GŁOS ROGU

Część IX Opowieści z Doliny 



Znalazłem go w miejscu, w którym spodziewałem się go zastać. W zagrodach dla wilków, gdzie sprowadzono kobiety i dzieci, Rjekan rozmawiał z Uvien. Chciał jej powiedzieć wiele - jak najwięcej - zanim pójdzie w bój i prawie na pewno zginie w nierównej walce. Wszystkim nam był pisany podobny los. Odczekałem stosowną chwilę, po czym zbliżyłem się i położyłem mu rękę na ramieniu. Rjekan odwrócił się i wbił we mnie lodowate spojrzenie. Uvien popatrzyła na mnie zmieszana, zapewne pragnąc, abym odszedł.
-Wiele się między nami wydarzyło, Rjekanie, ale nie żywię do ciebie żalu. Jesteś lepszym wojownikiem, niż ja. To ty powinieneś mnie pokonać podczas Próby Topora.
Rjekan uśmiechnął się lekko pod nosem, po czym pocałował Uvien na pożegnanie. Otarł ostatnią zabłąkaną łzę z jej śnieżnobiałego policzka.
-Już ruszyli, cudzoziemcze? - usłyszałem ochrypły głos dowódcy zwiadowców.
Kobieta stała tam jeszcze, przerażona myślą, że to mogła być ostatnia pieszczota, jakiej kiedykolwiek zazna od ukochanego. Ostatni dotyk i spojrzenie.
-Twoi ludzie czekają na południu. Broghar zarządził rozłożenie sił na dwa obozy. Pierwszy będzie bronił części za rzeką, drugi napadnie na Orków od flanki, od zachodniej zaspy. Oba wycofają się, kiedy siły przeciwnika będą przeważające.
-Już są. - zauważył barbarzyńca.
Odczekałem w milczeniu na rozkazy mojego nowego dowódcy. Teraz byłem zwiadowcą. Dostałem wilczy kieł, łuk, strzały i mały topór. Miałem krótkie skóry i uzbrojenie potrzebne do szybkich wypadów. Nie wiedziałem, czy przydam się w boju, ale na pewno nie zamierzałem zostawić moich nowych braci samych w obliczu tak straszliwego wroga. Zresztą nie pozwoliliby mi na to.
-Pędź jak najszybciej do Broghara. Powiedz mu, że użyjemy łuków do polowań przeciwko pierwszym oddziałom. Niech Faelfweg jak najszybciej zaopatrzy naszą drużynę w broń strzelecką. -To dobry plan. - rzekłem.
Ruszyłem biegiem, nie odwracając się. Miałem nadzieję, że odnajdę po drodze wspomnianego zwiadowcę. W zgiełku, jaki panował w obozie, samemu można było odczuć wrażenie, jakby się było zagubionym.



-Niehonorowa broń? Nigdy w życiu! - Bernard Siwy jak zwykle protestował.
Szarżujący Orkowie i Olbrzymy byli już u podnóża stoku, kiedy wreszcie udało nam się zająć pozycje i czekać w milczeniu na dalsze rozkazy. Spodziewaliśmy się też napaści od zachodu i północy, ale tamte grupy były mniejsze, zapewne złożone z Goblinów, i niestanowiące głównego trzonu armii. Obawialiśmy się zaskoczenia, ale nasi zwiadowcy poinformowaliby nas o ewentualnej napaści, gdyby kobiety i dzieci były zagrożone w obozie. Plan ucieczki był już skrupulatnie obmyślony.
Ulfagar wziął łuk i wycelował, dając innym znak do pójścia w jego ślady. Drużyna Rjekana często korzystała z łuków do polowań i była dobrze wyszkolona w strzelectwie, nawet jeśli nadal uważała, że jest to niehonorowa broń do walki. Przeciwko takiemu wrogowi nie liczył się jednak honor. Broghar Siwy przybył zdyszany i rozkazał, by przygotować miecze i przyciągnąć wilki. Bestie miały stanowić nasz pierwszy kontratak, jeśli łucznicy zatrzymaliby biegnące na przedzie hordy potworów z Grzbietu świata.
-Napiąć! - usłyszałem głośny rozkaz mojego przyjaciela. Stałem z boku i też mierzyłem, napinając cięciwę z całych sił. Ręka mi drżała, a krew gotowała się w ramieniu. Wybrałem sobie szczególnie dużego olbrzyma trzymającego czarną chorągiew wojenną z lodową wieżą i pnącego się już w górę stoku.
-To dla ciebie, Kessel. - szepnąłem.
-Strzelać!
Pociski posypały się w stronę biegnącej w nieładzie watahy. Wydawało się, że będą lecieć wiecznie, gnane naszymi gorącymi okrzykami. Kiedy dobiegły do celu, pierwsza linia nagle pękła.
-Nałożyć! Napiąć! Strzelać! - zdziwiła mnie dyscyplina, z jaką barbarzyńscy zwiadowcy wykonywali rozkazy Ulfagara. Byłem pewien, że wśród tundrowych wojowników coś takiego było raczej niespotykane. Zaraz kolejny grad strzał posypał się na naszych przeciwników. Olbrzym padł, najeżony dziesięcioma. Jakiś Ork dobiegł do zaspy dwadzieścia metrów pod nami. Ulfagar nie spudłował. Za trzecim razem wybieraliśmy pojedyncze cele z rozrzedzonej hordy. Wtedy spostrzegliśmy, że oni też mają łuki i kusze. Strzelcy poruszali się w trzecim szeregu, jeśli to ułożenie w ogóle miało jakiś szereg. Byli źle chronieni, jak to zwykle Orkowie, ale stali za daleko, aby można było ich trafić. Chyba, że...
-Strzelajcie w górę, tak jak ja! - zawołałem.
Niektórzy zwiadowcy poszli za moim rozkazem, choć wiedzieli, że nie w niebie, a na ziemi przebywał obecnie nasz wróg. Dopiero kiedy pierwsza marna seria uderzyła wokół łuczników wroga, Ulfagar rozkazał powtórzyć manewr. Mieliśmy przewagę, ponieważ staliśmy na górze. Oni też strzelali, ale nie dość, że nikogo nie trafili, większość ich pocisków lądowała w zaspie, piętnaście metrów niżej, lub przelatywała bezpiecznie wysoko nad naszymi głowami. Orkowie zaczęli się już wspinać po stromej zaspie, którą specjalnie zniszczyliśmy małą lawiną, by trudniej było na nią wejść. Wtedy przybył Rjekan i jego wilki. Kilku mężczyzn trzymało rozjuszone bestie na silnych rzemieniach. Jeden rozkaz i więzy przecięto. Widziałem Nethera z bandażem na karku. W jego żółtych ślepiach czaił się najszczerszy mord. Pierwszy wróg, którego dorwie, nie będzie miał szans z ogromną bestią. Strzeliliśmy po raz ostatni, po czym usunęliśmy się z drogi pędzącym wilkom. Kudłate potwory zbiegły po stromiźnie, rozrzucając za sobą fałdy śniegu i skoczyły do pierwszych napastników, rozszarpując im gardła i krocza oraz wyrywając broń z silnych łapsk. Jeden z Goblinoidów przekłuł jakiegoś wilka włócznią, ale drugi potwór uczepił się już jego karku i nie puścił, dopóki nieomal nie odgryzł mu łba. Wilki uczyniły niemały bałagan w szeregach przeciwnika. To był czas na nasz atak.
-Topory, niedźwiedzie łapy i wilcze kły! W imię Temposa, za mną!
Głos Broghara niósł się wokół nas niczym wszechmogące wezwanie samego boga. Po raz pierwszy uwierzyłem wtedy, że patron walki i chwalebnej śmierci jest z nami. Nie bałem się umrzeć, dlatego pierwszy skoczyłem do przodu na wezwanie wodza. Zapomniałem o Uvien i o wszystkich swoich dotychczasowych planach, rozterkach i żalach. Zapomniałem o całym przeszłym życiu. Liczyła się chwila. Rjekan zbiegał po zaspie na spotkanie krwi i bólu. Inni ruszyli za nim, niemal niosąc swojego starego, ale krzepkiego wodza Broghara poprzez śnieg. Nawet Bernard Siwy przystąpił do szeregu, choć od rana trunek nie wywietrzał mu jeszcze z głowy. Wszyscy zwiadowcy i wojownicy jak jedno ciało podnieśli mrożący krew w żyłach krzyk, który, wspomagany dźwiękiem rogu, na moment zagłuszył obrzydliwe wrzaski rozpędzonej hordy potworów szarżującej stale od południa w niezliczonych zastępach.


Burglir z Klanu Łosia prowadził swoich ludzi pomiędzy zaspami na południowo-zachodnich rubieżach obozu Klanu Wilka. Za nimi szła potężna grupa znakomicie wyszkolonych wojowników. Prawie cała moc północnych plemion zebrała się razem w jednym miejscu, aby stawić czoła potężnemu najeźdźcy. Byli tam ci z Klanu Renifera - wielcy i szlachetni wojownicy, a także wolni ludzie z Klanu Kozicy - przychodzący od gór Grzbietu świata, oraz barbarzyńcy z Klanu Łosia i Niedźwiedzia - ci, co przybyli tutaj jako pierwsi. Był także Klan Lisa i Klan Wieloryba, który przywędrował aż z okolic Morza Ruchomego Lodu, oraz, oczywiście, nowo przybyły Klan Rysia, najmniej liczny, ale chyba najbardziej skory do boju. Ale to nie Burglir tak naprawdę wydawał rozkazy w tej potężnej grupie. Wodzowie licznych Klanów powierzyli zwierzchnictwo nad swymi ludźmi Wagundowi, synowi Wagahira, który przybył do obozu jako ostatni i jako pierwszy przyobiecał zemstę czarnoksiężnikowi prowadzącemu mroczną i dziką hordę ku zgubie barbarzyńskiego ludu.
Kiedy Burglir usłyszał za plecami dźwięk rogu i bojowy okrzyk dobywający się z setek gardeł, wyrwał się do przodu i pobiegł na czele wojowników Klanu Łosia, dołączając do Wagunda stojącego na szczycie zaspy. Wódz sam dął potężnie w róg, którego głos dźwięczał ponad hordą zbiegającą po ich prawicy i broniącymi południa zwiadowcami, walczącymi z pomocą wilczej watahy. Dopiero, kiedy ze wschodu nadeszła wyczekiwana odpowiedź i zabrzmiał potężny róg wielkiego Broghara, Wagund uniósł w okrzyku swój topór ku górze i ruszył biegiem w dół zaspy na złamanie karku. Klan Łosia nie czekał, aż Klan Rysia wyprzedzi go w wyścigu do boju. Wojownicy wypchnęli Burglira naprzód i stoczyli się z zaspy zaraz za biegnącym zastępcą klanowego wodza. Burglirowi w ustach pozostał jeszcze smak doskonałego piwa z Miodowej Sali. Choć nie był nigdy urodzonym smakoszem, tego dnia zamierzał pokosztować odrobinkę innego napoju. Burglir miał ochotę na orkijską krew.



Po prawej spostrzegłem olbrzyma, który, rozsierdzony, miotał ciałami naszych wojowników w morderczym szale i tłukł wokoło potężną maczugą. Ktoś ciął go w nogę, a ktoś inny rozpłatał krocze, ale stwór nie poddawał się łatwo. Gorzej, wyglądał na silniejszego i bardziej rozsierdzonego, gdy parł pod górę ku nowym przeciwnikom, rozpychając ogromne warstwy zmarzniętego śniegu. Ześlizgnąłem się po oblodzonej części zaspy i wylądowałem zaraz za olbrzymem. Jakiś Goblin przyskoczył do mnie z włócznią, ale zamachnął się na tyle niezdarnie, że zdążyłem rozpłatać mu głowę, zanim poprawił cios. Po prawej miałem moich braci, po lewej idącego ku górze olbrzyma. Zobaczyłem leżące w śniegu, zmiażdżone ciało jednego z wojowników, który stawił mu czoła. Usłyszałem nad swoją głową irytujący świst orkijskich strzał i, nie czekając, ruszyłem w górę, by zaskoczyć potwornego giganta od tyłu. Kiedy się zbliżyłem, zobaczyłem, że od prawej towarzyszy mi bardzo silny sojusznik. Nether miał na grzbiecie paskudną szramę, ale w jego zimnych, żółtych ślepiach nie było widać śladu zmęczenia. Pałały one potworną żądzą krwi, której nie ugasiłby najbardziej stanowczy rozkaz. Goblin z zakrzywionym mieczem padł obok mnie, rażony strzałą. Olbrzym odwrócił się, gdy Nether wbił w jego grubą nogę swoje potężne kły. Doskoczyłem i ciąłem go z całej siły w pachwinę. Wyjąłem zakrwawiony miecz i uskoczyłem w śnieg przed potężnym ciosem rozsierdzonego giganta. Na moment uniosło mnie w górę razem z częścią zaspy. Nether już wspinał się brodatemu monstrum po plecach i gryzł go z zaciętością w kark. Usłyszałem dźwięk rogu, a po nim kolejny, bliższy. Podniosłem się na spotkanie maczugi, która uderzyła mnie w ramię i powaliła na powrót w śnieg. Skoczyłem w przód i ciąłem napastnika w brzuch, ale i tym razem trafił mnie w plecy. Padłem bez tchu, widząc, jak paskudny Ogr osuwa się na ziemię. Zamroczyło mnie z bólu. Mogłem mieć złamany kręgosłup, a już na pewno poszedł mi obojczyk. Dźwięk rogu dobiegł gdzieś z bliska, z północy. Usłyszałem wrzask rozwścieczonych wojowników z flanki i świst barbarzyńskich strzał nad swoją głową. Przybyli ludzie Wagunda. Byliśmy ocaleni. Na razie. Poczułem, że ktoś podnosi mnie i ciągnie z mozołem w górę zaspy. Obróciłem głowę, żeby zobaczyć kto to taki. Ulfagar uśmiechnął się do mnie przez zaciśnięte zęby. Miał rozciętą skroń i dziurę w prawej ręce. Niedawno wystawała stamtąd czarna strzała. Podniosłem się i poczułem ból w plecach, ale podszedłem kilka kroków o własnych siłach. Z lewej zobaczyłem, jak barbarzyńcy tną z zaciekłością leżące ciało pokonanego olbrzyma. Ku nim zbliżała się spora grupa orkijskich mieczników. Na czele tej bandy rozpoznałem śmierdzącego Ugrala.
-Tam. - wskazałem. -To jest ich dowódca. Jeśli go zabijemy, uzyskamy punkt w tym nierównym boju.
Choć sapałem ze zmęczenia, mój umysł był nastawiony tylko na jedno. Chciałem wypatroszyć tę brudną, półorkijską świnię i nawlec jej flaki na swoje ostrze. Ugral spostrzegł Wagunda i przyskoczył do niego z mieczem. Wokół barbarzyńcy leżały już ciała pięciu powalonych Orków z bandy bestialskiego generała. Syn Wagahira widział napastnika i sparował pierwszy jego cios. Miecz ześlizgnął się po toporze i Ugral stracił równowagę. Ulfagar strzelił raz i łucznik po naszej lewej stronie padł, zanim zdążył trafić mnie w pierś. Byłem zbyt odsłonięty, postanowiłem więc, że wmieszam się w walczących. Jeśli miałem zginąć, to w walce jeden na jednego z moim przeciwnikiem. Ulfagar wystrzelił po raz kolejny i strzała utkwiła w klatce piersiowej szarżującego pod górę Ogra. Wojownicy wszystkich Klanów wysypywali się zza zasp, przeważając liczebnie zaskoczonych Orków i inne potwory. Wagund skorzystał z niepewności Ugrala i kopnął go w pysk, tak że ten stoczył się z zaspy pod nogi swoich pachołków. Kiedy wstał, zdążyłem się już znaleźć między nim a barbarzyńcami. Strzała świsnęła mi koło ucha i ugrzęzła w piersi barbarzyńcy z Klanu Wieloryba. Wagund rzucił się w dół, a za nim pobiegła cała reszta rozsierdzonych wojowników.
-Nie! Za daleko! Wycofać się! - słyszałem głos Broghara, ale postanowiłem podążyć za nimi i odeprzeć rozpędzonych Orków najdalej jak się da.
Dźwięk rogu rozbrzmiał dość daleko, od zachodu. Ale to nie był zwiadowczy róg. Wataha Goblinów przybyła od strony rzeki. Usłyszałem dzikie wycie i bojowe bębny.
Ugral wydał gardłowe rozkazy i Orkowie przegrupowali się, aby przyjąć nasz atak. Ryczeli z wściekłości i gotowali broń. Spadliśmy prosto na ich wyciągnięte miecze, ale siła naszego uderzenia powaliła przynajmniej połowę z nich. Wagund ciął paskudnie jakiegoś Orka przez łeb i odciął głowę drugiemu. Zobaczyłem krwawiącego z licznych ran Rjekana, który wpadł w jeszcze zacieklejszy szał bojowy i ciął po gardłach wszystkich przeciwników, jacy stanęli mu na drodze. Uświadomiłem sobie, że w walce nie czuję już bólu. Niespotykana agresja i wściekłość rozpędziły wszelkie dolegliwości. Orkowie zaczęli strzelać i kilku naszych padło, ale wtedy zwiadowcy z łukami odpowiedzieli im w niehonorowy sposób, trafiając dokładnie w obrany cel. Teraz wróg był odsłonięty i łatwy do zlokalizowania. Pędzące hordy przetoczyły się już przez północną część dużego stoku przed nami i parły teraz za swoimi poprzednikami z dzikim wrzaskiem na wargach. Ciąłem i odrąbałem Orkowi dłoń. Wiedziony sukcesem kłułem drugiego w pierś i wykręciłem ostrze, by przywitać uderzenie topora. Ledwo odparowałem potężny cios, ale ociężały Niedźwieżuk stracił równowagę, odsłaniając przede mną swoją pierś. Chwilę później nie miał już czym oddychać i szarpał się w przedśmiertnych konwulsjach. Rjekan przywołał Nethera i razem siali spustoszenie wśród szeregów wroga. Pan i jego najwierniejszy sługa... Gobliny były już blisko, dlatego barbarzyńcy skierowali swoje strzały na zachód. Na północy dał się słyszeć róg alarmowy. Banda Goblinów od strony lasu już zaatakowała obóz. Ugral zabił na moich oczach jednego z barbarzyńców Klanu Kozicy. Nie przeszkadzał mu wcale bitewny toporek, sterczący z prawego ramienia. Przybył niemalże na czele swoich oddziałów, i już wiedziałem na pewno, że nic nie zmorze zwierzęcej wściekłości, jaka go opanowała. -Półorkijskie ścierwo! - zakrzyknął Rjekan i skoczył z krwią na ustach na spotkanie miecza Ugrala.
-Nie! - zawołałem, ale dopiero później spostrzegłem biegnącego mu u boku Nethera, który rzucił się na dowódcę hordy i ugryzł go w kolano. Miecz poleciał ze świstem prosto w kark wilka, ale Rjekan cudem go zablokował. Potem kopnął półorka w pierś i usunął się przed włócznią innego napastnika. Włócznia Akuna, Wodza Klanu Wieloryba, przeszyła czerwonego Goblina i trafiła drugiego w ramię. Ugral dał się otoczyć wściekłym wojownikom Klanu Rysia i nie widział wyjścia z sytuacji, dopóki dwa Lodowe Olbrzymy nie przybyły jego Orkom z odsieczą, prąc przez zmarznięty śnieg. Rjekan stracił w przepychance swój zakrzywiony miecz i został na polu walki bez broni. Ugral chciał rozpłatać mu głowę, ale Wagund był już przy półorku. Kiedy miecz opadał na czoło Rjekana, syn Wagahira mścił się za upokorzenia doznane w obozie Akara Kessela i wbijał coraz głębiej swój topór w klatkę piersiową potwora. Paskudny, czarny miecz Ugrala opadł bezwładnie, nawet nie dotykając zwiadowcy, ale Wagunda jeden z orków trafił morgenszternem w ramię. Barbarzyńca stracił równowagę i przewrócił się na kolana. Przyskoczyłem i ciąłem, ale, choć poczułem pękającą skórę i przecinane tkanki, dostałem czymś twardym w głowę i nie zobaczyłem, w kogo lub w co udało mi się trafić. Ostatnie, co mignęło mi przed oczyma, to nogi Lodowego Olbrzyma zakopane głęboko w śniegu. Potem był tylko mrok.



Z ciemności gęstniejącej w namiocie wyłonił się potężny Balor i zmierzył Kessela swoimi czerwonymi ślepiami. Patrzył długo, dopóki ogień wściekłości nie zagotował się w nim na dobre, kiedy spoglądał na dziwnie spokojnego maga.
-Crenshinibon przebudził się. - Kessel rzekł powoli, pokazując mu odłamek. -Odpowiedział na moje wezwanie.
Balor zignorował jego i artefakt. Odwróciwszy psi łeb, powąchał głośno w zimnym powietrzu i prychnął dymem.
-CZUJĘ ZAPACH KRWI! WIĘCEJ JEST KRWI TWOICH PSÓW NIŻ ŻAŁOSNYCH LUDZI!
Jego głos rozbrzmiewał jak wojenny bęben pośród grubych ścian namiotu czarnoksiężnika.
