – mruknęła Kalea swobodnym tonem i nachyliła się nad leżącą.
Geit poruszyła się lekko i jęknęła. Kalea podeszła jeszcze bliżej.
- Co tam mamroczesz? – spytała, marszcząc brwi.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Być może trochę nie doceniał czarodziejki… Teraz widział to, czego wysoka napastniczka nie dostrzegała. W końcu, jako obdarzony magicznym darem, wojownik potrafił rozpoznać przygotowywane zaklęcie.
Czarodziejka szepnęła coś pod nosem, w przerwach między pełnymi boleści jękami.
- Co?! – Kalea nachyliła się niżej. – Nie słyszę, co mówisz…
Uśmiech Davercina poszerzył się jeszcze bardziej. Dłoń czarodziejki zacisnęła się i otworzyła. Znowu coś wyszeptała.
- Nie słyszę!!! – twarz Kalei znalazła się tuż przy twarzy Geit. Czarodziejka otworzyła oczy.
- Giń! – wrzasnęła, a jej ręka gwałtownie wystrzeliła w kierunku twarzy czarnowłosej dziewczyny. Davercin poczuł drgnienie powietrza i zobaczył, że dłoń Geit wybucha jasnym światłem.
Kalea wrzasnęła dziko, gdy wybuch odrzucił ją do tyłu. Kobieta przyłożyła dłonie do twarzy, jęcząc z bólu. Davercin uśmiechnął się szeroko, oczekując, że czarnowłosa napastniczka nie podniesie się już z ziemi. Jego przypuszczenia okazały się jednak nietrafne. Kobieta leżała chwilę w błocie, kwiląc pod nosem i macając własną twarz, po czym powoli uniosła się na kolana.
Tymczasem Geit była już na nogach, rozcierając policzek, naznaczony butem Kalei. Davercin miał już zamiar pogratulować jej zwycięstwa, gdy nagle wojowniczka wrzasnęła ogłuszająco.
Mężczyzna szybko spojrzał w jej stronę, oczekując widoku spalonego ciała i poparzonej twarzy, a tymczasem ujrzał, że skóra dziewczyny jest ledwie osmalona.
- Ty… łysa… ropucho! – wysapała Kalea. – Nienawidzę cię! Spaliłaś moje... rzęsy! – ostatnie słowo zamieniło się w ryk wściekłości.
Ciemnowłosa dziewczyna gwałtownym ruchem odpięła płaszcz, który opadł na ziemię. Zbliżała się zima, ale Davercinowi, po analizie bardzo skąpego stroju dziewczyny, wydało się, że ta nic nie robi sobie z niskiej temperatury. Kalea wyszarpnęła miecz i skoczyła ku czarodziejce. Ta wykonała niezgrabny unik, o włos unikając utraty głowy.
Davercin, nieco zawiedziony oglądał walkę. Spodziewał się, że Geit wykończy swoją przeciwniczkę jednym zaklęciem. Tymczasem obie kobiety, zdawały się nie dawać z siebie wszystkiego. W mężczyźnie znowu zrodziła się wątpliwość, co do trafności wyboru Sokoła. Z zamyślenia wyrwał go tryumfalny śmiech wojowniczki.
Kalea przycisnęła czarodziejkę do muru. Geit stała oparta plecami o drzewo, a czubek miecza jej przeciwniczki, niemalże dotykał jej gardła.
- I co powiesz teraz, zezowata jaszczuro? – Kalea uniosła brwi. – Znowu okazuję się lepsza, co? Przyznaj! – powiedziała, unosząc płazem oręża podbródek Geit.
Czarodziejka starała się coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Wtem, niespodziewanie, jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.
- K-kal-leo… - wyjąkała, unosząc lekko rękę i wskazując na coś ponad jej ramieniem. – T-tam… Er.. ErHan!
Kalea, przestraszona, odwróciła się gwałtownie. Davercin zaklął, chwytając za miecz i stając gotowy do odparcia przeciwników. Wpatrzył się w ścianę lasu, oczekując ataku, jednak nikogo nie było.
Mężczyzna zrozumiał. Spojrzał szybko w kierunku obu kobiet. Miecz Kalei leżał teraz na ziemi, a ona sama, zgięta w pół, próbowała złapać oddech.
- Tak samo naiwna, jak zawsze – stwierdziła z uśmiechem Geit, rozcierając pięść. – I co, Dav, zbieramy się?
