SKOWYT


No i leżymy obok siebie. Ja i mój przyjaciel. Leżymy, patrząc sobie w oczy, niezdolni do najmniejszego ruchu. Nareszcie się skończyło. Za nami trzaska ogień, łapczywie trawiąc suche drewno. Na szczęście ona jest bezpieczna. Nikt już jej nie skrzywdzi.
Co? Pytasz, o czym ja gadam? Poczekaj, trochę cierpliwości! Dojdę do tego, powoli...


Wiecie, jak to bywa, kiedy dwóch facetów kocha jedną laskę. Pół biedy, kiedy ci goście się nie znają. Gorzej, gdy są to dwaj najlepsi przyjaciele. Taa, chora sytuacja, ale co robić. Zazwyczaj jest tak, że któryś ustępuje, po czym obaj stają się sobie wilkiem na resztę życia. Ja zdałem się na nią. Mówiłem sobie: dziewczyna przecież inteligentna, sama wybierze. Z tym, że ona niespecjalnie umiała. Mnie tymczasem cholera brała. Kiedy idzie o kobietę nawet dwóch świetnych kumpli zacznie sobie skakać do gardeł. Między mną a Tomkiem niby było dobrze, ale nie do końca. To tak, jak z dwoma sportowcami na olimpiadzie - niby współzawodnictwo, czysty sport i takie tam, ale kiedy stawka jest tak wysoka każdy tylko patrzy, żeby ten drugi się wyłożył. Rozstrzygnięcie jednak przyszło samo.


Był luty, półtora roku temu. Zimno jak diabli, coś koło dziesięciu stopni w minusie. Sobotni wieczór, więc, jak zwykle, siedziałem w rozgłośni. Skończyłem program, Adam puścił reklamy i byłem wolny. Środek zimy, a ja w studiu spocony na potęgę. Owieje mnie jak nic, pomyślałem. Ale cóż, otarłem pot z czoła, odczekałem parę minut i, zarzuciwszy kurtkę, wyszedłem. Wtedy zadzwoniła komórka. To była Agata.
- Hej - odebrałem.
- No cześć - zatrzeszczało bardzo niewyraźnie. - Słuchaj, możesz wpaść?
- Jasne - odparłem ucieszony. - Tylko wskoczę do domu się przebrać i zostawić zakupy, w porządku?
- OK. Nie śpiesz się.
Otworzyłem sobie drzwi samochodu. Agata milczała.
- Coś się stało?
- Nie, nic - odparła. - Chcę po prostu z tobą porozmawiać.
To zabrzmiało poważnie. Za poważnie, jak dla mnie.
- Dobra, nie naciągam cię - wypuściłem gęsty obłok pary. - Będę za jakieś dwadzieścia-dwadzieścia pięć minut.
- To na razie.
- Na razie - mruknąłem.
Nie podobał mi się jej głos. Nie wróżył nic dobrego. Szybciej niż kiedykolwiek dojechałem do domu. Jak burza wtargnąłem do mieszkania, wepchnąłem torbę z zakupami do lodówki i przebrałem koszulę na świeżą.
Dziesięć minut później wysiadłem z samochodu przed jej domem. Centralny zamek zapikał dwa razy, kiedy szybkim krokiem szedłem przez ulicę. Drzwi od klatki schodowej były otwarte. Światło nie działało, więc wbiegłem po ciemku na trzecie piętro. Już chciałem zapukać, kiedy drzwi otworzyły się. W blasku świecy trzymanej przez Agatę stał Tomasz. Kiwnął mi, uśmiechając się kwaśno.
- Będę jutro - zwrócił się do niej. - Dobranoc.
Wychodząc, spojrzał na mnie ponuro. Starałem się zrobić dobrą minę do złej gry, ale niechęć aż ode mnie biła, to muszę przyznać. Zbiegł na półpiętro i zatrzymał się by spojrzeć jeszcze, jak drzwi zamykają się za mną. Nie, nie widziałem tego, to chyba oczywiste. Po prostu czułem jego wzrok na plecach.
Pies Agaty, spory wilczur, podbiegł i podskoczył, merdając ogonem i starając się chlasnąć mnie jęzorem po twarzy. Agata nie patrzyła na mnie. Niby się przywitała, niby jak zwykle powiedziała, żebym usiadł na kanapie, ale coś wyraźnie było nie tak. W zasadzie nie byłem zaskoczony. Prędzej czy później musiała przecież wybrać. Żałowałem tylko, że na moją niekorzyść.
- Nie ma prądu - powiedziała sucho, siadając w fotelu. - Zrobiłabym ci kawę, ale dopiero zauważyłam, że mi się skończyła.
- Nie szkodzi - wpiłem w nią spojrzenie. W blasku świecy stojącej na stole jej brwi i podbródek zdawały się drżeć. Może zresztą drżały. Czułem, jak wszystko się we mnie gotuje. Sam nie wiedziałem, jak się zachowam, gdy wreszcie zacznie mówić to, co nieuniknione.
Cisza jednak przeciągała się. Agata trwała nieruchomo w fotelu, ja obserwowałem ją, pochylony nieco do przodu. Znałem ją, dobrze ją znałem. W takich chwilach była po prostu słaba. Nie miała sił, by powiedzieć mi, że między nami koniec. I wiesz co? Współczułem jej. Zamiast się na nią wkurzać współczułem jej. Postanowiłem, że ją wyręczę. Cienko mi to jednak wyszło. Chciałem, żeby mój głos zabrzmiał twardo, a tymczasem wydusiłem z siebie ledwie szept, w dodatku urwany:
- Aga, oboje wiemy, o co chodzi...
Podniosła głowę. W życiu nie widziałem jej smutniejszej. Ten widok mnie poraził, ale kontynuowałem:
- Słuchaj, będzie OK., zawsze będę twoim przyjacielem...
- Daniel... - powiedziała, choć głos jej się łamał - Daniel, masz dla mnie tak mało czasu...
Nic nie odrzekłem. Wiedziałem, że to prawda.
- Ciągle jesteś w pracy, od rana do wieczora... a ja potrzebuję cię tu, blisko...
- Dopiero startujemy, jest mało ludzi, każdy jest potrzebny - próbowałem się usprawiedliwiać. Na próżno zresztą, bo i przed kim? Przed kobietą, która widywała mnie co parę dni, ledwie wieczorem, w zasadzie już leżąc w łóżku? Czy przed sobą, i tak doskonale świadomym tego, że Tomek miał więcej do zaoferowania?
- Przepraszam cię, o Boże, przepraszam...
- Nie masz za co - pokręciłem głową. - To moja wina.
- Zrozum, tak wyszło...
- Rozumiem... Mówiłem ci już, wciąż jestem twoim przyjacielem i zawsze nim będę, choćby nie wiem, co się działo.
Podniosłem się, podszedłem do fotela i przykucnąłem obok. Pies, leżący pod meblami, uniósł łeb i przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Aga, spójrz na mnie.
Powoli przekręciła głowę w moją stronę. Jej ciemne, brązowe oczy zdawały się być wtedy niczym studnie.
- Zaufaj mi, będzie dobrze - powiedziałem, chwytając ją za dłoń.
- Ufam ci... - położyła drugą rękę na mojej. Chwilę milczała, ale wiedziałem, że chciała coś powiedzieć. W końcu odezwała się: - Daniel, zależy mi na tobie, ale to tak jakoś...
Uśmiechnąłem się wtedy. Powiedz, jak miałem się na nią gniewać? Niepodobna. Wkurzony byłem co najwyżej na siebie, że przez swoje błędy traciłem tak cudowną kobietę. No ale cóż, w życiu wygrywa lepszy. I tyle.
Wstałem. Szepnąłem jej jeszcze kilka ciepłych słów, przegarnąłem delikatnie włosy. Spytałem, czy sobie poradzi. Kiwnęła głową. Pożegnałem się wtedy i powiedziałem, że sam wyjdę. W milczeniu i ciemnościach ubrałem buty. Pamiętam, jak łza spłynęła mi nagle po policzku i z impetem uderzyła o but. W panującej ciszy ten dźwięk niemal mnie przeraził. Nawet nie wiedziałem, kiedy narodziła się pod moją powieką. Po prostu zjawiła się taka mała kropelka, sama jedna, jedyna. Samotna, jak ja wtedy.


Co było dalej, pytasz...? No cóż, zszedłem powoli na dół, bardziej odruchowo stawiając stopy niż rzeczywiście uważając na stopnie. Czułem się potwornie wyczerpany, jakbym robił bez przerwy przez trzy dni i noce, jadąc do tego jednej kawie rano. Makabra.
Obejrzałem auto ze wszystkich stron. Śnieg dookoła był wydeptany, podejrzewałem więc, że ktoś mógł zrobić użytek z niepotrzebnego gwoździa. Lakier był jednak w porządku. Wsiadłem do samochodu, ruszyłem powoli do domu. Nerwowo popukiwałem w koło kierownicy. Nagle, w przypływie złości, docisnąłem pedał do podłogi. Silnik zawył żałośnie. Sprzęgło, zmiana biegu i znów decha. Jeszcze jadę przez miasto, a tu już 100-ka na liczniku. A co, jeszcze nigdy nie dostałem mandatu, więc raz można.
Z tym, że niezupełnie. Lecę sobie te 100, mały ruch, zaraz dojadę do domu (a mieszkałem trochę za miastem, w sąsiedniej wiosce). Zmęczone oczy przecieram co jakiś czas, światła nielicznych samochodów rażą mnie niemiłosiernie. Uspokoiłem się nieco, chciałem już zwolnić. Nagle pojawiają się kłopoty. Ni stąd, ni zowąd samochód zaczyna mi wylatywać na łuku. Wówczas robię najgłupszą rzecz pod słońcem. Otóż jadąc samochodem z tylnym napędem wpadam na iście genialny pomysł: puszczam gaz. Efekt tego taki, że wtedy dopiero zaczyna się zabawa. Kręcę sobie bączka. Miejsca w sumie sporo i myślę, że będzie dobrze, ale hamulce niezbyt kontaktują. A drzewo co raz bliżej. Bliżej, jeszcze bliżej...
To też drzewo było moim ostatnim widokiem za życia, jako człowieka.
- No to pa! - mruknąłem jeszcze do siebie.
Wtedy już tylko jebs. I tunelik ze światełkiem.


