PYTANIA O INTERPRETACJĘ

 

W tym artykule postanowiłem podjąć kolejny problem związany z adaptacjami dzieł Tolkiena na różne formy sztuki. Oczywistym jest fakt, że będę głównie skupiał się na ostatnim fenomenie w tym gatunku, a mianowicie na filmach Petera Jacksona, jednak postaram się napomknąć też o filmie animowanym "Władca Pierścieni" Ralpha Bakshiego, a także rozlicznych grach, które ostatnio sypią się jak z nieba po sukcesie kinowej adaptacji dzieł Mistrza. A wszystko to po to, aby odpowiedzieć na jedno, zasadnicze pytanie. Czym w dzisiejszych czasach powinna być dobra interpretacja "Władcy Pierścieni" i które dzieła słusznie podejmują to założenie, a które odbiegają od tego, co moim zdaniem, twórcy mogą i powinni z Tolkiena wydobyć. Pozwólcie, że zacznę od pośredniejszego tematu, czyli gier, nie tylko, jak się okazuje, komputerowych, ale i innego rodzaju...

 

Po filmie pojawiły nam się dwa hity wirtualnej rozrywki, na które można zagrywać się na PC i Playstation 2, wcielając w bohaterów Władcy Pierścieni. Oba produkty to proste bijatyki TPP oparte raczej na wizualnej stronie dzieła i jego militarno-przygodowym aspekcie. Jednak produkty pt. "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia" (adaptacja książki programistów z Vivendi) i "The Lord of the Rings: The Two Towers" (gra na Playstation 2 programistów z EA Games, stworzona na podstawie filmu) posiadają jedną znacząco różnicę już w samym aspekcie planowania rozgrywki. Władca Pierścieni "książkowy" opiera się od strony wizualnej i fabularnej na wyobraźni autorów po przeczytaniu powieści - obrazowo jest więc znacznie bardziej bajkowy niż sam film. Gra wykorzystuje wiele nieporuszonych w ekranizacji wątków z Shire czy choćby przygody z Wierzbusem i Tomem Bombadilem. Czy jest zatem bardziej wierna książce niźli drugi program wirtualny, pt. "TTT"? Wydaje się, że tak, ale to wcale nie świadczy o jej wyższej jakości. Przede wszystkim, Two Towers na PS2 ma jedno proste założenie - gra ma być taka sama jak film, przerywana wstawkami z filmu, tworzona przy pomocy aktorów, a więc i jakościowo do tegoż filmu nawiązująca. Ponadto postawiono bardzo wiele uwagi, w szczególności w dalszej części, która traktuje o tytułowych Dwóch Wieżach, na element zręcznościowy w lokacjach, do których Drużyna Pierścienia nie trafiła w książce, ale które w filmie pośrednio się pojawiały. Są to Rohańskie wioski, które trzeba ocalić od zagłady, czy pola Riddermarchii, gdzie potykamy się z Wargami (również czysto filmowy motyw), a bonusowy poziom to wieża Orthancu z samym Sarumanem, którego jednak, na szczęście, nie musimy pokonać waląc mieczem... Widać tutaj dość komercyjne, ale również i atrakcyjne założenia. Gra jednak w swej prostocie ma urok i, przede wszystkim, jest piekielnie dobrze wykonana. Programiści Władcy Pierścieni na PC postawili sobie za zadanie wpleść do swojej gry również, niejako, wątek ściśle fabularny (poza oglądanymi filmikami wykonujemy więc rozliczne questy). Trzeba tedy czasem naprawić wiatrak gburowatemu Sandymanowi, przynieść ziół staremu Nokesowi, czy skraść grzyby u farmera Maggota. To dodaje z pewnością rozgrywce książkowego klimatu i, przynajmniej pod względem adaptacyjnym (z grywalnością jest już gorzej) stawia PC-towego Władcę wyżej od Dwóch Wież na PSX. Mimo to, programiści nie mogli się ustrzec także podobieństw w stosunku do filmu, zaś szczególnie już wykonanie Elronda przywodzi na myśl Hugo Weavinga wcielonego w produkcji Jacksona w tę rolę. To również jest jednak plus gry, ponieważ postacie z programu nie powinny się zbytnio odróżniać od ich znakomitych, filmowych pierwowzorów, bo i dlaczegóż?

 

Na rynku karcianek pojawił się ostatnio kolejny produkt filmowy (zwykła, "książkowa" karcianka Władcy Pierścieni również była kiedyś dostępna w sprzedaży za granicą, ale z oczywistych powodów nie miałem z nią styczności), nawiązujący do ekranizacji Petera Jacksona. Gra ("LotR: TCG") opiera się na postaciach i wydarzeniach przedstawionych w filmie, a dokładniej chodzi tu o wspaniałe zdjęcia z obrazu, które opasują poszczególne karty i zestawy. Karcianka ta posiada zresztą pewne bardzo dobre strategiczne założenie. Drużyna dziewięciu towarzyszy przemierza lokacje filmowego Śródziemia w drodze ku Górze Przeznaczenia, a inni gracze przeszkadzają jej w dotarciu do końca przy pomocy rozlicznych popleczników mrocznego władcy Saurona. Potem role się zmieniają i tak trwa rozgrywka. Zarówno z punktu widzenia grywalności, jak i książkowego motywu Drużyny, jest to znakomity i godny pochwały pomysł. Ponadto warte uwagi są cytaty pod tekstem gry kart, zaczerpnięte prosto z książki, które tylko podkreślają kunszt adaptacyjny produktu bardzo, jak na podobną grę, bliskiego powieści Tolkiena.

 

Na rynku RPG od dawna był obecny tzw. "MERP" ("Middle-Earth RPG"), czyli role play osadzony w realiach tolkienowskiego Śródziemia. Od filmowego RPGa, który również ostatnio ukazał się u nas w angielskiej wersji, odróżnia go brak filmowych zdjęć i nieco większe skupienie się w bezpośredni sposób na prozie Tolkiena. Są tam więc odniesienia i fakty z Silmarillionu i innych dzieł Mistrza poświęconych Śródziemiu, zresztą sam tytuł, pod którym pojawiły się później także liczne dodatki (niestety ubogo sprezentowane graczom w Polsce, ze względu na nadspodziewanie słabą popularność systemu), w przeciwieństwie do filmowego "Lord of the Rings RPG" wskazuje, że niekoniecznie gramy we "Władcę Pierścieni", a bardziej w samo Śródziemie. Nowy RPG jest więc troszkę ograniczony pod pewnymi względami adaptacyjnymi, choć z drugiej strony, być może atrakcyjniejszy z powodu przystępniejszej formy wizualnej i naprawdę dobrego opracowania. Siłą rzeczy, RPG zawsze pozwala graczom na swobodę, dlatego twórcy nowej gry fabularnej nie narzucili im, broń Boże, jakiegoś stałego wzorca grania np. postacią Aragorna, a tylko wpletli w wizualne realia filmowe, fabularne założenia książki i te pochodzące z poprzedniego systemu, dodając do tego sporą garść naprawdę istotnej wiedzy o Śródziemiu.

 

W filmie animowanym opartym na książce, a mowa tu oczywiście o "Władcy Pierścieni", twórcy postawili sobie za cel przenieść jak najwięcej ważnych wątków książkowych w niezmienionej formie do bajkowej ekranizacji. Proces polegał więc na upraszczaniu fabuły i wizualnym odczytywaniu dzieła. Nie było żadnych większych "zamieszań" z dialogami, postacie zaś zachowywały się i robiły to samo co w książce. Jedynym, czego można było się przyczepić do tej adaptacji, był wygląd niektórych postaci. Mnie osobiście odpowiadali najzupełniej wszyscy bohaterowie, ale ktoś inaczej mógł sobie zawsze wyobrażać Legolasa czy Aragorna (to jest tak samo również problem filmu). Niestety, choć z początku animacyjna adaptacja wydaje się znakomitym przeniesieniem książki na mały ekran w postaci rysunkowej, szybko techniczna strona zaczyna nieco razić widza. Nie wiadomo bowiem, dlaczego postacie walczących wojsk w momentach zaczerpniętych z Dwóch Wież, wydają się dziwacznie pokolorowanymi statystami o mało płynnym ruchu. Bardziej przypominają szare tłumy słabo ruchawych aktorów, niźli wspaniałych rycerzy lub okrutnych Orków. Jasne, że mają stroje i broń w największym porządku, ale kolorystycznie są marni, a animacyjnie często mało przekonujący. Poza tym, główne postacie za bardzo się od nich odróżniają, jeśli chodzi o wygląd i nałożenie barw. Balrog natomiast przypomina lwa z biczem, z drugiej zaś strony Golluma wykonać chyba się nie dało. Podobnież jest z Hobbitami i większością ważnych postaci - są świetne. Film animowany naprawdę starał się być jak najbliżej książki. Objawia się to też w wyglądzie postaci: Sam przypomina grubego głupka, a Aragorn, doprawdy, choć dumny i wzniosły, nie grzeszy raczej urodą (z niektórych fragmentów dzieła można było taki jego opis wywnioskować). Historia Pierścienia jest pokazana w skrócie, ale dość zręcznie, a dalej fabuła strzela jak z bicza i leci przez najważniejsze wydarzenia, nie pomijając nic istotnego z naczelnego wątku Tolkiena. Mimo wszystko nie udało się niestety pokazać w filmie animowanym całego obrazu przygód Drużyny Pierścienia i chyba lepiej by się stało, gdyby ta kreskówka była serialem. Wtedy bliskość adaptacji byłaby jeszcze wyraźniejsza. Mimo to animowany Władca Pierścieni jest dziełem wartym uwagi, z pewnymi technicznymi potknięciami, ale jednak wykorzystującym bardzo ładną animację naczelnych postaci, mającym ładne tła i pełnym czysto książkowego uroku w wizualnym względzie. Film ten ma w sobie coś z sielskości "Hobbita", dlatego najlepsze sceny to właśnie te w Shire, kiedy zjawia się Gandalf i informuje Froda o Pierścieniu. Potem średnio udana batalistyka psuje klimat dzieła, a urwanie się taśmy w połowie historii powoduje wielki niedosyt i żal, że nigdy nie dokończono tej adaptacji książek Tolkiena.

 

[Ja dorzucę tylko jeszcze słów kilka od siebie - istotnie, dla mnie wykonanie adaptacji Bakshiego jest odstraszające. Nie uważam jednak, iż kreskówkowy "Władca Pierścieni" nie ma racji bytu. Swojego czasu zastanawiałem się, co by było, gdyby za tą powieść zabrali się specjaliści od Disneya. Wprawdzie należałoby się wówczas spodziewać zbytniego "ułagodzenia" historii i dostosowania jej do małoletniej widowni, gdyby jednak z tym nie przesadzono - efekt mógłby być ciekawy - dop. Equinoxe].

 

Kinowego Władcę Pierścieni, z jego żywymi aktorami, prawdziwymi plenerami i całą tą otoczką realności, nazwałbym już raczej książkową interpretacją. Dlaczego to słowo? Już od pierwszych scen w Hobbitonie przekonujemy się, że akcja musi iść do przodu, i że wszystkie, co ważniejsze wątki zostaną poruszone, ale dzieło to ma być przede wszystkim dobrym filmem, dlatego, kosztem naprawdę miłych momentów z książki, nie powinno widzów przynudzać ani zbytnio dezorientować, a tylko, idąc jednym, wytyczonym od początku torem, opowiedzieć z rzetelnością, wdziękiem i rozmachem historię Pierścienia tak, jakby to zdarzyło się naprawdę. I to założenie w pełni się udało, a że filmy te uważam za najlepsze w dziejach kina, to już inna sprawa...

 

Wszystko musiało też być uczynione tak, by miało wizualne poparcie w efektach specjalnych i doskonałych plenerach oraz wspaniałych lokacjach wyjętych jak gdyby prosto z dzieł Tolkiena. Pod względem wierności obrazów i wrażeń film nie odbiega od książki ani na milimetr. Zawsze pozostają to miejsca opisywane przez Tolkiena. Obecny tam wszędzie tolkienowski duch i klimat jest odczuwalny w każdej, najmniejszej nawet scenie. Mamy wrażenie, jakby to było nasze ukochane Śródziemie, o którym śniliśmy tak długo, a teraz możemy je zobaczyć naprawdę, bo jest już na wyciągnięcie dłoni. Wątek fabularny pozostał, mimo licznych zmian i cięć, również taki sam jak w książce. Choć całość z pewnością trzeba odbierać inaczej niż adaptację Bakshiego, bo posiada również elementy własne, pochodzące od samego reżysera, w pojedynczo oglądanych fragmentach jest taka sama jak książka. Filmowe słowa, gesty, zachowanie postaci i inne, wielokrotnie podczas późniejszego czytania powieści ukazują się nam tak, jak zostały pokazane w ekranizacji. Poszczególne sceny migają nam przed oczami i w końcu uznajemy tę wizję jako jedyną i słuszną i jest ona nam bliska podczas poznawania realiów Śródziemia. Jest to, moim zdaniem, bardzo miłe i przyjemne zjawisko [a dla mnie nieco mniej, bowiem stopniowo zabiera widzowi-czytelnikowi samodzielność w kreowaniu sobie własnej wizji Śródziemia - dop. Equinoxe]. Muzyka też w jakiś sposób interpretuje książkę, choć bardziej skupia się na zgraniu ze scenami z filmu, w związku z tym warto do czytania posłuchać sobie kompozycji Howarda Shore'a. Zapewniam, że da nam to jeszcze pełniejszy i wspanialszy obraz Śródziemia. Nie wiem jak to jest z licznymi utworami o Władcy Pierścieni nagrywanymi przez różnorakie kapele metalowe, ja jednak traktowałbym je raczej w charakterze fanowskiej ciekawostki, niekoniecznie związanej z założeniem pełnego oddania książkowego Śródziemia w muzyce czy w słowach (choć piosenkę Blind Guardiana wprost ubóstwiam).

 

Film posiada pewne istotne założenia w konstrukcji postaci, które, jako decyzje ekipy planującej, okazały się w rzeczywistości doskonałymi pomysłami na wzmocnienie pod różnymi względami pewnych wątków historii. Chodzi tu o wzmocnienie dramatyczne lub, po prostu, zbliżenie bohaterów i ich przygód do wyobrażeń współczesnego widza. Zacznę od naszego ukochanego Froda, który jest tego wyraźnym przykładem. W książce, w czas urodzin Bilba Frodo kończy 51 lat. Całkiem spory wiek, nawet jak na Hobbita! Dlatego Frodo powinien kojarzyć się nam w książce z dorosłym i zdecydowanym mężczyzną, który podejmuje swoją misję, pokonując własne przyzwyczajenia i przywary, jakich nauczył się w czasie, który już przeżył. To Merry i Pippin pełnią w powieści rolę hobbickich młodzików. Sam natomiast jest raczej pociesznym głupkiem, choć o wielkim sercu (bardzo kojarzy mi się tutaj niesforny Kubuś Puchatek). Role Hobbitów w filmie, choć pozornie takie same, jednak dość mocno się zmieniają. Frodo to raczej młodzieniec i taki pozostanie już do końca, pomimo przemijającego czasu. Filmowy Władca w pewien sposób traktuje w wątku niziołka o dojrzewaniu, w książce natomiast Frodo przełamywał przyzwyczajenia i słabość nie wynikającą z młodego wieku, ale z jego natury, niezdolnej w założeniu do podejmowania trudnych wyzwań. Filmowy motyw jest znacznie bliższy naszym czasom, ale wcale nie tak daleki od Tolkiena. Frodo tak samo odczuwa korupcję Pierścienia i stawia czoło tym samym trudnościom co w książce. Jest tak samo słaby i zrezygnowany, w taki sam sposób odczuwa zwątpienie i ból. Sam, jako jego wierny sługa, nabiera natomiast sporego aspektu heroicznego. W książce, owszem, niejednokrotnie odnajdywał się w sytuacji, w której jego szybkie i zdecydowane działanie ratowało skórę jego i jego pana. Ale w międzyczasie wielokrotnie potwierdzał swoją hobbicką naturę, mówiąc o jedzeniu, o tym co powiedziałby stary Dziadunio na to czy tamto, itd. W filmie również odnajdziemy takie przemiłe fragmenty, jednak Sam wyraźniej zmienia nam się na naszych oczach - nie tylko dorośleje, ale wręcz odkrywa w sobie bohaterską naturę. "Samwise the Brave", można by powiedzieć. Sam posiada cechy prawdziwego wojownika, choć jest gruby i nieobyty z mieczem. I to go wyróżnia spośród innych postaci Hobbitów. Merry i Pippin w filmie zasadniczo nie są dalecy od książkowych pierwowzorów, poza jednym elementem. Są zdecydowanie mniej krewnymi Froda, a bardziej jego nowymi przyjaciółmi w podróży. Wspierają go, bo jest im bliski, a przecież nie wiedzą, co ich czeka w dalszej części tej przygody (szczególnie Pippin wydaje się tutaj błogo nieświadomy do czasu, gdy życie złoi mu skórę). Takich elementów w filmie można odnaleźć wiele.

 

Peter Jackson skorzystał z bardzo interesującego wątku, podsuniętego zresztą przez Tolkiena, ale napisanego dopiero w scenariuszu. Chodzi o postać Golluma. Gollum w filmie ma nie tylko dziwny zwyczaj zwracania się do siebie per "mój ssskarbie" (podobnież mówi i do Pierścienia), ale też posiada podwójną osobowość (to zresztą wykorzystane zostało w także karciance Władcy Pierścieni, gdzie mamy postać Smeagola po dobrej stronie i Golluma służącemu złu). Gollum rozmawia sam ze sobą i co raz zmienia poglądy na pewne sprawy. To bardzo efektowny motyw i naprawdę świetny, jeśli chodzi o ukazanie tego stwora z pewnego, nieco bardziej psychologicznego punktu widzenia. Wielkie, ogromne brawa dla reżysera za ten pomysł!

 

Filmowy Boromir nabrał, moim zdaniem, nieco więcej ogłady i mądrości, za to w momentach kluczowych i dramatycznych (kuszenie Pierścienia), aktor doskonale wyraził czystą furię wojownika, który chce wykonać to, co wydaje mu się słuszne dla niego samego i jego ideałów. Ten akurat motyw jest czysto książkowy. Boromira filmowego polubiłem zresztą znacznie bardziej od tego z kreskówki. Tam był prostym wikingiem z kłopotami na tle nerwowym, tutaj jest dumnym, ale nie pozbawionym wad człowiekiem, zaślepionym żądzą posiadania siły możnej urzeczywistnić jego cele. Ciekawy jest też element jego przyjaźni z Aragornem. Boromir, choć uparty, nabiera szacunku do swego króla, a w ostatecznej scenie śmierci wyznaje mu wierność i wielkie oddanie. Tego momentu chyba najbardziej brakowało w książce i doskonale się stało, że filmowcy zdecydowali się go pokazać [czekaj, czekaj - jak to - brakowało???? Wybacz, ale nie rozumiem... - dop. Equi] [Ano tak to, że moment ten był o wiele bardziej rozbudowany w filmie i, zwyczajnie, ładniejszy. Nawet Tolkiena można poprawić, jak się okazuje, i nie ma co tutaj wyrywać sobie włosów z głowy : - dop. Jarl].

 

Faramir w ekranizacji stał się być może bardziej nieprzychylny misji Hobbitów, ale zachował cały swój spokój i rozwagę, jakimi emanował dla mnie w książce. Choć Faramir nie daje się szybko przekonać o celu misji Froda i wiedzie go potem do Osgiliath, by zwrócić go wraz z Pierścieniem Namiestnikowi Gondoru, ostatecznie jego przemiana następuje bez użycia gniewu, a rozwaga przychodzi w momencie, w którym nie jest za późno, aby pozwolić Frodowi odejść i dopełnić jego misję. "Mam dwóch niziołków i armię ludzi na moje rozkazy. Pierścień Władzy w zasięgu mej ręki". Te słowa szczególnie zapadły mi w pamięć, jako wzięte prosto z powieści. Z kolei innych, z oczywistych względów uczynienia Faramira, mimo wszystko bardziej podatnym na wpływ Pierścienia, zabrakło: "Nie podniósłbym Go, nawet gdyby leżał na ziemi". Faramir, choć nieco okrutny, promieniuje rozwagą i w kilku scenach wyraźnie zastanawia się nad sprawą Froda, mając wyrzuty sumienia. W jego oczach widać niepewność i wpływ nie przekonanego serca. To jedne z lepiej zagranych scen w Dwóch Wieżach.

 

Odejście Froda od Drużyny to kolejna interesująca scena, w której reżyser zdecydował się ukazać ojcowsko-synowskie relacje Froda z Aragornem, jakich nie mogliśmy doświadczyć w książce. Wcześniej dla Hobbitów podporą i przewodnikiem był Gandalf, jednak gdy go zabrakło, to Aragorn przejął na siebie brzemię opieki nad Drużyną, a więc i nad słabowitymi niziołkami. To dlatego Sam mówi do Froda, że Obieżyświat zadba o resztę, kiedy oni będą szli w kierunku Góry Przeznaczenia. Motyw na Amon Hen odzwierciedla, jak wiele rozwagi i samozaparcia miał Aragorn w stosunku do skarbu Froda. Reżyser i jego, podobnie jak Galadrielę i Gandalfa, a później Faramira oraz, oczywiście, Golluma, poddał wpływowi Pierścienia. Kiedy Aragorn odpiera te wołania, puszcza Froda wolnego, ponieważ rozumie w głębi serca, że taki obrót rzeczy musi zaistnieć, aby misja jego przyjaciela powiodła się. To Frodo musi sam stawić czoła zadaniu - oni będą potrzebni gdzie indziej, zaś jego własna droga zawieźć go musi do Gondoru, a nie ku Mordorowi. Ta scena jest czysto filmową, to znaczy, że nie było podobnego momentu w książce, ale fani wdzięczni są reżyserowi za napisanie jej na potrzeby ekranizacji.

 

Filmowa Galadriela nieco bardziej odróżnia się od tej książkowej, szczególnie w kinowej wersji Drużyny Pierścienia. Na DVD, w rozszerzonym wydaniu oglądamy ją życzliwą Drużynie, kiedy rozdaje dla nich dary i błogosławi im w drodze. Jednak w scenie ze zwierciadłem objawia swoją moc, pod wpływem korupcji Pierścienia. Niektórzy lubią tą scenę, inni uważają, że Galadriela jest w niej nieco zbyt okrutna dla Powiernika, ale przecież, gdy mówi w końcu, że przeszła próbę, a potem wspiera Froda w jego postanowieniu, oglądamy ją już przemienioną i pogodzoną z losem. To także motyw spoza Władcy Pierścieni, ponieważ, jak wiadomo, w tym momencie Valarowie pozwolili Galadrieli odpłynąć na zachód z innymi Elfami.

 

Hugo Weaving zinterpretował postać Elronda bardziej jako wojownika o wiedzy mędrców, a nawet elfickiego króla, niźli tego książkowego filozofa, który miał w sobie pewność i stanowczość połączoną z naturalnym wdziękiem i spokojem Elfa. W filmie Elrond jest bardziej surowy [za surowy i konsekwentny to on nie jest, kiedy od razu pozwala hobbitom wziąć udział w Misji... :))) - dop. Equi] i pewny swych decyzji. To go wyraźnie w dalszej części zmienia. Nowy wątek z Arweną jest o tyle ciekawy, że obserwujemy w nim wewnętrzne zmagania Elronda. Mistrz z Rivendell lęka się o swoją córkę i kocha ją jak każdy normalny rodzic. Arwena w końcu jednak nie ustąpi przed swym postanowieniem, a ten poprze ją w jej zabiegach, aby pozostała z Aragornem w Śródziemiu i cieszyła się własnym szczęściem. Bardzo podoba mi się czysto książkowa interpretacja, dotycząca w filmie krainy Rohanu, ale nie tylko jako lokacji, lecz ludzi żyjących w tym kraju. Theoden, Eowyna, Eomer, a nawet paskudny Grima, wszyscy oni są wyraźnymi książkowymi odbiciami, natomiast aktorzy wnoszą w nich pewną świeżość i niemalże szekspirowski duch, który dodaje dramatyzmu tym rolom i nadaje im niesamowitej realności. Szczególnie wierny Eomerowi był Karl Urban, grający jako urodzony wojownik i przywódca o duszy cywilizowanego dzikusa dążącego do słusznej walki, ale też bardzo mądrego w swoich postanowieniach i w działaniu. Eowyna tchnęła do filmu również nieco kobiecej wojowniczości i siły ducha. Poza tym jej naturalne piękno pozwala aktorce jeszcze głębiej wejść w rolę i stać się surową rohańską księżniczką na oczach widza. Oglądać Mirandę Otto w tej roli jest prawdziwą przyjemnością. Bernard Hill, natomiast, to aktor o wielkim kunszcie i doświadczeniu. Całe zresztą starsze pokolenie filmowych gwiazd prezentuje sobą szczególnie wielką aktorską moc we Władcy Pierścieni. Są to doskonali Saruman i Gandalf (Christopher Lee i Ian McKellen), Bilbo Baggins (Ian Holm), oraz właśnie wspomniany król Theoden, władca Marchii.

 

Filmowy Aragorn wyraźnie podlega przemianie, którą Tolkien zaznaczył na jego postaci w książce. Najpierw jest zaniedbanym wędrowcem, czatownikiem podróżującym wśród pól. Hobbici nie mają powodu mu ufać, a idą za nim tylko dlatego, że sami mają kłopoty na drodze i potrzebują przewodnika [ale, jak dla mnie, to trochę sztuczne; owszem, są w potrzebie, ale Tolkien nie bez kozery umieścił w powieści motyw z, niejako, "listem uwierzytelniającym" - dop. Equi] [W filmie nie było na to czasu - dop. Jarl]. Powoli klaruje się jednak z niego dojrzały i rozważny przywódca, szczególnie, kiedy musi przejąć po Gandalfie przewodnictwo nad Drużyną. W Dwóch Wieżach, gdy ponownie spotyka białego czarodzieja, nie kwestionuje ani razu jego mądrości i wykonuje jego polecenia z czystą pokorą, zupełnie tak, jakby słuchał rad mądrzejszego ojca. Widać, że Gandalf bardzo mu pomaga i podtrzymuje go na duchu, bowiem, szczególnie w książce, Aragorn miał rozterki dotyczące własnych decyzji, które wpływały na los członków Drużyny. Później Aragorn jest już nie tylko przewodnikiem grupy, ale i wodzem ludzi. Powoli objawia się jego wojownicza natura i pewność siebie, a zarazem spokój i zimna krew królów. W trzeciej części będzie to już władca, prawdziwy król, któremu poddani będą bezinteresownie ufać i wierzyć w jego mądrość i siłę. Aragorn również, dzięki motywowi z Arweną, księżniczką Elfów, przypomina nam bohatera rycerskich eposów, podejmującego trudne wyzwania dzięki sile, jaką daje mu miłość. To bardzo mądra i słuszna interpretacja tej postaci, jak najbardziej wpasowująca się w realia Tolkiena.

 

Pozostaje nam jeszcze motyw Gimlego, bardzo odmienionego na potrzeby filmu. Już w pierwszej części krasnolud objawiał skłonność do dowcipkowania, a w Dwóch Wieżach pogłębiła się jego przyjaźń z Legolasem i Aragornem, a humor jeszcze bardziej poprawił. Jest to typ bohatera mającego ciągłe kłopoty i znajdującego się zdecydowanie w niesprzyjających sytuacjach i warunkach, ale zawsze kwitującego swoje niepowodzenia z humorem i wigorem godnym dumnego krasnoluda. Legolas w filmie jest za to coraz bardziej człowiekiem, kiedy obcuje dłużej z Aragornem, choć wciąż nie może zrozumieć boleści śmierci i bólu straty, rzeczy tak bliskich ludziom i innym istotom (sceny w dolinie Dimrilla, po upadku Gandalfa i na Amon Hen, gdy umarł Boromir, szczególnie obrazują jego niezrozumienie i żal [fakt, na Amon Hen wyraz twarzy Orlando Blooma bardzo zapadł mi w pamięć - dop. Equi]). W Helmowym Jarze decyduje się stanąć, wbrew logice i strachowi, do beznadziejnej walki o wyzwolenie i później nie waha się już aż do końca, dzielnie wspomagając swoich przyjaciół w ich bojach. Rozszerzony motyw Arweny dotyka, poza tematem samej miłości i poświęcenia, także elementu nostalgii przemijania i nadchodzących zmian. Objawia się to szczególnie w Dwóch Wieżach, przy okazji scen, w których widzimy odchodzenie Elfów. To bardzo tolkienowski motyw, który został w książce zarysowany szczególnie pod koniec trylogii, gdy bohaterowie wracali do domu po długiej podróży i wszędzie napotykali ślady niedawnej jeszcze bytności elfiego ludu.

 

Nazgule, tak jak w książce, nie są dla Froda tylko bólem i zapowiedzią udręki, ale też wyzwaniem i zapachem pokusy, który zmusza go do włożenia na palec Pierścienia i poddania się woli Saurona. Na Amon Sul Frodo po raz pierwszy zetknął się z ich okrutnym wpływem i ze zdwojoną wolą Pierścienia. Potem działo się to na Martwych Bagnach i w Osgiliath. Choć ostatnia z wymienionych scen nie należy do książki, w pełni obrazuje męki, jakim Frodo był poddany, kiedy Nazgule pojawiały się w pobliżu. Są one symbolem jego pokus i strachów, które każą uciekać do pozornie łatwiejszych i lepszych rozwiązań. Tutaj również pokazał nam się heroiczny wpływ Sama, który wyratował Froda z opresji i podniósł go na duchu, choć przecież wiedział dobrze, że droga przed nimi była jeszcze daleka i mogła się skończyć zupełnie inaczej od tego, jak to bywa zwykle w bohaterskich opowieściach...

 

 

 

Autor: Jarlaxle

email: bregan@poczta.valkiria.net