"Złodziejem być"

 

-Ochh mówię Ci, skończmy już z tym – wysoka elfka imieniem Areth tupała ze zniecierpliwienia małą, zgrabną stópką.
-Nie ma mowy, jak coś się zaczyna – trzeba to skończyć – odpowiedział jej drugi elf, kucający i grzebiący przy zamku wielkiej białej bramy. 
-Skończyć? Tak, skończą z nami jak się dowiedzą co próbujemy zrobić – Areth była wyraźnie zła – po co ja się dałam na to w ogóle namówić – pokręciła głową z rezygnacją
-Bo mnie kochasz prawda? – jej towarzysz odwrócił się i uśmiechnął szarmancko – zresztą, już po sprawie. Możemy wchodzić.
Elficka para przekroczyła bramę i znalazła się w wielkiej, ciemnej sali. Nagle zapaliły się pochodnie, po kilka na każdej ścianie, a na środku sali zaczęły pojawiać się dziwne zjawy. Były to postacie, całe w bieli, z kapturami na głowach, z ich strony dochodził dziwny syk.
-Mówiłam Ci, że z tego nic dobrego nie wyniknie – Areth z przerażeniem zaczęła się cofać. 
-Przestań marudzić, nic nam nie będzie – Wethas chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie – dopóki mamy amulet od ich Królowej nic nam nie zrobią, zaufaj mi.
Postacie, a było ich około 10 podniosły głowy. Oczom elfów ukazały się jasne twarze Wampirów Światła. Ich oczy, czarne jak najciemniejsza noc błyszczały w świetle pochodni. Postacie wyciągnęły szponiaste dłonie i wyszczerzyły srebrne zęby.
-Stójcie Strażnicy Światła ! – krzyknął Wethas – przychodzę jako posłaniec Waszej Pani!
Elf podniósł wysoko czerwoną gwiazdę, która zaczęła jarzyć się wewnętrznym światłem.
-Kłamiesz – syknął jeden z Wampirów – nasza Pani nigdy nie oddałaby swej gwiazdy w ręce jakiegoś plugawego elfa! Chcesz ukraść światło, widzę to w Twoich oczach elfie...
Wampir przybliżył się do Wethasa i wyciągnął rękę po amulet. Elf szybko schował go do kieszeni.
-Gdyby tak było nie wchodziłbym tu frontową bramą, a szukałbym jakiegoś innego wejścia
-Dlaczego więc czuję u Ciebie strach? Gdybyś nie był złodziejem nie lękałbyś się mnie.
-Nie lękam się – elf uklęknął na jedno kolano i nakreślił na ziemi znak Wampirów Światła – gwiazdę 9-cio ramienną otoczoną księżycem w pełni. – znam Wasze znaki i Wasz język, przybyłem tu by Wam służyć
-Służyć? – Wampir roześmiał się i odwrócił w stronę swych braci – służyć nam? Elf? Nigdy!!
W sali zapłonęło jeszcze więcej pochodni.
-Egeisssoe!! Znam Twoje prawdziwie imię najwyższy kapłanie Świała! – Areth wystąpiła przed swego elfiego towarzysza – Ty powinieneś służyć mi, ktokolwiek zna imię kapłana Światła zyskuje nad nim władze, wiesz o tym, więc służ mi!
Kapłan odwrócił się bardzo powoli, szeptał jakieś słowa, których nikt nie był w stanie dosłyszeć, światłość wokół niego stawała się coraz bardziej oślepiająca.

Areth obudziła się zlana potem, rozejrzała się po pokoju. Leżała na dużym sosnowym łóżku, obok niej jej przyjaciel. W pokoju było ciemno. Elfka skłoniła głowę i wyszeptała:
-Mereleth boe ammen veriad lin (Mereleth, potrzebujemy twojej ochrony – sindarin).
Wethas poruszył się niespokojnie:
-Co się stało? – zapytał zaspany, ale nim uzyskał odpowiedź zasnął na nowo.
-Cały Ty, nie da się z Tobą rozmawiać gdy śpisz – zachichotała, przytuliła się do ukochanego i zasnęła.