-Moi Orkowie są o wiele liczniejsi. Wygrają tę bitwę dla mnie, tak samo jak wygrają całą wojnę.
-CZYŻBY?! CZUJĘ, ŻE SIĘ JESZCZE ZAWIEDZIESZ, KESSEL! - Balor wyszczerzył potworne biesie zębiska w uśmiechu, który przypominał dziesiątki krwawych mieczy ułożonych niczym zęby. -ODŁAMEK PRAGNIE WRÓCIĆ DO MNIE! TY GO JUŻ RAZ ZAWIODŁEś!
-Nieprawda! - mag rozwścieczył się nie na żarty. Zaczął chodzić po wnętrzu tam i z powrotem. Wymachiwał rękami. -Crenshinibon dał się pokonać tak samo jak ty i ja! Zresztą to nie ja przegrałem. Zawiedli moi słudzy! Ty zawiodłeś, Errtu!
Wskazał na Balora wychudzonym paluchem.
Demon skrzywił się potwornie na nazwanie go sługą.
-PO CO MNIE WEZWAŁEś?! - zapytał, mierząc swojego więziciela szatańskim spojrzeniem. Obietnice tysiąca okrutnych śmierci czaiły się w tych ślepiach, spoglądających złowrogo na Akara Kessela. Na moment czarnoksiężnik zląkł się, że nie starczy mu mocy do wypowiedzenia szalonego rozkazu.
-Chcę, byś wygrał dla mnie tę bitwę, Errtu. Byś wymordował wszystkich, którzy stanęli mi na drodze i wrócił, niosąc ich drgające serca w swoich paskudnych łapach. Chcę byś rozszarpał ich ciała jak wściekły pies i nabił ich korpusy na swoje kolczaste ramiona. Zrobisz to dla mnie?
Balor mierzył czarnoksiężnika nienawistnym wzrokiem.
-PROSISZ, CZY ROZKAZUJESZ?!?! - zadrwił, ogłuszając maga swoim wybuchem, po czym poruszył się nagle w magicznym kręgu.
-R-rozkazuję... - Akar Kessel stracił na moment równowagę umysłu i swą niezachwianą dotąd wolę. Gniew ustąpił pola strachowi. To wystarczyło dla Balora. Krąg pękł, rozsypując się w językach ognia i dotykając zaległych wokół cieni. Demon schwycił chudego czarnoksiężnika w pasie i uniósł w górę do paszczy, po czym rzygnął mu w twarz trującym wyziewem dymu i sadzy.
Kessel kaszlał i parskał, za nic nie mogąc skupić się na zaklęciu. Errtu cisnął nieszczęśnika na ziemię i uniósł potężną kończynę by zgnieść go jak robaka.
-Nie zabijaj! - zawołał mag.
-ODŁAMEK! - odparł Errtu, nie poruszając się. W jego ślepiach Kessel dostrzegł przewrotną i przerażającą iskrę zadowolenia, wskazującą na to, że demon dobrze się bawi. On sam nie miał wyjścia. Plując krwią ze zranionych płuc, wyciągnął rękę z Crenshinibonem i poczuł na swej dłoni gorące łapsko Balora.
-OTO ON! - Errtu ważył przez moment kamyk w swej potężnej, wielopazurzastej łapie. W końcu oderwał wzrok od cennego artefaktu i przeniósł go na Kessela.
Czarnoksiężnik skulił się żałośnie pod spojrzeniem czerwonego demona.
Na zewnątrz słychać było odgłosy bitwy, okrzyki rannych i umierających, oraz niecichnące dźwięki wojennych rogów.
-Co chcesz, abym zrobił, panie... - wyszeptał Kessel, powoli rozumiejąc intencje Errtu.
-TAK LEPIEJ, GNIDO! - Balor wyszczerzył się i buchnął dymem z paskudnych nozdrzy. -ZBUDUJESZ MI WIEŻĘ Z LODU I LODOWY TRON!
Kessel poruszył się, zdziwiony tym rozkazem.
-Kryshal Tirith... - wyszeptał, przełykając gulę krwi.
-NAZYWAJ Ją, JAK CHCESZ! TERAZ TO JA JESTEM PANEM!
Straszliwy śmiech Balora zagłuszył nawet dźwięki rogów niesione nad polem bitwy oraz wściekły wiatr szalejący w Dolinie Lodowego Wichru.



 

 

Autor: Jarlaxle

email: bregan@poczta.valkiria.net