"ROZBŁYSK W CIEMNOŚCI",

cz. 3 Opowiadania

 

Rozszczepienie -
Zaklęcie często stosowane przez (->) smoki. Polega ono na przeznaczeniu pewnej energii magicznej na zwiększenie siły ataku bronią konwencjonalną, czyli pazurami, w przypadku smoków. Czarodzieje rzadko używają tego zaklęcia, gdyż zazwycza nie walczą w bezpośrednim starciu. Gdyby nie trudność rzucenia zaklęcia, prawdopodobnie przejęli by je (->) Semici. Warto wspomnieć imię (->) Ysuziha Cotii aep Aveh, który całe swoje życie poświęcił badaniu tego zaklęcia, którego nazwa pochodzi od śmierci samego Ysuziha; jego ciało zostało rozszczepione na bardzo wiele kawałków, przez smoka, którego właśnie badał.


- Wio! - krzyknęła Verall popędzając konia.
Zarówno ona, Sirrush i Xugel byli w drodze od trzech dni. Zmierzali do Hsurris, miasta leżącego na ich drodze do Smoczej Jaskini.
Pogoda była wprost wspaniała. Wysoka temperatura, piękne, bezchmurne niebo, rozwiewający włosy wiatr. Wszystko to sprawiało, że podróż była przyjemna. Wokół nich błyszczały pola, obrośnięte pszenicą, żytem oraz gryką. Było bardzo sucho. Od czasu gdy jechali przez te tereny deszcz nie spadł ani razu. A stan zboża wskazywał na to, że deszcz nie padał tu od tygodnia.
Sirrush myślał. Zastanawiał się nad wieloma rzeczami, między innymi nad sobą. I nad Verall.
- Czym jest magia?
- Słucham?
- Verall, czym właściwie jest magia?
- Magia - zastanowiła się Verall - magia to sztuka. Przede wszystkim sztuka. To także wielki dar, którego nie można nadużywać, nie można trwonić. Jest też nauką, gdyż nie można opanować magii bez wieloletnich studiów. I inteligencji.
- Ale czym jest magia? Wiem, kto może jej używać, ale dlaczego może jej używać? Skąd się bierze?
- Sirrush... To bardzo trudne pytanie - zastanowiła się Verall. - Tego nie da się wytłumaczyć. Trzeba poznać magię, żeby ją zrozumieć.
Milczeli przez chwilę.
- Chcę... - zawachał się - chcę poznać magię.
- Wszyscy chcą. To nie jest takie proste. Trzeba mieć dar... - Verall zrobiła efektowną pauzę, a Sirrush posmutniał. - Ale ty ten dar masz. Przynajmniej powinieneś go mieć. Smoki mają wrodzone umiejętności magiczne, związane z ich... Hmmm... Gabarytami. Jak sądzisz, czy takie wielkie stworzenie wzniosłoby się na takich skrzydłach? Ich skrzydła są duże, ale nie aż tak. Smoki pomagają sobie słabym zaklęciem lewitacji, choć być może nawet sobie z tego nie zdają sprawy.
- Ja nie używam żadnego zaklęcia!
- Kiedy ostatnio się ważyłeś? - zainteresowała się Verall.
Sirrush zastanowił się przez chwilę.
- Dwa lata temu - odpowiedział za niego Xugel. - Sam go zaciągnąłem do wagi.
- I ile ważył?
- 56 kilo. To -
- To trochę za mało - przerwała Verall. - Nie zwróciłeś na to uwagi, Xugel? Myślałam, że jesteś spostrzegawczy - Xugel milczał. - No cóż, mówi się trudno.
- Więc jednak rzucam czar lewitacji? - podniecił się domniemany Smok. - Niesamowite.
Verall zatrzymałą konia i zaczęła tkać jakieś zaklęcie. Po chwili wokół jej rąk pojawiła się biała poświata, która prawie natychmiast znikła.
- Tak, jesteś pod wpływem czaru lewitacji. Bardzo słabego, ale jednak - dodała. - Mogę go rozwiać, jeśli chcesz.
- Rozwiać?
- Zdjąć zaklęcie. Rozwiać. Zdeaktywować je.
- Co się wtedy stanie?
- Będziesz o jedną trzecią cięższy. Jeśli przez kilka dni pochodzisz bez zaklęcia, znacznie się wzmocznisz.
- Rozwiej więc to zaklęcie - powiedział Xugel. - Jeżeli ma stać się silniejszy i to w tak krótkim czasie, zdejmij je - Sirrush przytaknął, zgadzając się z mentorem.
- Dobrze więc. Sirrush, uważaj - Verall wykonała gesty podobne do tych wcześniejszych, lecz tym razem trwało to dłużej, a inkantacja zaklęcia byłą bardziej zróżnicowana. Wokół rąk czarodziejki powoli gromadziła się magiczna energia, w postaci niebieskawej mgiełki, która po zakończeniu zaklęcia natychmiast zniknęła.
Sirrush zachwiał się w siodle. Ruszył głową, zdawało się że to sprawia mu ból. Podniósł jedną rękę, potem obie, obejrzał je z obu stron, jakby ich nigdy wcześniej nie widział.
- Przyzwyczaisz się szybko. Sądzę, iż zaklęcie zacznie działać ponownie po dobrze przespanej nocy, czyli już jutro rano. Przygotuj się jednak na to, że przez pewien czas będę je zdejmowała. Będziesz dzięki temu silniejszy. Jeśli chcesz, mogę nawet magicznie zwiększyć twoją masę. Wówczas trening będzie jeszcze skuteczniejszy.
- Więc zrób to. Dodatkowe parę kilo mi nie zaszkodzi.
- Dobrze. Przygotuj się... - Verall zainkantowała zaklęcie, a po chwili Sirrush ważył już o 20 kg więcej.
- Uchhh... Ile teraz ważę?
- Naprawdę około 75 kg. Wraz z moim zaklęciem, jakieś 100 kg. Nie przejmuj się, już za godzinę będziesz mógł się normalnie poruszać. Sama stosowałam tę metodę aby się trochę wzmocnić.
Kontynuowali podróż. Sirrush stawał się coraz silniejszy, choć nawet o tym nie wiedział. Verall, dyskretnie, codziennie zwiększała nieco siłę zaklęcia, aż w końcu, tuż przed tym jak dojechali do Hsurris, stolicy, Sirrush ważył prawie 150 kg. Trzy razy tyle, ile ważył z zaklęciem lewitacyjnym.
Verall zauważyła także, iż zaklęcie obciążenia pochłania więcej jej energii niż powinno. Sądziła, iż Sirrush w pewnym stopniu odziedziczył po smokach odporność na magię. Miała nadzieję, że tak było.
Sirrush wytrzymywał swój ciężar. Koń nie. Musieli często zatrzymywać się na odpoczynek.


***


Po tygodniu podróży dotarli do miasta. Było ogromne. Jedynie Bainne'all, miasto elfów, mogło równać się ze stolicą swoim pięknem oraz ilością mieszkańców.
Hsurris było wspaniałe. Prawie wszystkie bydunki w mieście były pięknie dekorowane, a część z nich była nawet wykonana z marmurów, lub innych drogich minerałów. Pałac królewski był znany w całym świecie, jako największa i najpiękniejsza, a zarazem najdroższa budowla od Wielkiego Jeziora do Venelantium. Nawet mury obronne miasta były zdobione.
- Jedźcie za mną - poleciła czarodziejka. - I patrzcie, co to znaczy być magiem.
Verall ruszyła, dumnie zadzierając do góry głowę. Większość podróżnych schodziła jej z drogi, przepuszczając tym samym obu mężczyzn. Pomimo wielkiego tłoku panującego przed miastem, wszyscy troje przejechali bez kłopotów i postojów. Strażnik, widząc Verall, zawołał kogoś z wnętrza strażnicy. Po chwili w drzwiach ukazał się kapitan, który z szelmowskim uśmieszkiem zaczął witać czarodziejkę i dziękować jej, że swoim przybyciem zaszczyciła Stolicę. Zarówno Sirrush jak i Xugel zostali pominięci w procedurze witania.
- Tak, dziękuję, prosze przekazać naczelnikowi straży moje gratulacje. Nie często spotyka się tak miłych ludzi jak pan - Xugel doskonale wyczuł w głosie czarodziejki nutę drwiny, strażnik jednak nie usłyszał nic, gdyż cały czas wpatrywał się w piersi czarodziejki, mrucząc przy tym niezrozumiałe pochwały. W końcu zniecierpliwiona Verall ruszyła, machając ręką na towarzyszy.
Strażnik odprowadził czarodziejkę wzrokiem. Wytarł brodę ze śliny, którą zdążył się w międzyczasie opluć. I wrócił do budynku, pogwizdując sobie. I przy okazji jeszcze bardziej się opluwając.
- Co za obleśny typ - stwierdził rzeczowo Sirrush.
- Na honor, nie wiem jak takim ludziom można powierzyć tak wysokie stanowisko.
- Słyszałeś kiedyś o cenzusie majątkowym? - spytała retorycznie Verall.
- Tak - odpowiedział Sirrush, który najwyraźniej nie nauczył się jeszcze rozróżniać barwy głosu czarodziejki. - Ci, którzy posiadają pieniądze, otrzymują możliwość wpływania na losy państwa. Wydawało mi się że ten system nie obowiązuje w Gurdhagu.
- Nie rozumiesz - na twarzy czarodziejki błysnął uśmiech irytacji. - Cenzus nie obowiązuje oficjalnie. Ale każdy kto ma trochę więcej pieniędzy, może bez problemu kupić sobie posadę. A już na pewno posadę tak ciekawą jak strażnik bramy.
- To naprawdę jest ciekawa pra -
- To idź i ją weź. Będziesz siedział cały czas w strażnicy, zbijał bąki, a jak coś się stanie, to ciebie posądzą, bo w końcu to ty tam dowodzisz. Paskudna robota, wierz mi.
Sirrush taktownie się nie odzywał.
- Jedziemy teraz do banku. Muszę podjąć trochę pieniędzy. Potem wybierzemy się na zakupy.


***


- Coś długo nie wraca - narzekał Sirrush, rozglądajac się po ulicach maista.
- Takie są banki. Nawet czarodziejki muszą czasem czekać.
- Nudzi mi się. Chodźmy coś zjeść.
- Nie. Powiedzieliśmy jej, że będziemy czekali. Pamiętaj, zawsze dotrzymuj danego słowa.
- Przecież nic jej nie obiecywałem!
- Każde swoje słowo traktuj jak obietnicę. To pierwsza rzecz, którą musi poznać paladyn. Nie sprzeciwiaj mi się. Przyjmij to do wiadomości. Kiedyś zrozumiesz, że mam rację.
Sirrush zapamiętał sobie te słowa. Nie wiedział, że przyjdzie mu tego żałować.
Tymczasem Verall wyszła z banku, trzymając w ręku list kredytowy z długą - przynajmniej czterocyfrową - liczbą na nim wpisaną, oraz ze sporym pakunkiem. A także nieco większą niż wcześniej i wypełnioną po brzegi sakiewką.
- Co tu jest?
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - odcięła się Verall. Po chwili się uśmiechnęła - A to coś może przed piekłem ochronić. Jedźmy do karczmy, znam jedną dobrą w pobliżu. Wówczas zobaczycie, co mam.
Pojechali bez szemrania. Xugel wiedział, a Sirrush dopiero niedawno się domyślił, że jeżeli Verall mówi takim tonem, nie należy się sprzeczać. Do karczmy dotarli w ciągu pięciu minut.
- Witaj Bash! Miło cię widzieć. Daj nam jakieś dobre pokoje.
- Witaj Verall. Dawno cię nie widziałem... Wypiękniałaś przez te lata.
- A ty wyglądasz jeszcze lepiej niż wówczas.
- Jasne. Pamiętaj, że jestem człowiekiem. Te trzydzieści lat odcisnęło na mnie swoje piętno. Ty się nie starzejesz tak szybko - Verall nie odpowiedziała.
- Oto klucze. Miłego pobytu.
- Dzięki, Bash. Do zobaczenia.
- Do rychłego.
Czarodziejka odwróciła się, i podeszła do towarzyszy. Bez słowa zaczęła wchodzić po schodach, sprawdzając w międzyczasie, które pokoje dostali. Uśmiechnęła się, widząc jedną z liczb. Weszli pokoju. Rzucili na ziemię swoje rzeczy i usiedli. Byli zmęczeni.
- Dziś mi się już nie chce, ale jutro musimy wybrać się na zakupy. Trzeba się trochę wyposarzyć na podróż.
- Co jest w tym pakunku? - spytał zaintrygowany Sirrush.
- Ach tak, pakunek. Otwórz go. Ale wcześniej spróbuj zgadnąć co to jest. Zwróć uwagę na ciężar i zgaduj - chłopak zwarzył przedmiot w ręku. Nie mógł warzyć więcej niż 3 kg, choć Sirrushowi, przez zaklęcie ciężaru nałożone na jego ciało, wydawało się że to najwyżej kilogram.
- Nie mam pojęcia. Jakaś szata? Suknia?
- Lepiej. Otwórz - Sirrush jednym ruchem otworzył pakunek. Zrobił taką minę, jakby zobaczył ducha. Albo raczej anioła.
- Mithrilowa kolczuga! - niemal podskoczył. - Skąd to masz? To jest warte tyle co pół tego miasta!
Sirrush przesadał. Ale nie dużo.
- Natrafiła na ślad o niej na czwartym semestrze. Jakieś dwadzieścia lat temu. W pierwszej przerwie w nauce udałam się, aby ją znaleźć. I oto jest.
- Tak po prostu znaleźć?
- To nie było takie łatwe. Opowiem wam kiedyś. A na razie, chodźmy się zabawić. Zdaje się że pod nami trwa niezła zabawa.
- Ja pójdę na miasto. Mam kilka spraw do załatwienia - Xugel usmiechnął się dwuznacznie.
- Obyś po tych sprawach był w stanie chodzić, bo po jutrze wyjeżdżamy - Verall także się uśmiechnęła, choć zdawała się być niezbyt zadowolona z zamiarów paladyna. Sirrush nie miał zielonego pojęcia o co chodzi, choć wychował się w dużym mieście, z dużą ilością domów publicznych.
- Idziemy Sirrush? - skinął głową. - Możesz założyć kolczugę, jest bardzo lekka i giętka - nie będzie ci zbytnio przeszkadzała. Noś ją zawsze.
I poszli. Bawili się do wieczora. Chociaż przez ten krótki czas byli szczęśliwi i wolni od trosk. Xugel się nie bawił, przynajmniej nei w ten sposób - choć także był szczęśliwy.


***


- Wstawaj, śpiochu! - ktoś krzyczał do niego. Strasznie bolała go głowa. Nie miał ochoty robić nic, a szczególnie nie chciał wstawać.
- No już! - zdjęto z niego kołdrę. Przewrócił się na drugi bok. Strasznie chciało mu się pić.
- Mówiłam ci, żebyś tyle nie pił! - otworzył oczy. Stała nad nim jakaś kobieta, miała czarne włosy, sięgające do szyi, a jej niebieskie oczy rzucały dookoła małe płomyki wigoru. Miała spiczaste uszy. Była elfką. To była Verall.
Ubrana w skromną, choć bez wątpienia piękną, czarną suknię, z niewielkimi przebyłyskami bieli. W jej włosach błyszczał niewielki diademik, popularny ostatnio wśród elfek. W uszach miała rubinowe kolczyki, a na szyi zwisała jej ametystowa gwiazda, rzucająca lekkie fioletowe światło na odkryty dekolt czarodziejki. W ramionach gwiazdy błyszczały się niewielkie, choć bez wątpienia magiczne onyksy. W środku umieszczony był mały, fioletowy kwarc, w postaci dwudziestościanu foremnego. Gwiazda zdawała się lekko błyszczeć i wibrować.
- Co jest z tą gwiadą? - spytał zaspany i skacowany młodzieniec.
- Nic. A co ma być? - odpowiedziała czarodziejka.
- Jakoś tak dziwnie błyszczy. I rusza się.
- Tak? To ciekawe - odparła ironicznie Verall.
- Może mi się wydaje. Chyba rzeczywiście za dużo wypiłem.
- Tak naprawdę, to masz rację. Choć niewielu ludzi jest wstanie to zauważyć. Ten medalion jest wręcz przesycony magią. Ma bardzo silne działanie, w wielu aspektach magii. Kiedyś cię nauczę właściwości kamieni. Chociaż pewnie już je znasz, tylko sobie nie zdajesz z tego sprawy. Smoki mają skłonność do gromadzenia kamieni magicznych.
- Ychym - potwierdził usłyszane informacje Sirrush. - Smocza natura, tak? - spytał. Cały czas nie do końca wierzył w tą opowieść o smoku.
- Tyko mi tu nie usypiaj. Dobra, sam sie o to prosiłeś. Zaraz pozbędę się tego twojego kaca. Uważaj tylko - uśmiechnęła się szelmowsko i niemal od niechcenia wykonałą ręką jakiś gest. Nagle Sirrush skręcił się z bólu. Leżał tak przez chwilę, a Verall tylko się usmiechała. Po chwili młodzieniec usiadł na łóżku, całkiem już obudzony.
- Następnym razem ostrzeż mnie, że będzie bolało.
- Następnym razem, potraktuję cię piorunem. Było uważać z piwem. I z winem.
- Było mnie powstrzymać. Wiem, że mogłaś.
- Wiem, że mogłam. Ale sądziłam, że jesteś rozważnym człwiekiem.
- I młodym człowiekiem. Wiesz, że pierwszy raz mogłem pić do woli? Xugel zawsze dawał mi jednen, no, góra dwa kufle piwa. Nie wiedziałem ile mogę wypić. Teraz już wiem. I to się nie powtórzy.
- Skrucha godna smoka. Wstawaj, ubiorę cię.
- Sam się - nie dokończył. Czarodziejka machnęła ręką, a na Sirrushu pojawiło się ubranie, które wcześniej leżało na fotelu. Na fotelu z kolei pojawił się strój nocny, złożony ze slipek i białego podkoszulka.
- Dzięki - burknął Sirrush, lekko zawstydzony.
- Nie ma sprawy - elfka uśmiechnęła się słodko, a Sirrush przypomniał sobie swój dzisiejszy sen. I spojrzał na slipki.
Verall udała, że nie widzi.


***


- Co to za dzielnica?
- To? To jakieś zadupie. Ale właśnie tu mieści się najlepszy sklep z bronią w całym Cesarstwie.
Rzeczywiście, okolica nie wyglądała najlepiej. Obniszczone budynki, lepianki w każdym zaułku, śmierdzący rów obok drogi, mnóstwo końskich placków na drodze. Wszędzie dookoła żebracy, nędznie ubrani ludzie i dzieci bawiące się patykami, kiepsko udającymi miecze.
Tylko jeden budynek zdawał się być porządny. Właśnie w jego stronę udała się czarodziejka.
- Halo! Jest tu kto? - krzyknął Sirrush wchodząc.
- Tak już idę, sekundkę - dobiegł ich głos zza ściany. Cały pokój był pusty, jedyna rzecz, która świadczyła o tym, że to miejsce jest inne niż reszta, to brak szczurzych norek w ścianach. Oraz szeroka lada, przed którą właśnie stali.
- Już jestem. Słu.. - sprzedawca był niski, choć definitywnie silny. Sprawiał wrażenie bardzo doświadczonego wojownika, choć nawet nie nosił miecza. A przynajmniej nie było żadnego widać. Na widok Verall zaniemówił.
- Witaj Ligeo.
- Witaj, Verall. Dawno cię tu nie było.
- Wyglądasz świetnie, człowieku.
- Ty też, elfko.
- Potrzebuję miecza.
- Tak od razu? Żadnego wspominania starych czasów? Nic?
- Za dużo czytałeś książek. To nie bajka, Ligeo. To się wszystko dzieje naprawdę.
- Masz rację. Dobra, pokażę ci co mam. Rozumiem, że broń jest dla niego?
- Dobrze rozumiesz - sprzedawca przez chwilę szukał czegoś pod ladą, zdawało się że coś wcisnął. Ściana obok Sirrusha zgrzytnęła cicho.
- Za mną - powiedział kupiec.
- Nadal nie używasz słowa "proszę"?
- Jak widać.
Znaleźli się wszyscy w sporej sali, na ścianach której wywieszone były bronie najróżniejszych typów, rozmiarów, kształtów i jakości. Ligeo od razu podszedł do jednej ze ścian, przy której postawiona była spora gablota z halabardami, i przycisnął kolejny ukryty przycisk. Halabardy zaskrzypiały metalicznie, a gablota odsunęła się, odsłaniając kolejny pokój. Sirrush nie mógł wydobyć z siebie słowa.
Broni w drugim pokoju było dużo mniej, choć pokój był równie spory jak poprzedni.
- Tu są moje skarby. Te bronie są najlepsze z najlepszych. Wykuwane przez najbardziej znanych i najlepszych kowali, niejednokrotnie obdarzone magią. Rozumiem że wiesz, że są bardzo drogie?
- Dobrze rozumiesz. Do rzeczy. Sirrush, jaką broń byś chciał? - wojownik nie odpowiedział. Stał oniemiały i wpatrywał się we wszystkie te wspaniałe miecze, wiszące na dwóch ze ścian.
- Pytałam o broń.
- Mogę... Mogę wybierać?
- Nie. Ty tylko powiesz jaki typ chcesz. Zresztą nieważne. Ligeo, wybierz mu jakiś miecz. Oburęczny.
- Do ilu?
- Cena nie gra roli. Wiesz, na co mnie stać.
- Dobrze więc. Jak silny jest ten młodzieniec?
- Będzie w stanie walczyć wszystkim, co mu dasz.
- Jesteś pewna? - Verall uśmiechnęła się z lekką pogardą.
- Wybieraj.
Ligeo przeszedł się wzdłuż sali i zdjął trzy miecze, kładąc je na podłodze.
- Proponuję ten. Dwa metry dwadzieścia długości, obosieczny. Wykonany z krasnoludzkiej stali, zgodnie z najnowszymi trendami i technologiami. Bogato zdobiona głownia, rękojeść owinięta skórą z gryfona. Najlepszy jaki mam, nasączony magią, niestety nie wiem jaką. Siedemnaście tysięcy.
- A jakiś inny?
- Ten za drogi? - uśmiechnął się ironicznie Ligeo.
- Nie, wyszczerbiony. Spójrz na ostrze - odparła Verall. Ligeo zaklął.
- Masz rację. Kurwa mać! Mój najlepszy miecz poszedł się jebać! Huj z tym - rzucił miecz na podłogę. - Co powiesz na ten? Sto osiemdziesiąt centymetrów. Rękojeść ze skóry smoka, ostrze wykonane ze stopu krasnoludzkiej stali i łusek smoka. Niemagiczny. Trzynaście tysięcy.
- Dlaczego tak tanio?
- Nie ma w nim ani krzty magii - tylko zwykłe metody.
- Tym lepiej. Dlaczwego mi nie powiedziałeś że masz miecz lepszy od tamtego?
- Nie jest lepszy. Właściwie, to jest, bo tamten jest, kurwa, wyszczerbiony. Ale nie był.
- Nie był lepszy? - uśmiechnęła się tajemniczo elfka. - To niedługo będzie. Magia to moja mocna strona - Verall podniosła miecz i przyjrzała mu się z uwagą. Potem podała go Sirrushowi. Ten zrobił kilka prostych cięć, prubując znaleźć środek równowagi miecza. Kiedy przyzwyczaił się do jego wagi, zaczął robić coraz bardziej skomplikowane manewry. Przećwiczył flintę, zrobił szybką paradę, jakby odbijał cios od góry, poczym momentalnie odwrócił się w szybkim piruecie, przecinając powietrze ze świstem. Pokaz zakończył efektowną ballestrą, z obrotem w powietrzu.
Ligeo prawie się śmiał. Sirrush zmierzył go podejźliwym spojrzeniem, wyprostował się wychodząc z pozycji do walki. Czekał na reakcję Verall, ale ta nic nie mówiła.
- Co powiesz na małą potyczkę? - zaproponował Ligeo.
- Chcesz przegrać? - spytał pewny siebie młodzieniec.
- Chcesz stracić życie? - odparł Ligeo podnosząc wyszczerbiony miecz, którzy przed chwilą rzucił na podłogę. Sirrush nie odpowiedział. Zamiast tego rzucił się na przeciwnika. Zaatakował szybko, niemal niewidocznymi cięciami próbował przejść przez obronę Ligea. Bezskutczenie. Parady mężczyzny były niezwykle szybkie i dokładne. Sirrush uderzył z piruetu, ciosem, który powienien powalić niedźwiedzia, ale i tym razem usłyszał tylko brzęknięcie krasnoludzkiego ostrza. Młodzieniec odskoczył od przeciwnika i zmierzył go badawczym spojrzeniem. Ligeo tylko się uśmiechał...
Po czym sam rzucił się do ataku. Sirrush parował z najwyższym trudem, był pewien, że prędzej czy później przegra. Zdenerwował się. Gdy kolejna jego ripsota nie dała efektu, uderzył ponownie z półobrotu, wkładając w cios całą swoją siłę, złość i energię.
Sirrush przez ułamek sekundy poczuł dziwne mrowienie w dole kręgosłupu, które momentalnie przeniosło się przez tors do rąk. Klinga rozjarzyła się żółtawym światłem, zauważalnym jedynie przez ułamek sekundy. Chwilę potem miecz zatrzymał się w miejscu, tuż przed głową Ligea.
Brzęk metalu. Przepołowione ostrze kupca spadło z brzękiem na ziemię. Verall westchnęła, osunęła się na kolana.
Z nosa ciekła jej krew.
- Co się stało? - krzyknął Sirrush podbiegając do Verall. Klęknął przy niej, położył jej głowę na swoich kolanach. Wczuł tętno przykładając palce do szyi, następnie sprawdził oddech. Żyła.
Otworzyła oczy. Spojrzała mętnym wzrokiem na Sirrusha, a następnie na Ligeo, który ciągle stał w tym samym miejscu i wpatrywał się to w swój złamany miecz, to w młodzieńca.
- Dziękuję - powiedziała czarodziejka. - Pomórz mi wstać.
- Leż spokojnie, krew ci cieknie z nosa - stwierdził mądrze Sirrush, choć tak naprawde nie miał pojęcia co to oznacza.
- A skąd ma mi cieknąć, jak mnie potraktowałeś rozszczepieniem?
- Co zrobiłem?
- Nieważne. Pomórz mi wstać - Sirrush poniósł Verall, która ledwo trzymała się na nogach. Cały czas przytrzymując się ramienia młodzieńca, podeszła do Ligea. Podała mu list kredytowy, który otrzymała w banku. Gdy kupiec po chwili otrząsnął się ze źdźiwienia, odłozył częśc miecza na ziemię i odpisał od kwoty na liście tylko siedem tysięcy. Oddał papier Verall.
- Zasługuje na ten miecz. Niech służy mu dobrze.
- Siedem tysięcy? Mało, Ligeo, mało. Ale zgoda - czarodziejka otrząsnęła się już z szoku, a krew spod nosa znikła, mimo że nie wycierała jej. - Złamał się... - powiedziała patrząc na błyszczącą klingę na podłodze. - W sumie to się temu nie dziwię. Zrobię coś dla ciebie. Już możesz się zacząć cieszyć.
Verall stanęła na własnych nogach, odepchnęła lekko Sirrusha, zaczęła wykonywać rękoma gesty, które zwiastowały rzucenie zaklęcia. Powietrze aż tętniło magią, kiedy czarodziejka uwolniła zaklęcie. Części złamanego miecza zaczęły się do siebie zbliżać, a po chwili zespoliły się w całość. Nawet wyszczerbienie zniknęło.
- Jak do...
- Magia to moja mocna strona - uśmiechnęła się czarodziejka. - Magia tej bronii polega na możliwości regeneracji. Znając prostą, uniwersalną formułę, można ten miecz naprawić, nawet jeśli został stopiony.
- Dobrze wiedzieć.
- Jasne. Czas na nas. Chodź, Sirrush. Weź miecz. Przywieś go sobie na plecach... Dobrze. A teraz... W drogę. Do zobaczenia, Ligeo.
- Na razie - odparł smutno kupiec. Nie pytał co się tu wydarzyło. Nie chciał tego wiedzieć.


***


Było zimno.
Siedzieli na łóżku, bardzo blisko siebie. Verall stwierdziła, że magia nie jest potrzebna w sytuacji, z którą można sobie poradzić normalnym sposobem, szczególnie jeżeli chodzi o ciepło. Był późny wieczór. Kilka godzin po walce Sirrusha.
- Verall... Co się wtedy stało? Gdy walczyłem z Ligeem.
- Sam sobie odpowiedz na to pytanie - czarodziejka wpatrywała się w jakiś punkt na ścianie i wyraźnie nie miała ochoty rozmawiać z ciekawskim młodzieńcem.
- Walczyliśmy. Wiedziałem, że przegram, ten sklepikarz był ode mnie lepszy. Byłem bardzo zły, chcialem go po prostu zabić, żeby...
- Żeby co?
- Żeby mnie przed tobą nie upokorzył.
- Przegrana z nim to nie hańba. Jest jednym z najlepszych szermierzy na świecie. Słucham dalej.
- Wiec... Chciałem go zabić. Wyprowadziłem desperacki cios, z półobrotu, taki, o jakim mówił mi Xugel. I nagle... Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Miecz zrobił się na ułamek sekundy żółty a potem już tylko brzęk upadającego ostrza i...
- I ja leżąca na ziemi z krwotokiem z nosa. Widzisz, jest taki sposób na to żeby walczący się nie pozabijali. Czarodziej musi na każdego z nich nałożyć specjalne zaklęcie osłony, które przenosi impet uderzenia na samego maga. On sam z kolei rzuca na siebie kolejne zaklęcie, które chroni go przed fizycznymi oddziaływaniami. Nawet najmocniejsze uderzenie mag czuje tyko jako lekkie ukłucie, szturchnięcie. A to co zrobiłeś... Uderzyłeś w Ligee Rozszczepieniem. To zaklęcie z gatunku smoczych, które zwiększa siłę ciosu. Właściwie to potęguje siłę ciosu.
- Nie wierzę w to - Sirrush był rozgoryczony. - Mówisz mi, że jestem jakimś tam smokiem. Ja nawet w życiu nie widziałem żadnego smoka, a ich rysunki oglądałem w jakiejś ilustrowanej bajce, którą kiedyś przynosił mi ojciec... Xugel. A ty mi mówisz że jestem smokiem? A ty jesteś mantikorą! Albo... Strzygą!
- Uspokuj się. Nie jesteś smokiem. Nie do końca, znaczy się. Gdybyś był smokiem, ja bym już dawno nie żyła, bo smoki zamiast krzyczeć zieją ogniem. A tego akurat nie możesz zrobić, chyba że się opijesz krasnoludzkiej gorzałki. Człowieku - ty masz po prostu smocze zdolności. To, że kiedyś była sobie pewna legenda, nie oznacza, że jest prawdziwa. A chcę ją poznać, bo w każdej legendzie jest ziarno prawdy. Wtedy może się dowiemy więcej o tobie i twoich zdolnościach, które masz niezaprzeczalnie. Sam widziałeś, a ja czułam.
- To dlaczego mnie nazywasz smokiem? Nie lubię tego!
- To mi to powiedz, a nie mazgaisz się jak dziecko! Ja chcę po prostu wiedzieć więcej na ten temat. Jestem żądna wiedzy. Starczy?
- Tak.
- Już dobrze. Idź spać. Jutro będę dla ciebie miała niespodziankę.
- Dobrze. Do jutra - wyszedł z pokoju. Trzasnęły drzwi.
Było zimno.

 

 


Autor: ScytHe

email: scyth@vgry.net