"Faza Paradoksalna"
(...)
Marzenia senne występują podczas snu delta i w fazie paradoksalnej, a zatem
gdy sen jest najgłębszy, przy czym jest zapamiętywana treść marzeń występujących
tylko podczas snu paradoksalnego. (Złota Encyklopedia PWN)
Zajął miejsce na starej,
obszarpanej ławce, która zawsze o tej porze, czyli około osiemnastej, była
(podobnie zresztą jak cały park) pusta. Wbrew pozorom miejsce tętniło własnym
życiem. Mężczyzna zamknął oczy i starał się zapomnieć o zwyczajnych,
ludzkich problemach wsłuchując się w specyficzny gwar sprzeczek miejskich
ptaków. Maj jak zwykle przyniósł dobry nastrój Konradowi – młodemu
absolwentowi filozofii.
-
Upał jak nigdy... -Westchnął, dziwiąc się osobliwej pogodzie.
Miał
racje - Maj tego roku był wyjątkowo ciepły. Dni dłużyły się leniwie. Późno-popołudniowe
słońce odbijało się w nienaturalnie spokojnym lustrze wody. Nawet staw zdawał
się odpoczywać, a o tym, że czas nie zatrzymał się w miejscu świadczyło
jedynie, to melodyjne, to znowu skrzekliwe ćwierkanie ptaków. Drzewa zdawały
się poruszać pod naporem małych ptaszków nieustannie przemieszczających się
z gałęzi na gałąź. W nieskazitelnie przejrzystym powietrzu unosiła się
odurzająca woń kwiatów. Konrad miał nieodparte wrażenie, że znalazł się
na jakiejś hipnotyzującej leśnej polanie. Poczuł się senny.
Nagle
zauważył, że stoi na środku bezkresnej pustyni, lśniącej w poświacie księżyca.
Zaskoczony począł rozglądać się we wszystkich kierunkach. Za jedną z połyskujących
srebrzyście wydm dostrzegł świetlisty punkt. Nieokreślone światło w oddali
stało się celem jego wędrówki. Podążając za nim dotarł do wrót
warownego zamku. Drewniane bramy otwarły się nim zdołam do nich podejść.
Wewnątrz ujrzał rozespaną łąkę oświetlaną promieniami zachodzącego słońca.
Na znajomej ławce siedział – bliźniaczo podobny –
trzydziestoletni mężczyzna. Wokół niego unosiły się w eterycznym, powolnym
tańcu nagie, pokryte tatuażami kobiety. Nuciły po cichu nieznane, obezwładniające
melodie po czym siadały obok, pieszcząc i całując drzemiącego mężczyznę.
Najpiękniejsza
spośród nich ujęła siedzącego za dłoń i pociągnęła w swoją stronę
unosząc śpiącego niczym piórko. Ten jakby zawieszony w powietrzu przepłyną
nieważko i bezwładnie w jej kierunku. Kobieta przybliżała się razem z nim w
stronę stawu niemal nie dotykając podłoża. Kiedy byli już w odległość
około półtora metra od brzegu niezmąconego do tej pory stawu, woda wzburzyła
się. W mgnieniu oka na powierzchni ukazały się utworzone z wody szpony.
Pochwyciły przerażonego mężczyznę i wciągnęły w głąb wodnych otchłani.
Słychać było urwany krzyk, a potem już tylko chlupot wody wzbijanej w
powietrze chaotycznymi uderzeniami kończyn i niezrozumiałe gulgoczące jęki
topionego. Ciało znikło pod wodą. Po chwili wypłynęło na powierzchnię, całe
poszarpane i porozdzierane. Nastała cisza. Kobieta spojrzała na obserwującego
całą sytuację Konrada, który w tej chwili nie miał nawet odwagi wypuścić
powietrza z płuc. Nie mógł dłużej znieść spojrzenia morderczyni, ale nie
był też w stanie odwrócić od niej wzroku. Wyczytał w jej oczach pewną groźbę
i zapowiedź. W jednej chwili słońce zasłoniły ciemne chmury. Porywisty
wiatr powalił Konrada na ziemię, a wrota zatrzasnęły się z wielkim hukiem.
Podskoczył
niespodziewanie na starej ławce. Przetarł zaspane oczy, obejrzał się dookoła
i odetchnął z ulgą. Pochylił się do przodu, żeby wstać, lecz nim zdążył
się wyprostować wszystko wokół zawirowało. Stracił równowagę i twardo
upadł na brukowaną ścieżkę.
