PARANOICZNE PRZYGODY DZIKIEGO JOHNA

 

-8-

 

Gdy tylko dojechali do górskiej warowni, w której mieszkali ich starzy znajomi, zauważyli jadącego w ich stronę jeźdźca. Okazało się, że to sir Delek wyruszył im na spotkanie.
- Witajcie przyjaciele! - Krzyknął gdy znalazł się w odległości około dziesięciu metrów od nich.
- Witaj sir Delku! - Odkrzyknęli wszyscy razem.
- Zauważyłem Was z wieży, w jakiej sprawie przyjeżdżacie? - Zapytał rycerz w międzyczasie unosząc rękę w geście pozdrowienia. Don't Kichot, Fenyer i El Mariani uczynili to samo. Biskup Pajda nie zajarzył o co chodzi i tylko dziwnie się spojrzał.
- Słyszałeś straszliwe wieści? Stowarzyszenie Mniej Pięknych Blondynek ma już w swych szeregach ponad dwieście tysięcy blondynek i pięćset tysięcy blondynów. No i Zbyszka z Posrańca. - Oznajmił Don't Kichot.
Sir Delek zadrżał gdy usłyszał imię Zbyszka.
- Straszne, trzeba ich powstrzymać. - Odpowiedział po chwili.
- Tak, właśnie w tej sprawie jesteśmy tutaj. Gdzie sir Gouda? - Rzekła Fenyer poprawiając włosy.
- Wyjechał w sprawach służbowych do miasta. Znaczy ma zakupić zapasy bo już nic nam się nie ostało po ostatniej balandze.
- A kiedy wraca?
- Jutro. Na pewno ucieszy się, że przyjechaliście.
Wjechali przez potężną bramę do warowni, mieszkania sir Delka i sir Goudy. Zostawili swe konie do oporządzenia stajennemu - bardzo niezadowolony był Sharki, gdyż jego właściciel zabronił mu go tratować. Po chwili cała wesoła gromadka została zaproszona do głównej (i jedynej) sali górskiej warowni.
- Brr... Ale tu zimno... - Zatrząsł się El Mariani.
- Nie narzekaj Marian, mi tam jest ciepło. - Rzekł biskup.
- Tobie nie byłoby zimno na biegunie! - Odparł bard patrząc na naturalny system grzewczy Pajdy. Takiego sadełka wystarczyłoby dla dziesięciu niedźwiedzi.
- No, siadajcie do stołu - Powiedział sir Delek gdy jego (jedyna) służąca wniosła półmisek z serdelkami.
Zanim ktokolwiek zdążył usiąść, połowy serdelków już nie było.
- Pajda, zachowuj się! - Wrzasnęła Fenyer gdy biskup sięgał po kolejnego.
- Nie krzycz na niego Fenny, mamy sporo zapasów. Niech się nie hamuje - Spokojnie dodał gospodarz spoglądając na szczęśliwego grubaska.
Pajda, zgodnie z życzeniem, nie pohamował się. Minutę później nie było serdelków. Na szczęście dla pozostałych służąca wniosła kolejną tacę z tym rarytasem.
- No więc zrobimy tak. - Zaczął sir Delek. - Gdy tylko sir Gouda wróci, robimy balangę.
Wszyscy zgodnie przytaknęli.
- Potem natomiast pakujemy się i wyruszamy walczyć z... - Przełknął ślinę nie mogąc wypowiedzieć jego imienia - Z... Z naszym największym i najgroźniejszym wrogiem. - Dokończył.
Cała czwórka ułożyła się do snu, a sir Delek odszukał swoją starą dobrą zbroję, miecz i tarczę. Dokonał dokładnego przeglądu nie używanego od wielu lat ekwipunku. Przypomniał sobie wiele wspaniałych chwil podczas czyszczenia broni, między innymi tą, gdy wraz ze swym najlepszym przyjacielem i towarzyszem życia, sir Goudą, poznali drużynę Dzikiego Johna. Dziś zobaczył ich w zmienionym składzie, nie znał jeszcze El Marianiego - jednak nie nowy członek kompani go martwił; on niepokoił się brakiem duchowego przywódcy drużyny i wesołej wieśniaczki Matyldy. Tyle wspaniałych chwil spędzili razem... Tak wiele dowcipów i kawałów sobie zrobili... Tak wiele razem wypili...
Nie odważył się zapytać dlaczego Dzikiego Johna i Matyldy nie ma z nimi, ale podejrzewał najgorsze. W końcu to wraz z przyjazdem ich towarzyszy dowiedział się o straszliwym przeciwniku: Zbyszku z Posrańca. Nie mógł znieść myśli, że to przez niego stracił dwójkę przyjaciół.
Położył się wreszcie spać.
- Nie mogę już dłużej, muszę wiedzieć: jak zginął Dziki John? - Sir Delek wszedł z samego rana do sypialni gości i zapytał. Rozbudzeni dziwnie się na niego spojrzeli. - O nie... Tak więc spotkało go najgorsze, co mogło go spotkać... - Niemal płakał.
- Delku, o co ci chodzi? - Zapytał zaspany biskup Pajda widząc jego zmartwioną minę.
- Nic nie musicie mówić, już wiem... - Lamentował.
- Co wiesz? Czego nie musimy mówić? - Podejrzliwie spojrzała się na niego Fenyer.
- Dlaczego mnie nie pocieszycie? Tak straszny los spotkał mojego drogiego przyjaciela... - Rzucił się na ziemię i waląc piściami na oślep począł opłakiwać straszliwy los Dzikiego Johna.
- Czy ja wiem? To, że przypadkowo ktoś mu łeb rozwalił toporem, to ma być takie straszne? - Drapiąc się po głowie rzekł Don't Kichot.
- Co? To nie został złapany przez straszliwego Zbyszka z Posrańca? - Wytarł twarz. - O hosanna! A już myślałem, że został zabity w okropny sposób... A co jeszcze mógł z nim zrobić po śmierci ten barbarzyńca... Brr... Lepiej nawet nie myśleć.
- He he... No już, nie ma co płakać, to nie takie straszne. - Pocieszyła go Fenyer. - Na pewno pocieszę cię też mówiąc, że Matylda potknęła się i rozwaliła głowę na kamieniu, a nie wpadła w ręce Zbyszka...
- No, to całe szczęście. - Powiedział już spokojny sir Delek.
Pocieszony już gospodarz zaprosił swoich gości na śniadanie. Gdy spożywali serdelki na gorąco, usłyszeli kołatanie do bramy.
- To na pewno Gouda. - Rzekł Don't Kichot. - Mówiłeś, że wróci rano.
- Rzeczywiście, poczekajcie chwilę; otworzę mu drzwi. - Rzucił wychodząc już sir Delek. Chwilę później usłyszeli kroki. Odwrócili się i zobaczyli drugiego ze swych starych przyjaciół - sir Gouda ubrany był w srebrną zbroję wyjściową, w ręku trzymał wiklinowy koszyk z zakupami.
- Witajcie przyjaciele! - Wykrzyknął już od progu.
- Hej Gołduś! - Powiedzieli wszyscy oprócz Pajdy, który był bardzo zajęty pałaszowaniem serdelków.
- Jak tam wam leci? Coś ciekawego się stało od ostatniego razu? - Zapytał wyjmując z koszyka woreczek serdelków i butelki ze spirytusem.
- No tak. Długo by opowiadać. - Zaczęła Fenyer.
- Między innymi zginęli Dziki John i Matylda. - Spokojnie dodał Don't Kichot.
- Jak? - Był ciekawy sir Gouda.
- Normalnie, Johny dostał w łeb toporem, a Matylda kamieniem.
- Aha, szkoda. Coś jeszcze ciekawego?
- Ta, Mariana spotkaliśmy na szlaku.
- To ja. - Dodał El Mariani.
- No to fajnie. Co teraz zamierzacie? - Zapytał ponownie chowając wiklinowy koszyk do kuchni.
- Przyjechaliśmy, bo potrzebujemy waszej pomocy. - Powiedział najedzony już Pajda. - Zbyszko z Posrańca dołączył się do armii Stowarzyszenia Mniej Pięknych Blondynek.
- O jasna cholera. - Warknął sir Gouda. - To rzeczywiście problem. Nie ma sprawy, pomożemy.
- świetnie, kiedy wyruszamy? - Chciał wiedzieć Don't Kichot.
- Zaraz. - Odparli razem sir Delek i sir Gouda.
Niecałe dziesięć minut zajęły im przygotowania do wymarszu na najstraszniejszą misję w życiu. Mieli znaleźć i pokonać tego, którego boją się wszyscy. Tego, który sam pokonuje całe armie. Tego, który zwie się Zbyszkiem z Posrańca.
- Wiecie co? Przydałby się ktoś jeszcze do pomocy. - Rzucił Pajda gdy tylko nieco odjechali od warowni, w której spędzili ostatnią noc.
- Ale kto może mieć jakiekolwiek szanse z... - Znów nie mógł wymówić jego imienia sir Delek.
- Myślę, że powinniśmy odnaleźć Vessy... Vessy... - Biskup zająknął się.
- Vessymileuxonkofaroniona - Podpowiedziała Fenyer.
- Tak, naszego kochanego Draconite. - Zamyślił się Don't Kichot - Tak, on może nam bardzo pomóc. Masz jeszcze tamten gwizdek, Fenny? Ten, który dostaliśmy od Vessy... Kurde, od Draconite?
- Mam, ale co z tego? - Zaciekawiona zapytała.
- Zagwiżdż. Powiedział, że przyleci jak tylko ktoś z nas zagwiżdże w ten gwizdek.
- Dobra.
Całą okolicę obiegł straszliwy pisk smoczego gwizdka. Zwierzęta wybiegały z lasów i biegły na oślep, byle jak najdalej tego dźwięku. Po chwili zrobiło się ciemniej, przed sobą zauważyli wielki cień. Cień smoka.
- Cześć fagasy. - Przywitał się grzecznie Vessymileuxonkofaronion.
- Draconite, witaj znów przyjacielu! - Wrzasnęli wszyscy razem.

 

-9-

 

Rankiem cała gromadka wyruszyła w kierunku wsi, w której widziano ostatnio wojska Stowarzyszenia Mniej Pięknych Blondynek. Mieli nadzieję, że może ktoś będzie w stanie im powiedzieć, gdzie obecnie znajduje się Zbyszko z Posrańca - priorytetową sprawą była jego eksterminacja.
Około południa dojechali do tego, co jeszcze niedawno było wsią. Smok opuścił ich jakąś godzinę wcześniej tłumacząc się koniecznością spożycia posiłku. Obiecał jednak, że ich dogoni. Spalone domy i ich mieszkańcy (co niektórzy również spaleni) upiększały dolinkę, w której zbudowane były domostwa.
- Hej, fagasie! - Krzykną Don't Kichot do pierwszego żywego kmiotka, którego zobaczył.
- Słucham panie? - Grzecznie odparł wieśniak.
- Nie słuchaj tylko mów czyś widział wojska SMPB.
- Ano nie... - Zaczął, ale Pajda wściekł się, że cała podróż na marne. - Ależ nie wielebny ojcze, ależ nie... - Kontynuował chłop - Nie widziałem, bom się w stodole schował. Ale byli.
- No to masz szczęście. - Powiedziała Fenyer uspokojona, że to tutaj.
- Spoko Fenny, nie irytuj się. - Powiedział znowu rycerz. - Kmiocie, czy był z nimi straszliwy Zbyszko z Posrańca?
Chłopek zadrżał, ale pokręcił przecząco głową. Widać było, że sława ich wroga dotarła aż tutaj.
- Dobra, ostała się wam jaka karczma? - Zapytał El Mariani znudzony już gadaniem z pospólstwem.
- Tak, tam jest panie. - Rzekło pospólstwo wskazując paluchem na jeden z ocalałych budynków.
Wesoła drużynka udała się do gospody. Gdy tylko weszli, uwagę ich przyciągnęła ponura atmosfera, kilku obwiesi leżących na ziemi z popodbijanymi oczami, karczmarz stojący za ladą i stary, zasuszony staruszek siedzący za barem i popijający ziółka przez słomkę. Staruszek był nagi, w jednej ręce trzymał drewnianą laskę a w drugiej worek, zapewne z dobytkiem życia.
- Co jest dziadek? Za stary jesteś do rozrób, co? - Zagaił sir Delek.
- Ano witojcie panocki. - Odpowiedział dziadek.
- Głuchy jaki czy co?
- Też mi miło, że was widzę.
Sir Delek spojrzał gniewnie na staruszka.
- W mordę, głuchyś czy co!? - Krzyknął mu do ucha sir Gouda zaniepokojony miną sir Delka.
- Nie, nie jestem głuchy. A poza tym nie krzycz młodzieńcze. - Odparł dziadek nie odwracając uwagi od ziółek w kuflu.
- Oż w mordę, zaraz mu przywalę... - Wkurzył się już na głuchego starca sir Delek. - Don't walimy?
-Don't? Don't Kichot i jego kompania? - Powiedział dziadek zdradzając się, że jednak słyszy dobrze.
- Taa... A co stary? - Odpowiedział Don't Kichot - Kim ty jesteś?
- Nooo, panowie! Nie poznajecie Raugara, najsławniejszego barbarzyńcy i wielkiego bohatera królestwa Pameli?
Wszyscy spojrzeli na mierzącego 120 cm staruszka warzącego chyba z 45 kilogramów... Potem przypomnieli sobie legendę o Raugarze Potężnym, który żył jakieś 60 lat temu - po tym słuch po nim zaginął.
- Bosh, chyba jakiś stuknięty - Załamał ręce El Mariani.
- Nie, cicho bardzie zapyziały. To naprawdę ja. - Rzekł i na dowód tego wyjął z torby magiczny miecz dwuręczny, którego zwykł był używać Raugar Potężny przed sześćdziesięciu laty.
- O w mordę, to rzeczywiście Raugar! - Krzyknęła Fenyer rozpoznając broń. - Coś robił mistrzu przez te 60 lat od kiedy zniknąłeś?
- Przeszedłem na emeryturę z powodu choroby. Lekarz orzekł, że mam raka macicy. - Powiedział niegdyś mierzący ponad dwa metry barbarzyńca.
- Ekhm... Drogi Raugarze, nie mogłeś być chory na raka macicy... - Sprostowała czarodziejka. - To niemożliwe w przypadku mężczyzny.
- Nie? To po kiego przeszedłem na emeryturę? - Głośno zapytał się sam siebie.
- A skoro nie jesteś chory, to może wrócisz do zawodu? - Niepewnie dodał Pajda.
- Dobra myśl. - Rzekł barbarzyńca w podeszłym wieku i wyjął z worka swoją przepaskę na biodra, w którą zwykł ubierać się do pracy. Miecz przełożył przez plecy a laskę wziął do ręki. - Możemy ruszać?
Cała gromadka wzbogacona o doświadczonego wojownika wyszła z karczmy zupełnie zapominając, że przyszli się tam napić. Wszyscy dosiedli swych koni ale Raugar Potężny został na ziemi.
- Mistrzu, nie masz swojego konia? - Zapytał Don't Kichot.
- Nie, nigdy nie miałem konia. Zawsze biegałem gdzie było trzeba. - Odparł z dumą w głosie staruszek.
- Ale... To było 60 lat temu... Wygląda na to, że od tamtego czasu twoje mięśnie trochę zwiotczały. - Delikatnie przypomniał legendarnemu bohaterowi narodowemu Don't.
- E tam, nie narzekaj synek. Trzeba mieć wyobraźnię. - Popukał się w głowę Raugar. - Jak mogłem tamtych w karczmie naklepać to pobiegać jeszcze też pewnie mogę.
Wszystkim przypomniał się widok karczmy gdzie dwumetrowe osiłki leżały zemdlone na ziemi. Rzeczywiście, chyba barbarzyńca nie stracił całej krzepy.
- Dobra ruszamy. - Zaproponował Pajda.
- Chwila młody. Don't Kichota i Fenyer znam bo mi kumple o nich opowiadali. - Zaczął dziadek. - Ale był z nimi jeszcze Dziki John, gdzie on jest? I poza tym kim wy jesteście?
- Johny zginął, niestety wielki mistrzu. - Powiedziała Fenyer ze smutkiem w głosie.
- Trudno, a te tamte to kto? - Zapytał się ponownie Raugar wskazując na resztę drużyny.
- To Pajda, nasz etatowy biskup. Przyłączył się do nas już dość dawno temu.
- Nie pamiętam go.
- No nie ważne. Nie pamiętasz zapewne też Matyldy - niestety, już jej z nami nie ma.
- No i co?
- Noo... Nic. Ale to jest nasz bard El Mariani.
- Tego znam bo sławny jest. Szczególnie z chęci picia za cudze. - El Mariani na te słowa uśmiechnął się.
- To nasi wspaniali kompani: sir Delek i sir Gouda.
- Oki, mogą być. Wszystkich już znam? - Zapytał dziadek po wymienieniu członków drużyny.
- Prawie, za tobą właśnie nadlatuje nasz ostatni kompan. - Tym razem odezwał się Don't Kichot wskazując na lecącego smoka. - To Vessy... Kurde, Draconite.
- He he... Skąd żeście skombinowali smoka? - Nieco plując się powiedział staruszek.
- A, przypałętał się do nas jakiś czas temu mistrzu. - Rzekła Fenyer.
- Hej ferajna, co to za staruch? - Powiedział Draconite gdy tylko wylądował obok nich.
- To Raugar Potężny, wspaniały bohater. - Krzyknął Pajda z akcentem, jakim zwykle domagał się z ambony datków na kościół.
- Barbarzyńcą jestem gadzie! - Krzyknął sam zainteresowany.
- Widać, ale sądzę, że jesteś spoko. - Powiedział smok i podał starcu łapę. Barbarzyńca nie stracił jeszcze siły przez te lata i tak ścisnął podaną rękę, że Draconite aż zasyczał.
- Kurde, dobry jesteś. - Powiedział oglądając, czy barbarzyńca nie zmiażdżył mu łusek.
- Wiem, w końcu jestem najlepszym wojownikiem, ba, nawet najlepszym barbarzyńcą od czasów wojny w Lupeksardzie. - Powiedział dziadek. Mówił prawdę gdyż rzeczywiście pamiętał wojnę o pola bawełny.
Pożartowali jeszcze chwilę o tej wojnie, że w końcu i tak nikt jej nie wygrał, a ubrania jak u kupców w lumpeksach kupić było można, tak można do dziś.
- Dobra, szukamy tego fagasa Zbyszka z Posrańca? - Zapytał w końcu sir Delek. - Przypominam, że musimy go w końcu odnaleźć i zniszczyć.
-Dobra już... - Zaczął Don't Kichot ale zauważył jakiegoś jeźdźca nadjeżdżającego z naprzeciwka. - Co to za jeden?
- Nie wiem, nie widać. - Odpowiedział biskup.
Po chwili jeździec dojechał do nich. Okazało się, że to jakiś rycerz wiozący związaną i zakneblowaną kobietę przewieszoną przez konia.
