"DOWÓDCY"

Część XII Opowieści z Doliny

 

-Co zrobimy z tym ścierwem?
Wulfgar nie mógł spać spokojnie w obecności czarnoksiężnika.
Zmęczona starością i długą podróżą Catti-Brie oparła głowę o potężne ramię siwobrodego barbarzyńcy.
-Magowie luskańscy zamierzają zabrać go do siedziby kapituły... Wieża Arkanów chce rozprawić się z Kesselem i uzyskać od niego pewne informacje... - Drizzt mówił to na tyle cicho, żeby siedzący nieopodal magowie nie usłyszeli jego słów.
-To proste. Zależy im na Odłamku, a nas wykorzystali do wypełnienia własnych zachcianek. Powinienem być w kopalniach, razem z moimi braćmi, a nie pałętać się po tundrze i szukać jakichś cholernych magów. - krasnolud Bruenor z upływem lat narzekał coraz częściej.
Dwaj staruszkowie w żółtych szatach podnieśli się od swojego ogniska. Wyglądało na to, że właśnie skończyli tajemną naradę, którą toczyli między sobą od paru minut. Eldeluc zbliżył się i wskazał związanego Akara Kessela.
-On może się wam przydać do rozprawienia z Errtu. Może opowiedzieć o słabościach demona i o miejscu, w którym spoczywa Odłamek.
-Postaramy się wyciągnąć z niego wszystko, co istotne, ale wątpię, by pomógł nam w walce z balorem. - Drizzt podniósł się i obszedł związanego czarnoksiężnika. -Barbarzyńcy na północy walczą teraz o swoje życie. Ważniejsze jest, aby powstrzymać ten konflikt i rozprawić się z napastnikami. Uderzając w Kryshal-Tirith nie wywołamy zamieszania na tyle wielkiego, by zagrożenie ze strony orków zmalało.
-Sugerujesz, że nie warto iść teraz w odwiedziny do Errtu? - niziołek Regis szukał ości w spożywanym kawałku ryby, a Wulfgar trząsł się za każdym razem, gdy usłyszał to imię.
-Demona Errtu nie pokonamy w równej walce. Mogą nam pomóc czarodzieje z Wieży Arkanów, ale dla nas przyszykowane jest w tym momencie inne zadanie. Musimy uchronić kobiety i dzieci barbarzyńców od zagłady.
Bruenor mruknął z niezadowoleniem.
-Nie wiem, czy rzeczywiście w kopalniach znajdę miejsce dla całej tej zbieraniny.
Wulfgar popatrzył na niego z wyrzutem.
-To moi bracia. Jeśli krasnoludy nie są w stanie zrobić choć tyle, by im pomóc, nie mówiąc już o stawaniu do boju, to podziękuję za takie wsparcie...
-Dobra, dobra, nie unoś się, chłopcze... Sęk w tym, że nie mamy tyle żarła, żeby nakarmić dziesiątki ludzkich gąb. - Bruenor nie zamierzał irytować dalej wściekłego Wulfgara.
-Dlatego z Dekapolis trzeba zorganizować karawanę zapasów. Barbarzyńcy stracili pewnie swoje pożywienie w trakcie ataku. Ciężko będzie jednak przekonać kupców o zasadności tej darowizny. Przecież zdarzało się, że barbarzyńcy napadali na karawany kupieckie jadące z południa... Regis, masz talent w negocjacjach i posiadasz stosowne znajomości. To twoje zadanie. - Drizzt nie musiał pytać niziołka o zdanie. Tamtemu nie uśmiechało się nadwerężanie starych kości. Już ta wyprawa była dla niego nie lada przedsięwzięciem. Sprawdzenie się w dyplomatycznych rozmowach stanowiło dla Regisa kolejną szansę zdobycia uznania i satysfakcji z pomocy przyjaciołom.
-Errtu zajmiemy się później, kiedy uda nam się odeprzeć bezpośrednie ataki orków. Do tego też potrzebujemy magów.
