|
QUEST FOR HOLY POROŻE
Przez korytarz
karczmy przetoczył się pełen rozpaczy krzyk. Część gości, która nie miała
chwilowego zachwiania polaryzacji pionowej spowodowanej mniej lub bardziej
kulturalnym spożyciem mniej lub bardziej szlachetnych trunków, zerwała się
na nie zawsze równe nogi. Z mnogich pokoi rozległy się donośne pobekiwania
świadczące o tym, że klienci gospody pobudzili się, a ich wymęczone piciem
żołądki dają o sobie znać.
Włócznik
Eskimos podniósł głowę znad stołu. Rozejrzał się mętnym wzrokiem po pokoju
i zastanawiał się, gdzie tak właściwie się znajduje. Po obaleniu wraz ze
swoim towarzyszem, słynnym bardem Jarlaxem, dwóch butelek mocnego wina
owocowego marki „Batyskaf” niewiele pamiętał z tego, co działo się
wieczorem.
– No taak, adekwatne – mruknął do siebie
spoglądając na hasło nadrukowane na butelce, czyli „Batyskaf: po pół
litrze jesteś na dnie”. Głośny odgłos wody szumiącej w spłuczce
skierował wzrok Eskimosa na sracz przylegający do pokoju. Po kilku
sekundach drzwi otworzyły się z hukiem uderzając o ścianę, a z łazienki
niepewnym krokiem wyszedł Jarlax. Wraz z nim z wnętrza uniosła się
otumaniająca woń świeżych fekaliów.
– Znowu rozwolnienie?
– Ksywka „Jarlax” chyba do czegoś
zobowiązuje... – odparł Jarl podciągając spodnie. – Co to za darcie na
zewnątrz?
– Właśnie nie wiem. Chodźmy sprawdzić.
Dwaj
towarzysze wyszli na korytarz. W drzwiach stali już goście z innych pokoi.
Wrzaski tymczasem przeniosły się na parter budynku. – Ktoś wie, o co chodzi? – zapytał mężczyzna
z długimi, kręconymi włosami z pokoju naprzeciwko, podchodząc do Jarlaxa i
Eskimosa. – Jestem Zwiewiór, słynny medyk, pierwszy w świecie badający
lecznicze właściwości lewatywy, ale i znamienity kucharz, twórca znanej
księgi przysmaków goblińskich „Jedzonko”. Miło mi panów poznać. – Jarl, sławny wędrowiec i pieśniarz – bard
podał rękę nowo poznanemu. – Eskimos, włócznik – rzekł trzeci z mężczyzn
odwzajemniając uścisk Zwiewióra i obdarzając swoim badawczym wejrzeniem. –
Zejdźmy lepiej zobaczyć, co się dzieje.
Trzej bohaterowie powolnym krokiem, uważając
jeden na drugiego, zeszli po schodach na parter budynku. – Przysięgam, że wczoraj te stopnie były
niższe – mruknął Zwiewiór drapiąc się jedną ręką w pośladek, a drugą
kurczowo trzymając poręczy. Tymczasem oczom ciekawskich ukazał się widok
niezwykły. Oto bowiem gospodarz, Smarky, ocierał nos komuś innemu jak
sobie. Osobą, dla której zdobył się na takie poświęcenie, był jeden z
gości, a wcześniejszy właściciel karczmy, Torpiq. – Można spytać, co się stało? – odezwał się
ktoś z klientów. – Nie wasza sprawa, wracajcie na górę! –
warknął Smarky. – No już! Ale wy – kiwnął głową na trójkę stojących u dołu
schodów postaci – wy zostańcie. – Szykuje się robota – mruknął do Eskimosa
Jarl. Także i tym razem nieomylny bard miał rację.
Zanim jednak słowa Torpiqa zdążyły to potwierdzić, z góry zbiegła jeszcze
jedna postać ciągnąc za sobą po schodach pokaźną kobzę. – Co przegapiłam? – odezwała się, gdy już
stanęła przy bohaterach. Im tymczasem miny się wydłużyły, a krew odpłynęła
z twarzy. – O Bosh... – załamał ręce Eskimos i spuścił
głowę. – Nie wymawiaj imienia Bosh swego
nadaremno!!! – zagrzmiał z piętra głos. – GaDzie, to był uzasadniony przypadek! –
zawołał Smarky. – GhanDzie! I jak tak to w porządku...
Zapanowała kłopotliwa cisza. Nieszczęsny
gość, który wywołał taką konsternację wśród zebranych, miał na imię
Fal’kaa i bynajmniej nie podzielał ich zakłopotania. – Co jest? – spytała niewinnie. Torpiq pokręcił tylko głową podnosząc na
czwórkę gości zapłakane oczy. Wszyscy czuli, że stało się coś strasznego. – Czegoś mu chyba brak... – drapała się w
czoło Fal’kaa. – Chłopaki, czy wczoraj na libacji... – Podczas kulturalnego spożywania alkoholu! –
poprawił ją Jarlax. – Czy wczoraj na LIBACJI – powtórzyła z
naciskiem – nie wydawało się wam, że ten facet ma poroże? – To przez ten poradziecki bimber, Fal’kaa –
rzekł Eskimos, zanim jednak dziewczyna zdążyła coś powiedzieć, Torpiq na
nowo wybuchł głośnym płaczem. – Nie mylicie się – odparł za niego Smarky. –
Torpiqowi skradziono poroże. Dookoła zebranych powiało grozą. Wszyscy
wiedzieli, że osnute mitami Poroże Torpiqa było artefaktem obdarzonym
niezwykłą mocą, która mogła posłużyć zarówno dobrym, jak i złym celom. – Znajdźcie je, proszę was!! – zawył Torpiq.
– Żyć bez niego nie mogę, skonam z żalu!! – lamentował. – Czy on powiedział: „skonam”? – zapytał
Jarlax. – Czyli mamy to zadanie traktować jako spełnianie ostatniej woli
czy jak? To będzie niezwykle poetyckie... – To nienajlepsza chwila na takie rozważania
– szturchnął Jarla Eskimos, po czym rzekł do Torpiqa – Ile dostaniemy za
to zadanie? – O tym też nie powinniśmy teraz mówić –
szepnął do włócznika Zwiewiór i znacząco chrząknął. – Ciekawi mnie tylko,
jak to będzie trudne, bo wiecie, ostatnio bolą mnie plecy i... Fal’kaa przyglądała się temu wszystkiemu z
zażenowaniem. – Wstydźcie się! – gruchnęła niespodziewanie.
– Za Poroże Torpiqa wszyscy bez wahania powinniście oddać życie, co z
wami?! – Zamilknij, kobieto, jeśli nie masz głowy do
planowania! Omawiamy właśnie warunki przedsięwzięcia! – krzyknął Zwiewiór
wzburzony. – Co ty niby proponujesz?! – Proponuję wyruszyć natychmiast! – odparła
jasnowłosa kobziarka. – Natychmiast, jak tylko się wyśpimy, zjemy
śniadanie, przygotujemy wszystko, uszczkniemy tylko coś z obiadu,
poczekamy, aż się dobrze uleży i... – Zatem wszystko już wiadomo! – zakrzyknął
dumnym głosem Jarlax przerywając Fal’cee. – Wyruszamy jutro o drugiej po
południu! W tej chwili schody za plecami zebranych
zaskrzypiały, a wszyscy odwrócili się podejrzliwie wypatrując
podsłuchującego. – Prze... przepraszam, k-kochani – odezwała
się niepewnie skryta w cieniu postać, a wszyscy po głosie rozpoznali Leona
Kamę, który minionego wieczora męczył wszystkich znalezionymi gdzieś
rycinami smoków. – Czy nikt z was nie ma może instrukcji do kalkulatora „CASIO”,
model... – O Bosh!!! – krzyknęli wszyscy sześcioro. – Kameleon... – westchnęło pierwsze piętro.
***
Był mróz.
Lodowaty wiatr omiótł twarze czwórki wędrowców brnących przez śniegi.
Wąską, umowną ścieżką poruszali się przy krawędzi lasu z uporem kierując
się na południe. Szli w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Fal’kaa
kombinowała nad nowym modelem trubotrzaskatora analnego z wymiennymi
nakładkami, skierowanego do segmentu ubogich i wielodzietnych rodzin
mieszanych, to jest chomiczo-bobrzych; Zwiewiór zastanawiał się, dlaczego
stracił posadę nadwornego kucharza u pewnego księcia północy – nie
trafiało do niego uzasadnienie, iż na dworach książęcych nie ma miejsca
dla kuchni eksperymentalnej, której głównymi składnikami są śledziony
jeżozwierzy i sutki muminków (do tego męskich przedstawicieli gatunku);
Eskimos snuł rozmaite marzenia wybiegające daleko bardziej na południe,
gdzie skąpane w słońcu i błyszczące oliwką kobiety miały po trzy piersi
(jedną dodatkową, na plecach, tak na wszelki wypadek); Jarlax dreptał
patrząc mało uważnie pod nogi, fantazjując na temat odświeżaczy
toaletowych. W końcu odezwał się kucharz-medyk: – Słuchajcie, tak dalej być nie może! –
wykrzyknął nagle. – Muszę się w końcu ubrać, bo sople mi z tyłka wiszą! Wszyscy zwrócili uwagę na Zwiewióra.
