![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
INWAZJA
Kapitan popatrzył na monitory i włączył zbliżenie ich kolejnego celu w trudnej misji podbicia całego Wszechświata. Na ekranie zamigotał obraz i po kilku sekundach pojawiła się niebiesko-zielona planeta, przez mieszkańców zwana Ziemią...
Czarodzej Arlin, bard Mircellini i towarzyszący im zakuty w blachę rycerz Zygfryd zmierzali w kierunku stolicy, gdzie lada dzień miał się odbyć doroczny turniej, a dokładniej szereg zawodów wszelakich: od standardowego łamania kopii, poprzez rzucanie giermkiem do celu, a na szydełkowaniu w zbroi kończąc. Mag powtarzał zaklęcia. Postanowił w tym roku zdobyć Złotą Tiarę (która tak naprawdę była uszyta ze zżółkłego materiału, ale jakoś nigdy to nikomu nie przeszkadzało) w konkursie magicznym. Do perfekcji opanował wyciąganie królików z rękawa i rzucanie uroku powodującego wysypkę na całym ciele, ale wiedział, że to nie wystarczy aby wygrać. Arlin postanowił pokazać szerszej publiczności zaklęcie, nad którym pracował od roku: czerwonego pioruna zakończonego kulą ognia. Jeszcze ani razu czar mu nie wyszedł, ale czarodziej się nie załamywał. Mircellini podśpiewywał pod nosem nowe pieśni brzdękając na lutni. Chciał zostać zwycięzcą wieczoru poezji śpiewanej, ale po ostatnich libacjach jego głos nawalał i był bardziej gardłowy niż zwykle. Towarzysze poradzili mu, że zawsze może zacząć grać żywsze melodie na lutni, co w połączeniu z jego głosem i bardziej brutalnym wykonaniem piosenek może dać ciekawy efekt. W końcu takiego gatunku muzyki nikt nie uprawia, więc w swojej kategorii nie będzie miał konkurentów, a co za tym idzie, nie może przegrać.
Dla odmiany Zygfryd nie zastanawiał się co zrobić, aby wygrać. Był pewny, że zwycięży w pojedynku na miecze oraz skruszy kopię na przeciwniku zrzucając go z konia. Był duży, silny i mało myślał, a ta ostatnia cecha była najważniejsza u rycerza - gdyby myślał, nie dokonywałby głupich i niebezpiecznych rycerskich czynów, jak również nie brałby udziału w zawodach, które polegają na wzajemnym okładaniu
się żelastwem przez osiłków zakutych w inne żelastwo. Zygfryd nie zastanawiał
się nad tym i dlatego zawsze brał udział w zawodach. I zawsze zwyciężał. Jeszcze nigdy, przenigdy nie przegrał podczas rzucania ciastem w biegającego błazna. Dla odmiany zawsze przegrywał poważne zawody, ale i tak wiedział, że jest najlepszy, więc się nie przejmował. Na te słowa podróżni popędzili konie.
Mag wyjął kociołek, nalał wody z bukłaka i zaczął kroić warzywa, a w tym czasie bard szukał w tobołkach resztki mięsa. Nagle coś zaszeleściło w zaroślach.
Zarośla ponownie zaszeleściły i wypadły z nich dwa dziwne kształty ociekające mazią. Oba miały wielkie oczy na słupkach i po cztery macki. Poruszały się na czymś, co wyglądało jak noga ślimaka, ale były o niebo szybsze.
Drugi z potworów pacnął pierwszego macką w miejsce, z którego wyrastały mu słupki z oczami. W międzyczasie nawrzeszczał na swojego towarzysza, po czym włączył swój translator. Zanim któryś z Ziemian się odezwał, Piltzg wystrzelił, jednak Mircell zdążył odruchowo skoczyć w bok i paść na murawę. Wiele razy był obrzucany na scenie przeróżnymi warzywami, więc wykształcił w sobie ten odruch, który nie raz uratował mu życie. Bardzo łatwo mógł je stracić w wyniku kontaktu z lecącą dynią, arbuzem lub nawet orzechem kokosowym - to ostatnie było najbardziej prawdopodobne podczas występów u zamożnych ludzi.
Jednak kosmita nie spudłował całkowicie. Wiązka lasera trafiła w konia, który pękł jak bańka mydlana i osypał wszystko błękitnym konfetti. Bard wydobył z siebie przerażający pisk, który ogłuszył obu najeźdźców. Przerażony Snork cofał się powoli w zarośla, za którymi była ukryta kapsuła, którą mógł wrócić na statek-matkę.
Nagle na polanę wpadł Zygfyd zwabiony krzykiem Mircella. Potwór w tym momencie wrzasnął i uciekł.
Arlin, Mircellini i Zygfyd wracali do domów ze stolicy. Mając w pamięci wydarzenia sprzed kilku dni, opuścili miasto z przeciwnej strony, niż wjechali. Obawiali się spotkać więcej zielonych stworów w lesie. Byli w miarę zadowoleni, gdyż każdy z nich coś wygrał w Wielkim Turnieju. Arlin próbował powtórzyć czar dezintegrujący, ale zamiast tego wyczarował dwa dziki i tuzin kiełbasek, co przez sędziów zostało potraktowane jako dowód patriotyzmu. Uhonorowano go za to specjalnym wyróżnieniem. Mircellini, piszcząc jak wystraszona niewiasta, zaśpiewał pieśń o zielonych stworach i wygrał nagrodę dla najładniej śpiewającej kobiety, co spowodowało falę wzburzenia wśród pozostałych uczestniczek konkursu. Jednak po wspólnej nocnej libacji wszystkie przyznały, że bard jest jednak niesamowity i ma naprawdę duży talent. Zygfryd standardowo ubił nadwornego błazna szarlotkami. Poza tym rzucił najdalej wynajętym giermkiem, za co został zdyskwalifikowany, gdyż giermek musiał być jego własny. Teraz wracał do domu z nadzieją na znalezienie własnego. Żaden z nich nie wiedział, że uratowali Ziemię przed najazdem kosmitów i jednocześnie przyczynili się do zniszczenia marsjańskiej cywilizacji, której śladów nie odkryto do dziś.
Autor: Falka email: falka@sensor.com.pl
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |