WŁADZIO

 


Trzy pierścienie dla królów Uszatych, co na łąkach piją,
Siedem Kurduplom, co jak krety w ziemi ryją,
Dziewięć ludziom, którzy ciągle zdychać będą,
Jeden władcy ciemnoty, ten największą mendą,
W krainie Marmuru, gdzie poległo mienie.
Jeden by wszystkim służyć,
Jeden by wszystkie zgubić,
Jeden by wszystkie rozrzucić i w świetle rozwiązać.
W krainie Marmuru, gdzie poległo mienie.

 


Prolog


1. O chobitach i ich kobitach

Chobity są starym i nie jarym plemieniem, bardzo niskim, mniejszym od Kurdupli. Mają od 2 do 4 stóp wzrostu (znaczy to, że musisz 2-4 razy przyłożyć im mocno stopą, by się przewrócili). Zwykle są tłuści i często zapadają się pod ziemię (choć nazywają to „znikaniem”), ponieważ lubią żreć co, kiedy i gdzie popadnie. Najczęściej (jeśli w ogóle) ubierają się w prymitywne stroje z Lumpeksów i nie noszą butów, gdyż ich stopy są platfusowate i owłosione.

Nie wiadomo skąd te grubasy dotoczyły się do Szajer (gdzie w obecnych czasach żyją
najliczniej), ale ichni kalendarz, czyli Rachuba Szajer (RSz) rozpoczyna się, gdy dwaj bracia, Marek i Blanek, ze szczepu Falognidów wpadli do rzeki.

Skoro mowa o szczepach, to chobity dzieliły się na trzy: Falognidów właśnie, Knoorów i Parbootów. Najwięcej było tych ostatnich, byli oni najmniejsi, lubili krasnali i mieszkali w ziemi. Falognidzi byli wysocy, kochali (bez wzajemności) elfów i jak oni śpiewali po pijaku, a Knoorowie bratali się z ludźmi. Łatwo więc zauważyć, iż każdy szczep miał inną orientację seksualną, ale większość z nich mieszkała w Szajer i Beer (gdzie, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się duża ilość karczm).

Ulubionym zajęciem chobitów było obijanie się i nieróbstwo, a jak już musieli coś robić, to udawali, że uprawiają pola.

Chobity są pacyfistami i prócz bójek w barach nigdy się nie leją na serio.

2. O Maryśkowym zielu

Trza tu wspomnieć o pewnej przypadłości, która dosięgała wszystkich chobitów, niezależnie od płci, wieku i wyznania. Mianowicie palili oni Maryśkowe ziele, nazywane popularnie Marychą lub trawą (gdyż ją przypominało). Zostało one wynalezione w 1070 RSz przez niejaką Maryśkę. Od tego czasy chobity kochają robić skręty i palić w nich trawkę. Stało to się nawet ich sportem narodowym, którym zarazili ludzi z Garnodoru i paru sztukmistrzów.
 

3. O ustroju i wystroju Szajer

Szajer dzieli się na pięć połówek, dziewięć ćwiartek i trzysta trzydzieści jeden ósemek. Są jeszcze dwie March(w)ie: Wschód (Bykland) i Zachód.

Kiedyś Szajrem niby rządzili królowie z Frostu na północy, ale nikomu się nie chciało zajmować taką wiochą, dlatego faktycznie władzę sprawowały różne mafie. Najsilniejszym gangiem był ród Taków (nazwani tak dlatego, bo często mówili „tak”, a robili inaczej), jego głową był Pan – on sądził kogo powiesić, a kogo wykastrować, ale po jakimś czasie z braku delikwentów, urząd ten pełniono tylko tytularnie. Tak więc jedyną liczącą się osobą w Szajer był burmistrz Miszel-delfin, którego wybierano raz na siedem dni, podczas Wielkiej Biby. Do jego obowiązków należało sprawowanie funkcji Głównego Listonosza i Wielkiego Szeryfa – miał pod sobą roznosicieli poczty i gliniarzy. O ile ci pierwsi czasem mieli robotę, to skorumpowani szeryfowie nigdy niczym się nie zajmowali.
 

4. O jakimś tanim pierścieniu

Kiedyś do pewnego chobita imieniem Bill-Bo Badjeans (naprawdę nazywał się Billy Bob, ale chobity często zapominały końcówek) zaszedł wielki szuler, który w pokera robił wszystkich, czyli Wandal’f Szarobury. Przywlókł on ze sobą zgraję krasnoludów (Thorgal, Drwal’in, Baldwin, Oj, Gloj, Door, Ore, Norek, Beefoor, Bufon i Bumelant, a także PedoFili i Kill-him) i razem zaciągnęli Bill-Ba na poszukiwanie jakiś wyimaginowanych skarbów. Cała wyprawa była wielkim niewypałem, współorganizator wyprawy zdechł, a większa część skarbu przypadła ludziom, elfom, orłom i wszystkim innym, którzy na niego nie zasłużyli. Cała eskapada nie warta by była wzmianki gdyby nie to, że Bill-Bo ukradł pewien mały plastikowy pierścień, zapewne kupiony na odpuście. Pierścionek ten należał do Glumgluma – psychicznie chorego szajbusa, cierpiącego na schizofrenię. Pierścień był o tyle fajny, że po wciśnięciu odpowiedniego przycisku stawało się niewidzialnym. Bill-Bo często używał go podglądając chobitki w łazienkach. Od czasu jego powrotu nic ciekawego się nie zdarzyło w Szajer, jak zwykle zresztą.

 


Część I


 

Bill-Bo Badjeans miał właśnie skończyć 111 lat, co jest datą ważną, bowiem od tego momentu wszyscy z otoczenia chobita oczekują jego rychłej śmierci i otrzymania spadku. Tymczasem Fred (Fredo) Badjeans, siostrzeniec Bill-Ba od strony prababki żony wuja kuzyna kochanki brata, który został przygarnięty przez Bill-Ba, miał skończyć 33 lata – po ich ukończeniu młodziak wchodził w dorosłość – mógł czytać Playchobity i pić wódkę bez umiaru. Oczywiście te dwie umiejętności Fred opanował już dawno, ale tak ma być. Zaplanowano wielką imprezkę w Bad Endzie – gorzała miała się lać strumieniami, a na stołach miały tańczyć striptizerki. Zaproszono pół Szajru, nawet kuzynów z Sakerwilli, których Bill-Bo nienawidził i miał ochotę otruć.

Wreszcie, któregoś tam dnia zaczęto balangę. Zabawę uniemiliły pokazy sztucznych ogni i wróżenie z wosku, które przeprowadził Wandal’f Szarobury. Gdy wszyscy prawie już zdechli z nudów, Bill-Bo wszedł na podwyższenie.

- Zapowiada się trzygodzinne przemówienie – dało się słyszeć głosy. Niektórzy od razu strzelili sobie w łeb, by ukrócić męki i powolną śmierć.

- A nie, bo krótkie! Schrzaniam, cześć! – rzekł Bill-Bo i nagle zniknął.

- Sprawdźcie pod podestem, na pewno tam leży – znudzonym głosem powiedział jeden z gości.

- Miejmy nadzieję, że już nie wstanie... - rzekł inny.

- O kurna, on naprawdę zniknął!

- Dobra, chłopaki, teraz wynocha – powiedział Fred, p.o. gospodarza.

- Na nic innego nie czekamy! – wykrzyknął jakiś chobit, ale jego głos zginął w gwarze,  podobnie jak jego właściciel, staranowany przez wychodzących balangowiczów.

Tymczasem Wandal'f spiesznie wracał do chaty Bill-Ba.

- Mam cię, miglancu – wrzasnął, łapiąc chobita za włosy, ale dzięki pięciotygodniowemu tłuszczowi Bill-Bo łatwo się wyśliznął – żemy se jeszcze nie pogadali!

- A wiesz Wandal'fie, życie jest tu jak chleb, na którym jest za mało masła, a ja lubię masło.

- Daleko masz do spożywczaka? A i kasiory ci nie ubywa!

- To metafora, jełopie! Chodzi o to, że mam gdzieś ten cały szajs, znaczy Szajer! Wyjeżdżam do Ryfendel!

- Tam gdzie mieszka postrach trzeźwych, straszliwy El Rondel, pijakos mexicanos? – ze zgrozą zapytał Szarobury.

- Właśnie tam! – dziarsko zawołał Bill-Bo.

- I jego córa Armenia?

- Właśnie tam! – jeszcze dziarskniej wykrzyknął podniecony chobit.

- Porąbało cię? Tam jest na pęczki tych uszatych lumpów, znaczy elfów!

- ...a ja będę z nimi pił tequile, mój amigo! Postanowione, już kupiłem dwa bilety!

- Dwa?

- No dla mnie i mojego ssskarbu... fak!

- Aaa... tego pierścionka! Byłbym zapomniał: masz go zostawić u Freda. Dawaj!

Bill-Bo niechętnym ruchem włożył rękę do kieszeni i nagle przypomniało się zdarzenie
sprzed lat.

- Co ja mam w kieszeni? – zapytał słodkim głosem.

- Gówno! – wrzasnął wkurzony mag. – Znaczy pierścień, nie? Kurna, będziesz się ze starszych śmiał, kurduplu?! – To mówiąc, chwycił chobita za nogi, wziął do góry i zaczął potrząsać aż z kieszeni Bill-Ba wyleciało parę groszy, dwa bilety do Ryfendel, paczka przeterminowanych krówek, trzynaście kart z pokemonami (nawet z Pikaczu!), lampka nocna na baterie słoneczne, kluczyki do garażu, fajka wodna, zapas marychy na pięć lat i tandetny pierścień.

- Teraz możesz iść – powiedział Wandal'f schylając się po pierścień – a to mi się przyda – dodał, biorąc jeden bilet i siadając wygodnie na fotelu.

Bill-Bo nie pozbierał nawet wywalonych rzeczy, tylko mrucząc niecenzuralne słowa  zaadresowane do czarodzieja, wyruszył w drogę.

Po chwili do nory zaszedł troszkę nawalony Fred, przy okazji rozgniatając, depcząc i w ogóle dewastując rzeczy wysypane z kieszeni Bill-Ba.

- Gdziee jeeest teen stary gniiiiida???

- Wyjechał do Ryfendel – odparł Wandal'f.

- A to cha-chaaam... Przeeegra-ał w kaarty pindziesiąt... eeee... tych, no mieeedziaków!

- Powiedzmy, że to jest warte tyle – rzekł czarownik, pokazując Fredowi pierścień.

- Teen chłam? Myślałeem, żeee już gooo przepił! – powiedział chobit próbując zabrać
magowi przedmiot.

- O nie, Fred! On może się przydać. Schowam go tu – to mówiąc, włożył pierścień do jakiejś starej koperty, którą schował w książkę na półce – tu nikt nie będzie zaglądał. –Bowiem chobity nigdy, ale to nigdy, nie czytają książek.

- A se go w dupę wsaaadź! Nie potrzebny mi teeeen złom! – wtem chobit padł na  podłogę i zaczął chrapać.

- Dobra, dobra, jeszcze zobaczymy! Teraz pora mi wyjeżdżać.

Wstał i po raz czterdziesty ósmy walnął łbem o sufit.

- Mam nadzieję, że ktoś kiedyś rozwali te nory i postawi tu jakieś porządne chaty! – splunął siarczyście, aż się podłoga zapaliła.

[CDN]


 

autor: Dinrandir

email: yesname@poczta.onet.pl