Istotnie, na samych bokserkach i w klapkach mogło być mu trochę zimno. – Narzekasz – machnęła ręką Fal’kaa – gacie
masz z wełny, czego jeszcze chcesz? – Nie bądź taka dowcipna – kąsał Zwiewiór. –
Chwila, wrzucę coś i idziemy dalej, to nie zajmie długo. Reszta drużyny zdumiona przykucnęła i
wpatrywała się w towarzysza. Jarlax zastanawiał się, skąd Zwiewiór
zamierza wyciągnąć cokolwiek ciepłego, skoro jego bagaż ograniczał się do
wielkiego korbacza dyndającego przy każdym poruszeniu i woreczka
zawieszonego na plecach, który maksymalnie wypchany był niewiele większy
od przeciętnej sakiewki. Kucharz tymczasem wyciągnął parę czarnych
skarpetek i, naciągnąwszy je niemal do kolan, wyprostował się z uśmiechem: – Od razu cieplej. Fal’kaa stwierdziła, że w tej chwili Eskimos
zrobił jedną z najdurniejszych min w swoim życiu. Po krótkim namyśle
uznała jednak, że, w gruncie rzeczy, wyraz jego twarzy niewiele odbiegał
od ogólnie przyjętej u niego normy.
Wędrowali dalej. Ich celem była niewielka
wioska, Kociogród, do której mieli dotrzeć dopiero drugiego dnia po
południu. Po drodze zatrzymali się na postój, zjedli część prowiantu, po
czym szli powoli dalej. Drugi raz zatrzymali się już wieczorem, w
położonej na trakcie karczmie, noszącą jakże przyjemną nazwę „Rębacz”.
Zanim jednak spędzili w niej noc, przed wejściem czekało ich pewne
zajęcie. Kiedy bowiem dotarli przed karczmę, zauważyli, jak pięciu
mężczyzn napastuje dziewczynę miotającą się między nimi po śniegu. Miała
długie, kasztanowe włosy zaplecione w dwa słodkie warkoczyki opadające jej
na piersi. Ubrana była w długi, szary płaszcz sięgający jej do kostek. – No to co, wypadałoby znów zostać
bohaterami, nie? – mruknął Eskimos w stronę męskiej części drużyny. Pokiwali głowami, bez specjalnego entuzjazmu.
Zwiewióra interesowała jednak pewna kwestia. – Stary, gdzie masz łuk? – zwrócił się do
Eskimosa. Na twarzy zapytanego odmalowało się
bezbrzeżne zdumienie. – Łuk??? – No, łuk, takie długie, sprężyste, jak
dobrze naciągniesz to strzela. Eskimos odetchnął wreszcie rozumiejąc o co
chodzi (w swoim mniemaniu). Zaczął rozpinać rozporek. – Nie!!! – krzyknął Zwiewiór. – No łuk, broń!
W końcu jesteś łucznik! – Włócznik – padło sprostowanie ze strony
Jarlaxa. – On jest włócznikiem. – Ale włóczni też nie ma – zauważył kucharz. – Nieważne – machnął ręką bard. – Zaraz i tak
dowiesz się o co chodzi – dodał, wyciągając miecz z pochwy i palcami
badając jego ostrość. Zwiewiór czuł, że szumi mu w głowie. Wydobył
jednak korbacz zza pasa, podciągnął wyżej skarpetkę i stanął gotowy do
walki. Fal’kaa przysiadła na kamieniu. Wyciągnęła lusterko, by poprawić
sobie poszczególne pasemka włosów, jednocześnie będąc pełna zachwytu, ale
i krytycyzmu dla swojej urody. Co jakiś czas zerkała tylko na to, co się
dzieje. Działo się zaś ciekawie. – Hej wy, kacze pydy! – zawołał Eskimos
wyprostowując się dumnie. – Bylibyście tak łaskawi zerknąć tutaj? Opryszki odwrócili się niepewnie, ale ryknęli
śmiechem na widok półnagiego Zwiewióra. Zaraz też wrócili do swojego
zajęcia. – Zostawcie ją! – krzyknął Jarlax postępując
krok naprzód. Był jednak niepocieszony, bo jego miecz nie raził blaskiem.
