Siedział przy drodze i palił fajkę.
Kolejne kółka dymu spokojnie się wznosiły, by po chwili zniknąć
ulegając powietrzu. Dzień był piękny, słońce przygrzewało,
ptaki świergotały, trawa zieleniła się, a łąki pokrywało nieprzebrane
morze kwiatów wszelkiej maści. Czas płynął powoli, bardzo
leniwie. Nikomu się nigdzie nie spieszyło, na wszystko był
czas i...
-Śliczna bajka-przerwał wędrowiec
-Żadna bajka! - żachnął się bajarz - To prawda! Stare to dzieje,
w legendach już tylko przetrwały, wszakże nie można zwać ich
kłamstwem!
-Gadanie! - odparował tamten - Mamy teraz poważniejsze problemy.
Nasze państwo pogrąża się w chaosie. Panuje anarchia, wrogowie
zbierają się na granicach! Mężnych ludzi nam teraz potrzeba,
nie są nam natomiast potrzebni tacy, co tylko gadać potrafią!
-Nie lekceważ potęgi legend! Niezależnie, czy w nie wierzysz,
czy nie, kryją w sobie wiele prawdy, a częstokroć twórcy ich
mądrość wielką tchnęli w swe dzieła.
-A ty dalej swoje staruchu! Idź precz! - syknął tamten nie
panując już nad sobą, a lewą ręką sięgnął po miecz
-Głupiś jest, bo mięśniami myślisz miast głową, więc niech
mój miecz przemówi - z nagłą mocą zagrzmiał bajarz i urósł
nagle w oczach zgromadzonych w karczmie, a w ręku jego błyszczał
miecz o długiej, smukłej klindze. Jeden błysk i stół, przy
którym toczyła się dyskusja pękł pod uderzeniem miecza. Całość
wydarzyła się w tak krótkim czasie, że ciżba w karczmie nie
mogła nic powiedzieć(nikt nie miał dość odwagi)tylko rozdziawiając
gęby patrzyła z respektem to na miecz, to na resztki stołu
to znów na starszego jegomościa, który teraz znów był tym
samym starym, zgarbionym bajarzem z długą, siwą brodą. Milczenie
przedłużało się tak bardzo, że nieznośną ciszę przerwał nareszcie
"jej główny sprawca", siadając przy sąsiednim stole zaczął
bowiem jakby nic się nie stało pić piwo, które dawno już nie
było ciepłe. Inni musieli więc uznać przedstawienie za zakończone.
Po chwili znów było gwarno i tylko wędrowiec, którego odzywka
była powodem sprzeczki wymknął się po cichu.
-Nie musiałeś być taki ostry.-rzekł zakapturzony jegomość
siedzący obok bajarza
-Tak, wiem. Czasem jednak ludzie zachowują się jak bydło i
siłą trzeba ich przywracać rozumowi. - odrzekł bajarz
-Ludzie mają swoje problemy i trzeba ich zrozumieć
-To już nieważne. My mamy swoje zadanie. Czas już chyba ruszać.
-Tak - powiedział tamten jednocześnie wpatrując się w okno,
za którym szalała zamieć - teraz jest dobry moment, zawieja
taka, że nikt nas nie wypatrzy. Ruszajmy natychmiast.
-Dobrze - z tymi słowami podnieśli się i bez zwracania na
siebie uwagi wyszli na zewnątrz, a powitał ich śnieg, wiatr
i ciemność. Wsiedli na konie i ruszyli. Mrok prędko ukrył
ich przed wzrokiem wszystkich ciekawskich. No, prawie wszystkich.
Droga, przy której leżała karczma wiodła przez góry i dalej
na wschód równinami Zapomnianych Krain. Oni jednak mieli inne
plany. Pierwsze trzy dni podążali traktem wiodącym w góry,
potem jednak skręcili na północ. Zawieje nie ustawały-ledwie
przechodziła jedna, nadchodziła kolejna. Oni jednak jakby
nie zwracali na to uwagi, cały czas poruszając się bardzo
szybko. Zatrzymywali się na krótko. Nie palili ognisk, by
nie mogły ich dostrzec niepowołane oczy. Tak mijał tydzień
za tygodniem, a oni brnęli coraz bardziej na północ. Za nimi
cały ten czas brnął ktoś trzeci...
Wreszcie w piątym tygodniu dotarli do granicy lądu. Dalej
było już tylko bezkresne połacie lodu.
|