Kwiaty dla smoka



- Zginiesz! - zawołał rycerz. Dźgnął konia ostrogami, opuścił kopię tak, aby była skierowana równolegle do podłoża i ruszył na smoka.
- Dalej Verilionie! Ubij poczwarę! - kibicowała mu czarnowłosa (wbrew nazwie) białogłowa stojąca nieopodal.
Rycerz nie zwrócił na nią uwagi. Tę miał całą skierowaną, tak jak i kopię, w stronę smoka, który patrzył na niego znudzonym wzrokiem. Gdy już, już miał sięgnąć krtani poczwary, ta zafalowała (krtań, nie poczwara), wewnątrz coś zabulgotało i w stronę Veriliona poleciał zabójczy pocisk. Po celnym, a jakże, strzale smok odwrócił się ignorując czarnowłosą, która w międzyczasie zemdlała, i ruszył do jaskini.

- Znowu kogośśś oplułeśśś?!? - z jaskini dał się słyszeć syczący głos, bez wątpienia należący do kobiety, nie ważne, jakiej rasy by nie była.
- Już ci mówiłem, że nie będę palił tych ssskretyniałych debili! Nie chcę przy okazji podpalić klombu!
- Ehh, mężczyźźźni... Wy i te waszsze kwiaty... Lepiej polećmy po kilka krów.
Po tych słowach dwa smoki wylazły z jaskini i odleciały kierując się w stronę zachodzącego słońca.
- Gdzie ty leciszsz?!? Wiossska jest na wssschodzie!!
- Eee... Lubię patrzeć na zachodzące sssłońce...
- Ehh, mężczyźźźni...

*

Verilion ocknął się. "Żyję!" pomyślał. Słyszał gdzieś z boku jednostajne dudnienie. Otworzył oczy i oczom jego ukazała się białowłosa czarnogłowa.
- Elwiro! Czyś zdrowa?
- Smok cię opluł - stwierdziła Elwira nie przestając kopać jego boku.
- Eee... No tak... Tak, właśnie to się stało... Gdzie mój koń?
- Smok cię opluł - powtórzyła z naciskiem.
- Ekhm - rycerz odchrząknął niepewnie. Nie bardzo wiedział, o co chodzi jego ukochanej. - Lepsza ślina niż ogień, nie?
- Ty mnie chyba nie rozumiesz. Zamiast cię zabić, on cię opluł! To o czymś świadczy!
- Tak?
- "Jestem wielkim rycerzem" mówiłeś. "Wszystkie poczwary drżą na dźwięk mego imienia" mówiłeś. Okłamałeś mnie!
- Elwiro, kochanie, ja...
- Wracam do pałacu ojca! Dopóki nie udowodnisz, że jesteś naprawdę dzielnym rycerzem, nie pokazuj mi się na oczy!
- Elwiro, ja...
- Zabieram twojego konia. I biorę twój miecz, nie mogę sama bezbronna jechać taki kawał.
- Kochanie, jak bez miecza...?
- Mężczyźni - z pogardą syknęła czarnowłosa wsiadając na konia. - Łap!
Ostrze wbiło się w ziemię tuż obok nogi Veriliona. Gdy udało mu się je wyjąć, Elwira już dawno zniknęła za zakrętem. Chłopak poprawił miecz przy pasie, wyrzucił połamaną kopię w pobliskie krzaki i zamyślony ruszył na południe zastanawiając się, jak odzyskać ukochaną.

*

- AAAA!!!!
- Nie unośśś śśsię Długi Ogonie. Złośśść pięknośśści szszszkodzi, jak mawiają trolle. Co śśsię ssstało, kochany?
- Ten ssskretyniały idiota, co mnie dzisiaj chciał zatłuc, wyrzucił ssswoja kopię na mój klombik i połamał moje kwiaty!! Zemszszszczę sssię! - na te słowa smok zerwał się do lotu i zaczął krążyć nad okolicą szukając choćby śladu Veriliona. - Jak go dorwę, to zapluję go na śśśmierć! Tak go opluję, że aż śśsię utopi!
- Jakby nie mógł go ssspalić - powiedziała do siebie Ognisty Język patrząc jak jej małżonek lata raz w jedną, raz w druga stronę. - Mężczyźźźni...

*

- ...i wtedy zabrała mi konia i odjechała - zakończył swą opowieść ciemnowłosy młodzieniec.
- Nieładnie z jej strony. Powinna docenić, że zabiłeś smoka i smoczycę. Moja kobieta to by mnie chyba z tydzień z łoża nie wypuściła, gdybym powiedział o takim czynie - krasnolud pokiwał głową i pociągnął kolejny łyk z kufla. - A ta twoja... Szkoda gadać... Żeby tak się obrazić dlatego, że nie chciałeś zabić młodych? Bez serca...
- Nie, nie jest taka zła... - zaprzeczył Verilion. Zaczął bać się, że zbyt mocno naciągnął historię i Geriawidd nie będzie chciał mu pomóc.
- Nie wiem, czy będę w stanie ci pomóc...
- Ale...
- Jaki czyn może być odważniejszy od zabicia dwóch smoków?
- Można się dosiąść? - krasnolud i rycerz odwrócili się szybko. Obok stołu stała kobieta w szatach maga, o czarnych włosach sięgających do ramion. W ręku trzymała kufel piwa. Nie doczekawszy się odpowiedzi, przysiadła się do nich. - Dane mi było słyszeć fragment waszej rozmowy. Żal mi cię chłopcze i chyba wiem, jak mogę ci pomóc...
- A coś za jedna? - zapytał Geriawidd, któremu od samego początku nie spodobała się
nieznajoma.
- Czarodziejka Hogata do usług - dziewczyna skłoniła lekko głowę. - Zastanawiacie się, co może być potężniejszego od smoka. To ja wam powiem: bogowie. Oszukać boga, to tak jak zabić smoka. Okraść boga, to jak zabić tuzin smoków. Ale okraść boga i nie dać się złapać, to jak... - Hogata zawiesiła głos i mrużąc ciemne oczy spojrzała na Veriliona.
- ...jak ubić tysiąc smoków - dokończył młodzieniec, któremu na policzki wstapiły rumieńce.
- Bujdy gada! - odparł krasnolud wstając. - Idę wychodka poszukać, a ty chłopcze nie słuchaj jej. Źle jej z oczu patrzy... - wyszeptał jeszcze rycerzowi do ucha, ale ten nie słuchał.
Gdy Geriawidd zniknął za drzwiami, Hogata dopiła piwo i też zaczęła się zwijać do wyjścia.
- Mogę ci pomóc. Bądź jutro rano na placu koło mostu.
Po tych słowach wyszła z karczmy, a w ślad za nią udało się dwóch mężczyzn, którzy siedzieli kilka stolików dalej.

*

- I jak poszło? - ciemny elf w ciemnej zbroi zaczepił czarodziejkę na zewnątrz.
- Za łatwo - odparła Hogata.
- Jesteś genialna - ucieszył się drugi, wyglądający na druida.
- W końcu jestem Gandalfem tej drużyny, jak okreslił mnie pewien hodowca bazyliszków - dumnie odparła czarodziejka.
- Kimkolwiek ten Gandalf był - zachichotał wrednie rycerz.
- Jescze słowo i sczeźniesz.... - wysyczała dziewczyna.
- Uspokój się. I hamuj się. Tylko byś czary rzucała, żeby wszyscy czeźli - odparł druid
rozglądając się. - Lepiej znajdźmy tego krasnoluda zanim pokrzyżuje nam nasze plany. Chyba cię nie lubi. Czyżby wiedział, że czarnuch z ciebie?
Geriawidd przywarł do ściany. Był świadkiem rozmowy od samego początku i miał zamiar wybić im z głowy (toporem) pomysł wykorzystania Veriliona, ale teraz zmienił zdanie. Chciał jak najszybciej się stąd oddalić. Czarnuch! Czarnoksiężnik! Na samą myśl o tym przeszły go ciarki. Jaka jest forma żeńska od słowa "czarnoksiężnik"? "Nekromantka"! Nagle coś koło niego zaszeleściło.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy - rycerz uśmiechnął się wrednie.
- Toż to pan Źle-jej-z-oczu-patrzy - Hogata uśmiechnęła się równie paskudnie. - A żebyś wiedział, że źle - dodała wykrzywiając usta.
Krasnolud poczuł, jak jego całe ciało ogarnia ból. Zachwiał się i upadł na ziemię. Ból był tak silny, że prawie stracił przytomność.
- Hogata, chowaj tą maczetę!
- Czemu? Jak zarzynałam tamtych pięciu Uruk-Hai to nie mieliście nic przeciwko temu...
- Bo nas przy tym nie było - odparł mroczny elf. - Poza tym ten będzie nam potrzebny. Zrobię mu zaraz jakąś małą dziurkę, a później ty zajmiesz się trupem.
Nekromantka nic nie powiedziała. Zamiast tego na jej twarz wstąpił wielki jak rogal uśmieszek.

*

- Co tak długo? - Verilion z wyrzutem spojrzał na Geriawidda, który po powrocie z wychodka chwiał się jeszcze bardziej niż przed wyjściem i był nienaturalnie blady. - Piłeś coś na zewnątrz?
- N-nie.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że Hogacie źle z oczu patrzy? Tylko ona może mi pomóc!
Przyłączysz się?
- N-nie. P-pani Ho-ogata t-to b-bar-rdzo miła o-osoba. Powinie-neś się je-jej słucha-ać, a dobrze n-na ty-m wyjdzie-esz. T-teraz mu-musze iść.
- Coś nie tak? Odprowadzić cię?
- N-nie. Do z-zobaczenia - krasnolud wstał i ruszył w stronę wyjścia zawadzając o bywalców karczmy stojących mu na drodze. Na lewej łopatce miał ślad po krwi, ale Verilion tego nie zauważył. Rozmyślał o pięknej Elwirze.

*

- Okraść świątynię?!?
- A czemu nie? - zapytała Hogata. - Innego sposobu na okradzenie boga nie ma. A w tej ostatnio jest tylko trzech kapłanów, więc nie powinieneś mieć problemów.
- Ale to świętokradztwo!
- A jak inaczej chcesz nazwać okradzenie boga? - prychnął stojący obok elf wyglądający na druida.
- Chcesz odzyskac swoją Elwirę?
- Tak!
- No to w czym problem? Pójdziesz tam w nocy i wykradniesz główną relikwię. Jak chcesz, możemy ci pomóc.
- A co z kapłanami? - mimo wszystko Verilion miał wątpliwości.
- Za zabicie kapłana można zarobić klątwę - odparł ciemny elf. - Za okra... AAU! Hoga! Zabieraj te swoje buty!
Verilion stał i myślał. Pomysł z okradzeniem boga podobał mu się, ale już okradzenie świątyni to było co innego. Marzył mu się czyn godny samego Cohena Barbarzyńcy, który chciał wysadzić siedzibę bogów, a tu okazało się, że ma ograbić świątynię. I to najsłabiej chronioną świątynię w mieście.
- Nie, raczej nie dam rady tego zrobić...
- CO?!? Znaczy się, to co zamierzasz uczynić?
- Nie wiem. Może... Może... Hmm... Może zabiję jakiegos złego niekromantę i zagarnę jego skarby?
- Nekromanci nie są tacy źli - żachnęła się Hogata. - I nie mają żadnych skarbów - dodała ciszej, a mroczny elf i druid jej przytaknęli. - Zresztą czarnoksiężnik to dla ciebie jak pchła. W końcu zabiłeś dwa smoki!
- Nie zabiłem... Skłamałem... - młody rycerz utkwił wzrok w swoich butach wstydząc się spojrzeć w oczy towarzyszy. - Jeden mnie opluł i zostawił przed swoją jamą...
Hogata i jej koledzy spojrzeli po sobie.
- Frajer... - szepnął jeden z elfów.
- Mężczyżni... - załamała się dziewczyna.
- Tak bardzo chciałbym odzyskać Elwirę... Pomożecie mi? - młodzieniec podniósł wzrok, mając nadzieję, że nowo poznani przyjaciele mu pomogą. Lecz koło niego nikogo już nie było.

*

- HA! Mój sssuper węch mówi mi, że Niszszszczyciel Cudzych Kwiatów jest blisssko - gdy Długi Ogon dłużej niż parę godzin był sam, zaczynał mówić do siebie. - Ajaj, Ossstrogar!
Smok wylądował na ziemi zastanawiając się, co teraz zrobić. Nie miał najmniejszej ochoty lecieć do największego miasta w okolicy, które jednocześnie było największym miastem w ogóle - była to stolica.
- Nie może całe życie sssiedzieć w mieśśście... - mruknął do siebie i położył się w kępie drzew. - Ja mam czasss.

*

- Pójdę do Elwiry i wybłagam wybaczenie! Tak! Właśnie tak zrobię! - Verilion, gdy dłużej niż kilka godzin był sam, zaczynał mówić do siebie. - Poza tym kupiłem jej naszyjnik, może da się przekupić...
Od godziny szedł już traktem. Postanowił opuścić niegościnną i nieprzyjazną stolicę. Trójka obcych zaproponowała mu pomoc, a później zniknęła bez śladu. Tak samo zniknął krasnolud. A później jeszcze kilku osobników sprzedało mu cegłę, na która został zmuszony wydać wszystkie oszczędności.
- Nigdy więcej nie wrócę do Ostrogaru.
Jego rozmyślania przerwał nagły szelest. Na gościniec zza krzaków wyskoczył wielki smok - przyczyna odejścia Elwiry.
- Zniszszszczyłeś mi kwiaty! - wrzasnął na rycerza.
- Zniszczyłeś mi życie!
- Moje kwiaty sssą ważniejsze! - oburzył się Długi Ogon. - Ja cię tylko oplułem i zossstawiłem przy życiu!
- Przez ciebie moja ukochana mnie zostawiła!
- Huh? Czemu? - cała złość wyparowała ze smoka i została zastąpiona ciekawością.
- Dlatego, że cię nie zabiłem, że ty mnie oplułeś i że jestem niedorajdą...
- Fakt - uprzejmie odparł smok.
- Jeszcze smok się ze mnie nabija! - wrzasnął rozpaczony Verilion i straciwszy nagle siły i chęć do życia, po czym osunął się na ziemię gotów się rozpłakać.
- Ej, młody, nie rozklejaj śśsię...
- Mam jej udowodnić, że jestem prawdziwym rycerzem! Że jestem odważny i godny jej ręki!
- Ehh, kobiety... - Długi Ogon pokręcił głową. - Chyba wiem jak ci pomóc. Ale nic za darmo.

*

- ...a wtedy ten smok... go opluł!
W komnacie zapanowała ogólna wesołośc. Wszystkie panny zaczęły się śmiać zalegając to na łóżku, to na podłodze.
- Hehehe, mężczyźni - Mia, bliska przyjaciółka Elwiry, otarła łzy z oczu. Dawno się tak nie uśmiała.
Nagle pokój ogarnął cień. Wszystkie dziewczęta spojrzały w okno i zamarły.
- Elwiro! Otwórz okno! To ja! Verilion!
Dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła do drzwi na balkon. Na zewnątrz unosił się smok, a na jego grzbiecie siedział Verilion i machał do niej uśmiechając się głupkowato. Gdy czarnowłosa wyszła, chłopak zeskoczył ze smoka i podbiegł do niej.
- Kocham cię, Elwiro. Dla ciebie nadstawiałem życia, żeby oswoić tego smoka.
Długi Ogon przewrócił oczami.
- Verilionie... - dziewczynę zatkało.
- To by było na tyle - odezwał się smok i poleciał w stronę pałacowych ogrodów. - Trzymaj śśsię, młody!.
- Cześć! Pozdrów Ognisty Język!
- Mężczyźni... - wyszeptała z podziwem Mia przyglądając się wszystkiemu zza szyby.

*

- Pogrzało cię? Co żeśśś przytargał? Ssskąd maszszsz ten krzaczor?!
- Przyniosssłem dla ciebie - Długi Ogon wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To najpiękniejszszsze róże jakie widziałem. Śśśliczne kwiaty dla ślicznej sssmoczycy. Poza tym mój klombik będzie jeszszszcze ładniejszszszy niż wcześśśniej.
- Ehh, mężczyźźźni... - Ognisty Język wzbiła się w powietrze zostawiając swojego małżonka sam na sam z ukochanymi kwiatami.

 

Autor: Falka

 

 

(c) Tawerna RPG 2000-2004, GFX by Kazzek, HTML by Darky