"Pierwszy ogień", opowiadania cz. 6, ostatnia

 

"Ogień pali, ale także oczyszcza"
- Saga o wiedźminie, Andrzej Sapkowski

- Więc mówisz, że jedziemy w dobrą stronę, tak?
- Tak, Xugel, w dobrą.
- Więc, droga Verall, dlaczego teraz, w południe, słońce jest za naszymi plecami?
- Bo jedziemy na północ.
- No właśnie!
- No właśnie. Będziemy jechali w pobliżu rzeki, tym sposobem się nie zgubimy, nie będziemy mieli problemów z wodą, a od czasu do czasu będziemy też mogli się umyć. Jasne?
- Stracimy przez to strasznie dużo czasu!
- Spieszy nam się, to prawda, ale nie aż tak. Nie zrezygnuję z możliwości umycia się. Dla ciebie może nie jest to tak ważne, ale dla mnie - owszem.
Sirrush i Nitha rozmawiali tymczasem o smokach. Sirrush tak naprawdę nie wiedział o tych stworzeniach nic konkretnego, oprócz tego że są bardzo potężne i przerażające.
- I mogą używać magii? - pytał Sirrush.
- Tak. Chociaż jest to magia zwierzęca, bardzo zresztą ograniczona. Smoki rodzą się z umiejętnością rzucenia kilku zaklęć, ale nie mogą się nauczyć nowych czytając na przykład księgę czarów. Po prostu znają te czary i tyle.
- Jakich czarów mogą używać smoki?
- Hmmm - zastanowiła się Nitha. - Trochę ich jest. Przede wszystkim Rozszczepienie. To jeden z najohydniejszych czarów smoczych. Lewitacja, ale o niej już słyszałeś. Podejrzewa się że zionięcie ogniem też jest w jakimś stopniu magiczne... Dalej, czar ochronny, utwardzający łuski. Cały czas jest aktywny, ale można go rozproszyć odpowiednio silnym zaklęciem... Co jeszcze... Uczyłam się tego dawno, w drugiej klasie.
- Kula ognia, strach, leczenie ran - wtrąciła Verall. - Wraz z tymi które wymieniłaś, to chyba wszystkie.
- Zdaje mi się że o czymś zapomniałyśmy. Ale to chyba nieważne. I tak smoków już prawie nie ma.
- Na szczęście masz rację.
Nagle coś zasłoniło słońce. Cień padł na podróżników. Wszyscy na raz podnieśli głowy do góry, spojrzeli na słońce. W tej samej chwili to coś przestało zasłaniać słońce, a jego żółty żar oślepił wszystkich. Ogromne stworzenie, jasno błyszczące w słońcu, było całe czarne. Miało ogromne skrzydła, szeroko rozpostarte, poruszające się powoli, z majestatem. Stworzenie leciało bardzo szybko, ze wschodu na zachód. Kiedy Sirrush odzyskał wzrok, uświadomił sobie, że tym stworzeniem był smok. Ogromny, czarny, zły smok.
jego pysk był wielkości małej karety, a ciało można było porównać wielkością do ogromnego galeonu z Callinii.
- Myślałam, że jasninia jest niezamieszkana - stwierdziła Nitha.
- Jeśli powiem, że ja też tak myślałam, to czy cie to pocieszy?
- Verall, wiesz, co to oznacza? We czwórkę mamy małe szanse na pokonanie smoka. Sama wiesz, że z czarnym nie pójdzie łatwo. To mogła być bardzo stara bestia. - Ale właśnie wyszła z kryjówki... Nitha, tkamy portal. Byłam kiedyś w tej jaskini, powinnyśmy trafić.
- Jest mały problem - Nitha gestem zawołała Verall do siebie. - Nie wiemy czy On przejdzie przez portal - powiedziała szeptem tak, aby ani Xugel ani Sirrush nie mogli usłyszeć. - Kiedy znalazłam Sirrusha, wróciłam z nim do wozu przez portal. Wszystko powinno pójść dobrze.
- Może z wiekiem wykształcił przeciwmagię. Nie wiadomo czy małe smoki tez mają odporność.
- Zaryzykujmy. Rzucę na niego rozproszenie magii tuż przed wejściem do portalu. Jeśli będziemy musieli walczyć ze smokiem, też może zginąć. Takie jest życie. - Zgoda. Nie mów mu nic. Jeśli się przestraszy, może być jeszcze gorzej.
- Co tam tak szepczecie? - głośno krzyknął do nich podirytowany Xugel.
- Już nic. Gdy tylko pojawi się portal, przejdźcie przez niego. Ty pierwszy, Sirrush.
Verall i Nitha stanęły naprzeciw siebie. Stanęły wyprostowane podniosły ręce i zaczęły wykonywać różne gesty. Jedna wyglądała jak lustrzane odbicie drugiej. ich ruchy były doskonale skoordynowane. Kilka metrów od Sirrusha pojawił się migotliwy owal. Młodzieniec wszedł ostrożnie, lecz zdecydowanie i... Zniknął.
- Wszystko w porządku. Chyba. Wchodź Xugel.
Xugel wszedł.
- Teraz ty, Nitha. Idź pierwsza. Przypomnij sobie w międzyczasie zaklęcia znajdywania, gdyby Sirrusha tam nie było. Dalej, przechodź. Nitha zniknęła pochłonięta przez portal.
- Niech tam będzie - z tymi słowami Verall weszła w portal. Po chwili owal błysnął i znikł.

***

Ściółka lasu była niezwykle wilgotna jak na tak gorący dzień. Południowe słońce nagrzewało ziemię do ogromnych temperatur. Gdyby nie to, że las utrzymuywał dużą wilgotność powietrza, w tym miejscu znajdowałaby się pustynia. Niewiele zwierząt było widocznych. Pewnie odstraszała je temperatura. Od czasu do czasu tylko jakiś ptak wplatał pojedyńczy świergot do monotonnych tonów szumiącego lasu.
Adinar wędrował przez las. Szedł ledwie widoczną ścieżką, której wielu wędrowców pewnie w ogóle by nie zauważyło. Było południe; słońce mocno oświetlało lewą stronę jego twarzy. Semita szedł na wschód, kierował się prosto do jaskini. Gdyby nie to, że poprzedniego wieczoru zgubił na kilka godzin ścieżkę, pewnie już by dotarł do Jaskini.
Jaskinia Smoka. Miejsce, gdzie miał zakończyć swój trening, swoją Drogę. Jak każdy uczeń, otrzymał od starszyzny kasty serię zadań do wykonania. To było ostanie - zdobyć Ferningh'shill. Ten wspaniały, oburęczny miecz, stworzony przed wieloma wiekami przez legendarną czarodziejkę w świątyni jednego z zapomnianych bóstw. Podobno Ferningh'shill jest jednym z trzech najpotężniejszych ostrzy na świecie. Adinar sądził, że tak naprawdę nie znajduje się w pierwszej dziesiątce, gdyż najsilniejsze przedmioty, szczególnie bronie trzymane były w tajemnicy, Fakt faktem - Ferningh'shill miał ogromną moc.
Adniar zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw tej wyprawy. W jaskini tej mieszkało wiele stworzeń, które nie pozwolą na spokojne przejscie przez jaskinię. Żyją tam dżabersmoki, wyverny, podobno można też spotkać beholdery. Wszystkie bardzo niebezpieczne, a jednak i tak były niczym, w porównaniu do tej bestii, którą widział kilka godzin temu. Czarny smok mógłby zabić Adinara jednym ciosem, jednym machnięciem ogromnej łapy, jednym ogromnym pazurem mógłby przedrzeć się przez jego obronę.
Na szczęście smok stąd odleciał - Semita liczył na to, że nie wróci zbyt szybko.
Wreszcie Adinar dotarł na skraj lasu. Przed nim ukazała się w całości jaskinia, której część już od pewnego czasu widział między drzewami.
Przeraził go jej ogrom. Samotna, wysoka na ok. 30 metrów góra, a w niej ogromna jaskinia w kształcie lekko spłaszczonego półkola, mogąca mieć z 9 metrów wysokości i jakieś 13 szerokości. Jej wnętrze pokrywał cień, ze stropu zwisały liczne stalaktyty, choć niektóre z nich były jakby ucięte. Stalagmitów zaś nie było prawie wcale, jedynie przy bokach jaskini ostało się kilka, choć były raczej karłowate.
Jaskinia zupełnie nie pasowała do otaczającego ją leśnego krajobrazu, wyglądała jak coś wyrwanego z rzeczywistości, coś nierealnego. Jej pochodzenie nie było znane; w całości nie została zwiedziona nigdy. Ludzi którzy do niej weszli było bardzo wielu. Tych, którzy wyszli, można policzyć na palcach jednej ręki.
Adinar stanął tuż przed jaskinią. Wziął głęboki oddech. Wszedł. Z każdym metrem robiło się trochę ciemniej. Jaskinia co jakiś czas lekko zakręcała - po jakichś 200 metrach nie było już widać wejścia. Było kompletnie ciemno. Wojownik rzucił na siebie czar infrawizji. Nadal nie widział nic - co oznaczało, że w zasięgu wzroku nie ma nic żywego. Machnął ręką, wypowiadając przy tym kilka krótkich słów. Przed nim pojawiła się mała kula światła. Miał pewne problemy z ustawieniem jej tak, żeby go zarazem nie oślepiała, i żeby nie zasłaniał jej światła. W końcu postawił ją tuż nad swoim lewym ramieniem. Kula lekko grzała mu skórę.
Szedł jeszcze kilkanaście metrów, kiedy jego czuły na ciepło wzrok wykrył pierwszą istotę - pierwszego wroga. Mógł być to mały dżabersmok, lub wyverna. Stworzenie leżało, nie poruszało się. Znajdowało się jakieś dziesięć metrów przed nim. Sięgnął do rękojeści miecza, prawą ręką, lewą uniósł swoją kulę nieco wyżej, aby dawała mu więcej światła. Niestety, spostrzegł, że jego czar zaczyna powoli słabnąć. Nie miał jednak czasu rzucić go ponownie, gdyż wyverna przed nim obudziła się. Podniosła się z ziemi na swoich małych łapach, zamachała skrzydłami i wzbiła się w powietrze. Leciała w stronę Adina, ciągle zwiększając swoją prędkość.
Adinar wyjął miecz i przyjął pozycję obronną, gotów uderzyć z półobrotu i odskoczyć. Sposobu tego nauczyły go krasnoludy z Gurd-Than. Nadszedł czas, aby go przetestować. Kiedy wyverna była już blisko, Adinar skoczył do w bok, uderzajac z półobrotu przelatującą obok niego bestię. Trafił w jej lewe skrzydło, niemal je odcinając. Udało mu się osiągnąć cel - na ziemi wyverna nie była już tak niebezpieczna.
Zasiekł ją szybko, niemal bezboleśnie, jednym cięciem w głowę. Magiczny miecz przeszedł przez czaszkę i mózg zwierzęcia niczym łyżka przez kisiel; coś podobnego do kisielu wypłynęło z rozciętej na pół głowy wyverny.
Szedł dalej, na swojej drodze napotkał dwie wyverny, obie zabił używając metody krasnoludów. W końcu wszedł do jakiejś większej groty. Jej stropu nie było widać w nikłym świetle rzucanym przez kulę nad Adinarem. W zasięgu jego wzroku znajdowało się pięć dużych wyvern i dwa dżabersmoki. Choć nie były one największe i tak górowały wzrostem i masą nad wyvernami.
Semita akywował prostym zaklęciem magię swojej peleryny. Błękitny materiał zafalował i pokrył swego właściciela czarem niewidzialności. Adinar zniknął.

***

- Ktoś tu był przed nami. - Verall przewróciła nogą ciało wyverny. - Niedawno.
- Niedawno? Jakieś dziesięć minut temu! - ocenił Sirrush. - Powinnaś powiedzieć "przed chwilą".
- W każdym razie szybko ją zasiekł. Jedno czyste cięcie w głowę... I rozcięte skrzydło. Dobra robota.
- Nie ma na co patrzeć. Jeżeli wszedł, to będzie musiał wyjść. Spotkamy go. A zresztą, wielu śmiałków próbowało wejść do tej jaskini i zdobyć legendarne skarby. To może być właśnie taki ktoś.
- Jeśli przyszedł tu po skarby, to ma spore szanse żeby je wynieść. Walczy naprawdę świetnie - wtrąciła Nitha.
Bez słowa cała czwórka poszła dalej. Napotkali kolejne dwa ciała, także wyvern. Zostały zabite dokładnie w ten sam sposób jak ta pierwsza.
- Jesteśmy już blisko pierwszej Jamy. Czeka nas walka, w tej grocie będzie jakieś dziesięć wyvern, może kilka dżabersmoków. Przygotujcie się.
Sirrush wyjął miecz i już chciał ruszać dalej, kiedy spostrzegł, że Xugel i czarodziejki przygotowują się w nieco inny sposób. Wszyscy rzucali na siebie jakieś czary. Pierwsza skończyła Verall, zaraz po niej Nitha - obie pokryły się jakąś kamienną powłoką, przez co wyglądały jak posągi. Z tą tylko różnicą, że się ruszały. Kiedy Xugel skończył swoje zaklęcie i zaczął świecić lekkim, zielonkawym światłem, czarodziejki już zaczynały inkantować kolejny czar. Kiedy skończyły, Sirrushowi przez chwilę zdawało się, że widzi cały szereg czarodziejek, ustawiony w liniach, jednak wizja ta szybko zniknęła - i znów widział tylko dwie czarodziejki. Zamrugał oczyma.
- Myślę, że możemy iść. Gotowi? - spytała Verall.
- Jak zawsze, kiedy trzeba się zmierzyć ze złem! - szepnął Xugel, tonem imitującym krzyk.
- Tak - odparł Sirrush.
- Więc idźcie! Jesteśmy tuż za wami.
Ruszyli do przodu. Kilkanaście metrów dalej, za kolejnym zakrętem, znajdowała się grota - była bardzo duża. Nikłe światło wpadało gdzieś z góry; mimo niego niewiele było widać. Nitha wyszeptała kilka słów i nagle Sirrush zobaczył trzy czerwone wyverny, latające w różnych kierunkach kilka metrów nad ziemią. Patrzył przez chwilę na ich dziwny taniec. Sekundę późnej uświadomił sobie, że widzi w infrawizji. Popatrzył na Xugela. Szedł on w stronę wyvern; rozróżniał temperaturę jego organów wewnętrznych, ciepłotę ciała. Widział, jak szybko pulsuje mu serce.
Jedna z wyvern ich zauważyła. Rycząc zapikowała w ich stronę, w stronę Sirrusha. Nagle trafiło ją pięć czerwonych magicznych pocisków, chwilę później kolejne pięć. Bestia zaczęła krwawić, lecz nie przerwała ataku. Sirrush widział, jak kolejne dwie rzucają się na Xugela, jednak nie miał czasu się tym martwić. Kiedy wyverna była już blisko niego, schylił się, wystawiając do góry miecz. Wyverna zrobiła zwrot, zahaczając lekko brzucem o kraniec broni Sirrusha, po czym wzbiła się w powietrze. Sirrush wstał, pobiegł w jej stronę. Kątem oka zauważył, jak Xugel rani jedną z atakujących go wyvern w skrzydło, widział też, jak z rąk Verall strzela jakby płomienny most, łączący ją z palącym się ciałem wyverny.
Znów skierował wzrok na besię, która go zaatakowała. Tym razem leciała nisko nad ziemią, dosyć wolno; zdawało się, że wie, iż zbyt łatwo jej nie pójdzie. Sirrush nie czekał na atak. Skrócił dystans, ciął dwukrotnie znad głowy, raz z lewej, raz z prawej. Za pierwszym razem nie trafił, za drugim uderzył wyvernę w przednią łapę. Miecz zadzwonił metalicznie, gdy trafił w imponującej wielkości szpon. Sirrush wykonał zgrabny piruet, starając się zajść bestię od boku. Ciął potężnie, przejechał bestii po brzuchu - miecz przeciął bestii chyba trzy żebra, po czym zatrzymał się na czwartym. Sirrush wyciągnął szybko ostrze i odskoczył. Zobaczył, że wyverna jest nieco oszołomiona utratą części narządów wewnętrznych, które właśnie wyciekały przez dziurę w brzuchu, więc doskoczył znowu, ciął ukośnie, tworząc na skórze wyverny krzywy krzyż. Zauważył, że krawędzie ran na brzuchu są zamarznięte, że zwisają z nich makabryczne krwiste sople. Obok, dla kontrastu, widział spaloną przez magiczne pociski czarodziejek skórę zwierzęcia.
Wyverna ryknęła po raz ostatni, po czym jej głowa opadła bezsilna na ziemię. Gad zdążył jeszcze zobaczyć jak Sirrush atakuje inną wyvernę, po czym umarł z upływu krwi.
Tymczasem jedna z dwóch wyvern, które zaatakowały Xugela była już martwa, a druga ciężko ranna. Wyklończył ją strumień ognia wystrzelony z ręki Nithy. Głowa gada została praktycznie spopielona. Odpadła od ciała, które drgało właśnie w pośmiertnych konwulsjach. Sirrush słyszał o zwierzętach, których ciała po odcięciu głów biegają ślepo dookoła. Wyobraził sobie latającą wkoło bezgłową wyvernę, tratującą wszystko na jej drodze. Myśl ta nie była przyjemna.
- Wszyscy cali? - spytała Verall.
- Nawet mnie nie drasnęła - powiedział Sirrush.
- Nic - odparł Xugel.
Verall wzięła głęboki oddech. Zobaczył na jej czole strużkę potu. Nitha, która stała nieco dalej, potarła ręką po szyi, po czym wytarła dłoń o ubranie.

***

Adinar czuł się dziwnie. Nie mógł się przyzwyczaić do niewidzialności. Wielokrotnie używał już magii peleryny, ale ciągle było mu nieswojo.
Znał się nieco na magii. Wiedział, że niewidzialność jest dość skomplikowanym zaklęciem. Sama niewidzialność nie była w czarze problemem - a było nim to, jak dać niewidzialnemu możliwość widzenia. W końcu oczy korzystały w procesie widzenia ze światła, które wpadało do nich i odbijało się od siatkówki. Jak jednak miało się od niej odbić, skoro ciało było niewidzialne?
Rozwiązano to w prosty sposób - włączono do zaklęcia niewidzialności czar postrzegania pozazmysłowego. Niewidzialna osoba patrzyła jakby sprzed własnych oczu, z dziwnej perspektywy. Adinar właśnie do tego nie mógł się przyzwyczaić, do tego dziwnego widoku. Wszystko było jakby jaśniejsze, ostrzejsze, ale w pewien sposób rozmyte i nieco upiorne.
Inne zmysły, oprócz wzroku, ciągle "kożystały" z ciała. Wrażenie było takie, że zapachy, obcieranie ubrania i inne doznania zmysłowe docierały do semity jakby z pewnej odległości. Nie lubił tego.
Musiał jednak jeszcze trochę pocierpieć.
Zbliżał się już do Drugiej Jamy. Po drodze minął kilka rozgałęzień, jednak w bocznych tunelach żyły tylko gibberlingi, gobliny i inne, nie znaczące wiele, stworzenia.
Ta grota była nieco węższa niż poprzednia, ale na pewno dłuższa. Zdawało się, że w oddali zwęża się jeszcze bardziej, ale Adinar wiedział, że to tylko błąd perspektywy. Dalej jaskinia była takiej samej szerokości, tyle, że szła nieco w górę. Semita ponownie rzucił na siebie czar infrawizji. Zobaczył w pobliżu kilkanaście bestii, w tym jednego beholdera, dosyć daleko na przedzie. Stwór ten w infrawizji wyglądał naprawdę dziwnie. W normalnym świetle beholder to wielka kula unosząca się nad ziemia, z ogromnym okiem po środku i z wieloma czułkami, także zakończonymi oczyma. W spektrum podczerwieni beholder zdawał się być jądrem atomu, z unoszącymi się dookoła elektronami. Tak przynajmniej Adinar wyobrażał sobie atom, gdyż niestety nie miał okazji go zobaczyć w takim powiększeniu.
Semita szedł dalej, tuż obok ściany, szybko i cicho, bojąc się, że któreś zwierzę go usłyszy. Dotarł do połowy jasnini, kiedy znajdujący się kilka metrów od niego dżabersmok spojrzał w jego stronę. Jego odrażająca, ogromna paszcza, pokryta czymś w rodzaju pryszczy, albo grzybów, wyglądała pięknie, w porównaniu do reszty pokrytego czyrakami, ogromnymi ropiastymi bąblami ciała. Adinar zaczął się zastanawiać, czy przeżyłby, gdyby stwór po prostu chuchnął w jego stronę.
Na szczęście nie miał okazji sprawdzić tego metodą empiryczną, gdyż stwór wrócił do pżywiania się trupem jakiegoś konia, mocno już zresztą nadgniłego.
Adinar najbardziej obawiał się spotkania z beholderem. Oczy tego stworzenia widziały na wiele różnych sposobów - przez infrawizję, normalne spektrum, astralnie. Była duża szansa, że potwór go zauważy. Na szczęście w pobliżu ogromnego oka nie było innych stworzeń, które mogłyby walczyć po jego stronie. Adinar nie wiedział, czy inne stworzenia, na przykład wyverny, w ogóle by walczyły po stronie beholdera, nawet gdyby się tu znajdowały - beholdery podobno nie oszczędzały niczego i nikogo i po wyeliminowaniu wojownika, zajęłyby się wyvernami.
Tymczasem zbliżył się już znacznie do beholdera. Dzieliło go od stworzenia jakieś dwadzieścia metrów. Szedł bardzo, bardzo powoli, starając się nie zdradzić w żaden sposób swojej obecności. Dziesięć metrów - czas zdawał się zwalniać, Adinar słyszał każdy, najmniejszy nawet zgrzyt swoich butów. Pięć metrów - jeszcze trochę i minie beholdera. Jeszcze trochę.
Znajdował się dokładnie na wysokości potwora, kiedy nieuważnie kopnął mały kamyk. Adinar widział w zwolnionym, jak mały otoczak leci do przodu, jak toczy się po ziemi, trącając na swojej drodze inne kamienie. Semita czuł w skroniach pulsowanie krwi, czuł nagły przypływ i tak obecnej już w dużej ilości w jego żyłach adrenaliny. Kamyk zatrzymał się. Adinar zastygł w miejscu, oczekując jakiejś reakcji potwora.
Sekundy mijały, zmieniły się w minutę, potem w dwie. Nic. beholder dalej patrzył się przed siebie swoimi licznymi oczyma.
Adinar ruszył dalej, jeszcze wolniej niż wcześniej.
Nagle przy wejściu do groty coś wybuchło, wypełniając otoczenie jaskrawym, rażącym oczy światłem. Semita w infrawizji doskonale widział rozchodzący się płomień, magiczny płomień, wywołany najpewniej przez kulę ognia. Chwilę później huk kolejnej eksplozji wypełnił grotę, znów rozbłysło światło. Słychać było też zawodzenia umierających wyvern i dżabersmoków.
Beholder się ocknął. Jego czułki wyprostowały się. Stworzenie ruszyło przed siebie, gotowe stanąć do walki z tymi, którzy wyrwali je ze spoczynku.
- Udało mi się - pomyślał Adinar i ruszył do korytarza prowadzącego w głąb.
Kiedy się odwracał, kątem oka zauważył, jak jedno z oczu Beholdera spogląda do tyłu, omiatając spojrzeniem korytarz. Na chwilę zatrzymało się na nim.
Beholder się odwrócił i ruszył ku niemu z oszałamiającą prędkością, poruszając się nad ziemią. Adinar natychmiast dobył miecza. Widział strumień magicznej energii w kształcie zakrzywionego trójkąta, kierujący się w jego stronę. Wystawił na jego spotkanie miecz, który pochłonął magiczną energię pierwszego ataku.
Semita skoczył do przodu, ciął ukośnie, w środek oka, sprawiając stworzeniu ogromny ból i powodując powstanie szramy na całej szerokości źrenicy. Rana niemal natychmiast zabliźniła się.
Jedna z macek potwora, nie zakończona okiem, walnęła Semitę w prawy bok. Adinar desperacko próbował sparować uderzenie, ale nie udało mu się. Impet ciosu cisnął go metr w bok. Adinar miał przed oczyma kolorowe gwiazdy, jednak nie był pewien, czy spowodowały je błyski świateł sprzed wejścia do groty, czy potężne uderzenie beholdera.
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, gdyż potwór już sunął w jego stronę, wypuszczając kolejny trójkąt światła w jego stronę. Adinar rzucił się na bok, cudem unikając zaklęcia, przetoczył się i wstał, chwiejąc się lekko na nogach. Wyciągnął rękę przed siebie, wyszeptał krótką formułkę - z jego rąk wystrzeliły cztery kule skondensowanej magicznej energii, które lecąc po łukach trafiły w boki zwierzęcia, sprawiając, że kilka z ropiastych bąbli trysnęło na boki białą posoką.
Jeszcze zanim pociski trafiły potwora, Semita już wirował. Chwilę po tym jak zaklęcie dotarło do przeciwnika, Adinar ciął beholdera z boku, powodując powstanie kolejnej szramy na ogromnym oku, które chwilę później pokryła bulwiasta powieka.
Semita nie wiedział skąd, z którego miejsca w ciele potwora wyszła ta powieka, nad tym jednak też nie było mu dane się zastanowić. Ciął potwora jeszcze trzy razy, raniąc powiekę i odcinając dwa czułki z oczyma. Chwilę potem odskoczył, machnął ręką wypowiadając zaklęcie, a kolejne cztery czerwone kule podążyły w stronę potwora.
Beholder wydał z siebie dźwięk, jakiego nikt by się po nim nie spodziewał, było to połączenie skomlenia psa i drapania paznokciami po tablicy. Krwawiąc, potwór ostatkiem sił rzucił się na Adinara.
Nagle jaskinia wypełniła się niezwykle jaskrawym światłem, a ziemia zaczęła drżeć. Adinar widział, jak chwilę później nadchodząca od strony wejścia fala magicznej energii uderza w Beholdera, rozrywając go na strzępy. Semita zdążył tylko rzucić się na ziemię i wystawić przed siebie miecz, mając nadzieję, że jego magia zdoła go ochronić.

***

Po tym jak czarodziejki rzuciły swoje kule ognia, wszystko potoczyło sie bardzo szybko. Sirrush i Xugel wbiegli do groty, zaatakowali znajdujące się tam, mocno już przypieczone stworzenia. Zdołali z pomocą czarodziejek zabić cztery wyverny i trzy dżabersmoki.
Sirrush właśnie odciął głowę piątej wyvernie. Odwrócił się, w poszukiwaniu kolejnego wroga, kiedy zobaczył, jak mocno już ranny dżabersmok ostatkiem sił uderza Xugela w głowę.
Czas się zatrzymał. Przez chwilę Sirrush widział, jak szpon potwora tkwi w mózgu jego przyjaciela, jak go niszczy. Głowa Xugela przekrzywiła się w dziwny sposób, dało się słyszeć wyraźny trzask łamanego kręgosłupa. Ciało paladyna oderwało się od ziemi, poszybowało, a głowa odwrócona była w bok, zdawała się patrzeć na stojącego w miejscu Sirrusha. Kropelki krwi, wyraźne niczym spadające z drzewa czerwone jabłko, uderzały w ziemię z głuchym *plum*. Xugel upadł na skałę, pod jego głową w ciągu sekundy utworzyła się kałuża krwi, wypływającej z tętnicy szyjnej. Ostatni spadł na ziemię błyszczący w nikłym świetle miecz paladyna. Odbił się od niej kilka razy, za każdym razem wydając z siebie metaliczny dźwięk, za każdym razem cichszy niż poprzednio. Serce Xugela biło jeszcze, kiedy ciało upadło na ziemię, Sirrush słyszał każde jego uderzenie, każde pojedyncze, nawet najcichsze tchnienie życia. Ale wraz z ostatnim brzmieniem miecza, serce zabiło po raz ostatni.
Xugel zginął. Nie było żadnej chwalebnej walki, nie było poranionego wieloma uderzeniami ciała, był tylko jeden, konający już z upływu krwi potwór.
Sirrusha ogarnęła ślepa furia. Coś w jego wnętrzu umarło, jakaś jego część pożegnała się z życiem wraz ze śmiercią Xugela. W miejsce tej części pojawiło się coś nowego, zrodziła się tam jakaś nowa jaźń, niezwykle potężna, silna i niepokonana.
Czas ciągle płynął dla Sirrusha bardzo wolno. Przez jego głowę przechodziło bardzo wiele myśli, całe życie, wszystkie wspomnienia związane z Xugelem przelatywały mu przed oczyma.
Sirrush czuł też, jak nowa, nieznana mu wcześniej wewnętrzna jaźń zaczyna rosnąć w siłę, stawać się coraz potężniejszą.
Smok nawet nie starał się jej opierać. Wzbierał w nim gniew, nienawiść zaczęła go opanowywać, zaślepiać.
Ciało Sirrusha zaczęło świecić tak intensywnie, że oświetliło całą jaskinię. Ziemia drżała, przez chwilę słabo, a potem coraz silniej i silniej. Ze sklepienia zaczęły spadać stalaktyty, kamyki na ziemi zaczęły chaotycznie podskakiwać i się przesuwać.
- Czujesz tą siłę?! - krzyknęła Verall.
- Coś się święci! Szybko, bariery!
Obie czarodziejki zaczęły żywiołowo tkać zaklęcia ochronne, przeczuwając nadciągający wybuch.
Nie zdążyły zrobić wiele. Fala energii wystrzeliła z Sirrusha, niszcząc wszystko dookoła niego. Rozchodziła się sferycznie, zmiatała z ziemi wszystkie stalagmity, niszczyła wszystkie kamienie, wyrównywała skalisty grunt.
Fala nie zrobiła nic czarodziejkom, przeszła przez nie, wywołując u nich tylko dreszcz.
Za to wszystkie stworzenia na jej drodze, małe owady, duże wyverny, ogromne dżabersmoki, magiczne beholdery - wszystkie ginęły, rozrywane na strzępy.
Sklepienie jaskini wystrzeliło do góry, sprawiając, że cała grota wypełniła się światłem słonecznym. Blask bijący z Sirrusha był jednak silniejszy nawet od słońca i czarodziejki nie zauważyły na początku braku sklepienia.
Sirrush zaczął się zmieniać. Szybko powiększał rozmiary, z tułowia wyrosły mu skrzydła, ręce przemieniały się w przednie, szponiaste łapy, a nogi w tylnie odnóża. Skóra Sirrusha zaczęła zmianiać kolor. Stawała się coraz bardziej i bardziej żółta, aż w końcu stała się zupełnie złota.
Światło znikło, a przed czarodziejkami stał złoty smok. Był ogromny, zajmował niemal całą grotę. Z jego ciała ciągle bił blask, choć już nieco słabszy od słońca. Złote łuski tworzyły na ścianach fantastyczne wzory ze światła, załamując promienie pod różnymi kątami.
Ryk, który wydał z siebie smok, był wprost niewyobrażalnie głośny. Stworzenie zamachało skrzydłami i wzbiło się w powietrze. Zrobiło nad jaskinią kilka kółek i odleciało.
Ani Verall, ani Nitha nie mówiły nic. Nie ruszały się. Patrzyły, najpierw na smoka, potem na siebie nawzajem. Potem na Xugela.
Jego ciało wisiało w powietrzu, lewitowało. Wszystkie rany zniknęły, nie było nawet krwi. Ubranie było czyste, lśniło bielą.
Nagle z nieba padł na Xugela blask światła. Paladyn wzbił się wyżej, odwrócił plecami do czarodziejek. Głowa podniosła się w górę, jakby spoglądając na niebo.
Xugel zniknął, a chwilę potem znikło światło. Na ziemię spadły dwie łzy. A potem jeszcze dwie.

 

 

Autor: ScytHe

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky