Opowiadanie

Ogień wesoło trzaskał w kominku. Na bujanym krześle, otoczony wianuszkiem dzieci i dorastającej młodzieży siedział, a właściwie kołysał się, uśmiechnięty mężczyzna. Twarz naznaczona pajęczyną zmarszczek, wątłe i słabe już ciało oraz białe, schludnie upięte włosy dawały świadectwo, że najlepsze lata miał już za sobą i teraz wśród bliskich w spokoju spędzał czas. Tylko jego stalowe oczy, schowane pod szarymi brwiami, wciąż emanowały dumą i siłą. Ubrany był w czarną szatę ze srebrnymi wykończeniami, gdzieniegdzie mniej lub bardziej wytartą, a w niektórych miejscach pocerowaną. Na lewym policzku widniała kilku centymetrowa blizna, ciągnąca się w stroną ucha. Na palcu lewej ręki nosił złoty pierścień z okiem z mithrilu, zaś na szyi zawieszony miał srebrny łańcuszek. Wzbudzał ogólny szacunek i podziw, ale nie tylko z powodu swego wieku, ale też z przygód jakie przeżył w młodzieńczych latach. Wieczorami takimi jak ten, zbierała się wokół niego żądna opowieści dziatwa i póki sił starczyło i jemu i jej, snuł swoje wspomnienia, bujając się w ulubionym fotelu. - Dziadku Araanie, dziadku Araanie - wołały zawsze jedno przez drugie - opowiedz nam o elfach i niziołkach.
- Tak, tak. Prosimy - podejmowały kolejne, aż w izbie powstawał nieznośny harmider i chcą nie chcąc opowieść musiała się zacząć. Początek zawsze był taki sam, niczym rytuał potrzebny do wyszperania z zakamarków pamięci najciekawszych przygód i przeżyć. Araan wciągał głęboko powietrze i zamykał oczy. W tym czasie głosy dzieciaków milkły jak toporem ucięte i po paru chwilach rozlegał się spokojny, aczkolwiek donośny głos...
- Pamiętam jak wraz z kilkoma wojownikami wyruszyliśmy z Nardeol by sprzedać skóry w Edoras. Następnej nocy zaskoczyła nas śnieżyca, lecz postanowiliśmy nie ulegać pogodzie...