- Nie tak szybko, wiedźmo! – Kalea rzuciła się na nieprzygotowaną na to czarodziejkę i obie padły na ziemię.
Davercin westchnął, nieco poirytowany oraz znudzony i pogłaskał po szyi swego konia. Być może powinien się wtrącić, ale nie miał zamiaru wplątywać się w kłótnię pomiędzy dwiema wściekłymi kobietami. Westchnął cicho i czekał.
Tymczasem powietrze drgnęło ponownie i Kalea odskoczyła od czarodziejki, próbując zgasić swoje palące się buty.
- Znasz się tylko na jarmarcznych sztuczkach, krowo! – wrzasnęła i złapała swój kij. Zdzieliła nim Geit po plecach tak, że Davercin aż się skrzywił. Czarodziejka nie czekała jednak na następny cios. Odwróciła się gwałtownie i dokładnie wtedy, gdy Kalea robiła zamach, trzasnęła ją pięścią w twarz.
Popłynęła krew, lecz wojowniczka zignorowała ten fakt. Odrzuciła drąg, chwyciła zaskoczoną przeciwniczkę za ramię i przerzuciła ją sobie przez plecy. Błoto rozprysło się w chwili, gdy dziewczyna padała na ziemię. Mimo bólu, czarodziejka nie straciła zimnej krwi - chwyciła Kaleę za kostkę, także przewracając ją na ziemię.
Geit skoczyła na rozłożoną na ziemi przeciwniczkę i z zadziwiającą siłą uniosła wyższą kobietę za szelki jej bluzki.. Spojrzała jej w twarz.
- To już koniec, ty zdechły szczurze! – powiedziała ze złością. – Daj mi wreszcie spokój – potrząsnęła dziewczyną tak, że jej długi warkocz opadł jej na plecy. Kalea wymamrotała coś niezrozumiale, a jej spojrzenie powędrowało w prawo od twarzy czarodziejki.
- Geit… - szepnęła, przestraszona. – Za tobą… oni tam są!
Czarodziejka puściła przeciwniczkę, pozwalając jej opaść na drogę. Położyła dłonie na biodrach i spojrzała na leżącą dziewczynę z góry.
- Myślisz, że dam się nabrać na własne sztuczki? Jesteś chyba głupia!
- Geit – wtrącił się Davercin. – Może lepiej się obróć.
Czarodziejka rzuciła mu zdziwione spojrzenie, a następnie obejrzała się przez ramię. Zamarła.
Po drugiej stronie drogi, w lesie, czaiło się kilkunastu obdartych i uzbrojonych po zęby mężczyzn. Każdy z nich uśmiechał się ponuro i łypał na nich spod oka. Wtem jeden z nich wystąpił na przód i znalazł się na drodze.
- Witam was, miłe panie… Jaki ten świat mały! Kto by przypuszczał, ze znowu się spotkamy?
Davercin miał okazje przekonać się nad trafnością przydomku „Trójoki”. ErHan był wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną. Swoje długie i ciemne, lecz w wielu miejscach siwe już włosy, nosił związane z tyłu. Natomiast na środku jego czoła widniało wytatuowane szkarłatne oko.
Geit pomogła wstać Kalei. Davercin usłyszał jeszcze wyrzuty, które prawiła swej dotychczasowej przeciwniczce, dotyczące jej głupoty i bezmyślności. Mężczyzna nie zwrócił na nie większej uwagi. Chwycił swój miecz i zostawiając konia, przeskoczył na drugą stronę zwalonego pnia, by stanąć przy kobietach.
- ErHan Trójoki – Geit skłoniła się lekko. – Miło cię widzieć… ponownie.
- Nie chcemy kłopotów – wszedł jej w słowo Davercin. – Już opuszczamy to miejs…
- Opuszczacie? – przerwał mu ErHan i uśmiechnął się złośliwie. – Przecież dopiero przyszliście. Zabawmy się! – skinął na swoich ludzi, którzy powoli zaczęli wychodzić z lasu na drogę.
Kalea spojrzała zaniepokojona na czarodziejkę.
- Co teraz? On będzie chciał wyrównać rachunki…
- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej! – warknęła Geit, w odpowiedzi.
- Sokół powiedział – zaczął Davercin, wpatrując się w zbliżających się powoli rozbójników – że jesteś najpotężniejszą czarodziejką na świecie. Jeśli to prawda, to może to udowodnisz…?