***
Obudził
go głos matki:
- Dlaczego on zawsze się przemęcza?
Siedzi całymi nocami nad książkami, nawet nie kładzie się na chwile do łóżka,
a potem idzie na uczelnię. Panie doktorze, ja zawsze mu mówiłam: nie pracuj
tyle, bo to się źle skończy! On nie słuchał... i teraz tu biedny...
- Proszę się nie martwić,
zaraz powinien się obudzić. Tylko trochę się potłukł. Jutro sprawdzimy,
czy nie doszło do wstrząśnienia mózgu.
***
- Jak się czujesz? Lekarz
powiedział, że musisz tu zostać na obserwacji, przynajmniej, jeszcze tydzień.
- Dobrze, mamo, nie musisz tu
przychodzić dwa razy dziennie. Poradzę sobie.
- Jeszcze jutro przyjdę
normalnie. Na razie odpoczywaj.
Ucałowała
syna i wyszła, zostawiając przy łóżku Konrada reklamówkę pełną
jedzenia.
Cóż
za dziwne połączenie snu i jawy. Obraz rzeczywistości tak dokładnie
wpleciony w senne widziadło...
- Wszystkie takie są –
zaśmiał się, przerywają rozmyślania Konrada, starszy przynajmniej o dziesięć
lat człowiek leżący obok – przychodzą, gadają, gadają i gadają, a
potem zostawiają tyle jedzenia, że nie wiadomo co z nim zrobić.
„Kapsel” na mnie wołają! Mam mały straganik na targu może kiedyś
wpadniesz. – Wciągnął dłoń.
- Jestem Konrad – odparł
niepewnie.
- Co Konrad? Impreza, na której
za dużo się popiło? Co chwilę tutaj wpadam po takich spotkaniach.
Po chwili ciszy dodał:
- Nic nie mówisz? Też tak miałem
na początku... Kiedy jeszcze nie rozumiałem.
- Co tu jest do rozumienia? Nic
nie piłem, zasłabłem i tyle.
- O nie... nie w tym przypadku.
Widziałeś je, prawda? – zapytał.
Konrad spojrzał zaciekawiony
na pijaczka, który teraz wydawał się zupełnie poważny.
- Wiesz o czym mówię...
wybierają takich jak my. Mamy więcej wspólnego niż ci się wydaje.
- Dobrze się pan czuje?
- Sam jeszcze nie rozszyfrowałem
tego, co się dzieje wewnątrz mnie kiedy odwiedzam te miejsca.
- Bredzisz... – szepnął
Konrad i wyszedł z sali.
***
Była
już północ. Myśl o śnie w parku nie pozwalała mu zasnąć. Całe miejsce
wydawało się nieprzyjazne. Ściany zdawały się pochylać nad jego łóżkiem
wywołując duszności. Spojrzał na sąsiada by sprawdzić czy ten śpi. Teraz
jego twarz wydawała się dostojniejsza i poważniejsza. Konrad wpatrywał się
w oblicze straganiarza zastanawiając się kim ten człowiek mógł być nim
popadł w alkoholizm. Nagle oczy Kapsla otworzyły się szeroko. Chłopak zastygł
w bezruchu.
-
Tak jest zawsze. Tutaj nie można spać. – powiedział Kapsel – Choć
niżej, na dziecięcy, pokażę ci coś.
***
Pokonali
bezszelestnie schody i niezauważenie przemknęli obok pokoju pielęgniarek na
nocnej zmianie.
- To na końcu korytarza
– powiedział starszy – Tam nigdy nie śpią...
Konrad dojrzał w lewym rogu
jasnoniebieski poblask. Stopniowo światło przybierało na sile, zdawało się
ich otulać. Po chwili miał wrażenie, że znajduje się w lśniącym tunelu.
Zatrzymali się przed czarną ścianą na końcu drogi.
- Choć... – rzekł
Kapsel.
Zrobił krok do przodu poczym
zniknął w ciemnym przejściu.
Konrad,
niedowierzając, wpatrywał się w niespotykaną bramę. Oglądał przerażony i
nieco zaciekawiony świetlisty korytarz. W końcu wyciągnął dłoń i zanurzył
ją w przejściu przed sobą. Podjął decyzje – ruszył przed siebie. W
jednej chwili wszystko ucichło, wszelkie światła zgasły. Konrad znalazł się
w objęciach nieprzeniknionego mroku. Zamrugał kilkakrotnie oczami, lecz nie
zaobserwował żadnej zmiany. Dostrzegł przed sobą, tuż przy ziemi, malutki
niebieski punkcik. Spoglądał, urzeczony, na promyczek, który wśród
wszechobecnych ciemności zdawał się odnalezionym w nieskończoności kosmosu
centrum wszechświata. Światełko zaczęło powoli przybierać na sile. Dopiero
teraz, gdy zobaczył trawiaste podłoże, miał pewność, że nie wisi w
pustce. Światło wciąż odsłaniało tajemnicze miejsce. Wychwycił wzrokiem włókna
białej tkaniny, a zaraz potem delikatne, dziewczęce rysy twarzy i ... niewytłumaczalnie
znajome oczy. W jednej chwili zapomniał o wszystkim, co widział do tej pory.
Nie myślał już o wszystkich szaleństwach jakich przed chwilą doświadczył.
Nie bał się już niczego. Światło trzymane w dłoniach dziewczyny
rozprzestrzeniło się na całą polanę. Zza horyzontu wyłonił się księżyc.
Konrad stał na polanie, w srebrno-niebieskiej poświacie, pośrodku lasu. Lekki
podmuch ciepłego wiatru przeczesał trawiaste zbocze. Dziewczyna spojrzała na
niego. Konrad, przyćmiony hipnotyzującym blaskiem nie był w sanie się ruszyć.
- Kim jesteś Nimfo? Księżycowych
strumieni lasu Pani. Kim jesteś duchu? Władasz mymi zmysłami. Kim jesteś
ulotne widzenie? Wszelkie życie oddaje Ci pokłon. Kim jesteś gwiazdo? Ty, która
zdobisz nieboskłon. Jak mam Cię wołać? Gdy brakuje oddechu. Jak śmieć
przemówić? Ja, pełen grzechu... Tyś nienazwana, bo jakież opisać Cię mogą
słowa. Tyś czarem w mych oczach, Tyś ma królowa – wyszeptał
bezwiednie.
Nagle poczuł pod pachą
metaliczny chłód i usłyszał z oddali swój własny głos: Co się dzieje?
- Zostań – przemówiła
dziewczyna.
Chciał zostać, tak bardzo
chciał zostać... Obraz, który miał przed oczami przesłoniło, jednak
blado-białe, oślepiające światło.
***
- Szósta, pomiar temperatury
– odrzekła niemile pielęgniarka.
- Przecież ja... – zaczął
oszołomiony całym zajściem Konrad.
- Co mnie to obchodzi, że pan
śpi.
- Śpię... – odparł
niedowierzając – Ja śpię?
- Pomiar ma być i koniec.
Ja spałem? Cóż za mara...
Czy to sen mnie dotyka, czy świat odmienny drąży drogi do mego umysłu? Czy
mej duszy własne wizje? Czy cudze moce kreacji? Co odmienia moją świadomość
z taką łatwością? Czy sen może być tak realny, tak namacalny? Kapsel! On
powie, co się stało!
- Ka... – zaczął
Konrad, lecz zobaczył, że obok nikogo nie ma.
- Przepraszam, gdzie jest ten
pan, który tutaj leżał?
- Jaki „pan”?
Przecież tutaj nikt, od tygodnia, nie spał. – odparła zdziwiona pielęgniarka.
- Nikt?!
- Strasznie się pan dziś w
nocy wiercił – odezwał się leżący w przeciwnym rogu staruszek, którego
Konrad pierwszy raz widział na oczy.
***
Gdzie
jest Kapsel?! Czy był on tylko moim wyobrażenie? Co z dziewczyną? Komu ufać?
Sobie, czy im? Jeśli zaufam sobie, będzie to wiara we własne szaleństwo. Co,
w takim razie, począć? „Ona” - myśl kusząca. Tak kusząca, że
wręcz realna, skoro nie mogę jej porzucić dokładnie tak, jak niemal
codziennie porzucam marzenia senne, kiedy wstaje z łóżka. Tak rzeczywista, że
wydaje się opozycją do tego co się dzieje dookoła... Paradoksalnie logiczna
i niezmienna w stosunku do niewytłumaczalnego zniknięcia Kapsla. Zniknięcia,
do którego nie doszło, ponieważ zdaje się, że sam Kapsel (i cały ten
tunel) jest większym urojeniem mojego chorego – widocznie – umysłu,
niż Ona. Czyż takie „Zmiany” jak zniknięcie Kapsla
w stosunku „zdarzeń” do „czasu” nie są
charakterystyczne właśnie dla snu? Może ulegam jakimś zewnętrznym działaniom,
a może to moja własna, wewnętrzna ułomność postanowiła się ujawnić właśnie
teraz, kiedy jestem najmniej na nią przygotowany. Zresztą i tak nigdy nie byłbym
na nią gotowy. Jak w takiej sytuacji odważyć się przemówić choćby jednym
słowem, jeśli nie mogę nawet kontrolować i interpretować otaczającej
rzeczywistości... Jeśli nic nie będę mówił wezmą mnie (może nawet nie
popełniając błędu) za wariata ale z drugiej strony, jakaś wewnętrzna
nienaruszona jeszcze, linia obrony nie chce dopuści do tego bym sam się
do szaleństwa przyznał. Jednak myślę, że powinienem sobie poradzić, nawet
jeśli sytuacja wydaje się mnie przerastać. Nawet jeśli w to nie wierzę,
wole tak myśleć, bo tylko wtedy odnajdę siły, które pozwolą na jakąkolwiek
walkę.
***
Cały
następny dzień siedział na łóżku i zmagał się wewnętrznie próbując
dociec co takiego, właściwie, się stało. Tego wieczoru obserwował z pewnym
przerażeniem zachód słońce zwiastujący nadejście kolejnej nocy. Konrad już
wtedy przeczuwał, że najbliższa noc nie będzie spokojna.
Leżał
w ciemnym, małym pokoju, który dzielił z poczciwym staruszkiem. Z całych sił
starał się nie zasnąć, lecz w pewnym momencie zrozumiał.
Przecież
wstrzymywanie się przed zaśnięciem nie rozwiąże mojego problemu.
Zamknął
oczy. Nim uświadomił sobie własną decyzje leżał już na górskiej łące w
objęciach traw. Obudził go ciepły powiew wiatru. Wstał i rozejrzał się w
poszukiwaniu dziewczyny. Znajdował się na skraju lasu.
-
Gdzie jesteś Pani? - wyszeptał
Obrócił
się i zauważył, że stoi tuż za nim.
-
Co mnie dręczy? Czy to wszystko jest snem?
-
Nigdy prawdziwie nie śniłeś. Teraz też nie śpisz.
Skoro
to nie sen... to co?
-
Nic nie pamiętasz – stwierdziła z przykrością
Co
powinienem pamiętać?
-
Wczoraj coś się zmieniło. Nie zachowywałeś się jak zwykle.
„Jak
zwykle?” „Jak zwykle…”.
Ten zwrot odmienił coś w umyśle Konrada. Otworzył jakieś nigdy nie
otwierane drzwi.
Znam
ją! Ta łąka. Mój dom, niecałe dwieście kroków stąd, a kilometr dalej Złoty
potok, w którym zawsze się bawiłem... Co się, właściwie, dzieje?!
Jestem w dwóch miejscach
jednocześnie?
Odmienne
wspomnienia zaczęły się ze sobą mieszać. Wdział równoległe obrazy ze
swojego życia Tu oraz Tam. Oszołomiony, nie wiedział, którym ma zaufać.
Czemu
zawierzyć? Czy odkryłem coś, co nie było przeznaczone do odkrycia? Które
miejsce nazwać tym właściwym, jeśli oba wydają się prawdziwe?
Skrajnie
różne wizje zaczęły się przenikać z nieznośną częstotliwością. Konrad
upadł na kolana zatykając, z całej siły, dłońmi uszy. Drżał skulony na
ziemi co pewien czas gwałtownie podrywał się jakby chciał uniknąć
niechcianych objęć. Podłoże wirowało coraz szybciej, a w jego głowie
odbijały się echem dobrze znane słowa z, dwóch różnych, przeszłości.
-
Nie odchodź – zawołała dziewczyna, lecz Konrad wdział już tylko
przerażoną twarz staruszka ze swojego pokoju.
***
-
Co panu jest? Proszę się obudzić!
-
Co? Gdzie jestem?
-
Znowu ma pan jakieś koszmary!
Kolejny
dzień (podobnie jak poprzedni) Konrad spędził na rozmyślaniach. Na próżno
próbował odnaleźć sens tych wszystkich wydarzeń.
Był
niesamowicie wyczerpany. Około jedenastej przed południem poczuł się senny.
W pewnej chwili zaczął odnosić wrażenie, że jego umysł zasypia, jednak tym
razem z całej siły postarał się zachować świadomość i jednocześnie brnąć
dalej w senne wyobrażenia. Leżał w dziwnym letargu: wdział i słyszał
wszystko co działo się wokół niego, w szpitalnym pokoju, ale jednocześnie
czuł, że jego świadomość przechodzi w odmienny stan.
Wykafelkowaną,
szpitalną podłogę zastąpiła półprzeźroczysta trawa. Ujrzał przed sobą
równie niewyraźną postać dziewczyny.
-
Ocknąłeś się... bałam się o ciebie- powiedziała.
-
Co się stało? – zapytał Konrad.
-
Źle się pan czuje? Może jakoś pomóc? – dobiegł niespodziewany głos
staruszka z rogu pokoju.
Teraz
Konrad zauważył, że również cały szpitalny pokój stał się przeźroczysty.
Połączenie?-
pomyślał.
W
tym samym momencie uderzyła go kolejna fala przeplatających się wizji. Spadając
z łóżka, poczuł zarówno twardą podłogę pokoju, jak i miękkie podłoże
łąki. Obrazy i słowa mieszały się w jego głowie doprowadzając do szaleństwa.
Widział jednocześnie dwa miejsca.
-
Dość! - zakrzyknął
Siłą
woli odrzucił na ułamek sekundy wszystkie wizje i nagle pojął.
Jak
mogłem być tak ślepy? Jak mogłem tego nie dostrzec? Równoległość
egzystencji! Cykl trwał, logicznie porządkując: to ukrywając, to ujawniając
w mojej świadomości poszczególne, jednoczesne byty. Wizja w parku -
przestroga. Uraz - przypadkowe przeniknięcie. Nałożenie jednego byty na drugi
zaburzyło dwie niezależne płaszczyzny doprowadzając do chaosu
zespolonych, obcych wobec siebie, osobowości. Zachowanie równowagi nie jest możliwe
przy jednoczesnej aktywności obu wewnętrznych światów.
Kolejne
obrazy zagłuszyły jego myśli. Głos dziewczyny mieszał się z okrzykami
pielęgniarki próbującej przymocować nieludzko trzęsącego się pacjenta
pasami do łóżka.
Czy
teraz, kiedy wiem, wszystko rozsypie się i rozleci w mojej głowie? Czy
pozostanę wtedy pośrodku Niczego? Uwięziony we własnym umyśle? Może równowaga
zostanie przywrócona poprzez zupełnie przypadkowe wysunięcie jednego poziomu
przed drugi? Zbyt duże ryzyko. Wybrać jedną świadomość, a drugą porzucić...
Podłoga
w pokoju zaczęła drżeć. Setki wykrzykiwanych, niezrozumiałych słów i
szeptów przetaczało się przez umysł Konrada.
Dłużej
tego nie zniosę!
Szarpały
i potrząsały nim na przemian osoby z dwóch alternatywnych światów. Spojrzał
na ukochaną i dokonał wyboru.
Oczy
- bezkresne morza gwiazd. Błękitne, lśniące. W nich wieczność, w nich spokój.
Tam Ukojenie. Tylko w nie patrzeć pragnę. Nic więcej, nic...
Uchwycił
jej dłoń i uniósł się pozostawiając za sobą rozpadający się pokój. W
tej chwili wydało mu się, że widzi wszystkie wspomnienia związane z
pozostawionym życiem zamknięte w szklanej kuli, drącej i rozsadzanej od
wewnątrz nieopisaną energią. Na jej kryształowej powierzchni pojawiła się
cienka nitka, która rozpoczęła wędrówkę po kuli tworząc unikalny wzór pęknięć.
Promyk światła wystrzelił przez największą szparę, potem kolejny, jeszcze
następny i sto innych. Kula pękła
rozsypując dookoła tysiące dzwoniących odłamków.
***
Wyczuł
na twarzy ciepłe promienie słońca.. Otworzył lekko oczy i zobaczył, że ona
leży tuż przy nim. Położył głowę na trawie i z ulgą wypuścił powietrze
z płuc. Zasnął. Po raz pierwszy.
Kwiecień
2004
Autor: Narmo
|