![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
ŚLEPA KISZKA BAZYLISZKA
Rumkajs, jedyny w tej grupie człowiek, pomyślał, że za chwilę
usłyszy coś głębokiego. Nie pomylił się.
Nie było to najmądrzejsze, o czym przekonał się najbliżej
stojący wieśniak. Bo gdy tylko głośna grupa przechodziła obok,
coś poderwało go z miejsca i sprowadziło do parteru. Gdy
przerażony otworzył oczy, w niewielkiej odległości od swojego
nosa ujrzał poczciwą, chłopięcą twarz o wyszczerzonych zębach i
przekrwionych oczach (albo odwrotnie).
Bez wysiłku niziołek rzucił nim o ziemię. Zaniepokojony Rumkajs
ujrzał jak włosy człowieka przybierają barwę mleka. Chłop potrząsnął głową chcąc jak najszybciej oderwać się od nieznajomego przesuwającego po jego odzieniu ręce. Chwilę później stał już sam. I zanim w pełni otrząsnął się po rozmowie, podczas której nie wypowiedział nawet słowa, stwierdził, że nie ma sakiewki...
Krasnolud beknął przeciągle i łypnął na elfa sięgającego po
cytrę. Korzystając z chwili nieuwagi towarzyszy, nie zwracający dotychczas na siebie uwagi osobnik ożywił się nieco. Był półelfem, na co wskazywały typowo niewieście rysy jego twarzy. Chude, poplamione na różne kolory dłonie zniknęły na chwilę pod nadpalonymi i podobnie poplamionymi połami szaty, a później wyłoniły się dzierżąc niewielki flakonik z niebieską cieczą. Jego bystre oczy rozejrzały się na boki, po czym ujmując w zęby korek, wyrwał go silnym pociągnięciem. Część płynu wylała się na drewniany blat stołu. W powietrzu uniosła się woń palonego drewna, ale nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Reszta cieczy znalazła się w kuflu Byzdrymonira. W naczyniu zawrzało, podniósł się nawet niewielki obłok w kształcie grzyba, ale minutę potem wszystko się uspokoiło. Do tego stopnia, że kiedy krasnolud sięgnął po trunek, w niczym się nie zorientował.
Nie napił się jednak. Przerwał mu w połowie drogi do ust jakiś
jegomość.
Grupa wieśniaków z nożami otoczyła już drużynę szczelnym
kordonem. Teraz zaczęli wolno zacieśniać krąg.
Wójt kompletnie zbaraniał. Dotychczas wszyscy, którzy witali do
wioski, na samo wspomnienie jaszczurów - w dodatku dwóch -
tracili chęć do dalszej rozmowy. Nauczeni doświadczeniem
mieszkańcy zarzynali podróżnych, a trupy podrzucali bestiom. Ale
ta dziwna piątka była inna niż wszyscy. Sama pchała się prosto w
paszcze bazyliszków.
Kapłan Rumkajs poczuł, że właśnie powinna zabrać głos osoba
obdarzona największym autorytetem i elokwencją.
Krasnolud Byzdrymonir zaczepił jeszcze tylko na chwilę
karczmarza.
Półelf Sztajnajn pochylił się nad starą, grubą księgą. Na stronach, na których była otwarta, znajdował się wielki napis w języku reptilionów: "Mikstura antypertryfikacji". Alchemik nie znał reptiliońskiego, ale krzywy bohomaz, który miał wyobrażać bazyliszka, mówił sam za siebie. Podobnie po rysunkach rozpoznawał także potrzebne składniki. Jak dotąd nawet dobrze mu szło - z jeden komponent rozpoznał poprawnie. Szkoda, że go nie posiadał i musiał zastąpić innym. Jego poplamione palce zatrzymały się na rysunku, na którym autor chciał przedstawić gałki oczne bazyliszka. Półelf nie wiedział co to. Rozejrzał się nerwowo po izbie. Jego wzrok zatrzymał się na misze obranych ze skórek winogron. Nie namyślając się długo, wrzucił je do gotującego się na niewielkim ogniu kociołka. Nie oszczędzał. Chwile minęło, zanim cynowe naczynie rozpuściło się w miksturze. Potem ściągnął kociołek z ognia wylewając przy tym nieco i parząc sobie ręce. Postawił obok. Poczekał, aż wystygnie i spróbował. Nie była zła. Smakowała trochę jak skrzyżowanie maści na kurzajki, płynu przeczyszczającego, pasty do butów i owocowych landrynek. Słowem: lepiej niż ostatnim razem...
Nie wdając się w dalsze dyskusje czwórka bohaterów ruszyła na spotkanie z bestiami. Po kilku godzinach marszu dotarli wreszcie na miejsce.
Że było to siedlisko bazyliszków świadczyły liczne
posągi skamieniałych śmiałków, którzy kiedyś, podobnie jak oni
teraz, podjęli rękawicę rzuconą im przez los. I kartka
wywieszona przed grotą.
W tym samym momencie w jaskini coś poruszyło się. Zwabione
hałasem jaszczury wychodziły na zewnątrz.... Rumkajs skupił myśli i zaczął szeptać jedno z tych jego bardzo-bardzo-śmiercionośnych zaklęć. Wycie elfa jednak skutecznie udaremniało jego wysiłki, powodując tylko, że wokół kapłana eksplodowały niewielkie i niezbyt widowiskowe, ale za to kolorowe fajerwerki.
Byzdrymonir beknął głośno na widok bestii, splunął z
obrzydzeniem i wrzasnął: Kypisek, jako jedyny wiedział co robi. Zakasał sobie rękawy i tocząc z ust pianę, z bojowym okrzykiem rzucił się na potwory. Cóż z tego, skoro jego krótkie nóżki plątały się między walającymi się wszędzie kośćmi i innymi szczątkami jego poprzedników.
Rozbawione bazyliszki spojrzały ze zdziwieniem na siebie...
Autor: BAZYL e-mail: bazyl23@interia.pl
|
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |