Noc była gwieździsta. Choć obóz został rozbity niedaleko drogi, to nie dochodziły do niego żadne dźwięki... może dlatego, że od dawna nikt nie zapuszczał się na te tereny o tej porze? Vorrac nie spał, tylko patrzył w gwiazdy. Myślał teraz o swojej rodzinie, o swoim ojcu Avingellu i matce Ashke, która nie żyła już od trzech lat. Ojciec jeszcze samotnie prowadził karczmę, lecz coraz mniej sił mu pozostawało. Vorrac spędził swoją młodość w gospodzie, więc miał okazję poznać wiele legend i niesamowitych opowieści. Niegdyś słyszał o wielkim potworze, który siał terror w krainie Kathuma. Gigantyczne stworzenie, całe z czarnego, nieznanego dotąd metalu. Wysoki niczym góra i silny niczym sto bawołów. Wielu czarodziei próbowało go zniszczyć zaklęciami, lecz one na niego nie działały. Po wielu bitwach z gigantem znalazł się czarodziej, który całą swą moc przelał na potwora, niszcząc go doszczętnie. Po tej niesamowitej walce mag zaginął, a części stalowego stworzenia można wciąż znaleźć pod głębokimi piaskami Pustyni Gubi-Ath.
Ogień płonął wysoko. Wokół niego ustawione były namioty. W oddali słychać było tylko szum wielkich pól kołyszących się na wietrze. Na niebie lśniły jasno gwiazdy, przewodniczki marynarzy.
Vorraca obudził odgłos ptaków dochodzący z oddali. Wstał, przetarł oczy i wyszedł z namiotu. Ogień znów się palił, a wszyscy towarzysze siedzieli wokół paleniska spożywając śniadanie przygotowane przez Ruza.

 

- Witaj Vorracu – powiedział z uśmiechem Toren. - Jak ci się dziś spało?
- Ech... Przyzwyczajony jestem do takich wypraw - odparł. - Ale jestem także przyzwyczajony do wygodnego łoża. - Na to wszyscy wybuchli śmiechem. Zaraz potem śniadanie dobiegło końca i wszyscy rozpoczęli przygotowania do dalszej drogi.

 

Składanie namiotów oraz zebranie pakunków nie zajęło dużo czasu więc już po chwili wszyscy byli gotowi. Cała piątka jechała przez pole, aż do drogi głównej, która prowadziła prosto do Zamkiry, ale ponieważ ich celem była Vanta, więc musieli skręcić na wschód na najbliższym rozstaju dróg.
Gdy dotarli do miejsca, w którym mieli skręcić do Vanta, była już ciemna noc. Chmury przesłaniały niebo, a z oddali dochodziły do podróżujących dźwięki rogów dookvanty, które oznajmiały koniec dnia wszystkim mieszkańcom puszczy.

 

- To już koniec dnia we wszystkich lasach i kniejach Elodamn – powiedział Vorrac.
- Tak... - odparł Erati. - Słyszałeś może kiedyś o wielkich drewnianych murach elfów?
- Tak. Ponoć przed wiekami wielcy leśni lordowie z klanu Liści potrafili poprzez magiczną formułę zrobić taki mur, który uniemożliwiał wrogowi natarcie. Nie wiem... sam w to nie wierzę ale w tej chwili wzmianki o nich istnieją tylko w legendach...
- Źle robisz Vorracu nie wierząc w legendy - odparł Erati. - Mylisz się sądząc, iż pradawna wiedza zaginęła bez śladu, a wszystkie magiczne opowieści o wielkich Lordach Liści są zmyślone. Widzisz, sam kiedyś byłem... – nagle urwał. Po chwili zastanowienia znów rozpoczął, lecz z nutką strachu. – Byłem kiedyś w Puszczy Leshosh, gdzie mieszkali elfowie potrafiący te sztuki i widziałem niektóre z nich.

 

Następnego dnia wszyscy wstali bardzo późno. Zebrali pakunki, złożyli namioty oraz osiodłali swe wierzchowce i ruszyli w dalszą drogę ku Vanta. Jechali wciąż pośród wielu pól, aczkolwiek na horyzoncie powoli rysowały się Góry Wulkaniczne i najwyższe drzewa Puszczy Dookvanta. Gdy nadeszło popołudnie byli niedaleko rozstaje dróg, gdzie stykały się ze sobą drogi do Vanta, Zamkira, Eadaa i Katha. Czas mijał szybko, podobnie jak i droga. Dzień chylił się ku wieczorowi gdy byli na miejscu założenia kolejnego obozu. Wkrótce po minięciu rozstaja jeźdźcy zatrzymali konie, zsiedli z nich i poczęli przygotowywać się do nocowania.

 

 

Autor: Connection

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky