WOJENNE RZEMIOSŁO

Część VI opowieści z Doliny

 

Burglir z Klanu Łosia zbudził się rankiem, z okrutnym bólem głowy, który sprawił, że gdy wreszcie wstał z niewygodnego posłania, ledwie mógł utrzymać się na nogach. Okrutna moc dobrego trunku powaliła tego dnia niejednego wojownika. Wszyscy zebrani niedawno wokół ognia strażnicy i zwiadowcy leżeli półprzytomni, bez jakiejkolwiek gotowości na ewentualny bój. A przecież Miodowa Sala nie przesądziła o tym, czy wojna miała rozpętać się na dobre, czy miano raczej zawrzeć pokój między klanami Doliny Lodowego Wichru. Miodowa Sala była tylko wstępem do rokowań. Burglir z Klanu Łosia nie wątpił, że piwa starczy Klanowi Wilka jeszcze na kilka dni. Zresztą jego plemię również przywiozło ze sobą mięsiwo i baryłki pełne miodu, z czego bardzo ucieszył się Berngard Siwy, jeden z wilczej rady. Zebranie Klanów miało jeszcze potrwać dobre kilka dni. Jedynym wypadkiem, jaki z pewnością rozerwałby więzi braterskie między godzącymi się Klanami, byłby incydent, w którym ktoś rzuciłby przykładowo wyjątkowo ciężką obelgę drugiemu. Wtedy ten, urażony, zaraz wypowiedziałby wrogowi Próbę Topora, a i to stałoby się w najlepszym wypadku. Zaraz podniosłaby się wrzawa i zgiełk, zaś barbarzyńcy poczęliby się opowiadać po jednej lub drugiej ze stron. Rozpętałaby się bijatyka, która na późniejszy czas musiałaby oznaczać następną wojnę Klanów. Na północy bowiem nikt nie trzyma języka za zębami i jest to główną przyczyną dziejących się starć. Zabierają one każdego roku sporo ofiar. Zeszłej zimy Burglir stracił ojca w trakcie potyczek z Klanem Wieloryba. Do dziś oba klany oficjalnie nie zawarły ugody, ponieważ bitwa, która rozegrała się na brzegach Morza Ruchomego Lodu, była jedynie incydentem, nie godnym odnotowania w kronikach Doliny. Jednakże Burglir z Klanu Łosia nigdy nie zapomniał zniewagi, jaką jemu i jego rodzinie uczynił Akun, wódz Klanu Wieloryba. Ten napuszony pijaczyna teraz zapewne przebywał w Miodowej Sali, na zgromadzeniu wielkich klanowych. Znaczyło to tyle, że rozbudzał się właśnie z głębokiej nocnej drzemki.
Szybko jednak nie wstanie. - przyszło do głowy Burglirowi.
Dumny wojownik wiedział jednak, że nie należy rozdrapywać starych ran i rozniecać ogni, które zdążyły już przygasnąć. Wojna wisiała na włosku. Klanowi Łosia wystarczało już tylu wrogów ilu posiadał. Burglir miałby duże wyrzuty sumienia, gdyby z jego powodu sojusznicy plemienia obrócili się nagle przeciwko jego braciom. Wtedy to nie Klan Wilka musiałby starać się o ugody i budować Miodową Salę. Zanim jednak przyszedłby pokój, przez wiele upływów księżyca, a może nawet pór roku, krew brudziłaby białe, ośnieżone ziemie Doliny Lodowego Wichru.

 

Wstałem rankiem, zbudzony szturchańcami jednego z pomniejszych orkijskich strażników pilnujących zagrody z jeńcami Klanu Rysia. Dzień wydawał się jeszcze bardziej ponury niż wczorajszy. Śnieg prószył zapewne przez całą noc, bowiem wszyscy przykryci byliśmy warstwą miękkiego zimowego puchu. W obozie, spod białych czap sterczały czarne szpice obskurnych namiotów, wokół zaś tliły się resztki dymów z przygaszonych ognisk. Orkowie wynosili broń i różnorakie sprzęty, zwijali obozowisko, zdejmowali szmaty, wyciągali części palisady i układali je na równe sterty, a przy tym żywo pokrzykiwali i zdawali się szydzić z nieprzyjemnego wiatru, który co raz to miotał ich poszarpanymi flagami. Zauważyłem, że na godłach orkijskich dowódców widnieje zwykle wielka wieża otoczona kręgiem, w pewien sposób zaznaczona jako kryształ lodu. Nie mogłem pojąć, co oznacza ten herb, wyglądał jednak znacznie bardziej kunsztownie od zwyczajowych znaków Orków i Goblinów, które te bestie wybierały sobie na oznaczenia swej podłości i bestialskiej siły. Wokoło szarzały zaspy zakryte świeżym śniegiem, które wiatr raz po raz roznosił na nowo i przestawiał, zmieniając drogi i kierunki świata. Za zasłoną gęstych chmur, z których spływały śnieżne płaty, kryło się głęboko słońce, czasem prześwitujące blado spomiędzy skrawków ciemnej i gęstej powały na nieboskłonie.
Wagund wydawał się jedynym z Rady Klanu Rysia, który nie poddawał się rozpaczy, ponieważ podnosił na duchu swoich współplemieńców i wieloletnich pomocników, a z jego osoby biła jakaś żywa i nieskrępowana siła, która i mnie wkrótce poczęła się udzielać. Ork, pokrzykujący i szturchający nas żywo, widać nie chciał stawać w szranki z najważniejszym spośród jeńców swego pana, ponieważ gdy Wagund pchnął go od uwijających się jak w ukropie jeńców, ten warknął jedynie i oddalił się o kilka kroków, pod nosem miotając stos nieznanych mi przekleństw. Zdawało się więc, że także pośród wrogów Wagund miał spore uznanie.
-Szlachetny panie... - zacząłem z nim rozmowę po południowemu, jednak szybko zorientowałem się, że to niewłaściwy zwrot do barbarzyńcy równie potężnego i dumnego jak wódz Klanu Rysia.
Wagund, spojrzawszy z ukosa na moje nieudolne starania związane ze składaniem całego legowiska do obskurnych juków, zbliżył się i wziął na ramię większość skór, w jakie byliśmy okryci przez całą noc, po czym począł ładować je do worów, które mieliśmy ponieść ze sobą, gdy cały obóz ruszy na północ.
-Czy chcesz czegoś od Wagunda, syna Wagahira? Wagund pyta cię, cudzoziemcze, jaką masz sprawę do niego.
Ork znów zaczął nas popędzać, ale wystarczyło jedno spojrzenie wodza, by z warczeniem powrócił na swoje miejsce i oczekiwał, aż legowisko zostanie uprzątnięte. Wagund okrył się grubą skórą i mnie poradził uczynić to samo.
-Zimno bowiem jest jeszcze dotkliwsze niż obrót słońca temu, a ten, co nie okryje się zwierzęcą skórą, może zostać zamieniony niedługo w sopel lodu.
-Szlachetny barbarzyńco, Wagundzie, synu Wagahira... - mówiłem w odpowiedzi, zakładając na siebie zbyt duży, ale za to gruby i bardzo ciepły płaszcz z rysich skór. -Powiedz mi, co to za armia, w której obozie jesteście jeńcami i kim jest ten, co prowadzi tą watahę... Czy znasz go może? Czy o nim wcześniej słyszałeś?
Wagund spojrzał na Orka stojącego w pobliżu. Strażnik miał na sobie czarną skórę z białym znakiem, który widywało się na większości rozwieszonych tu sztandarów.
-Crenshinibon. - powiedział barbarzyńca, a mnie zdawało się, że już skądś znam to słowo.
-Co? - zapytałem.
-Odłamek. Legendarna moc lodu, która zakopana została głęboko w śniegach Doliny Lodowego Wichru. Tam to, na Kopcu Kelvina, zginął Akar Kessel, podły czarnoksiężnik, który pragnął odebrać wszystkim wolnym istotom północy ich ziemię i zawładnąć stąd Faerunem.
-Widzę, że dobrze znasz historie o wielkim powstaniu w Dolinie, które po raz pierwszy od dawna zjednoczyło tutejsze Klany. - rzekłem do niego, aby samemu pochwalić się wiedzą na ten temat.
Wagund spojrzał na mnie dziwnie surowo.
-Niechaj cudzoziemiec nie mówi mi, co winienem wiedzieć, a czego nie, o swojej domenie, w której mieszkałem i mieszkać będę po kres mego życia.
-Nie zrozumiałeś mnie dobrze, Wagundzie. Myślałem, że barbarzyńcy z Grzbietu Świata nie są związani z historiami Doliny Lodowego Wichru. Przecież nie żyliście w tej tundrze, kiedy wydarzenia owe miały miejsce.
-Nasi bracia opowiedzieli nam dokładnie, co tutaj się działo.
-W namiocie, tam, na naradzie, nazwałeś Kahuda tym imieniem. - mówiłem, ściszając lekko głos.
-Crenshinibon... - powiedział z dziwną nutą w głosie wielki Wagund.
-Nie, nie tak! Powiedziałeś do niego Kessel. Czy to jest właśnie ten Akar Kessel? Czy nie zginął? Czy został w jakiś sposób przywrócony do życia?
Ork warknął, przysłuchując się naszej rozmowie. Wyglądało na to, że niedługo sięgnie po broń.
Wagund zastanowił się nad moimi słowami. Po chwili powiedział.
-Nie wiem, co się stało z Akarem Kesselem, ale ten starzec nie może nim być.
-Jednak wiek by się zgadzał. - napomknąłem, pełen nadziei na odkrycie tajemnicy całej układanki.
Barbarzyńca głęboko westchnął.
-Oto kolejny, który idzie śladami Kessela. Wielu było takich, wielu pragnęło odzyskać Odłamek. Być może dlatego tak go nazwałem.
Barbarzyńca odszedł wraz z innymi, prowadzony przez Orków pilnujących w nocy zagrody, a ja udałem się na koniec pochodu, gdzie ciągnąłem ze sobą najcięższy bagaż złożony z twardych płócien i grubych skór na nasze legowisko. Długo zastanawiałem się nad tym, co powiedział mi wódz Klanu Rysia. I byłem pewien, że w tej rozmowie wiele przede mną ukrywał.

 

Była już noc, kiedy wreszcie zatrzymaliśmy się na postój. Po całym dniu okrutnie męczącego marszu odrobina ciepła przy ogniu i odpoczynek na skórach były zbawieniem dla obolałych nóg. Jednakże szybko podniesiono nas znowu na nogi. Wokół zagrały przytłumione świszczącym wiatrem dźwięki rogów.
-Rozpoczęła się wojna. - powiedział jeden spośród Rady Klanu Rysia.
Wagund nie odpowiadał. Od kilku chwil bezustannie wpatrywał się w północny widnokrąg, jakby chciał tam dostrzec drogę ucieczki z niewoli Orków.
Nagle pomiędzy nami wyrósł potężny i barczysty jak bawół półork o imieniu Ugral. Zawsze towarzyszący mu odór krwi tym razem był silniejszy niż zwykle. Za nim, nieodłącznie, podążała banda jego gwardzistów - przysadziści Orkowie z wściekle kolcowatymi morgenszternami. Spomiędzy powarkujących wielkoludów wyłonił się okryty płaszczem czarnoksiężnik.
-Witajcie, moi wierni doradcy. - zadrwił. Żaden z barbarzyńców nie wstał nawet, by mu się pokłonić.
-Na nogi, dranie! Przyszedł wasz pan! - warknął Ugral i przyskoczył do szamana by uderzyć go i brutalnie podnieść. W prawej ręce trzymał zakrzywiony, rzeźnicki nóż. Wagund w jednej chwili skoczył i wykopał mu ostrze z łapy, a w chwilę potem już siłował się z półorkiem, trzymając go wściekle za czuprynę i miotając nim w te i we w te. Wzbijając tumany śniegu, obaj upadli po chwili na kolana, ściśnięci w śmiertelnym uścisku. Wtedy jeden z Orków wysupłał bicz i począł nim okładać barbarzyńcę. Czarnoksiężnik tylko stał w pobliżu i przyglądał się widowisku z uśmiechem na twarzy.
-Dość! - krzyknąłem. -Oto nasz nowy pan, czy tego chcemy, czy nie. Nie pora na okazywanie odwagi. Wagundzie, puść tą ludzką świnię. Rozprawisz się z nim innym razem.
Niedoszły szaman, Kahud, wybuchnął głośnym śmiechem. W grupie jego przybocznych pachołków rozszedł się pomruk niezadowolenia.
-A więc południowiec radzi ci, jak się zachować, barbarzyńco? Cóż, muszę przyznać, że ma wiele słuszności. - zadrwił czarnoksiężnik, zbliżając się. -Rzeknij no mi, czemu wciąż z uporem okazujesz mi tyle dumy? Od czasu, kiedy was pojmałem, nieustannie szukasz zaczepki, idąc śladem twoich potomków, z których każdy zginął, pokonany przez silniejszego wroga.
-Przestań podjudzać mnie, żmijo... - wysapał dumny wódz i puścił sługusa Kahuda. Ten odpowiedział mu dzikim rykiem i już miał sięgać po topór, kiedy powstrzymał go przenikliwy krzyk czarnoksiężnika.
-Nie! Dość już krwi i głupoty z obu stron. Jesteście wyjątkowo podobni do moich Orków, barbarzyńcy z północy.
-Ty zaś jesteś żmiją, bez zasad i honoru.
-Na cóż mi honor, kiedy sprytem i podstępem mogę was wszystkich spętać i uczynić swoimi sługami?
Wiedziałem, że to nie były przechwałki słabeusza. W oczach Kahuda widziałem coś, co kazało mi przypuszczać, że jego cele sięgają znacznie dalej niż do podbicia tego regionu. Miał jakiś zimny błysk, skryty głęboko w duszy, który właśnie teraz emanował, kiedy brał nad nim górę złowrogi gniew.
-Na kolana, warczące psy! - zawołał, po czym smagnął ogniem w powietrzu, jakby dla demonstracji swej mocy.
Ujrzałem w jego cieniu na powrót sylwetkę znacznie bardziej podłą i złowrogą niż był sam czarnoksiężnik.
-Słyszeliście, kundle? To do was, Orkowie! - zakrzyknął Wagund i stanął naprzeciw maga bez odrobiny strachu. Jednak ten tylko wyciągnął dłoń, by sprowadzić dumnego wojownika do upokarzającej pozycji. Wagund przyklęknął, choć na zbolałej twarzy wyczytałem, iż nie było to jego wolą.
Sam także zaraz przybrałem uniżoną sylwetkę, gdy Ugral zamachnął się na mnie ogromną łapą. Reszta bez namysłu uczyniła to samo co ich wódz.
-Potrzebuję waszej pomocy, a nie nieposłuszności. Okaże się, czy dobrze zrobiłem, oszczędzając wasze życia. Możecie bowiem okazać się wartościowi. - czarnoksiężnik był bardziej tajemniczy niż dotychczas. W zanadrzu trzymał jakiś rozkaz, który, byłem pewien, nie mógł nam się spodobać.
-Pod nami - wyciągając dłoń wskazał nam teren opadający z szerokiej zaspy ku północnym równinom. - znajduje się rzeka Shaengarne. W świetle księżyca można wyraźnie dostrzec jej kształt.
-Nie będziemy łowić dla ciebie ryb, czarnoksiężniku. - wysapał Wagund i zaśmiał się cicho, choć wyglądał na zbolałego... jakby walczył z czymś wewnątrz swojej duszy i jednocześnie próbował uzyskać kontrolę nad upartymi mięśniami.
-Ostatnio stałeś się zbyt niesubordynowany, synu Wagahira. Wkrótce twój język wezmę sobie jako nagrodę za twe zapalczywe słowa.
Ugral chciał wykonać rozkaz natychmiast, jednak czarnoksiężnik powstrzymał go. Podniosłem głowę by zobaczyć jego wyraz twarzy. Tkwił na niej uśmiech tryumfu i jakieś niezbite postanowienie. Na powrót uraczył nas drwiną.
-Choć jesteście równie niemądrzy jak moi słudzy, mam dla was dość wymagające zadanie.
Ugral tylko warknął z dezaprobatą w kierunku tej uwagi, ale mag nawet na niego nie spojrzał.
-Udacie się do obozu Klanu Szarego Wilka pod osłoną nocy. Przyniesiecie mi informacje o jego ufortyfikowaniach i obrońcach na granicach namiotów. Dowiecie się, jacy wodzowie uczestniczą w zebraniach Miodowej Sali i wyszukacie dla mnie członków starszyzn wszystkich Klanów. Pójdziecie drogą wzdłuż rzeki, pod osłoną nocy, jako moi szpiedzy. Liczę na was, ponieważ jesteście jedynymi, którzy zapewne pozostaną nierozpoznani w obozie wroga. A nie mamy wiele czasu.
-Kiedy tylko tam dotrzemy, wydamy całą twą watahę, Kessel. Pójdziesz na śmierć za swoją głupotę. - Wagund mówił, ale sam chyba nie wierzył we własne słowa. Zdziwiłem się, że ponownie obłożył czanoksiężnika tym imieniem.
-Czasem zaklęcie potrafi zmusić niepokornych do milczenia. Zresztą dla ciebie mam inne zadanie, synu Wagahira.
-Kto pójdzie, panie? - zapytał Ugral, gotując w prawej łapie bicz, na którym wciąż jeszcze pozostały kropelki krwi z pleców Wagunda.
-On - wskazał na mnie -Ponieważ jest z obozu. I ty - tu palec jego powędrował w kierunku szamana plemienia. -Zastąpisz moje miejsce jako wysłannika Klanu Rysia, za którego dotąd się podawałem. Jeśli będą was pytać, dlaczego zniknęliście, co nie powinno się zdarzyć, powiecie, że byliście w pobliżu obozu, a ty - mówił do mnie - poddawałeś się leczeniu w nadrzecznej chatce szamana. Reszta - zwrócił się do pozostałych - wybada ślady na zewnątrz obozowiska. Nie narażajcie się na długie spojrzenia i wypatrzenie przez wilki. Gdy trzeba, udawajcie członków jakiegoś Klanu. Dostaniecie po temu odpowiednie oporządzenie. Przed rankiem macie zjawić się z powrotem. Złóżcie meldunki mojemu generałowi. -Czarnoksiężnik połechtał wyraźnie dumę Ugrala, który przesunął po nas władczym spojrzeniem. Teraz zaś poddajcie się mym słowom.
Słowa te były inne niż dotąd, dlatego zupełnie ich nie zrozumiałem. A potem odmieniły mnie w pełni - wiem, ponieważ niewiele zapamiętałem z drogi i z pobytu w wilczym obozie. Zaś gdy wróciłem, po zdaniu sprawozdania, czar jakby prysnął. Coś obarczało mnie wyraźnie nieustannym poczuciem winy, którego nie mogłem się ani wyzbyć, ani przypomnieć sobie, skąd się wzięło.

 

Burglir z Klanu Łosia tylko raz widział tego cudzoziemca, kiedy ten walczył z niejakim Rjekanem. Na drugim pojedynku tych dwóch wojownik już się nie stawił, ponieważ zbytnio był zajęty trunkami w Miodowej Sali. Jednakże z Próby Topora Burglir wywnioskował, że południowiec upokorzył dowódcę wilczych zwiadowców, dlatego Rjekan wypowiedział mu drugą walkę. Teraz, blady, ledwo trzymający się na nogach i ranny, południowiec zdawał się zmierzać na powrót ku namiotom swoich nowych braci, jednakże Burglir był pewien, że niechętnie widywano go w obozie. Musieli jednak mieć szacunek do jego umiejętności. Burglir z Klanu Łosia był pewien, że pokonałby tego cudzoziemca w otwartym boju.
Nieznajomy zniknął po jakimś czasie barbarzyńcy z pola widzenia. Na skórach koło ogniska było wygodnie, a ciepło biło od pełgającego płomienia, podgrzewane jeszcze przez moc północnego trunku. To już trzecia noc, którą tak spędzał w trakcie obrad na Miodowej Sali i, musiał przyznać sam przed sobą, wcale odpowiadał mu ten odpoczynek od ciągłej wojny oraz polowania o przetrwanie na nieprzystępnej tundrze. Choć wczorajszego dnia wydawało się, że Klan Niedźwiedzia rozpocznie działania wojenne przeciwko Klanowi Renifera, po kilku przyjacielskich uspokajających słowach ze strony innych zebranych obaj wodzowie poprzestali na pokojowych rokowaniach dotyczących tego, czy będą istotnie walczyć, czy podzielą się ziemią i pozostaną w pokoju. Wszystko wskazywało na to, że gościnność wilczej sfory skłoni w końcu wodzów do przystania na warunki pokojowe. Broghar był rozważniejszy od Berngarda i chętniej go słuchano, więc wkrótce zaczęto iść na ugody, które miały istotne znaczenie dla dalszych spraw.
Burglira zbudziło potrząsanie jednego ze zwiadowców wilczego plemienia, który nosił u boku charakterystyczną kosę.
-Kim jesteś i czemu budzisz wojownika z Klanu Łosia? - zapytał, wściekły, że mu przerwano sen. Dopiero potem uprzytomnił sobie, że zobowiązany był pilnować okolicy i czatować na tym miejscu jako strażnik.
-Jam jest Ulfagar z Klanu Wilka. Szukam południowca, który zniknął dwie noce temu, a teraz podobno znów chodzi po obozie. Czy potrafisz powiedzieć mi dokąd poszedł?
Burglir zasępił się, ale długo tak myślał i nie mógł rozjaśnić umysłu zalanego świeżym pitnym miodem. W końcu Ulfagar odszedł zrezygnowany, bo choć Burglir wiedział, że tamten istotnie przechodził w pobliżu, nie potrafił powiedzieć mu, jaką ścieżką pomaszerował dalej.

 

Nad ranem Rjekan opuścił Uvien po tym, jak nocą podarował jej miłosny prezent za wytrwałość w byciu przy jego boku. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że był później obserwowany, ani z faktu, że do obozu zbliżali się właśnie posłańcy z Klanu Rysia, których powinien był przywitać jako zastępca naczelnych wodzów Klanu. Dopiero gdy odszedł drogą ku głównym obozom i powstałej niedawno Miodowej Sali, okryta w skóry sylwetka wślizgnęła się do jego namiotu i pozostała tam aż do białego rana.
Potem, kiedy osobnik ten parł pod górę w kierunku południa, poruszając się wytrwale mało uczęszczaną drogą prowadzącą przez zaspy, wilk wychynął z ukrycia i podążył śladem szpiega, który nie mógł, podobnie jak przedtem pan Nethera, zdawać sobie sprawy z tego, że był obserwowany.

 

C.D.N.

 

 

Autor: Jarlaxle

email: bregan@poczta.valkiria.net