Polana Lorien
Kto by przypuszczał, że już na drugi miesiąc po debiucie
dostanê własny kącik w Tolkien Corner;>.To chyba z okazji nowego
tysiąclecia, czy jak kto woli stulecia, a jeśli komuś i to nie odpowiada,
to z okazji nowego roku. No, ale nie ma co spoczywaæ na laurach, tylko
trzeba siê zabraæ do roboty. W nowym tysiącleciu/stuleciu/roku
kontynuowane bêdzie opowiadanie o Araanie, toczące siê głownie na polach
Rohanu i Gondoru. Mogê od razu powiedzieæ, że nie wiem z ilu czêści bêdzie
siê ono składało, ale póki sił i czasu mi starczy, póty bêdzie siê
ciągnêło i ciągnêło. Zamierzam też od nastêpnego numeru
zacząæ inną historyjkê - o czym, tego na razie nie zdradzê, ale oczywiście
bêdzie ono bezpośrednio związane z okolicami Śródziemia. Powinienem też
raczyæ Was czasem krótkimi opowiastkami, albo wierszydłami takimi jak w
ostatnim numerze ("Krótka rozprawa miêdzy trzema osobami: Elfem, orkiem a
hobbitem"). Przy okazji jak ktoś chce może zajrzeæ na moje stronki pod
adresem: http://ruichi.tripod.com ,
gdzie można znaleźæ różne głupotki;). Jak macie jakąś sprawê możecie też
znaleźæ mnie na ircu: #samisfoi, #lublin, #sosnowiec albo po prostu
napisaæ na maila. To tyle do nastêpnego numeru...
Przygotował: Ruichi <ruichi@friko5.onet.pl>
Opowiadanko
Tym razem, żądne kolejnej czêści opowieści Araana, wszystkie
dzieciaki zebrały siê w jego izbie, zanim jeszcze słoñce skryło siê za
horyzontem. On jak zawsze, grzejąc swoje stare kości przed kominkiem,
czekał aż zapanuje cisza i zaczął opowiadaæ... - Upłynął kolejny dzieñ
i kolejna noc. Nastêpnego ranka ruszyliśmy dalej. Wszêdzie leżał śnieg, a
blask jaki bił od niego, oślepiał nam oczy, także szliśmy niczym psy
tropiące z nosami przy ziemi. Nie sposób było podnieśæ wzroku, co
uniemożliwiało nam dokładną obserwacjê terenu. O mało co nie skoñczyło siê
to katastrofą i gdyby nie Takir, kto wie czy siedziałbym tu z wami w ten
wieczór...
- Czujecie ten smród? - zapytał Takir towarzyszy, gdy dochodzili już na
szczyt wzgórza. Wszyscy jak jeden mąż wciągnêli powietrze do płuc i
zaprzeczyli ruchem głowy. - Dziwne, bo zapach jest coraz silniejszy -
tym razem skrzywił siê niemiłosiernie.. - Bądźmy wiêc ostrożni -
powiedział Balren. - Co to za zapach? - Hmm... Coś jakby padlina, ale
trudno dokładnie oceniæ. W każdym bądź razie wybitnie dochodzi zza tego
wzgórza. - Takir idzie ze mną, a reszta tu czeka. I ani mru mru.
Zrozumiano? Nie wiadomo co to jest, wiêc lepiej uważaæ - Balren, jak na
przywódcê przystało, szybko i sprawnie ocenił sytuacjê i wydał rozkazy.
- Mogê iśæ z wami? - Araan wychylił siê zza towarzyszy. - No zgoda
- westchnął Balren. - Ale pomału i bez żadnych hałasów. Ostrożnie
posuwali siê ku szczytowi. Śnieg niebezpiecznie skrzypiał pod ich stopami,
wiêc szli powoli trzymając broñ w pogotowiu. Krok za krokiem zbliżali siê
do celu i teraz wszyscy już czuli wyraźny zapach, który drażnił nozdrza i
wywoływał odrazê. Nie wiedzili czego siê mogą spodziewaæ, ale
instynktownie czuli, że nie może to byæ nic dobrego. W koñcu dotarli na
szczyt i ostrożnie przyczołgali siê na skraj urwiska. To co zobaczyli
przeszło nich najśmielsze przypuszczenia. Kilkanaście metrów niżej, u
podnóża skarpy, rozbiła obóz banda orków. Właściwie nie można było nazwaæ
tego obozem, a raczej zwykłym postojem, byæ może na odpoczynek. Kilkunastu
potêżnych orków, dobrze zorganizowanych i uzbrojonych, niegłośno
rozprawiało o czymś w swym chrapliwym jêzyku. Do uszu zwiadowców docierały
tylko nieliczne sylaby i tak niezrozumiałego dla nich jêzyka, ale
wiedzeli, że obecnośæ tych stworzeñ na tym terenie nie wróżyła nic
dobrego. Araan po raz pierwszy widział orków, jednak z takiej odległości
nie mógł im siê dokładnie przyjrzeæ. - Może zejdziemy i zobaczymy co
tu robią? - wypalił. - Chyba ci resztki rozumu odjêło - syknął
Balren. - Czy nie wiesz, że niebezpiecznie jest siê zbliżaæ do orka, a co
dopiero do takiej bandy. To cholerstwo ma dobry słuch i wêch, a do tego
całkiem ostrą broñ i do tego skuteczną. - Ale ja chciałem... -
zająknął siê Araan. - Balren ma racjê - przerwał mu Takir. - Siedźmy
tu i zobaczymy co planują, a o konfrontacji nie ma mowy. Roznieśli by nas
w pył. - Ale... - Zamknij siê wreszcie - wyszeptał zdenerwowany
Balren - i spójrz w dół. Może siê o nich czegoś nauczysz. Araan zrobił
minê obrażonego dziecka, ale z zainteresowaniem spojrzał w dół, bo oto
wśród orków zapanowało dziwne zamieszanie. Pojedyñcze głosy wzbierały
coraz bardziej, a z tumultu wybijał siê głos potêżnego orka, wymachującego
potêżną, zakrzywioną szablą. Wykrzyczał coś do kamratów, po czym
zadziwiająco szybko zogranizowali siê oni w grupê i ruszyli na zachód.
Araan mógłby przysiąc, że słyszał wśród tego hałasu imiê Sarumana, ale
szybko odrzucił tê myśl, tłumacząc to sobie zbyt dużą odległością i
zwykłym przesłyszeniem. Nie minêło kilka minut, a po bandzie nie zostało
ani śladu, poza zdeptanym śniegiem i wciąż unoszącym siê mdłym zapachem.
- Kurde niedobrze - pokrêcił głową Attren, gdy reszta drużyny
dowiedziała siê o wszystkim. - Z czym jak z czym, ale z orkami wolalbym
siê nie spotkaæ twarzą w twarz. - Ciekawe czego to cholerstwo szuka w
tych stronach? - żachnął siê Megron i splunął. - Jakżeś taki ciekaw,
to idź siê spytaj - mruknął Eltran. - Nie nasza to sprawa by dociekaæ
co oni tu robią - powiedział Balren. - Musimy jednak zachowaæ wiêkszą niż
dotychczas ostrożnośæ, bo może sie tu krêciæ ich wiêcej. Ale nie ma czasu
na pogaduszki. Megron i Eltran prowadzą, a reszta do sañ. Ruszyli
naprzód. Lekkim łukiem okrążyli wzgórze i skierowali siê na południowy
wschód, bacznie rozglądając siê przy tym na wszystkie strony. Zwiadowcy,
od których zależało życie towarzyszy mieli wciąż utrudnione zadanie, bo
śnieg odbijający słoñce oślepiał ich, a do zmierzchu było jeszcze daleko.
Mimo to starali siê dokładnie obserwowaæ teren. Cała drużyna zrobiła siê
posêpna i w milczeniu ciągnêła sanie. Wszyscy chcieli dostarczyæ szybko
futra do Edoras i jeszcze szybciej wróciæ do rodzinnej wioski. Tymczasem
pojawienie siê orków w okolicy znacznie utrudniało im to zadanie i
stawiało przed nimi możliwośæ otwartej walki, a nikomu siê to nie
uśmiechało. Najbardziej przestraszony był Araan. Właściwie po raz pierwszy
od narodzin opuścił wioskê. Dotychczas, przez siedemnaście lat, jego
najdalsze wêdrówki koñczyły siê w Fangornie, a świat znał tylko z
opowiadañ starszych. Jak wszyscy młodzicy z jego wioski, zawsze
niecierpliwie czekał na ich powrót, gdy wracali ze służby u króla, bądź
koñczyli swe podróżne z odległych miejsc. Wizja wyruszenia z wioski tak
samo fascynowała go, jak i przerażała. W koñcu jednak opuścił rodzinne
strony i zmierzał ku wielkiemu światu. Odkąd opuścili góry, śnieg nie
był już tak głêboki. Sanie, obciążone futrami utrudniały jednak
poruszanie. Dośæ czêsto zwiadowcy zmieniali siê, dając odpocząæ
najbardziej wyczerpanym, jednak krok za krokiem zbliżali sie do Edoras. Na
wschodzie ściana lasu robiła siê coraz rzadsza, aż w koñcu dotarli na
skraj Fangornu. - No teraz już pójdzie łatwiej - rzekł Balren, gdy
zatrzymali sie na krótki odpoczynek. - Skierujemy siê bardziej na wschód,
wiêc droga bêdzie mniej pagórkowata. Najdalej za tydzieñ powinniśmy
zobaczyæ Edoras. - Im szybciej tym lepiej - splunął siarczyście
Megron. - Nie martw siê. Baba nie zając, nie ucieknie - skwitował
Eltran, a reszta drużyny wybuchnêła śmiechem. Megron uśmiechnął siê
krzywo. - Przecież ledwo co wzieliśmy ślub, a już ją zostawiłem.
Mogłem jednak zostaæ. - Ty siê Megron nie rozczulaj. Jak wrócisz to
jej dogodzisz - zarechotał Attren. - A póki co, przywieziesz jej coś
ładnego z Edoras, to z pewnością nie bêdzie ci miała za złe żeś ją opuścił
tydzieñ po ślubie. - Dobra dobra spokój - zabrał z kolei głos Balren.
- Pora zaraz ruszaæ. Słoñce już powoli schodzi i niedlugo trzeba bêdzie
szukaæ miejsca na nocleg. - Jeszcze mamy czas. Na razie co innego nam
w głowie - wypalił Takir. - Orkami nie mamy siê co przejmowaæ -
powiedział Balren, widząc strapione miny towarzyszy. - Musimy po prostu
uważaæ, a nie bêdzie żadnych problemów. Zresztą nie ma sie co nad tym
rozwodziæ. Źle siê dzieje, że orkowie w naszych okolicach grasują, ale nic
na to nie poradzimy i musimy po prostu trzymaæ siê z dala. Dośæ pogaduszek
i w drogê. - Czy to prawda, że orkowie są niezwykle wytrzymali? -
zapytał Araan towarzysza, gdy przyszło mu ciągnąæ sanie. - Prawda i do
tego niezwykle sprawni, co czyni ich niebezpiecznymi przeciwnikami -
odpowiedział Eltran całkiem serio. - Ale właściwie to skąd siê wzieli?
- To trudne pytanie. Słyszałem, że są sługami złych mocy, ale nic
wiêcej nie wiem. - A może Balren coś wie na ich temat? - nie dawał za
wygraną Araan. - Wątpiê żeby ktokolwiek z naszych wiedział coś wiêcej.
Może w Edoras bêdzie ktoś, kto zaspokoi twoją ciekawośæ. A tymczasem
przyłóż siê do tego co robisz, bo wydaje mi siê, że od pewnego momentu
ciągnê te sanie sam.
