QUEST FOR HOLY POROŻE

 

 

Przez korytarz karczmy przetoczył się pełen rozpaczy krzyk. Część gości, która nie miała chwilowego zachwiania polaryzacji pionowej spowodowanej mniej lub bardziej kulturalnym spożyciem mniej lub bardziej szlachetnych trunków, zerwała się na nie zawsze równe nogi. Z mnogich pokoi rozległy się donośne pobekiwania świadczące o tym, że klienci gospody pobudzili się, a ich wymęczone piciem żołądki dają o sobie znać.

 

Włócznik Eskimos podniósł głowę znad stołu. Rozejrzał się mętnym wzrokiem po pokoju i zastanawiał się, gdzie tak właściwie się znajduje. Po obaleniu wraz ze swoim towarzyszem, słynnym bardem Jarlaxem, dwóch butelek mocnego wina owocowego marki „Batyskaf” niewiele pamiętał z tego, co działo się wieczorem.
– No taak, adekwatne – mruknął do siebie spoglądając na hasło nadrukowane na butelce, czyli „Batyskaf: po pół litrze jesteś na dnie”. Głośny odgłos wody szumiącej w spłuczce skierował wzrok Eskimosa na sracz przylegający do pokoju. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się z hukiem uderzając o ścianę, a z łazienki niepewnym krokiem wyszedł Jarlax. Wraz z nim z wnętrza uniosła się otumaniająca woń świeżych fekaliów.
– Znowu rozwolnienie?
– Ksywka „Jarlax” chyba do czegoś zobowiązuje... – odparł Jarl podciągając spodnie. – Co to za darcie na zewnątrz?
– Właśnie nie wiem. Chodźmy sprawdzić.

 

Dwaj towarzysze wyszli na korytarz. W drzwiach stali już goście z innych pokoi. Wrzaski tymczasem przeniosły się na parter budynku.
– Ktoś wie, o co chodzi? – zapytał mężczyzna z długimi, kręconymi włosami z pokoju naprzeciwko, podchodząc do Jarlaxa i Eskimosa.
– Jestem Zwiewiór, słynny medyk, pierwszy w świecie badający lecznicze właściwości lewatywy, ale i znamienity kucharz, twórca znanej księgi przysmaków goblińskich „Jedzonko”. Miło mi panów poznać.
– Jarl, sławny wędrowiec i pieśniarz – bard podał rękę nowo poznanemu.
– Eskimos, włócznik – rzekł trzeci z mężczyzn odwzajemniając uścisk Zwiewióra i obdarzając swoim badawczym wejrzeniem.
– Zejdźmy lepiej zobaczyć, co się dzieje.

 

Trzej bohaterowie powolnym krokiem, uważając jeden na drugiego, zeszli po schodach na parter budynku.
– Przysięgam, że wczoraj te stopnie były niższe – mruknął Zwiewiór drapiąc się jedną ręką w pośladek, a drugą kurczowo trzymając poręczy.
Tymczasem oczom ciekawskich ukazał się widok niezwykły. Oto bowiem gospodarz, Smarky, ocierał nos komuś innemu jak sobie. Osobą, dla której zdobył się na takie poświęcenie, był jeden z gości, a wcześniejszy właściciel karczmy, Torpiq.
– Można spytać, co się stało? – odezwał się ktoś z klientów.
– Nie wasza sprawa, wracajcie na górę! – warknął Smarky. – No już! Ale wy – kiwnął głową na trójkę stojących u dołu schodów postaci – wy zostańcie.
– Szykuje się robota – mruknął do Eskimosa Jarl.
Także i tym razem nieomylny bard miał rację. Zanim jednak słowa Torpiqa zdążyły to potwierdzić, z góry zbiegła jeszcze jedna postać ciągnąc za sobą po schodach pokaźną kobzę.
– Co przegapiłam? – odezwała się, gdy już stanęła przy bohaterach. Im tymczasem miny się wydłużyły, a krew odpłynęła z twarzy.
– O Bosh... – załamał ręce Eskimos i spuścił głowę.
– Nie wymawiaj imienia Bosh swego nadaremno!!! – zagrzmiał z piętra głos.
– GaDzie, to był uzasadniony przypadek! – zawołał Smarky.
– GhanDzie! I jak tak to w porządku...
Zapanowała kłopotliwa cisza. Nieszczęsny gość, który wywołał taką konsternację wśród zebranych, miał na imię Fal’kaa i bynajmniej nie podzielał ich zakłopotania.
– Co jest? – spytała niewinnie.
Torpiq pokręcił tylko głową podnosząc na czwórkę gości zapłakane oczy. Wszyscy czuli, że stało się coś strasznego.
– Czegoś mu chyba brak... – drapała się w czoło Fal’kaa. – Chłopaki, czy wczoraj na libacji...
– Podczas kulturalnego spożywania alkoholu! – poprawił ją Jarlax.
– Czy wczoraj na LIBACJI – powtórzyła z naciskiem – nie wydawało się wam, że ten facet ma poroże?
– To przez ten poradziecki bimber, Fal’kaa – rzekł Eskimos, zanim jednak dziewczyna zdążyła coś powiedzieć, Torpiq na nowo wybuchł głośnym płaczem.
– Nie mylicie się – odparł za niego Smarky. – Torpiqowi skradziono poroże.
Dookoła zebranych powiało grozą. Wszyscy wiedzieli, że osnute mitami Poroże Torpiqa było artefaktem obdarzonym niezwykłą mocą, która mogła posłużyć zarówno dobrym, jak i złym celom.
– Znajdźcie je, proszę was!! – zawył Torpiq. – Żyć bez niego nie mogę, skonam z żalu!! – lamentował.
– Czy on powiedział: „skonam”? – zapytał Jarlax. – Czyli mamy to zadanie traktować jako spełnianie ostatniej woli czy jak? To będzie niezwykle poetyckie...
– To nienajlepsza chwila na takie rozważania – szturchnął Jarla Eskimos, po czym rzekł do Torpiqa – Ile dostaniemy za to zadanie?
– O tym też nie powinniśmy teraz mówić – szepnął do włócznika Zwiewiór i znacząco chrząknął. – Ciekawi mnie tylko, jak to będzie trudne, bo wiecie, ostatnio bolą mnie plecy i...
Fal’kaa przyglądała się temu wszystkiemu z zażenowaniem.
– Wstydźcie się! – gruchnęła niespodziewanie. – Za Poroże Torpiqa wszyscy bez wahania powinniście oddać życie, co z wami?!
– Zamilknij, kobieto, jeśli nie masz głowy do planowania! Omawiamy właśnie warunki przedsięwzięcia! – krzyknął Zwiewiór wzburzony. – Co ty niby proponujesz?!
– Proponuję wyruszyć natychmiast! – odparła jasnowłosa kobziarka. – Natychmiast, jak tylko się wyśpimy, zjemy śniadanie, przygotujemy wszystko, uszczkniemy tylko coś z obiadu, poczekamy, aż się dobrze uleży i...
– Zatem wszystko już wiadomo! – zakrzyknął dumnym głosem Jarlax przerywając Fal’cee. – Wyruszamy jutro o drugiej po południu!
W tej chwili schody za plecami zebranych zaskrzypiały, a wszyscy odwrócili się podejrzliwie wypatrując podsłuchującego.
– Prze... przepraszam, k-kochani – odezwała się niepewnie skryta w cieniu postać, a wszyscy po głosie rozpoznali Leona Kamę, który minionego wieczora męczył wszystkich znalezionymi gdzieś rycinami smoków. – Czy nikt z was nie ma może instrukcji do kalkulatora „CASIO”, model...
– O Bosh!!! – krzyknęli wszyscy sześcioro.
– Kameleon... – westchnęło pierwsze piętro.

 

***

 

Był mróz. Lodowaty wiatr omiótł twarze czwórki wędrowców brnących przez śniegi. Wąską, umowną ścieżką poruszali się przy krawędzi lasu z uporem kierując się na południe. Szli w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Fal’kaa kombinowała nad nowym modelem trubotrzaskatora analnego z wymiennymi nakładkami, skierowanego do segmentu ubogich i wielodzietnych rodzin mieszanych, to jest chomiczo-bobrzych; Zwiewiór zastanawiał się, dlaczego stracił posadę nadwornego kucharza u pewnego księcia północy – nie trafiało do niego uzasadnienie, iż na dworach książęcych nie ma miejsca dla kuchni eksperymentalnej, której głównymi składnikami są śledziony jeżozwierzy i sutki muminków (do tego męskich przedstawicieli gatunku); Eskimos snuł rozmaite marzenia wybiegające daleko bardziej na południe, gdzie skąpane w słońcu i błyszczące oliwką kobiety miały po trzy piersi (jedną dodatkową, na plecach, tak na wszelki wypadek); Jarlax dreptał patrząc mało uważnie pod nogi, fantazjując na temat odświeżaczy toaletowych.
W końcu odezwał się kucharz-medyk:
– Słuchajcie, tak dalej być nie może! – wykrzyknął nagle. – Muszę się w końcu ubrać, bo sople mi z tyłka wiszą!
Wszyscy zwrócili uwagę na Zwiewióra. Istotnie, na samych bokserkach i w klapkach mogło być mu trochę zimno.
– Narzekasz – machnęła ręką Fal’kaa – gacie masz z wełny, czego jeszcze chcesz?
– Nie bądź taka dowcipna – kąsał Zwiewiór. – Chwila, wrzucę coś i idziemy dalej, to nie zajmie długo.
Reszta drużyny zdumiona przykucnęła i wpatrywała się w towarzysza. Jarlax zastanawiał się, skąd Zwiewiór zamierza wyciągnąć cokolwiek ciepłego, skoro jego bagaż ograniczał się do wielkiego korbacza dyndającego przy każdym poruszeniu i woreczka zawieszonego na plecach, który maksymalnie wypchany był niewiele większy od przeciętnej sakiewki. Kucharz tymczasem wyciągnął parę czarnych skarpetek i, naciągnąwszy je niemal do kolan, wyprostował się z uśmiechem:
– Od razu cieplej.
Fal’kaa stwierdziła, że w tej chwili Eskimos zrobił jedną z najdurniejszych min w swoim życiu. Po krótkim namyśle uznała jednak, że, w gruncie rzeczy, wyraz jego twarzy niewiele odbiegał od ogólnie przyjętej u niego normy.

 

Wędrowali dalej. Ich celem była niewielka wioska, Kociogród, do której mieli dotrzeć dopiero drugiego dnia po południu. Po drodze zatrzymali się na postój, zjedli część prowiantu, po czym szli powoli dalej. Drugi raz zatrzymali się już wieczorem, w położonej na trakcie karczmie, noszącą jakże przyjemną nazwę „Rębacz”. Zanim jednak spędzili w niej noc, przed wejściem czekało ich pewne zajęcie. Kiedy bowiem dotarli przed karczmę, zauważyli, jak pięciu mężczyzn napastuje dziewczynę miotającą się między nimi po śniegu. Miała długie, kasztanowe włosy zaplecione w dwa słodkie warkoczyki opadające jej na piersi. Ubrana była w długi, szary płaszcz sięgający jej do kostek.
– No to co, wypadałoby znów zostać bohaterami, nie? – mruknął Eskimos w stronę męskiej części drużyny.
Pokiwali głowami, bez specjalnego entuzjazmu. Zwiewióra interesowała jednak pewna kwestia.
– Stary, gdzie masz łuk? – zwrócił się do Eskimosa.
Na twarzy zapytanego odmalowało się bezbrzeżne zdumienie.
– Łuk???
– No, łuk, takie długie, sprężyste, jak dobrze naciągniesz to strzela.
Eskimos odetchnął wreszcie rozumiejąc o co chodzi (w swoim mniemaniu). Zaczął rozpinać rozporek.
– Nie!!! – krzyknął Zwiewiór. – No łuk, broń! W końcu jesteś łucznik!
– Włócznik – padło sprostowanie ze strony Jarlaxa. – On jest włócznikiem.
– Ale włóczni też nie ma – zauważył kucharz.
– Nieważne – machnął ręką bard. – Zaraz i tak dowiesz się o co chodzi – dodał, wyciągając miecz z pochwy i palcami badając jego ostrość.
Zwiewiór czuł, że szumi mu w głowie. Wydobył jednak korbacz zza pasa, podciągnął wyżej skarpetkę i stanął gotowy do walki. Fal’kaa przysiadła na kamieniu. Wyciągnęła lusterko, by poprawić sobie poszczególne pasemka włosów, jednocześnie będąc pełna zachwytu, ale i krytycyzmu dla swojej urody. Co jakiś czas zerkała tylko na to, co się dzieje. Działo się zaś ciekawie.
– Hej wy, kacze pydy! – zawołał Eskimos wyprostowując się dumnie. – Bylibyście tak łaskawi zerknąć tutaj?
Opryszki odwrócili się niepewnie, ale ryknęli śmiechem na widok półnagiego Zwiewióra. Zaraz też wrócili do swojego zajęcia.
– Zostawcie ją! – krzyknął Jarlax postępując krok naprzód. Był jednak niepocieszony, bo jego miecz nie raził blaskiem. Klinga przypominała mocno zszarzałe szkło.
Napastnicy burknęli coś pod nosami i odwrócili się ponownie, tym razem ze znacznie bardziej chmurnymi minami. Dziewczyna odskoczyła parę kroków dalej. Błysnęły miecze. Nie czekając na pierwszy ruch przeciwnika Eskimos dobył broni. Tego się nie spodziewali ani członkowie drużyny, ani, tym bardziej, stojące naprzeciw parchy.
– Boże, on ma włóczkę!! – zawył jeden z nich i rzucił się do ucieczki.
Włócznik tymczasem rzucił się na oszołomionego wroga. Dopadł pierwszego zamaszyście kłując go w odbyt, na co ten darł się w niebogłosy. Jarlax sprawnie sparował cios jednego z przeciwników, ale drugi dopadł go i uderzył łokciem w głowę, jednocześnie nacierając mieczem na Zwiewióra. Kucharz zrobił unik, jednak przez to jego własny korbacz uderzył go w udo. Eskimos przepędził wtedy jednego z wrogów, ale sytuacja ogólnie nie była najlepsza: Jarlax leżał na śniegu oszołomiony, zaś trzech przeciwników osaczało kulejącego Zwiewióra.
Wtedy zaś do akcji wkroczyła Fal’kaa. Zaczęła grać, jednocześnie intonując piosenkę w jakimś obcym języku (którego zresztą sama nie znała, ale improwizowała). Raniące uszy dźwięki popłynęły z jej kiepsko nastrojonej kobzy i jeszcze gorzej nastrojonego gardziołka, a wrogowie, rzucając miecze i osłaniając się przed „artystką”, pobiegli śladami pokłutego przez Eskimosa towarzysza.
Fal’kaa zdmuchnęła dym wydobywający się z jednej z rurek instrumentu.
– I co wy byście beze mnie zrobili? – powiedziała mrużąc zawadiacko oczy.
„Bohaterowie” machnęli tylko rękami mrucząc coś w rodzaju „byśmy sobie poradzili”, „ta to zawsze się wtrąci”. Ruszyli ku leżącej w śniegu dziewczynie.
– Nic ci nie jest? – zapytał bard pomagając jej wstać i uważnie się jej przyglądając.
– Nie, wszystko w porządku – odparła, trzęsąc się nieco. – Wejdźmy do środka, tu jest zimno.

 

W karczmie usiedli wszyscy przy jednym stoliku. Dziewczyna przedstawiła się
– Luinil – rzekła z uśmiechem, witając się uściskiem dłoni z Eskimosem.
– Prawie jak te kondomy, „Unimil” – Zawołał ktoś z głębi.
– Kondomy? – mruknął Zwiewiór zdziwiony. – Co to?
– Takie bardziej elastyczne skarpetki – zachichotała Fal’kaa.
Jarlax tymczasem zainteresował się dziewczyną.
– Dlaczego cię zaatakowali?
– Sama nie wiem – odparła spoglądając w sufit i robiąc niewinną minkę. – Och, jak tu ciepło – powiedziała wstając.
Przeszła kilka kroków i zawiesiła płaszcz na wieszaku. Pod spodem miała krótką, biała bluzeczkę związaną nad pępkiem; nieco poniżej pośladków sięgała czarna spódniczka. Na piersi opadały oczywiście warkoczyki, a pomiędzy nimi wisiał krótki krawacik. Białe, delikatne kolanówki dopełniały reszty stroju.
Usiadła ponownie na ławie.
– Ci mężczyźni są ostatnio nie do zniesienia – powiedziała wzdychając. – Przejść nie można spokojnie, żeby nie patrzyli z tymi obleśnie wywieszonymi jęzorami. Jak tylko podejdą bliżej, już muszą klepnąć w tyłek.
– Nie może być – kręcił głową Jarlax ze współczuciem.
Eskimos patrzył na Luinil (myśląc poniekąd o „unimilach”) szeroko rozwartymi oczyma; Zwiewiór kręcąc loczki palcem nie poczuł, jak kącikiem ust wypływa mu ślina.
Fal’kaa prychnęła i poszła gdzieś do innego stolika, pomęczyć kogoś swoim chorym humorem. Luinil tymczasem kontynuowała.
– Powiedzcie, co ja im takiego zrobiłam? – zapytała ze smutkiem. – Mówiłam tylko, że nigdzie już nie robią takich słodkich, truskawkowych lizaczków; takich dużych, soczystych, co później aż usteczka się po nich kleją i w ogóle... – mówiąc to dziewczyna wetknęła palec do buzi.
Eskimos podskoczył gwałtownie w ławie uderzając kolanem o blat stołu. No, przynajmniej tłumaczył się, że to było kolano.
– Nie wytrzymam! – wykrzyknął prostując się.
Wszyscy skupili na nim swoje spojrzenia.
– Muszę... – mruknął niepewnie – Pójdę już spać, jestem zmęczony – wybąkał sztywnym krokiem kierując się na górę.
– A cio tam masz takiego w kieszeni? – spytała jeszcze Luinil z uśmieszkiem.
Eskimos zrobił przestraszoną minę, szybko jednak odetchnął z ulgą. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął włóczkę, machając do dziewczyny z uśmiechem satysfakcji. Przed Zwiewiórem jednak i Jarlaxem pojawił się poważny problem – skąd wziąć włóczkę...

 

***

 

Dzielna Drużyna zatrzymała się na chwilę. Jarlax zaproponował, by odpocząć trochę w niewielkiej jaskini nieopodal, na co wszyscy skwapliwie przystali. Zwłaszcza Zwiewiór, który wieczorem przegrał w karty swoje słynne skarpety i teraz dzwonił głośno zębami.
– Będzie osłona od wiatru – mruknął bard, jako pierwszy wchodząc pod kamienne zadaszenie.
– A co z dzikimi zwierzętami? Może jakieś tu mieszka? – spytał drżącym głosem Zwiewiór.
Kucharz wybitnie bał się stworzeń leśnych, zwłaszcza wiewiórek i borsuków.
– Jedyne, co nam grozi w tej okolicy to niedźwiedzie, ale te teraz śpią. Nie mamy się czego bać.

 

Fal’kaa odsunęła się w najciemniejszy kąt. Wygrzebała z kieszeni coś, co określała mianem douszników, przypięła do kobzy i grała niesłyszalną dla innych melodię. Eskimos, nie zwracając uwagi na rozmowę, wyciągnął prowiant z tobołka. W milczeniu zagryzając długą laskę kiełbasy, gapił się na wyjście.
– Co tak siedzisz? – spytał Jarlax po chwili.
– Spać mi się chce...
Tu nastąpiło potężne ziewnięcie.
– Spać? – spytał zdumiony Zwiewiór. – Przecież na górę poszedłeś wcześnie...
– Coś ty tam robił? – dodał z perwersyjną miną Jarlax. – Oj ty byku, ty!
Wszyscy wybuchli śmiechem.
– Może mi ktoś wyjaśnić, dlaczego nie wzięliśmy Unimil ze sobą? – spytał Zwiewiór.
– Bo nie miała żadnego questa – odparł bard.
– Że czego nie miała???
– Ludzie wyruszają w świat jak mają jakiegoś questa.
Zwiewiór zrobił tylko wielkie oczy.
– Quest to... no, różnie bywa. Czasem musisz coś znaleźć, czasem przed czymś uciekasz. My mamy takiego questa... – wykładał rzecz Jarlax.
– Fal’kaa, znaczy – mruknął Eskimos.
– Co??? – Jarlax nie posiadał się ze zdumienia.
– Fal’kaa. „Czasem przed czymś uciekasz”: my uciekamy przed Fal’kąą, ale ona zawsze wróci. Jest jak Lassie.
– Jest gruba i ma długą szyję? – spytał Zwiewiór.
– Fakt – przytaknął włócznik, ale zaraz oprzytomniał. – Eee... kto, Fal’kaa?
– Yup.
Eskimos zastanowił się, odwracając się i zerkając na kobziarkę siedzącą kilka kroków dalej.
– Bo ja wiem, nie jest gruba. I szyję też ma normalną. O co w ogóle chodzi???
– Mówisz, że jest jak Nessie.
– Jak Lessie!!
– A co to jest „Lessie”???
Dyskusja wywiązała się w najlepsze. Bard siedział osłupiony głupotą towarzyszy, kucharz i włócznik stawali się co raz bardziej nerwowi. Ponad wrzaskiem wyłowił w powietrzu jakby pomruk. Przez chwilę zastanawiał się, czy to przypadkiem nie jego żołądek dopominający się o jedzenie. Spojrzał łakomie na kiełbasę Eskimosa, ale znów doszedł go pomruk. Rozchodził się z wnętrza jaskini. Nagle Jarlax zerwał się na równe nogi kopiąc Zwiewióra w zad.
– Niedźwiedź!!!
– Nessie to niedźwiedź?! – wykrzyknął oszołomiony Zwiewiór. – To nie mogłeś tak od razu?!
– Ćwieku, tam jest niedźwiedź!!! – bard wskazał ręką w kierunku ciemności.
W kierunku Fal’kii.
Dobyli broni. Kudłata bestia stała już o kilka kroków od Fal’kii, niczego nie świadomej i poruszającej głową w rytmie dla niej tylko słyszalnej muzyki. Nagle jasnowłosa kobziarka podniosła głowę. Trzy metry od siebie zobaczyła wielki łeb.
Fal’kaa ze stoickim spokojem zdjęła douszniki.
– Niedźwiedź? – spytała.
– N-no – odrzekła bestia niepewnie. – A teraz cię zjem!
Męska część Drużyny zajęła się w tej chwili poszukiwaniem swoich szczęk. Opadły one gdzieś i rozbiegły po kątach, kiedy okazało się, że niedźwiedź gada.
– Czekaj, czekaj... – powiedziała Fal’kaa głęboko się nad czymś zastanawiając i mrużąc brwi w skupieniu.
– Co, chcesz przepaskę? – zachichotał niedźwiedź.
– Czemu chcesz mnie zjeść?
– Jak to: „czemu”? Prawo natury, takie tam.
– Jakie prawo?
– No wiesz, w przyrodzie wygrywa silniejszy. Większy zjada mniejszego, mniejszy się nie broni, żeby tamtemu było łatwiej i nie miał następnego dnia biegunki spowodowanej stresami przy pracy. Czy teraz już możemy?
– Tak od razu?
– A co chcesz jeszcze robić??
– Może wypijemy? – uśmiechnęła się zachęcająco wyciągając pół litra z plecaka.
– Dzięki, nie piję.
– Ja też, ale nie zaszkodzi nosić.
– Dobra, koniec gadania, do rzeczy – niedźwiedź przywołał się do porządku. – Jak jesteś wierząca czy coś to dalej, módl się. Mam poszanowanie dla religii.
Fal’kaa jednak zwróciła się w kierunku swoich towarzyszy:
– Eskimos, jaką porę roku mamy?
– Yyy... – odparł włócznik, niezdolny do wyartykułowania czegokolwiek.
– Tak myślałam – mruknęła.
– To jak, jemy? – niedźwiedź oblizał się.
– Chwila... teraz jest zima, nie?
– No...
– Nie powinieneś przypadkiem spać albo coś takiego?
Górę kudłów opadło zwątpienie.
– A co mamy?
– Styczeń jak nic.
– Ty, faktycznie...
– Nic nie szkodzi, każdemu się zdarza – machnęła ręką Fal’kaa.
– Przepraszam, naprawdę przepraszam za najście! – rozczulał się niedźwiedź. – Cholera, dziesięć lat kariery leśnego zabijaki i taka wpadka, no nie!
– Już dobrze, naprawdę nic się nie stało – uspokajała kobziarka.
– W tej jaskini przez tyle czasu to już ocipieć można. Jeszcze raz przepraszam! – powiedział niedźwiedź na odchodnym. – Zapraszam latem!
– Miłych snów! – zawołała Fal’kaa w kierunku głębin jaskini.
Dopiero w tej chwili trójka dzielnych wojów odzyskała władzę nad sobą. Jednym susem dopadli do towarzyszki i zaczęli się dopytywać o jej zdrowie.
– Wszystko w porządku – odparła beztrosko i znów założyła douszniki.
Stanęli wyprostowani.
– Ona mnie rozbraja – podsumował sprawę Zwiewiór.

 

***

 


 
 
[CDN]

 

 

 

 

 

Autor: Equinoxe

email: equinoxe@vgry.net