MORZE ŁEZ

Ku Granicy II. III

 

  

Dla Sol. Aby nie płakała.


Noc była spokojna i cicha. Na zewnątrz padał ciągle drobniutki śnieg. To już dwa dni, od kiedy zima zaczęła na powrót dawać o sobie znać. Zdawało się, że przyjdzie odwilż i ocieplenie. Łowczy spodziewał się trzy dni temu zobaczyć słońce. I zobaczył, ale następnego dzionka znowu prószył śnieg i podniósł się wiatr. Teraz jednak wicher ustał. Ogień lekko pełgał w kominku. Znachor wybrał się do pobliskiej wioski, ponieważ jedna kobieta miała zacząć rodzić. Musiał być przy niej, aby jej i dziecku nic się nie stało. Teraz byli sami i bezpieczni w jego domu. Sol leżała spokojnie w głębokim fotelu, leniwie haftując skrawek odzieży, który prawdopodobnie miał stać się później kapturem ciepłego płaszcza. Podobno w klasztorze uczono dziewczynki takich rzeczy. Teraz przypominała sobie swoje rozliczne zdolności, o których zapomniała w czasie, gdy wędrowali. Choć Łowczy musiał przyznać, że nieraz cerowała jego wyświechtaną kurtkę, kiedy on kłuł się niezręcznie w palec i nie radził sobie za nic z igłą.
Jon siedział tuż przy ogniu, z rękoma rozpostartymi nad pełgającym żwawo płomieniem. Łowczy, wyjątkowo nie ubrany w podróżny płaszcz, stał w pobliżu i przypatrywał się swoim dzieciom. Nie ulegało wątpliwości, że ich matka nie kochała tak bardzo króla Rodrika, jak jego brata. Zawsze po kryjomu bowiem całowała wujka dzieci i pozwalała całować się jemu. Witała go ciepło, gdy ją po kryjomu odwiedzał, a ojciec był wtenczas poza dworem, na objeździe okolicznych włości. Wtedy nazywano go jeszcze Galadarem, bratem króla. To dumne imię, po jakimś bohaterze z dawnej sagi. Bohater też uwiódł swoją królową, a potem porzucił ją i jej dzieci. Zginął gdzieś w dalekim świecie, w walce z pradawnym smokiem. Król Rodrik żartował, że jego brat, wzorem szlachetnego rycerza, uwodzi jego żonę, Mirę. Niestety, kiedy okazało się, że cała prawda, pieczołowicie skrywana przez lata, wyszła na jaw, brat wygnał brata z rodzinnego dworu. Tak się złożyło, że córeczka wyjeżdżała wtenczas na daleki zachód, by pobierać nauki w klasztorze Sztuk. Tam rezydowały siostry, opiekujące się dziećmi bogatych lordów. Wysłanie Sol na zachód, był to pomysł matki, aczkolwiek propozycję wyjazdu wraz z Solenn złożył jej wuj dziecka. Od tego czasu Łowczy zapomniał o swoim dawnym imieniu i powziął na własne barki nowy ciężar, dotąd mu nieznany. Była to opieka nad młodą Solenn. Nie wiedziała ona jednak wcale, że przez cały czas była obserwowana i pilnowana, tak podczas podróży, jak i w klasztorze. Wtedy jej nauka zabierała dziewczynce większość czasu. Dopiero w nocy Galadar mógł widywać się z dzieckiem. Król Rodrik zawsze myślał, że Jonnel i Solenn byli jego potomkami. Królowa Mira i wuj Galadar wiedzieli, że było inaczej.
-Zastanawia mnie, wuju, dlaczego właściwie nie szukaliście w rodzinnych stronach przyjaciół ojca? Przecież na pewno udzieliliby nam schronienia.
Kiedy wyjeżdżałem, nienawidzili mnie za uwiedzenie królowej. - pomyślał Łowczy.
-Czy naprawdę myślisz, że wszystkich wybił Nieprzyjaciel? - dopytywał się Jon.
Sol podniosła głowę. Łowczy zamyślił się.
-Była w tym wszystkim, co mówili posłańcy, pewna nadzieja, że jednak komuś udało się przeżyć. Ale nawet jeśli, Jon, to po co mielibyśmy tam wracać? Aby się osiedlić? Równie dobrze moglibyśmy osiąść gdziekolwiek indziej.
-Podobno przez te wszystkie lata chodziliście dokądś, włócząc się po świecie, nie zaglądając do żadnych miast. Sol mówiła mi, że ani razu nie zabrałeś jej do ludzi.
Łowczy popatrzył na dziewczynę. Uśmiechnął się do niej.
Czarownica zabroniła mi wodzić ją do ludzkich osiedli. Miałem ich unikać za wszelką cenę. I unikać ciebie, drogi Jonnelu. A teraz złamałem wszystkie jej zakazy.
-Ona... - Łowczy zająknął się.
Jon popatrzył na wuja uważnie.
-To długa historia... - wycofał się Łowczy. -Nie powinieneś wiedzieć wszystkiego o mrocznych rzeczach, jakie się tam działy. Uciekaliśmy, Jon. Uciekaliśmy, bo baliśmy się agentów wroga. Podobno zbrojne grupy dalej pałętają się po świecie.
-Na pewno nie szukają już tych biednych dzieci z klasztoru. - zapewnił Jon. -Teraz ludzie Nieprzyjaciela sami umykają przed zbrojnymi licznych książąt. Zresztą, to raczej niedobitki niż wrogowie. Bandy rozbójników, nie mające już żadnego celu w wojowaniu.
-Ich sposobu życia jednak nic już nie wymaże. - przytaknął Jonowi Łowczy. -Podobno wodzisz takich ludzi ze sobą.
-Poprzysięgli mi wierność. Zabiłem wszystkich towarzyszy Korino, poza kilkoma i nim samym. Od tego czasu obiecał, że będzie oddany mej sprawie.
-Chłopcze, zdradziłby cię przy pierwszej okazji. Nie możesz ufać takim ludziom.
-Wuju, jestem potężniejszy niż ci się wydaje. Poza tym, zamiast karcić mnie za coś, co się nigdy nie stało, spróbuj wyjaśnić mi, dlaczego nie dawałeś znaku życia przez tyle lat? Szukaliśmy cię! Szukaliśmy jej cały ten czas... - Jon popatrzył na swoją siostrę. Solenn wydawała się bardzo głęboko zamyślona, jakby odległa i nieobecna.
-Dowiedziałem się o śmierci wszystkich na dworze. Lękałem się, że przyjdą po nas.
-Musiałeś zręcznie się ukrywać, skoro nie znalazł cię Ian, ani inni.
-To nie tak. Ukrywałem się przed wrogiem, nie przed wami.
-Kłamiesz!
Jon wykrzyczał to słowo zdecydowanie zbyt głośno. Widać było, że od dawna coś niepokoiło go w sercu. Teraz wykrztusił to z siebie.
-Przestańcie... - powiedziała rozgoryczonym głosem Sol. -To jest już za nami. Nieprzyjaciel nie może nam nic uczynić. Jesteśmy nareszcie razem. Czy musicie doprowadzać teraz do kolejnych tragedii?
Jon chciał coś powiedzieć, ale umilkł pod surowym spojrzeniem siostry.
-Jonnelu... - Łowczy podszedł do chłopca i położył mu rękę na ramieniu. -Naprawię wam to wszystko, co uczyniłem. Obiecuję, że już nic złego się nie stanie. Odejdę, gdy tylko sobie tego zażyczysz.
-Nie, wuju... Dobrze się spisałeś. Ocaliłeś ją z potwornej rzezi. Nie mam do ciebie żalu. Postąpiłeś słusznie. O nic cię już nie winię.
Jon spuścił głowę.
Obyś mówił prawdę... - Łowczy zasiadł przy kominku i sposępniał.
Trwali tak przez chwilę w milczeniu. Tylko ogień odzywał się, jak zawsze, kiedy trawił drwa. Za oknem słychać było lekki szum nocnego wiatru. Śnieg rozbijał się o szyby okien. Światła w wiosce powoli gasły.
-Sol, Jon... Jesteście zmęczeni. Jutro mamy obejść okoliczne drogi, by zobaczyć, którą najlepiej pójść wiosną do domu. Solenn zostanie, ale ty musisz być wypoczęty, chłopcze.
Łowczy spojrzał na swego syna.
-Chciałem jeszcze odwiedzić Alyna. - odparł cicho Jon.
-Dobrze. Powiedz mi tylko, czy Korino opuścił już wioskę?
-Na zimę zostali, ale z pierwszym topnieniem śniegu wyruszą dalej, bo nie mają tutaj nic do roboty.
-Oby znowu nie wrócili do grabieży. Dokąd pójdą?
Jon uśmiechnął się do własnych myśli.
-Chyba nie mieli tego w planach, ale przygotowywali się do tej wyprawy od kiedy ich spotkałem.
Przez chwilę milczeli. Sol zrobiło się jakoś dziwnie żal czegoś odległego. Wiedziała, co jej brat zaraz powie.
-A więc gdzie się udają? Na południe? - spytał Łowczy.
-Nie. Na północ. Na granicę świata.
Galadar wpatrzył się w ogień i zastanowił nad słowami starego Ywena, który mówił mu, że co roku wyprawia się wielu, ale żaden nie wraca...

 

Śnieg szurał pod nogami, a wiatr, choć był dość słaby, kąsał dotkliwie rozpaloną skórę. Jonnel znał dobrze drogę do gospody, ale i tak zatrzymywał się co jakiś czas, by rozpoznać, która dokładnie ścieżka zaprowadzi go prosto pod drzwi przybytku. Domy, jak i wszystkie dróżki, były głęboko zakryte białym puchem padającym bez przerwy od dwóch dni. Niektórzy ludzie mieli problemy z otworzeniem rankiem własnych drzwi. Według słów Łowczego, miało się już zacząć ocieplać. Jednak złośliwa zima jeszcze raz poczęła nękać ludzi, jakby zapowiadając, że za rok również do nich powróci.
Przed oberżą Jonnel spotkał jednego z bandy Korino. Oni nigdy nie spali. Nawet jeśli mieli zakwaterowanie w budynku, na noc wystawiali wartowników. To bardzo odpowiadało właścicielom gospody.
-Zimna noc, Kabusie. - powiedział Jon i okrył się szczelniej płaszczem, wchodząc po skrzypiących, drewnianych schodach.
Burkliwy rozbójnik nic nie odpowiedział. Jon obawiał się, że nawet go nie zrozumiał. A może miał jakiś ukryty żal do niego za to, że tamtego dnia, podczas napaści, tak bardzo dostało im się w skórę...
Kabusowi został ślad na nosie. Dotkliwy znak poważnego poparzenia. Jednak jemu akurat najmniej się stało ze wszystkich rozbójników. Najbardziej ucierpiał Korino, ale też, jako pierwszy potem stał się przyjacielem Jona. Zbój odwrócił się w stronę chłopaka, kiedy ten otwierał właśnie drzwi do parterowej sali przybytku.
-Panie... dlaczego nie idziesz z nami? - spytał niespodziewanie. Jon zauważył w jego oczach coś w rodzaju ukrytego strachu.
-Znalazłem już to, czego szukałem, Kabusie.
Drab nie odpowiedział. Pochylił się nad belką wiszącą ponad schodami i wpatrzył w mrok nocy. Jon wszedł do środka i od razu dotarły do niego dźwięki błogiej i spokojnej muzyki barda Alyna oraz ciepło bijące z zadymionej i gwarnej sali.

 

Jej matka siedziała nad brzegiem, wpatrzona w fale lekko poruszające się po spokojnej tafli rozległego stawu. Ale kiedy Sol podeszła bliżej, uświadomiła sobie, że to, co widzi, wcale nie jest żadnym stawem, ani nawet jeziorem. W błękitach olbrzymiego zbiornika pachnącego łzami, Sol rozpoznała słynne i dawno wyczekiwane morze. Łowczy nigdy jej tam nie zabierał...
Przysiadła się do swojej matki. Królowa grzebała kijem w nadbrzeżnym piasku. Jej twarz była podobna do oblicza, które dziewczyna rozpoznawała w odbiciu tafli wody, kiedy chciała przypatrzeć się sobie samej. Królowa Mira była tylko trochę starsza i jakby smutniejsza. Oczu nie miała tak dużych i błękitnych jak Sol, ale w ich głębi można było dostrzec odległe i niezwykłe obrazy z życia, jakie przeżyła. Ta kobieta była jednak przyćmiona swoimi wspomnieniami i zgaszona smutkiem i żalem, który nie raz spływał łzami po jej czystej, białej jak śnieg, twarzy.
-Matko?
Bogata i smutna pani odwróciła się do Sol. Choć wyraźnie chciała coś powiedzieć, nie wydała z siebie żadnych słów. Pogładziła tylko dziewczynkę po twarzy. Sol nie rozumiała.
-Dlaczego nic nie mówisz? Matko...
Królowa spochmurniała, po czym wydawało się, że zaraz wykrzyczy na córkę kilka karcących słów. Ale chwilę później twarz złagodniała jej na powrót, a z gardła nie wydobył się żaden głos.
Sol przybliżyła się, by lepiej widzieć twarz swojej mamy. Na jej policzku dostrzegła dwie kryształowe łzy.
-Mamo... tak dawno cię nie widziałam. - powiedziała i przytuliła się do miękkiej sukni królowej. Mira zawsze ubierała się w aksamity i jedwabie. Pachniała morzem i dworskimi perfumami. -Dlaczego płaczesz? Powiedz coś, mamo...
Królowa płakała rzewnie, ale bezdźwięcznie. Serce Sol zdawało się łomotać. Był to jedyny dźwięk, jaki docierał do rozżalonej dziewczyny.
-Czy coś się stało? Mamo, dlaczego nic nie mówisz?
Kiedy Sol podniosła oczy, poczuła, że w rękach ma tylko stertę kolorowych, miękkich szat swojej matki. Zapach drogich perfum rozpłynął się w słonym powietrzu. Od morza czuć było orzeźwiającą bryzę. To był zapach łez.
Kiedy Sol obudziła się, poczuła, że na szyi ma coś mokrego. Kiedy dotknęła wilgoci palcem i zbliżyła do ust, poczuła sól. Ale łza nie wypłynęła z jej oczu. Spała bowiem, a oczy miała suche. Smak przypominał coś... dawno zapomnianego... wspomnienie kojarzące się z zapachami snu. Dziewczyna poczuła, że w drugim pomieszczeniu ktoś jest. Usłyszała szuranie butów na progu i dźwięk zamykania drzwi. Nie myśląc wiele, podniosła się i na bosaka podeszła do płachty, po czym wyjrzała do pokoju z paleniskiem. Przy ogniu smacznie spał jej wuj, przykryty grubo ciepłymi kocami. W progu dziewczyna dostrzegła sylwetkę znachora. Jego bladą twarz, poza zmarszczkami starości, przecinały smugi krwi. Dotykał brzucha, z którego ziała potężna rana. Jego szaty były obszarpane. Błądził gdzieś niespokojnym wzrokiem. Sol przeraziła się go w tym momencie. Był ranny. Wyglądał jak nieżywy.
Łowczy zerwał się z fotela i przyskoczył do skrawionego druida. Tamten upadł mu w ramiona i nie podnosił się. Sol podbiegła i usłyszała tylko fragment krótkiej rozmowy.
-Kobieta... kobieta... urodziła wilka... ja... dziecko było wilkiem... ja...
-Starcze. Kto ci to zrobił? - pytał Łowczy, ściskając zmarszczoną, słabą dłoń znachora.
-Wilk. - powiedziała Sol.
-Sol! Biegnij szybko po bandaże. Opatrzymy Ywena. Przynieś też jego odczynniki lecznicze z półki.

-Całe życie leczyłem, a teraz wy musicie leczyć mnie.
Po tych słowach starzec wyzionął ducha.

 

To stało się nagle. Wraz z Alynem zapijali się właśnie w gospodzie, co raz to przyjmując kolejne dolewki od Korino i jego dziewek. Kobiety roznosiły trunek, a muzyka grała żwawo, choć nierzadko bard przerywał ją, by jeszcze raz rozlać ciepły napój po osuszonej gardzieli. Wtem, jakby znikąd, we wnętrzu pojawiła się wataha. Paskudne bestie o czarnej sierści i białych pręgach na plecach. Miały krwawe, świecące jak węgielki oczy.
Jon poderwał się z ławy i schwycił za miecz. Jeden z bywalców padł pod naporem olbrzymich łap wilkora.
-Wilki! - zaczął drzeć się wniebogłosy stary właściciel przybytku. -Uciekać! Ratuj się, kto może! Na górę! Za mną! - wołał, wiodąc bywalców po schodach, na wyższe piętro. Dziewka, którą Korino uznawał za swoją i całował w szyję cały wieczór, dotąd siedząca obok Jona, przylgnęła teraz do niego i zawołała mu z przestrachem prosto w twarz.
-Ratuj nas, bohaterze!
Olbrzymi wilk skoczył jej na plecy i ugryzł w kark. Korino rozpłatał go na pół toporem, ale było już za późno. Dziewczyna umarła z grymasem bólu zastygłym na ustach.
Zbój popatrzył na Jona.
-Kochała ciebie, nie mnie.
Skinął chłopakowi głową, po czym rzucił się na kolejną warczącą bestię.
-Niech spoczywa w pokoju. - wystękał pijany Alyn. Chwilę potem upadł pod stół.
Jonnel wpatrzył się w watahę, która wtargnęła przez okna i uchylone drzwi. Na zewnątrz dostrzegł martwe ciało Kabusa. Korino wdał się w potyczkę z trzema wilkorami. Poza tymi, w środku były jeszcze cztery kudłate potwory. Jon cisnął strugą ognia w jednego z nich. Ogień poparzył wilkora, ale nie zniechęcił do dalszego rozrywania szyi człowieka, którego ucapił. Jon wściekł się nie na żarty, widząc, że jego ogień nic nie daje. Rzucił się z mieczem i ciął bestię w ogromny, wystający kark. Kiedy wilk jęknął, wszystkie inne odwróciły się w stronę Jona.
-Zaatakuj jednego, a reszta rzuci się na ciebie... - wykrztusił Korino, ranny w nogę i dyszący od ciężkiej walki i upływu krwi. Mimo wszystko, zbój wciąż dzielnie trzymał się na nogach. Wokół rozlegały się krzyki przerażonych wieśniaków.
Wilkory rzuciły się na Jona z przeciągłym wyciem i warczeniem.
-Szczekajcie, psy! - wykrzyczał Jonnel i nadał swojemu mieczowi oblicze płomienia.
Zatańczył jak smuga, jak bezwolny płomyk i iskra, skacząca po drwach, po czym ciął rozpalonym żarem. Obrócił się jak hasające smugi i wystrzelił jak dziki dym, po czym tchnął we wrogów strugę ognia, tak, że zaczęli palić się, podobnie do suchych szczap, wrzuconych w palenisko.
Kudłate potwory wycofały się w dalszy obszar pomieszczenia. Dwa z nich nie miały już oczu, pozostałe zaś, albo paliły się, albo dogaszały płomienie pełgające na ich gęstych futrach. Wokół czuć było zapach krwi i dymu. Bestie nie warczały już tak pewnie i złowrogo jak wcześniej. Bardziej kwiliły i wyły z bólu.
Jon zbliżył się, by zabić wyjącego, ślepego wilkora, ale wtedy inny wyskoczył do przodu i przemówił do niego.
-Przyszliśmy po władcę ognia, który nie uszanował ofiary. Zabij, a poczujesz żal za śmierć innych, którzy zginą tej nocy.
Jon cofnął się przerażony, widząc, że z okrwawionej paszczy bestii dochodzą do niego słowa. Chwilę potem przeciął powietrze z sykiem ognia. Mówiący wilkor wycofał się i warknął. Jego niewidomy brat padł martwy na podłogę. Pozostałe skłębiły się razem i zawyły z przestrachem.
-Boicie się mnie, paskudy? Dlaczego tu przyszłyście? Co wam zrobiłem, że mnie napadacie?
Jon nie rozumiał mowy wilkora, ale w pewnym sensie zdawało mu się, że dochodzi do toku słów, jakim uraczyła go bestia.
-Tam, w lesie, gdzie byliście razem, jeden z was przyszedł w nasze leże, gdy rozrywaliśmy człowieka. Zabił matkę i dzieci, które karmiły się ciałem, ale ojciec wyskoczył i rozerwał mu szyję. Inne wilki pożywiły się nim i wywlekły z nory. Ale wy pozostaliście tam, zamiast uciekać, choć widzieliście wyraźnie znak, jaki wam daliśmy. Wtedy wilki napadły na ciebie w nocy, ale spaliłeś ojca i jego watahę. Zemsta ciąży na tobie za ten okrutny czyn.
-Gadasz jak opętany! Nie zraniłem żadnego wilkora! Precz, przeklęte nasienie upadłego boga!
-Jestem opętany, to prawda! - zawarczał wilk i Jon dostrzegł w jego płonących oczach dziwny wyraz rozumności, jakiego się nie spodziewał. -Jestem bowiem też człowiekiem. Pewnego dnia zostałem ugryziony przez wilkora. Zamiast się postarzeć, przybrałem tę sylwetkę. Od tego czasu cierpię i dokonuję zemsty na takich jak ty...
Choć Jona zmroziły słowa bestii, ponieważ właśnie teraz przypomniał sobie rozległą ranę Sol i powód jej pobytu u znachora, chłopak nie czekał, aż wilki zabiją kolejnych ludzi w wiosce z jego powodu. Ciął szybko przez ramię i pozwolił się ochlapać ciepłej krwi stworzenia. Gadająca bestia umarła z rozpłataną czaszką, nie zdążając wypowiedzieć ani jednego słowa, a inne rozpierzchły się z przerażeniem i umknęły ogniowi władcy. Blask w ich oczach stał się słabszy, kiedy mknęły z podkulonymi ogonami przez mrok nocy. Ale wioska skalana wilczą zemstą nigdy więcej nie miała już być taka sama...

 

-Sol! - Jonnel wpadł do pokoju jak burza. Za nim szedł Korino, zmęczony i upadający na siłach. Podczas morderczej walki stracił zbyt dużo krwi.
Jon potknął się o ciało staruszka leżącego przy progu i wpadł na Łowczego, który pochylał się nad zmarłym druidem.
-O co chodzi, chłopcze? - spytał Łowczy, podnosząc się.
-On ugryzł Sol! - zawołał Jon, a gdy zobaczył dziewczynę, podbiegł do niej i rozwiązał jej bandaże. Rana poprawiła się znacznie. Nie wyglądało, jakby miała się na powrót otworzyć.
-Mówisz o wilkorze, tak? - spytał Łowczy.
Gdzieś w pobliżu wioski rozległo się wilcze wycie.
-Są tutaj. - powiedział Jon. -Co się stało z Ywenem?
-Mówił przed śmiercią, że rodząca kobieta wydała na świat wilka. Wygląda na to, że ten piekielny pomiot poranił go dotkliwie i zbiegł z domostwa matki. To stało się w drugiej wiosce. Znachor przybył tutaj. Nie potrafię powiedzieć, co tam się naprawdę stało...
-Być może i ona została kiedyś ugryziona.
-Różne przekleństwa spadają na ludzi, którzy poczują na skórze znamię szatańskiego wilka. - odezwał się nagle Korino. Wszyscy popatrzyli na bladego jak płótno rzezimieszka. -Jedni ulegają przemianie, inni zaś umierają od razu, a kobiety rodzą kolejnych potomków z tego przeklętego nasienia.
Zbójca ledwie stał na nogach. Jon podtrzymał go, aby się nie przewrócił.
-Korino... - wysapał. -Och, wuju, to moja wina! One przyszły by zemścić się za to, że zabiłem je tam... w tym lesie, gdzie straciliśmy Hodora.
Łowczy wpatrzył się uważnie w Jonnela. Znał tę historię. Chłopak opowiadał mu ją, kiedy spędzali spokojne dni w chatce znachora Ywena.
-Jon, jesteś ranny... - powiedziała Sol.
Faktycznie, na dłoni chłopaka widać było ślad pozostawiony przez zęby wilkora.
-Nic mi nie jest, siostro. Ale w wiosce zginęło bardzo wielu. I to z mojego powodu.
Korino upadł, ponieważ nie miał już sił, by stać.
-Jest z nim źle. - zawyrokował Łowczy. Zanieśmy go do pokoju z ziołami. Opatrzymy jego rany.
Jon popatrzył na wuja, kiedy nieśli ciało Hodora.
-A jeśli ona urodzi wilkora? - wskazał na Sol. Dziewczyna wyglądała na przerażoną.
-Znachor Ywen zachował dla siebie wiele tajemnic o wilkorach, ale na pewno nie okłamał nas, kiedy mówił, że będzie zdrowa. - odparł Łowczy ze spokojem.
-On nie żyje... - Sol ponownie rozpłakała się. Jon już wcześniej zauważył na jej policzkach kryształowe łzy. Wydawało się, jakby oczy Solenn mogły pomieścić całe morze łez...
Kiedy zanieśli Korino do łóżka i opatrzyli jego rany, zbój zaczął powoli odzyskiwać przytomność. Łowczy wstępnie uznał, że niedługo mężczyzna poczuje się lepiej. Po jakiejś godzinie przeszli do drugiego pokoju. Wioskę na zewnątrz pogrążyły okrzyki i nawoływania. Wrzała od lamentów i płaczów. Ludzie biegali od domostwa do domostwa, krzycząc o straszliwej tragedii, jaka się stała. Na twarzy Jona pojawiła się zmarszczka przerażenia, która wywołała u Łowczego niemiłe przeczucie.
-Wuju. Oni wiedzą, że to przeze mnie. Ich dzieci... dzieci tych kobiet, ich mężowie. Wszyscy wiedzą, że to moja wina.
-Nie, Jon. - przerwał chłopakowi Łowczy, przyparłszy go silnie do ściany w przedpokoju. -Ja też zabiłem kilka wilków w obronie Sol i swojej. Równie dobrze mogły mścić się na mnie, za to, co zrobiłem ponad dwa lata temu.
-One mówiły, że to ja. Że to zemsta za wtrącanie się ludzi w sprawy stada...
-To potwory, Jon. Nic nie usprawiedliwia dokonania przez nich rzezi.
Jon przypomniał sobie, jak w lesie słyszeli jęki i nawoływania człowieka. Spoważniał i powstrzymał płynące mu do oczu łzy.
-Pójdę i uratuję tych ludzi. Pomogę rannym i wesprę przerażonych. Puszczę się w pogoń za wilkami i dorwę te bestie, po czym przyniosę ich głowy do wioski. Pomszczę Ywena i Kabusa. Pomszczę Hodora. Pójdę...
Jon rzucił się w stronę drzwi. Krzyk Sol nie zatrzymał go w miejscu.
-Panie! - Korino stojący już na nogach opierał się niezdarnie o framugę wejściową do pokoju z paleniskiem. Jego okrwawiony topór zwisał mu u nogi, a w oczach tliło się żelazne postanowienie tłumiące straszliwy ból, jaki musiał odczuwać.
Jon spojrzał na zbójcę.
-Idę z tobą, władco ognia.
-Chodź, Korino. To byli też twoi bracia.
-Och, co zrobiłeś, Jon... - szlochała Sol.
Co zrobiłeś, chłopcze? Wiedźma miała rację. - rozmyślał Łowczy. Jesteś władcą ognia i przynosisz wszystkim zgubę i cierpienie.
Galadar przytulił mocno Solenn.
Jon wyszedł na śnieg i zagłębił się w mroku.
-On nie wróci... - mówiła Sol, jakby nieobecna w pomieszczeniu. Wydawało się, że właśnie doznawała kolejnego snu.
-Wróci. - powiedział niespodziewanie Łowczy i popatrzył na bezwładne ciało Ywena.
I będzie nękał cię dalej, aż w końcu zginę, broniąc cię przed jego ogniem. Jesteś jak woda. Nie należysz do niego. -Bogowie nie pozwolą mu zginąć. - dokończył i ucałował dziewczynę.
O ile jacyś bogowie istnieją.

 

Wilk czuł zapach zła, gdy mijał gęste drzewa i spoglądał na blask księżyca.
Pełnia. Czuł śmiertelny zew i wiedział, że nadeszła noc zemsty.
Jeżeli bestia taka jak ona może być zdolna do wyrzutów sumienia, stary wilk właśnie je odczuwał, gdyż obawiał się o ludzi, których pozostawił samych za sobą. Wiedział jednak, że pójdą w końcu za nim, niezależnie, co się stanie. Tutaj był tylko śnieg, ale kilka kroków dalej rozciągał się już jego dom. Powrócił, po bardzo długim czasie.
Stary wilk powęszył i odszukał starą, zapomnianą drogę.
Dawno nikt tędy nie przechodził.
Nastawał świt. Gdyby bestia mogła się uśmiechnąć, uczyniłaby tak.
Zapowiadał się nowy, piękny dzień... na granicy świata.


28 Półzimniec, 379 rok N.E.

 

 

Autor: Jarlaxle

email: bregan@poczta.valkiria.net