...Tak wiêc ciągnêliśmy dalej sanie w milczeniu. Im bardziej
posuwaliśmy siê na południe, tym wiêcej czarnej ziemi wyłaniało siê spod
śniegu. Przejąłem ciêżar sañ na własne barki, aby mój towarzysz mógł
zachowaæ jak najwiêcej sił. Wiedziałem, że dziêki temu moje miêśnie staną
siê jeszcze mocniejsze, a przy okazji spełnie dobry uczynek. Gdy zapadł w
koñcu zmrok, dowódca nasz, po uprzednim skonsultowaniu siê ze mną,
zarządził odpoczynek na noc...
- Zatrzymujemy siê tu na noc. Niewiele już widaæ, a Arran wygląda tak
jakby kto go młotem po krzyżu przejechał - powiedział Balren. - Ja bym
raczej stwierdził, że to herod baba go dopadła - zaśmiał siê Megron. -
A tobie tylko chêdożenie w głowie - fuknął Araan obrażony i skrzywił siê z
bólu, bo Eltran poklepał go po plecach. - Wyśpisz siê to ból przejdzie
- powiedział. - I tak nieźle sobie radziłeś. - Dobra. Nie powinno tu
byæ źle. Pierwszą straż obejmuje ja i Takir, a reszta śpi póki może -
Balren jak zawsze sprawnie rozdzielał zadania. - Niestety ogniska nie
rozpalimy, bo po pierwsze nie ma z czego, a po drugie licho wie kto siê tu
krêci. Zreszta nie jest najzimniej. Właziæ pod futra i spaæ. Dobrze, że
śnieg puszcza. Może do rana nie bêdzie śladu. Drużyna rozdzieliła
miêdzy sobą ciepłe okrycia i każdy tam gdzie sie położył zaraz zasnał.
Takir wziął ciepłe futro i usiadł obok Balrena. - Myślisz, że możemy
liczyæ na spokojną noc - zapytał, tłumiąc ziewanie. - A licho wie.
Ciągle myślê o tych orkach, których widzieliśmy wcześniej. Mam nadziejê,
że to tylko jakaś zabłąkana grupa i że nie ma ich tu wiêcej. - Ale
wiesz co mówią w mieście. - Ano wiem - westchął Balren. - Że czarny
władca znów zbiera pomocników i do wojny siê szykuje. Nic dobrego z tego
nie wyniknie. A najgorsze jest to, że wioskê opuściæ trzeba bêdzie, by za
króla siê biæ. Pójdê ja, pójdzie Eltran i kto wie kto jeszcze. A wioska
zostanie bez opieki, bo poza nami piêcioma przecież nie ma kto jej broniæ.
Przecież tam same baby, starcy i dzieci. - A Araan? - zapytał Takir.
- On? To przecież jeszcze młodzieniaszek ledwo co od cyca odjêty.
Zresztą gdzież mu tam do wojaczki. Wiele siê musi nauczyæ, siły nabraæ,
zresztą obiecałem, że go całego do domu odstawiê. - Może i tak, ale w
gruncie rzeczy to dobry chłopak. Ciągnie go w świat. - Ale mus komuś w
wiosce zostaæ. Oraæ, drwa rąbaæ, na polowania chodziæ ktoś musi. Może on i
za parê lat wyrośnie na coś porządnego, ale póki co... - Balren machnął
niedbale rêką - póki co to wojaczka i dalekie kraje nie dla niego.
Takir kiwnął głową, ale nic nie powiedział. Przecież i on nie tak
dawno jeszcze z dzieciakami siê uganiał po lesie i górach, figle starszym
sprawiał, w bójki wdawał. Kilka lat temu i o nim mówiono że młody, że w
wiosce musi zostaæ, by innym pomagaæ. Sam ciekaw był przygód i świata
całego. Teraz już wiedział, że świat taki wspaniały nie jest, zwłaszcza w
ostatnich latach, gdy ludzie o czarnych cieniach mówią. Podobno sama ich
obecnośæ paraliżuje strachem, a widok odbiera rozum. W to akurat Takir nie
wierzył, bo ludzie różne plotki siali, ale rozumiał, że zło próbuje
pokonaæ dobro, że chce zniszczyæ wszystko to co on kocha i obrócic w szary
pył. Wiedział także, że nie bêdzie łatwo to zło pokonaæ, ale miał
nadziejê... - Kim jesteście i co robicie na ziemiach Rohanu? -
zagrzmiał głos tuż nad uchem Takira, który poderwał sie błyskawicznie, ale
natychmiast usiadł gdy zobaczył wymierzone w siebie łuki. - Spokojnie
- powiedział Balren do towarzyszy, po czym zwrócił siê do jeźdźca, który
zadał pytanie. - Jesteśmy góralami z Nardeol i zmierzamy do Edoras. -
W jakim celu? Nie wiecie, że szlak teraz niebezpieczny. A możeście
szpiedzy, ale sługi czarnego władcy? - Nie jesteśmy żadnymi szpiegami.
Wieziemy futra na sprzedaż, bo zima ciêżka i żywności w wiosce brakuje.
Zresztą służyłem u króla, a imiê moje Barlen. - Nie pytam siê o twe
miano, tylko powód dla którego znajdujesz siê wraz z cała resztą na tych
terenach. Hej ty młody, co tu robicie? - Ja ja ja... my my my... do
Edoras zmierzamy - Araan zaszczêkał zêbami rozglądając siê wokół z paniką
w oczach. - Futra sprzedaæ, jako Balren powiedział - dodał wypuszczając
głośno powietrze z płuc. - Zaraz siê dowiemy czy to prawda. Przeszukaæ
sanie. Balren gestem rêki uspokoił towarzyszy. Właśnie zza horyzontu
wyjrzały pierwsze promienie słoñca i oświetliły dokładnie cały teren.
Jeszcze parê minut temu, gdy szary płaszcz poranka utrudniał widocznośæ,
nie można było rozróżniæ co to za ludzie. Teraz poznał by ich każdy.
Jeźdzcy Rohanu - ubrani w polerowane kolczugi, w rêkach dzierżyli włócznie
lub łuki, zaś miecze zawieszone mieli po bokach. Było ich piêciu, a wiêc z
pewnością był to tylko oddział zwiadowczy, patrolujący okolicê. - Tu
są tylko same skóry - krzyknął do dowódcy jeden z jego podkomendnych.
- Przecież mówiłem - powiedział spokojnie Balren. - Może i
jesteście tymi za których siê podajecie, ale pewności nigdy dośæ. Nie
widzieliście może orków na waszym szlaku? - zapytał już spokojniejszym,
ale wciąż surowym głosem jeździec. - Widzieliśmy. Nie dalej jak noc i
pół dnia drogi temu, na północnym zachodzie ominêliśmy bandê orków.
Twarz dowódcy patrolu przybrała poważny i skupiony wyraz. - Dokąd
zmierzali i ilu ich było? - Na zachód. Ilu ich było dokładnie nie
wiem, ale tuzin można by zliczyæ. Jeździec spiał konia i krzyknął do
pozostałych. - W drogê. Trzeba zawiadomiæ Eomera. A wy - zwrócił siê
do wciąż nieruszających siê z ziemi ludzi - uważajcie na siebie. Ciebie
Balrenie zapamiêtam, a jeśli nasze drogi siê kiedyś zejdą wiedz, żem
Eothain, rycerz Eomera. Bywajcie. Po kilku chwilach nie było po nich
ani śladu. Rącze konie poniosły ich szybko poza obszar widzenia drużyny, a
na ciemnym terenie, bo śnieg praktycznie rozpuścił siê już całkowicie,
byli nie do rozpoznania dla ludzkiego oka. - Coś siê świêci - mruknął
Eltran. - Byle by z tego biedy jakiej nie było - dodał Attren. -
Nie ma siê co rozwodziæ - powiedział Balren. - Dobrze, że to przyjaciel
był nie wróg, bo byśmy już wiêcej naszej wioski nie zobaczyli. - Jak
siê straż pospała... - pisnał Araan. Balren i Takir spojrzeli po sobie
i pokiwali głowami. - Ano po czêści to nasza wina - powiedział Takir.
- Ale daæ siê podejśæ rycerzom Rohanu, to wcale nie hañba. - Prawda -
przytaknął Balren. - Na drugi raz bêdziemy ostrożniejsi. Tymczasem pora
nam w drogê, bo słoñce coraz wyżej, a przed nami jeszcze wiele staj do
przejścia. Śnieg stopniał prawie, wiêc łatwiej teren badaæ bêdzie, a z
saniami jakoś sobie poradzimy. Ruszyli wiêc znów na południowy wschód.
Starali siê wybieraæ teren mało pagórkowaty, aczkolwiek zwiadowcy bacznie
wypatrywali okolicy i wspinali sie na wzgórza, by stamtąd widok mieæ
lepszy. Praktycznie nie zatrzymywali sie na odpoczynek, nie licząc
krótkich postojów na posiłek. Wszyscy chcieli jak najszybciej dotrzeæ do
Edoras i zostawiæ za sobą tereny na których czaił siê wróg. - Co
zamierzasz robiæ w Edoras? - spytał Megron Balrena, gdy ciągneli razem
sanie. - Bo z tego co wiem, nie wracasz z nami do Nardeol. - Ano nie
wracam. Niedługo służba mi siê znów zaczyna, wiêc drogi nie bêdê nakładał.
Spêdzê czas u znajomego, com go podczas ostatniego lata poznał. - Sami
wiêc bêdziemy wracaæ? A co z Araanem? - Ty siê Araanem nie wykrêcaj -
zaśmiał siê Balren - bo dobrze wiem, że tu o twoją żonkê chodzi nie o
niego. Gdy tylko sprzedamy futra możesz wracaæ, a reszta z robą pójdzie z
pewnością. Araan też. Także samotna podróż do domu ci nie grozi i długie
przebywanie poza wioską także nie. Byæ może Eltran zostanie jakiś czas w
mieście, a może i nie. Jemu służba nie prêdko siê teraz zacznie, ale z nim
nic nie wiadomo. Może mu co odbije i wcześniej do armi powróci. - No
wiêc pewnikiem wrócimy we czterech - westchnął Megron. - Grunt jednak aby
cało do domu powróciæ. Zresztą Araan miał cały siê ostaæ. - Co ja, co
ja? - wykrzyknął Araan, który akurat wraz z Attrenem, zrównał siê z
saniami Balrena. - Znów mnie obgadujecie albo siê naśmiewacie. A może
chcecie mnie do domu odesłaæ? To niesprawiedliwe. - Nie krzycz głupi -
uśmiechnął sie Megron. - Nikt ciê nie obgaduje ani siê nie naśmiewa. Po
prostu planujemy powrót do wioski. - Ale ja chcê obejrzeæ miasto. I
pałac. I piêkne sale. I króla. - rozmarzył siê - I nie wyjadê póki tego
wszystkiego nie obaczê. - Nie martw siê. Jak bêdziemy sprzedawaæ
futra, Balren oprowadzi ciê po mieście. Prawda? Balren skinął głową.
- Zresztą nie wiadomo czy nie bêdziemy musieli zostaæ dłużej. Nie mamy
po co wracaæ póki skór nie sprzedamy. - powiedział. - To dobrze -
Araan uśmiechnął siê szeroko i zwrócił sie do Attrena - A ty widziałeś już
pałac? Attren zaprzeczył spokojnie. - Samo miasto też jest
imponujące. Mnie bardziej interesują tamtejsze gospody niźli pałac na
górze. - Ale przecież pałac jest wspaniały - wykrzyknał Araan. - Jest
złoty, pełen strażników, wszêdzie są krzyształy i klejnoty. Chodzą po nim
wspaniali panowie i piêkne panie, a w sali tronowej siedzi król na
szczerozłotym tronie. W rêku trzyma miecz magiczny, co daje mu wielką
siłê. I są bale i uczty i... i.... Wszyscy wybuchnêli śmiechem. -
Kto ci takich bajek naopowiadał - otarł łzy Megron, a Attren smarknął z
palce i otarł je o nogawkê. - Ale Balren mówił... - Ejjj... nic
takiego nie... - zaczał siê tłumaczyæ i nagle urwał w pół zdania, bo
zobaczył nadbiegającego Takira, który pêdził jakby siê paliło. -
O..orkowie - wysapał, gdy w kóncu dobiegł do towarzyszy. - Co? Gdzie?
- zaczêli pytac go jeden przez drugiego. - Na północy. Jakieś piêæ
staj stąd. - A gdzie Eltran? - spytał Balren. - Został tam - Takir
wskazał bliżej nieokreślony kierunek. - Pilnuje coby przypadkiem nie
zmienili zdania i nie ruszyli w naszą stronê. Balren zaklął i
popatrzył na towarzyszy. - Co to wszystko znaczy? Przecież orków na
tych terenach nie było od dawna, a teraz już drugi raz ich spotykamy.
Niedobrze siê dzieje bracia. Musimy byæ ostrożni, bo jeśli wiêcej takich
band sie tu krêci to marny nasz los. - Eothain był przecie przejêty
jakżeśmy mu o tamtych orkach powiedzieli - powiedział Attren. - Zatem musi
coś w tym byæ i wojna siê zacznie pewnie jakowaś. Obyśmy tylko cało do
miasta dotarli. - Dotrzemy dotrzemy. Drogi już czêśæ przeszliśmy i
może zostało ze dwa razy tyle co w trzy dni przejśæ powinniśmy, jeśli nie
krócej. Uważaæ tylko musimy jak do tej pory - uspokoił sytuacjê Balren.
- Wracam do Eltrana - powiedział Takir. - Idźcie dalej na wschód,
dogonimy was, chyba że sytuacja zła bêdzie, tedy powiadomimy was
wcześniej. - Zgoda. Tylko pilnowaæ siê jeden z drugim, coby was
orkowie nie zobaczyli. I powiedzieæ mi potem ilu ich było i gdzie szli.
Takir pobiegł w stronê wzgórz na północy, tymczasem drużyna ruszyła
dalej. Wszyscy stracili ochotê do rozmowy i myśleli tylko o tym, by jak
najszybciej dotrzeæ do Edoras. Nawet Araan bez narzekañ ciągnął sanie i
starał siê nie zwalniaæ towarzyszy. Gdy zwiadowcy w koñcu wrócili,
donieśli o tym, że cała banda, podobnie jak poprzednia, zmierzała za
zachód. Było ich prawie dwakroæ wiêcej i poruszali siê szybko, bez
postojów. Byli oczywiście uzbrojeni, wiêc spotkanie z nimi nie należałoby
do przyjemnych. Balren wydał szybko polecenia. Zmienili teraz kierunek
marszu bardziej na wschód, aby trasa przebiegała pomiêdzy wzgórzami, a nie
na odkrytym terenie. Przednia straż doskonale badała okolice, jednak już
do koñca dnia nie zauważyła nowych zagrożeñ. Na nocleg zatrzymali siê
dopiero, gdy słoñce dawno już schowało siê za horyzont, a na niebie
pojawiła siê tarcza ksiêżyca, która rozświetlała panujący wokół mrok.
Pierwszą wartê objêli Eltran i Attren. Nie rozpalali ogniska, aby nie
zwabiæ niepotrzebnych gości, ale też nie usiedli wygodnie otulając siê
ciepłymi futrami. Spacerowali wokół by nie zasnąæ i nasłuchiwali czy z
otchłani nocy nie wyłoni siê coś co nie wzbudzi ich niepokóju. Kolejne
straże zmieniały siê co trzy godziny i podobnie jak poprzednie walczyły ze
snem, wiedząc że brak czujności może dla wszystkich skoñczyæ siê
tragicznie. Nad ranem wszyscy byli niewyspani. Każdy z nich spał
wprawdzie, ale niespokojnie, śniąc o dziwnych rzeczach. Wszystkim śniła
siê krew i orkowie, tylko Araanowi noc ukazała inne wizje. - Śniłem
dźwiêk rogu - powiedział jakby do siebie, gdy drużyna zbierała siê do
drogi. - Śniłem, że grał na nim wspaniały rycerz, ale jego oczy były
smutne i puste. - Noc różne sny przynosi - skomentował Takir. -
Ale ten sen był niczym jawa. Niemal czułem na sobie jego wzrok. Pytał siê
mnie, a ja nie mogłem odpowiedzieæ na to pytanie. Czułem taką niemoc...
- Każdemu sie czasem coś przyśni czego nie rozumie - powiedział
Balren. - Sen jednak snem tylko jest, a tymczasem droga przed nami daleka
i czeka nas ciêżka rzeczywistośæ. Nikt nie skomentował. Ruszyli
wiêc dalej, starając siê mieæ wschodzące słoñce przed sobą. Śniegu wokół
nie było już wcale, a przecież był to koniec lutego. Tylko na górach,
które zostawili za sobą, można było dostrzec leżące czapy białego puchu.
Lecz oni nie oglądali siê za siebie. Maszerowali szybko, pewnym
krokiem. Otuchy dodał im pierwszy wiosenny wiatr, który nieco za wcześnie
pojawił siê w tych stronach, ale przyniósł ze sobą ciepło, które napełniło
ich serca. Niemal nie czuli ciêżaru sañ i rwali przed siebie jak dzikie
konie. Wiedzieli, że niedługo osiągnął cel swej wêdrówki i nadzieja na
bezpieczne przejście dodała im skrzydeł. Minął dzieñ. Minêła kolejna
noc. Tym razem nikomu nie śniły siê koszmary, nikt nie miał dziwnych
snów. Wyruszyli jeszcze przed świtem, mając nadziejê, że i tym razem
wêdrówka przebiegnie spokojnie, ale los jednak nie był tym razem tak
łaskawy. - Jeźdźcy ku nam - wykrzyknął Eltran. - Siła ich wielka.
- Szybko chowaæ siê - zarządził Balren. - Nie wiadomo kto to jest i
czego chce. Minêli ich szybko, nie zauważając skrytej drużyny. Był to
spory, uzbrojony oddział, liczący okoły stu jeźdźców, pêdzący na północ
niczym błyskawica. Nie minêło kilka chwil, a tylko tumany kurzu i
wydeptana ziemia pozostawiły po nich ślad. - A wiêc wojna, jak mówiłem
- otarł czoło Balren. - Ani chybi za orkami popêdzili - powiedział
Attren, siadając na saniach. - Bardzo im siê spieszyło - dodał Eltran,
patrząc w stronê gdzie zniknêli jeźdźcy. - I dobrze. Przynajmniej nie
rozglądali siê dokładnie, bo z pewnością by nas zauważyli - stwierdził
Balren. - Widaæ nie spodziewali siê zastaæ nikogo w tych stronach. -
Ano nie. Ale jak mówią, czasem ciemno bez łuczywa, czasem ciemnej z dwoma
- skwitował Eltran. Wszyscy pokiwali głowami na zgodê. - Chodźmy w
drogê. Do miasta już niedaleko, wiêc postarajmy siê dotrzeæ tam jak
najprêdzej - zarządził Balren. Gdy słoñce było już wysoko,
niemal dotykali południowych partii Gór, co znaczyło, że cel ich wêdrówki
dobiegał koñca. Nie bali siê już nieprzyjaciół, wiêc zwiadowcy nie
oddalali siê zbytnio od drużyny i ograniczali siê tylko do badania
najbliższego terenu. Wszyscy byli już wyczerpani i dawała im siê odczuæ
długa droga jaką przebyli oraz nieprzespane noce. Jednak każdy z nich z
radością ciągnął sanie, mając nadziejê zobaczyæ wkrótce Edoras...
Słoñce powoli układało sie do snu, gdy w jego ostatnich promieniach
zobaczyliśmy to, czego oczekiwaliśmy od tak dawna. Piêtrzyły siê w górê
potêżne mury, widaæ był dachy domów, a w samym sercu, na wzgórzu, stał
mieniący siê złotem, najwspanialszy zamek jaki kiedykolwiek dane było mi
zobaczyæ. Zatrzymaliśmy siê na chwilê, podziwiając to wspaniałe zjawisko i
dziêkowaliśmy sobie wzajemnie, że cało dotarliśmy do celu naszej podróży.
Do samego Edoras...
|