***
-Wstaawać – elficką parę zbudziło walenie w drzwi – ile można spać?
-Eeee – Wethas najwyraźniej nie miał ochoty wstawać – jeszcze nie...
-Rideli Ty krasnoludzie żlebowy! Daj nam jeszcze spać – Areth zaśmiała się
-Co powiedziałaś? Tylko nie krasnolud żlebowy!! Zaraz się tam wedrę siłą i nauczę Cię szacunku do krasnoludów!
-Nie zaczepiaj go, wiesz jaki jest impulsywny – Wethas pocałował elfkę w czoło – pomyśleć, że został wybrany jako kapłan Światła swojego ludu, nie rozumiem tego świata.
-Znowu miałam ten sen – Areth usiadła na łóżku – nie jestem pewna czy to dobry pomysł, żeby ktoś prócz Wampirów miał władze nad Światłem. Wątpię w ogóle czy one podzielą się z nami tym darem.
-Nie martw się, proszę cię, zostaliśmy wybrani, poza tym mamy amulet ich Pani, nie możemy zawieść naszych narodów. Cieszmy się, że zostaliśmy kapłanami, to wielki zaszczyt. 
-Wiem, mimo to mam wątpliwości.
-Areth czy Ty znowu nazwałaś Rideliego krasnoludem żlebowym? – zza drzwi dało się słyszeć głośny śmiech – biedak poszedł się wyżywać na pole trenując ścinanie drzew. Wy elfowie wiecie jak zdenerwować krasnoludy
-Ludzie się nie denerwują, prawda Derion? – Areth z uśmiechem otworzyła drzwi – Ty nigdy się nie denerwujesz, czasem mam wrażenie, że tylko Ty powinieneś być wybranym.
-Nie przesadzaj, zbierajcie się, pora ruszać w drogę, jeśli dobrze pójdzie do późnego południa powinniśmy być na miejscu
-I co dalej? – Wethas przywitał się z człowiekiem uściskiem dłoni
-Dalej? Dalej Areth z nimi porozmawia, znasz ich mowę prawda? Mają nam przekazać część daru, wtedy pokój na zawsze zapanuje wśród naszych ludów. Jesteśmy wybrańcami, mamy chronić miliony niewinnych.
-Jak to pięknie brzmi, momentami zbyt pięknie – Areth zawsze była podejrzliwa. 

***

Po śniadaniu drużyna wyruszyła na zachód w kierunku Wielkiej Świątyni Światła. Nie brali ze sobą zbyt wielu rzeczy, mieli wrócić tego samego lub najpóźniej następnego dnia. 
-Mamy piękny dzień, idealny do marszu – Rideli był wyjątkowo ucieszony zadaniem, które na nich czekało
-Tak, mam nadzieje, że szybko załatwimy co trzeba i będziemy mogli udać się w kolejną, mam nadzieję bardziej ciekawą misję – Wethas zamyślił się
-Czego więcej Ci trzeba elfie – Derion uśmiechnął się delikatnie – naszą misję będą opiewać pieśni jeszcze przez wiele setek lat, być może nawet zawsze.
-Brakuje mi przygody. Od kilku dni jedyne co robimy to nużąca wędrówka i noclegi w karczmach, brakuje mi walki
-Oto macie wysłannika pokoju – zaśmiała się Areth – będziesz jej miał dość gdy przyjdzie Ci bronić Światła
-Być może, jednak przyznaj, że ta misja jest aż nazbyt spokojna
-Czy ja wiem, mi to pasuje... 
-Rzadko się zgadzam z elfami, jednak muszę Ci przyznać rację Wethasie, leśny elfie. Mój topór już od dawna prosi o jakąś bitwę.
-Porywczy jesteście, jednak nie szukajcie zaczepki – przestrzegł ich człowiek – zresztą w pobliżu Świątyni nie ma wielkiego zagrożenia. W te rejony nie zapuszczają się mroczne siły.
Dalszą drogę drużyna przebyła śmiejąc się z docinek wymienianych między krasnoludem, a elfem oraz z opowiadań Deriona. 

