Saga światów CHAPTER 3
(ostatni)
Ciepło słonecznego dotyku pomogło mu w
przebudzeniu. Przecierając oczy by ostatecznie wyrwać się z objęć
Morfeusza zaczął sobie wszystko przypominać. Podróż, wypadek, Władca
Ogrodu, Miasto Smutku... Smutku... Wspomnienia wirowały oplatając go
coraz ciaśniej, aż w końcu boleśnie wkłuły swe żądła w jego umysł. Wtedy
odzyskał jasność umysłu. Rozejrzał się niepewnie dookoła. Leżał na tej
samej zielonej równinie, na której przedwczoraj bawił się z tym dziwnym
stworzeniem. Przedwczoraj?- Pomyślał. - A może wczoraj. Może to straszne
miasto to był tylko sen? Ale przecież teraz też mogę śnić... Tu chyba nic
nie jest naprawdę rzeczywiste. Muszę znaleźć Władcę Ogrodu! - Ta ostatnia
myśl była kojąca. Nie spierając się już ze sobą, postanowił wykonać to, co
zamierzył. Miał tylko jeden problem. Nie miał pojęcia, jak zrealizować
swoje plany. Nareszcie ruszył przed siebie wierząc, że obrał właściwą
drogę. Szedł przez kilka godzin, a zdawało mu się, że stoi w miejscu.
Przed nim wciąż rysował się ten sam zielony kobierzec, pozornie bez końca.
Nareszcie jednak ujrzał w oddali "znajome" tereny. Gdzieś w oddali
majaczył wodospad. Dalej było widać wzgórza, na których leżał się Ogród.
Jan przyspieszył kroku, by czym prędzej tam dotrzeć. W końcu to jedyne
miejsce, jakie tu "znał". Fakt, ta znajomość była bardzo powierzchowna,
niemniej nie miał innego wyjścia. Szedł coraz szybciej i szybciej. Ogród
jednak zamiast przybliżać się, stał w miejscu, a pasażer mógłby nawet
przysiąc, że wzgórza "uciekały" od niego. Zmagał się z tym uczuciem ponad
godzinę (jak sądził, gdyż nie mógł tego stwierdzić na pewno), aż w
końcu zbity z tropu zatrzymał się, nie wiedząc co robić. - Dlaczego ode
mnie uciekasz? - usłyszał niespodziewanie głos Władcy Ogrodu. - Ja
uciekam? - powtórzył zdziwiony. - Co ciebie tak dziwi? - Przecież
od godziny próbuję się dostać do tego przeklętego ogrodu! - odparł
poirytowany. - Od godziny, powiadasz? - Może, a może od tygodnia,
tutaj niczego nie jestem pewien. Wciąż ciąży nade mną jakieś fatum i nie
mogę już tego wytrzymać! Nie wiem, gdzie jestem i nie chcę wiedzieć! W
ogóle nie chciałem tu trafić! A ty, panie, wciąż mówisz zagadkami! - to
rzekłszy, spuścił głowę, a włosy opadły na jego smutną twarz. - Ja
mówię zagadkami? To dziwne, dokładnie to samo mógłbym powiedzieć o
tobie. - Jak to? - pasażer podniósł głowę. - Przecież to ja tu trafiłem
wbrew swej woli. Podobno jestem którymś tam jeźdźcem,
teraz jest mój czas... Przecież to bez sensu. - oburzył się. -
Spokojnie, chłopcze, wszystko się wyjaśni. Szybciej niż myślisz... - w
głosie Pana Ogrodu zaszła nagła zmiana. Z surowego i obojętnego zmienił
się nagle w bardzo ludzki, przepełniony smutkiem i goryczą. Pasażer z
chęcią ujrzałby teraz jego oblicze, lecz przypomniał sobie, że w zasadzie
Pana Ogrodu tu nie ma. - Wyjaśni się? - powtórzył cicho te słowa, jakby
się nimi delektował. - Tak, a teraz przestań uciekać i chodź tu
wreszcie. - głos znów wyrażał beznamiętność. - Ale... - zająknął się
Jan. - Już! - krzyknął tamten zniecierpliwiony, a pasażer w jednej
chwili znalazł się w Ogrodzie. Przez moment stał jak wryty, nie pojmując,
co się stało. - Gdybym ci nie pomógł, to wieki bym na ciebie czekał. -
usłyszał Tego Kogoś. - Ach... - w tej chwili Jana nie było stać na nic
więcej. Oszołomiony opadł bezwładnie na ziemię usłaną młodą trawą. -
Jak ochłoniesz, przyjdź do mnie... - usłyszał pasażer w odpowiedzi.
Siedział przez moment oszołomiony. To za wiele, jak na jednego człowieka!
- pomyślał. - Jeszcze kilka takich "podróży" i zwariuję... Nie chcąc się
zasmucać jeszcze bardziej położył się wygodnie i przez moment nie myślał o
niczym. Wpatrywał się w błękitne niebo i delikatne białe chmurki mknące po
nim. W dzieciństwie zawsze lubił wyobrażać sobie, że mknie pośród chmur
niczym ptak. Ale wiedział, że nigdy ptakiem nie będzie. "To mrzonki." -
Uświadomił to sobie, gdy był starszy. Mimo to wpatrywanie się w niebo
sprawiało mu przyjemność i koiło nadszarpnięte nerwy. Tak też działo się i
teraz. Czuł, że się uspokaja. Otaczała go cisza, a on zatapiał się w
niej szybko i bezwiednie. Nie wiedział później, ile czasu tak
odpoczywał, ale gdy wyrwał się z drzemki, wieczór rysował już swe ślady na
niebie. Wtedy przypomniał sobie, że powinien zobaczyć się z Władcą Ogrodu.
Wzmianka o rozwikłaniu całej zagadki bardzo pobudziła Jana. Chciał mieć
już to wszystko za sobą. W młodości częstokroć śnił o dalekich
podróżach. Jego dom wydawał mu się nudny, a nieznane go pociągało. Teraz
natomiast poczuł ukłucie w sercu. Tak dawała o sobie znać tęsknota za
domem. Spokojnym domem na obrzeżach miasta. Oczami wyobraźni widział, jak
pojękując otwierają się stare drzwi, a za nimi ciągnie się długi korytarz.
Następne drzwi się otwierają, a za nimi czeka kominek, wysłużony fotel i
książka... - Starzeję się. - uświadomił sobie nagle. - Ja bym
raczej powiedział, że dojrzewasz. - usłyszał znajomy głos. - Może ma
pan rację... - rzekł po krótkim zastanowieniu. - Ależ oczywiście, że
mam. Ale przejdźmy wreszcie do sedna. - Zgoda, chcę już to
zakończyć. - Będziesz mógł to zakończyć, jak i wiele innych, być może
pięknych przygód. - Kolejna zagadka... - pan Ogrodu
popatrzył na niego i uśmiechnął się krzywo. - Niech pan mówi
dalej. - Na początku powiedziałem ci, że otrzymasz
możliwość odpowiedzi na nurtujące cię pytania. Nadchodzi ta chwila. -
Czy dowiem się więc, dlaczego tu jestem? - A co chciałbyś
usłyszeć? - Nie rozumiem? - Ależ rozumiesz... - Myślę, że
zostałem tu sprowadzony siłą... - Siłą czego lub kogo? - Myślałem,
że otrzymam na to pytanie odpowiedź. - Niektórzy by powiedzieli, że
przywiodło cię tu przeznaczenie. Inni uznaliby to za zbieg okoliczności.
Jeszcze inni znaleźliby naukowe wyjaśnienie. - Więc jaka jest prawdziwa
przyczyna mojej tu obecności? - A w co wierzysz? - To nie ma nic do
rzeczy! - Mylisz się... Myślisz, że coś się stało tak, a nie inaczej,
bo wierzysz że tak właśnie jest. - Pokrętna odpowiedź. - odparł
cynicznie. - Pytam więc raz jeszcze: w co wierzysz? - Może
przestaniemy się już bawić słowami. Niech pan powie, jak było. -
Chcesz wiedzieć? Na pewno? - Oczywiście! - prychnął Jan. - Chodźmy
więc. Pan Ogrodu ruszył prędko i pasażer ledwo za nim nadążał. Szybko
przechodzili przez kolejne części ogrodu. Jan nie miał czasu dokładnie ich
obejrzeć, więc tylko przez okamgnienie widział cuda umieszczone na skrawku
tej niezwykłej, magicznej wręcz krainy. Wielkie drzewa, które ujrzał, gdy
pierwszy raz się tu przebudził miały mnogość odmian. Jedne były większe a
bardziej rozłożystych koronach, inne przyozdabiały wąskie, postrzępione na
brzegach liście, niektóre wreszcie przez swą wielkość przywodziły na myśl
olbrzymów, uśpionych jakąś magiczną mocą dawno temu. Między drzewami
hasały stworzonka przypominające skrzyżowanie wiewiórki z lotokotem. Co
jakiś czas któreś z nich przystawało by przyjrzeć się Janowi, a on czuł
się tym dziwnie speszony. Wyszli z lasu i szli przez zasłaną kwiatami
łąkę. Po niebie, prócz chmur, krążyły ptaki. Ich pióra tak odbijały
promienie słoneczne, że niewprawne oko mogłoby je wziąć za jakieś
drogocenne kamienie, które ktoś powiesił na niewidzialnych hakach tam,
wysoko w górze. Jan patrzył w górę, a tymczasem pod jego nogami również
tętniło życie. Armie mrówek maszerowały do swoich mrowisk, a przy okazji
wypłaszały innych mieszkańców łąki. Świerszcze pomykały między trawami.
Gdzieniegdzie pszczoły zbierały nektar. A oni szli dalej. Przeszli przez
mały mostek nad strumykiem i powoli pięli się na szczyt kolejnego wzgórza.
Ponieważ zbocze było strome, pasażer nieźle się natrudził, nim dotarł na
szczyt. Czekał tam już na niego Pan Ogrodu. Rozglądając się, Jan
zrozumiał, że szczyt wzgórza jest płaski. Zupełnie jakby ktoś kiedyś ściął
je ogromnym nożem lub siekierą. Pod nogami dało się wyczuć bruk. Cała
płaska przestrzeń była wybrukowana. Nie było tu drzew. Niczego tu nie
było, oprócz małej kapliczki po środku. Nie była to żadna szczególna
budowla. Ot, kilka starannie zbitych desek, przedtem wyheblowanych. Nie
były niczym przyozdobione. Żadnych ornamentów, rzeźbień. Mimo tej pozornej
zwyczajności, wyczuwało się podniosłość tego miejsca. Wszystko było
starannie wysprzątane, zamiecione. Przede wszystkim jednak ten mały
budyneczek bił jakimś światłem. Nie uchwytywał go wzrok, lecz serce. To
niesamowite uczucie tak zawładnęło Janem, że chciał paść na kolana.
Światłość wzmagała się, przenikając serce i duszę, zaglądając w
najciemniejsze zakamarki umysłu i obnażając wszystkie zdarzenia, jakie
znała pamięć ludzka. - Chciałeś wiedzieć. Chodź. Pasażer
przezwyciężył(choć z niemałym trudem) uczucie wszechogarniającego spokoju
i podniósł się. Nogi jednak odmawiały mu posłuszeństwa. Poczuł wtedy silną
rękę, która go uniosła. - Wesprzyj się na mnie. Teraz wiesz, jak działa
Nieskończona Wiedza. Wiesz, jak działa na śmiertelnika. - Chodźmy. -
wysapał, nie mogąc złapać oddechu. Szli w stronę kapliczki, lecz w
miarę zbliżania się, pasażer słabł tak, że końcu Pan Ogrodu wziął go na
ręce. Pasażer zdziwił się, z jaką lekkością mu to przyszło. Wszak Jan był
wysokim, postawnym mężczyzną. Przestał sobie jednak zaprzątać tym głowę,
gdyż Światłość pożerała go w całości. Im byli bliżej, tym gorzej Jan
widział i słyszał. Zaczął się szarpać i krzyczeć. - Pomocy! Topię się!
Ratunkuuuuuu! - Spokojnie. Już niedaleko. - odpowiadał mu spokojny
głos. Przeżywał męki. Nie mógł już tego znieść. Tracił przytomność i
wracał do niej po sekundzie. Tonął i wznosił się. Wtem wszystko ucichło.
Wciąż niewiele widział i słyszał, ale czuł się na tyle pewnie, że po kilku
próbach udało mu się wstać. Jak przez mgłę dostrzegał dwie postaci, które
cicho rozmawiały. Jedną z nich był Pan Ogrodu. Drugiej osoby Jan nie znał.
