|
BOHATEROWIE LEETARII #1
Wzeszło słońce. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wzeszło tu ono po raz pierwszy. Nowy świat, Leetaria, zbudził się do życia. Jednak mieszkańcy nic o tym nie wiedzieli, myśleli, ze oto wstaje kolejny dzień, taki, jakich były tysiące. Nie wiedzieli, że bogowie postanowili zabawić się ich kosztem, stwarzając ich i ich wspomnienia oraz historię Leetarii. Lecz jeden z bogów, słynące ze swojej tępoty Raahad Płaskomózgi, nie popisał się zbytnio... Wprawdzie stworzeni przez niego ludzie mieli baaardzo bogate wspomnienia (z molestowaniem bobrów włącznie), ale przy tworzeniu ich psychiki spartaczył robotę... Ale kto by się tym przejmował? W końcu idioci też są do czegoś potrzebni...
***
No i znów wzeszło słońce. Trzech wędrowców wyłoniło się zza zakrętu. Na czele jechał przystojny inaczej młodzieniec o kwadratowej twarzy i głupkowatym uśmiechu. Jego nowa zbroja, prosto z lumpexu, lśniła w słońcu, a sir Eljot Żołądź uśmiechał się do siebie (pewnie myślał o potrawce z bobra). Jego spasiona klacz o wdzięcznym imieniu Boberia chwiała się na boki. Za nim, na rozklekotanym wałachu zwanym Karmel, jechał drugi rycerz, powszechnie znany (ze swojej głupoty) sir Marian Żółty. Jak zwykle rozglądał się z niepokojem gdyż często miewał lęki i początkowe stadium manii prześladowczej. Znajomi zwali go "Wypukłooki", pewnie dlatego, że ładnie śpiewał i miewał ciągoty do panienek w okularach oraz małych zwierzątek. Na końcu, na drewnianym wózeczku ciągniętym przez Karmela, siedział ich wierny giermek - Enrike Katana. Był to młody chłopak, wysoki brunet z tępym wyrazem twarzy i wielkimi oczami. Oczy te najczęściej były nieskalane myślą. Jego największym marzeniem było zostać takim rycerzem, jak sir Eljot i sir Marian. W jednej rzeczy już im dorównywał: też był idiotą.
Gdy tak sobie jechali, drogę przebiegła im wiewiórka.
- O! Wiewiórka! - zawołał Enrike.
- Przebiegła nam drogę! - wrzasnął Eljot. - Gońmy ją!
- Nie!! Ona jest moja! - krzyknął Marian i ruszył w pościg za zwierzątkiem.
- Stój! - zawołał Eljot, a Marian, o dziwo, go posłuchał i wstrzymał konia.
- Dlaczego mi przeszkodziłeś? - zapytał z wyrzutem.
- Nie mamy na to czasu! Przed zachodem słońca musimy dotrzeć do Kobzenberga, a przed nami jeszcze szmat drogi.
- Jakich szmat? - zainteresował się nagle Enrike.
- Takich prosto z Tarlandii, jedwabnych... Po 10 cardenów za rolkę... O! Tam jest wiewiórka! - przerwał nagle Eljot, zeskoczył z konia i rzucił się za nią w zarośla.
Po chwili jechali dalej, a zadowolony rycerz poprawiał przy siodle swoje nowe trofeum: dziesiątą już kitkę wiewiórki. W tym czasie giermek wyjął z kieszeni swoją ulubioną kobzę i zaczął grać jakąś nudną piosenkę ludową. Rycerze zaczęli śpiewać:
Czy to zmierzcha, czy to świta,
Ktoś na pewno nas przywita,
I jedzonkiem poczęstuje,
Ładnej panny nie pożałuje.
A jak nic nie dostaniemy,
Bobra se upolujemy! Hej!
- Hej! - powtórzył gromko Eljot, strasząc tym samym Enrika, któremu wypadła z rąk kobza, a zapasowy puzon z wewnętrznej kieszeni wypadł z wózka.
- Mój puzon! - krzyknął.
- Gdzie? - spytał Marian. - Zaraz ci go przywiozę mój zacny giermku.
Popędził konia w stronę puzona, ale Boberia nie zdążyła wyhamować i z instrumentu został tylko kawałek blachy.
- Upss... Sorry...
- Uaaaa!! Mój puzon!! - rozpłakał się Enrike. - Kochałem go jak siostrę! Miał tyle małych dziurek...
- Urządzimy mu pogrzeb!
- Ty to masz łeb, Eljot! Enrike! Nie maż się i kop dół!
- Kiedy my nie mamy łopaty!
- Hmmmm... No to złóżmy go w tej jaskini i zatkajmy czymś wejście.
Zwlekli się z koni i zaczęli zatykać wejście leżącymi w pobliżu kamieniami. Nagle ze środka dobiegł ich ryk.
- O bogowie! Ze środka dobiegł ryk!
- Uciekajmy!
- A mój puzon? Co z moim pu... - nie dokończył. Z jaskini wyłonił się wieeelki niedźwiedź grizzli z dwiema głowami.
- Aaaa!! On ma dwie głowy!!
Wszyscy trzej zaczęli uciekać, gdy sir Eljot się zatrzymał.
- Czym to różni się od wiewiórki? Stawię mu czoła! - rzekł i zaczął wyjmować swój miecz.
- Przecież on ma dwie głowy!!!! - wrzasnął sir Marian Żółty.
- A faktycznie... Zapomniałem... W nogi!!!
Dopadli koni, giermek wpakował się do swojego wózka i zaczęli uciekać ile sił w nogach.
Zatrzymali się dopiero koło południa.
- Jestem głodny. Zjedzmy coś. - zaproponował Marian.
- Zjadłbym bobra... Znaczy się... Bułkę...
Nie mieli jednak przy sobie nic do jedzenia, bo żaden z nich nie wpadł na pomysł, żeby coś wziąść. Wysłali więc giermka do pobliskiego lasku, aby znalazł cos zjadliwego. W tym czasie obaj rycerze prowadzili niezwykle poważna konwersację.
- ...i ci nie dała? Jak to?
- No nie dała! Próbowałem wszystkiego!
- Nie sądziłem, że któraś może ci się oprzeć...
- A jednak! I to taka mała!
- Na jej miejscu bałbym się ci odmówić.
- Próbowałem ją straszyć. Nic nie pomogło...
- Trzeba było przemocą!
- No przecież rycerzowi się nie godzi!
- A faktycznie... No i co zrobiłeś?
- No nic... A ja jej ufałem! I byłem pewny, że się zgodzi...
- No i masz nauczkę! Nie ufaj wiewiórkom. One nigdy nie dadzą ci orzecha, choćbyś nie wiem co zrobił.
- Aa... Trzeba było zrobić z niej potrawkę...
W tym momencie wrócił Enrike z koszem pełnym grzybków. Nabrali z pobliskiego strumienia wody do koszyka, ale postanowili zjeść je na surowo: koszyk przeciekał. Na dodatek nie potrafili rozpalić ogniska. Gdy się porządnie najedli, ruszyli w drogę.
Nie dojechali daleko. Grzybki zaczęły działać. Marian wstrzymał konia i zaczął się usilnie w coś wpatrywać.
- Co jest? - spytał Eljot.
- Skąd oni się tam wzięli??
- Przecież tam nikogo nie ma!
- Są!! Ci zieloni!! Oni chcą mnie dorwać!! Aaaaa!!!!!!! - zeskoczył z konia. Eljot zaczął rozglądać się lekko zaniepokojony. Nigdzie jednak nie zauważył nic zielonego, z wyjątkiem sosen. Na jedną z nich właśnie próbował wdrapać się Marian, krzycząc coś przy tym. Zdezorientowany Eljot chciał zapytać o coś swojego giermka, gdy zobaczył, że tamten przypomina dużego bobra tańczącego polkę. Obok przetoczył się olbrzymi talerz w czerwone grochy. Wszystko zaczęło falować i zmieniać kolory. Sir Eljot zobaczył, że z pleców wyrosły mu fajne macki.
Enrike nie był w lepszej sytuacji: wszędzie migotały kolorowe plamy, całe ciało zaczęło mu się wydłużać i kurczyć na zmianę. Obok przebiegł sir Marian machając rękami i krzycząc coś w stylu "Aaaa!! Nie dostaniecie mnie!!!". Giermek zobaczył, że pobliski kamień ma ochotę na pogawędkę, ale że była ona dosyć nudna i niezbyt interesująca, zasnął.
Obudzili się wszyscy jednocześnie. Było już ciemno.
- Heh... To wszystko przez te grzybki! Enrike!!
- Słucham...
- Leć i nazbieraj ich jeszcze!!!
Gdy po chwili młody Katana wrócił z pełnym koszykiem, ruszyli w drogę. Nikt nie zwrócił uwagi, że grzybki były nieco inne: czerwone w białe kropki.
- Jutro przed zachodem słońca powinniśmy być na miejscu. - rzekł sir Marian Żółty. Powtarzał już tak od tygodnia...
Autor: Falka email:
falcia@poczta.fm
|
|
|
|