- Z drogi bo wielki hrabia jedzie! - Krzyknął gdy się do nich zbliżył.
- O patrzcie jak mądry... - Powiedziała Fenyer - A w mordę to chcesz fagasie!? - Krzyknęła.
- To się nie godzi! - Wrzasnął hrabia. - Z drogi obwiesie!
- No nie, przesadził. - Mruknął pod nosem Don't Kichot. - Zsiadaj z konia mendo. Ja, Don't Kichot rycerz prawy i w ogóle wyzywam się na honorowy pojedynek! - Krzyknął.
- He he... Ten prostak co pewnie nawet własnego dworu nie ma chce się ze mną pojedynkować? - Zaśmiał się arystokrata. - No dobra, nakopie ci gnoju i jadę dalej.
- No to zobaczymy - Szepnął do drużyny rycerz i zaczął się śmiać demonicznie.
- Kurde, zaraz mu nakopię i już! - Wyrywał się do walki barbarzyńca.
- Spokojnie Raugarze... - Uspokoiła go Fenyer. - To honorowy pojedynek, muszą walczyć rycerze.
- Ale nie martw się, Don't ma na takich sposób - Szepnął mu Pajda puszczając oczko. Niestety, starzec nieprawidłowo odczytał intencje biskupa i przywalił mu w to oko.
Rycerze zsiedli z koni i dobyli mieczy. Podeszli do siebie na odległość niecałego metra i pokazali broń przeciwnikowi. Gdy oboje już ustalili, że ich wróg używa przepisowej broni czyli miecza Don't Kichot ukłonił się w stronę hrabiego.
Gdy hrabia uczynił to samo otrzymał soczystego kopa w zęby. Stalowy but Don't Kichot wbił się aż do mózgu szlachcica.
- I co, leszczu? - Powiedział do konwulsyjnie drgającego ciała rycerz. - Chciałeś pojedynkować się ze mną, Don't Kichotem no to masz. Przegrałeś.
Wszyscy zaczęli się na przemian śmiać z hrabiego i cieszyć wraz z Don't Kichotem z sukcesu w pojedynku. Szybko rozdzielili pomiędzy siebie ekwipunek gdy przypomnieli sobie o jeńcu.
Odwiązali kobietę od konia.
- Kim jesteś, młoda? - Zapytał dziadek.
- Jestem Łejwa, najlepsza zabójczyni na tym kontynencie. - Powiedziała wygrzebując z kieszeni legitymację członkowską Związku Assassinów.
- Oki, fajnie. Ja jestem Raugar Potężny, najlepszy barbarzyńca na tym kontynencie. - Odparł dziadek pokazując swój dwuręczny miecz. - A to Don't Kichot, sir Delek, sir Gouda, Fenyer, Pajda, El Mariani i ten jak mu tam... Draconite - Pośpiesznie przedstawił drużynę.
- Wojowniczko, gdzie podróżowałaś? - Zapytała Fenyer.
- A nigdzie, miałam właśnie ochotę by kogoś zabić. Poszłam szukać zleceń w karczmie gdy ten głupek zdzielił mnie sztachetą w łeb - Pokazała na ciało hrabiego. - Chciał mnie wykorzystać seksualnie i w tym celu wiózł do swego dworu. - Gdy to powiedziała Pajda się zaczerwienił, a El Mariani zaczął ślinić.
- No to byłoby z tobą kiepsko, gdyby nie my. - Podsumował Don't Kichot.
- E tam, zatłukłabym go gdyby tylko położył mnie w jakiejś bardziej wygodnej pozycji. - Skwitowała zabójczyni z racji swego zawodu znająca setki technik na uśmiercanie przeciwników za pomocą bardzo dziwnych nieraz narzędzi.
- No dobra, dość gadania. - Powiedział w końcu smok. - Łejwa, jedziesz z nami zarąbać Zbyszka z Posrańca?
- Czemu nie, i tak nie mam nic teraz do roboty. - Rzekła assassinka.
- No to ruszamy. - Rozkładając skrzydła do lotu rzucił Draconite.
I wyruszyli. Dzielny rycerz Don't Kichot, dzielna czarodziejka Fenyer, dzielny biskup Pajda, dzielny smok Vessymileuxonkofaronion, dzielny trubadur El Mariani, dzielni rycerze sir Delek i sir Gouda, dzielny barbarzyńca Raugar Potężny, a także nowo poznana zabójczyni Łejwa.
Ta drużyna miała właśnie uwolnić świat od największego zagrożenia, jakie właśnie nad nim zawisło: od Zbyszka z Posrańca.
 
C.D.N.

 

 

 

Autor: Zieziór

email: ziezior99@poczta.onet.pl