Ból ustawał, i pasażer widział teraz wyraźnie i dobrze słyszał. Nadstawił
ucha, by dowiedzieć się, co mówili. - Witaj... bracie. - rzekł Pan
Ogrodu. - Dawno ciebie nie widziałem. Co tu robisz? - Sprowadza mnie
ważna sprawa... - I ten człowiek, który tam stoi, jest do niej kluczem?
- Jak zawsze jesteś ironiczny... - Taka jest ma rola. - Musimy
się zjednoczyć. - Po co? - Zapytał tamtem oschle. - Ten człowiek
jest Piątym... - Dlaczego zawsze muszę płacić za twe błędy? - Bo
jesteś po części mną, a ja jestem po części tobą. - No tak. Stara
gadka. - On musi się dowiedzieć. - Przecież ludzie od początku byli
skazani na zagładę... - Ale musimy wykonać całość planu... - Dobrze
już dobrze. Zróbmy to, bo i tak nie dasz mi spokoju. - Łączmy się więc!
- krzyknął. Dwóch braci chwyciło się za ręce a w miejscu, gdzie przed
momentem stali pasażer widział teraz czarną otchłań. Była ciemniejsza niż
najciemniejsza noc. Pulsowała miarowo. Wtedy obok niej buchnął jasny
płomień, tak jasny, że Jan był zmuszony zamknąć na moment oczy. Gdy
ponownie je otworzył, zamarł z wrażenia. Stała przed nim jedna osoba.
Odziana była w zbroję, która na jednym krańcu była czarna, na drugim
biała. W samym jej środku biel i czerń zlewały się tworząc szary kolor.
Tak jak czerń pochłaniała a biel raziła, tak szarość pilnowała, by
zachować je w równowadze. Postać ,.cały czas się formowała, zmieniał a
kształt, ale zbroja niezmieniona okrywała jej ciało. Pasażer przypatrywał
się zauroczony. Wtedy usłyszał wezwanie. - Zbliż się człowieku. Zbliż
się Piąty Jeźdżce. - głęboki, spokojny głos omiatał wszystko wokół. Jan
podszedł chwiejnym krokiem. - Przyszedłeś, by poznać prawdę, czy
tak? - Tak... - wyszeptał pasażer, a głos uwiązł mu w gardle. -
Mówiłeś, że trafiłeś tu wbrew swej woli. Jak więc ona brzmi? - Ja tak
mówiłem? - spytał sam siebie po cichu, a potem już głośno mówił - to
nieistotne, jak ona brzmi. Mam wykonać powierzone mi zadanie. - A jak
brzmi jego treść? - Mam wykonać wejście przez tunel a potem... - Jan
opowiedział całą historię. Dopiero gdy skończył, zdał sobie sprawę, że
wszystko co powiedział, miało być tajne. - Tak brzmi zadanie. Ich
zadanie. - Ich...? - Twoje jest inne. Dużo ważniejsze, niż
tamto! - ? - Jan tylko wpatrywał się ze zdumieniem w tajemniczą postać,
która nadal nie przybrała określonego wyglądu. - Znam twoje zadanie.
Będziesz niósł nowinę. - Nowinę? - Pamiętasz, co ci powiedziano o
skrzyni pod twoim fotelem? - Chy-Chyba t-tak. - jąkał się, starając
sobie przypomnieć, co mu o niej mówiono - nie mogę jej otwierać bez
potrzeby. - A czy wiesz, jaka to potrzeba? Miałeś ostatecznie otworzyć
bramy. - Jakie bramy? - Bramy podróży. Regulują przepływ tego, co w
nazywacie czasem. - A co ma z tym wspólnego skrzynia? - Jest w niej
bomba, która dokonałaby wszystkiego. - Bomba?! - Zdziwiony?