Drizzt spojrzał na Eldeluca i Lucabana, stojących w pobliżu ogniska drużyny.
-Nasze czary są do waszej dyspozycji. Teraz pora jednak obudzić Akara Kessela... Musimy dowiedzieć się jak najwięcej na temat wydarzeń, których jest sprawcą.


Udało się, udało, udało!
Dziękowałem Tempusowi za błogosławieństwo, jakim obdarzył walczących u mojego boku barbarzyńców. Orkowie wpadli do rowu, nie zauważając go ani na początku, ani później, kiedy kolejne watahy wpadały na te, które już znalazły się w pułapce, przygniatając je i torując drogę wyjścia. Ostatnie nasze strzały świsnęły w powietrzu i byłem pewien, że coraz lepiej radzący sobie z łukiem barbarzyńcy trafili przynajmniej kilkunastu orków w rowie. Później Rjekan zarządził bezpośredni atak i spadliśmy na nich ze wszystkich stron, kierując się głosami rogów. Grupa z prawej zrzuciła co sprytniejszych napastników, próbujących ominąć wykopany przez nas dół, grupa z lewej zablokowała zaś drogę silnej bandzie wykonującej manewr oskrzydlenia. Na samym środku, u podnóża wzgórza, gdzie wyrastały obrzeża lasu, nasze zadanie ograniczało się do zrzucania gramolących się niezdarnie przeciwników do rowu, z którego wyłazili. W końcu orkowie zrozumieli, że bitwa jest przegrana. Kiedy wypadli z powrotem na otwartą przestrzeń, rozrzucone grupki barbarzyńców biegły za nimi, mordując pojedynczych maruderów. Wtedy jednak Rjekan zarządził, żeby grać rogami na odwrót. Na granicy wzroku, gdzie płonęły pochodnie w pozostawionym przez nas obozie, widzieliśmy dwa lodowe olbrzymy forsujące niezdarnie rzekę Shaengarne. Wojownicy, choć niechętnie, wycofali się z ataku, kiedy orkowie po drugiej stronie rzeki zaczęli niecelnie szyć ze swoich łuków. Po ilości ogni oceniłem, że zbierała się tam kolejna wataha, na razie jednak była zbyt mała, by mogła nam zagrozić. Według moich spostrzeżeń zabiliśmy w udanej obronie i kontrataku grubo ponad połowę ścigającej nas wcześniej hordy. Jeśli jeszcze jacyś orkowie lub gobliny miotały w rowie, barbarzyńcy szybko rozprawiali się z nimi, bezwzględnie dobijając potwory.
Rjekan zbliżył się i położył mi dłoń na ramieniu.
-Twoje plany były znakomite i przyczyniły się dziś do naszego zwycięstwa.
Ulfagar przybiegł z głową jakiegoś orka i cisnął ją nam pod nogi.
-Dowódca. - rzekł, i splunął na potworny łeb.
-Wodzu! - zwiadowca wyłonił się z lasu po lewej stronie, biegnąc co sił w nogach po łagodnym wzniesieniu.
-Berngard Siwy przesyła wieść, że jego oddział dał się otoczyć i potrzebuje wsparcia. Brakuje im strzał, a orkowie wciąż szyją do nich ze swoich łuków. Wzgórze nie zapewnia już dobrej osłony, gdyż wróg zdobył jego południową część. - wysapał posłaniec.
Rjekan popatrzył na mnie, jakby oczekując, że podpowiem mu, co ma robić.
-Pozycja, którą zdobyliśmy tutaj, nie jest ważna. Zbierz wszystkich ludzi i każ im podążać za zwiadowcą. Zaatakujemy ich od południa i wyrżniemy najpierw łuczników.
Nie poznawałem siebie w roli dowódcy.
-Masz już plan, choć nie widzisz nawet pola bitwy...? - zdziwił się mój przyjaciel, Ulfagar.
-Rozejrzałem się wcześniej po tamtej okolicy i chyba wiem, odkąd możemy podejść orków.
-Nie ma zatem czasu do stracenia. - rzekł wódz Klanu Szarego Wilka. -Biegniemy!
Ruszyliśmy lasem w mrok nocy, kiedy Ulfagar wydawał głośne rozkazy oddziałom rozrzuconym wokół wzniesienia i przy rowie. Przyjaciele byli w potrzebie, więc należało się spieszyć.


Drizzt Do'Urden ocenił ślady i rozpoznał, od której strony przyszli orkowie. Siedzący przy ognisku, świniopodobni humanoidzi rozprawiali o czymś w swoim warkotliwym i trudnym do zrozumienia języku, pogryzając surowe mięso.
-Uderzamy? - zapytał niecierpliwiący się Bruenor, siedzący w krzakach pół metra dalej.
Dźwięk rogu rozszedł się echem po całym lesie. Towarzyszył mu drugi i trzeci. Drow wsłuchał się w odgłosy walki dobiegające z oddali.
-Tam gdzieś toczą się dwie bitwy. Jedna po zachodniej stronie, druga zaś na północ od nas. Ci tutaj są wystawieni na wartach. Pilnują wojennego obozu, żeby nie zbiegł żaden z barbarzyńców. - wytłumaczył po namyśle.
Bruenora mało interesowały zwiadowcze dywagacje Mrocznego Elfa.
-A więc uderzamy? - zapytał po krótkiej chwili milczenia. Zauważył, że w międzyczasie Drizzt zaczął przywoływać swoją wielką towarzyszkę, Guenhwyvar, stawiając na ziemi jej miniaturowy posążek. To wystarczyło mu za odpowiedź.


Zatrzymaliśmy się przy niewielkiej polanie. Rjekan kazał swoim ludziom okrążyć ją całą i znaleźć jakieś ukrycie. Barbarzyńcy uczyli się bardziej skomplikowanych manewrów, niż atak frontalny. Łucznicy nałożyli na cięciwy strzały pozbierane z pola bitwy i z kołczanów zabitych orków. Na środku polany zakapturzona postać w czarnym płaszczu rozmawiała z krasnoludem opartym o wielki, wbity w ziemię topór. Wokół leżały ciała...
Wyszedłem zza drzew, nie zatrzymywany przez nikogo. Postać w kapturze popatrzyła na mnie swoimi wielkimi lawendowymi oczami.
-Kim jesteście? - zapytałem.
Krasnolud chrząknął i wskazał na swojego towarzysza.
-To jest Do'Urden Drizzt.
Otworzyłem szeroko usta i zatkałem je, nie wierząc własnym uszom.
-Czekaj, to jeszcze nie koniec... - kontynuował krasnolud. -Ja jestem słynnym Bruenorem z klanu Battlehammer.
Drizzt uśmiechnął się szeroko i zdjął kaptur.
-Walczyliśmy z orkami, którzy napadli wasz obóz nad rzeką. -wskazał porozrzucane ciała.
-Nasi ludzie są teraz otoczeni na wzgórzu, na północ stąd! - zawołał Rjekan, wychodząc zza drzew. -To ja jestem tu wodzem... - uśmiechnął się i wskazał na mnie. -...choć ten południowiec okazał się znacznie lepszym dowódcą ode mnie.
-Nie mamy czasu do stracenia. - powiedziałem. -Musimy szybko ocenić sytuację i uratować przyjaciół.
-Jesteśmy gotowi wam pomóc. - stwierdził krasnolud. -Znacie zapewne Wulfgara?
Po raz drugi tego dnia otworzyłem usta z podziwu.
-Dumą każdego wojownika jest spotkać kogoś tak wielkiego i sławnego, jak Wulfgar, syn Beornegara. Ten człowiek jest obrazem Temposa na ziemi. - mówił w pompatycznych słowach Rjekan.
Krasnolud ziewnął, po czym wskazał na wyłaniającą się z lasu grupkę magów, prowadzoną przez wielkiego brodatego barbarzyńcę i niemłodą kobietę z chustą na głowie.
-Oto jest wasz bóg... - powiedział. -A teraz złoimy rzyć grupce orków. Co wy na to?
Nasi wojownicy odpowiedzieli z krzaków entuzjastycznym okrzykiem. Na północy rozległ się kolejny dźwięk rogu wzywającego pomocy.


Drizzt Do'Urden i Catti-Brie opowiedzieli nam o pozycjach orków, które rozpoznali w trakcie obchodu lasu. Konsultując informacje z gońcem posłanym przez Berngarda Siwego, opracowaliśmy drogę podejścia wroga. Zajęliśmy posterunki zwiadowcze, rozprawiwszy się z mniejszymi grupkami patrolującymi las. Kiedy zwiadowcy wrócili, opisując sytuację na wzgórzu, wiedzieliśmy, że orkowie zdecydowali się na atak od południa, zostawiając na każdej innej stronie nieznaczną część sił. Kierunek naszego natarcia wydawał się jednoznaczny. Musieliśmy zajść ich od tyłu i zgnieść w kleszczach, jeśli na szczycie pozostali jeszcze jacyś obrońcy.
-Co potrafią ci magowie? - zapytałem Drizzta, kiedy Ulfagar wydawał rozkazy, a Rjekan modlił się przed bitwą do Tempusa.
-Ciskać ogniste kule i magiczne pociski, wywoływać trujące chmury... do wyboru, do koloru. - uśmiechnął się.
-Najlepiej niech wymarnują cały asortyment czarów przed bezpośrednim starciem, żeby nam się nie dostało... - rzekłem.
-Wiedzą, co robić. - uspokoił mnie Drow. -Patrz - wskazał palcem na szybujący po niebie pocisk przypominający kometę, który zostawiał za sobą smugę czarnego dymu. Kiedy uderzył on w tylne szeregi orkijskiego oddziału, w dół zbocza poleciały płonące ciała i ogień zaczął rozprzestrzeniać się wśród porastających wzgórze drzew. Przełknąłem ślinę, wiedząc, że, gdyby nasz wróg używał takiej magii w starciu z nami, nie mielibyśmy szans na zwycięstwo...
Kolejna ognista kula wylądowała nieco dalej, wyszarpując wielką wyrwę w nieskładnych szeregach wroga. Orkowie zaczęli rozglądać się za źródłem magicznych ataków, gdy spadły na nich dziesiątki kolorowych, oślepiających pocisków. Magowie ciskali teraz mniejsze zaklęcia ofensywne, kiedy barbarzyńscy łucznicy dowodzeni przez Ulfagara szyli ze strzał w zaatakowane z flank watahy u podnóża wzniesienia. Później Rjekan rzucił żądnych krwi wojowników prosto w wir walki. Forsując wzgórze, spadli na zdezorientowanych orków, zgniatając porozpraszane i spanikowane oddziały. Z góry, na dźwięk naszych rogów odpowiedziały wiwaty ludzi Berngarda Siwego i odgłosy wyprowadzonego kontrataku. Zobaczyłem, że na szczycie wzgórza orkowie zaczynają cofać się, nacierani przez wściekłych barbarzyńców. Obrońców nie zostało wielu, ale walczyli zaciekle - jak stado rozjuszonych wilków. Kiedy zacząłem biec w górę zbocza, zobaczyłem, że oddziały orków z zachodu zaczynają grupować się w większą sforę. Zamierzali odciąć nam drogę od południowego zachodu, oskrzydlając nasz tylni oddział. Drizzt cisnął czarną sferę w kierunku watahy. Kula ciemności zatrzymała się na jednym z prowadzących orków. Ognisty pocisk wymierzony w tamto miejsce przez jednego z magów zwalił z nóg nawet potężnego lodowego olbrzyma, forsującego niezdarnie pochylony stok. Wskazałem, by czarodzieje pilnowali zachodniej strony, zastanawiając się, ile jeszcze zaklęć mieli w zanadrzu, i kiedy skończą się im sztuczki. Zobaczyłem, że Rjekan biegnie obok mnie, z okrzykiem na ustach wypatrując wroga. Drizzt wyprzedził nas w szaleńczym biegu, a za nim, w ogromnych susach skoczyła wielka i czarna jak noc pantera. Nether, wierny wilk Rjekana, biegł tuż za bestią, szczerząc kły i warcząc. Wskoczyłem na kamień i ciąłem z góry olbrzymiego ogra, który rozgarniał wielkim morgenszternem pole bitwy wokół siebie. Kiedy się odwrócił, ja byłem już na dole. Potężny Wulfgar cisnął w potwora swoim legendarnym Aegis-Fangiem i ogr zwalił się na plecy z roztrzaskaną klatką piersiową. Catti-Brie, choć już niemłoda, potrafiła szyć z łuku lepiej niż Ulfagar, i co raz to wybierała dokładne cele pośród skłębionego tłumu orków. Wataha goblinów zbiegała ze wzgórza, przerażona ogniem, który zapalił okoliczne drzewa. Wpadli prosto w nasze ręce, beznadziejnie broniąc się przed uderzeniami ciężkich toporów i zakrzywionych mieczy. Krzepki Bruenor rozprawiał się z trzema orkami naraz, wybijając im broń i tnąc po kolanach - nadrabiając rezolutnością niedostatki we wzroście. Drizzt Do'Urden ze swoją panterą zniknął w bitewnym zgiełku, ale po chwili zobaczyłem go u boku Rjekana, gdy wspólnie przedzierali się w kierunku niewielkiego oddziałku Berngarda Siwego, dzielnie odpierającego ostatnie ataki hordy. Ulfagar z łucznikami podeszli pod wzgórze z mieczami, gdyż skończyły im się strzały. Roztrącając mniejsze grupki orków i goblinów pod nami, nie pozwalał potworom zajść naszych wojsk od tyłu. Kiedy Drizzt był już na szczycie wzgórza, zorientowałem się, że orkowie uciekają w popłochu, nie stając już do dalszej walki. Nawet lodowy olbrzym, który zatrzymał się u stóp wzgórza, widząc naszą przewagę zawrócił i wpadł do lasu, roztrącając wokół siebie zasypane śniegiem sosny.
-Zwycięstwo! Wygraliśmy! - wołał Rjekan, a Berngard Siwy, szczęśliwy z ocalenia życia, uściskał naszego wodza na oczach swoich wojowników.
Wielka pantera Drizzta wywołała niemałe zamieszanie w szeregach barbarzyńców, ale jeszcze bardziej zaskoczyło wszystkich jej nagłe zniknięcie w chmurze szarego dymu. Kiedy wszedłem na szczyt wzgórza z rannym w rękę Ulfagarem, wodzowie Klanów Północy, którym udało się przeżyć, czekali na mnie przy ognisku, popijając miód pitny.
Drizzt, Wulfgar i Bruenor wsłuchiwali się w litanię bohaterów, którzy polegli w trakcie dzisiejszych walk.
-Hreathgar, wódz Klanu Renifera - Bernard Siwy wskazał martwe ciało wielkiego wojownika.
-Wurgar, syn wodza Klanu Kozicy... - wymieniał dalej, wskazując kolejno ułożone obok siebie trupy.
Podszedłem do Rjekana i pokazałem mu wyciętą połać lasu na południe od wzgórza.
-Zabrali się za fortyfikowanie. Zamierzają tu zbudować jakąś bazę wojskową. - stwierdziłem.
-Zastanawia mnie, jaka siła wydaje takie rozkazy tym bezmyślnym istotom... - barbarzyńca otarł pełne łez oczy i odwrócił wzrok od poległych przyjaciół.
-Ilu ich zostało? - spytałem, wskazując na obrońców.
-Dwudziestu siedmiu.
Spuściłem głowę.
Odwróciłem się, gdy zobaczyłem szczupłą sylwetkę Drizzta Do'Urdena, zmierzającą w naszą stronę.
-Słyszycie rogi? Idą znowu. - powiedział i pokazał las.
-Ustawić się do boju! - zawołał Rjekan.
Wojownicy, opłakujący poległych, schwycili za broń i zaczęli znajdować sobie dogodne kryjówki na południowym stoku wzgórza.
-Ledwie co ich pokonaliśmy... - zdziwił się rozgoryczony Berngard Siwy. -Jeśli okaże się, że to nowe, świeże siły, tej bitwy możemy nie przetrwać.
-Zastanawiam się, czy jest sens bronienia wzgórza... - zagadnął Drizzt.
-Nie rozumiem! - zawołał Rjekan. -Przecież odciągnęliśmy ich siły na zachód. Skąd zebrali nowy oddział w tak krótkim czasie? -Podzielił moje wątpliwości.
-Uciekajmy do lasu... - powiedział Ulfagar. -Tam łatwiej ocenimy sytuację i, w razie czego, wycofamy się sprawnie.
Rogi i bębny grały coraz donośniej w zimowym, nieruchomym powietrzu.
-Zostańmy tutaj. - powiedział krasnolud Bruenor, wycierając zakrwawiony topór o trupa jakiegoś orka.
-Wyjdźmy im na spotkanie! - ryknął żądny krwi barbarzyńca Wulfgar, trzymający w dłoni najpotężniejszy młot bojowy, jaki w życiu widziałem.
-Cisza! - zawołała Catti-Brie. -Milczcie i patrzcie.
Z lasu u podnóża wzniesienia wyłoniły się sylwetki niosące wąskie, zielone i błękitne sztandary. Byli to ludzcy żołnierze odziani w lekkie zbroje, z szyszakami na głowach i krótkimi mieczami u boku. Jakiś wielkolud w karmazynowym płaszczu zaczął zbliżać się w naszym kierunku, przemierzając falisty stok wzgórza. Towarzyszyła mu uzbrojona obstawa żołnierzy z herbami Luskanu i Neverwinter. Krew zaczęła mocniej krążyć mi w żyłach. Czy to możliwe?
Kiedy mężczyzna stanął przed strażą Rjekana, zobaczyłem, że ma niezwykłą, rudą brodę, a jego świdrujące czarne oczka nie dopuszczają sprzeciwu.
-Kto tu jest wodzem? - zagadnął tubalnym głosem.
-Ja!
Rjekan z Klanu Wilka nie pozwolił odezwać się żadnemu z innych plemiennych przywódców. Wściekły Wulfgar ledwie dał się powstrzymać przez Bruenora i rozbawioną Catti-Brie.
-Słyszałem, że macie nie lada kłopoty.
Wskazał na magów zgromadzonych niedaleko, po prawej stronie.
-Wieża Arkanów zawezwała Luskan do udzielenia pomocy Dekapolis.
Jego palec powędrował w kierunku Drizzta.
-Czarodzieje wypełnili część swojego zobowiązania. Przyjaciele Drizzta Do'Urdena, czyli krasnoludy z Kopca Kelvina, również staną do boju.
Bruenor z niezadowoleniem zaznaczył, że właściwie to on, a nie Drizzt, jest królem tychże krasnoludów...
-Wiodę ze sobą najemników z Neverwinter i połowę luskańskiej floty. Jestem Rethnor, kapitan z Luskanu. Z dumą stanę do walki u waszego boku.
Rjekan przez chwilę rozważał w głowie słowa wielkiego kapitana, po czym serdecznie uścisnął jego dłoń.

 

Ciąg dalszy nastąpi...




Autor: Jarlaxle
email: bregan@poczta.valkiria.net