|
KOBOLD CZYLI SRAM Z POWROTEM
Rozdz. I
NIEPROSZENI GOŚCIE
W pewnej norze ziemnej mieszkał pewien kobold. Była to szkaradna, brudna, wilgotna nora, rojąca się od robaków i cuchnąca błotem. Była to nora kobolda, a to znaczy: nora, która pierwotnie miała białe ściany, bo jak każdy wie, koboldy słyną z dobrego gustu i
pedanterii. Tylko drzwi zachowały swój pierwotny biały kolor, co było niewątpliwie zasługą tamtejszych pterodaktyli. Gdyby jakiś niespełna rozumu gość próbował wejść i obejrzeć tą norę od środka, oto co by zobaczył: najpierw długi zadymiony holl wyłożony różową tapetą z podobizną antycznego bohatera koboldów - Snoopiego. Następnie kilka spiżarni pełnych brokułów i cebulowych trufli. Idąc dalej {i nie zabijając się o twardniejące kule kurzu} był gabinet owego kobolda. Ów kobold nazywał się Killgo Schabins, był bardzo zamożnym koboldem. Schabinsowie żyli w okolicy Wzgórka od niepamiętnych czasów i cieszyli się powszechnym "szacunkiem" tylko dlatego, że byli bogaci i nie słuchali disco polo.
Ale co to jest kobold? Koboldy znane są szeroko na świecie ze swej odwagi gdyż zawsze
gotowe są zaciekle bronić się, pod warunkiem, że ich stosunek do wroga jest jak 1:560, są cztery razy wyższe i atakują z zaskoczenia. Mają piwne brzuchy, owłosione stopy, długie nosy i zręczne dłonie, w których w niewyjaśnionych okolicznościach pojawiają się czasem rzeczy sąsiadów. Ojczyzną wszystkich koboldów jest Puree, a tego kobolda - jakże chwytna nazwa - Koboldzinów. Dziwnym trafem pewnego słonecznego piątka trzynastego, dawno, dawno temu gdy Killgo Schabins siedział przed drzwiami swojej norki i ćmił olbrzymią, długą, przezroczystą faje, przechodził tamtędy Gundaf! A nie przechodził tamtędy od bardzo dawna, to jest od śmierci swego przyjaciela Marnego
Huka, dziadka Killga. Toteż koboldy zapomniały niemal jak wygląda, nic więc Killgo nie podejrzewał, gdy zobaczył małego staruszka w czarnej koszulce z napisem "I love Wielki Brat", czarnych bojówkach, czerwonej czapeczce "Chicago Bulls", spodenkach w pionowe czarno-czerwone pasy i o długiej, lekko zzieleniałej od ćmienia fajki brodzie.
- Dzień dobry - powiedział Killgo z całym przekonaniem kota srającego na pustyni.
- Ta, jasne - rzekł Gundaf - Szukam kogoś kto by zechciał wziąć udział w przygodzie.
- Ha, ja już mam dość na dzisiaj przygód - powiedział kobold patrząc na swoją fifkę.
- Nie masz żadnego wyboru...
- Owszem mam! - rzekł Killgo wypychając czarodzieja na drogę i zamykając za sobą drzwi norki. Gundaf jednak stał tam dalej z uśmiechem obiecującym powolną śmierć w męczarniach. Po chwili podszedł bliżej i wyrył końcem laski piękny runiczny znak {będący pierwszą i najważniejszą literą tego alfabetu} oznaczający " Twoja matka to suka, tatuś zdechły karaluch, a ty masz suty jak wentyle od traktora".
Nazajutrz kobold niemal zapomniał o spotkaniu z Gundafem. Nigdy nie pamiętał o takich rzeczach jeśli nie zapisał ich w swoim kalendarzyku. Np. tak: "Poprosić chłopaków zza Wzgórka by Gundafowi przytrafił się jakiś nieszczęśliwy wypadek". Gdy zbliżała się pora podwieczorku, u drzwi wejściowych przenikliwie zaryczał dzwonek. Killgo
pędem pobiegł do jadalni by pochować pieniądze, jedzenie i meble. Już miał powiedzieć "won" gdy w progu pojawił się krasnolud z fosforyzującą brodą i sraczkowatym kapturem. Od razu wpakował się do środka.
- Hlain do usług wielce szanowanego gospodarza - powiedział brodacz. -Killgo Schabins też - rzekł kobold myśląc, że najchętniej zakopałby w ogródku całą rasę krasnoludów za ich lamerskie zachowanie. - Właź!
Ledwo co usiedli do stołu znów zadzwonił dzwonek. Killgo nic nie mówiąc pobiegł do drzwi.
- Witamy cię wielce szanowany gospodarzu - powiedziały dwa krasnoludy o brodach w kolorze szczyn zranionego jelenia i kapturkach Unimilu. - Pili i Gnili do usług.
- Wlazł! - krzyknął Killgo sam nie wiedząc czemu ich wpuszcza do norki.
- Zaczynają się schodzić - stwierdził Hlain w momencie gdy zadzwonił dzwonek. Kobold otworzył drzwi wściekły.
- Jaki piękny słoneczny dzień piękny panie - zakrzyknęło czterech krasnoludów o brodach i kapturkach we wszystkich kolorach spektrum. Następnie zaczęły się przedstawiać. - Łóin, Ronin, Dragin i Bombar!
- Do środka! - wypluł Killgo przeklinając w duchu tą brodatą rasę do trzydziestego dziewiątego pokolenia. Nie zdążył zamknąć drzwi gdy nadeszło kolejnych dwóch
krasnoludów w białych kapturkach o smaku bananowym i czarnych brodach o smaku barbecue.
- Chwalimy cię czcigodny gospodarzu - powiedzieli. - Ruri i Juri!
- Siema! - rzekł Killgo już zupełnie zrezygnowany używając prastarego powitania koboldów. Już miał zamknąć drzwi gdy nadszedł postawny krasnolud w
lśniącej zbroi z mithrilu {jak głupi brodacze nazywają sreberko po kanapkach elfów}.
- Kudeł Pusty Kufel dobrodzieju! - rzekł krasnolud.
- Wit... A, tam - powiedział kobold wskazując ręką na pozostałych brodaczy przeszukujących mu mieszkanie.
- No to jest nas dziesięciu - powiedział Kudeł.
- Ale miało być dwunastu, gdzie Bikur i Fikur? - spytał Bombar.
- Ee, powiedzieli, że nie są zainteresowani - rzekł Kudeł chowając za siebie dwa niebieskie kapturki.
- Ja już też jestem - wykrzyknął Gundaf ładując się przez okno.
- No to może wyjaśnicie mi, cholera, o co w tym wszystkim biega? - spytał Killgo.
- Dobra. Więc tak: Ojciec Kudła - Pejs - został wypędzony ze swego królestwa pod Samotną Kurą...
- Kurą? - wtrącił kobold.
- Tak. Kurą; tak się nazywa. Został wypędzony przez smoka Smoga...
- Smoka Smoka? - spytał Killgo.
- Nie, smoka Noga - rzekł Ruri.
- A nie, bo sroka Boka - powiedział kiwając głową Juri.
- Aaaaa... Jak będziecie mi przerywać to nigdy nie skończę. Smok Smog! Pozjadał krasnoludy i zagrabił ich skarby oraz jedyny niepowtarzalny - SEMMK. To znaczy: Super
Extra Mega Molowy Klejnot. Uff! Jednak Pejs i młody wówczas Kudeł zdołali zbiec. Ojciec oddał młodzikowi mapę oraz klucz do sekretnych drzwi, miał dać coś jeszcze, jednak w tym momencie zaskoczyły ich dzikie worki z Homaru i uwięzili Pejsa w twierdzy Barad Odór. Teraz Kudeł chce zabić Smoga i zabrać mu SEMMK oraz
dwunastą część złota. Ale potrzebny jest ktoś mały, zwinny i gł... roztropny jak nasz Killgo. Skończyłem!
- Ale ja wcale nie chce iść! - zaoponował kobold.
- Nikt cię nie pyta o zdanie ty mała klucho! - rzekł Gundaf wkładając złotą popielniczkę gospodarza do swojej kieszeni.
- Pamiętajcie, że wielu z was może nie wrócić... A niektórzy nie wrócą z pewnością. - powiedział spokojnie czarodziej wymownie patrząc na młodego kobolda.
- Ale ile może trwać ta podróż? - spytał już spokojnie Killgo, jak ktoś, kto wie, że niedługo pożyje. Ignorując zupełnie fakt, że już nigdy nie zobaczy swoich srebrnych sztućców, których Gundaf nie omieszkał włożyć do swojej kieszeni.
- Wystarczająco! - odpowiedział czarodziej zakańczając rozmowę. - A teraz idź spać!
Koboldowi nie pozostało nic innego jak udanie się do sypialni i przeklinanie w duchu natrętnych gości.
Rozdz. II
PIECZEŃ DLA BARANA
"Kiedy znów ujrzę ten kochany Wzgórek?'' - myśląc tak Killgo pakował niezbędniki do plecaka tj. 20 egzemplarzy świerszczyków, zioło, zioło, zioło, fifka, ciacha. Ubrań ani sraj taśmy żaden szanujący się kobold nie zabiera w podróż z oczywistego powodu, że rzeczy tych nie używa. "Żarła też nie pakuję wiele..."
- Rusz się wreszcie pierdoło! - krzyknął ktoś z hollu wyrywając kobolda z miłych przemyśleń.
- "...zawsze można zjeść krasnoluda".
- Już idę! Ty taki owaki jeden.
Wybiegł na dwór i zobaczył Gundafa na czarnym ogierze i dziesięciu krasnoludów na kucykach oraz jednego {bardzo!} małego i wychudłego kucyka dla niego. Wdrapał
się na niego i niechętnie pojechał za resztą. Po pewnym czasie domów i norek koboldów mijali coraz mniej gdy wyjeżdżali z Puree. Wkrótce zniknęły w ogóle.
Po kilku dniach dotarli do Mollowych Lasków. W nocy Killgo nie mógł zasnąć. Niepocieszony zaczął szwendać się po obozowisku i "niechcący" deptać krasnoludy. Nagle jego wzrok przykuł jakiś ruch w krzakach. Podkradając się bezszelestnie, jak to tylko koboldy potrafią, i nadeptując po drodze na kota, własną kolekcję porcelany w worku Gundafa i potykając się, wpełzł w bluszcz. Zobaczył Gundafa rozmawiającego z jakimś Mollem i ofiarującego
mu mieszek złota w sakiewce z inicjałami K.S, a następnie wskazującym w kierunku obozowiska. Stali przed wejściem do pieczary, nad którym widniał napis "Twardy&Hardy - tłuczenie, miażdżenie,
rozłupywanie sp. z o.o.".
"O co w tym wszystkim może chodzić?" - zadawał sobie pytanie Killgo - "A zresztą, ten brodaty jeżozwierz wynajmuje przewodnika, nic ciekawego". Tak sobie myśląc Killgo poszedł spać. Jednak tej nocy nie dane mu było się wyspać bo już po godzinie ktoś go
delikatnie obudził kopem w krocze.
- Ty... Kobobolt ruszyć się, e! - wykrzyknął Moll o porażającym intelekcie jak na swoją rasę - w, wchh... do, o wo-rek!
Killgo rozejżał się i zobaczył dziesięć wrzeszczących makabrycznie worków, w których niewątpliwie znajdowały się krasnoludy. Dziesięć! Tylko Dziesięć! A gdzie
Gundaf? {gwoli wyjaśnienia: koboldy liczą raz, dwa, trzy, mnóstwo - ale w tym sposobie jest reguła. Trzy po trzy i jeden!}
- Nie, e wo-reek! Tam! Gupi kobobolt wla-aazi do wo-reek!! - rzekł wykwintnie drugi Moll.
Niestety dla niego, Killgo nie zamierzał zostać schwytany, przeszedł pod nogami Molla i wykazując się heroizmem - dał nogę. Po szalonym biegu do obozowiska zaczął
przeszukiwać plecaki krasnoludów w celu znalezienia jakiejś broni. Po chwili udało mu się znaleźć mieczyk Gniliego. Ośmielony tak potężną bronią w swoich rękach, wskoczył na swego kuca i z największym niesmakiem pogalopował w stronę jaskini Molli. Nagle kucyk potknął się, kobold przeleciał nad dziesięcioma workami, minął zaskoczonego Gundafa i z wystawionym przed siebie bohatersko mieczykiem uderzył w Molla przebijając go na wylot. w tym czasie drugi Moll {Hardy} zaszarżował na kobolda.
- Zrób coś, przecież jesteś czarodziejem!! - wrzeszczał błagalnie Killgo.
- Nie mogę. Jestem sparaliżowany strachem - powiedział najspokojniej w świecie Gundaf wbijając koniec laski w oko któregoś z brodaczy w workach, o czym świadczyły nieprzychylne opinie wygłaszane pod adresem czarodzieja.
Biegnący Moll wpadł na Killga i pechowo nadział się na jego mieczyk. Gundaf skrzywił się.
- Ha, hła, ha. Pokonałem ich! Zabiorę teraz moją sakiewkę - rzekł kobold.
- Ja ją wezmę. Wpłacę jej zawartość na konto Cało-Śródziemnej Żeńskiej Ligi Pomocy Małym Elfom Pokrzywdzonym przez Zderzenie z Wielorybem - powiedział uśmiechając się przymilnie i wkładając sakiewkę do kieszeni. Killgo pewny słusznego celu czarodzieja zaczął uwalniać krasnoludy. Hlain z napuchniętym okiem chciał coś powiedzieć, jednak zręczne zaklęcie zamknęło mu usta.
- Uratowałem was! - rzekł Gundaf zakładając gogle i wyjmując neutralizator {patrz: Faceci w Czerni}. Następnie pstryknął nim na kobolda.
Rozdz. III
KRÓTKI ODPOCZYNEK
Rano Killgo miał jakoś dziwną pustkę w głowie. Byłby to u niego stan normalny ale, że nie palił ostatni zioła, czuł się dziwnie. Szli dalej podśpiewując sobie czasem prastarą pieśń dumnych krasnoludów "My jesteśmy krasnoludki, Hop, sa, sa..." gdy niespodziewanie usłyszeli czyjeś kroki. Kilka stóp przed nimi stał tuzin elfów. Wszystkie miały zielone koszulki, szaliki, spodenki i korki.
- Te! Krasnoludy! Może wy nam kurde pomożecie kurde... No bo my kurde zakładamy se naszą kurde drużynę piłkarską kurde... Kurde! Szukamy se dobrej nazwy kurde,
zastanawialiśmy się nad "Kurde" ale... - rzekł przedstawiciel najdoskonalszej rasy na świecie trzymając w ręku browara "Ja kurde Elf jestem".
- "Gora Gowna" - powiedział Killgo, który nauczył się elfickiego z Różowej Landrynki i wiedział, że w ich języku nie występuje "ó".
- Tak! To dobra kurde nazwa! "Gora Kurde Gowna" - powiedział elf. - Jestem Wypasiel kurde i w nagrodę kurde zaprowadzim was se kurde do naszej kurde wioski... Kurde!
- Co to za wioska Gundafie? - spytał zaciekawiony Killgo.
- Nawet Całkiem Fajna Elfia Osada W Której Mieszka Around I Której Nazwa Brzmi Tak Idiotycznie. W skrócie: "Chruścielów" - odpowiedział czarodziej.
Po pewnym czasie doszli za przewodnictwem kurde Wypasiela do wioski elfów.
- Ale tu cudnie. - powiedział Pili. - Co tak pięknie pachnie i wspaniale świeci?
- Azbest! Elfy robią najlepszy Azbest w całym Śródziemiu - odpowiedział Gundaf.
- Tak, ale ostatnio przegrywamy z tanim spirytusem z Odoru - powiedział Around wychodząc zza drzewa.
- Witaj szlachetny panie elfie - zakrzyknęły chórem krasnoludy jak banda napalonych pedofili.
Wkrótce podróżnicy znaleźli się na miejscu. Dostali trochę smalcu na obiad i wody na kolacje. Elfy słyną też ze swojej gościnności.
- E, brudas, micha!! - powiedział uprzejmie elf podając Killgowi przepysznie czerstwe pieczywo. Niebawem cała jedenastka pobrzękując cicho łańcuchami spotkała się z Aroundem.
- Gupie krasnoludy kurde chcom siem z tobom kurde panie, se spotkać. Kurde! - zapowiedział gości Wypasiel.
- Nie chce mi się z nimi gadać... Dajcie im pamiontke i wypuśćcie... Za drogo kosztuje ich utrzymanie - rzekł dostojny Around majestatycznie dłubiąc w nosie.
Tak więc dziesiątka krasnoludów i kobold zostali napiętnowani runicznym znakiem elfów oznaczającym: " Za wszelką cenę nie dopuśćcie Kudła i jego gromadę do Samotnej
Kury. Za ich głowy Gundaf wypłaci nagrodę".
- A gdzie znów Gundaf się podział? - spytał Killgo.
- Tu jestem. Omawiałem ważne sprawy z Aroundem - rzekł
czarodziej biegnąc za resztą w koszuli w kwiaty, słomianym kapeluszu i z sokiem ananasowym w ręku. I nasi podróżnicy wyruszyli w dalszą drogę prowadzącą do następnego rozdziału.
Autor: Lethias Anariel & Almezze email:
neartin_ceka@go2.pl
|
|
|
|