BOHATEROWIE LEETARII #3

 

 

  Padało. Słoneczna dotychczas pogoda zepsuła się na dobre. Do wioski wjechało trzech wędrowców, którym towarzyszyła kakofonia potwornych dźwięków. Rycerze skrzypieli niemiłosiernie, gdyż ich zbroje zdążyły już zardzewieć od deszczu.
- Następnym razem nie będę kupował zbroi w lumpexie... - zamruczał niezadowolony sir Marian. Sir Eljot jechał cicho rozmyślając o czymś intensywnie. Było to o tyle dziwne, bo zazwyczaj on nigdy nie myślał. Skrzypiały też kółka wózka, na którym podróżował ich wierny giermek, Enrike Katana. Parchaty młodzieniec też hałasował - mimo niepogody przygrywał sobie na kobzie. Całości dopełniał tresowany bober Zeth, który jodłował głośno, bardzo z siebie zadowolony.

 

 Wszystkie chaty w wiosce wyglądały jak kupki siana i śmieci, ale rozchodził się z nich odór jakby były zrobione z czegoś innego:) Podjechali do największego wzniesienia, które z bliska okazało się miejscową oberżą o wdzięcznej nazwie "Pod utuczonym warchlakiem". Obaj rycerze postanowili wejść do środka. Jednak zanim to zrobili, Eljot strzepał z siebie błoto i pomyje, w które wpadł schodząc ze swojego rumaka. Enrike został zmuszony do pozostania na zewnątrz, aby popilnować koni. Sir Marian użył w tym argumentów nie do odrzucenia w postaci pejczyka i obroży. Zeth także został na dworze, ale z własnej woli - obraził się na Eljota za to, że tamten nie potraktował go pejczykiem. Widocznie nie wszyscy umieją się obchodzić z bobrami...

 

 Weszli do środka. Oślepił ich blask starej lampy. Oberża w środku była równie brudna jak z zewnątrz, z ta tylko różnicą, że wewnątrz na ścianach wisiały wypchane łby różnych zwierząt. Śmierdziało stęchlizną, kapustą i wychodkiem. Przy barze krzątała się gruba wąsata kobieta bez zębów, mająca skłonności do nimfomanii. Zobaczywszy Eljota uśmiechnęła się do niego zalotnie. Oprócz niej w środku było jeszcze trochę podróżnych. W ciemnym kącie siedział podejrzany jegomość próbujący nie rzucać się w oczy. W tym celu był ubrany w czarny prochowiec i czarne okulary, co wyróżniało go na tle innych gości. Przy stoliku obok siedziało dwóch wędrowców: chudy, wręcz anemikowaty typek nieznanej profesji (zapewne zboczeniec) i pozujący na barbarzyńcę dosyć gruby młodzieniec o niezwykle tępym wyrazie twarzy (przebijającym nawet wyraz facjaty Enrike Katany). Chudy polerował kuszę, która sprawiała wrażenie cięższej od niego. Resztę klienteli lokalu stanowiła grupa podpitych krasnoludów oglądających zboczone pisemka. Nikt nie zwrócił uwagi na przybyszy (z wyjątkiem właścicielki, która cały czas wpatrywała się w Eljota z zalotnym uśmiechem na twarzy. On jednak udawał, że jej nie dostrzega). Sir Marian, rozejrzawszy się, podszedł do lady.
- Przepraszam dobry człowieku, mógłbyś...
Właścicielka oberży, Berta (zwana "Kruszynką") spiorunowała go wzrokiem. Straszny był to widok, zwłaszcza, że jej wąsy stały się bardziej krzaczaste niż normalnie. Rycerz przełknął ślinę.
- Eeee... Witaj dobra kobieto. Głodni jesteśmy. Podaj strawę!
- Co podać?
- A co polecasz?
- Świński ryj i mielonkę w kapuście i mielonce z mielonką bez mielonki.
- Mniam! - ucieszył się Enrike, który przed chwilą wszedł do środka i przysłuchiwał się rozmowie. Wyleciał jednak z oberży, zachęcony do tego butem Mariana.
- A są może... eee... - zmieszał się Marian. Postanowił jednak dokończyć. - ...wiewiórki?
- Że co?? - dziwiła się kobieta.
- No te małe... rude...
- Marian! - zdenerwował się Eljot. Wprawdzie sam też miał ochotę na potrawkę z wiewiórki, ale zauważył, że oczy wszystkich gości lokalu są skierowane w ich stronę. - Weźmiemy...
Nie dokończył. Do tawerny wpadł nagle zdyszany Enrike:
- Zeth uciekł!
- Coo???
- I zabrał moja kobzę!
- Hmmm... - zamyślił się Eljot. Po dziesięciu minutach intensywnego myślenia odrzekł:
- Powinniśmy coś zjeść.
Marian i Enrike z entuzjazmem przyjęli pomysł Eljota. Gdy w końcu porządnie się najedli, pożegnali się z Bertą, pożyczyli kilka gazetek od krasnoludów i zaczęli zbierać się do wyjścia. Drogę zastąpiła im Kruszynka.
- A zapłata?
- Eee... Że co?
- No forsa! Szmal! Kasa!
- Kasia? Nie wiemy gdzie jest Kasia! - oburzył się sir Eljot.
- Co? Jaka Kasia? - zdziwiła się Berta.
- To ty nie wiesz?? - jeszcze bardziej zdziwił się sir Eljot.
- Ja wiem! Ja wiem! - niespodziewanie ucieszył się Enrike.
- Coo??? - zdziwili się tym razem wszyscy.
- Moja kobza ma na imię Kasia!
- Serio? Ładne imię. Pamiętam jak kiedyś paradowałem w sukience i kazałem na siebie mówić Kamila... - rozmarzył się Marian.
- Zeth ukradł mi Kasię!
- Musimy go odnaleźć! - krzyknął Eljot, po czym wszyscy wyruszyli tropem bobra w stronę lasu.
Ogłupiała Berta stała w drzwiach nie bardzo wiedząc o co chodzi.

 

 Wjechali do lasu. Przestało już padać i ślady na ścieżce były dosyć wyraźne. Ściemniało się jednak coraz szybciej.
- Jak to się stało, że ten bober uciekł?
- No... Siedzieliśmy sobie pod daszkiem i uczyłem go grać na kobzie, ale on nie chciał... Wolał coś tam śpiewać i jodłować sobie... No to wziąłem sznurek i przywiązałem do niego tę kobzę... Potem poszedłem do środka, zobaczyć co zamawiacie... Jak wróciłem, zobaczyłem, że bober rozgryzł sznurek, wziąłem więc lezący w pobliżu łańcuch... Potem z oberży wyszło takich dwóch, jeden chudy, pewnie zboczeniec, i taki tłusty... I ten gruby tak się patrzył na Zetha, jakby go chciał zjeść, ale ten chudy powiedział "Nie teraz Eustachy" i poszli za stodołę. Jak wrócili to barbarzyńca rzucił się na bobra, a tamten drugi zaczął celować do mnie z kuszy... Na szczęście zawiał wiatr i porwał tego anemika, a jego kompan pobiegł za nim... No i Zeth się wystraszył i uciekł do lasu... Razem z moją kobzą!!!
- Musimy go odnaleźć... Słyszycie?
Zza pobliskich drzew doszły ich odgłosy kobzy. Sir Eljot kazał giermkowi zostać razem z końmi, a sam wraz z sir Marianem poszedł po bobra. Gdy wyszli z zarośli ujrzeli dziwny widok: zrozpaczony bober stał przyparty do skały, bez możliwości ucieczki i gorączkowo grał na kobzie wzywając pomocy, a w jego kierunku zbliżało się dwóch nieznajomych.
- Ataaak!! - zawołał Eljot i ruszył do ataku. Na szczęście potknął się na jakiejś kłodzie i runął jak długi, ratując tym samym swoje życie. Tuż nad jego głową przeleciał bełt wystrzelony z kuszy jednego z napastników, który okazał się być dziwnym typkiem z oberży. W tym czasie sir Marian dobiegł do drugiego napastnika, grubego Eustachego. Grubas postanowił użyć swojej tajnej broni i chuchnął swym cuchnącym oddechem w stronę rycerza, lecz sir Marianowi nie straszne żadne zapachy! (Sam śmierdział nie gorzej niż oddech Eustacha). Wyciągnął z kieszeni swoje zapasowe (nie prane nigdy) skarpetki i cisnął nimi w stronę tłuściocha. Barbarzyńca zzieleniał na twarzy i upadł zemdlony. Sir Eljotowi także udało się powalić przeciwnika. Chudzielec nie zdołał już drugi raz wystrzelić z kuszy (brakło mu sił, aby ją podnieść) i Eljot pchnął go tak mocno, że tamten wylądował na leżącej w pobliżu kupce ziemi. Rycerze wzięli Zetha i skierowali się w stronę Enrike nie oglądając się za siebie. Nie obejrzeli się nawet wtedy, gdy dobiegły ich straszne wrzaski.
Wrzeszczał anemik.
- Euustaaachyyy!! Pomocy!! One mnie wciągają!!!!!
Kupka, na którą upadł, okazała się mrowiskiem.

 

 Wyjechali z lasu na gościniec.
- Jesteśmy w komplecie. Możemy zatem w spokoju skierować się do Kobzenberga. - powiedział sir Marian. - Powinniśmy tam być jutro przed zachodem słońca.

 

 

 

 

 

Autor: Falka

email: falcia@poczta.fm