Nazca
Długo zastanawiałem się, jak zacząć ten artykuł. W ciągu pół godziny napisałem jakieś piętnaście wstępów, z których każdy został skasowany w ciągu kilku następnych sekund. Oczywiście pewien problem z napisaniem pierwszego zdania w artykule występuje zawsze, nie mniej jednak dzisiaj szło mi szczególnie opornie. Nie dlatego, że mam jakiś zły dzień albo przeszkadza mi konkretny kac, będący tyleż oczywistym, co niepożądanym następstwem wczorajszego wieczoru. Nie rozprasza mnie nawet sakramencko uciążliwe wycie nowego psa sąsiadów, który najwyraźniej nie lubi zostawać sam. Powód jest zupełnie inny. Otóż dzisiaj po prostu zdecydowałem się przybliżyć Ci, drogi Czytelniku, jedno z tych miejsc na świecie, wobec których język ludzki jest niemalże bezsilny. To miejsce to Nazca.
Jeżeli owa wdzięczna nazwa nic Ci nie mówi, czas na garść danych. Nazca leży w Ameryce południowej, w Peru. To pustynny płaskowyż o powierzchni 500 kilometrów kwadratowych, leżący u wybrzeża Oceanu Spokojnego, około 450 kilometrów na południe od Limy i mniej więcej tyle samo na zachód od jeziora Titicaca. To miejsce, które nosi ślady ludzkiego osadnictwa sięgającego ponad 10 tysięcy lat wstecz. Przede wszystkim jednak jest to miejsce pokryte największymi "rysunkami", jakie kiedykolwiek wykonano ludzką ręką, obrazkami tak wielkimi, że jedynie z powietrza można w całości ogarnąć ich ogrom i odgadnąć, co przedstawiają; wizerunkami nie dość, że zachwycającymi swoim ogromem, to jeszcze oszałamiającymi dokładnością wykonania. Badania wykazały, że pierwsze z nich powstały w początku drugiej połowy pierwszego tysiąclecia po Chrystusie (alternatywne źródło podaje, iż pierwsze ze znaków wykonano ok. 500 r. p.n.e., zaś najmłodsze ok. 525 r. n.e.). Kim byli budowniczowie tych niezwykłych znaków? Jak udało im się je stworzyć, w jaki sposób osiągnęli taką dokładność? I wreszcie - do czego miały one służyć?
O ile egipskie piramidy czy kamienne Stonehenge fascynowały zarówno zwykłych śmiertelników, jak i badaczy od wieków, o tyle płaskowyżem Nazca zajęto się w zasadzie od niedawna. Miejscem tym zaczęto interesować się dopiero w latach dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy to pierwsze samoloty zaczęły przelatywać nad tym obszarem. Wtedy właśnie niejako został on na nowo odkryty, a piloci zaczęli donosić o monumentalnych figurach rozciągających się na ogromnym terenie. Po prawdzie już hiszpańscy konkwistadorzy wspominali coś o "znakach w pobliżu Nazca", nie mniej jednak były to informacje w zasadzie zapomniane aż do nastania ery lotnictwa.
Nic zresztą dziwnego. Z ziemi niemożliwym było bowiem zobaczyć figury, z których jedne z mniejszych osiągały rozmiary 40 metrów rozpiętości, zaś większe sięgały nawet 300. Znaki z Nazca są przy tym wykonane niemal perfekcyjnie - największe odchylenie linii prostej na długości kilometra nie przekracza dwóch metrów! Imponująca dokładność powoduje, że zaobserwowanie niektórych linii jest możliwe tylko wówczas, gdy stoi się wzdłuż nich. Jeśli stanie się obok i zmieni się kąt widzenia, zarys linii ginie. O wiele ciekawiej jest jednakże podziwiać pustynne symbole z powietrza - można wtedy sycić oczy oszałamiającymi swoją skalą wizerunkami roślin, zwierząt a nawet człowieka, jak również wieloma innymi, dość abstrakcyjnymi i trudnymi do określenia.
Choć wiadomo, co przedstawia większość "obrazków", nie ma tak naprawdę pewności co do tego, czemu miały one służyć. Znamienny jest fakt, że tylko część linii biegnących przez płaskowyż tworzy precyzyjne, konkretne wizerunki. Idealnie proste, dość szerokie linie wielu skojarzyły się z pasami startowymi. Niektórzy badacze przychylali się wręcz do teorii, że proste z Nazca były swojego czasu lotniskami dla pojazdów kosmicznych pilotowanych przez istoty pozaziemskie, jednak dokładniejsze analizy podłoża pozwoliły ją obalić. Ziemia na płaskowyżu jest po prostu zbyt miękka, by mogły się po niej poruszać statki latające.
Przez jakiś czas modne było badanie wszelkich tajemniczych miejsc pod kątem astrologicznym. I tak kompleks piramid egipskich okazał się być odwzorowaniem konstelacji Oriona na ziemi, Stonehenge zaś do dziś jest niczym innym jak dość prostym obserwatorium astronomicznym mogącym służyć do wykonywania podstawowych obliczeń. Za Nazca zabrał się zatem Gerald Hawkins, wcześniejszy badacz Stonehenge, któremu przy pomocy komputera udało się ustalić, do czego służył kamienny krąg z Anglii, okazał się on jednak bezsilny wobec peruwiańskich znaków. Choć analizował figury z Nazca pod kątem związków z kilkudziesięcioma najważniejszymi obiektami na niebie, nie udało mu się nic wskórać. Hawkins miał wtedy powiedzieć, że zagadka Nazca kryje się raczej w duchowości twórców tajemniczych rysunków, niż w ich matematyczno-astronomicznym znaczeniu (czy może jego braku). Po prawdzie astronomicznego znaczenia Nazca próbowało jeszcze bronić kilku naukowców, jednakże, jak dotąd, nie udało im się dowieść niczego na pewno. Początkowo uważano, że nazcańskie linie są niejako alejami prowadzącymi dokądś czy wskazujących jakieś obiekty na niebie, jednak tylko nieliczne z nich prowadzą ku wzniesieniom i górskim szczytom. Wiele z nich biegnie prosto przed siebie, by nagle skończyć się, do niczego nie doprowadzając.
Dla większości osób, które miały okazję podziwiać znaki z Nazca, zapewne największą zagadką jest: "jak właściwie oni je zrobili?". Ogrom i dokładność potężnych figur każą przypuszczać, iż prace koordynowano z powietrza. Jak to jednak możliwe w przypadku ludu, który nie znał nawet koła? Niestety, ludzie, którzy wykonali te enigmatyczne figury nie pozostawili po sobie żadnych źródeł pisanych. Pewne jest tylko to, że linie powstały poprzez mozolne, ręczne usunięcie wierzchniej warstwy ciemnych kamieni, przykrywającej jasną ziemię płaskowyżu. Wizerunki wykonane są też w większości jedną ciągłą linią, łączącą się z kolejną, prowadzącą w jakimś kierunku bądź tworzącą inny rysunek.
Archeologowie prowadzący wykopaliska na terenie płaskowyżu wysnuli jednak pewną wizję. Otóż w wielu miejscach w Nazca znaleziono resztki mocnego, bawełnianego materiału o włóknie gęstszym, niż spotykane obecnie. Taki materiał nadaje się świetnie do budowy balonu, którym z kolei można było wznieść się w powietrze. Teorię tą podtrzymał Amerykanin, Jim Woodman, który dotarł do hiszpańskich źródeł z czasów konkwistadorów, mówiących m.in. o balonach Inków. Udało też mu się zbudować podobny balon i wznieść się nim w powietrze. Jest to koncept bardzo prawdopodobny, gdyż na obszarze płaskowyżu znaleziono wiele dołków z wypalonym drewnem, nad którymi, według wszelkich dowodów, napełniano balony gorącym powietrzem i puszczano je do góry. Oczywiście wniesienie się do góry to jedno, a kierowanie pracami to drugie. Trudno bowiem wyobrazić sobie unoszącego się kilkadziesiąt metrów nad ziemią człowieka w balonie, mającego jakikolwiek wpływ na to, co się dzieje na dole.
Wielu spośród nazcańskich "rysunków" trudno odmówić atmosfery nieziemskości. Kilka z nich z całą pewnością jest co najmniej elektryzujących. Wielbicieli teorii kosmicznych z pewnością zachwyci fakt, iż jeden z obrazków przedstawia sylwetkę ludzką w zagadkowym nakryciu głowy, coś jakby hełmie astronauty. Z kolei inny tu wizerunek pająka. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, iż przedstawia go z zagadkowo wydłużoną jedną z kończyn. Długie dociekania naukowców przyniosły w końcu teorię, iż jest to obraz przedstawiający pająka z niezwykle rzadkiego gatunku Ricinulei, występującego tylko w najtrudniej dostępnych rejonach Amazonii. Szkopuł w tym, iż jego wydłużona kończyna to nic innego jak bardzo specyficzny w świecie przyrody organ kopulacyjny, na tyle niewielki, że widoczny... jedynie pod mikroskopem...
A może to tylko nasza fantazja? Może owo przedłużone odnóże ma zupełnie inny sens, a pająk jest innym, bardziej pospolitym przedstawicielem swojego rodzaju?
Kontrowersyjny niemiecki badacz, Erich von Däniken wysnuł teorię, że znaki z Nazca mogą być lądowiskiem dla istot pozaziemskich, przez Inków postrzeganych jako bogowie. Odwołanie się do cywilizacji kosmicznej i ich niesamowitej technologii wiele oczywiście ułatwia i wyjaśnia, jest to chyba jednak daleko posunięta nadinterpretacja rzeczywistości. Konstruktor balonu, Jim Woodman, skłaniał się raczej ku analizie wierzeń Inków, w których po śmierci wracali oni do Słońca. Amerykanin wyjaśnia, iż wyniesiony nad znakami balon w upalną pogodę i w palącym słońcu mógł długo utrzymywać się w powietrzu, często wzbijając się na wielkie wysokości. Mógł on też trwać zawieszony na pewnym pułapie już po zachodzie słońca. Nocą, kiedy powietrze wyziębiało się, balon zmierzał ku oceanowi, by po pewnym czasie spaść do wody. Kto wie, czy balony Inków nie służyły właśnie nie tyle do nadzorowania prac, ile do swoistych ceremonii pogrzebowych? Może i same ogromne figury miały konkretne odniesienie do wierzeń ich twórców? Może były wyrazem czci dla osoby boga-Słońca lub też miały zwrócić jego uwagę?
Pewne jest tylko to... że nic nie jest pewne. W przypadku tak dalece odrębnej kultury trudno zdobyć się nawet na jakiekolwiek porównania. Uwagę niektórych specjalistów zwróciły jednakże rytuały Ajmarów - plemienia ludu zamieszkującego brzegi jeziora Titicaca od XVI wieku. Także i w tej okolicy natrafiono na zniszczone, stare znaki przypominające te z Nazca, a które służą Ajmarom do pielęgnowania kultu zmarłych. Wiele z linii kończy się na okolicznych wzgórzach, gdzie, jak twierdzą tubylcy, mieszkają duchy przodków. Przypuszcza się zatem, że i znaki z Nazca służyły mieszkającym na tamtym terenie plemionom do czczenia pamięci po zmarłych i odprawiania rytuałów. Teorię tą zdają się potwierdzać niewielkie kopczyki kamieni znajdujące się w różnych "strategicznych" miejscach (na przykład na wzgórzu czy w okolicy źródełka), stanowiące jakby swoisty "punkt kultowy", a także umiejscowione na skraju płaskowyżu, sporych rozmiarów rzeźby naskalne. Najbardziej frapująca jest zwłaszcza ta uformowana w kształt ludzkiej głowy, składająca się z wielu pomniejszych rzeźb, według niektórych przedstawiających cztery rasy człowiecze. Co ciekawe, niektóre spośród pozostałych rzeźb widoczne są tylko o określonej porze roku, gdy pada na nie takie, a nie inne światło...
Zapewne człowiek jeszcze długo lub nawet nigdy nie odkryje tajemnicy inkaskich "obrazków". Zapewne na zawsze pozostaną one niesamowitą, frapującą zagadką. Niezależnie jednak od tego czy są one tytanicznym w swej skali lądowiskiem dla statków Obcych, jak chce Däniken; czy może, według Jima Woodmana i historyka z Peru, Hansa Honkheimera, budzącymi podziw i szacunek świadectwami czci składanej zmarłym; czy też, jak twierdzi niemiecki astronom, Maria Reiche, gigantyczną "księgą astronomiczną", zawierającą skomplikowany obraz nieba według Inków, znaki z Nazca bez wątpienia należą do jednej z tych rzeczy na świecie, którą naprawdę warto zobaczyć. To miejsce, które powoduje, iż pojedynczy człowiek wydaje się być mały i nieistotny; miejsce, które sprawia, iż świat codzienny, tak ostry, klarowny i rzeczywisty, zdaje się nam uciekać spod nóg.
Nazca nie trzeba rozumieć. Nazca trzeba po prostu zobaczyć...
Autor: Equinoxe
|