|
BOHATEROWIE LEETARII #2
Z przydrożnych zarośli dochodziły dziwne odgłosy, które tak naprawdę nie przypominały niczego. Sir Marian Żółty pozbywał się grzybków, które miały mu poprawić humor, a okazały się muchomorami.
- Daj mu jeszcze wody! - wrzasnął sir Eljot na giermka.
- Czemu ja?
- Bo jesteś naszym giermkiem do cholery!! No i to ty przyniosłeś te grzyby!
- Sami chcieliście!
- Wcale nie!
- Wcale tak!
- Nie!
- Tak!
- Nie!... O! Wiewiórka!
- Co?!?! Gdzie?!?! - sir Marian wyskoczył z krzaków wycierając usta i pobiegł za zwierzątkiem. - Jest moja!!
Po chwili wszyscy trzej siedzieli przy ognisku i jedli pyszną zupkę. Samopoczucie Mariana od razu się poprawiło. Raz po raz któryś z nich wypluwał resztki sierści.
- To kiedy wreszcie dotrzemy do tego Kobzenberga? - zapytał Enrike odrzucając łapkę za siebie.
- Powinniśmy tam być przed zachodem słońca...
Niespodziewanie zza pobliskiego drzewa wyszedł zakapturzony staruszek.
- Patrzcie! - krzyknął giermek. - Jakiś zakapturzony staruszek wyszedł zza drzewa!
- Dzień dobry - rzekł staruszek.
- Dżem? - zapytał Eljot. - A jaki? Brzoskwiniowy?
- Jak taki, to dobry - odparł sir Marian i zaczął wysysać zupkę z wiewiórczego ogonka.
- Zacni rycerze... - zaczął stary. - Mam dla was ważną wiadomość...
- A skąd wiesz, że to akurat dla nas?
- Bo właśnie tu na was czekałem...
- Niemożliwe! Ktoś na nas czekał! - ucieszył się Eljot.
- Ciekawe po co...
- Pocą? Komu się nogi pocą? - zainteresował się Enrike rozglądając się podejrzliwie i pociągając nosem.
- A co? Czuć? To sorry, zaraz umyję... - powiedział Marian, zdjął buty i zaczął wąchać sobie stopy, aby się upewnić. Nagle zzieleniał na twarzy i zanurzył w zupie chusteczkę aby umyć nią sobie nogi.
- Czy mogę coś powiedzieć? - odezwał się zniecierpliwiony staruszek.
- Czego chcesz starcze?
- Mam wam coś ważnego do powiedzenia!
- Aha... A może zupkę?
- Nie, dziękuję, może później. Teraz chciałbym wam coś powiedzieć... W tym momencie stary zrobił przerwę by zainteresować i zaintrygować słuchaczy, ale tamci go zignorowali. Eljot wydłubywał sobie sierść ze szpar między zębami, a Marian wylizywał resztki zupy z garnka i przerw między palcami. Enrike Katana natomiast zasnął sobie słodko, pościskawszy wcześniej swoją ulubioną kobzę. Jednak starzec się tym nie przejął i mówił dalej.
- A więc czekałem tu na was...
- Hej! Już to mówiłeś!
- Wcale nie!
- Tak!
- No dobra... Ale nie przerywajcie mi więcej! Na czym to ja...? Aha! A wiec: czekałem tu na was...
- A jak długo czekałeś? - niespodziewanie zainteresował się sir Marian.
- A czy to ważne? Długo! Nie przerywajcie mi bo nigdy zdania nie skończę! No! I ma być tak cicho! Czekałem więc, aby wam powiedzieć...
- W końcu coś innego powiedział! - ucieszył się sir Eljot.
- Heh... Dajcie mi dokończyć! A więc...
- "Czekałem na was"! Hehehehehehe - odezwał się sir Marian i sam zaczął śmiać się z własnego dowcipu.
- Wrrrr!!! - zdenerwował się stary i postanowił szybko załatwić sprawę. - Czekałemnawasbomambaaaardzoważnąwiadomość! Jestprzesyłkadlawas!!!
Rycerze, którzy nie zrozumieli z tego ani słowa, zaintrygowani tym bełkotem, zaczęli słuchać uważnie.
- Eeee... Że co?
- Bosh... Mam dla was wiadomość!
- Jaką?
- Ważną!
- Aha... No to gadaj wreszcie o co chodzi!
- Pod tamtym drzewem leży paczka dla was. - Powiedział stary i pokazał na duże, kartonowe pudło stojące nieopodal, obok którego smacznie spał sobie Enrike. Widać na nim było (na pudle, nie na giermku) ślady zębów, jakby ktoś próbował wgryźć się do środka.
- Co jest w tym pudle? - zapytał Eljot.
- Tego nie wiem... Należy się 10 cardenów za przesyłkę.
- Nie mamy tyle... Szczerze mówiąc to nie mamy nic... A może w zamian chcesz rękawiczki z futra wiewiórki?
- Hmmm... No dobra. - Stary wziął zapłatę i zniknął w gąszczu.
- Ciekawe co tam może być? - zapytał Eljot kopiąc pudło.
- Szynka! - odezwał się Enrike, który właśnie się obudził.
- Hmmm... To możliwe - odparł sir Marian. - To by wyjaśniało dlaczego chciałeś się tam dostać...
Sir Eljot wyjął swój pordzewiały miecz, który nie pamiętał żadnej bitwy, i rozciął pudełko. Wszyscy osłupieli, gdy zobaczyli jego zawartość: w środku był bober.
- A łudziłem się, że tu będą wiewiórki... - odezwał się zawiedziony Marian.
Giermek podszedł do bobra i przeczytał imię zapisane na obroży.
- Ładne ma imię - powiedział. - Takie... boberowate...
- Jakie?
- Nazywa się Zeth.
- Faktycznie ładnie. Pasuje do niego - podsumował sir Eljot. - A kto się nim zajmie?
- Ja mogę... - odezwał się cicho sir Marian.
- Ty?!?! Nigdy w życiu!! Wszyscy wiemy co zrobiłeś z tamtą ranną wiewiórką zanim ją ugotowaliśmy! Enrike! Zajmij się Zethem!
- No dobra... Nauczę go grać na kobzie! - ucieszył się giermek i wsadził bobra do swojego wózka.
- No to w drogę! - zawołał sir Marian Żółty wsiadając na Karmela. Sir Eljot już siedział na swojej klaczy, Boberii.
- Jutro przed zachodem słońca powinniśmy być w Kobzenbergu...
I ruszyli. Do tej bandy idiotów dołączył kolejny: tresowany bober Zeth, o którego przeszłości nie wiedzieli nic. Nie mieli też pojęcia, kto mógł im przysłać taką paczkę. Ale wkrótce miała spotkać ich (nie)miła niespodzianka... Gdy zniknęli za zakrętem, słychać było jeszcze odgłosy kobzy, na której Enrike Katana grał jakąś piosenkę fałszując niemiłosiernie oraz puzon, na którym próbował grać tajemniczy bober...
Autor: Falka email:
falcia@poczta.fm
|
|
|
|