KAPRYS LOSU - ROZDZIAŁ 2 (cz.3)

 

   Mefis zmierzał w kierunku gospody. Oddając jednak prawdę, błądził wśród wąskich uliczek Alver, aby możliwie jak najbardziej odwlec moment podjęcia decyzji. Wciąż się wahał, ale z każdą chwilą poddawał się coraz bardziej i wiedział, że stanie się to, co nieuniknione. Nie chciał tego. Chciał w spokoju dożyć dni w tym mieście, zapomnieć o przeszłości, ale przeszłość nie chciała zostać zapomniana i postanowiła dać znać o sobie w bolesny sposób. Kowal wiedział, że podejmie zadanie, które wyznaczył mu los. Nie wiedział jeszcze tylko, co zrobić z synem.

    W gospodzie tymczasem siedziała Deala rzucając co chwilę ukradkowe spojrzenia na nieznajomego. Ostatniego wieczora do jej uszu dolatywały strzępki rozmowy, którą prowadził on z Mefisem. Znała ona kowala, ale to co usłyszała, zmieniło jej całą wiedzę na jego temat. Ugrandon? Gildia? Stamtąd pochodzi, ale czemu przybył tutaj? W jej głowie kotłowały się myśli, a dziesiątki pytań domagało się odpowiedzi. Tajemnice, artefakty, potężni magowie. Co oni mają wspólnego z Alver? Wieża. Co tak naprawdę kryje się w jej wnętrzu? Los świata, los ludzi. Czy jest zagrożony? Czy była to tylko sztuczka tego Tordena, aby wykorzystać Mefisa? I dlaczego to wszystko dzieje się tutaj, w jej obecności, przy jej biernym, mimowolnym udziale?

    Powiał wiatr. Smagnął dachy i zawył szaleńczo wyrzucając w powietrze sterty odpadków i śmieci. Słońce zmierzało ku zachodowi. Niebo było krwawe.

    Mefis nagle spostrzegł, że stoi przed gospodą. Spojrzał w niebo i westchnął ciężko.

    - Dobranoc, synu.
    - Dobranoc, ojcze.
    - Synu... lubisz zwierzęta? Lubisz się nimi zajmować.
    - Tak, ojcze.
    - A ten pies...
    - Tam był kot. Mały kotek. I on...
    - Już dobrze. Wszystko w porządku. Przepraszam.
    - Za co, ojcze?
    - Synu, jesteś tu szczęśliwy?
    - A czemuż miałbym nie być, ojcze? Tu jest mój dom, moi przyjaciele, tu... jest grób mojej matki. Tu jest taki spokój, taki spokój...

    Mefis pchnął drzwi przeznaczenia.

    Ostatniej nocy, po dziwnym wydarzeniu w karczmie, Deala długo nie mogła zasnąć. Kiedy w końcu zmorzył ją sen, szarzało, a to co jej się przyśniło było gorsze od ponurego oblicza nocy.
    Śniła, że biega wśród kwiatów, pełna nadziei i radości, odwagi i poświęcenia. Wokół niej słychać trele ptaków, a słońce ogrzewa jej ciało. Nagle na horyzoncie pojawia się wieża. Z początku niemal niewidoczna, z każdą chwilą zdaje się rosnąć w oczach, pęczniejąc niczym nadymająca się żaba. Deala milknie przerażona i niemo wpatruje się w zbliżający się obiekt. Śpiew ptaków milknie, nadciągają chmury, wieje wiatr, a słońce znika i robi się coraz zimniej. Kwiaty umierają. Wieża jest już blisko. Deala może dostrzec niemal każdy kamień, z którego została zrobiona. Dzieli ją kilka kroków, aby jej dotknąć. Gdzieś na szczycie, wraz z hukiem błyskawicy pojawia się szkielet odziany w łachmany, zawodzący w szaleńczym śmiechu. W kościstej dłoni trzyma jakiś przedmiot, który wznosi ku niebu. Nagle błyskawica uderza prosto w niego i wszystko znika w jasnej poświacie, rozpada się na kawałki, umiera.
    Deala obudziła się zlana potem. Wiedziała, że nie był to zwykły sen. Może ostrzeżenie, może wizja, a może tylko nocny koszmar. Cokolwiek to jednak było, z pewnością miało związek z ostatnią nocą.

    - Chcesz odejść?
    - Nie, to nie tak. Ja...
    - Ciii... Nic nie mów. Ja wiem.
    - Siostrzyczko, tak się boję. Już nie wiem, co mam robić.
    - Uspokój się. Tu i tak nic nie pomożesz. My jakoś damy sobie radę, a przynajmniej będziemy żyły nadzieją, że uda ci się odnaleźć lekarstwo.
    - Ale czy dacie sobie radę, czy starczy wam sił? I czy uda mi się znaleźć to, czego potrzebuję, czego potrzebujecie?
    - Zawsze jest nadzieja, siostrzyczko. Zawsze jest nadzieja.
    - Kocham cię, siostrzyczko.
   - I ja cię kocham. Nie martw się. Tu przecież jest tak spokojnie, tak spokojnie...

   Deala skuliła się w kącie, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Mefis. Omiótł wzrokiem salę i skierował się od razu w stronę Tordena. Rzut oka wystarczył, aby stwierdzić, że kowal jest skupiony i myśli intensywnie, a twarz jego nie jest ani pogodna, ani przyjacielska.
   Torden spojrzał na niego, ale nie jego twarz pozostała nieruchoma.
   - Jestem więc - powiedział Mefis, siadając naprzeciw Tordena. - Widać znasz mnie lepiej niż ja sam.
   - Może nie dane mi było poznać cię tak jak tego chciałem - odparł Torden po chwili milczenia - ale znam się na ludziach, Mefis. Wiem jacy są, czego się boją i czego pragną. Powiem ci, że nie byłem do końca przekonany, czy spotkamy się jeszcze, jednak widzę, że nie zmieniłeś się przez te lata i wciąż przejmujesz się losami niewinnych.
    - Wręcz przeciwnie, Torden. Życie tutaj nauczyło mnie, że ci niewinni, na których, w przeciwieństwie do was, zależało mi zawsze, są więcej warci niż całe złoto Ugrandonu. Przynajmniej tutaj, gdzie żyłem dotąd w spokoju i bez trosk.
    - Czyżby? - Torden tym razem nie mógł opanować drwiącego uśmiechu. - Całe to bajanie o dobroci, niewinności. Czy to naprawdę się liczy? Czy naprawdę przyjaźń i miłość i radość ma sens, kiedy nie masz co włożyć do garnka albo gdy rzuci się na ciebie setka zbójów, a ty nie masz wtedy nikogo, kto by stanął w twojej obronie?
    - Filozofujesz, Torden - tym razem kowal zdobył się na wymuszony uśmiech. - Nie wiedziałem, że obchodzą cię sprawy ducha. Gdzie się podział ten zimny, zamknięty w sobie człowiek, którego kiedyś znałem.
    - Czasy się zmieniają - nie dał się zaskoczyć Torden. - Czasem warto przemyśleć parę spraw, szczególnie, kiedy może okazać się, że jutro może nigdy nie nastąpić. Poza tym starzeję się.
    - Na pewno - parsknął Mefis. - A ja zostanę głową gildii.
    - Nigdy nie wiesz co przyniesie jutro, a...
    - Daj spokój, Torden, bo nie po to tu przyszedłem, żeby wysłuchiwać takich wynurzeń. Jakby mi było potrzeba, to był poszedł do kaplicy. A teraz słuchaj. Jak dokładnie wyobrażasz sobie mój udział w tej, jakby to powiedzieć, zaszczytnej misji?
    - Nie drwij, Mefis - głos Tordena zmienił się momentalnie. - Sprawę znasz. Problem, którym chciałbym żebyś się zajął najpierw jest tutejsza wieża. Wiedziałeś, że pod nią znajdują się podziemia, a jedno ze znanych nam wyjść jest daleko stąd wśród wzgórz. Chcę żebyś zbadał te podziemia, znalazł cokolwiek na temat potężnych artefaktów, może i sam artefakt. Nie wiem, czy Dh'erg już tam był, czy może jest, niemniej jeśli się z nim spotkasz, wiesz co masz robić.
    - A co potem?
    - Potem, jak wyjdziesz z tych podziemi, znajdę cię. O to się nie martw. Zadbaj raczej żeby cało wydostać się stamtąd.
    - A jak w ogóle się tam dostanę? Przecież jest zakaz wchodzenia do wieży. Te upiory, czy inne wymysły, czort z nimi. Ale zakaz to zakaz.
    - Mówiłem ci przecież, że mam pozwolenie ze stolicy. Mogę użyć każdych środków i zajrzeć w każdy kąt, który mi się podoba. Nikt nie może mi zabronić. Nikt.
    - No tak, masz klucz do każdego zamka.
    - Właśnie. Idziesz sam?
    - Dzieciaka nie zabiorę. Za duże ryzyko.
    - Miałem na myśli, czy znajdziesz sobie jakiś kompanów?
    - A kto by tu chciał tu iść. Wszyscy boją się upiorów i magii, a poza tym samemu najlepiej się pracuje, wiesz o tym dobrze.
    - Niby tak, ale dobra grupa to większa szansa na przeżycie.
    - Zobaczę, Torden. Kiedy mam wyruszać?
    - Jak najszybciej. Pozwolenie na zejście do wieży już masz. Zbierz tylko sprzęt i możesz ruszać.
    - Szybko działasz, Torden.
    - Jak zawsze, Mefis. Rad bym cię ujrzeć znów.
    - Zobaczymy, Torden. Zobaczymy.

   Deala podniosła się od stołu.

  (cdn...)

 

 

 

Autor: Ruichi

email: ruichi@vgry.net