- Ja chce do domu - zajęczał Araan wtulając się w niedźwiedzie futro i szczękając z zimna zębami.
- Zamknij się idioto - Balren, przywódca wyprawy zgrzytnął ze złości i przeklinając w duchu dzień w którym zgodził się go zabrać do Edoras, rozglądał się za jakimś schronieniem. Śnieg sypał niemiłosiernie, a wiatr co rusz zmieniał kierunek uniemożliwiając zasłonięcie się przed bolesnymi cięciami. Było ich sześciu. Wyruszyli z górskiej wioski leżącej na północny wschód od Isengardu i niemal graniczącej z Fangornem. Ciągnąc sanie z futrami upolowanych zwierząt zmierzali do miejsca, gdzie mogliby je sprzedać i kupić w zamian żywność. Nieprawdopodobnym wydawać się mogłoby, że ludzie ci prawie swobodnie poruszali się po tym lesie, jednak od wieków enty i ludzie z Nardeol żyli ze sobą w zgodzie. Podobno kiedyś przed wiekami, mieszkańcy wioski uratowali młodego enta i odtąd zyskali sobie przyjaźń lasu. Mimo to rzadko zapuszczali się w jego głębie, polując raczej na jego skraju. Balren był ich przywódcą, synem wodza, jednym z kilku wojowników z wioski w czynnej służbie Rohanu. Towarzyszył mu Eltran, doskonale posługujący się łukiem i specyficznym poczuciem humoru. Attren, Megron i Takir byli ludźmi zaprawionymi w ciężkiej pracy i sięgającymi po miecz rzadko, ale skutecznie. Araan, został członkiem wyprawy na prośbę samego wodza, ku niezadowoleniu reszty. Jako młodzieniaszek miał poznać świat i zakosztować smaku życia, a także być może stać się rycerzem Rohanu.
- Znalazłem jakąś rozpadlinę - Takir starał się przekrzyczeć wichurę. - To tylko kilkadziesiąt kroków stąd.
- Prowadź - odkrzyknął Balren i podążył we wskazanym przez towarzysza kierunku. Po chwili siedzieli ściśnięci i skuleni w niegłębokim jarze. Nad głowami szalała śnieżyca, a wiatr wył i mroził krew w żyłach.
- Wpadliśmy jak kura pod topór - zaszczękał zębami Eltran.
- Może niedługo się uspokoi - westchnął Attren, a Megron kiwnął głową na zgodę.
- Nawet jeśli nic się za parę godzin nie zmieni to i tak musimy ruszać dalej - odparł Barlen, choć i jemu nie kwapiło się wyruszać w taką pogodę. - Nie mamy wyjścia. Musimy szybko sprzedać futra i wrócić do domu. Tam też jesteśmy potrzebni. Zresztą nie możemy w nieskończoność siedzieć w tej rozpadlinie. Nikt się nie odezwał. Wszyscy wiedzieli, że sytuacja nie jest najlepsza. Nawet Araan zamilkł i starał się nadrabiać miną. Śnieg jak padał tak padał, a właściwie sypał niczym z wora i póki co nie zanosiło się na to że przestanie. Nikt z drużyny nie widział nic więcej poza czubkiem swojego nosa, który i tak był czerwony z zimna. Skuleni, opasali się futrami, które momentalnie pokryły się śniegiem, ale dawały ciepło. Sanie stały u wylotu jaru. Ciągnęli je sami, gdyż tam gdzie mieszkali koń nie miał dostępu, więc takowych nie posiadali i mogli liczyć jedynie nie siłę własnych mięśni. Zarówno przy transporcie, jak i pracach w polu, to one były siła napędową i od nich zależała jakość i szybkość pracy. Nadszedł wieczór. Wiatr zelżał nieco, lecz śnieg sypał wciąż rozrzutnie, pokrywając wszystko białym puchem. Wędrowcy z trudem posilili się, łapczywie chwytając pokarm zsiniałymi wargami. Na niebie pojawił się księżyc. Ledwo widoczny wśród zamieci, dawał wędrowcom jednak nadzieję na poprawę. I rzeczywiście. Wraz z nadejściem nocy, stopniowo, nie spiesząc się, śnieżyca zaczęła ustępować. Nie minęła godzina, gdy z nieba spadały już tylko pojedyncze płatki. - Dobra ludzie zbieramy się - Balren wstał i rozejrzał się wokoło. Znajdowali się w rozpadlinie między wzgórzami. Na zachodzie, prawie na wyciągnięcie ręki milczały góry. Pokryte teraz warstwą śniegu, wzbudzały jeszcze większy respekt, a szczyty nich oświetlone blaskiem księżyca dodawały im majestatu i grozy. Fangorn także pokryty był białą pierzyną. Zdawał się być uśpiony, lecz wiadomo było, że czuwa i uważnie obserwuje co się wokół dzieje. Dla ludzi z dalekich stron, nie znających jego obyczajów, był lasem znanym z legend i baśni, w których opowiadano o nim niestworzone rzeczy. Ludzie z Nardeol, słysząc czasem te bajania uśmiechali się skrycie, ale wiedzieli, że las ten ma swoje tajemnice i siłę, która czeka tylko by znów zostać zbudzona. Zwłaszcza, że od pewnego czasu zrobił się niespokojny. Skarżył się na złe stworzenia, maszerujące jego ścieżkami, niszczące i tratujące wszystko na swej drodze. Użalał się nad losem braci rosnących w pobliżu Isengardu, wyciętych brutalnie przez orki, służących jakoby tamtejszemu czarownikowi. Nikt z mieszkańców Nardeol, poza Balrenem i Eltranem, nie widział do tej pory orka, a opowieści o złym czarowniku z Isengardu nie traktował serio. Przecież nie raz, w trudnych chwilach, pomagał im w kłopotach, służył radą i pomocą. Oni odwzajemniali tę przyjaźń, dostarczając mu czasem potrzebnych informacji czy rzeczy.

Podczas gdy jego towarzysze starali się dobudzić Araana i Megrona, którzy zasnęli podczas zamieci, Balren zastanawiał się nad dalszą trasą.
- Słuchajcie musimy wybrać którędy idziemy dalej. Górami, lasem czy może między nimi - rzekł w końcu, gdy wszyscy byli już na nogach.
- Przez góry w śniegu pchałby się tylko bałwan - skwitował Eltran.
- Lasem też może być nieciekawie. Szczególnie po takiej śnieżycy o zabłądzenie nietrudno - dodał Attren.
- Jeśli tak to pozostaje nam droga prosto na południe. Będziemy trzymać się ściany lasu i za nią skręcimy na południowy wschód ku Edoras - podjął decyzję Barlen, a pozostali pokiwali tylko głowami.
Ruszyli więc dalej. Po dwóch mężczyzn ciągnęło każdą parę sań, dwóch kolejnych wynajdowało ścieżki, gdzie śnieg nie był zbyt głęboki. Ciężka to była sprawa, bowiem wszędzie sięgał on powyżej kolan, lecz były miejsca gdzie wpadało się w niego po pas. Gdy któryś z mężczyzn ciągnących sanie tracił siły zastępował go jeden ze zwiadowców i w ten sposób cała wyprawa, jak na takie warunki posuwała się w miarę szybko. W końcu, gdy księżyc stanął wysoko, postanowili zatrzymać się na nocleg.
O rozpaleniu ogniska nie było mowy, gdyż nawet gdyby znaleźli drewno, było by ono przecież mokre i nie nadające się do niczego. Okryli się więc, jak wtedy w jarze, futrami i posnęli praktycznie natychmiast. Pierwszą wartę objęli Balren i Araan. Siedli opierając się o sanie. W milczeniu przyglądali się jak chmury przesuwając się po niebie, zasłaniały, bądź odsłaniały tarczę księżyca. Do pełni brakowało kilku nocy, ale już teraz wydawał się im ogromny. Pierwszy ciszę przerwał Araan.
- Czy rzeczywiście Edoras jest takie wspaniałe? - zapytał.
Balren pokiwał głową i uśmiech zawitał na jego twarzy.
- Tak rzeczywiście jest - odparł. - W końcu mieszka tam Theoden, król Rohanu. Całe miasto jest piękne, a w samym jego sercu, na wzgórzu stoi dwór. Bije od niego najwspanialszy blask, gdyż pokryty jest złotem i żaden człowiek nie może obok niego przejść obojętnie, nie nacieszywszy się wpierw jego bogactwem i majestatem. Nie byłem nigdy w środku, ale ci którzy tam byli nie mogli wyjść z podziwu i zachwytu. Wszędzie panuje przepych i bogactwo, ściany zdobione są wspaniałymi arrasami i portretami dawnych królów, posadzki zaś pokryte są artystycznymi wzorami. Samo miasto też jest wspaniałe. Piętrzą się w górę drewnianie, solidne domy, położone wzdłuż ulic z ciosanego kamienia. Ze szczytu wzgórza, z czystego źródła, wypływa krystaliczna woda, spływając kaskadami w dół do potoku. Bezpieczeństwa w mieście strzeże gwardia, a od wrogów z zewnątrz odgradza mieszkańców potężny mur. Tak... Edoras jest wspaniałe. Zresztą sam się przekonasz jak tylko tam dotrzemy Araanie. Araanie..??? Lecz on już nie słyszał. Pogrążony we śnie przemierzał złociste komnaty pełne królów i dworzan, sycąc się widokiem obrazów i gobelinów.

Araan zachrapał na swym krzesełku. Dzieci, jedno za drugim, powoli i cicho opuszczały jego chatkę, zatrzymując w pamięci pierwszą część jego opowieści i z niecierpliwością wypatrując kolejnej...

Przygotował: Ruichi <ruichi@friko5.onet.pl>