|
 |
Zanim Aragorn dotarł do podnóża zbocza, odgłosy wyraźnie
przycichły, a kiedy podbiegł w lewo, w ich kierunku, zaczęły się
oddalać i szybko do reszty umilkły. Ze wzniesionym świetlistym
mieczem i okrzykiem "Elendil! Elendil!" na ustach biegł Aragorn
między drzewami. O jakieś dziewięć staj od Part Galen, na
niewielkiej polance nieopodal jeziorka znalazł Boromira, który
siedział oparty o gruby pień drzewa, jak gdyby odpoczywał. Aragorn
natychmiast jednak dostrzegł, że w ciele Gondorianina tkwiło wiele
strzał o czarnych brzechwach, jego miecz ułamany był przy samej
rękojeści, a u boku leżał róg rozdarty na dwoje. Wokół piętzyły się
trupy wielu orków. Kiedy Aragorn przyklęknął, Boromir otworzył oczy,
kilka razy poruszył bezdźwięcznie wargami, aż w końcu wyrzucił z
siebie: - Wybacz, usiłowałem zabrać Frodowi Pierścień. Zapłaciłem
za to. - Potoczył wzrokiem po padłych nieprzyjaciołach, których była
conajmniej dwudziestka. - Orkowie ich porwali, hobbitów. Myślę, że
żyją, bo inaczej, po co by ich wiązali? - Boromir przerwał, oczy
same mu się przymknęły, ale po chwili ciągnął z wysiłkiem: - Żegnaj,
Aragornie! Podążaj do Minas Tirit i ocal moich rodaków. Ja
przegrałem. - Nie! - Wykrzyknął Aragornm chwycił dłoń
Gondorianina i ucałował go w czoło. - Zwyciężyłeś! Niewielu rycerzy
odniosło taką wiktorię. Bądź spokojny, nie padnie Minas Tirit!
Boromir uśmiechnął się blado. - W którą stronę poszli? Czy był z
nimi Frodo? Boromir jednak już nie odpowiedział, Aragorn zaś
posępnie pokiwał głową. - niestety, tak oto odchodzi potomek
Denetora, pana Wieży Strażniczej! Jakiż gorzki kres życia, a na
dodatek, całe Bractwo Pierścienia jest w rozsypce. To ja przegrałem:
zawiodłem zaufanie Gandalfa. Cóż teraz mam począć? Boromir zaklinał
mnie, abym szedł do Minas Tirit, dokąd rwie się moje serce, co
jednak z Pierścieniem i jego Opiekunem? Jak ich odnaleźć i próbować
misję uchronić od klęski? Na chwilę Aragorn zastygł z ręką Boromira
w dłoni, a ciałem jego wstrząsnął szloch. Takim odnaleźli go Legolas
i Gimli. Bezszelestnie nadeszli od zachodniego zbocza, kryjąc się za
drzewami niczym myśliwi. Gimli zbrojny był w topór, Legolas trzymał
w dłoni długi nóż: w kołczanie nie było już ani jednej strzały.
Kiedy dotarli na skraj polany, zatrzymali się poruszeni i w smutku
zwiesili głowy, gdyż nietrudno było zgadnąć, co się zdarzyło. [dok.
za miesiąc]
ToMeCz3q
|
|