"OJCIEC I SYN"

"Na Granicy" (III), cz. IV

 

 

Rankiem dotarli do wyższego wodospadu, zawieszonego pod półką skalną górującą ponad lasem, który zostawili za plecami. Kaskady zlewającej się, grzmiącej wody przysłaniały słońce przez pierwsze poranne godziny, gdy wspinali się w górę po skroplonych, śliskich skałach. Gdzieś niedaleko i, jednocześnie, na wyciągnięcie ręki, rysowała się jaśniejąca w blasku wstającego dnia, przecudna tęcza.
Łowczy przez całą drogę oglądał się za siebie, jakby zamierzał zaniechać tej trasy... Po pewnym czasie zastanawiania podejmował jednak wędrówkę na nowo. Wewnętrznie walcząc ze swoimi słabościami, postanawiał, że nie podda się wspomnieniom i trudnym do zrozumienia snom. Wiedział, że musi stoczyć tę potyczkę z samym sobą, ale... znowu umierał ze strachu, kiedy przed oczyma stawały mu ciemne odmęty głębin pod wodospadem.


Po popołudniowym postoju ruszyli w dalszą drogę, choć Łowczy tym razem rozeznanie w terenie przydzielił Jonnelowi. Korino niósł większość skromnego dobytku wędrowców. Po pewnym czasie zastąpił go Łowczy, który zaczął zostawać z tyłu. Wodospad skończył się kilka metrów pod urwiskiem. Na szczycie półki skalnej rósł niewielki lasek sosnowy, okolony gęstymi zaroślami. Korino poprowadził piechurów w tamtą stronę i zarządził kolejny tego dnia postój.


Łowczy zatrzymał się tuż nad samym urwiskiem skalnym, popatrując w spływającą z hukiem kaskadę wodospadu.
Wszystko się zgadza. Sen zapowiadał, że tutaj dotrzemy... Dlaczego nie wybrałem innej drogi?
Później uświadomił sobie, że wodospady mogły być właściwie wszędzie. Gdziekolwiek by nie poszedł, miał nie uniknąć przeznaczenia...
Położył pakunki na kamienistej ziemi obok. Ciepłe promienie słońca przyjemnie ogrzewały jego skórę. Ale nie czuł spokoju w sercu... Przypominał sobie ważne fragmenty całej układanki - strzępki wspomnień z okrutnego snu, w którym zginął w wodnych odmętach... Później zaś natrafił w duszy na ślad słów, które wywołały ciarki na jego plecach. Stara wiedźma, zanim ją zgładził, powiedziała mu wiele rzeczy, które zachował w pamięci. Teraz wszystkie te słowa wychodziły na jaw, jakby skorupa okalająca wspomnienia została rozdarta pod jasnym niebem.


Starowinka siedziała na małym zydelku. W kamiennej salce jedyne źródło światła dawała migotliwa pochodnia zawieszona na ścianie w sąsiednim pomieszczeniu. Galadar spojrzał w oczy wiedźmie i przysunął miecz do jej szyi.
-Mów. Mów wszystko, a może cię oszczędzę, czarownico.
-Czemu pałasz nienawiścią...? - zapytała, uśmiechając się lubieżnie.
Zastanowił się nad jej słowami.
-Lubię ją. Pozwala mi oczyścić się z wątpliwości i zostawić za sobą ból złych wspomnień.
-Za kilka lat więcej będziesz wspominał. Gdy ona dorośnie, poznasz ból, który cię opęta za twe czyny... Objawią się wówczas wszystkie znaki, o których ci powiedziałam, a ona będzie gotowa.
-Gotowa do czego? - zapytał, zbliżając twarz i patrząc jej prosto w oczy. Czuł na policzku smrodliwy oddech paskudnej staruchy.
Schwyciła połę jego płaszcza i przyciągnęła go jeszcze bliżej.
-Żeby cię zabić, tak jak ty teraz zabijesz mnie! - wrzasnęła i zaczęła nim szarpać, śmiejąc się.
Miecz sam wysunął się do góry i opadł, przechodząc gładko po szyi wiedźmy. Krew zalała jej brudną spódnicę i zydelek, na którym siedziała. Padła na podłogę jak ciężki worek i jęknęła w spazmie bólu. Jej niewidzące oczy wpatrywały się w niego oskarżycielsko.
-Przeklęty... - wycharczała i zmarła.
Wbił miecz pomiędzy jej piersi, a później szarpał ostrzem i masakrował ciało wiedźmy, aż był w końcu pewien, że nie zobaczy już nigdy tych oczu... że nigdy więcej nie spojrzy w szare, zalane łzami punkciki obarczające go winą za wszystkie grzechy, jakich się dotąd dopuścił...
Pamiętał te oczy i tą wściekłość, jaką wówczas zapałał.
Spojrzał w odmęty wodospadu i zastanawiał się, czy teraz nie skoczyć ze sobą i nie zadrwić z przeznaczenia. Ale, jak każdy człowiek, bał się śmierci, dlatego odwrócił się i ruszył chwiejnym krokiem pod górę, kontynuując podjęty marsz.


-Rozeznaj się w okolicy.
Aldby poszedł za rozkazem swojego wodza. Zanurzył się w leśny odmęt, ale, kiedy uszedł kilka kroków, usłyszał za sobą głos Korino.
-Nie oddalaj się. I bądź ostrożny.
Przytaknął.
-Nic mi nie zrobią, szefie... - uśmiechnął się krzywo i pomachał mieczem. -Mam tu coś, co je w razie czego postraszy.
Kiedy uszedł kilkanaście kroków na pochyłym terenie, usłyszał w krzakach z prawej strony dziwny szelest. Zbliżył się z obnażoną bronią i rozejrzał wokoło.
-Co je, cholera... Wilczki? No, chodźcie, paskudy, posmakujcie mojego ostrza. Boicie się?
Zza jego pleców wypadł czarny cień, który uderzył go z wielką siłą w plecy i wywrócił na twarz. Przekoziołkowali kilka razy po stromym zboczu. Na dole, w strumieniu, Aldby nie mógł się już podnieść, przygnieciony przez ciało potwora. Wilk zlizywał z jego twarzy krew i brud
-Nie... nieee... błagam, zejdź ze mnie...
Starał się nie ruszać zbyt gwałtownie, ani nie mówić za głośno, by nie drażnić stworzenia. Czuł potworny ból w boku. Nie wiedział, gdzie zgubił miecz. Prawą nogę miał nieruchomą. Bolały go wszystkie kości. Wilk wciąż lizał mu twarz ciepłym ozorem...
-Proszę... nie... nie gryźź... mniee...
Wilk podniósł głowę i wyszczerzył kły. Aldby wiedział, że to już koniec... Ciarki przeszły mu po plecach, kiedy bestia poruszyła się nagle i dziko. Wilk wstał na cztery łapy i potrącił go nosem. Potem Aldby poczuł kłujący ból w karku i ciepłą krew na plecach. Szarpał się i miotał tak długo, jak długo zostało mu sił w obtłuczonych członkach, ale w końcu przestał się ruszać i opadł bezwładnie na ziemię. Wilk rozszerzył szczękę i wypuścił martwe ciało. Ugryzł kawałek ucha, a później zaczął skubać policzki.
Wrona, obserwująca wszystko ze szczytu drzewa, czuła pewną bojaźń przed okrutnym zwierzęciem pożywiającym się na dole... Kiedy znudziło jej się przypatrywanie ceremonii objadania padliny, wzniosła się wysoko w powietrze i poszybowała nad lasem, w kierunku szczytu wzgórza i półki skalnej, zawieszonej nad olbrzymim wodospadem.


