TAWERNA I: Mleko dla zuchwałych


Utwór dedykuję wszystkim uczestnikom Carasiady I we Wrocławiu.


 

Wiecie co najbardziej lubię w tej robocie? To, że jest taka fazowa. Niby przychodzą tutaj ciągle te same osoby, niby każdego znasz i wiesz czego się po nim spodziewać, a tu „cyk” – i wymyślają jakieś numery. Na przykład w ostatnią niedzielę znów miałem dyżur. Siedzę sobie spokojnie za kontuarem – sala jest puściuteńka jak w każdą niedzielę, kiedy to wszyscy udają, że się uczą na dzień następny i na wszelki wypadek piją w domach – i wycieram wątpliwej czystości szmatką jakiś kufel. W pewnym momencie wrota przybytku rozwierają się i do środka wbiega Qnczak...

- Jo FAAZYL!

- Cześć Qrczak... – słysząc, że chłopak zaczyna przeciągać wyrazy sięgnąłem pod ladę po to co zwykle dla niego, czyli trunek, który był bombelkowanym eksperymentem pewnej krasnoludzkiej wytwórni spirytusu i przy okazji kopalni siarki. On jednak przerwał mi gestem i głosem spokojnym jak rzadko powiedział:

- Jestem Qnczak, nie Qrczak! QnCZAK, jak Chuck Norris!

- Jasne, zapomniałem – skłamałem skwapliwie. – To co zwykle?

- Nie! Daj mi mleka!

- Mleka? – zdziwiłem się. – Nie wiem, czy tutaj mamy mleko...

- No co ty? Dla mnie się nie znajdzie? Przecież ja zawsze płacę gotówką – spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami i zrozumiałem, że jeżeli szybko czegoś nie wymyślę, to będę miał zadanie na cały dzisiejszy wieczór. I to tylko jeżeli wszystko pójdzie dobrze! Do tego na ladę wysypał stosik czerwonych jedno-, dwu- i trzygroszówek...

- Wiesz, gdybyś miał Michał na imię i tak ze 183 centymetry wzrostu, to pewnie udałoby mi się coś załatwić... – powiedziałem i chciałem dodać coś jeszcze, aby dokładniej opisać mój wygląd, ale Qnczak mi przerwał.

- Wiesz, FAZYL? Powiedziałbym ci coś, ale chyba nie muszę...

Nie musiał. Spuściłem wzrok i zacząłem myśleć, gdzie można znaleźć jakieś mleko.

- Dasz mi trochę czasu? Mleko nie bimber – z kartofli nie zrobisz...

Qnczak skinął tylko głową i zajął miejsce przy stoliku obok. Swój chłop! Sam miał tutaj dyżury i wiedział, że jeśli ktoś nie zamówi bimbru, który cały czas był pędzony w tutejszej piwnicy, albo spirytusu, który łatwo można było zdobyć zasadzając się na pobliskim trakcie na podróżujących krasnoludów, to będzie musiał czekać.

Sprawa naprawdę nie była łatwa – coś jak włożenie pasty do zębów z powrotem do tubki. Kiedy jednak układałem w głowie paskudny plan wykpienia się od złożonej obietnicy, drzwi od Tawerny otworzyły się ponownie. Do sali weszły dwie osoby. Podniosłem rękę w geście powitania, na twarz wpędziłem jeden z tych paskudnych, fałszywych uśmiechów i chciałem gromko zawołać coś na miarę tekstu: „Witamy w McDonalds!”, ale w tym momencie jedna z tych osób odwróciła się i wybiegła na zewnątrz. Na szczęście ta druga podeszła i ku swojemu zdziwieniu rozpoznałem w niej ciągle znikającą i nie wiadomo kiedy wracającą (jak Lassie) Kalkę.

Kalka była jedną z tych nietypowych osób z Tawerny, która ciągle była w coś wplątana. Najczęściej chodziło o drukowanie fałszywych banknotów – stąd zresztą jej ksywka. Z tego też względu często interesowały się nią wszelkie organizacje strzegące prawa i porządku. Możliwe, że to właśnie przez nie tak często znikała... Cóż, procedury sądowe trochę trwają...

Kiedyś nawet słyszałem plotki, że specjalnie w jej sprawie powołano tajną organizację zwaną Okręgowym Wydziałem Federalnym, który badał wszystkie zarzuty wysunięte przeciw Kalce. Łącznie z zabójstwem jednego z funkcjonariuszy tej organizacji!

- Kto to był? – zapytałem wskazując w kierunku, gdzie przed chwilą zniknęła towarzysząca jej osoba.

- Nikt... – Kalka na wszelki wypadek zawsze najpierw zaprzeczała. – Moja wspólniczka...

- Aha! Chyba się trochę spłoszyła...

- Nieważne, patrz! – z triumfem w oczach położyła na stole dwa banknoty. – I co? Który jest fałszywy?

- Ten – powiedziałem wskazując na obrazek znanego w okolicy trubadura Corka, którego wizerunek, wbrew oryginałowi, nie miał zeza.

- Chamski jesteś! – podsumowała stara kryminalistka i zrobiła smutną minę. Tylko jej oczy wciąż iskrzyły triumfem. Zastanowiłem się chwilę, aż stwierdziłem, że to pewnie skutek zbyt długiego wdychania oparów farby drukarskiej. Od tamtej pory wiem, że narkotyzować się można niemal wszystkim.

- Tylko zły – odparłem zjadliwie. Kalka jednak odwróciła się, najpewniej chcąc odejść poprawić sknocone banknoty. Ale zatrzymałem ją jeszcze chwilę.

- Słuchaj, Kalka. Ty zdaje się masz krowę...

- Nie mam krowy! – pisnęła, ale ja zdążyłem się już przyzwyczaić, że ona na wszelki wypadek zawsze najpierw zaprzecza.

- W porządku, a załatwisz mi od niej trochę mleka?

- Może załatwię, a po co ci ono?

Kiwnąłem głową w stronę Qnczaka.

- Qrczak chce się napić...

- Co on oszalał? Jeszcze się zatruje... Musi mieć poważny powód.

- Nie wiem, sama go zapytaj.

Kalka musiała uznać to za dobre wyjście, bo przysiadła się do pogrążonego w zadumie chłopaka.

- Czy mogę zadać ci pytanie? – zagaiła, najpewniej nie zdając sobie sprawy, że właśnie uczyniła to, o co pyta.

- Nie pożyczę ci pieniędzy na narkotyki – Qnczak mimo zamyślenia nie dał się złapać w jej pułapkę. Pomyślałem, że znowu pozostanie jej tylko farba drukarska...

Zaklęła. Chyba. To znaczy: raczej. Ale nie wiem. Właściwie wiem, bo od strony drzwi usłyszałem tylko głośny pisk:

- Biiip! – a ten odgłos wydawała tylko jedna osoba i tylko w chwilach, gdy ktoś przeklinał. Odwróciłem się i zawołałem:

- Witaj BIP! Masz – postawiłem szklanicę na blacie przed sobą.

- O dzięki! Tego mi było trzeba...

- Dlaczego tak rzadko tu wpadasz?

- Ech... Dostałem przydział do działu łączności – odpowiedział, ale chyba nie miałem zbyt mądrej miny, bo zaraz wyjaśnił – Wiesz, muszę cenzurować te bluzgi, które nam tutaj w listach przysyłają...

- Rozumiem – skłamałem, a żeby to zamaskować zmieniłem temat. – Nie wiesz, gdzie się podziewa Długinóż? Jego też dawno tutaj nie widziałem...

- Miał dzisiaj wpaść, ale postanowił trochę odespać...

- Co on? Najadł się czegoś? Chyba nie chce przegapić momentu, kiedy Qrczak będzie pił mleko...

- Nie gadaj, a będzie?

- Jak tylko Kalka wydoi krowę.

- To ona ma krowę? Czy to nie efekt działania jakichś nowych drugów?

- Nie wnikaj, tylko spraw, żeby Długinóż się tutaj zjawił – krzyknąłem groźnie. BIP zbladł. Widać, że dotarła do niego powaga misji. Kiwnął tylko głową i wybiegł. Zdążyłem jeszcze zawołać, aby uważał na majcher, któremu Długinóż zawdzięczał swoje przezwisko.

Rozejrzałem się po Tawernie. Wewnątrz był już tylko Qnczak. Cały czas pogrążony w zadumie i oczekiwaniu. Nie widząc żadnych perspektyw na dalszą rozmowę, wróciłem do przerwanego rytuału wycierania kufli, a kiedy skończyłem, zacząłem zamiatać lokal.

Przy tym zajęciu zastał mnie Lato. On też był dziwnym kolesiem. Cały rok chodził w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączkach. Zawsze twierdził, że mu jest ciepło. Dlatego, że dla niego zawsze było lato...

Popatrzyłem na niego nieco zdegustowany i głębiej wcisnąłem się w wełniany golf. Nie omieszkał tego zauważyć:

- No co? Mi jest ciepło...

Wzruszyłem ramionami.

- Jak chcesz. Podać coś?

- Szukam Kalki. Była tutaj?

- Była...

- Sama?

- No niezupełnie – myślałem jakby wprowadzić go w błąd, on jednak nie dał mi chwili na zastanowienie.

- Była z nią? – uśmiechnął się od ucha do ucha. – To dobrze, daj mi trochę warzyw...

- Warzyw?

- No tak! Potrzebuję ich.

Wzruszyłem ramionami po raz kolejny i przyniosłem mu trochę pomidorów i kalafior. Zdawał się być w pełni zadowolony. Wrzucił jarzyny do sakwy. Na drewnianą podłogę potoczył się pomidor. Zaraz też został zgnieciony sandałem mojego rozmówcy, który nerwowo rozejrzał się po sali.

- Ale już ich nie ma?

- Nie ma – rozłożyłem bezradnie ręce intensywnie myśląc, jak zrobić mu możliwie dużą krzywdę przy pomocy kija od szczotki. Za brudzenie podłogi oczywiście! – A po co ci te warzywa?

