Prawdziwy skarb
Księżyc wyłaniający się zza chmur
zalśnił srebrem na tle czerwonego atłasu kogoś, kto zakłócił ciszę
świętych gór. Chwilę później blask miesiąca oświetlił podróżnika w całej
jego okazałości. Szary płaszcz wykonany z trwałego i nieprzemakalnego
materiału, kurtka z najlepszego czerwonego aksamitu i buty podróżne
wyszywane złotą nicią. To wszystko właśnie zobaczyła stara sowa siedzącą
na gałęzi zeschłego drzewa, która mimo przeszło stu lat życia, po raz
pierwszy zobaczyła człowieka. Nieznajomy podszedł do wielkiej na
kilkadziesiąt metrów iglicy. Niesamowite, że w poszukiwaniu władzy i
bogactwa dotarł aż tutaj. Musiał użyć wszelkich wpływów, przekupić i
zastraszyć wielu ludzi lecz w końcu uzyskał pozwolenie. Nareszcie stanął
przed wyrocznią. Wyprawa którą planował była długa i kosztowna i nie miał
zamiaru się jej podjąć bez pewności że przyniesie mu to dużych zysków. Gdy
położył dłonie na iglicy ucichły nawet najlżejsze podmuchy wiatru. Czy tam
dokąd podążam znajdę skarb? - zapytał. Po chwili przedłużającej się w
wieczność, która być może trwała tylko kilka sekund usłyszał odpowiedź ,
zdawałoby się westchnienie wiatru
lekko zanurzające się w głąb jego umysłu - Tak. Człowiek, który
pierwszy od wielu lat dotarł do tego miejsca uśmiechnął się. To dla tej
odpowiedzi tu przyszedł. Po chwili ruszył w drogę powrotną.
*** Od czasu wizyty u wyroczni minęło sześć miesięcy. Stał oparty
niedbale o burtę statku, mimo upału ubrany podobnie jak kiedyś, pozwalając
swobodnie przepływać swoim myślom i chwytając w nozdrza zapach oceanu.
Jeśli wierzyć kartografom to jest już bardzo blisko celu. Wyspa, na której
według legendy znajduje się skarb o jakim nie śniło się żadnym
śmiertelnym. To stara legenda pełna sprzeczności i niedomówień, ale on pół
roku temu zyskał pewność iż jest prawdziwa. Będzie bogaty. Pieniądze...
Wyjął spod koszuli naszyjnik, miniaturową czaszkę z dwoma czerwonymi
rubinami zawieszoną na łańcuszku z czystego srebra. Bogactwo, tak... Z
tego co wiedział jego rodzice byli bogaci, był synem jakiejś szlachcianki
która spędzając czas na zabawach i życiu w luksusach nie miała dla niego
czasu. I oddali go do przytułku. Jego oczy zwęziły się w przypływie
wściekłości a z zagryzionej wargi wyciekła strużka krwi. Za to wszystko co
tam przeżył za wszystkie poniżenia, cierpienia i za sam fakt iż był
niechciany nienawidził ich całą swoją duszą. Ale nauczył się życia.
Wiedział co chce osiągnąć i nie zważał na konsekwencje i ofiary. Później
już wykonał ten łańcuszek. Czaszka symbolizująca nienawiść i śmierć jaką
poprzysiągł swoim rodzicom, srebrny sznur który oznaczał dążenie do władzy
i bogactwa oraz czerwone rubiny - oczy czaszki - krwawe cierpienie jego
egzystencji. Jaki by był gdy... Ziemia na choryzoncie! - jego rozmyślania
przerwał donośny głos. Nareszcie na
miejscu.
*** Po kilku godzinach stał już przed wejściem do świątyni. Oddychając
ciężko nacisnął na odpowiedni fragment malowidła i ciężkie kamienne drzwi
zaczęły się odsuwać. To co zastał w środku dalekie było jednak od jego
oczekiwań. Omiótł spojrzeniem całą salę. Nie licząc sadzawki
umiejscowionej na środku sali nie było tu nic. W stropie świątyni wybity
był otwór z którego zwisał kawałek przegniłego sznura konopnego. Zrozumiał
że ktoś wyprzedził go o kilkadziesiąt lat i wściekły zaczął miotać
się po całej sali. W napadzie furii uderzył pięścią w ścianę i echo
poniosło dalej trzask łamanych kości. Z niedowierzaniem patrzył jak
czerwień jego stroju łączy się z czerwienią krwi. Trudno będą inne
bogactwa. Oblizał spieczone wargi i pochylił się nad sadzawką. Z jego ręki
spłynęła kropla krwi wydając cichy plusk. Niemal natychmiast sadzawka
pokryła się wirującym dymem. Uciec czy zostać? Został. Ciekawość okazała
się silniejsza od strachu. Tymczasem dym zaczął przybierać formę obrazów,
obrazów z jego życia w których teraz pogrążył się bez reszty zatracając
poczucie rzeczywistości. Dom, jego dom. Wiejska chata? Ale dlaczego...
Teraz pamięta, pochodził z chłopskiej rodziny. To niczego nie zmienia. A
teraz? Matka. Co ona robi? Zdumienie zaparło mu dech w piersiach. Karmi
mnie i tuli do snu. Nie rozumiem. Ale zrozumiał. Kolejne obrazy wyjaśniły
mu wszystko. Jego beztroski okres niemowlęcy którego nie spędził w
luksusach, a potem zaraza która zabiła wszystkich we wiosce. Tylko on
przeżył. Później go zabrali do... ale to już nieważne. Obrazy skończyły
się a on powrócił do rzeczywistości. Więc jednak miał, miał tą jedną rzecz
na której tak mu zależało a której jak sądził nie było mu dane dostać
nawet od swoich rodziców. Poczuł wilgoć na policzkach. Kiedyś przysiągł że
nie będzie nigdy płakać... ale to już nie ważne. W zamyśleniu powoli
opuścił świątynię. Ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlając
posadzkę świątyni, zalśniły w czerwieni rubinów i srebrze łańcuszka.
Przygotował: kain <kain1@poczta.onet.pl>
|