|
NADZIEJA
"Ku Granicy" II.VI
Dla Sol, co bledną przy niej gwiazdy
W jaskini rozszedł się cichy, przytłumiony, jednak dla uważnego ucha, dobrze słyszalny jęk. To na pewno był jęk bólu albo może też senne westchnienie... Jonnel podniósł się z posłania i dorzucił spory szczap do ledwo tlącego się już ognia, po czym rozpalił go na nowo. Drzewa przynajmniej mieli w zapasie. Gorzej było z żywnością, która kończyła się nieprzerwanie od miesiąca i wciąż było jej coraz bardziej brak. Teraz całej kompanii pozostał już tylko jeden niecały toboł mięs i chlebów, a jeśli chodzi o wodę, musieli ją czerpać z oblodzonych strumieni i podgrzewać na ogniu.
-Cóż to za nienawistna kraina, w której nie znajdziesz żywego stworzenia w promieniu setek mil? - zastanawiał się po raz kolejny już Jonnel, popatrując, czy wszyscy są szczelnie przykryci i ogrzani.
Nie jesz i nie sypiasz, Jonie. Ale ile jeszcze starczy ci sił do tej beznadziejnej drogi?
- pytał sam siebie w myślach.
Jon wielokrotnie zapatrywał się w ogniu. Czuł, jakby gubił w tym chaotycznym obrazie żywiołów swoją duszę i serce. Jakby ogień odzwierciedlał jego najskrytsze uczucia i pragnienia, ale nie te wysokie, które tylko czasem odnajdywał w sobie, ale te częste i jak najbardziej pierwotne. Czy stał się zwierzęciem podatnym na wołania najprostszych i najstarszych żądzy? Czy raczej był tak silny, jak jemu samemu się wydawało i jak mówili mu inni? Albo stał się słabeuszem na duchu, pragnącym własnymi cielesnymi możliwościami zatuszować swoje kalectwo duchowe? Nie. Jon odrzucił tą myśl zaraz, gdy tylko przyszła mu do głowy. Jego natura i przywiązanie do ognia nie brało się z natury ciała, ale z jego duszy. To, czym się stał, musiał zaakceptować tak, aby nie zadręczać się więcej równie niepotrzebnymi rozważaniami.
Czarnowłosa czarodziejka podniosła się cicho na posłaniu. Chciało jej się pić, więc sięgnęła po bukłak z zimną już w tej chwili wodą. Jaskinia była wąska, oświetlona na obrzeżach, ale głęboka dalej i niknąca za załamaniem skalnym. Tam w głębi rozchodził się przyjemny blask nadzwyczajnej księżycowej poświaty. Tam było wyjście do nieznanego świata. Tutaj był ich azyl i schronienie. W jaskini było chłodno i dosyć wilgotno.
Ostatnio, dzięki pomysłowości Korino, znaleźli sposób na zrobienie pożywienia z igieł drzew i z soku pod korą, ale to nie wystarczało, by zaspokoić głód śmiertelnie znużonych wędrowców. Wrona posilała się teraz właśnie napojem z tych igieł dodanym do wody. Nie mieli już wina. To czasem pomagało się rozgrzać, choć przecież Jon i tak rozpalał ogień. Ale to grzało od środka, jak mówił Korino i wszyscy przyznawali mu rację. Wygłodzeni, bladzi i szczupli. Nie wyglądali tak, kiedy wyruszali w tę podróż. Nie zdawali sobie, że zajdą tak daleko, i że nic nie znajdą...
Czarownica poszła spać. Przez pewien czas znów panowała cisza, mącona tylko pełganiem ogni na szczapach drewna i nadzwyczaj łagodnym kołysaniem wiatru do snu, dochodzącym z zewnątrz. Jonnel bał się, że wkrótce pochwyci go ten urok senności i zostawi towarzyszy z obozu na ewentualność śmierci z zamarznięcia.
I znowu usłyszał ten jęk. Dochodził z obrzeży ogniska, spod koców. To musiała być Sol. Znowu coś jej się śniło. A może to było tylko westchnienie? Może płakała, przykryta skórami lub wzdychała, bo nie mogła zasnąć? Jonnel podszedł, aby to sprawdzić. Jego siostra leżała pod grubym przykryciem, ale miała otwarte oczy, wywnioskował więc, że nie śpi. Kiedy jednak zbliżył się i zobaczył, że nie reaguje na jego obecność, przerażony począł nią potrząsać i wołać do niej, by się zbudziła. W jej ogromnych, wodnistych oczach ujrzał w pewnej chwili nie tłumione przerażenie i rozpacz. Dopiero gdy krzyknęła, puścił ją i przywarł plecami do ściany zwężonej w tym miejscu jaskini. Po karku spływały mu kropelki ze stropu. To ogień roztapiał zaległy tutaj przed wiekami lód. Sol rozpłakała się cichutko zaraz po przebudzeniu.
-Sol, to ja. Nie bój się. Co ci się śniło?
-Wrony i ogień. Wydłubywały mi oczy, a ogień płonął i wołał, że moje przeznaczenie jest z nim związane. Coś... czyjaś obecność. Och, to było straszne, Jon, bo widziałam tam moich bliskich, którzy cierpieli tak samo jak ja... I też wrony dziobały ich po oczach... I wszyscy płonęli, zupełnie jak... w klasztorze.
Dziewczyna uspokoiła się i przykryła kocem, kiedy opowiedziała cały swój sen. Widać przywykła już do koszmarów. Jon podszedł i otulił ją szczelniej zewnętrznym kocem.
-To tylko sen. Kolejny, nic nie znaczący, głupi sen. - chyba wydawał się mniej pewny siebie niż ostatnio, kiedy mówił te słowa.
-Kogo widziałaś, Sol? - zapytał skulony w przeciwległym kącie, prawie niewidoczny w cieniu Łowczy.
Dziewczyna popatrzyła w oczy Jonnela, a ten uśmiechnął się i ponaglił ją spojrzeniem. Widać było, że też pragnie otrzymać odpowiedź. Zdziwił się jednak, że jego wuj nie spał tej nocy tak jak on. Wydawało mu się, że słyszał wcześniej jego miarowy oddech. Może to Sol zbudziła go swym stłumionym krzykiem?
-Sol? - Łowczy mówił ciepłym głosem, ale nawet nie poruszył się z miejsca, by się do nich przybliżyć.
Sol wciąż patrzyła w oczy Jona. On spojrzał na nią, a potem skierował wzrok ponad jej głową i utkwił go w wuju siedzącym w rogu jaskini.
-Widziałam ciebie, Łopian. - powiedziała i wybuchła znów płaczem.
-Nie bój się, Sol. - powiedział nagle Łowczy, a jego ton sprawił, że Jon na powrót podniósł głowę. -Mnie też to się śniło i myślę, że widzenia te więcej nam mówią, niż potrafimy sami wytłumaczyć. W każdym razie, teraz już nie tylko ty jesteś obarczona podobnym brzemieniem. Dobrze pamiętam ten sen. Śniłem go przed chwilą.
-Nie wiem, czy to ją pocieszy, wuju. Naprawdę śniłeś to samo?
-Tak mi się wydaje. Śpij już, Jonnelu. Połóż się obok swojej siostry i przytul ją do siebie, aby się uspokoiła. Jeśli mamy tutaj przeżyć, musimy dbać o własne siły. Ognia nie musisz pilnować. Będzie pełgał do rana. I mów mi Łowczy.
-Dobrze, Łowczy. Chociaż jesteś mi bliski i nie pomyślałbym nigdy, aby się ciebie wypierać jako mego wuja.
Wypierać może i nie, ale z pewnością kiedyś mi zaszkodzisz, synu. - Łowczy wiedział, że długo jeszcze będzie rozmyślał nad przeżytym koszmarem i nad tym, że znów wyobrażał sobie wizję Sol równocześnie z nią samą. To oznaczało, iż musiał zważać na każdy kolejny krok i na wszystkich członków wyprawy, a szczególnie niektórych, którzy w jakiś sposób objawili mu się we śnie. Znaki tego widzenia nie były bowiem trudne do rozszyfrowania.
Jesteś moim synem i nie przestanę cię kochać, Jonie, tak samo jak nie przestanę kochać Sol.. - Łowczemu zdawało się, że już dawno to postanowił.
Przykrywszy się szczelnie kocem, zapadł w sen, aby mieć siły na następne trudne dni, ale spał z mieczem w dłoni, by w razie potrzeby posiadać go w pogotowiu.
Korino wypatrzył ślady jakąś godzinę wcześniej. Teraz posuwali się stale naprzód pod górę, narażając na ostre podmuchy wiatru i niebezpieczeństwo lawiny, ale perspektywa odnalezienie prawdziwej zwierzyny w tych stronach była dla każdego członka grupy zbyt kusząca, aby ktokolwiek mógł ją teraz zignorować. Mimo to Łowczy zaniepokoił się, ponieważ rozpoznane ślady z pewnością należały do wilka, który musiał tamtędy przechodzić jakiś dzień przed nimi. Sądząc z ostatniego spotkania, mógł to być ten sam stary wilk, którego Łowczy za nic nie chciałby zabić, nawet na tym bezludnym pustkowiu. Widać też było, że wilkowi gdzieś bardzo się spieszyło, dlatego wątpliwym było, czy idąc takim tempem, jeszcze mogli go dogonić, choć i tak mieli szczęście, że trafili na te odciski tam, na skraju lasu. Od tego czasu poruszali się zawsze tym śladem, nie gubiąc przy tym ani razu wytyczonego
kierunku. Ku głębokim zdumieniu Łowczego, wilk, podobnie jak oni wcześniej, cały czas szedł na północ. Nawet Sol bardziej zainteresowała się całą sytuacją, kiedy Korino powiedział jej, że na kolację będą mieli wspaniałe mięsko z wilka i białą skórę do okrycia się na noc, którą specjalnie zbój zamierzał podarować właśnie jej. Jonnel oczywiście nie omieszkał zastrzec rzezimieszkowi, by ten trzymał się z daleka od jego siostry i wykonywał tylko to, co niezbędne, aby czuła się dobrze. Znaczyło to, iż nie życzył sobie, by ten zabijał dla niej wilka. Droga pod górę, prawie na sam szczyt, gdzie zapewne prowadziły ślady, mogła okazać się niebezpieczna, bo pełna była nierówności i nagłych spadków terenu, natomiast nie istniała żadna ścieżyna okrężna, którą dałoby się przejść na drugą stronę góry bez narażania życia. A oni zawsze musieli iść tak, jak teraz szli - przekraczając kolejne górskie pasma i mając nadzieję, że wkrótce ujrzą na horyzoncie coś więcej niż tylko kolejnych umarłych bogów zalegających na ziemi jako wzniesione ku niebu garby. Korino pomagał iść w trakcie wyprawy Solenn, a Jonnel opiekował się Wroną, choć z wielką niechęcią pozostawiał samemu Łowczemu przedni zwiad. Ludzie zbira natomiast, znużeni i rozgoryczeni bardziej nawet niż nieobecny już bard Alyn na początku wyprawy, mimo wszystko dziarsko szli dalej, bo teraz już wiedzieli, że nie mają powodu, dla którego mieliby się wycofać i maszerować w powrotną drogę. Łowczy wiedział, że gdyby nie Jonnel, wkrótce zaczęliby się zabijać o własne mięso do zjedzenia i nie zawahaliby się pewnie też pomordować wszystkich innych. Ale Jon, jak na młodzieńca był bardzo surowy i wymagający i nawet Korino bał się go wyraźnie, dlatego nigdy nie wchodził mu w drogę. To bardzo pomagało utrzymać porządek w szeregach tej, jakże niespójnej drużyny.
Kiedy jednak nadeszła zamieć, przed którą schronili się pod nawisem skalnym w niewielkiej grocie, wszelkie wilcze ślady zniknęły i choć Korino szukał ich długo, więcej już nie odnaleźli w tej okolicy znaków obecności wilka czy jakiejkolwiek innej zwierzyny. Mogli tylko iść na północ, tak jak to wcześniej czynili, i mieć nadzieję, że wkrótce ujrzą krainę bardziej szczęśliwą od tej, w której się akurat znaleźli, lub że bogowie przyjmą ich do swojego królestwa w nagrodę za to, że jako nieliczni doszli tak daleko w drodze ku granicy świata. O ile, oczywiście, ci bogowie jeszcze istnieli i byli przychylni ich podróży.
To była największa klęska od czasu wyruszenia. Pierwszego dnia od momentu znalezienia śladów spadła na nich nagle druga śnieżyca i rozpędziła grupę po całej dolinie, w której mieli zamiar razem szukać miejsc dogodnych na obozowisko. Kiedy wszyscy w końcu się odnaleźli - a tym razem najdłużej szukano jednego z ludzi Korino - okazało się, że zła widoczność uniemożliwia odpowiednie wybranie dalszej drogi. Nikt nie wiedział już, gdzie jest północ, a gdzie południe, bo znaleźli się u stóp ogromnego lasu, a dolina rozpościerała się na wszystkie strony i wszędzie niknęła między górami, dlatego ciężko było też ustalić, skąd dokładnie przyszli i gdzie mają dalej iść. Przeczucie Łowczego było jedynym wskaźnikiem, któremu musieli zaufać. Jonnel był pełen przekonania, że wkrótce znajdą dobrą drogę, ale Łowczy wiedział, że trzeba kierować się tam, gdzie jest las, ponieważ z góry, gdy spoglądał na dolinę, zapamiętał jeden z tychże lasów na ich planowanej drodze. Nazajutrz byli już zgubieni. Skończyło się jedzenie, a na dodatek ktoś wygubił podczas przeprawy z zamiecią wszystkie bukłaki, jakie mieli na stanie. Został tylko jeden, pusty, z którego wszyscy musieli się posilać po naczerpaniu wody. Zanim odnaleźli źródło, minęły długie godziny, a gdy zapadł zmrok, tylko Jonnel i Łowczy jeszcze wędrowali po okolicy, szukając niestrudzenie dobrej drogi i choćby najdrobniejszego znaku jakiegokolwiek życia w tej zasypanej śniegiem kniei. W niektórych miejscach zaspy przekraczały wysokością trzech ludzi stojących jeden na drugim, a czasem ich głębokość była nad wyraz niespodziewana, o czym obaj wielokrotnie się przekonali. Dlatego ciężko im było się poruszać dalej, a bez dokładnego kierunku i dobrej drogi, a przede wszystkim bez jedzenia, nikt nie mógł oprzeć się przekonaniu, że są to ostatnie dni jego życia, i w końcu dotarł do kresu swej drogi.
Tej nocy ludzie Korino pomstowali na Jona, kiedy nie było go w obozie i grozili Sol, że zabiją ją i jej brata, aby ich upiec i zjeść, a czarownica da im dzieci, które później też posłużą im za pożywienie. Zaś, jeśli okaże się bezpłodna - mówili. -...to ją również ze smakiem schrupiemy. Czasem zamieniali ze sobą role obu kobiet, co jeszcze bardziej ją irytowało.
Sol tym razem była jednak silniejsza w duchu niż zwykle. Nie zważała na obelgi, a gdy jeden z rzezimieszków próbował jej dotknąć, przejechała mu swoim łukiem po twarzy i rozcięła lewą brew. Gdy do obozowiska wróciła Wrona niosąca naręcze drew, zgraja zaraz uspokoiła się i dała dziewczynie spokój aż do nastania dnia, kiedy wrócili zwiadowcy i trzeba było dalej zbierać się do drogi. Łowczy spojrzenia tej bandy i rozumiał, że nie powinni zostawiać Sol samej ze zgrają Korino i z czarnowłosą czarownicą, ale ufał już bardziej jej niż łotrowi, a jego i Jona potrzebował do szukania śladów i odnajdywania dogodnej drogi w terenie. Teraz ich życie wisiało już na włosku i Łowczy był zmuszony podejmować trudne decyzje, aczkolwiek wiedział dobrze, że te zbiry były już na tyle zdesperowane, że nie zawahałyby się zabić i upiec kogoś z grupy dla zaspokojenia swojego głodu, gdyby im na to pozwolić.
Kiedy Łowczy maszerował przez las razem z Sol na czele pochodu, Jon dopędził ich i zdyszany wysapał, że jeden ze zbójów postanowił wrócić do domu, a reszta, choć go pierwej wyśmiała, poważnie zastanawia się, czy by nie uczynić tego samego.
-Co w tej sprawie postanowił Korino?
Jonnel wzruszył ramionami.
-Powiedział, żeby szli, i że to jest ich życie i ich wybór. Zbójcy zawsze byli wolni. On ma zamiar jutro znaleźć zwierzynę i porządnie się najeść. Oni, jeśli się teraz wrócą, odnajdą tylko śmierć. Tak powiedział.
Łowczy w milczeniu skinął głową.
-Twój przyjaciel w pewnym sensie ma rację, ale nie wiadomo, czy i my nie zginiemy, Jonie.
-Łopian? Myślę, że widziałam znów tego wilka. - przerwała nagle rozmowę Solenn.
-Gdzie, Sol?
-Tam, między drzewami.
-W którą stronę biegł? - zapytał zaciekawiony Jon, cały czas się rozglądając.
-Chyba na tyły, w przeciwnym kierunku do naszego.
Łowczy zaniepokoił się tylko na chwilę.
Pół godziny później usłyszeli gdzieś daleko za sobą przeraźliwy krzyk, a potem trzy regularne wycia, które oznaczały, że Korino stracił kolejnego wiernego zbója w swojej kompanii. Jednak Łowczy zabronił komukolwiek myśleć o powrocie. Bał się niepohamowanych żądz tych ludzi i ich możliwej chęci zjedzenia człowieka, a zresztą, teraz było już za późno na cofanie się. Nie zaskoczyło go, że wilk skorzystał ze sposobności i ucapił nierozsądnego rzezimieszka. Jeśli mają coś znaleźć przed sobą, dotrą tam, a jeśli nie, nawet tyle mięsa, co z jego ciała i z wilka nic im nie pomoże. Tą myślą podnosił niejako na duchu Jonnela i Solenn, zastanawiając się sam, ile jeszcze sił mu wystarczy, aby iść dalej.
Tej nocy, w świetle księżyca odnaleźli polanę, gdzie szybko zapłonął wielki ogień, przy którym wszyscy mogli się wreszcie ogrzać do woli. Sol zasnęła już trzy godziny temu i od tego czasu Łowczy niósł ją na plecach. Wrona chyba również nie udawała zmęczonej i tym razem to Korino musiał eskortować ją aż do obozu. Z pozostałych ludzi zbira jeden odłączył się samowolnie i prawdopodobnie został zabity przez białego wilka, a drugi rzekomo poszedł poszukać tamtego i zobaczyć, co mu się stało i dotąd jeszcze nie wrócił ze swojej wyprawy. Korino mówił, że obaj umówili się, że zawrócą i poszukają wyjścia z tej beznadziejnej drogi, ale zaznaczył też, że ci akurat byli najmniej rozgarnięci z jego watahy. Jonnela zbytnio nie obchodził los tamtych dwóch. Inni odłączali się już na początku, zabierając ze sobą strudzone
konie, które w takim terenie nie miały żadnych szans. Dlatego toboły musieli nieść sami niemalże od początku wyprawy. Teraz spośród ludzi Korino pozostało już tylko siedmiu łotrów. Dla Łowczego było to o siedmiu za dużo. Tej nocy jednak zachowywali się spokojnie, bo większość z nich pamiętała jeszcze oparzenia, które potrafiły im zadać ręce ich pana. Korino milczał, wpatrzony w ogień, ale widać było, że jest jakiś nie swój. Łowczy po raz pierwszy zauważył, że zbir wyraźnie krępuje się w bliskiej obecności czarownicy. Ta spała wygodnie na posłaniu obok i tylko jej płaszcz z piór świadczył, że to na pewno ona leży tam, przy ogniu, po drugiej stronie.
Korino po raz ostatni sprawdził toboły, gdzie kiedyś było jedzenie.
-Nie ma nic.
Milczeli. Nikt nie musiał potwierdzać tego faktu. Pozostała im woda w jednym bukłaku i odrobinka nadziei, którą niektórzy jeszcze zachowali w sercach.
-Wydawało mi się jednak, że powinien zostać jeden kawałek mięsa, który od początku odkładałem. Pieczony. Szybko by się nie zepsuł. Chyba jeleń...
-Co sugerujesz, Korino? - zapytał nagle wyrwany z rozmyślań Jon.
-Może mi się wydawało.
Łowczy powoli zaczynał nabierać podejrzeń. Wyglądało na to, że ludzie zbója mieli obecnie lepsze samopoczucie niż inni.
-Korino, czy twoje zbiry nie ukradły nam przypadkiem mięsa z toboła? - spytał cicho.
-Hmm... Malahm mógł zabrać trochę na drogę.
-Jak to, zabrać?!? - Jon zerwał się z posłania i bez najmniejszego szwanku przekroczył ogień. -Czy wiesz, że przez tych twoich żałosnych głupców wszyscy poumieramy?!
-To był tylko jeden kawałek mięsa, panie... Zresztą nie wiem...
-Teraz nie mamy już NIC! Lepiej upewnij się, czy żaden z twoich kamratów nie podbierał nam zapasów w trakcie drogi! Och, mogłem się domyślić. - Jon o mało nie wyszarpał swoich jasnych włosów. -Dobrze ci radzę, Korino...
-Nie zamierzam się tobie przeciwstawiać, panie. - Korino pokornie podniósł się z posłania, po czym, odprowadzany uważnymi spojrzeniami Jona i Łowczego, zbliżył się do swoich rozbójników i, kopnąwszy jednego w żołądek tak, że ten aż zwinął się z bólu, dał potężny cios w twarz drugiemu, a trzeciemu złamał dłoń, gdy ten próbował się zasłonić przed kopniakiem. Reszta uciekła w popłochu w stronę lasu, nie pytając nawet o powód tej nagłej agresji u wodza.
-Czy to wystarczy, panie?
-Wypadałoby ich jeszcze przysmażyć. - powiedział z pełną powagą Jon. -A więc podkradali?
Korino skinął głową.
-Dwa razy, ale to prawda. Nie zabrali wiele, jednak postąpili niesprawiedliwie. Mogę ich sprowadzić z powrotem.
-Tak uczyń, po czym zaopiekuj się ręką tego draba, a tamtemu co się zwija daj pić i pociesz, że nie będzie go już długo boleć... Jeśli twoi ludzie ukradli nam jedzenie, już i tak nic nie zrobimy, aby go odzyskać. A zabijanie się nawzajem nie rozwiąże problemu. Wszyscy musimy przeżyć. Powinniśmy się wspierać w tak trudnych chwilach jak te. No, niech już się nie boją. Ty również powinieneś otrzymać karę, ale nie mam sił, aby czynić ci wyrzuty. Wszyscy byliśmy głodni. To zrozumiałe.
-Twoja wściekłość jest straszna, panie, dlatego cieszę się, że już minęła. - Korino wydawał się dość wesoły. Nawet obudzona i mocno wystraszona Sol parsknęła w tej chwili przytłumionym śmiechem. Łowczy przytulił ją do siebie i tak pozostali aż do ponownego zaśnięcia, a Jonnel długo jeszcze rozmawiał z ludźmi Korino, gawędząc o tych sprawach, o których zwykle ludzie mówią przy ognisku, zapominając w międzyczasie o problemach całego otaczającego ich świata.
Rankiem Łowczy nie tylko natknął się na wyraźne ślady wilka, ale też po pewnym czasie odnalazł stworzenie na polanie, zanurzone w świeżo opadłym śniegu, który prószył nad ranem, i węszące coś pod drzewami.
-A więc jesteś skazany na nas tak samo, jak my na ciebie? - zapytał stworzenia, zbliżając się i po drodze łamiąc gałęzie na dzisiejsze wieczorne ognisko. Tym razem wilk wydawał się spokojny. Nie warczał ani nie oddalał się. Pozostał w miejscu, zakopany w świeżej zaspie i dopiero gdy Łowczy był już z gałęziami o krok od niego, puścił się biegiem w las, oglądając co jakiś czas, jakby próbując powiedzieć, aby ten poszedł za nim.
-Cóż to... Pragniesz, bym podążył za tobą? Zaczekaj, zaczekaj. Muszę zebrać obóz. Nie mamy czasu na spacerki. Pójdziemy razem, jeśli sobie tego życzysz, ale musisz zaczekać na resztę. - Łowczy miał dziwne wrażenie, że nie czyni głupio, mówiąc do stworzenia.
Wilk, zupełnie jakby wszystko rozumiał, zatrzymał się pod baldachimem ośnieżonego drzewa i wpatrzył się ze spokojem w odchodzącego Łowczego. Kiedy tamten wrócił na czele pochodu, ruszył dalej i od tego czasu począł powoli lecz skutecznie wyprowadzać grupę z lasu na obrzeża doliny, a gdy potem znaleźli się na wyżej położonej przełęczy, nikt nie mógł uwierzyć, że przeszli w tak krótkim czasie tyle drogi. Z góry widać było dolinę i miejsca, o które zahaczyli w swojej beznadziejnej wędrówce, ale skoro teraz podróżowali w innym kierunku niż na początku, znaczyło to, że wcześniej musieli faktycznie lekko zboczyć. Dziwne, ale Łowczemu wydawało się, że wilk specjalnie wybiera najłatwiejsze ścieżki i przejścia dla ich stóp, których on sam z pewnością by nie odkrył, nawet gdyby znalazł się dokładnie w tym samym miejscu co teraz. Bez przewodnictwa tego stworzenia wyjście z doliny i lasu zajęłoby im znacznie więcej czasu, o ile w ogóle zdołaliby stamtąd wyjść. Wilk zawsze trzymał się paręset metrów przed nimi, a gdy odchodził z pola widzenia, zawsze zostawiał wyraźne ślady. Byli piekielnie głodni i znużeni, ale ten biały przewodnik dodawał każdemu z nich nadziei, że jednak jest jeszcze jakaś droga lub szansa, której nie wykorzystali, a która teraz się nadarza. Wystarczy pójść nią i nie narzekać, jak radził Łowczy.
-Nikt nie może tknąć tego stworzenia. Coś mi mówi, że on nas dokądś prowadzi. Zresztą, my z Sol już go znamy. Rozkaż to Korino i jego ludziom. Jeśli uczynią cokolwiek wilkowi, choćby przez wzgląd na swych zaginionych towarzyszy, powiedz, że poczują na skórze twój ogień. - mówił Łowczy do Jona, gdy szli razem z przodu grupy i wypatrywali wilka pośród sypiącego śniegu, zasp i kamieni.
-Ja też tak uważam, wuju. Ta bestia ma swój rozum, a tamci zginęli z własnej głupoty, nie z jego winy.
-Choć to na pewno on ich zabił. Ma krew na futrze.
-Doprawdy? To mnie nie dziwi. On chyba jest równie głodny jak my sami...
-Nie obawiaj się, Jon. Nas nie zaatakuje. Jestem tego pewien.
-Nie smuć się, marzycielko.
-Nie jestem smutna, Wrono. Chciałam tylko zobaczyć dziś tego wilka, który nas prowadzi, ale Łowczy każe nam zostawać z tyłu. Czy wiesz, że on wskazuje nam drogę?
-Nie bądź dzieckiem, Solenn. - skarciła ją łagodnie czarnowłosa pani. -Twój opiekun idzie za nim, aby go upolować, a wilk ma ochotę na to samo, ale za każdym razem ucieka.
Siedząca samotnie na pieńku i pilnująca obozu z Solenn czarodziejka wydawała się wciąż nie przekonana do tego, co wszyscy powtarzali.
Mężczyźni poszli natychmiast nazbierać drew do lasu, ponieważ ta noc była wyjątkowo zimna. Wilk od zmierzchu nie pokazał się.
-Nie odnaleźlibyśmy tej drogi gdyby nie on. Wilk nas prowadzi, uwierz w to, Wrono. Jeśli nie mamy już nadziei, czemu za nim idziemy?
Wrona zaśmiała się i wpatrzyła głęboko w oczy Sol.
-Masz duszę poetki i niestrudzone serce wojownika. A przy tym jesteś urocza jak dziecko. Dobrze, zaufam ci, przynajmniej do czasu, gdy umrę z głodu albo moje kości zamienią się wreszcie w lód. Chyba nie daleko do tego...
-Znasz przecież czary. One cię ochronią. Korino mówi, że możesz unieść się na wietrze i poszybować daleko stąd.
-Gdyby Korino mówił prawdę, już dawno by mnie tutaj nie było, moja droga. Poleciałabym kawałek na północ, aby sprawdzić, czy jest tam coś dalej, co byłoby warte uwagi, a gdybym nic nie znalazła, uciekłabym z tego pustkowia i nigdy już nie wracała. Moje serce mi mówi, że umrę z wami na tej wyprawie.
Przez chwilę obie milczały, po czym Wrona odezwała się znowu.
-Za wzgórzem jest zamarznięte jezioro. Byłam tam ostatnio, by zaczerpnąć wody. Przejdziemy się? Nie mamy już niczego wartościowego w tych workach, a więc z pewnością nic się też nie stanie, jeśli ich nie przypilnujemy przez krótki czas.
-Dobrze, chodźmy. - choć Sol ledwie mogła wstać na nogi o własnych siłach, przekonało ją wspomnienie o wodzie i chęć ujrzenia jeziora. Chciała jeszcze raz, być może po raz ostatni przejrzeć się w czystej tafli, choćby miała zbijać pięściami zalegający ją, kilkumetrowy lód.
-Twoja noga... - oniemiała nagle i przypatrzyła się w pełni już sprawnej Wronie. -Zapomniałam. Chodzisz bez żadnego kłopotu. Jak to się stało, że tak szybko...
-Korino nastawił mi kość, a Łowczy uleczył ból. Reszty dopełniła moja silna wola, ponieważ wciąż doskwiera mi niewygoda gdy stąpam.
-Musisz być naprawdę silna i wytrwała, skoro tak dzielnie to znosisz.
-Ty bardziej, droga Sol. Przeżyłaś już dużo więcej niż ja, choć żyjesz przecież tak krótko. Boję się, że to mi nie starczy już wkrótce sił.
-Z wilkiem czy bez, jakoś poradzimy sobie. - skwitowała Sol. -Idziemy nad to jezioro?
Poszły, a blask księżyca oświetlał im drogę.
Stary wilk obwąchał obóz, po czym skradł jeden z mniejszych koców, którymi Korino zwykle okrywał się do snu. Było zimniej niż ostatnim czasem, ale też już bardzo niewiele dzieliło ich od upragnionego celu, do jakiego zmierzali przez krainę owianą śniegiem i lodowym wichrem.
Kiedy Łowczy wrócił do obozu, poznał po śladach, że Wrona i Sol poszły razem nad jezioro. Choć nie obawiał się raczej o ich bezpieczeństwo, wolał być ostrożny, dlatego udał się w drogę za nimi. Księżyc był tutaj większy niż gdzie indziej w świecie, dlatego dawał wyjątkową jasność na drodze, którą szedł. W tym czasie Korino i jego ludzie nanieśli chrustu i rozpalili ogień, a gdy wrócił wreszcie Jon, płomień buzował jakby żywiej niż kiedykolwiek wcześniej podczas tej podróży.
-Rozkosznie tu. - Wrona wydawała się wprost oczarowana widokiem gwiazd i księżyca odbijających się tam, na jeziorze, gdzie nie zaległ jeszcze lód.
-Dziwne. Tafla lodu powinna była przykryć całą powierzchnię jeziora. - mówiła zaciekawiona Sol. -Jest przecież tak zimno. - zatrzęsła się pod swoim przykryciem.
-Widzę, że Łowczy wiele cię nauczył. Chodźmy tedy na drugi brzeg i zobaczmy, czy są tam ryby.
Nie poszły lecz pobiegły, a gdy zatrzymały się zdyszane, Wronie wplątała się we włosy śnieżna kula ulepiona przez rozbawioną Solenn. I tak rozpoczęły wytrwałą bitwę, która zakończyła się dopiero wtedy, gdy obie padły przed sobą na śnieg, ze zmęczenia nie mogąc wydobyć z siebie już ani tchu. Potem usiadły razem na kamienistym i oszronionym, ale przyjemnym brzegu i wpatrywały się w swoje odbicia w ciemnej tafli wody. Sol przypatrywała się sobie, przymykając i otwierając oczy i robiąc różne zabawne miny. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo się zmieniła od czasu, kiedy ostatni raz to robiła. To
-Masz duszę poetki i niestrudzone serce wojownika. A przy tym jesteś urocza jak dziecko. Dobrze, zaufam ci, przynajmniej do czasu, gdy umrę z głodu albo moje kości zamienią się wreszcie w lód. Chyba nie daleko do tego...
-Znasz przecież czary. One cię ochronią. Korino mówi, że możesz unieść się na wietrze i poszybować daleko stąd.
-Gdyby Korino mówił prawdę, już dawno by mnie tutaj nie było, moja droga. Poleciałabym kawałek na północ, aby sprawdzić, czy jest tam coś dalej, co byłoby warte uwagi, a gdybym nic nie znalazła, uciekłabym z tego pustkowia i nigdy już nie wracała. Moje serce mi mówi, że umrę z wami na tej wyprawie.
Przez chwilę obie milczały, po czym Wrona odezwała się znowu.
-Za wzgórzem jest zamarznięte jezioro. Byłam tam ostatnio, by zaczerpnąć wody. Przejdziemy się? Nie mamy już niczego wartościowego w tych workach, a więc z pewnością nic się też nie stanie, jeśli ich nie przypilnujemy przez krótki czas.
-Dobrze, chodźmy. - choć Sol ledwie mogła wstać na nogi o własnych siłach, przekonało ją wspomnienie o wodzie i chęć ujrzenia jeziora. Chciała jeszcze raz, być może po raz ostatni przejrzeć się w czystej tafli, choćby miała zbijać pięściami zalegający ją, kilkumetrowy lód.
-Twoja noga... - oniemiała nagle i przypatrzyła się w pełni już sprawnej Wronie. -Zapomniałam. Chodzisz bez żadnego kłopotu. Jak to się stało, że tak szybko...
-Korino nastawił mi kość, a Łowczy uleczył ból. Reszty dopełniła moja silna wola, ponieważ wciąż doskwiera mi niewygoda gdy stąpam.
-Musisz być naprawdę silna i wytrwała, skoro tak dzielnie to znosisz.
-Ty bardziej, droga Sol. Przeżyłaś już dużo więcej niż ja, choć żyjesz przecież tak krótko. Boję się, że to mi nie starczy już wkrótce sił.
-Z wilkiem czy bez, jakoś poradzimy sobie. - skwitowała Sol. -Idziemy nad to jezioro?
Poszły, a blask księżyca oświetlał im drogę.
Stary wilk obwąchał obóz, po czym skradł jeden z mniejszych koców, którymi Korino zwykle okrywał się do snu. Było zimniej niż ostatnim czasem, ale też już bardzo niewiele dzieliło ich od upragnionego celu, do jakiego zmierzali przez krainę owianą śniegiem i lodowym wichrem.
Kiedy Łowczy wrócił do obozu, poznał po śladach, że Wrona i Sol poszły razem nad jezioro. Choć nie obawiał się raczej o ich bezpieczeństwo, wolał być ostrożny, dlatego udał się w drogę za nimi. Księżyc był tutaj większy niż gdzie indziej w świecie, dlatego dawał wyjątkową jasność na drodze, którą szedł. W tym czasie Korino i jego ludzie nanieśli chrustu i rozpalili ogień, a gdy wrócił wreszcie Jon, płomień buzował jakby żywiej niż kiedykolwiek wcześniej podczas tej podróży.
-Rozkosznie tu. - Wrona wydawała się wprost oczarowana widokiem gwiazd i księżyca odbijających się tam, na jeziorze, gdzie nie zaległ jeszcze lód.
-Dziwne. Tafla lodu powinna była przykryć całą powierzchnię jeziora. - mówiła zaciekawiona Sol. -Jest przecież tak zimno. - zatrzęsła się pod swoim przykryciem.
-Widzę, że Łowczy wiele cię nauczył. Chodźmy tedy na drugi brzeg i zobaczmy, czy są tam ryby.
Nie poszły lecz pobiegły, a gdy zatrzymały się zdyszane, Wronie wplątała się we włosy śnieżna kula ulepiona przez rozbawioną Solenn. I tak rozpoczęły wytrwałą bitwę, która zakończyła się dopiero wtedy, gdy obie padły przed sobą na śnieg, ze zmęczenia nie mogąc wydobyć z siebie już ani tchu. Potem usiadły razem na kamienistym i oszronionym, ale przyjemnym brzegu i wpatrywały się w swoje odbicia w ciemnej tafli wody. Sol przypatrywała się sobie, przymykając i otwierając oczy i robiąc różne zabawne miny. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo się zmieniła od czasu, kiedy ostatni raz to robiła. To
wydawało się takie błogie i odległe równocześnie. Jej twarz wydłużyła się i nabrała smutniejszego wyrazu, ale za to oczy były jakby spokojniejsze, nie takie dziwne i czerwone jak wtedy, kiedy jeszcze płynęła z nich sól. Włosy miała rozczochrane, bo wielokrotnie atakował je silny wiatr. Pomimo to, zachowały one swoje naturalne ułożenie i kształt. Zawsze były lekko kręcone, tak jak wzgórza, których wiele na swojej drodze już napotkała. Zastanawiała się, czy na głowie ma tyle włosów ile gwiazd odbija się w jeziorze, albo ile dni już idzie wciąż jakąś drogą, zmierzając do bliżej nieokreślonego celu.
-Znowu zamyślona, co, marzycielko? Spójrz, jak twoje oczy są dalekie i głębokie jednocześnie. Głębsze niż to całe jezioro. Przyjrzyj się.
Sol przypatrzyła się jeszcze raz swemu odbiciu, a potem zobaczyła nad swoją głową czarną kaskadę włosów czarodziejki opadającą na jej plecy. Poczuła jej ciepły oddech i wyobraziła sobie, że oto widzi w wodzie odbicie swojej matki. Rzeczywiście Wrona wydawała się jej być do niej bardzo podobna. Jednak wrażenie zniknęło, kiedy spokojną taflę wzburzył jakiś ruch. Obie przypatrzyły się sobie z zakłopotaniem.
-Co to było, Wrono?
-Nie wiem, może ryba?
-Ryba? Coś poruszyło wodą...
-Z pewnością wiatr. Chodźmy już, marzycielko. Ty nawet nad powierzchnią wody potrafisz zobaczyć jakiś sen.
-Och, sen... Wiesz, co mi się ostatnio śniło? - Sol czuła potrzebę, aby się zwierzyć.
-Wiem. Paskudne i złe, czarne ptaszyska.
-Wrony... - powiedziała nieśmiało, jakby nie chciała jej urazić. -Dłubały mi oczy i krakały bez przerwy.
-To musiały być kruki. Kruki to padlinożercy. To okrutne ptaki. Wrony takie nie są. Są łagodne i opiekuńcze. Lubią czyste powietrze i łagodny wiatr. I odbicie gwiazd na jeziorze.
-Skąd o tym wiesz?
-Jestem wroną.
Milczały, przypatrując się sobie przez długi czas. To była jedna z tych chwil, kiedy Sol nie mogła prawie powstrzymać się przed uściśnięciem z całych sił czarodziejki. Przepełniała ją nieznana i niespotykana wcześniej radość. Dziwne szczęście, które ją ogarniało, wręcz rozrywało w tej chwili jej duszę, choć przecież była głodna i zmęczona, bez nadziei na dalsze życie... A potem odezwał się głos, który wszystko im popsuł.
-Chodźcie obie ogrzać się przy ogniu.
Łowczy, który pachniał śniegiem i wiatrem. Wrona pachniała zawsze winem i przy niej czuło się ciepło. Łowczy to był tylko wiatr.
Wzięły się za rękę i ruszyły za nim, ale idąc, co raz to spoglądały w milczeniu na siebie. Sol nie mówiła nic, a Wrona niczym jej nie odpowiadała i w takiej cichej harmonii dotarły do obozu, gdzie płonący po środku ogień znów wzbudził w Solenn niejasne przeczucie, że tej nocy będą ją dręczyć nieprzyjemne sny.
Jeszcze nocą Łowczy odnalazł pośród zasp swojego przyjaciela i podążał potem za nim aż do świtu przełęczą na szczyt góry, a później na dół, w ciemną i tchnącą świeżym powietrzem oraz wilgocią dolinę. Kiedy rankiem dotarł nad rwącą, lodowatą rzekę, nie mógł nadziwić się, że wokół nie widać zmarzniętego i kilkumetrowego śniegu, a tylko roztopione i zalegające gdzieniegdzie, ogromne jego zwały. Na samej rzece nie było lodu i choć wejść do niej bez szwanku się raczej nie dało, wyglądała na zupełnie uwolnioną spod okrutnego jarzma zimy. Gdy słońce wychyliło się, jaśniej niż co dzień, nad drzewami pobliskiego lasu, Łowczy zauważył, że drzewa te są mniejsze niż zwykle, ale bardziej bujne i nie całkiem przykrywa je śnieg! Dostrzegł też na nich małe świergocące ptaszki i ujrzał w powietrzu kilka leniwych much. Wsłuchał się więc w tą muzykę natury i ani przez myśl mu nie przyszło zagłuszać tych, jakże błogich śpiewów, które go otaczały. Choć szedł przez całą noc i padał niemalże z nóg, był teraz bardziej rozochocony i szczęśliwy niż chyba kiedykolwiek w życiu. Choć wilk umknął mu na dobre jakąś godzinę temu, Łowczy nie zraził się za bardzo i szedł dalej, bo teren wydawał mu się łatwy, a pogoda na tyle dobra, by spróbować do rana odnaleźć lepsze zejście, a potem do południa wrócić ku obozowi i zabrać swoich kompanów kolejną bezpieczną drogą. Teraz nie żałował, że przyszedł tu sam. Tak ustalili razem z Jonem, ale nie mieli za bardzo nadziei, że odnajdą dalej jakieś pożywienie czy choćby dogodne miejsce na kolejny postój. Teraz zdarzył się cud, na który od wielu dni czekali i Łowczy po chwili już zmienił zdanie, naprawdę żałując, że nie było ich tu z nim, aby cieszyć się i weselić z tego, co właśnie odnalazł! Ptaki świergotały tylko po północnej stronie rzeki, a brzeg tam był znacznie mniej stromy niż tutaj. Łowczy poszedł jej południowym skrajem na zachód, szukając miejsca, gdzie mógłby się spokojnie przeprawić, woda była bowiem potężna i grzmiała okrutnie, wręcz, jak się wydawało, unosząc ziemię w posadach, i mogła być niebezpieczna dla jego osłabionych ciągłym marszem stóp. Kiedy niedługo potem zobaczył po drugiej stronie niedźwiedzia łowiącego spokojnie ryby w rzece, oniemiał i stał tak osłupiały, dopóki bestia nie zwęszyła jego zapachu i nie przyjrzała mu się z daleka z wielkim zaciekawieniem.
-Czy to jest granica świata, mój miły przyjacielu? - spytał nagle, sam nie wiedząc, co czyni.
Oczywiście niedźwiedź powrócił zaraz do łapania ryb, jakby nie słysząc pytania, nie zważał bowiem na to dziwne drzewo, które miało interesujący zapach i jakby wyrosło nagle z ziemi po drugiej stronie rzeki. Jak mogło go to obchodzić? Łowczy postanowił również nałapać ryb na śniadanie, ale gdy znalazł wreszcie kij i odszukał sznur, który zawsze nosił przy sobie, u niedźwiedzia kupka szkieletów zacznie się wtenczas powiększyła. Przypatrywali się sobie od czasu do czasu nawzajem z obu stron, a niedźwiedź zdawał się coraz bardziej zdziwiony. Łowczy był tak głodny, że z chęcią zabiłby i jego, ale po pierwsze bał się, że nie ma dość sił i sprytu na ten wyczyn, a po drugie ryby wydawały mu się lepszym pomysłem, przynajmniej na razie. W pewnym sensie znalazł sobie kolejnego przyjaciela, a przyjaciół przecież nie wolno mordować i obdzierać ze skóry. Minęło sporo czasu, a żadna ryba nie zechciała złapać się na mizerny okruszek chleba, który znalazł w tobołku, ani na kawalątek mięsa jeleniego, który pozostał mu jeszcze z domostwa Ywena. Niedźwiedź natomiast zdążył się już posilić i, najwyraźniej, spośród nałapanych ryb, te kilka, które mu zostało, postanowił zostawić sobie na później. Stając na dwóch łapach powęszył jeszcze trochę w kierunku Łowczego, ale że ten się nie ruszał i siedział spokojnie na kamieniu, poszedł spokojnie w stronę lasu, nie oglądając się już za siebie ani razu. Łowczy ześlizgnął się po mokrym śniegu do wody, po czym przebiegł ją z wielkim trudem i, szybko załadowawszy ryby do torby z drugiego brzegu, przepłynął na powrót na swoją stronę, po czym, cały mokry i zziębnięty, puścił się biegiem pod górę, przez las, do obozowiska. I choć miał przed sobą długą i dosyć trudną drogę, obiecał sobie, że trafi do obozu na czas, niosąc najbardziej pocieszającą z wszelkich możliwych wieści. Że oto odnalazł życie na granicy świata i, tym samym, wszyscy, którzy razem z nim wytrwali, byli uratowani.
8 Kwiatcień, 379 rok N.E.
Autor: Jarlaxle
email: bregan@poczta.valkiria.net
|
|
|
|