Łowczy wspiął się na ostatni podest skalny, nad którym wisiała półka. Tam, z góry, rozciągał się znakomity widok na całą okolicę. Położył pakunki obok siebie i usiadł na ziemi, kryjąc twarz w dłoniach.
-Co się stało?
Głos był znajomy i rozbudził w nim niemiłe wspomnienia.
-Wrona...
-Mam dla ciebie niespodziankę, o wielki Łowczy...
Nienawidził tego zimnego, wywyższającego się tonu. Mówiła jak królowa, kiedy była zła. Popatrzył w jej ciemne, pełne nienawiści oczy. Zauważył, że w dłoniach trzymała sporej długości bicz, który owinęła sobie wokół prawej ręki.
-Co to za niespodzianka? - podniósł się i wyjął miecz spoczywający na piersi.
-Nie przyszłam pertraktować. Mam zamiar zrzucić cię ze skarpy prosto w otchłań wodospadu.
-Nie uda ci się... - powiedział.
-Jesteś taki pewny?! - wybuchnęła, po czym zaczęła się śmiać. -Nie znasz wszystkich moich sztuczek, Galadarze! Od zawsze mnie nie doceniałeś!
-Nigdy nie byłaś moim wrogiem. Nie uda ci się... - powtórzył.
Wpatrzyła się z zaciekawieniem w jego zimne, szare oczy.
-To nie ty to zrobisz.
-Jak to? - stanęła zdezorientowana. Wiedział, że to tylko gra. Przygotował się do ataku. Bicz świsnął w powietrzu i okręcił się wokół jego przedramienia. Tak, jak przypuszczał, uderzyła wysoko, nad jego głową. Pociągnął prawą ręką z całej siły, chwytając w lewą miecz. Przetoczył się do przodu, prosto na spotkanie bezwładnego ciała Wrony. Nie puściła, bo była przywiązana do bicza. Uderzył ją z całej siły w brzuch i przerzucił na plecy, obracając się i stając nogą na jej białej szyi. Dyszała, nie mogąc złapać tchu. Spojrzała na niego z wściekłością i poczuł ukłucie w oczach. Popłynęły mu łzy. Kopnął ją w twarz i odskoczył do tyłu. Rzuciła się na niego z rozbitym nosem i z obłędem w oczach. Szarpała powietrze rękami, próbując dostać się do jego twarzy. Zamachnął się mieczem i ciął ją przez brzuch, a potem dokończył cięcie na wysokości piersi. Upadła, jęcząc z bólu, i dotknęła krwawiących szram. Były to długie, ale bardzo płytkie cięcia. Wyraźnie nie chciał jej zabić.
-Cóż to, rycerzyku...? - wycharczała, spoglądając spod zmierzwionych, czarnych włosów. -Nie zamierzasz pozbawić mnie głowy?
-Nie zasługujesz na śmierć. Jestem ci winien przeprosiny...
Wybuchnęła szyderczym śmiechem.
-Przeprosiny, mówisz?! Zasługuję na przeprosiny... - Podniosła się i zaczęła iść mozolnie w jego stronę. Krew spływała jej po sukni i znaczyła ślady ciemnymi kropelkami. -Co ty możesz wiedzieć o bólu?! - wrzasnęła. -Skąd wiesz, ile przez ciebie straciłam?!
Bicz wylądował nagle w jej dłoni. Zamachnęła się nim i trafiła go w twarz. Po policzku popłynęła ciepła krew. Dotknął ręką piekącej rany.
-Nie zmuszaj mnie... - wycedził. -Jestem w stanie cię zabić.
-Chcę tego... - szepnęła i uśmiechnęła się lubieżnie. -Strąć mnie ze skarpy i patrz, jak tonę... Wtedy będę szczęśliwa, widząc ukryty ból na twojej twarzy... Jesteś słaby... Zabijasz, ale boisz się swoich czynów.
-Zamilcz... - powiedział po prostu.
-Jak śmiesz mi rozkazywać?! - wrzasnęła. Wskazała na niego długim palcem. -Ty jesteś winien swojego nieszczęścia i tego, że cię dręczę. Zostaw ją mnie, a odejdę. Już się więcej nie spotkamy...
Po prostu stał, nie odpowiadając jej ani słowem.
-Czemu milczysz? - podeszła bliżej. -Czy to znaczy nie?
-To znaczy, że jeśli zbliżysz się choćby jeszcze o krok, zabiję cię.
Stanęła w miejscu.
Łowczy usłyszał po prawej jakiś szmer. Sol zbiegła po kamieniach i zatrzymała się pomiędzy nimi. Wrona wyciągnęła do niej dłoń, a Sol odwróciła się w jej stronę. W tym momencie Łowczy zareagował. Przeskoczył obok córki i odsunął ją na bezpieczną odległość. Sam nie wiedział, dlaczego akurat teraz zaczął działać. Sol krzyknęła, kiedy Łowczy złapał Wronę wpół i cisnął ją w kierunku urwiska półki. Wiedźma zatoczyła się, chwyciła duży kamień prawą, potem lewą ręką, otarła paznokciami gładką powierzchnię głazu, poślizgnęła się na małych kamykach pod stopami i spadła.
-NIEE!!!
Nie zdążył usłyszeć plusku.
Sol z wrzaskiem rzuciła się na Łowczego, chwytając go z wściekłością za włosy. Zdjął ją z siebie bez trudu, po czym wystawił nad krawędź urwiska, trzymając mocno za ubranie. Szamotała się, nie puszczając jednak jego przedramienia. W jej oczach widział obłęd i strach.
-C-co robisz...? - spytała, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
-Jesteś pod wpływem czaru... Opamiętaj się!
Starał się nie dawać jej do zrozumienia, jak był w tym momencie przerażony. Kiedy patrzył jej w oczy, widział własne przeznaczenie, któremu teraz się przeciwstawił. Nie wiedział, jaka czeka go kara.
-P... podaj mi rękę, ojcze. - poprosiła nagle Sol, którą znał.
Wyciągnął do niej dłoń, ale zauważył, że ma założoną kolczastą rycerską rękawicę. Cały był okuty w stal. Kiedy dotknęła kolców, syknęła, zwolniła uścisk i omal nie spadła. Schwycił ją drugą dłonią, rozkrwawiając jej całe przedramię.
-Solenn! Och, Solenn! - krzyczał, widząc, jak wyrywa mu się z rąk.
Nie rozumiał, co działo się wokół niego. Szalał z rozpaczy, widząc, jak rani swoją córkę, nie mogąc jednocześnie wyciągnąć jej ponad przepaść. Grzmiący wodospad zdawał się wciągać ciało Sol w głębokie odmęty na dole. Córka kurczowo złapała się jego płaszcza i weszła mozolnie na górę. Kiedy ponownie otworzył oczy, stalowe rękawice zniknęły, podobnie jak cała zbroja i krew Solenn. Płakała teraz, leżąc z nogami zwieszonymi poza półkę skalną. Zbliżył się, ale go odepchnęła.
-Dlaczego... dlaczego to zrobiłeś? - wyjąkała z goryczą.
Chciał jej odpowiedzieć, ale brakło mu słów.
-Bo to morderca. - odezwał się zza jego pleców Jon. -Miałem przeczucie, że nie idziesz nad wodospad bez celu, Sól. Do mnie też dotarła wizja jego śmierci. To spełni się tutaj. Z mojej ręki.
-Dlaczego... dlaczego musi? - zapytał bez sensu.
Jon zastanowił się nad tymi słowami.
-Coś mi mówi, że tak powinno się stać. Zdaje mi się, że niezależnie od mojej decyzji, ten miecz, który trzymam, zada ci ból, a ta ręka - podniósł do góry lewą dłoń - zrzuci cię z przepaści.
-Tak nie musi być. - Łowczy wyciągnął dłoń w jego kierunku. -Podaj mi rękę, Jon. Jestem twoim ojcem. Podejdź do mnie, synu. Uściskaj mnie.
Płakał.
Oblicze Jonnela zmieniło się momentalnie. Oczy wyszły mu na wierzch, a usta otworzyły się we wściekłym grymasie.
-Niemożliwe! Nie ty!
Łowczy uświadomił sobie, że nie chciał mu o tym mówić, ale usta wypowiedziały te słowa bez pomocy jego myśli. Sol krzyknęła i rzuciła się do przodu. Nie tak jak we śnie! To nie było tak! Ona nie śmiała się, tylko płakała, kiedy Jonnel odpychał ją od siebie i zamierzał się na niego mieczem. Łowczy był zbyt wolny, żeby sparować, choć zamierzał zareagować szybciej.
-Nie! Nie! Kłamca! Morderca! - krzyczał jego rodzony syn. Widać kochał króla Rodrika bardziej, niż własnego ojca...
Ach!
Cięcie poszło od szczytu czoła do skroni i oczy Łowczego zalała krew. Zatoczył się i upadł na kolana, a Jonnel cisnął w niego strumień ognia. Łowczy zasłonił się ręką zbyt późno i iskry wpadły mu do oczu. Jon wykopał mu miecz z dłoni i, schwyciwszy za ubranie, cisnął w kierunku przepaści. Łowczy użył całej swej siły, by zatrzymać się w połowie drogi, okręcić i pociągnąć syna za sobą, ale tak, by zatrzymać go, nim spadnie. W tym momencie znaleźli się w zupełnie odwrotnej sytuacji, ale nie trwało to długo... Kiedy odzienie Łowczego zaczęło płonąć, Jonnel znów zamachnął się mieczem. Łowczy podniósł swoją broń i trafił chłopaka w nogę. Nie przewidział jednak, że zostanie cięty, pomimo, że udało mu się uskoczyć. Jego ramię oblała krew. Przetoczył się i źle wylądował, zsuwając się z pochyłego wyżłobienia w półce skalnej. Jonnel wykorzystał moment nieuwagi ojca, by cisnąć w niego kulę płomieni. Łowczy zatoczył się do tyłu, spróbował oprzeć, nie znalazł ręką podłoża, zachwiał, upuścił broń, przechylił do tyłu i... spadł.


Dla Sol


-22 Kwiatcień, 379 rok N.E.



Autor: Jarlaxle

email: bregan@poczta.valkiria.net