Nowela

Jestem...nie to złe określenie...byłem standardowym mieszkańcem dużej (1.5 kilometrowej) wioski obok ruin czegoś co starszyzna nazywała Chicago czy jakoś tak? Żyliśmy sobie jak każda inna wiocha, czyli: napady bandytów, napady na inne wioski, polowanka od czasu do czasu lub ewentualnie ucieczki przed polowankami na nas samych. Jednak pewnego dnia po sporej burzy myśliwi donieśli o jakiejś dziwnej latającej machinie, która rozbiła się nie opodal. Dwa dni później do naszej wioski dotarli ONI. Ludzie ( albo i nie ludzie) w metalowych zbrojach i dziwnymi pałkami, z których szali spustoszenie. Po długich negocjacjach, o których nic mi nie wiadomo starszyzna ogłosiła, że będziemy IM dostarczać tzw. Rekrutów. Kim oni są? Nie wiem ale po wyznaczeniu kilku ludzi Bracia Stali ( bo tak siebie zwali ) zabrali ich ( naszych ludzi ) do swojej bazy tłumacząc, że zrobią z nich takich samych ludzi jak ONI. Ponadto kazali nam przysyłać IM dary w postaci jedzenia i lekarstw. Po co? Ano po to jak mówiła starszyzna by ONI nas chronili. Pytam ja się przed czym mieli nas chronić? Przed bandytami? Nie mają szans z NIMI. Jak się później okazało byłem w błędzie. W ciągu kilku dni udało IM się wypędzić bandytów z rejonu Chicago! Potem przez kilka lat nie było nic godnego wzmianki. Ale ni stąd ni zowąd starszyzna kazała mi pójść do ICH bazy bym stał się ICH rekrutem! Trudno opisać moje wzburzenie! Ale nie miałem wyboru ( tzn. miałem: śmierć moja i całej wioski albo pójść do Bractwa). Oki jestem w bazie, która mieści się w...podziemiach! nie do uwierzenia! Co dziwniejsze... nie ma tam kurzu czy brudy co jest niesamowite!! I jeszcze ci wartownicy... lśniące zbroje karabiny laserowe...ech...rozmarzyłem się, że jestem jednym z nich...paladynem w stalowej zbroi... Jednak z błogich marzeń wyrwał mnie ( i pewnie nie tylko mnie bo byli jeszcze inni z mojej lub obcych wiosek) sierżant. Darł się w niebogłosy, że za każdy utracony sprzęt zabije itp. Gdy już mieliśmy się oddalić powiedział nagle: Aha i jeszcze jedno. Witajcie w Bractwie! Dziwny gość... potem czekał nas koszmar... W chwili gdy to piszę jest przerwa pomiędzy treningiem rekrutów. Dopiero co skończyliśmy bieg przez radioaktywne bagna na 1 km a za chwilę będą albo Zapasy z Radskorpionem albo test na to kto przeżyje serie z "kałasza" ( co to za nazwa?) oddalonego o 1000 cali z kamizelką ważącą zaledwie 25 funtów... - Ruszać się worki zgniłego mięcha! Uuuups to sierżant już po mnie!
- A ty co? Z żądła radskorpiona się urwałeś? Obijamy się co?
- Nnnnie... skądże pppannnie sierżancieee....
- Nie ma zlituj się! do żołnierzy obok. Hej! Wy tam! Przynieście mi tu środek na przeczyszczenie! Ale migiem!
To koniec! Myślę sobie. Za chwilę mnie otrują! Już wracają!
- NIE! Tylko nie to! Błagam sierża....gulp gulp gulp....błeeee.eeeee.arghhhgh!


AUTOR: SirOsax