|
BOHATEROWIE LEETARII #4
Była cicha, pogodna noc. Las wyglądał jak z bajki: pachniało ślicznie, a ciemności rozświetlały świetliki. Słychać było cykanie świerszczy. Wiewiórka, obudzona głodem, wyszła z dziupli w poszukiwaniu orzeszków. Siedziała chwilę na gałęzi rozkoszując się nocą, po czym zeszła z drzewa. Gdy przemykała po ściółce poczuła, że coś jest nie tak. Świerszcze nagle ucichły i gdzieś znikły świetliki. Co mogło być tego przyczyną? Przemykała zwinnie przez polankę, aż natknęła się na świerszcza. Leżał martwy. Obok był drugi. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Co jest? Dalej znalazła kilka świetlików. Zaczęła obwąchiwać stworzonka. Wtedy zorientowała się, że nie czuć leśnych zapachów, że jakaś obca woń zaczyna wypełniać okolicę. Zaczęła się dusić i ruszyła w stronę swojej dziupli. Tak, to ten smród zabił wszystkie świerszcze i zgasił na zawsze świetliki. Śmierdziało coraz bardziej, odór stawał się coraz mocniejszy. Nagle dziwna postać wyskoczyła z ciemności i złapała wiewiórkę, ale ona tego nie poczuła - już nie żyła uduszona zapachem, który był mieszanką potu, odchodów i bliżej nieokreślonych substancji.
- Mam ją! Ha! Marian, jesteś genialny! Skąd wiedziałeś, że jak przestanę się myć, to łatwiej będzie mi łapać wiewiórki?
- To tajemnica - odpowiedział Marian i uśmiechnął się chytrze. Nie chciał się przyznać, że jak ostatnio poszedł w zarośla za potrzebą, to cztery wiewiórki i dwie sikory spadły zemdlone z drzewa, a on powiedział reszcie kompanii, że sam je złapał. Było to tydzień po wydarzeniach w gospodzie i ataku na ich bobra. Przez ten tydzień nie mył się, bo nie chciało mu się ściągać zbroi. Eljot, Enrike i Zeth od czasu do czasu moczyli nogi w strumyczkach. Tak, ten nowy sposób odkrył tydzień temu.
Rozbili obozowisko. Eljot wypatroszył wiewiórkę i nadział ją na patyk. Giermek rozpalił ognisko i nadział kilka ryb, które wypłynęły na brzeg z brzuchami do góry, kiedy ostatnio moczył nogi w strumyku. Podał też rybę Marianowi, który dalej uśmiechał się chytrze. Nie mógł przestać od kiedy pogryzły go pszczoły i miał zdeformowaną przez bąble twarz.
Piekli sobie strawę nad ogniskiem siedząc w ciszy. Pierwszy odezwał się Enrike.
- Nauczyłem Zetha nowej sztuczki. Hej panie bobrze, ho no tutaj!
Zeth podbiegł do nich, zaczął się kiwać na boki i śpiewać:
- Di da di da di da du du...
- Nieźle! - zawołał Marian i przyłączył się do bobra. Po chwili wszyscy kiwali się w rytm muzyki, którą na kobzie wygrywał Enrike, śpiewając razem z Zethem. Gdy skończyli, zabrali się za jedzenie.
Zaczynało świtać. Marian, który dalej był głodny, zaproponował, żeby usmażyć bobra, ale przerażony Zeth zdążył skryć się w lesie. Enrike pobiegł za nim.
- No i widzisz co zrobiłeś! Znowu trzeba będzie go szukać! A na dodatek nasz wierny giermek pobiegł za nim i nie możemy iść go szukać.
- Nie możemy iść ich szukać? Czemu?
- A kto popilnuje koni, gdy będziemy ich szukać??
- No tak...
Usiedli przy ognisku i zastanawiali się, co robić. Po pół godzinie przybiegł Enrike krzycząc rozpaczliwie:
- Złapali Zetha!
- Co? Kto?
- Tamci co wcześniej! Biegłem za nim, ale on jest szybszy... Znikł w zaroślach i gdy do nich dobiegłem zobaczyłem, że grubas wsadził Zetha do klatki, ją postawił na wózku obok tego anemicznego i poszli.
- Na koń! - krzyknął Marian i wdrapał się na swoją chabetę. Za chwilę wdrapał się ponownie i znów spadł. Udało mu się dopiero za piątym podejściem.
Dotarli do miejsca, w którym Enrike ostatni raz widział bobra.
- To w którą teraz? Dokąd oni z nim poszli?
- Eee... Nie wiem...
Zaczęli rozglądać się na boki w poszukiwaniu jakiegoś śladu, nawet najmniejszej wskazówki. Na prawo rosły brzozy, w oddali słychać było szum strumyka; na wprost las się kończył, spomiędzy drzew widać było jakieś pole uprawne; na lewo niskie krzaki były połamane jakby przejechał tamtędy nieduży wózek, dalej było widać ślady kół odciśnięte na mokrej ziemi.
- Idziemy w prawo! - zadecydował Eljot.
- A czemu akurat tam? - spytał zaciekawiony Enrike.
- Eee.. No bo... Bo tam widziałem wiewiórkę!
- Co? Ja też chcę! - krzyknął Marian.
Ich konie, Boberia i Karmel, ruszyły w pościg za zwierzątkiem. Za nimi biegł Enrike Katana ciągnący wózek, który odczepił się od konia, a na którym on zazwyczaj podróżował.
Nagle wszyscy stanęli. Zwierzątko znikło gdzieś w zaroślach i nikt nie wiedział, w którą stronę się udać.
- I co teraz? - zapytał Marian uśmiechając się chytrze. Jego wyraz twarzy zaczynał irytować resztę drużyny.
- Powinniśmy udać się na północ, tam gdzie były te pola uprawne. Myślę, że tam znajdziemy jakąś wskazówkę.
- Od zegara? - zainteresował się Enrike.
- Eljot, a skąd wiesz, że tam jest północ? Skąd wiadomo, że idziemy w dobrym kierunku?
- To proste: widzisz te mrówki? Mrówki zawsze idą na północ.
- A jak mrówki mieszkają na południu to jak wrócą do domu idąc na północ?
- Zresztą tam jest napisane - zignorował giermka Eljot pokazując na coś palcem.
Marian spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył tabliczkę z jakimś napisem. Niestety, nie umiał czytać.
- Co tam jest napisane?
- "Jadąc tędy dojedziecie do miasta" - przeczytał Eljot. Nie przyznał się, że też nie potrafi czytać. Tak naprawdę napis głosił: "W tym miejscu Eryk Brudnonogi zabił smoka".
Tymczasem na polance, z drugiej strony lasu, pewien pozujący na barbarzyńcę grubas o niezwykle tępym wyrazie twarzy próbował rozpalić ognisko. W tym celu, korzystając z hubki i krzesiwa, podpalił kupkę liści, leżącą niedaleko przygotowanego paleniska, odwrócił się tyłem do niej, nachylił i...
- A fuj! - zawołał drugi wędrowiec, chuderlawy typek nieznanej profesji, najprawdopodobniej zboczeniec. - Nie mogłeś podpalić od razu, tylko musiałeś kombinować? Kogo to obchodzi, że jadłeś grochówkę!?
- Nie denerwuj się szefie, popatrz jak się teraz pali!
- Połowa polanki się pali prosiaku! Leć no po wodę i zagaś to, ja zajmę się bobrem.
Anemik wyciągnął Zetha z klatki i kazał mu podejść do najbliższego drzewa. Wystraszony zwierzak posłusznie zrobił co mu kazano.
- Teraz cię do niego przywiąże...
Usłyszawszy to, bóbr zaczął się cieszyć i z radości zajodłował głośno. Przywiązanie do drzewa nie było dla niego karą, to była nagroda. Chuderlak bardzo się zdziwił widząc, jaką rozkosz sprawia to boberowi.
- Różne są zboczenia... - mruknął do siebie i poszedł sprawdzić, jak sobie radzi Eustachy. Nie radził sobie. Płonęła już część drzew.
Boberia zarżała i zaczęła prychać. Do jej nozdrzy doleciał zapach spalenizny. Po chwili wszyscy usłyszeli jodłowanie bobra.
- Zeth! Jest tam! - zawołał Marian i pogalopowali w stronę drzew, znad których unosił się dym.
Anemika trafiał szlag. Mimo usilnych starań płonęła już cała zachodnia część lasu.
- Bierz bobra, wynośmy się stąd. Niech miejscowi to gaszą.
Władował się na wóz i czekał. Po chwili wrócił Eustachy. Na rękach i parchatym brzuchu (nosił tylko przepaskę na biodrach jak przystało na barbarzyńcę) miał ślady bobrzych zębów.
- Nie chce iść.
- Dobra, niech zostanie, znajdziemy se innego... A teraz spadamy!
Gdy zniknęli w gąszczu, z przeciwnej strony wpadli w szalonym galopie sir Marian i sir Eljot. Na ich widok szczęśliwy bóbr przegryzł krępujący go sznur i zaczął śpiewać wesoło:
- Di da di da di da du du...
Po chwili cała czwórka oraz konie ruszali się w rytm piosenki, nie zwracając uwagi na to, że ogień rozprzestrzenia się coraz bardziej. Dopiero gdy Eljot zauważył, że przysmaliło mu jego zbroję z lumpex-shopu i gdy zapalona gałąź spadła na twarz Mariana, uciekli.
Jechali gościńcem nie oglądając się za siebie. Gdyby to zrobili, ujrzeliby dziewiczą puszczę całą w płomieniach. Kto by pomyślał, że garnek grochówki może spowodować tyle zniszczeń?
- Jutro przed zachodem słońca powinniśmy dotrzeć do Kobzenberga - rzekł sir Marian uśmiechając się lubieżnie. W wyniku kontaktu z zapaloną gałęzią zmienił się wyraz jego twarzy.
[CDNN czyli Ciąg Dalszy Nie Nastąpi... Chyba^_-]
Autor: Falka email:
falcia@poczta.fm
|
|
|
|