"Córki
Śmierci"
CMałe, skulone, chude stworzenie pełzło powoli w stronę wody. Był środek nocy, srebrzysty księżyc spoglądał leniwie na rozgrywające się na jeziorze sceny...
To była jedna z tych nocy, które pamięta się przez długi czas, pozostawiających mistyczne piętno na naszej duszy nie pozwalając o sobie zapomnieć. Trzy łodzie ozdobione barwnymi, ptasimi piórami, poruszały się powoli w kierunku wysepki znajdującej się niemalże na środku głębokiego, ciemnego jeziora. Na czele każdej łodzi stało 2 rosłych mężczyzn z pochodniami i maskami w kształcie orlich głów. Była to straż, zwana orlą. Na dziobie każdej z łodzi znajdywał się ogromny ptak, na każdej inny, z rozpostartymi skrzydłami. Owe jezioro jak i należące do niego tereny były pod władaniem dumnego rodu Kindomów wierzących w boga imieniem Peo, boga który przyjmuje postać ptaka gdy schodzi na padół śmiertelnych. Po ostatniej, trwającej 20 lat wojnie między wyznawcami Peo, a zwolennikami Keo, boga przyjmującego postać węża nastały długo oczekiwane czasy spokoju. Ptak zaatakował węza i wąż przegrał. Ludzi wyznających wiarę w Keo albo zabito rytualnie, aby przypodobać się Peo, albo uwięziono na środku jeziora. Zaledwie garstka wybrańców mogła dostąpić zaszczytu zostania uwięzionym. Większość zwykłych ludzi i elfów, nie posiadających władzy została rytualnie zabita. Kaci w specjalnych maskach wydziubali im oczy a następnie w pustych oczodołach wypalali na wylot znak Peo, pozostawiając okaleczonych jeńców by umierali w wielkich męczarniach. Kindomowie byli okrutnym rodem, cieszyło ich zadawanie bólu i patrzenie na długa, męczeńską śmierć. Swoich poddanych traktowali jak nędzarzy, wartych jedynie składania w ofierze Peo, by złagodzić jego gniew. Wiezienie na jeziorze zwano Pekon. Jeńcy pozostawali tam tak długo dopóki udawało im się przeżyć. Codziennie wpuszczano ich na specjalny, zamknięty plac gdzie wlatywało tysiące ptaków. Wrony, kruki... spanikowane brakiem wyjścia atakowały siebie nawzajem i jeńców...
***
-Nie zniosę tego więcej! Zostałam zamknięta tylko dlatego, że wysłałam oddział dumnych elfów na pomoc marnym ludziom! Elfy nie powinny się mieszczać w sprawy beznadziejnych ras... – ciemnowłosa elfka, o czarnych niczym największe głębiny królestwa podziemi oczach starała się wyleczyć okaleczenia po codziennych zmaganiach z ptakami na ptasim placu. Miała na sobie srebrną, misternie zdobioną zbroję, prawdopodobnie z mithrilu i czarny płaszcz.
-Nie narzekaj – odpowiedziała jej towarzyszka, również elfka, lecz o śnieżnobiałych oczach, odziana w ciemną zbroję i jasny płaszcz – przynajmniej połowa Twojego oddziału zdołała uciec, z mojego prawie nikt nie ocalał.
-To hańba dla elfa uciec z pola walki, lepiej dla nich gdyby godnie umarli walcząc dla swego narodu.
-Nikt was nie prosił o pomoc – warknął mężczyzna siedzący w kącie – ludzie sobie sami potrafią radzić, bez waszej beznadziejnej, elfiej pomocy.
-Uważaj do kogo mówisz śmiertelniku! – biało-oka elfka uniosła prawą rękę do poziomu oczu i zaczęła inkantować czar.
Mężczyzna zerwał się z miejsca w ostatniej chwili. Tam gdzie przed chwilą siedział widać było wypaloną dziurę.
-Wy elfy, zawsze byliście zbyt dumni by pojąc sytuację wokół was. Rozejrzyj się głupia elfia istoto! Jesteśmy tu sami, zostało nas 3, a Ty chcesz mnie zabić? Nie lepiej obmyślić sposób ucieczki?
-Śmiertelnik ważył się nazwać mnie głupia elfią istotą – prychnęła białooka w stronę towarzyszki. Obie się zaśmiały.
-Spokój – strażnik w masce sępa wkroczył do celi i wskazał palcem z wielkim pierścieniem w kształcie skrzydeł na elfki– Wasz Pan zapłacił za Was okup jesteście wolne
-Tak być nie może! A co ze mną? – mężczyzna, znajdujący się w celi uderzył pięścią w ziemię.
-On pójdzie z nami – czarnooka chwyciła mężczyznę mocno za ramię – od tej pory będziesz więźniem elfów i zapłacisz za śmierć mojego oddziału, to chyba nie robi Wam różnicy ? – zwróciła się do strażnika
-Jeśli wniesiecie za niego okup nie, z jedną ofiarą nie ma zabawy – uśmiechnął się z pogardą
***
Elfki wraz ze swym nowym jeńcem wsiadły na ptasią łódź i odpłynęły w stronę lądu, gdzie czekały na nie elfie oddziały.
-Pani, ja niczym nie zawiniłem – odezwał się mężczyzna do czarnookiej, gdy jeszcze płynęli
-Wiem, Ty sam nie, ale ludzie tak. Zostałeś wybrany na reprezentanta swej rasy...
-Głupia, to sprowadzi na nas jedynie kłopoty, Eorth, wiesz o tym – białooka była wyraźnie niezadowolona
-Dlaczego mam odpowiadać za całą rasę? Jestem tylko jednostką zmuszoną do wykonywania rozkazów... – mężczyzna zacisnął pięści, ale nie ważył się na nic więcej. Gdyby podniósł choćby jeden palec na elfią kobietę wśród elfów straciłby życie w ciągu kilku sekund.
-Jak Ci na imię wyszczekany człowiecze? – białooka chwyciła go za koszule i bez problemu podniosła nad ziemię – ja jestem Deot... jeśli chcesz przeżyć lepiej bądź grzeczny
-Jestem Zuid i jestem zwykłym żołnierzem oddziału Czarnego Węża – wydyszał
Deot postawiła go na ziemi. Obie z towarzyszką zaśmiały się.
-Nie byle kogo mamy siostro – powiedziała czarnooka – elitarny oddział Czarnego Węża, no no... kto by pomyślał. Zapewne masz jakieś ukryte zdolności skoro jesteś w tym oddziale i zapewne nie będziesz się z nami chciał podzielić informacją, co to za zdolności.. hmmm...
-Pozwól, że przedstawię Ci nas. Jestem Deot jak wiesz – białooka odgarnęła długie śnieżnobiałe włosy i zaczęła się powoli przechadzać po pokładzie – a oto moja siostra. Wiem, nie jesteśmy podobne, ale to nie ma znaczenia. Jam jest Biała Śmierć, Eorth zaś Czarna. Jesteśmy córkami władcy elfów i bogini śmierci - Reo. Dowodzimy najpotężniejszymi armiami elfów... przydałby nam się człowiek o specjalnych zdolnościach, oczywiście zależy co to za zdolności...
-Miałyśmy go zabić! – Eorth była wyraźnie niezadowolona
-Jakie masz zdolności... chłopcze... – Deot podeszła do mężczyzny, położyła mu dłoń na ramieniu i szepnęła do ucha – mi możesz powiedzieć... Nie wydam Cię...
-Dość tego! – Czarnooka odciągnęła siostrę od Zuida – jeszcze niedawno chciałaś się mścić za śmierć Twojej armii, a teraz co? On nam się do niczego nie przyda, to zwykły człowiek, na pewno kłamał, że jest z Czarnego Węża. Popatrz na niego! Krótkie, białe włosy... takiego człowieka nie przyjęliby do Czarnego Węża, jest chudy i niski, nie potrafiłby dobrze walczyć!
-Wśród ludzi uchodziłby za całkiem wysokiego, nie zapominaj, że to my dzięki krwi matki jesteśmy wysokie, a poza tym nigdy nie będziesz wiedzieć co w nim drzemie dopóki nie spróbujesz tego z niego wyciągnąć – mrugnęła i wróciła do Zuida
-Więc jak? – zapytała słodko – powiesz mi dlaczego znalazłeś się w Czarnym Wężu prawda?
-A co z tego będę miał? Mam walczyć u boku córki śmierci? Niezbyt zachęcająca perspektywa...
-Nie obrażaj mnie –Deot przestała się uśmiechać – i tak będziesz musiał wszystko wyjawić, mogę rzucić na Ciebie taką chorobę, która nie zabija, lecz sprawia, iż ofiara wiecznie trwa w cierpieniu. Wiesz czym jest Biała Śmierć? Jestem odpowiedzialna za plagi i tajemnicze zarazy. Moja siostra – wskazała na Eorth – jest bardziej subtelna. Ona jest odpowiedzialna za szał bojowy, dzięki niej, albo przez nią, jak kto woli, ludzie chcą zabijać i robią to z przyjemnością.
-Nieźle się wpakowałem... – Zuid zrezygnowały usiadł na podłodze
-Więc jak? Powiesz czym się zajmujesz i będziesz nam służył prawda? – Deot usiadła obok niego.
-Wysiadamy! – zawołał strażnik – i to już! Nie mam czasu żeby tu stać cały dzień...
***
Statki przybiły do brzegu. Czekała na nich wielka armia złożona z elfów ubranych w długie białe i czarne szaty. Elfowie unieśli swe łuki w górę i zaintonowali pieśń wojenną. Witano swe przywódczynie.
Deot uśmiechnęła się z satysfakcją:
-Oto mój naród, oto istoty, dla których warto marnować białą krew.
-Moja siostra jest fanatyczką, ma trochę więcej z matki niż ojca, uwielbia zabijać, zwłaszcza długo i boleśnie – Eorth uśmiechnęła się delikatnie.
-Jak to się, więc stało, że trafiłyście do niewoli? Córki samej bogini śmierci?
Deot poszła przywitać się z odziałem, który klękał przed nią składając łuki na ziemię.
-Nie mamy boskich mocy, musimy korzystać z oddziałów, mamy jedynie nieprzepartą chęć zabijania i niewielkie moce magiczne. Możemy oddziaływać na innych by robili to co chcemy, ale same w pojedynkę wiele przeciwko większej liczbie istot nie zdziałamy.
Jesteśmy nieśmiertelne, tak długo jak jesteśmy na świecie będą wojny i ciągła żądza mordu.
-Więc gdyby udało się komuś Was zabić, świat stałby się lepszy... Ale was chyba nie można zabić, prawda?
-Jest pewna rzecz, która zabić nas może, ale nie wyjawię Ci tego. Zresztą pomyśl co by się stało gdyby znikły wojny?
-Byłoby lepiej?
-Byłoby zbyt dużo istot, ktoś musi umrzeć by ktoś inny mógł się narodzić... takie prawo nami rządzi. A teraz chodź, pora już byś nauczył się szacunku dla elfiej rasy...
Eorth z Zuidem wyszli na ląd. Odziały elfów ubranych na czarno wzniosło tryumfalny okrzyk.
***
Elfie oddziały maszerowały do swego królestwa ukrytego w górach. Uwolnione dowódczynie ustawiły wojska tak, że z lotu ptaka tworzyły one znak przypominający czaszkę okrytą mgiełką. Symbol połączenia Białej i Czarnej Śmierci.
Skryty w górach ogromny zamek, zbudowany z czarnego kamienia z zielonymi ogniami na blankach czekał na ich przybycie. Król, dumny, wysoki elf o jednym uchu przyciętym na końcu uściskał swe córki. Zuida wpędzono do lochów gdzie przesiadywał w głębokiej ciemności. Biała i Czarna Śmierć szerzyły spustoszenie na południu.
Po 6 dniach przesiedzianych w ciemnościach... Po 6 dniach zabijania na Polach Śmierci... Po 6 dniach martwego czekania w ciszy... Po 6 dniach przelewania krwi... Po 6 dniach nicości i samotności... Po 6 dniach bojowego szału... Zuid został wypuszczony i spotkał się z Eorth, która wróciła z wojny.
***
Zuid został przywołany do komnaty Eorth. Czekała tam również jej siostra. Usiadł w przestronnym, bogato rzeźbionym fotelu naprzeciw elfek.
-I co człowiecze? Postanowiłeś wyjawić swe zdolności czy chcesz wrócić do lochów? – Biała Śmierć wstała i dorzuciła kilka drewien do ognia, który najpierw buchnął zielonym światłem, a później wrócił do pomarańczowego.
-Jeśli tak bardzo Wam na tym zależy.. możemy zawrzeć umowę – mężczyzna usadowił się wygodniej w fotelu – ja Wam zdradzę me zdolności, a wy mi powiecie co może was zabić – uśmiechnął się chytrze
-Zbyt wiele wymagasz – Czarna Śmierć przywołała do siebie swe ulubione zwierze. Wyglądało jak skrzyżowanie pumy z sokołem. Miało ciało dzikiego kota, lecz skrzydła ptaka. Drapała je leniwie za uchem, a ono wydawało dźwięk przypominający mruczenie kota połączone z krzykiem dzikiego ptaka.