Geit posłała mu ponure spojrzenie.
- Chyba nie wiesz, czego ode mnie wymagasz!
Kalea podniosła miecz. Cała trójka cofnęła się o kilka kroków pod ścianę lasu. Banda ErHana, śmiejąc się, parła niespiesznie naprzód, zachodząc ich z trzech stron.
- Nie potrafisz więc nic więcej, niż te kilka sztuczek? A myślałem, że…
- Jesteś uparty Dav! – warknęła Geit. – Chcesz, żebym ci coś udowodniła?!
- Nie poradzimy sobie z nimi bez pomocy magii!
Czarodziejka przymknęła oczy, wyraźnie walcząc ze złością. W końcu podjęła decyzję.
- Dobrze! Ale chcę, żebyś wiedział, że to ty będziesz za to odpowiedzialny! – wysyczała. - Odsuńcie się!
Davercin chwycił Kaleę za nadgarstek i pociągnął ją za sobą do lasu. Biegnąc, słyszeli cichy głos czarodziejki:
- ErHanie, radzę ci, byś dał nam spokój. Inaczej…
Davercin nie usłyszał nic więcej. Zobaczył, że Kalea widząc gesty Geit, padła na ziemię zaciskając powieki i przyciskając sobie ręce do uszu. Obcokrajowiec stał nieruchomo patrząc na całą scenę.
Wszystko działo się bardzo szybko. Banda ErHana wrzasnęła dziko i rzuciła się w stronę samotnej dziewczyny. Geit rozłożyła ręce, zamknęła oczy i odrzuciła głowę do tyłu, mamrocząc jakieś słowa. Napastnicy nawet się nie zawahali. Gdy byli ledwie kilka kroków od niej, zaczęło się, a Davercin prędko pożałował tego, że nie postąpił tak jak Kalea.
Dziewczyna uniosła głowę, otwierając oczy i wyrzucając ramiona w górę. W tej samej chwili, tuż przed nią, wyrosła gigantyczna ściana ognia. Trzech mężczyzn, będących najbliżej, stanęło w płomieniach. Szalejący ogień spopielił ich ciała zaledwie w kilkadziesiąt sekund, lecz rozdzierający wrzask, towarzyszący ich agonii słuchać było jeszcze długo po tym, gdy ściana ognia opadła. Davercin stał nieruchomo i zastanawiał się, czy kiedyś będzie w stanie go zapomnieć.
Na ziemi, przed czarodziejką widniały trzy niewielkie kupki popiołu. Davercin spojrzał na ErHana Trójokiego i jego bandę. Wszyscy mężczyźni stali nieruchomo, wpatrując się z przerażeniem w Geit. Dowódca ocknął się pierwszy.
- Wynoś się stąd, przeklęta! – powiedział zachrypniętym głosem. – I nie wracaj więcej… Jeżeli jeszcze kiedyś się spotkamy, zabiję cię, Geit Balder. Przyrzekam ci to.
- Ostrzegała was! – krzyknął Davercin.
ErHan spojrzał przelotnie na wysokiego wojownika.
- Spopieliła mojego syna – wychrypiał. – Dlatego przy następnym spotkaniu, jedno z nas zginie – zwrócił się do Geit. - Jeżeli będę to ja, przyjdzie kolejny z mych ludzi. Potem następny. W końcu zmęczy cię zabijanie i przypłacisz do życiem. Obyś do tamtej chwili słyszała krzyki mojego syna każdej nocy!
Odwrócił się i dał znak swoim ludziom. Po chwili wszyscy zniknęli w lesie.
Kalea podniosła się z ziemi i stanęła koło Davercina.
- Lepiej ją stąd zabierzmy i sami wynośmy się co prędzej!
Davercin uznał to za wyjątkowo dobry pomysł. Wszedł na drogę i podszedł do stojącej nieruchomo czarodziejki. Teraz nie miał już wątpliwości, co do wyboru Sokoła. Ta kobieta bez wątpliwości była najpotężniejszą czarodziejką na świecie. Tam, skąd pochodził Davercin, ludzie rodzili się ze znikomą mocą, lecz tu, magowie byli potężni. A ona musiała zaskakiwać swą mocą ich wszystkich.
- Geit? – zapytał. Odwróciła się powoli. Wyraz jej twarzy sprawił, że Davercin cofnął się o krok. – Nic ci nie jest?
- Jesteś zadowolony? – spytała cicho. Wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć. – Zabiłam ich. To twoja wina. Twoja i tego twojego szalonego przyjaciela.
- Geit?
- Chyba będę rzygać… - odwróciła się i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę lasu.
Davercin zostawił ją i mamrocząc pod nosem przekleństwa, przyprowadził oba konie: swojego i należącego do czarodziejki. Po kilku chwilach pokazała się także Kalea, która wyprowadziła swego wierzchowca z lasu. Geit także wróciła. Davercin zauważył, że wojowniczka chciała wygłosić jakąś kąśliwą uwagę, ale się powstrzymała. Dosiedli wierzchowców i w milczeniu ruszyli dalej drogą.
- Gdzie żeście tak długo byli?! – zawołał Sokół z ponurą miną. Czekał na nich przy drodze, za Zbójeckim Borkiem. Nieco zdziwił się, widząc mordercze spojrzenie, jakim obdarzyła go Geit. Równie wielkie zdziwienie wywołała u niego osoba Kalei, a także to, że obie kobiety wyglądały tragicznie: były rozczochrane, posiniaczone, ubłocone… Kalea miała rozbity i zakrwawiony nos, a Geit policzek rozcięty butem wojowniczki.
Davercin otworzył usta, by mu wszystko wytłumaczyć, ale po namyśle zrezygnował. I tak nie wiedziałby, od czego zacząć.
Po krótkiej naradzie i wyraźnym sprzeciwie Sokoła, postanowili zatrzymać się na noc w okolicy. Kalea wyjaśniła im, że niebezpieczeństwo od strony ErHana chwilowo im nie grozi i mogą bez obaw obozować na pobliskiej łące. Davercin nie wyglądał na przekonanego, ale widząc, że czarodziejka tego wieczora dalej już nie pojedzie, wyjaśnił sprawę Sokołowi i w końcu go przekonał.
Jasnowłosy wyraźnie nie miał ochoty na rozmowy przy ognisku, gdyż przy najbliższej okazji gdzieś zniknął. Geit nie odzywała się zbyt wiele i tłumacząc się zmęczeniem po rzuceniu zaklęcia, po prostu poszła spać. Davercin został przy ogniu sam z Kaleą. Z pewnym niezadowoleniem stwierdził, że dziewczyna nie wyglądała na zbyt zmęczoną, w przeciwieństwie do niego.
- Przecież widzę, że zaraz zaśniesz – powiedziała Kalea unosząc brew. – Dlaczego nie idziesz spać?
- Nie mam ochoty – powiedział ponuro. Cała ta dzisiejsza przeprawa w lesie nieco wyprowadziła go z równowagi.
- Och, nie musisz udawać! Przecież widzę… boisz się.
- Ja się boję? – mężczyzna ożywił się nieznacznie. – Niby czego?
Kalea zaśmiała się złośliwie.
- Boisz się, że jeśli nie będziesz czuwał, zabiję czarodziejkę.
Davercin westchnął.
- Posłuchaj mnie… - próbował przypomnieć sobie jej imię.
- Kalea – podpowiedziała dziewczyna.
- No właśnie. Więc posłuchaj mnie, Kaleo – powtórzył. – Nie wiem kim jesteś, ani czego chcesz od Geit, ale dzisiaj miałaś zamiar ją poszatkować, więc wybacz, ale nie mam zbyt wielu powodów by ci ufać.
Uśmiechnęła się krzywo.
- Obrażasz mnie, Davercinie. Myślisz, że skoro zasadzam się na czarodziejkę w lesie, mogłabym ją zabić przez sen? – odrzuciła do tyłu swój warkocz. – Otóż, informuję cię, że - o ile Geit jest najgorszą poczwarą pełzającą po tej ziemi - to jednak nigdy nie zniżyłabym się do takiego postępku.
- Ta… - powiedział mężczyzna, z powątpiewającą miną. – Powiedzmy, że ci wierzę.
Kalea prychnęła i pokręciła głową.
W ciszy, która zapadła, gdy oboje umilkli, dało się słyszeć dalekie rżenie konia. Wszystkie konie, należące do nich, stały uwiązane w pobliżu. Davercin uniósł głowę i wbił spojrzenie w ciemność.
- Jest tam ktoś?! – zawołał. – Sokole?
Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Kaleą. Oboje wstali. Davercin położył dłoń na rękojeści miecza, a Kalea chwyciła swój kij i odsunęła się od ognia. W swoim płaszczu zupełnie wtopiła się w ciemność.
- Kto idzie? – krzyknął ponownie Davercin, lecz tym razem doczekał się odpowiedzi.
- Dobry wieczór! – usłyszał ciche wołanie. – Proszę się nie obawiać!
Męzczyzna, nieco zdziwiony, spojrzał na Kaleę, która także wyraźnie zaskoczona, wróciła w krąg śiwiatła. W końcu dojrzeli w ciemnościach sylwetkę konia i jeźdźca.
- Witam! – krzyknęła nieznajoma dziewczyna i zsunęła się z siodła. Podeszła bliżej i Kalea zobaczyła, że ma nie więcej niż siedemnaście lat. Jasnobrązowe włosy opadały na jej rumianą twarz, którą rozjaśniał szeroki uśmiech. Dziewczyna skłoniła się lekko. – Miło mi was poznać. Jestem Einal. Przejeżdżałam w pobliżu i pomyślałam, że może znajdzie się dla mnie miejsce przy waszym ognisku, skoro i tak nie zdążę już dojechać do miasta przed północą.
- Yyyy… - Davercin podrapał się w kark. – Oczywiście, usiądź, proszę – wskazał jej miejsce. – Nazywam się Davercin, a to jest Kalea.
Wysoka wojowniczka skinęła dziewczynie głową i usiadła przy ogniu. Einal uśmiechnęła się szeroko, przyjmując zaproszenie.
- Och, nie przypuszczacie nawet, jak się cieszę, że w na tym pustkowiu udało mi się kogoś spotkać… ale, chwileczkę! – zerwała się i skoczyła do Kalei. – Panienka jest ranna! Co się stało?!
Kalea, zdziwiona odsunęła się od dziewczyny.
- Nic takiego… - powiedziała z uśmiechem. – To tylko draśnięcie.
- Draśnięcie?! – Einal spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma. – Jutro rano, za przeproszeniem, będzie panienka miała na twarzy kartofel!
Davercin parsknął, a Kalea rzuciła mu obrażone spojrzenie.
- Aż tak źle? – wojowniczka wyglądała na zaniepokojoną.
- Och, przecież to strasznie spuchnie! Ale proszę się nie obawiać! Zaraz coś na to poradzę…
Skoczyła do swoich bagaży i wydobyła z nich niedużą torbę. I Davercin, i Kalea, ze zdziwieniem przypatrywali się dziewczynie.
- Mógłby pan zagotować trochę wody – powiedziała i zaczęła grzebać w torbie. Po kolei wyrzucała z niej małe buteleczki, pudełeczka i fiolki. Wreszcie chyba znalazła to, czego szukała.
- Jesteś uzdrowicielką? – zapytała Kalea. Dziewczyna zarumieniła się.
- Nie, panienko. Nie mam magicznej mocy – mruknęła. – Ale za to świetnie znam się na ziołach i potrafię leczyć, jeśli o to panienka pyta!
- Co robisz sama, podróżując po okolicy? Nie boisz się napaści? – zapytał Davercin, dorzucając drewna do ognia.
- Och, nie, skądże! – powiedziała, przyglądając się uważnie twarzy Kalei. – Ludzie mnie znają. Nic mi nie grozi z ich strony. Jeżdżę tu i tam, pomagam tym, którzy nie mogą pozwolić sobie na usługi maga-uzdrowiciela… - zerknęła w stronę kociołka. - O, już gotowe!
Dziewczyna dorzuciła go gotującej się wody kilka listków i jakiś proszek. W powietrzu uniósł się słodkawy zapach.
- Proszę to przestudzić, i robić okłady, a za dwa dni zapomni panienka o bólu i stłuczeniach – Einal uśmiechnęła się radośnie. Kalea nie zdążyła jeszcze wymamrotać podziękowania, gdy zielarka zakryła sobie usta dłonią. – Ojej! A to zadrapanie? Czy ktoś panienkę napadł?!
Davercin uśmiechnął się złośliwie.
- Nikt jej nie napadł, ona po prostu lubi sama się okaleczać…
- Hej! – krzyknęła oburzona Kalea. Zielarka uśmiechnęła się lekko.
- Einal, mogłabyś pomóc jeszcze komuś? - dziewczyna spojrzała w stronę wojownika. - Mamy tu jedną poszkodowaną – mruknął wskazując głową śpiącą Geit. – Może mogłabyś coś z tym zrobić?