Możliwe! - Ale co się miało ze mną stać? - Miałeś zginąć, jako
jedyny świadek wszystkiego. Jednak nie wiedzieli o mnie. Jestem
strażnikiem. Każda brama ma strażnika. Ta również. - Więc co się teraz
stanie? - Kara! Ukarzę ludzkość za chciwość! - Kara? - Ty się
wiążesz z tą karą. Dam ci teraz wybór. Możesz chcieć dalej wykonać
zadanie, lub zapobiec mu. - Nie chcę go wykonać! - To za mało. Jeśli
tylko go nie wykonasz, wyślą kogoś innego. - Ale co ja mogę na to
poradzić? - Karą jest śmierć! Użyj tej bomby! - Czy mówisz, że...? -
głos mu się załamał. - Tak, bomba posłuży do zniszczenia Ziemi! Być
może. - To niemożliwe! Nie zabiję ich! - Ale nie mówię, że ty ich
zabijesz. Niesiesz nowinę, reszta dzieje się bez twojego udziału... -
Przecież oni sami się nie zabiją! - Może tak, a może nie... - Ja,
ja nie chcę... nie mogę... - zaczął się cofać w stronę wyjścia. - To
nie od ciebie zależy. Już nie. - Przecież ja nic nie zrobiłem! -
wykrzyknął to. Nagle ogarnęła go ciemność.
Ocknął się w swym statku. Siedział
trzymając drążek w dłoni. Przez moment dochodził do siebie. Coś mu jednak
przeszkadzało. Po głowie krążyło słowo "Kara". ...to już nie od ciebie
zależy... a czy kiedyś zależało? - Pytał sam siebie z goryczą. Wciąż
jednak mam bombę. - Spojrzał pod siedzenie. Potem na radar. Leciał na
Ziemię. Miał wykonać zadanie. Dlaczego ja? Pytał siebie? Nikt jednak nie
chciał mu odpowiedzieć. Tam, na Ziemi wciąż są ludzie, których kocham...
Czy mogę jeszcze coś dla nich zrobić? Muszę! Nie poddam się! Nawet jeśli
sam zginę... Zginę? Co to da? Nadzieję? "Nigdy nie schodź z raz obranej
drogi..." A jeśli ta droga była zła? Zawsze chciałem lecieć do gwiazd. Czy
jednak pamiętałem o innych? Uganiałem się za swoimi marzeniami... Sam...
Dam im jeszcze jedną szansę. - To mówiąc, wziął do ręki radio. -
Zgłasza się Jan Starzyński do CKLM, odbiór. - Starzyński? Co ty tu
robisz? Masz rozkazy, by... zaraz, przeszedłeś przez tunel? - O ten
jeden raz za dużo... - Jak... Co... Wracaj na Ziemię. Nie wykonałeś
rozkazu! Staniesz przed sądem. - Słuchają mnie tłumy? - Tak!
Przyniosłeś nam wstyd! - Czy wszyscy mnie słuchają? - Przecież
wiesz, że podłączyliśmy radio do światowej sieci. Teraz wszyscy słyszą, że
jesteś... - Przerwał mu Jan. - Mieszkańcy Ziemi! Dam wam jeszcze jedną
szansę! Uznacie mnie za szaleńca, ale oni wysłali mnie na śmierć. Miałem
tylko coś dla nich otworzyć... Ot, byłem kluczykiem. Wiem, że póki co, nie
mają drugiej bomby! Jeśli zniszczę tą, będziecie mieli kilka lat, by ich
powstrzymać! Raz zrobię coś dla innych! Żegnajcie! Słyszał, jak ktoś
coś gorączkowo krzyczał przez radio, ale nie przejmował się tym. Chwycił
drążek i zawrócił statek. W chwilę później włączył hipernapęd. Po chwili
Ilfirin rozbłysnął i spłonął, a ludzie dostali jeszcze jedną szansę.
Jednak mogłem coś zrobić. - Wyszeptał i spłonął wraz ze swym
statkiem... Upragniony przez wielu KONIEC
Od Autora: W chwili, gdy to
piszę, jest koniec września. Jednak gdy Wy to czytacie (ktokolwiek?),
święta są już za pasem. Z tej okazji CHCIAŁBYM WAM ŻYCZYĆ WESOŁYCH ŚWIĄT!
Nie zapomnijcie o nikim, złóźcie życzenia, komu się tylko da! Nawet
przechodniom na ulicy! To nic, że będą się wam dziwnie przyglądać. I tak
stwierdzą, że: "To bardzo miły wariat!". Czasami trudno o lepszy
komplement! Do zobaczenia!
Przygotował: Szalony Traktorzysta
<szalonytraktorzysta@poczta.onet.pl>
|