-Może wy zbyt wiele wymagacie?
-Jesteś jeńcem, jak możesz się targować! – Eorth przestała głaskać zwierze i wstała. Pumo-sokół zasyczał na Zuida – będziesz siedział tak długo w lochach aż wyznasz całą prawdę.
-Spokojnie – Deot podeszła do siostry i posadziła ją spowrotem w fotelu, zwierze znów zaczęło się łasić do swej pani – co nam szkodzi powiedzieć mu, on i tak nie jest w stanie nas zabić, nikt nie jest.. Musiałybyśmy same się na to zgodzić. Otóż wiedz przebiegły człowiecze...
-Mam na imię Zuid...
-Więc wiedz ... człowiecze, istoto rasy ludzkiej... że jedyną rzeczą jaka mogłaby nas zabić jest.. miłość. Jednak to nie takie proste jak myślisz. Któraś z nas musiałaby się zakochać z wzajemnością. To nigdy nie nastąpi, Biała i Czarna Śmierć na zawsze są i będą bezpieczne.
-Tego jestem pewien, nikt by nie chciał pokochać fanatycznej morderczyni – Zuid pokiwał głową
-Teraz pora na Ciebie – Deot nie dawała za wygraną – jaką masz zdolność?
-Nic wielkiego, byłem zwykłym „gońcem” w oddziale Czarnego Węża, potrafię przekazywać swe myśli innym nawet znajdującym się setki mil ode mnie. Byłem łącznikiem między dowódcami.
-To miałoby być nic takiego??? – Deot wydawała się zafascynowana – przecież to genialne, oszczędność czasu, więcej ofiar... jesteś kimś kogo potrzebuje!
-Jednak ja myślę, że wcale nie potrzebuje ani Ciebie ani twojej siostry... – mężczyzna zrobił lekceważącą minę
Eorth odciągnęła towarzyszkę na bok.
-On nam nie jest potrzebny! Poradzimy sobie bez niego, zabijmy go. Ma niewielkie umiejętności, do niczego nam się nie przyda.
-Pomyśl tylko, gdyby przekazywał nam nasze myśli mogłybyśmy działać sprawniej.
-Skąd miałabyś pewność, że ten człowiek przekazuje Ci moje prawdziwe myśli? Rasa ludzka to rasa zdradziecka. Zbyt wiele ryzykujemy biorąc go do armii.
-Rasa ludzka to rasa słaba, jeśli damy mu coś, czego bardzo pragnie zrobi dla nas wszystko – Deot uśmiechnęła się chytrze
-Co masz na myśli?
-To, czego ludzcy mężczyźni pragną najbardziej: piękne elfki, dużo wina, będzie żył jak w raju, jeśli będzie nam służył
-Nadal nie jestem pewna czy to taki dobry pomysł...
Biała Śmierć wróciła do Zuida, usiadła naprzeciwko niego i uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła:
-Czego pragniesz Zuidzie? Na pewno masz jakieś marzenia, chcesz elfich kobiet? Wśród ludzi nie znajdziesz tak powabnych i pięknych, chcesz wina? Damy Ci najlepsze... dostaniesz wszystko co zechcesz za drobną przysługę, będziesz działał jako łącznik na polach walki. Nasza wojna jest Twoja wojną, przecież walczyliśmy po tej samej stronie... dlaczego więc nie połączyć sił. Każdy będzie miał z tego korzyści, nie chcesz pomścić tysięcy ludzi, którzy już zginęli?
Zuid zastanawiał się chwilę...
-Niech tak będzie...
***
Zaciekłe walki między Kindomami a Falanami, wyznawcami tygrysiego boga, Teo trwały już wiele dni. Ptak kaleczył tygrysa dziobem, tygrys ranił ptaka pazurami. Przez te dni Zuid nie rozmawiał z córkami śmierci, Eorth przyszła do jego namiotu dopiero 7-mego dnia.
-Co słychać u mojego ulubieńca – zapytała z lekkim uśmiechem. Miała na sobie srebrną zbroję. Usiadła na wysokim, rzeźbionym w liście krześle.
-Od kiedy jestem twoim ulubieńcem? – Mężczyzna odprawił podległych mu żołnierzy z namiotu. Omawiali plany dotyczące jutrzejszego ataku.
-Mianowałam Cię dowódcą dość sporej części mojej armii, to chyba coś znaczy
-Że masz za dużo obowiązków i część pracy zwalasz na innych? – zaśmiał się – po co przyszłaś?
-Porozmawiać, zastanawia mnie parę rzeczy... powiedzmy jestem ciekawa... dlaczego ludzie przykładają tak wielką rolę do miłości?
-Kobietom tylko miłostki w głowach, myślałem, że jesteś wojownikiem
-Jestem wojownikiem, tylko, że ciekawskim...
-Dlaczego pytasz akurat mnie?
-Jesteś jedynym człowiekiem w tej armii, a co czują elfy wiem.
-Miłość to... to ciągła radość...
-Mi radość sprawia zabijanie, czy to miłość?
-Zabijanie i miłość raczej się wykluczają, chociaż wspominałaś, że Twoją matką jest bogini śmierci, może robisz to z miłość dla niej?
-Nie nauczono mnie nigdy jak Kochać, tylko jak zabijać...
-Gdybyś się nauczyła Kochać umarłabyś?
-Wiem, ale czy nie warto dla tego uczucia zginąć? Tak mówicie, wy ludzie...
-Skoro jesteś nieśmiertelna to czemu miałabyś zginąć zakochując się?
-Sam powiedziałeś, że zabijanie, śmierć przeczy miłości... Ale czy nie warto dla tego uczucia umrzeć?
-Tak mówią tylko poeci, bardowie, umrzeć dla miłości to jednak według mnie zbyt patetyczne, zbyt wzniosłe, przecież zawsze po tej miłości znajdzie się następna...
-I tak w nieskończoność? Więc jaki jest tego sens?
-Czy wszystko co robisz ma sens?
-Staram się żeby miało, sprawy bez sensu mnie nie interesują
-Więc nie powinnaś interesować się miłością
-Ona musi mieć przecież jakiś sens, nie ma rzeczy bez sensu, wszystko ma jakiś cel
-Może ma, może nie ma, musiałabyś sama to odkryć, ale to by Cię zabiło
-Dla mnie miłość jest równa śmierci... przecież ja jestem śmiercią... czyli ja jestem miłością?
-Nie nie!! To nie do końca tak, nie możesz utożsamiać się ze swoją przeciwnością
-Teraz już nic nie rozumiem
-Buahaha miłość to coś czego nie da się zrozumieć
-Mam coraz większy zamęt, lepiej skończmy tą rozmowę na dziś.
Czarna Śmierć powoli wyszła z namiotu i udała się na nocną przechadzkę.
***
Po owej nocy wiele się zmieniło, Eorth coraz częściej przychodziła do namiotu Zuida, coraz częściej rozmawiali na tematy nie tylko miłości, ale i życia. Stali się prawdziwymi przyjaciółmi.. zbyt bliskimi by Deoth, Biała Śmierć tego nie zauważyła. Początkowo obserwowała to z boku, nie chciała się mieszać, zresztą zbyt była zajęta sprawami wojny, szerzeniem plag... Coś nie dawało jej jednak spokoju. Eorth chodziła zbyt szczęśliwa, zbyt często przebywała w pobliżu Zuida. Młody człowiek był bliski rozkochania w sobie Czarnej Śmierci i Biała Śmierć to widziała. Nie pomagały nalegania siostry by Eorth zaprzestała tych odwiedzin i ciągłych rozmów. Niektórzy sądzą, że śmierć nie ma nic wspólnego z miłością, jednak było zupełnie inaczej...
Walki z Kindomami właściwie dobiegały już końca, została ostateczna, decydująca walka... na Wzgórzach Troski. Biała Śmierć nie chciała zmarnować tej okazji, zbyt troszczyła się o siostrę... zbyt była jej ona droga. Zrobiła to z miłości, chociaż nie wiedziała, że jej czyn aktem miłości się nazywa. Gdy Zuid był zajęty walką z olbrzymim wojownikiem, Biała Śmierć w ciszy rzuciła na niego jedna z najgorszych plag. Śmiertelna choroba zabijająca w ciągu kilku minut. Biała Śmierć była z nim aż do jego ostatniej chwili, trzymała go w ramionach i uśmiechała się, bowiem wiedziała, iż ocaliła siostrę. A Zuid płakał, bo wiedział, że stracił miłość.. miłość do śmieci, czyż więc umierając nie powinien się cieszyć, że umiera? Przecież właśnie śmierć była jego miłością...
Autor: Arisu
|