Klinga przypominała mocno zszarzałe szkło. Napastnicy burknęli coś pod nosami i
odwrócili się ponownie, tym razem ze znacznie bardziej chmurnymi minami.
Dziewczyna odskoczyła parę kroków dalej. Błysnęły miecze. Nie czekając na
pierwszy ruch przeciwnika Eskimos dobył broni. Tego się nie spodziewali
ani członkowie drużyny, ani, tym bardziej, stojące naprzeciw parchy. – Boże, on ma włóczkę!! – zawył jeden z nich
i rzucił się do ucieczki. Włócznik tymczasem rzucił się na
oszołomionego wroga. Dopadł pierwszego zamaszyście kłując go w odbyt, na
co ten darł się w niebogłosy. Jarlax sprawnie sparował cios jednego z
przeciwników, ale drugi dopadł go i uderzył łokciem w głowę, jednocześnie
nacierając mieczem na Zwiewióra. Kucharz zrobił unik, jednak przez to jego
własny korbacz uderzył go w udo. Eskimos przepędził wtedy jednego z
wrogów, ale sytuacja ogólnie nie była najlepsza: Jarlax leżał na śniegu
oszołomiony, zaś trzech przeciwników osaczało kulejącego Zwiewióra. Wtedy
zaś do akcji wkroczyła Fal’kaa. Zaczęła grać, jednocześnie intonując
piosenkę w jakimś obcym języku (którego zresztą sama nie znała, ale
improwizowała). Raniące uszy dźwięki popłynęły z jej kiepsko nastrojonej
kobzy i jeszcze gorzej nastrojonego gardziołka, a wrogowie, rzucając
miecze i osłaniając się przed „artystką”, pobiegli śladami pokłutego przez
Eskimosa towarzysza. Fal’kaa zdmuchnęła dym wydobywający się z
jednej z rurek instrumentu. – I co wy byście beze mnie zrobili? –
powiedziała mrużąc zawadiacko oczy. „Bohaterowie” machnęli tylko rękami mrucząc
coś w rodzaju „byśmy sobie poradzili”, „ta to zawsze się wtrąci”. Ruszyli
ku leżącej w śniegu dziewczynie. – Nic ci nie jest? – zapytał bard pomagając
jej wstać i uważnie się jej przyglądając. – Nie, wszystko w porządku – odparła, trzęsąc
się nieco. – Wejdźmy do środka, tu jest zimno.
W karczmie usiedli wszyscy przy jednym
stoliku. Dziewczyna przedstawiła się – Luinil – rzekła z uśmiechem, witając się
uściskiem dłoni z Eskimosem. – Prawie jak te kondomy, „Unimil” – Zawołał
ktoś z głębi. – Kondomy? – mruknął Zwiewiór zdziwiony. – Co
to? – Takie bardziej elastyczne skarpetki –
zachichotała Fal’kaa. Jarlax tymczasem zainteresował się
dziewczyną. – Dlaczego cię zaatakowali? – Sama nie wiem – odparła spoglądając w sufit
i robiąc niewinną minkę. – Och, jak tu ciepło – powiedziała wstając. Przeszła kilka kroków i zawiesiła płaszcz na
wieszaku. Pod spodem miała krótką, biała bluzeczkę związaną nad pępkiem;
nieco poniżej pośladków sięgała czarna spódniczka. Na piersi opadały
oczywiście warkoczyki, a pomiędzy nimi wisiał krótki krawacik. Białe,
delikatne kolanówki dopełniały reszty stroju. Usiadła ponownie na ławie. – Ci mężczyźni są ostatnio nie do zniesienia
– powiedziała wzdychając. – Przejść nie można spokojnie, żeby nie patrzyli
z tymi obleśnie wywieszonymi jęzorami. Jak tylko podejdą bliżej, już muszą
klepnąć w tyłek. – Nie może być – kręcił głową Jarlax ze
współczuciem. Eskimos patrzył na Luinil (myśląc poniekąd o
„unimilach”) szeroko rozwartymi oczyma; Zwiewiór kręcąc loczki palcem nie
poczuł, jak kącikiem ust wypływa mu ślina. Fal’kaa prychnęła i poszła gdzieś do innego
stolika, pomęczyć kogoś swoim chorym humorem. Luinil tymczasem
kontynuowała. – Powiedzcie, co ja im takiego zrobiłam? –
zapytała ze smutkiem. – Mówiłam tylko, że nigdzie już nie robią takich
słodkich, truskawkowych lizaczków; takich dużych, soczystych, co później
aż usteczka się po nich kleją i w ogóle... – mówiąc to dziewczyna wetknęła
palec do buzi. Eskimos podskoczył gwałtownie w ławie
uderzając kolanem o blat stołu. No, przynajmniej tłumaczył się, że to było
kolano. – Nie wytrzymam! – wykrzyknął prostując się. Wszyscy skupili na nim swoje spojrzenia. – Muszę... – mruknął niepewnie – Pójdę już
spać, jestem zmęczony – wybąkał sztywnym krokiem kierując się na górę. – A cio tam masz takiego w kieszeni? –
spytała jeszcze Luinil z uśmieszkiem. Eskimos zrobił przestraszoną minę, szybko
jednak odetchnął z ulgą. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął włóczkę, machając
do dziewczyny z uśmiechem satysfakcji. Przed Zwiewiórem jednak i Jarlaxem
pojawił się poważny problem – skąd wziąć włóczkę...
***
Dzielna
Drużyna zatrzymała się na chwilę. Jarlax zaproponował, by odpocząć trochę
w niewielkiej jaskini nieopodal, na co wszyscy skwapliwie przystali.
Zwłaszcza Zwiewiór, który wieczorem przegrał w karty swoje słynne skarpety
i teraz dzwonił głośno zębami. – Będzie osłona od wiatru – mruknął bard,
jako pierwszy wchodząc pod kamienne zadaszenie. – A co z dzikimi zwierzętami? Może jakieś tu
mieszka? – spytał drżącym głosem Zwiewiór. Kucharz wybitnie bał się stworzeń leśnych,
zwłaszcza wiewiórek i borsuków. – Jedyne, co nam grozi w tej okolicy to
niedźwiedzie, ale te teraz śpią. Nie mamy się czego bać.
Fal’kaa
odsunęła się w najciemniejszy kąt. Wygrzebała z kieszeni coś, co określała
mianem douszników, przypięła do kobzy i grała niesłyszalną dla innych
melodię. Eskimos, nie zwracając uwagi na rozmowę, wyciągnął prowiant z
tobołka. W milczeniu zagryzając długą laskę kiełbasy, gapił się na
wyjście. – Co tak siedzisz? – spytał Jarlax po chwili. – Spać mi się chce...
Tu nastąpiło potężne ziewnięcie. – Spać? – spytał zdumiony Zwiewiór. –
Przecież na górę poszedłeś wcześnie... – Coś ty tam robił? – dodał z perwersyjną
miną Jarlax. – Oj ty byku, ty! Wszyscy wybuchli śmiechem. – Może mi ktoś wyjaśnić, dlaczego nie
wzięliśmy Unimil ze sobą? – spytał Zwiewiór. – Bo nie miała żadnego questa – odparł bard. – Że czego nie miała??? – Ludzie wyruszają w świat jak mają jakiegoś
questa. Zwiewiór zrobił tylko
wielkie oczy. – Quest to... no, różnie bywa. Czasem musisz
coś znaleźć, czasem przed czymś uciekasz. My mamy takiego questa... –
wykładał rzecz Jarlax. – Fal’kaa, znaczy – mruknął Eskimos. – Co??? – Jarlax nie posiadał się ze
zdumienia. – Fal’kaa. „Czasem przed czymś uciekasz”: my
uciekamy przed Fal’kąą, ale ona zawsze wróci. Jest jak Lassie. – Jest gruba i ma długą szyję? – spytał
Zwiewiór. – Fakt – przytaknął włócznik, ale zaraz
oprzytomniał. – Eee... kto, Fal’kaa? – Yup. Eskimos zastanowił się, odwracając się i
zerkając na kobziarkę siedzącą kilka kroków dalej. – Bo ja wiem, nie jest gruba. I szyję też ma
normalną. O co w ogóle chodzi??? – Mówisz, że jest jak Nessie. – Jak Lessie!! – A co to jest „Lessie”??? Dyskusja wywiązała się w najlepsze. Bard
siedział osłupiony głupotą towarzyszy, kucharz i włócznik stawali się co
raz bardziej nerwowi. Ponad wrzaskiem wyłowił w powietrzu jakby pomruk.
Przez chwilę zastanawiał się, czy to przypadkiem nie jego żołądek
dopominający się o jedzenie. Spojrzał łakomie na kiełbasę Eskimosa, ale
znów doszedł go pomruk. Rozchodził się z wnętrza jaskini. Nagle Jarlax
zerwał się na równe nogi kopiąc Zwiewióra w zad. – Niedźwiedź!!! – Nessie to niedźwiedź?! – wykrzyknął
oszołomiony Zwiewiór. – To nie mogłeś tak od razu?! – Ćwieku, tam jest niedźwiedź!!! – bard
wskazał ręką w kierunku ciemności. W kierunku Fal’kii. Dobyli broni. Kudłata bestia stała już o
kilka kroków od Fal’kii, niczego nie świadomej i poruszającej głową w
rytmie dla niej tylko słyszalnej muzyki. Nagle jasnowłosa kobziarka
podniosła głowę. Trzy metry od siebie zobaczyła wielki łeb. Fal’kaa ze stoickim spokojem zdjęła douszniki. – Niedźwiedź? – spytała. – N-no – odrzekła bestia niepewnie. – A teraz
cię zjem! Męska część Drużyny zajęła się w tej chwili
poszukiwaniem swoich szczęk. Opadły one gdzieś i rozbiegły po kątach,
kiedy okazało się, że niedźwiedź gada. – Czekaj, czekaj... – powiedziała Fal’kaa
głęboko się nad czymś zastanawiając i mrużąc brwi w skupieniu. – Co, chcesz przepaskę? – zachichotał
niedźwiedź. – Czemu chcesz mnie zjeść? – Jak to: „czemu”? Prawo natury, takie tam. – Jakie prawo? – No wiesz, w przyrodzie wygrywa silniejszy.
Większy zjada mniejszego, mniejszy się nie broni, żeby tamtemu było
łatwiej i nie miał następnego dnia biegunki spowodowanej stresami przy
pracy. Czy teraz już możemy? – Tak od razu? – A co chcesz jeszcze robić?? – Może wypijemy? – uśmiechnęła się
zachęcająco wyciągając pół litra z plecaka. – Dzięki, nie piję. – Ja też, ale nie zaszkodzi nosić. – Dobra, koniec gadania, do rzeczy –
niedźwiedź przywołał się do porządku. – Jak jesteś wierząca czy coś to
dalej, módl się. Mam poszanowanie dla religii. Fal’kaa jednak zwróciła się w kierunku swoich
towarzyszy: – Eskimos, jaką porę roku mamy? – Yyy... – odparł włócznik, niezdolny do
wyartykułowania czegokolwiek. – Tak myślałam – mruknęła. – To jak, jemy? – niedźwiedź oblizał się. – Chwila... teraz jest zima, nie? – No... – Nie powinieneś przypadkiem spać albo coś
takiego? Górę kudłów opadło zwątpienie. – A co mamy? – Styczeń jak nic. – Ty, faktycznie... – Nic nie szkodzi, każdemu się zdarza –
machnęła ręką Fal’kaa. – Przepraszam, naprawdę przepraszam za
najście! – rozczulał się niedźwiedź. – Cholera, dziesięć lat kariery
leśnego zabijaki i taka wpadka, no nie! – Już dobrze, naprawdę nic się nie stało –
uspokajała kobziarka. – W tej jaskini przez tyle czasu to już
ocipieć można. Jeszcze raz przepraszam! – powiedział niedźwiedź na
odchodnym. – Zapraszam latem! – Miłych snów! – zawołała Fal’kaa w kierunku
głębin jaskini. Dopiero w tej chwili trójka dzielnych wojów
odzyskała władzę nad sobą. Jednym susem dopadli do towarzyszki i zaczęli
się dopytywać o jej zdrowie. – Wszystko w porządku – odparła beztrosko i
znów założyła douszniki. Stanęli wyprostowani. – Ona mnie rozbraja – podsumował sprawę
Zwiewiór.
***
[CDN]
Autor: Equinoxe email:
equinoxe@vgry.net
|
|
|
|