Daj spokój, nie wnikajmy w to, co jest po śmierci, bo gówno pamiętam. Nie kojarzę nic, poza tunelem oczywiście. Zresztą czy to ważne? Dowiesz się w swoim czasie.
Wracając jednak do mnie to w momencie uderzenia byłem względnie pogodzony z losem. Może i bym krzyczał, gdybym miał żonę, dziecko, albo chociaż jakiegoś żółwia czy chomika. A tak? Było mi w sumie wszystko jedno. Szczegółowego rachunku sumienia zrobić nie zdążyłem, ale na oko wychodziło mi takie niebo na szynach. Ewentualnie czyściec i krótka resocjalizacja. Tymczasem co? Następnego dnia budzę się, jakby nigdy nic. I żyję. Żyję!! Tyle, że jako... pies.
Gdzie tam, żadna reinkarnacja, bo nie narodziłem się na nowo. Życie poprzednie też zresztą pamiętałem. Ot tak, jak tylko otworzyłem oczy, już byłem dorosłym owczarkiem. I to nie byle jakim, bo tym Agaty. Nie pytaj się mnie jak, bo ni cholery nie wiem! Nie mam zielonego pojęcia! Byłem psem Agaty i już.
Pewnie, że byłem w szoku. Po prostu wyobraź sobie taką sytuację, potrafisz? Nagle cały Twój świat wywraca ci się do góry nogami, musisz uczyć się wszystkiego od nowa. Nie umiałem jeść, nie umiałem pić chłepcąc z miski. Trochę czasu zajęło mi opanowanie ruchów w zupełnie innym ciele. Najgorsze były początki. Drugiego dnia poszedłem z Agatą na spacer i zatrzymaliśmy się przed sklepem. Przywiązała mnie do rynny (śmieszne, mocniej bym szarpnął i po kłopocie), sprawdziła listę zakupów i powiedziała - "siad". Pewnie, "siad". Tylko jak to się robi??? Kombinuję, kucam, próbuję jakoś spuścić tyłek w dół. Wierz mi, że to wcale nie takie proste! Też będziesz siódme poty wylewać, jak zostaniesz psem.
Jakoś się jednak żyło. W zasadzie to cholernie ciężko, jeśli mam być szczery. Idąc ulicą poznawałem ludzi z rozgłośni, a nie mogłem nawet zareagować. Bo co bym zrobił? Podszedł i zaczął lizać po rękach obcego faceta? Poza tym brakowało mi rozmów, chciałem czasem zamienić z kimś parę słów... Już nawet obojętnie z kim...
Najgorzej było z samą Agatą. W mieście, przez ludźmi i przed znajomymi wyglądała normalnie. Zupełnie inna była ze mną, w domu. Całymi godzinami wpatrywała się bezczynnie w ścianę, to tkwiąc nieruchomo, to wybuchając płaczem. Starałem się wtedy jakoś ją pocieszyć, ładowałem się jej na kolana, wtulałem się...
Chyba czuła się winna temu, co się stało. Ciągle powtarzała Tomkowi, że zbyt chłodno mnie potraktowała, że może powinna była jeszcze poczekać. Początkowo miałem wrażenie, że ich związek się rozpadnie, ale jakoś wytrzymali.
Przez pierwsze miesiące nie chciała w ogóle wychodzić z domu. Jeśli już wyszła to tyle, co po zakupy i na spacer ze mną. Poza tym całe dnie przyjmowała i wykonywała projekty (Aga jest webmasterem). Pracowała, pracowała, pracowała. Starałem się ją jakoś odciągać od komputera. Udawałem, że muszę wyjść, przychodziłem do niej ze smyczą, kręciłem się przed drzwiami. Czasem udało mi się ją wyciągnąć gdzieś dalej, do parku. Próbowałem ją jakoś rozśmieszać, sprawić, by choć na chwilę się uśmiechnęła. To przyniosłem kapcie, to robiłem jakieś sztuczki. Raz celowo zwaliłem sobie na łeb miskę z bitą śmietaną.


Wiesz, to głupie, ale umierając często nawet nie mamy pojęcia, kto będzie za nami płakał. Rozbijając się ani przez chwilę nie pomyślałem o Adze. Niby mówiła, że ciągle mnie kocha, że jej przykro, ale jakoś nie potrafiłem w to uwierzyć. Miała Tomka. Była w końcu szczęśliwa, nie musiała już dokonywać wyboru. Jak ja się myliłem...
Podobnie było z niektórymi znajomymi. Ci, o których myślałem, że coś dla nich znaczyłem, ledwie pofatygowali się na pogrzeb. Przyszli, stanęli z tyłu, pogadali, jakby byli w barze. Inni natomiast, których zupełnie o to nie podejrzewałem, szczerze mnie żałowali.
A właśnie, "szczerze". Fajna sprawa z tym węchem u psów. W krótkim czasie nauczyłem się rozpoznawać, kto kłamał, a kto mówił prawdę. Nawet najbardziej opanowany człowiek kłamiąc denerwuje się, minimalnie poci, drży. Wydziela wtedy taki drażniący, gorzkawy zapach. Dzięki temu, choćby nie wiem, jak się szczerzył w uśmiechach, i tak wiem, że kłamie. Dlatego przyjmij tą radę - nigdy nie kłam przy psie.
Zresztą równie szybko zacząłem korzystać także z innych moich zmysłów. Zwłaszcza ze słuchu. Wieczorami, gdy nie miałem co robić, a Aga kładła się wcześniej spać, słuchałem rozmów sąsiadów. Wiem, chamstwo, ale co poradzę; naprawdę mi się nudziło. Z tym, że słuch to raz wspaniała sprawa, a raz straszna. Kiedy latem pojawiły się komary przeklinałem cały świat.


Po jakimś czasie zacząłem się zastanawiać, czy więcej jest takich, jak ja. No wiesz, ludzi w ciele psa. Zresztą zwątpiłem we wszystko, nawet w to, czy jestem jeszcze człowiekiem. Bo czy byłem nim? Niby pamiętałem ludzkie życie, ale poza tym? Owczarek jak się patrzy. Dziwne jednak wydało mi się to, że nie zetknąłem się z żadnym psem, kotem czy wróblem, który miałby ten sam problem. Wszyscy byli sobą. Czyli zwierzętami, znaczy. To mnie nurtowało. Dlaczego, zamiast normalnie umrzeć, stałem się nagle psem? I dlaczego psem Agaty?
Ponieważ odpowiedź na to pytanie nie nadchodziła, zająłem się czymś innym. Zacząłem obserwować rozwój związku Agi i Tomka. Z nastaniem lata trochę jej przeszło, więc Tomkowi udało się ją wyciągnąć z domu raz i drugi. Miałem ograniczone możliwości obserwacji, bo w większości zostawałem w domu, ale i tak swoje wywnioskowałem z jej twarzy, gdy wracała. W sumie byłem z Tomka zadowolony. Trochę mnie to bolało, ale widziałem, że dobrze wybrała. Opiekował się nią troskliwie, starał się być na każde zawołanie. Początkowo miałem za złe Adze, że zaczęli się kochać. Z drugiej jednak strony spojrzałem na to możliwie obiektywnie. Od wypadku minęło już ponad pół roku, a ona była piękną, młodą kobietą. Wiedziałem, że chciała wyjść za mąż, założyć rodzinę, mieć dzieci. Tomek był do tego idealny.


***


Był początek stycznia, prawie rok po wypadku. Leżałem sobie na podłodze przed łazienką, leniwie wsłuchując się w wykład, jaki sąsiad dawał swojemu synowi-nieukowi. Aga miała niedługo wrócić. W samą porę zresztą, bo robiłem się głodny. Tego dnia wyskoczyła na jakąś małą imprezę z firmy, chyba taką spóźnioną noworoczną. Zabawa była zamknięta, więc Tomek nie mógł z nią iść. Na swój sposób mnie to cieszyło. Bawił mnie wyraz jego twarzy, kiedy znajomy Agi z firmy zabierał ją spod domu samochodem. Wyszedł niedługo po niej.
Miałem w sumie od kilku tygodni wrażenie, że on zaczyna robić się zazdrosny. Po raz pierwszy wkurzył się, jak na swoje urodziny dostała w firmie tyle kwiatów, że nie wiedziała, czy starczy jej wazonów. Niby nic nie mówił, ale czułem, jak w środku go nosi. Aga pytała, czy wszystko w porządku. Odpowiadał, że tak. Kłamał.
W sumie był jednak spokój. Ostatecznie każdy facet w jakimś stopniu jest zazdrosny o swoją kobietę, więc Tomek przesadnie poza normy nie wykraczał. Aż do tego dnia, gdy Aga wróciła z imprezy dla pracowników firmy. Tomek przyszedł może kwadrans przed nią i siedział w fotelu, kiedy weszła do pokoju. Był zdenerwowany, ona zaś - rozbawiona. No i trochę pijana.
Podeszła do niego, przywitała i pocałowała. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego widoku i nie odwracałem głowy.
- Kochanie, żałuj, że cię nie było! - zawołała, okręcając się na pięcie i lecąc na ścianę.
- Żałuję - pokiwał głową. - Dobrze się bawiłaś?
- Wspaniale! Myślałam, że będzie drętwo, jak rok temu, ale szef zachowywał się dzisiaj zupełnie inaczej. Faceci też się udali.
Tomek zmrużył oczy.
- To znaczy?
- Wiesz przecież, że jestem jedną z trzech kobiet w firmie - machnęła ręką, rozpinając żakiet. - Udali się, bo zachowywali się w porządku. Wytańczyłam się, ale obyło się bez propozycji zaręczyn - zachichotała.
Spojrzałem na Tomasza. Gotował się jak nic.
- No, wskakuję do wanny - powiedziała. Wyjęła komórkę z torebki i położyła na szklanym stoliku pod ścianą.
Przesunąłem się spod drzwi łazienki. Przykucnęła przy mnie i podrapała mnie za uchem. Och, co za rozkosz!
Zanim poszła się kąpać, wrzuciła mi jeszcze trochę karmy do miski. Na początku jej nie cierpiałem, ale później nauczyłem się to jeść. Tylko ten zapach zawsze mnie odrzucał.


Kilka minut później Aga pluskała się wesoło. Ja już dawno wrąbałem wszystko i wylizałem miskę do cna. Zawlokłem się do pokoju i położyłem obok kanapy. Byłem trochę senny. Nagle pokój wypełniły drgania. Podniosłem szybko łeb, rozglądając się za ich źródłem. Komórka na stoliku podskakiwała jeszcze trochę, przesuwając się w kierunku krawędzi, po czym umilkła. Pewnie SMS.
Tomek wstał i spojrzał na telefon. Chwilę nad czymś się wahał. Przeczyta czy nie przeczyta? - zastanawiałem się.
Przeczytał.
Podszedł do stolika, wziął komórkę i odblokował klawisze. Nigdy nie dowiedziałem się, co tam było napisane, ale wyraz jego twarzy na ułamek sekundy sprawił, że ciarki przeszły mi przez grzbiet. Rzecz jasna wykasował wiadomość i odłożył telefon, jak gdyby nigdy nic. Od tamtej pory zdecydowałem się mieć na niego oko.


***


Pamiętam, jak miałem sen. Tak, zwierzęta też mają sny. Nie wiem, czy wszystkie, ale te z duszami ludzi na pewno. Śnił mi się wypadek. W zasadzie to nie tak lekko, jak ci początkowo opisywałem.
Najpierw śniło mi się, jak wsiadam do samochodu, robię radio nieco głośniej i śmigam przez miasto. Później wyjeżdżam na krajową, trochę zwalniam. Opanowuję się, staram się jechać spokojniej. Trę oczy, jestem zmęczony. Mało spałem ostatnimi dniami. Już sobie wyobrażam, jak kładę się do łóżka i uciekam przed wszystkimi zmartwieniami w objęcia snu.
I nagle wpadam w poślizg. Po ułamku sekundy wiem już, że wylecę z drogi. Czas tak potwornie zwalnia swój bieg, kiedy kontruję kierownicą i bezsensownie duszę hamulec. Nic nie słyszę, panuje kompletna cisza... Pojawia się przebłysk okrutnej świadomości, że to przecież nie działa, że dalej zbliżam się do drzewa, które niedługo wejdzie w samochód od mojej strony. Jeszcze jest daleko, ale zbliża się...
Na tyle, na ile jeszcze mogę skręcam koło kierownicy. Obiema nogami walę w gaz i silnik zaczyna ryczeć. W ostatnim wysiłku zrywa, samochód ślizga się, szarpie, aż w pewnym momencie łapie przyczepność. Nie wiem, na mgnienie oka może... Wystarczy jednak, by przy dużej mocy i tak ogromnym nacisku na gaz lekko zarzucić tyłem. Za słabo jednak, nie obróciłem samochodu. Już nie ma czasu na nic. Lekko rozluźniam mięśnie, ręce tylko zwisają z kierownicy, nogi zdjęte z pedałów... Nagle nachodzi mnie myśl, że chciałbym jeszcze zobaczyć tyle osób. Wymieniam sobie ich wszystkich w myślach, ale czasu jest tak mało.
Drzewo.
Drzewo co raz bliżej...
Patrzę na boczną szybę tylko kątem oka, nie zdążę już przekręcić głowy. Mam wrażenie, że odbija się w niej jakaś twarz. Widzę na niej tylko zdumienie wymieszane z rozpaczą, ale nie mogę rozpoznać, kto to...
Ostatnie impulsy nerwowe docierają do mojego mózgu... najprostsze ludzkie myśli, odczucia...
Miłość... Kocham Agę, kocham przyjaciół, rodzinę... ale przede wszystkim Agę...
Żal... nie zobaczę tylu rzeczy...
Świadomość bólu, ale to będzie ledwie chwila...
A co jest po śmier...
Tego nie zdążyłem pomyśleć. Nagle huk. Szyba się rozleciała, sypią się niczym migotliwe diamenty kawałki szkła pod uderzeniem mojej głowy, która wali w nią z przerażającą siłą... Czaszka pęka, czuję jeszcze gorącą krew na skórze...
Potężne gorąco uderza mnie od ramienia, którego właściwie już nie czuję... Chwilę przed tym miałem wrażenie, jakbym słyszał czyjś krzyk...
To moja gasnąca wyobraźnia...
Mój bok, a po chwili reszta ciała zamienia się w krwawą, puchnącą masę porwanych mięśni i potrzaskanych kości...
Cisza... i ciemność...


***


Minął miesiąc. Był dwudziesty lutego, rocznica mojego wypadku. W miarę, jak zbliżała się ta data, Aga stawała się co raz bardziej osowiała. Tego dnia jej smutek osiągnął apogeum. Czułem, że to denerwuje Tomasza, ale na szczęście nic nie mówił.
Na cmentarz wybraliśmy się we troje. Poszliśmy wieczorem, więc stało już trochę zniczy. Aga modliła się za mnie, ja patrzyłem na moje zdjęcie umieszczone na nagrobku. Cholera, lepszego wybrać nie mogli.
Tomek stał z niewyraźną miną. Nie był wierzący, podobnie jak ja. Kiedy byliśmy jeszcze kumplami często rozmawialiśmy o tym. Mówiliśmy, że jak któremuś z nas coś się stanie to nie będziemy latać po cmentarzach tylko wypijemy zdrowie tego drugiego, w domu. No cóż, pewnie było mu głupio wspominać tamtą rozmowę. Mi było.
Postaliśmy jeszcze kilka minut. W końcu ruszyliśmy do domu. Śnieg prószył delikatnie, był lekki mróz. Wszystko dookoła pokrywała cienka warstwa puchu. Piękna zima.
Przez całą drogę Aga była milcząca. Szła, przytulona do Tomka, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Ja też byłem markotny. Przypomniało mi się wszystko to, o czym przez rok niemal zapomniałem. Wiesz, moje ludzkie życie. Przed oczami przechodziły mi różne obrazy. Raz, jak spacerowaliśmy z Agą po parku. Innym razem, jak dwa lata temu w tej samej chwili wpadliśmy do niej z Tomkiem z kwiatami na Walentynki. Takich rzeczy nie można zapomnieć, to po prostu tkwi w sercu.
Czasem wspominałem rozgłośnię, na nowo przeżywałem wszystkie wpadki, jakie zdarzały nam się na antenie. Przeskakiwałem do czasów szkolnych, do szaleństw z kumplami i opierdzieli od wychowawcy. Później znów wracałem myślami do Agi i tego, kim dla niej byłem. Przez rok starałem się to stłumić w sobie, ale nagle uświadomiłem sobie, że wciąż ją kocham. Tyle, że w tym roku kwiaty na Walentynki przyniósł już tylko Tomek...


Ani się obejrzałem, a już byliśmy w domu. Zmarzłem trochę, mimo grubej sierści. Gdy tylko Aga wytarła mi łapy, szybko pobiegłem położyć się blisko kaloryfera. Wtedy zadzwonił telefon.
- Tomek, odbierz - powiedziała Aga z kuchni.
- Słucham - burknął do słuchawki niechętnie.
- Tomek? Jest może Agata? - rozbrzmiało.
Aga zawsze miała telefon ustawiony stanowczo za głośno. Z moim słuchem nie miałem problemu z dosłyszeniem słów. Sądząc po głosie, to był Andrzej, jej kolega z pracy i zarazem przyjaciel. Zawsze lubiłem tego gościa. To był rzadki typ faceta, który potrafił być przyjacielem kobiety nie mając jej jednocześnie dla siebie. Nie, nie był gejem.
Tomasz zastanawiał się przez chwilę. Agata weszła do pokoju z pytającą miną.
- Tak, jest - wycedził, podając jej słuchawkę.
Cały poczerwieniał, gdy później słuchał odpowiedzi Agi. Zacisnął pięści i poszedł do kuchni, nasypać kawy do filiżanek. Rozmowa nie trwała długo.
- W porządku, Andrzej, poradzę sobie. Dziękuję za telefon, pa - pożegnała się Agata.
Tomasz pojawił się w pokoju z kawami. Miał nieprzyjemny wyraz twarzy. Aga jednak nie zwróciła na to uwagi. Usiadła na kanapie i wzięła do ręki program telewizyjny. On tymczasem milczał.
- Nad czym tak myślisz? - spytała.
- Nad niczym, tak sobie... - mruknął.
- Wiesz, brakuje mi Daniela... - powiedziała cicho.
Tomek podrapał się po karku i pokręcił głową.
- Brakuje mi go - powtórzyła. - Znaliśmy się od początku liceum, myślałam, że zawsze będzie przy mnie, jeśli nie tak to... chociaż jako przyjaciel...
Serce zaczęło mi łomotać, a przełyk nagle ścisnęła jakaś siła. Psy nie potrafią jednak płakać tak, jak ludzie. Na szczęście.
- Aga, musisz się pogodzić z tym, że jego już nie ma - zaczął Tomek powoli. Trudno mi było się z tym nie zgodzić. - Tyle jest wypadków, tylu ludzi ginie... Zawsze myślimy, że to nas nie dotyczy, ale światem rządzi chaos. Każdemu może się to przytrafić.
- Może tak, ale mam czasem wrażenie, że on gdzieś tu jest, ze mną...
Kiedy to usłyszałem nieomal krzyknąłem. Dobrze, że nie zwracali na mnie uwagi.
- Agata, co ty wygadujesz?
- Tomek, wiem, głupie, ale gdyby to się stało... nie wiem, innego dnia - westchnęła. - Wiesz, wyobrażam go sobie w tym samochodzie, jak jedzie taki przygnębiony. Pewnie myślał, że nic już dla mnie nie znaczy... Sam wiesz, jak było... Naprawdę go wtedy kochałam...
- Daj spokój. Jego już nie ma, a rozpamiętując go nie przywrócisz go do życia.
- Tomek, to ja go zabiłam...
- Przestań się w końcu obwiniać! - wykrzyknął. - I nie myśl o nim tyle! To zamknięty rozdział, skończyło się!
Od Tomka nagle uderzył mnie silny, ostry zapach. Był bardzo zdenerwowany, tracił panowanie nad sobą. Agata zamilkła.
- Wiesz, nurtuje mnie trochę sprawa Daniela - powiedziała po chwili, niespodziewanie dla nas obu. Ja podniosłem łeb, Tomek spojrzał na nią badawczo. Ona tymczasem mówiła dalej: - Policja mówiła, że w jego samochodzie było coś nie tak z hamulcami. Mogły być już zepsute, ale też ktoś mógł je popsuć. Słyszałeś o tym?
- Nie - pokręcił głową Tomek.
Ostry, gorzki zapach niemal sprawił, że zwymiotowałem. On kłamał. Kłamał!
- Ty skurwysynu! - warknąłem nagle, zrywając się z podłogi. Tomasz aż wyskoczył z fotela.
Zrozumiałem nagle wszystko. Przypomniałem sobie ślady na śniegu dookoła samochodu, tamtej nocy.
- Zabiję cię, kurwa! - wrzasnąłem, zbliżając się powoli. - Ty jebany psychopato!
Wtem rozległ się ciepły głos Agaty:
- Piesku, co się stało?
- Nie rozumiesz?! - krzyczałem. - To on! To on, do cholery!
Tomasz drżał, zerkając na mnie niepewnie.
- Zrób coś z tym psem! Ostatnio zaczyna mnie denerwować!
- Zaraz ja coś z tobą zrobię! - ryknąłem, rzucając się na niego.
- Hirju, uspokój się!!! - wykrzyknęła Agata.
Posłusznie usiadłem na dywanie, nie spuszczając z Tomasza oka.
Nie mówiłem, że nazywam się Hirju? No co, Aga miała kiedyś zajoba na punkcie Japonii...
- Co ci się stało? - podeszła do mnie i zaczęła głaskać po głowie. Nie przestawałem warczeć. Tomasz stał pod ścianą wystraszony.
- Co to kurwa ma znaczyć?!
- Nie przeklinaj - ofuknęła go. - Hirju był bardzo przywiązany do Daniela. Psy rozumieją więcej, niż się nam wydaje. Może po prostu go czymś zdenerwowałeś?
- Po prostu go zdenerwowałem?! - Tomasz machnął rękami. - Twój kundel rozszarpałby mi gardło a ty się zastanawiasz, czy go nie zdenerwowałem?!
- Nie nazywaj Hirju kundlem...
- Jesteś chora! - wykrzyknął.
Sądząc po intensywności zapachu, serce musiało mu walić szybciej niż kolibrowi po ostrym seksie.
- O co ci chodzi...? Po prostu pies na chwilę...
- Jasne! Pies jest ważniejszy ode mnie!
Ręka Agi na moim karku zaczynała drżeć.
- Tomek, uspokój się, proszę. Przecież...
- Masz - wrzasnął, rzucając jej telefon. - Zadzwoń do swojego Andrzeja, niech cię pocieszy!
Szarpnąłem się, ale mnie przytrzymała.
- Tomek...
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Agata rozpłakała się, klęcząc obok mnie.
- Widzisz, co narobiłeś, piesku? - wyszeptała przez łzy.
- Kochanie, zrozum! To morderca!
- Wiem, wiem, nie przepraszaj - pogłaskała mnie jeszcze.


Tamta noc była jedną z najgorszych w moim życiu. Nie mogłem zasnąć. Za każdym razem, kiedy zamknąłem oczy, zdawało mi się, że opadam gdzieś w otchłań. Byłem tak potwornie bezsilny. Nie mogłem w to uwierzyć - zabił mnie mój najlepszy przyjaciel. I za co? Dlaczego? Przecież ustąpiłbym...
Przez pierwsze godziny od momentu, jak wyszedł, chciałem go zabić. Nawet nie po to, żeby się zemścić. Tomek był po prostu groźny. Nie wiedziałem, czy czegoś nie zrobi Agacie. Zaczynałem się o nią bać.
Byłem tak wściekły, że gdyby wtedy wrócił i Agi nie było w pobliżu, chyba wygryzłbym mu serce. Po namyśle stwierdziłem jednak, że to by było bez sensu. Chcąc nie chcąc, Agata musiałaby mnie po tym uśpić. Musiałem wymyślić jakiś plan, jak się go pozbyć, by nie wyglądało na mnie. Będąc psem miałem jednak ograniczone możliwości. Nie mając lepszego wyjścia, postanowiłem czekać po prostu na jakąś okazję i nie przepuścić jej, gdy się już nadarzy.


Minęły dwa dni. Tomasz nie dawał znaku życia, a Agata znów sposępniała. Przez ten czas nie ruszyła się z domu, choć przyjaciele ją wyciągali. Nawet mnie nie wyprowadzała, a jedynie ubierała mi kaganiec i patrzyła na mnie z okna. Martwiłem się o nią. Była jakaś zobojętniała. Przestała pracować, a zawsze miałem ją za pracoholiczkę. Ostatecznie jednak nic nie mogłem zrobić. Starałem się tylko tulić do niej częściej, niż zwykle.
Nie posiadałem się ze złości, gdy Tomek zjawił się z kwiatami i zaprosił ją do restauracji. To było jednak do przewidzenia. Ani przez chwilę nie sądziłem, że może pójść tak łatwo. Gdy zabija się z miłości to nie po to, by sobie później odpuszczać. Zwłaszcza, jeśli chodzi o psa.
Tomek nie był jednak głupi. Starał się unikać sytuacji, kiedy bylibyśmy wszyscy, we troje. A to zaprosił ją na dyskotekę, a to do kina, a to na kolację. Wiadomo, że w takie miejsca iść z nimi nie mogłem. Mimo tego, kiedy Aga wracała do domu, nie wyglądała na szczęśliwą. Któregoś wieczoru wróciła zdenerwowana. Z telefonu, który później wykonała wynikało, że na dyskotece chyba spotkali któregoś z kolegów Agi, a przy Tomku to nie mogło być miłe spotkanie. W każdym razie kogoś przepraszała.
Znów żałowałem, że już nie byłem człowiekiem...


Pewnego wieczoru poszła napuścić wody do kąpieli. Leżałem, jak zazwyczaj, wyciągnięty na kanapie, z nudów opracowując kolejny genialny plan pozbycia się Tomasza. W radiu, które zabrała do łazienki, leciało akurat "Moonlight Shadow" Mike'a Oldfielda. Zakręciła wodę. Słyszałem, jak wchodzi do wanny. Naraz rozległ się drażniący pisk, a chwilę po nim, niemal równocześnie, huk i plusk. Uszy mi stanęły, ogon drgnął. Nagle skojarzyłem.
- Aga!! - krzyknąłem, zrywając się z kanapy i biegnąc do łazienki.
Odpowiedziała mi cisza.
- Aga, odezwij się!!! - drapałem w drzwi łazienki.
Spojrzałem na zamek. Nie był przekręcony. Podskoczyłem i uderzyłem łapami w klamkę. Bezskutecznie. Była zbyt sprężysta. Spróbowałem ponownie. Tym razem udało się. Uchyliłem drzwi i wetknąłem łeb do łazienki. Agata leżała w wannie nieprzytomna. Z rozbitej głowy sączyła cię ciemna krew, spływając powoli po ramieniu i kapiąc na podłogę z wiszącej ręki.
Spanikowałem. Co robić?! Telefon! Gdzie jest telefon?!
Pobiegłem do pokoju, rozglądając się za słuchawką. Leżała na fotelu. Pokręciłem jednak głową. Cholera, za małe klawisze, nigdy mi się nie uda. Baza! Spróbuję na bazie!
Telefon-baza leżał na szafce w przedpokoju. Stanąłem na tylnych łapach, przednią waląc w "On/Off". Uruchomiłem telefon! Teraz powoli, ostrożnie... Kurwa, nie łapą, nosem, nosem! Jeszcze raz, "On/Off", "On/Off"... Dobrze...
9...
9...
9...
Jest sygnał! Jeden, drugi...
- Pogotowie, słucham.
- Na pomoc!
- Halo?
- Pomóżcie, do cholery!
- Halo, jest tam kto?
- Proszę, pomóżcie!!
- Biip... biip... biip...

Idioto, tępaku, czego się spodziewałeś?! Odwróciłem się, prawie pokonany. Pobiegłem do łazienki. Podszedłem do niej. Powąchałem ją, nasłuchiwałem. Żyła. Nie, nie mogłem po prostu bezczynnie czekać.
Wyskoczyłem z łazienki i spojrzałem w lustro, sam nie wiedząc, dlaczego. Desperacja błysnęła mi w oku. Znów doskoczyłem do telefonu. Za drugim razem trafiłem w "On/Off", a potem ucelowałem w "Redial".
- Halo?
- Na pomoc!!!
- Biip... biip...
"On/Off". I znów "Redial".
- Halo?
- Na pomoc...
- Biip... biip... biip...
Robiłem tak z dziesięć razy. Chwila przerwy i znowu. Słyszałem, jak straszyli, że namierzą numer, że wyślą policję. Dobrze, dobrze! Byle tylko ktoś przyjechał!
Przyjechali. Kilka minut później dwóch policjantów stanęło pod drzwiami. Zacząłem krzyczeć, wyć, drapać o drzwi. Uzyskałem jednak efekt odwrotny do zamierzonego: wystraszyłem ich. Wpadłem wtedy na inny pomysł. Pobiegłem do kuchni i zacząłem skakać do kurków od kuchenki gazowej. Przekręciłem jeden. Gładko poszło, teraz drugi. No, drugi! Dobrze, jest drugi. Trzeci, szybko! Szybciej! Cholera, przecież trzeci palnik jest uszkodzony, Aga jeszcze go nie naprawiła. Czwarty! Łapy ślizgają mi się po plastiku. Jest!
Ostry zapach gazu drażnił mnie w nos. Wróciłem do drzwi. Policjanci jeszcze stali po drugiej stronie. Znów zacząłem robić hałas, skakałem, drapałem drzwi. Nagle doszło do moich uszu:
- Czujesz coś? - spytał niski głos.
Tak, tak, to gaz!
Drugi funkcjonariusz zaczął wodzić nosem przy drzwiach. Pomstowałem na ludzki węch, niemal zapomniawszy, że sam kiedyś nie miałem lepszego.
- To chyba gaz... - powiedział w końcu.
- Wchodzimy?
Nikt nie odpowiedział, ale wnioskowałem, że policjant po prostu kiwnął głową.
- Proszę odsunąć się od drzwi! - zawołał pierwszy, ten z niskim głosem. - Będziemy wyważać!
Nie przestając ujadać cofnąłem się do tyłu, pod samą łazienkę. Załomotali w drzwi. Potem drugi raz. Chyba je kopali. Wreszcie cofnęli się, rozpędzili i walnęli we dwóch z boku. Coś trzasnęło. Któryś z nich szarpnął, ale ciągle jeszcze trzymały. Ponownie wzięli rozpęd i uderzyli. Zamek wyleciał z drzwi, a one same grzmotnęły o ścianę. Policjanci na mój widok wzdrygnęli się, ale zaraz zauważyli, że w łazience na wprost ktoś leży w wannie. Spojrzeli tylko na mnie ze zdumieniem. Po chwili zadzwonili po pogotowie.


Pamiętam, że policjanci, nie wiedząc, co ze mną zrobić, powierzyli mnie lekarzom. Wskoczyłem od razu do ambulansu i usiadłem w rogu. Starałem się zachowywać spokojnie, żeby mnie zabrali. Dobrze trafiłem, była taka miła, jasnowłosa pielęgniarka, Agnieszka. Chyba się jej spodobałem. Zresztą nic dziwnego, byłem pięknym psem.
Po rozmowie z dwoma lekarzami i z koleżanką zabrała mnie do dyżurki. Prosiła tylko, żebym był spokojny. Przez kilka godzin nie odezwałem się ani słowem. Po jakimś czasie przyniosła mi miskę wody. Spodobała mi się ta kobieta. Podziękowałem jej, całując ją w dłoń. Liżąc, znaczy się.
Byłem zmęczony, ale postanowiłem, że nie zmrużę oka dopóki nie dowiem się czegoś o Agacie. W końcu przyszedł jakiś lekarz i kiwnął mojej opiekunce, a ona zaprowadziła mnie do pokoju, w którym leżała Aga. Była przytomna. Założyli jej kilka szwów i miała obandażowaną głowę.
- Hirju! - zawołała.
Od razu wyrwałem się do niej, ogonem wywołując niewielki huragan.
- Miło cię widzieć, malutki - powiedziała, głaszcząc mnie delikatnie po pysku (nie mogę się przyzwyczaić do tego słowa).
Agnieszka przyglądała się nam z ciepłym uśmiechem.
- Nie wiem, jak go pani wytresowała, ale uratował pani życie - powiedziała po chwili.
- To znaczy? - Aga zmarszczyła brwi.
- Zadzwonił do nas.
- Żartuje pani?
- Wcale nie. Po prostu wybrał numer na pogotowie i dzwonił, aż do skutku - wyjaśniała. - Na początku myślałyśmy z koleżanką, że ktoś sobie robi głupie żarty, ale po dwudziestym razie zaczęłyśmy się nad tym zastanawiać. Pomyślałam, że może coś się komuś stało, że nie może mówić. Było słychać tylko szczekanie psa, a ktoś przecież musiał dzwonić. Tyle, że policjanci na miejscu znaleźli tylko jego - kiwnęła głową w moją stronę. - Oprócz pani, oczywiście.
Agata spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Zwróciła się do pielęgniarki:
- Czy on może tutaj zostać? Może mi pani wierzyć, że nie nabroi.
Ta uśmiechnęła się szerzej:
- Wierzę, u mnie siedział kilka godzin i nawet nie pisnął. Skarb, nie pies.


Resztę nocy, aż do rana, czuwałem przy niej. Nie wiem, czy zdarzyło mi się zdrzemnąć, chyba nie. Zasnąłem dopiero, kiedy podawali śniadanie. Aga musiała zostać w szpitalu jeszcze jeden dzień, na obserwacji. Za zgodą władz szpitala, pozwolono mi siedzieć u niej w pokoju. Nakarmili mnie jakąś kaszą z marchwią, ale pacjenci i pacjentki, zwłaszcza ci starsi, zaczęli mi znosić różne smakołyki, jakbym miał zostać co najmniej na miesiąc.
Następnego ranka Aga została wypisana. Resztę dnia miałem spieprzoną, bo przyjechał po nią Tomek i przez większość czasu jej nadskakiwał. Znów zadzwonił Andrzej i Tomek znów się wściekał, ale jakoś go ułagodziła. Tyle, że mało rozmawiali. Chyba coś się zmieniło. Aga nawet nie opowiadała, jak trafiła do szpitala. Czułem, że bała się wspomnieć, iż to była moja zasługa.
Tomek zresztą raczej się domyślał. Nie znosił mnie, widziałem, jak na mnie patrzył. W zasadzie miałem to gdzieś, a im bardziej się przy mnie denerwował, tym większą miałem uciechę. Teraz żył w strachu. Przy Adze już nic nie mówił, bo bał się, że ją straci. Dobrze wiedział, ile dla niej znaczyłem, a po tym incydencie tym bardziej. Bał się też mnie. Gdyby w jakikolwiek sposób zagroził Agacie, w kilka minut byłby trupem. Od czasu, kiedy straciłem nad sobą panowanie podczas rozmowy o moim wypadku, patrzył na mnie inaczej. W jego oczach widać było nienaturalny lęk. Niemniej jednak wiedziałem, że nie przepuści żadnej okazji, żeby się mnie pozbyć. I vice versa.


