PARANOICZNE PRZYGODY DZIKIEGO JOHNA

 

 

-10-

 

  Mieszkańcy wsi Wągiełki uciekali co tchu w kierunku lasu. Zostawili cały dobytek, swe chałupy - słowem wszystko, aby tylko zdążyć uciec. Z daleka słychać było przerażający dźwięk bębnów, trąbek i fanfar orszaku armii Stowarzyszenia Mniej Pięknych Blondynek. Wielka masa wojska przemieszczała się w kierunku wsi.
Na przedzie konno jechali przystrojeni w różowe jedwabie z pawimi piórami paziowie dowodzącego armią - wielkiego i straszliwego Zbyszka z Posrańca. Za nimi, również ubrani na różowo, szli muzykanci niosąc fanfary, trąbki oraz bębny wygrywając straszliwy rytm, według którego maszerowali wojownicy. Bum - lewa, bum - prawa.
Za orkiestrą wojenną na wielkiej, srebrno-różowej lektyce osadzony był tron, na którym siedział generał armii, najstraszniejszy człowiek na świecie. Lektykę niosło 30 niewolników smaganych batem przez Zbyszka. Lubił to robić więc smagał ich nawet jak dobrze szli. Ubrany był w różową zbroję z emblematem SMPB i niebieskim misiem - jego prywatnym herbem. Na głowie miał pełny hełm z pióropuszem wykonanym z różowych pawich piór. Przy boku przypasał wielki, różowy młot bojowy. Bat trzymał w ręce.
Za lektyką wodza maszerowali w rytm muzyki wojownicy stowarzyszenia. Ubrani byli w lekkie zbroje wykonane ze stali farbowanej na różowo, przy boku przypasane mieli krótkie miecze, w ręce prawej dzierżyli włócznię - w lewej różowy pawęż. Mieli na głowach hełmy przysłaniające ich największą chlubę: blond włosy.
Za armią szli czarni niewolnicy skuci łańcuchami. Jako jedyni w tej kompanii nie szli zgodnie z rytmem, niewiele ich to obchodziło. Byli chyba najsmutniejszymi ludźmi na ziemi, każdy człowiek nie będący w zmowie ze Stowarzyszeniem Mniej Pięknych Blondynek bardzo im współczuł, gdy tylko ich zobaczył. Wiedzieli, jaki los czeka ich wkrótce - wielu z tego powodu popełniało samobójstwo.
Niestety, wielu zbyt się bało tego, co z nimi zrobią żeby w ogóle myśleć o podejmowaniu jakichś akcji obronnych - w tym odbierania sobie dobrowolnie życia.
-Maciusiu! - Delikatnie zawołał swego pazia Zbyszko z Posrańca.
-Słucham mój panie? - Zatrzymał się i odwrócił do swego przełożonego jeden z ubranych w różowe jedwabie z piórami służący. Z jego ubraniem wspaniale harmonizowały jego blond włosy.
-Słuchaj mój ty ciapeczku. Chyba niedługo będzie jakaś bitwa z tymi wstrętnymi sługusami królowej Pameli?
-Nie sądzę mój panie. Dojeżdżamy do wioski Wągiełki i nie widać ani żywej duszy. Musieli się pochować.
-Och, jaka szkoda. No ale nic; na pewno znajdą się jacyś samozwańczy bohaterowie chcący z nami walczyć. Nie sądzisz misiaczku?
-Tak będzie mój panie. Słyszałem już pogłoski, że niejaki Don’t Kichot, rycerz bez skazy i zmazy wraz ze swoją niecną drużyną szykuje się na nas.
-Och, to wstręciuch! - Nie krył oburzenia Zbyszko.
Paź Maciuś przytaknął i Zbyszko odesłał go do kolumny wydając wcześniej rozkaz, żeby zanim będzie zmierzchać zbudowali obóz.
I zgodnie z poleceniem dowódcy armia, a raczej niewolnicy zaczęli budować obóz jeszcze przed zachodem słońca. W ciągu dwóch godzin niewolnicy wznieśli wielką twierdzę. Na środku stał namiot dowódcy. Wokół niego namioty jego paziów. Dalej armii.
Gdy tylko niewolnicy zakończyli wznoszeniu palisady ich oprawcy zbliżyli się do nich. Wybrano piętnastu „chętnych”, którzy mieli dotrzymać towarzystwa i zabawiać ich mistrza. Dwóch z wybranych od razu rozwaliło sobie łby o leżące na ziemi kamienie ale pozostali zostali zaciągnięci do namiotu Zbyszka.
Reszta została spętana i przywiązana od zewnątrz do palisady w charakterze żywych tarcz. Uśmiechała im się ta pozycja, zawsze lepsze to niż służba w nocy u Zbyszka z Posrańca.
W nocy nikt nie niepokoił obozu stowarzyszenia. Krzyki, uderzenia bata i błagania o litość słychać było tylko z namiotu generała armii. Około trzeciej nad ranem Zbyszko kazał sobie dostarczyć jeszcze kilku niewolników gdyż ci, których dostał wieczorem, zużyli się. Po otrzymaniu nowej dziesiątki wrócił do swych zabaw.
Nad ranem kazał posłać po swych paziów, widocznie miał ochotę na coś lżejszego. Nie mniej jednak z namiotu i tak odchodziły wrzaski i jęki. Wesoły dowódca armii Stowarzyszenia Mniej Pięknych Blondynek nie podejrzewał nawet, że do jego obozu zbliża się dzielna drużyna chcąca go powstrzymać raz na zawsze.

 

 

-11-

 

  Rozgorączkowany Draconite wylądował przy śpiącym Don’t Kichocie.
-Don’t, wstawaj! - Wrzasnął mu do ucha.
-Co jest?
-Zbyszko z Posrańca! - Szepnął smok ale i tak wszyscy to usłyszeli. Nie można nie usłyszeć jego imienia gdy wymawia je ktoś niedaleko. Jest ono tak straszne, że wszyscy wokoło słyszą.
-Co jest? - Odpowiedziała cała, przebudzona już, drużyna.
-Cicho wy tam, mówię do Don’ta. - Odparł smok.
-Dobra, mów o co biega. - Powiedział powstając rycerz.
-No to tak: Zbyszko z Posrańca już jest tutaj.
Cała drużyna zadrżała. Konie i osioł Pajdy zarżały ze strachu na wiadomość o pobycie tego strasznego człowieka w rejonie niedaleko od nich.
-Rozbił obóz za Wągiełkami - Kontynuował gad.
-Cholera jasna. I co teraz zrobimy? - Lamentował El Mariani siedząc jak najbardziej twardo na ziemi.
-To, co zaplanowaliśmy. Pokonamy go. - Postanowił Don’t Kichot patrząc na swoją przerażoną drużynę. Sam też się bał ale wiedział, że trzeba to zrobić. że świat będzie lepszy bez Zbyszka z Posrańca. - Pamiętajcie o Dzikim Johnie! On nie chciałby, żebyśmy się poddali!
Na te słowa drużyna nieco uśmiechnęła się. Tak, zrobią to dla pamięci Dzikiego Johna - i dla dobra ludzkości.
Pozbierali się, wypili kontrolne wino i wyruszyli.
Przez około dwie godziny jechali gęstym borem nie niepokojeni przez nikogo aż dojechali do skraju lasu. Stamtąd zobaczyli w oddali zbudowaną z drewna i przyozdobioną czymś czarnym na końcach warownię. Domyślili się, że jest to obóz Zbyszka z Posrańca.
-Kurde no, jak tam wejdziemy? - Zapytał zdezorientowany Pajda patrząc na fortecę.
-Nie mam pojęcia. - Odpowiedziały razem kobiety: Fenyer i łejwa.
-Cicho, rozpocznynamy oblężenie! - Krzyknął Raugar Potężny, który ponoć sam fortecę oblegał 60 lat temu.
-Raugar ma rację, budujmy machiny oblężnicze. - Powiedział sir Delek.
Cała drużyna ochoczo zabrała się do ścinania drzew mających posłużyć do budowy machin takich jak katapulta czy balista. Po około godzinie smok zapytał się, czemu tak męczą się tymi siekierkami. Gdy otrzymał odpowiedź, stwierdził, że może im pomóc. Po czym jednym ruchem łapy wyrwał drzewo, nad ścięciem którego od godziny męczył się Pajda. Chwilę później mieli gotową pierwszą katapultę.
-Draconite, skocz po jakieś kamulce, dobra? - Wydał polecenie sir Gouda naciągając linę służącą do przytrzymywania wyrzutni.
-Oki fagasie, już lecę. - Grzecznie odparł smok i poleciał w stronę gór.
Niecałą godzinę później gotowa była druga katapulta, a balista, z uwagi na to, że za robienie jej zabrał się biskup Pajda, dopiero w połowie skończona. Smok przyleciał tachając ze sobą siatkę z kamieniami średnicy biskupa - czyli bardzo dużymi.
-To jak, strzelamy? - Zapytał Don’t Kichot gdy tylko umieścili pierwszy głaz na katapulcie.
-Tak. - Powiedział El Mariani i przeciął linę. Kamień poszybował w stronę obozu.
Sir Delek i sir Gouda zastanawiali się, co to może być te czarne przywiązane do palisady. Gdy kamień trafił właśnie w jedno takie coś usłyszeli dźwięk charakterystyczny dla kamienia miażdżącego człowieka.
-Don’t, wiesz co? To czarne na murach to chyba niewolnicy. - Powiedział jeden z rycerzy po chwili namysłu.
-Tak myślisz? - Zapytał dowódca przedsięwzięcia patrząc na palisadę, po której spływała jakaś czerwona ciecz.
Z obozu usłyszeli głosy „we mnie, we mnie!”. Po przypatrzeniu się stwierdzili, że proszą o to właśnie te czarne postaci na blankach. Wiedzieli, jaki los czeka zwykle niewolników Zbyszka z Posrańca więc z uśmiechem ulżyli ich cierpieniom posyłając w ich stronę kolejne głazy.
Do namiotu generała wpadł paź Tomuś.
-Panie mój! Don’t Kichot i jego drużyna atakują! - Wrzeszczał jedyny ubrany w tym namiocie człowiek.
-Słyszę. - Odpowiedział leżący obok Maciusia i Grzesia Zbyszko z Posrańca. - Walą tymi kamiuchami już od dobrych piętnastu minut.
-Tak mój panie, niszczą nam mury i zabijają niewolników.
-Och, ale brutale. Każ armii zebrać się i zaatakować ich.
-Tak jest mój panie.
Fenyer i Pajda przyglądali się jak dzielni ich towarzysze ładują kamienie na katapulty i miotają nimi w kierunku palisady.
-He he... nieźle nam idzie. - Cieszył się El Mariani.
-Ej, nie tak prędko z tą radością. - Upomniał go smok kołując nad drużyną. - W środku zbiera się ta ich różowa armia.
-Szykują wypad? - Zapytał z nadzieją w głosie barbażyńca.
-Tak Raugarze, zaraz wychodzą. - Poinformował go smok.
Dzielna drużyna przestała miotać głazami i przygotowała się do walki wręcz. Rycerze dosiedli koni, Pajda osiołka, czarodziejka z zabójczynią miały zamiar walczyć pieszo. Raugar nikogo nie słuchając pobiegł w kierunku bramy, z której miały wyłonić się oddziały Stowarzyszenia Mniej Pięknych Blondynek.
Po chwili oczekiwania bramy rozwarły się i z obozu wylegli różowi wojownicy. Rycerze ruszyli do galopu, Pajda pogonił osiołka, a dziewczyny zaczęły biec w stronę przeciwnika. Raugar już był blisko wymachując swym dwuręcznym magicznym mieczem.
Wojownicy stowarzyszenia śmiali się ze staruszka dopóki nie dobiegł do nich i jednym ciosem nie powalił pierwszego szeregu. Po chwili drugi szereg został stratowany, wspaniała szarża w wykonaniu Don’t Kichota, sir Delka i sir Goudy okazała się tragiczna dla różowych wojowników. Czarodziejka śpiewając w biegu rzucała czary. A to piorun kulisty, a to kula ognista, a to przełamanie strachu, gdy tylko zobaczyła, że ktoś z jej drużyny przypomniał sobie, że w obozie jest Zbyszko z Posrańca. Łejwa biegła z żądzą mordu w kierunku przeciwnika, Pajda podążał za nią na osiołku. Tylko smok patrzył jak rozwinie się akcja, a bard El Mariani przygrywał biegnącym do boju przyjaciołom. Po chwili wyjął też swój ukryty w futerale od mandoliny muszkiet i zaczął strzelać do wojowników stowarzyszenia.
Walka była długa i zażarta lecz różowo odziani wojownicy nie mieli szans w dzielną drużyną Don’t Kichota walczącą dla dobra ludzkości. Cała drużyna, oprócz siekającej z daleka czarami Fenyer i strzelającego ze swego muszkietu El Marianiego walczyła w zwarciu. Oczywiście oprócz smoka, którzy zdecydował się zdrzemnąć.
Po sześciu godzinach ciągłych zmagań armia Stowarzyszenia Mniej Pięknych Blondynek została rozbita. Ziemia nie była już zielona - była różowa od ciał wojowników.
Don’t Kichot zaczął wrzeszczeć z radości, po chwili podchwyciła to cała drużyna. Wszyscy krzyczeli ze szczęścia.
Gdy tylko Zbyszko dowiedział się, że jego armia przegrała i usłyszał zwycięskie krzyki swych przeciwników założył swą różową zbroję i przypasał różowy młot.
-No to teraz zobaczycie. - Powiedział śmiejąc się demonicznie.
śmiech drużyny przycichł gdy usłyszeli kroki generała stowarzyszenia. Umilkli całkowicie gdy stanął w bramie i wyciągnął młot.
-No chodźcie misiaczki! - Krzyknął idąc w stronę drużyny.
Zlękli się, ale też ruszyli do ataku. On nie może chodzić po ziemi, bo nigdy nie zaznają spokoju.

 

 

 

 

 

Autor: Zieziór

email: ziezior99@poczta.onet.pl