"Hidalgo" Tym
razem Viggo Mortensen (znany z roli Aragorna) wcielił się w postać
Hopkinsa - kuriera poczty i wielokrotnego zwycięscy wyścigów konnych. Nasz
bohater, półkrwi Indianin, wraz ze swoim dzielnym mustangiem Hidalgo, wyrusza
z Ameryki do Arabii Saudyjskiej, by stawić czoła rywalom w najtrudniejszym wyścigu
świata - Oceanie Ognia.
Tak w skrócie można opisać fabułę Hidalgo, następnej wysoko-budżetowej,
zachodniej produkcji. Przed seansem kinowym wyobrażałem sobie Hidalgo jako
kolejny lekki film przygodowy, pełen tanich gagów i dobrze już znanych
"chwytów" fabularnych. Ostatecznie, niewiele się pomyliłem we
wstępnej ocenie, przynajmniej w stwierdzeniach "lekki" i
"przygodowy". Rzeczywiście film nakręcony jest z wielkim rozmachem -
pełno w nim zapierających dech (aczkolwiek monotonnych) krajobrazów, a także
typowych sekwencji wypełnionych akcją. Natomiast, jeśli chodzi o modne "hollywoodzkie"
gagi, które tak bardzo przeszkadzały wielu fanom we Władcy Pierścieni, występują
(na szczęście) naprawdę w śladowych ilościach.
Fabuła? Przyznam szczerze: myślałem, że będzie dużo gorsza.
Tymczasem otrzymujemy całkiem przyzwoitą historie o przyjaźni człowieka i
konia, o wspólnej walce w świecie obcym nie tylko pod względem morderczego
klimatu, ale także zupełnie innej kultury. Może banalne, ale podane w dobrym
stylu. Oprócz rodziny szejka, (do której należy koń od lat wygrywający
wyścig) poznajemy cały mechanizm rządzący światem Arabskim, wielką rolę
religii, czy też sztywne zasady dotyczące kobiet. Oczywiście nie można tych
wszystkich informacji traktować do końca poważnie, gdyż nie są nawet w części tak wiarygodne, jak te w
szeroko dostępnych książkach
tematycznych czy encyklopediach, do których powinni zajrzeć naprawdę zainteresowani
tematem.
Efekty wizualne występują (jak na taką produkcje) wyjątkowo rzadko. Za to
jakościowo trzymają wysoki poziom. Szczególnie wrażenie robi olbrzymia burza
piaskowa, przed którą ucieka Viggo, i stado szarańczy przesłaniające niemal
całe słoneczne światło.
Muzykę, jak przystało na film przygodowy, wykonuje orkiestra symfoniczna. Właściwie
nie ma się nad czym rozpisywać, jest, po prostu, dobra.
Ogólnie mówiąc Hidalgo to film, jak już napisałem, raczej lekki i przyjemny. Nie jest w żadnym
wypadku arcydziełem, ale nie jest także typową produkcją, zrealizowaną tylko i wyłącznie
na potrzeby wyjadaczy popcornu (chociaż takich, jest najwięcej). Można śmiało
wybrać się do kina, jeśli po ciężkim dniu ma się ochotę na chwilę
relaksu i rozrywki, bo poza tym (wbrew staraniom autorów) film raczej
nie oferuje nam nic więcej. Mimo to zachęcam.
Ocena: 6+/10
Autor: Narmo
|