- Nic mi nie będzie, Dav! – powiedziała ponuro Geit, siadając. Zdziwiona Einal wyszeptała powitanie, podeszła do kobiety i obejrzała jej twarz.
- Myśleliśmy, że śpisz – mruknęła kwaśno Kalea, przykładając jeszcze ciepły okład do obitego nosa.
- W waszym towarzystwie martwy nie mógłby spoczywać w spokoju! Gadacie jak nakręceni!
Einal chwyciła swoją torbę i wyjęła z niej kawałek czystego płótna. Zamoczyła go w przygotowanym naparze i oczyściła rozcięcie na policzku czarodziejki.
- Powinno pomóc, panienko – powiedziała. Geit spojrzała w łagodne oczy dziewczyny. – Zabawne – uśmiech rozświetlił twarz zielarki. – Ale ta rana ma kształt obcasa buta!
- Ciekawe, dlaczego? – mruknęła czarodziejka, rzucając Kalei spojrzenie zza pleców Einal. Wojowniczka odsunęła od twarzy okład i pokazała jej język.
Rankiem wrócił Sokół.
- Czarodziejka już wydobrzała? – spytał cicho Davercina, kończącego jeść śniadanie w towarzystwie Einal.
- Sam posłuchaj… - mruknął wojownik, nie podnosząc głowy.
Sokół wytężył słuch. Gdzieś z dala, zza zasłony drzew, dobiegały ich niewyraźne głosy…
- Nie jedziesz z nami!
- Oczywiście, że jadę! Wpakowałaś się w niezłe bagno, ruda niedorajdo… Ten świrnięty wielkolud przez całą noc nie zmrużył oka, bo bał się, że ci poderżnę to twoje plugawe gardło, gdy będziesz spać! Chyba nie powiesz mi, że robi to z czystej przyjaźni…
- Och, zamknęłabyś choć na chwilę ten twój pyskaty dziób! Owszem, muszę przyznać, że mamy pewne interesy w stolicy, ale tobie nic do tego!
- Ha, wiedziałam! Szukałam cię przez półtora roku, a teraz chcesz mi się wymknąć, niczym oślizgła żaba!
- Sama jesteś oślizgłą żabą, ty zezowata żmijo!
- A ty jesteś bardziej tchórzliwa, niż chora tchórzofretka! Boisz się dokończyć naszą wczorajszą leśną pogawędkę, bo wiesz, że nie masz ze mną szans…
- Chora tchórzofretka?! Zaraz zginiesz!
Sokół w zamyśleniu pokiwał głową, a następnie skierował wzrok na uśmiechniętą od ucha do ucha Einal.
- Mam nadzieję, że nie będą się kłócić do wieczora… Ponadto, widzę, Daver, że nie próżnujesz! Wystarczy zostawić cię na kilka chwil samego, a już kręci się przy tobie kolejna śliczna dziewczyna.
Einal wstała i skłoniła się grzecznie.
- Dzień dobry, panu! – zawołała. – Jestem Einal. Będę wam towarzyszyć w podróży do miasta.
- Sokół. Miło mi poznać w końcu kogoś, kto ma po kolei w głowie… - powiedział, oddając ukłon. – To kiedy ruszamy?
- Nie masz zamiaru powiedzieć, gdzie bywałeś przez całą noc? – mruknął poirytowany Davercin.
- To chyba niezbyt istotne… O, wracają już.
Geit i Kalea, obie naburmuszone, szły od strony lasu. Ziółka Einal musiały mieć jakieś magiczne właściwości, gdyż rana czarodziejki niemalże zniknęła, a nos Kalei nie odstawał od normalnych rozmiarów. Obaj mężczyźni z ulgą stwierdzili, że nie doszło do kolejnych rękoczynów.
- Jaka decyzja? – spytał Davercin, uśmiechając się kwaśno.
- Cóż… nic mnie nie obchodzi zdanie tej… - Kalea urwała i wypuściła głośno powietrze, wyraźnie próbując się uspokoić. – Dlatego też, jadę z wami lub waszym tropem, wszystko mi jedno.
Geit wymamrotała coś pod nosem.
- Panienko Geit, co panienka powiedziała? – spytała cicho Einal. Davercin położył dziewczynie dłoń na ramieniu.
- Nie pytaj. Chyba jesteś jeszcze na to za młoda…
Autor: Arkana
|