***


Czas jakoś mijał, płynęły dni. Na dworze robiło się cieplej, ale nie między Agatą i Tomkiem. Sprawy między nimi toczyły się po równi pochyłej. On był ciągle nerwowy i robił jej sceny zazdrości, ona znosiła to dzielnie i ze spokojem. W zasadzie nie rozumiałem, dlaczego wciąż z nim jest. Nie był już tym facetem, który razem ze mną przynosił jej kwiaty i śmiał się przy najdrobniejszych żartach. Teraz wściekał się o byle co, prowokował ją do kłótni, drażnił. Kilka razy zastraszył jej kolegów. Może i zresztą Aga też była wystraszona? Oczywiście nie podejrzewała nawet, że to on jest odpowiedzialny za mój wypadek, ale czy to cokolwiek zmieniało? I tak miała do czynienia z chorobliwie zazdrosnym, groźnym człowiekiem. A ja nic nie mogłem zrobić.
Pewnego dnia Tomek przyszedł do domu pijany. Wyczułem go, zanim jeszcze wszedł do mieszkania, tak od niego biło. Trzasnął drzwiami i od razu, bez wyraźnego powodu, zaczął się wydzierać. Udawałem, że śpię, ale byłem już w pogotowiu. Jedynie uszami poruszałem co jakiś czas odruchowo.
Tomek natomiast, jak gdyby nigdy nic, podszedł do Agi, pocałował ją i zaczął się do niej dobierać. Ona skrzywiła się, powiedziała, żeby się umył i poszedł spać. Wtedy wybuchł. Krzyczał i szarpnął nią. Tylko na to czekałem. Kiedy zamachnął się, by ją uderzyć, skoczyłem na niego. Bez problemu powaliłem go i przygniotłem do podłogi. Obnażyłem kły i już chciałem zrobić mu z gardła tatar, kiedy Aga po raz któryś uratowała mu życie.
- Hirju, zostaw go! - krzyknęła Aga. - A ty wynoś się! Wynoś się z mojego domu!!
Zszedłem z niego. Wyglądał okropnie. Pijany, w wymiętym ubraniu, przestraszony. Żałosna kreatura. Na krótką chwilę zrobiło mi się go żal. Zastanawiałem się, co się z nim stało. Co takiego wpłynęło na to, że najpierw spowodował mój wypadek, a teraz niszczył życie Agaty? Rozumiesz, po prostu zastanawiałem się, dlaczego ludzie czasem tacy są. Zawsze był świetnym kumplem, w domu chyba nie miał problemów. Nie mogłem tego zrozumieć.
Wstał i poprawił na sobie koszulę. Przeklinał jeszcze trochę po nosem, ale za chwilę zupełnie umilkł. W końcu wyszedł, a Agata zamknęła za nim drzwi.
- Kochany jesteś - powiedziała obejmując mnie za szyję, gdy już położyłem się obok niej na łóżku. - Mój obrońca - dodała z uśmiechem, dotykając delikatnie mojego nosa.
Liznąłem jej policzek. Aga, gdybyś ty wiedziała...
Ona tymczasem głaskała mnie, zamyślona.
- Wiesz, piesku... żałuję, że postąpiłam tak, a nie inaczej...
Spojrzałem na nią.
- Widzisz sam, kogo wybrałam. Gdybym tamtej nocy nie rozmawiała z Dawidem...
- To nie była twoja wina - odparłem.
- Wszystko przeze mnie - westchnęła ze smutkiem. - Powinnam była dać mu więcej czasu. Rozgłośnia była dla niego tak ważna, a ja kazałam mu dokonać wyboru...
- Aga, to nie przez ciebie...
- Jakie to głupie - zaszlochała. - W jednej chwili ktoś mówi ci, że zawsze będzie z tobą, że jest twoim przyjacielem na zawsze, a w drugiej już go nie ma... po prostu, jak za pstryknięciem palców...
- Ale ja tu jestem, kochanie! - prawie zawyłem. - Jestem!
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Uśmiechnęła się, pociągając nosem:
- Oj, Hirju, Hirju, czasem mam wrażenie, że wszystko rozumiesz.
- Bo rozumiem, Aga! - krzyknąłem. - Czemu tylko... ty... nie rozumiesz mnie...
- Dobranoc, malutki - szepnęła, gasząc lampkę.
- Dobranoc...


Następnego dnia Aga wyszła na zakupy, zostawiając mnie samego. Chciała chyba wskoczyć do jakiejś znajomej na kawę, więc miałem jakieś trzy godziny dla siebie. Postanowiłem działać. Na początek odsunąłem fotele. Zrobiłem sobie miejsce, na środku pokoju. Później przyciągnąłem z drugiego pokoju maskotkę, którą dostała ode mnie na urodziny, trzy lata temu. Takiego dużego, jasnoniebieskiego słonia z wielkimi uszami. Następnie wskoczyłem na meble i pozwalałem kilka zdjęć. Te, które były ze mną, zaniosłem do maskotki. Na ile mogłem, pootwierałem szuflady. Udało mi się znaleźć kilka listów i kartek pocztowych, które jej wysyłałem. Jeden list przegryzłem, ale to było mało ważne. Liczyło się tylko to, by zorientowała się o co chodzi. W którejś z szaf miała chyba jeszcze mój golf, ale żadnej nie mogłem otworzyć.
Kiedy skończyły mi się pomysły, usiadłem przy swoich rzeczach i cierpliwie czekałem. Przyszła godzinę później. Gdy weszła do pokoju, skamieniała. Na początku zaczęła mnie łajać, pytała, co mi odbiło. Po chwili jednak zauważyła, że w tym bałaganie dookoła jest pewien sens. Tak przynajmniej myślałem. Podniosła moją fotografię. Stała nade mną jakiś czas i patrzyła na zdjęcie. Wreszcie przykucnęła i podrapała mnie po gardle.
- Zaskakujesz mnie - powiedziała.
- Kochanie, to ja!
- Po co to zrobiłeś, co? - zabrała się za układanie wszystkiego na swoich miejscach.
- Aga, nie chowaj, przyjrzyj się! - postawiłem łapę na jednym ze zdjęć.
- Oddaj - spoważniała. - I tak już obśliniłeś mi listy.
Ustąpiłem. To nie miało sensu.


***


Nadszedł taki dzień, że Tomek znów zjawił się w progu, z kwiatami. Tym razem dorzucił jeszcze pudełko czekoladek. Musiałem mu przyznać, że wyglądał o wiele lepiej, niż wtedy, kiedy widziałem go po raz ostatni. Był zadbany. Miał ułożone włosy, nowy garnitur. Nawet wyraz twarzy mu się zmienił na bardziej pogodny, przyjemny. Tylko na mnie patrzył po staremu.
Ogólnie jednak rzecz biorąc, miałem niełatwy orzech do zgryzienia. Czemu, pytasz... Wiesz, Tomasz się zmienił. Mijał właśnie tydzień od dnia, kiedy wrócił, a ja wciąż miałem wrażenie, że to zupełnie inny człowiek. Nie wydzierał się, nie robił awantur. Każdego dnia, wracając z pracy, przynosił jej małą różyczkę. Prawie zapomniałem, że ten gość półtora roku temu spowodował mój wypadek.
Po jakimś czasie Tomek zaproponował Adze wyjazd. Nigdzie jeszcze nigdy nie byli razem, sami. Ostatni raz gdziekolwiek wyjeżdżaliśmy w piątkę. Byliśmy wtedy ja, Aga, Tomek, Kamil i Asia, w Szklarskiej Porębie. To było trzy lata temu.
Kiedy Tomek zaczął coś przebąkiwać o kilku dniach nad morzem, wrócił mi sceptycyzm w stosunku do niego. Agata tymczasem szybko się zgodziła. W sumie, stawiając się na jej miejscu, chyba jednak też bym się zgodził. Przez ostatni miesiąc Tomek był mężczyzną idealnym. Znów stał się taki, jakim był wcześniej, przed moim wypadkiem i tuż po.
Wyniknęła jednakże pewna kwestia sporna. Chodziło, oczywiście, o mnie. Tomek był za tym, żeby na te kilka dni oddać mnie rodzicom Agaty, ona natomiast za żadne skarby nie chciała się na to zgodzić. I dobrze. Mimo wszystko nie ufałem mu, nie chciałem jej zostawiać samej. Zamiast jednak zabierać głos w tej dyskusji udałem, że mnie ona całkowicie nie obchodzi. To był strzał w dziesiątkę. Agata miała tylko kolejny argument za tym, że jestem całkowicie spokojny i nie będę przeszkadzał. Było postanowione - jedziemy 20 maja.


W podróż wybraliśmy się samochodem Tomka. Czego bym się nigdy nie spodziewał, w mojej psiej postaci cierpiałem na chorobę lokomocyjną. Zabawne, gdy byłem człowiekiem nigdy nawet nie zrobiło mi się niedobrze. Tymczasem jako pies... wstyd mi się przyznać, ale rzygałem dwa razy...
Poza tym dojechaliśmy bez żadnych "atrakcji". Szczerze mówiąc nie bardzo miałem pojęcie, gdzie byliśmy, a tablic informacyjnych nie czytałem podczas jazdy. Po prostu nie widziałem ich, leżąc rozłożony na tylnych siedzeniach. To było jakieś przeciętnej wielkości miasteczko, ale dość ładne i przyjemne. Tomek wszystko już pozałatwiał z góry, więc zaraz po przyjeździe ulokowaliśmy się w małym, piętrowym domku. Sezonu jeszcze w zasadzie nie było, co pozwalało na uzyskanie w miarę korzystnej ceny, a i domek, przewidziany na kilka osób, należał tylko do nas trojga. W środku było całkiem nieźle, pomijając mały, nocny stoliczek z połamanymi nogami na piętrze.
Pierwszego dnia w zasadzie nastawili się na typowy wypoczynek. Oboje, by nie tracić urlopu, poszli rano normalnie do pracy, mając już bagaże przygotowane. Po południu tylko zapakowali samochód i ruszyliśmy. Pogoda dopisywała. Było ciepło, ale nie upalnie. Aga, jak chyba każda kobieta, od razu po przyjeździe wyszła się poopalać. Już wieczorem po raz któryś nie mogła wyjść z podziwu nad nadmorskim słońcem, w blasku świec pokazując mi i Tomkowi jaśniejsze miejsca na skórze, które przykrywał kostium. Wolałem nie patrzeć, kiedy Tomek całował jej szyję, ramiona, plecy...
Rano obudziłem się później niż zwykle. Wprawdzie Tomek i Aga tak czy owak jeszcze spali, ale ja byłem zdziwiony. Na zegarze była ósma. Normalnie budziłem się koło siódmej. Pewnie byłem zmęczony podróżą. Fotele były trochę niewygodne, a do tego przy każdym mocniejszym hamowaniu leciałem do przodu.
Tomek wstał koło dziewiątej, a nasza śpiąca królewna jakieś pół godziny później. Zjedliśmy śniadanie. Mi, oczywiście, trafiła się sucha karma. Resztka, w dodatku, bo nie chcieli brać worów z moim żarciem, skoro można je było kupić na miejscu. Tak więc śniadanie miałem raczej ubogie, ale Aga, w drodze wyjątku, położyła mi jeszcze jakąś pachnącą kiełbasę. Bardzo dbała o moje zdrowie. Nie pamiętałem, by dawała mi jakieś mięso czy słodycze na przestrzeni ostatniego półtora roku, a w szpitalu też nie pozwalała ich jeść. Ponoć rasowych psów się takimi rzeczami karmić nie powinno.
W sumie było nudno, jak dla mnie przynajmniej. W morzu to mogłem się co najwyżej popluskać, bo walczyć z falami nie miałem ochoty. Powiedz, co to za frajda wejść dosłownie pięć kroków do wody i już mieć wody do uszu?
Poza tym w ciągu dnia dużo spacerowaliśmy. To tu, to tam, po kilka godzin. Z reguły prosto, plażą, i z powrotem. Nigdy mnie to nie pociągało. Zawsze wolałem góry. Tam przynajmniej miałem co robić. Co innego wieczorami. W górach raczej niebezpiecznie było chodzić gdzieś po ciemku. Nad morzem zaś, w trakcie zachodu słońca, życie zyskiwało jakiegoś szczególnego wymiaru. Agata szybko zwróciła uwagę na to, że lubię leżeć wieczorem na plaży, aż do późnej nocy. Tomek był spokojny, pozwoliłem więc sobie na odrobinę zaufania wobec niego. Zresztą uszy zawsze miałem skierowane w pogotowiu w kierunku domku.
Leżąc na plaży miałem wrażenie, że znów jestem człowiekiem. Nikt mi nie przeszkadzał, nie było nikogo, ani ludzi, ani innych psów. Leżałem, najpierw wpatrując się w staczającą się do morza czerwoną kulę, a potem obserwując gwiazdy migocące gdzieś tam, wysoko. Przypominałem sobie niektóre wieczory za ludzkiego życia, kiedy robiłem dokładnie to samo: wyłączałem się, nie widząc nikogo, tylko niebo i gwiazdy. Tyle, że już nie byłem człowiekiem. Musiałem się z tym w końcu pogodzić. Dotarło to do mnie, gdy wracając do rzeczywistości uświadomiłem sobie, co takiego ciągle zasłania mi część widoku. To był mój długi, owłosiony pysk.


***


Tak minął prawie cały tydzień. Ostatniego wieczoru byłem prawie za pan brat z Tomkiem. Wiem, głupie, ale zawsze wierzyłem w ludzi i w to, że potrafią się zmienić. Choć początkowo stwierdziłem, że będę zwracał uwagę na wszystko, co wyda mi się podejrzane, to jednak przez prawie dwa miesiące do niczego nie mogłem się przyczepić. On zaś sprawiał, że Aga była szczęśliwa. Aż przyjemnie było na nią patrzeć, kiedy budziła się z uśmiechem i zasypiała uśmiechnięta. Polubiłem go na nowo. Raz złapałem się na tym, że rano zacząłem merdać ogonem na jego widok. Miałem nadzieję, że tak, jak było, będzie już zawsze.

Co do tego wieczoru Agata miała plany szczególne. Kupili dobre wino, zamówili sobie do domku coś chińskiego. Kiedy czekali na jedzenie przypomniała sobie jednak, że skończyły im się świece. Zaproponowała, że wyskoczy zobaczyć, czy sklep jest jeszcze otwarty. Zostaliśmy z Tomkiem sami. Wyciągnął z kieszeni koszuli paczkę papierosów. Spojrzał na mnie z uśmiechem:
- Chyba nie palisz?
Oczywiście nic nie odpowiedziałem. Tomek natomiast zorientował się, że gdybym nawet palił, nie miałby mnie czym poczęstować. W paczce został mu już tylko jedna fajka. Nie ubierając butów, na klapkach, postanowił pójść do kiosku nieopodal. Dopiero co dzwonili do restauracji, więc było jeszcze trochę czasu.
Co jednak miałem robić sam? Zamiotłem podłogę ogonem i również wyszedłem, podejmując ślad Tomka. Szedłem powoli, z nosem przy ziemi. Niemal wpadłem na niego, nie zwracając uwagi, że zapach jest co raz wyraźniejszy. Stał przy kiosku i patrzył na dwie postacie, w kierunku ulicy.
Cofnąłem się w krzaki. Wzrok miałem kiepski, ale gdy powiał wiatr szybko zorientowałem się, że to była Agata. Rozmawiała z kimś. Przesunąłem się lekko w prawo, w kierunku rzadszych gałęzi. Gdy podeszli do latarni rozpoznałem Andrzeja. Ucałował ją w policzki, kiwnął głową i poszedł w swoją stronę. Aga, ze świecami zawiniętymi w woreczek, ruszyła w naszym kierunku. Tomek odwrócił się. Nie zauważył mnie w otaczającym mroku, ukrytego w krzakach. Ja jednak doskonale widziałem jego. Nie podobał mi się jego zapach. Był zdenerwowany.
Korzystając z osłony ciemności, wyszedłem z krzaków i pobiegłem ciemną alejką w kierunku domku. Zdążyłem przed nim. Do sierści przyczepił mi się mały, zielony listek, ale szybko go strzepnąłem. Nie zauważył, że w ogóle ruszałem się z miejsca. Był wściekły, choć starał się tego nie okazywać. Powróciły moje obawy.
Wróciła Agata. Od progu pomachała świecami.
- Jeszcze było otwarte - rzekła. - Za pięć minut zamykają.
- Zawsze trafisz we właściwe miejsce o właściwej porze - mruknął z fałszywym uśmieszkiem. Jego zapach drażnił mój nos.
Przed drzwiami pojawił się młody chłopak z kilkoma paczuszkami.
- Czterdzieści pięć - powiedział, kładąc jedzenie na stole. Tomek pogrzebał w portfelu. Wyjął dwieście złotych.
- Nie ma pan drobniej? - spytał chłopak. - Nie mam jak wydać.
- Tomek, czekaj - Agata sięgnęła do portmonetki. Proszę - wyciągnęła banknot pięćdziesięciozłotowy - reszty nie trzeba.
Chłopak podziękował kłaniając się i wyszedł. Agata położyła sakiewkę na jednym z krzeseł.
- Pozapalaj świece, ja to rozłożę - powiedziała do Tomka biorąc się za zawiniątka.
Po chwili zasiedli do posiłku. Jedli w ciszy, patrząc na siebie co jakiś czas. Tomek wydawał się być spokojny, jednak cały czas czułem jego podenerwowanie. Postanowiłem, że tej nocy będę czujniejszy. Wkrótce jednak okazało się, że mogę miał bardzo utrudnione zadanie. Tomek chyba zauważył, że go obserwuję.
- Agata, zamknijmy go dzisiaj w tym pokoiku, co? - powiedział.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Nie wiem, mam wrażenie, jakby ciągle się na mnie patrzył.
- Wydaje ci się - położyła plastikowe talerze na kupkę.
- Może tak - powiedział, zerkając na mnie ukradkiem - ale... czasem mnie to... no wiesz, rozprasza.
Ty kłamliwy sukinsynu, trzymaj się od niej z daleka!
- Hirju, nie pogniewasz się? - spytała.
Nie było sensu się stawiać. Musiałem jednak coś wymyślić, musiałem.
- Zaraz go zamknę - powiedziała Aga. - Tylko wyrzucę śmieci, niech się muchy nie zlatują.
Zebrała wszystko do dużej reklamówki z logiem jakiegoś marketu i wyszła za domek. Ja tymczasem rozglądałem się nerwowo. Nagle zaświtał mi w głowie pewien pomysł. Korzystając z nieuwagi Tomka, który zaniósł świece na górę, chwyciłem portmonetkę Agaty. Pobiegłem szybko do pokoju, w którym miała mnie zamknąć i wepchnąłem ją lekko pod szafę. Gdy Aga wróciła, czekałem już spokojnie w progu.
- Przepraszam, piesku - szepnęła. - Wiesz, jaki on jest. Jedną noc jakoś wytrzymasz, prawda? W razie czego będę na górze.
Drzwi zamknęły się. Na szczęście nie przekręciła kluczyka.
Zaczęło się. Najpierw wyciągnąłem spod szafy sakiewkę, co okazało się trudniejsze, niż myślałem. Dobrze, że Aga jej nie zapięła, bo bym sobie nie poradził. Otworzyłem ją. Było, jak przypuszczałem. Za drobną siateczką widniały cztery zdjęcia - Pawła, pierwszego chłopaka Agaty, Tomasza, moje i... moje. Hirju, ma się rozumieć.
Po pierwsze musiałem wydostać moje zdjęcie w ludzkiej postaci. Z początku starałem się delikatnie, później gryzłem i szarpałem. Przy mocniejszym tarmoszeniu rozerwałem w końcu siatkę. Portmonetka poleciała na szafę, zdjęcia i jakaś kartka opadły na podłogę. Następnie zacząłem skrobać pazurami w odrzwia szafy. Drewno było jednak twarde.
Na piętrze lekkie łóżko rytmicznie uderzało o ścianę. Zapach podenerwowania Tomka spływał z góry nawet do mojego pokoju.
Wstąpiła we mnie pasja. Drapałem w szafę i drapałem. Niestety, to nie przynosiło oczekiwanego rezultatu. Rozejrzałem się. Z okna pokoju padało na ścianę dość jasne, księżycowe światło. Spróbowałem w tym miejscu. Szło o wiele łatwiej.
Nie wiedziałem, ile czasu minęło. Wiedziałem tylko, że łóżko przestało stukać o ścianę i szurać po podłodze już dobrych kilka minut temu. Ja natomiast skończyłem swoją pracę. Jak tylko uznałem, że wszystko jest gotowe, podszedłem do drzwi. Skoncentrowałem się na klamce i podskoczyłem. Wyrobiony zamek puścił od razu. Najciszej jak umiałem, wszedłem po schodkach. W pokoju na piętrze paliły się świece. Tomek leżał na boku, z zamkniętymi oczami. Aga, leżąc plecami do niego, patrzyła się na tańczący płomyk. Zauważyła mnie, gdy zbliżyłem się do progu pokoju. Na mój widok drgnęła. Odwróciła się powoli, spojrzała na Tomasza. Spał.
Wstała i wrzuciła na siebie lekką, zwiewną sukienkę. Podeszła do mnie, starając się groźnie machać palcem, chociaż miała uśmiechniętą twarz. Sprowadziłem ją na dół.
- Chcesz na spacerek? - spytała.
Poszedłem w kierunku pokoju, w którym byłem wcześniej zamknięty.
- Chodź, przejdziemy się - kiwnęła głową.
Wskoczyłem do środka i wyszedłem znów przed drzwi.
- Hirju, o co chodzi? - zmarszczyła czoło. - Chcesz mi coś pokazać?
Wszedłem do pokoju. Aga weszła za mną, zapinając guzik na piersi.
- Hirju, co ty znowu...
Słowa zamarły jej w gardle. Podeszła dwa kroki i przykucnęła przy mnie. Spojrzała na leżące na podłodze fotografie, a potem, zafrapowana, na mnie.
- Czemu to robisz, piesku?
Nosem wskazałem jej moje zdjęcie.
- Tak, wiem, to jest Dawid. Ale o co ci chodzi?
Odsunąłem się od ściany.
- Nic nie rozumiem - powiedziała.
Spójrz na ścianę!
- Hirju, chcesz mi coś powiedzieć?
Odwróciłem się. Dotknąłem łapą ściany.
- Co tam jest? - zapytała, a ja usiadłem obok.
- Co to... - urwała, gdy zrozumiała. Na ścianie, krzywymi, niewyraźnymi kreskami, wydrapałem: "I> /\ \/\/ I I>".
Agata upadła na kolana. Spojrzała na mnie powoli dużymi, przerażonymi oczyma.
- Dawid...? To niemożliwe...
- Agata? - rozległo się nagle.
Tomek stał w drzwiach.
- Gdzie byłaś...?
- Z-zeszłam tylko na chwilę, do Hirju - powiedziała niepewnym głosem.
- To po co się ubierałaś...? - zapytał Tomek, opierając się o futrynę.
- Chciałam wyjść z nim na spacer...
- Z nim? A może raczej do Andrzeja? - syknął.
- O czym ty mówisz?
- Dobrze wiesz, o czym! - rozdarł się. - On też tu jest! Myślisz, że jestem głupi?! A może to przypadek?!
- Tak, to przypadek - odparła cicho, myśląc nad czymś. - Tomasz... - powiedziała, chwilę jeszcze się wahając - ...czy miałeś coś wspólnego z wypadkiem Dawida?
Wyraz bezbrzeżnego zdumienia odmalował się na jego twarzy.
- O czym ty mówisz?
- Odpowiedz! - nieoczekiwanie krzyknęła Agata.
Tomek, cały drżąc ze zdenerwowania, zaczął się histerycznie śmiać.
- Taak, wariatko... - nie przestawał dławić się śmiechem. - Teraz mi jeszcze oznajmisz, że pies ci to powiedział!
Agata, nie spuszczając z niego wzroku, odsunęła się w bok. Wzrok Tomasza padł na ścianę i wydrapany napis. Zbladł.
- Przecież ty nie żyjesz... - spojrzał na mnie.
Zacząłem warczeć.
- Jak mogłeś! - krzyknęła Agata, płacząc.
Tomasz wyskoczył z pokoju jak oparzony. Rzuciłem się za nim. Pobiegł na piętro. Na schodach miał lekką przewagę, nie mogłem wbiec tak szybko. U góry coś trzasnęło. Kiedy pokonałem schody, czekał na mnie z nogą od stołu w garści.
- Tym chcesz mnie powstrzymać? - zaśmiałem się.
- Powinieneś był umrzeć dawno temu! - krzyknął. - Od początku wiedziałem, że z tobą coś nie tak!
W tym momencie na górę wbiegła Agata.
- Uciekaj! - krzyknąłem, spoglądając na nią.
Za późno. Tomasz wziął drugą nogę od stołu i rzucił w Agatę. Dostała w skroń. Z rany popłynęła krew. Zatoczyła się, chwilę patrzyła na nas i upadła.
- Agata!!! - krzyknąłem. Wezbrała we mnie wściekłość tak wielka, że miałem wrażenie, iż zaraz pęknę. Rzuciłem się na niego. Pchnąłem go na parapet, na którym stała świeca. Ta przewróciła się na stoliczek ze starą, wełnianą serwetą. Ogień momentalnie skoczył w górę.
Tomek uderzył mnie w głowę. Na chwilę opadłem na podłogę, ale zaraz znowu poderwałem się, gryząc go w rękę. Krzyczał, kopał mnie, ale ja szarpałem wściekle aż urwałem mu dwa palce. Krew trysnęła mi w oczy. Chwycił mnie drugą ręką za kark i uderzył z całej siły z kolana. Później rzucił o ścianę i znów kopnął. Poczułem, jak coś trzasnęło mi w środku. Nie zwróciłem na to uwagi. Morderczy zew dodawał mi sił. Tymczasem ogniem zajęły się firanki i łóżko. Znów rzuciłem się na niego, sięgając pazurami twarzy. Widziałem, jak trawiło go przerażenie, gdy patrzył na moje zakrwawione zęby. Na ułamek sekundy spojrzał mi w oczy i jakby się uspokoił. Ciekawe, czy przypomniał sobie wtedy mnie jako człowieka, Dawida. Nie poznałem jednak odpowiedzi na to pytanie. Próbował mnie uderzyć prowizoryczną pałką, ale tym razem cofnąłem się. Szybko wskoczyłem na łóżko, a z łóżka na jego plecy. Przewróciłem go i przygniotłem do ziemi. Wtedy zebrałem się w sobie i skoczyłem na ciężki, solidny mebel. Poczułem ostry ból w boku. Doskoczyłem jednak. Pusta szafa, nagle pchnięta, straciła równowagę. W momencie, kiedy na niego runęła, ja odskoczyłem z powrotem na płonące łóżko, a potem na podłogę.
Tomasz nie ruszał się. Ból w moim boku natomiast narastał. Czułem pulsowanie gorąca, chyba miałem złamane żebro. Wiedziałem, że słabnę. Podszedłem do leżącej na podłodze Agaty. Była nieprzytomna, ale żyła. Musiałem ją stamtąd wyciągnąć. Chwyciłem najdelikatniej jak umiałem sukienkę na ramieniu w zęby i zacząłem ciągnąć ją ku schodom. Zsuwałem ją powoli, by głową ledwo dotykała stopni. Na ostatniej schodzie rozerwałem lekki materiał. Chwyciłem z drugiej strony, ale ból mnie paraliżował. Ogień ogarniał już piętro, a ja musiałem chwilę odpocząć. Wziąłem kilka głębokich wdechów i znów zacząłem ciągnąć. Powoli, krok po kroczku, ku wyjściu. U góry coś załomotało. Przeczuwałem najgorsze. Starałem się przyspieszyć, nie liczyć się z palącym bokiem. Kiedy byliśmy już przy drzwiach, na schodach u góry pojawił się zakrwawiony Tomasz w tlącej się koszuli. Pokaszlując zaczął schodzić, powoli, niepewnym krokiem.
Wyciągnąłem Agatę, leżała na piasku przed domkiem. On stał już przy wyjściu. Postąpiłem ku niemu z myślą, że muszę bronić Agaty do czasu, aż ktoś się zjawi, ale dobrze wiedziałem, że nie wytrzymam długo. Robiło mi się słabo.
Zachwiał się, wychodząc. Obnażyłem kły i zacząłem warczeć, jeżąc sierść. Mgła pojawiła mi się przed oczami, zadrżałem na nogach. Zbliżał się.
Nagle coś huknęło. Potężna eksplozja wstrząsnęła domkiem, dosłownie rozrywając piętro na części. W powietrze wyleciała butla z gazem, która trzymana była w drugim pokoiku. Padłem na piasek. Tomek wyskoczył do przodu, pchnięty wybuchem. Padł obok mnie. Sekundę po tym rozbił mu głowę kawał drewna. Szkło z rozbitych szyb spadło na mnie. Jakiś wielki odłamek przebił mi bok...


No i leżymy obok siebie. Ja i mój przyjaciel. Leżymy patrząc sobie w oczy, niezdolni do najmniejszego ruchu. Nareszcie się skończyło. Za nami trzaska ogień, łapczywie trawiąc suche drewno. Na szczęście ona jest bezpieczna. Nikt już jej nie skrzywdzi.
Niespodziewanie poczułem ciepło jej dłoni na karku. Nie mam sił, by podnieść głowę. Gdybym był człowiekiem, pewnie bym się uśmiechnął.
- Dawid... - szepcze. - Dawid...
Czuję, jak jej ciepłe łzy lądują na moim grzbiecie. Chciałbym coś jeszcze powiedzieć, ale jestem już taki słaby... Zresztą... Nawet by nie zrozumiała...
Czekaj, czekaj... co to jest? Czyżby... znów...
O tak... Znów tunelik...


Z dedykacją dla Izabeli i Magdy...

Tomasz Fenske "Equinoxe",
Chełmno, dnia 4-go lutego 2003



Autor: Equinoxe

email: equinoxe@vgry.net