- Na farbę, a co?

- Na farbę? Dla Kalki?

- Nie, dla jej wspólniczki, która zajmuje się grafiką – Lato po raz kolejny się uśmiechnął.

- To Kalka sama nie robi tych banknotów?

- Skąd! Ona tylko wąch... miesza farby i drukuje. Od robienia matryc ma wspólniczkę.

Zamyśliłem się. Sam nie wiem czy nad informacjami, które właśnie zdobyłem, czy też może nad przyczyną uśmiechu, który po raz kolejny dzisiaj zagościł na twarzy Lato. On sam jednak oznajmił mi, że idzie dalej i zostawił mnie samego, z wciąż milczącym Qnczakiem.

Kiedy Kalka wreszcie wróciła z białym trunkiem, w Tawernie było już więcej osób. Najpierw wrócił BIP, który oznajmił, ze Długinóż nie daje się przekonać, a nawet groził mu swoim nożem dwuręcznym (Długinóż jest jego wynalazcą), jeżeli ten nie przestanie go niepokoić. Chwilę później zjawił się Lato. Nie miał już sakwy z jarzynami.

Kalka postawiła dzban przede mną.

- To jest mleko? – zapytałem ostrożnie.

- Tak, nalewaj!

Cóż miałem zrobić. Wziąłem czysty kufel i napełniłem go białą cieczą. Wszyscy obecni stłoczyli się wokół stolika Qnczaka i w napięciu oczekiwali, aż podam mu napój. Ja jednak chciałem coś jeszcze wyjaśnić, dlatego postawiłem przed nim kufel, ale nie pozwoliłem jeszcze go zabrać.

- O co chodzi? – zapytał ostrożnie.

- Może najpierw wyjaśnisz nam dlaczego chcesz to zrobić? – odpowiedziałem pytaniem.

- Jak sobie życzysz. Znacie bajkę o trzech świnkach i wilku?

- Nie – skłamałem, chcąc zyskać trochę na czasie, ale Qnczak chyba mnie nie zrozumiał.

- No bo widzicie, była sobie kiedyś pewna świnka, która zbudowała sobie chatkę z gałęzi. Ale przyszedł zły wilk, który zniszczył tę chatkę i zjadł świnkę. Była też sobie druga świnka, która zbudowała sobie domek z desek. Ale i jej chatka została zniszczona przez wilka, co skończyło się dla świnki śmiercią. No i wreszcie była trzecia świnka. Ale to nie była taka zwykła świnka... Bo to był Super-Turbo-Qnczak, który nie zbudował sobie domku, tylko zaczął wynajmować mieszkanie na piętrze w murowanym domku wilka. I pewnego dnia poszedł do szkoły zapominając po imprezie zakręcić kran w domu. No i k...

- Biiip! – wtrącił BIP.

- ...zalał wilka i musiał się wyprowadzić!

- Tragicznie –westchnął Lato.

Przytaknąłem skinieniem głowy i podsunąłem Qnczakowi kufel z mlekiem. A on ujął go w obie ręce i jednym duszkiem opróżnił. A potem wstał z miejsca i jak gdyby nic się nie stało, oznajmił:

- Ten dzień jest dniem szczególnym. W ten właśnie sposób, na waszych oczach rozpoczęła się impreza pod nazwą Qrczakon I. Wy, wszyscy zgromadzeni, macie stałe zaproszenie na każdą następną imprezę z cyklu Qrczakonów, na których będziemy pić mleko! I zapewniam was, że na każdym kolejnym Qrczakonie będziemy pić więcej niż na poprzednim...

Tak, pamiętam tę chwilę jak gdyby odbyła się wczoraj. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że na moich oczach tworzy się historia i ja jestem jej częścią. A pierwszy Qrczakon był kamieniem milowym na drodze, którą przebyła Tawerna od samego początku swojego istnienia.

Jeżeli chodzi o imprezę, to skończyła się ona dnia następnego.

- No cóż, wszystko co dobre, szybko się kończy... – podsumował Qnczak. – Powiedz mi FAZYL, czy macie tutaj warzywa?

Poczułem się wtedy, jakby ktoś przyłożył mi szuflą w twarz. Przed oczami pojawił mi się Lato rozgniatający sandałem pomidora na świeżo pozamiatanej podłodze. Musiałem przy tym wywracać oczami, bo usłyszałem tylko głos BIPa:

- O! Znowu ma fazę!

Ja jednak opanowałem się.

- Słuchaj Qrczak...

- Qnczak! QnCZAK jak...

- Tak, wiem... jak Chuck Norris. Otóż dostaniesz ode mnie co zechcesz, jeżeli odpowiesz mi na jedno proste pytanie: jaka jest niejadalna część warzywa?

Qnczak zamyślił się. Jednak tylko na chwilę.

- Wiesz co? Chyba rzeczywiście zrezygnuję z tych warzyw. Ale za to na następnym Qrczakonie będziemy pić jeszcze więcej!

I jak się później okazało, nie były to czcze pogróżki...


 

autor: BAZYL

email: Klon23gdh@poczta.onet.pl