***

Po kilku godzinach marszu doszyli do wielkiej, białej bramy. Była misternie rzeźbiona, a mimo, iż dokonali tego najlepsi elficcy rzeźbiarze ponad tysiąc lat temu, nadal nie straciła nic ze swego piękna. Nad bramą widać było znak Wampirów Światła, 9-cio ramienna rubinowa gwiazda otoczona srebrnym kołem, księżycem w pełni.
-Jesteśmy na miejscu. Pora załatwić sprawę do końca – rzekł krasnolud i pociągnął za pięknie rzeźbioną, złotą klamkę. 
Drzwi nie drgnęły.
-Zbyt porywczy są krasnoludowie – zaśmiał się Derion – dzieło elfów może być otworzone jedynie przez elfa. Areth, jesteś tu w roli tłumacza, na pewno znasz hasło do świątyni.
-Znam.. – elfka zamknęła oczy, wzniosłą ręce do góry i szepnęła – Ando Edhellen, Lacho, kalad edro hi ammen (Bramo Elfów, Płomień, światło, otwórz się dla mnie – sindarin). 
Drzwi drgnęły delikatnie i zaczęły powoli się otwierać.
Wethas wszedł pierwszy do wielkiej ciemnej sali. Kiedy wszyscy weszli za nim drzwi zamknęły się, a na ścianach rozbłysły płomienie. Ściany były zapisane dawną mową elfów, językiem, który w ciągu lat uległ dużej zmianie. Trudno byłoby go teraz odczytać. 
-Keren! – krzyknęła Areth, co w języku Wampirów światła oznaczało przywitanie 
-Keeehhhrrreeennn – rozległ się syk z głębi świątyni – po cóż przybywacie i w jaki sposób udało się Wam otworzyć drzwi.
Przed drużyną pojawiła się wysoka postać, cała odziana na biało z kapturem nasuniętym na twarz i pochyloną głową. 
-Przybyliśmy z nakazu wolnych ras oraz Waszej Pani, na co mamy dowód w postaci amuletu otrzymanego przez nią. Przybyliśmy by prosić o Światło, dzięki któremu pokój nastałby wśród ludów – rzekła elfka kłaniając się nisko.
Postać podniosła głowę i odrzuciła kaptur. Oczom drużyny ukazała się twarz mężczyzny, niezwykle blada, o oczach czarnych i długich przednich zębach, z których ściekało srebro. 
-Wiem kim jesteś – rzekł Wampir – i Ty mnie również znasz. Byłaś tu już lecz nie w taki sposób żądałaś Światła
Elfka podniosła głowę:
-Nie wiem o czym mówisz.
-Wiesz lepiej niż ktokolwiek inny
Rozmawiali w języku Wampirów, więc nikt z drużyny nie podejrzewał, że rozmowa mogłaby się toczyć na inny niż związany z ofiarowaniem Światła temat. 
-Trudno odróżnić sen od jawy prawda? – Wampir wyszczerzył zęby i syknął.

Areth krzyknęła przerażona, leżała na twardej podłodze świątyni, koło niej był tylko Wethas.
-Co Ci jest? Krzyknęłaś coś dziwnego i straciłaś przytomność. Skąd znasz imię najwyższego kapłana? Widać nie doceniałem Cię
-Gdzie Derion? Gdzie Rideli – elfka poderwała się przerażona.
Na środku sali stało 10 postaci w kapturach, jedna z nich stała blisko nich z nisko pokłonioną głową.
-O czym Ty mówisz? Jaki Derion? Nie pamiętasz? Mieliśmy się tutaj wkraść i ugasić wieczne Światło, nie pamiętasz? Co z Tobą?
-Jak to ugasić... ugasić... na Mereleth! Pamiętam! Wszystko pamiętam – Areth zastanowiła się – co jest snem? Już sama nie wiem. 
-O czym Ty znowu mówisz? Patrz Najwyższy Kapłan jest twym sługą, nie pozostało nam nic innego jak ugasić Płomień i zmywamy się stąd – Wethas pomógł towarzyszce wstać.
-Egeisssoe – powiedziała elfka – zwalniam Cię ze służby, idź ugaś Światło. Nie będzie już potrzebne światu.
-Wedle Słów Twych Pani – Wampir pokłonił się i rozpoczął inkantację czaru gaszącego Światło.
-Wygląda na to, że nasza praca skończona – Wethas uśmiechnął się i skierował się w stronę wyjścia – chodź Areth
-Trudno odróżnić sen od jawy – szepnęła elfka – sen to.. marzenia, jawa to życie. Co to znaczy.... 
Wethas podszedł do niej i przytulił ją
-Myśle, że to znaczy, że sen i jawa nie zawsze mogą się pokryć. Trzeba żyć tak by oba stały się jednym, lecz to niemożliwe, wiesz o tym.

Tak oto przez zgaszenie Światła nastała Era Cienia, w której wszystkie ludy i narody musiały stawić czoło Ciemności i, w której wiele marzeń zostało wprowadzonych 

 

 

Autor: Arisu

 

 

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky