Wszechświat; bezkresna przestrzeń usiana miliardami istnień,
jednych wielkich jak gwiazdy, innych nie większych niż kilka
atomów. Każde inne, niepowtarzalne, jedyne...
Tam, gdzie wszystko ma swój początek
Wydawać by się mogło, że cały ten bezmiar nie ma początku
ani końca, tak w czasie jak i w przestrzeni. Istnieje jednak
jego centrum. Jest nim wszechwładna istota, wiecznie ta sama i
niezmienna. Różne są jej imiona: Stworzyciel, Król
wszystkiego, Największy, Absolut...
Od zawsze dobra, twórcza i wszechmocna. Czy jednak "od
zawsze" oznacza "na zawsze"?
Trwanie nie jest synonimem niezmienności. Nikt nie wie, czy to
dobrze, czy źle. A co będzie gdy zniknie Absolut albo inaczej,
gdy po raz pierwszy zmieni się, choćby w najmniejszym stopniu?
Zniszczenie i śmierć, czy tylko kolejny etap nieustającego kręgu
życia? A może jest to równoznaczne?
Trzecia planeta od...
Kiedyś, dawno temu istniała mała planeta okrążająca jedną
z miliardów gwiazd, w jednej z równie wielu galaktyk wszechświata.
Żyło na niej plemię ludzkie; małe, dwunożne nieporadne
stworzenia, jedne z wielu... Przez miliony lat ziemskich plemię
to rozwijało się, urastało w potęgę. Aż pewnego dnia,
przekonane o swej mocy podjęło próbę zapanowania nad Wszechświatem,
a raczej maleńką jego częścią zwaną Drogą Mleczną.
Kolonizacja - oto cel.
Na początku wszystko szło gładko, możnaby rzec - "jak po
maśle". Układ słoneczny szybko stał sie za mały.
Merkury, Wenus, Mars, Jowisz... Wszystkie je skolonizowano.
Ludzie prędko nań się osiedlili, przystosowali się do nowych
warunków. Wszak to w tym tkwiła ich siła, w możliwości
przystosowania się do bardzo różnych waunków. Według
datowania ziemskiego chronologia zdarzeń wyglądała tak:
2.000.000 lat pC - pierwsi ludzie
.
.
.
10.000 lat pC - Homo Sapiens
.
.
.
1969 n.e. - człowiek ląduje na satelicie ziemskim Księżycu
2024 n.e. - pierwszy człowiek nawiedza Marsa
2097 n.e. - pierwszy statek z silnikiem fotonowym, pozwalający
podróżować z 1/2 prędkości światła
2112 n.e. - Pluton zdobyty
2147 n.e. - odkrycie tzw, "Robaczych dziur" czyli
tuneli łączących odległe "miejsca materii"
2150 n.e. - gwiazda Rigel zdobyta - granice galaktyki są już
blisko
Tutaj zaczyna się niniejsza historia. Owego 2112 roku człowiek,
jak mu się zdawało, sięgnął gwiazd. Spełnił jedno ze
swoich marzeń. Jednak "apetyt rośnie w miarę jedzenia"
- jak mówi stare porzekadło. Tak było i tym razem. Zamarzyło
się ludziom dotarcie najpierw do pierwszej, najbliższej im
gwiazdy, potem do krańców galaktyki i tak błędne koło zostało
puszczone w ruch.Ktoś jednak mógł to powstrzymać. Jeden człowiek
- marzyciel.
Wróćmy do roku 2150...
Chapter 1
Jan był spokojny, wszystko musiało się udać. Już w myślach
przemierzał jałowe tereny odległych planet, gdy z marzeń
wyrwał go głos, który odezwał się w głośniku:
-szzzzz-Tu CKLM. Odbiór-szzzzz
-Zgłasza się kapitan Jan Starzyński.Odbiór
-szzzzz-Start za pół minuty. Proszę włożyć hełm antyprzeciążeniowy
i przekręcić dżwigienkę.Odbiór-szzzzz
-..........Gotowe.Odbiór.
-Zaczynam odliczanie 10...9...8...7...6...5...4...3...2...1...0
W tym momencie nastąpił błysk. Silnik zaczął pracować.
"Ilfirin" ruszył i począł powoli wznosić się.
Niczym lokomotywa sprzed wieków, bardzo powoli nabierał prędkości.
Tak było zaplanowane, by nagłe przyspieszenie nie zabiło pasażera,
jak określano Jana. Od dziecka to było jego największe
marzenie - polecieć do gwiazd. Nie tylko on o tym marzył zresztą.
To marzenie wielu ludzi żyjących na przeciągu bardzo wielu lat.
Tak zostali stworzeni, że choć ich domem była Ziemia,
nieustannie i z utęsknieniem spoglądali ku gwiazdom, tak jak często
człowiek z gór z dziwną melancholią przypatruje się morzu.
Tak właśnie myślał Jan i dla tej myśli poświęcił lata
wytrwałej pracy i morderczych, nie mających końca ćwiczeń.
Czego szukał w gwiazdach? Sam nie wiedział. Chciał tylko dotknąć
swojego marzenia, znaleźć odpowiedź, czemu jest oraz co się
stanie, gdy się ziści. Tylko tyle. Tak więc wznosił się
teraz ku niemu w swym "Nieśmiertelnym" - Ilfirin.
Nazwał tak ten statek na własny użytek, bo nie podoboła mu się
jego fabryczna nazwa "pojazd intergalaktyczny o napędzie
fotonowym nr serii sdf321456". Zbyt sucha i mechaniczna to
nazwa dla jego marzycielskiej duszy. Dlatego właśnie nazwał go
nieśmiertelnym. Imię wzięło się z książki jakiegoś
angielskiego pisarza, który wymyślał własne języki na użytek
swoich powieści. I tak Jan Starzyński ruszył ku gwieździe
Rigel.Musiał się przygotować na skok podprzestrzenny, bo choć
silnik jego statku mógł rozpędzić ów statek do prędkości
300.000 km\s, to odległość od celu była tak wielka, że bez
owego skoku, kosmonauta zmierzałby tam ok.250 lat ziemskich.
Dlatego właśnie człowiek nie poleciał tak daleko od razu po
wynalezieniu silnika fotonowego w 2097, a przygotowania rozpoczęto
dopiero w roku 2148, po odkryciu dziur w przestrzeni. Darujemy
tutaj sobie obliczenia, jakimi raczyli się fizycy owych czasów
wyliczając położenie owych dziur. O jednym należy tylko
wspomnieć - wg tych obliczeń jedna taka dziura znajdowała się
między Ziemią a Marsem, a koniec tego tunelu znajdować się
miał rok drogi od Rigel. Tyle o dziurach w przestrzeni. Jana
obchodziły one tylko o tyle, o ile miały mu skrócić podróż
o setki lat. Siedział teraz w fotelu zapięty pasami. Wskaźniki
na tablicy rozdzielczej statku stale informowały o wszystkich
parametrach lotu. Tak upłynęła pierwsza doba lotu. Norma snu
wynosiła 8 godzin, tak więc pasażer odpoczywał dosyć długo.
Gdy się zbudził, do podróży podprzestrzennej zostały mu 2
godziny. Miał zaplanowane bardzo wiele zajęć, więc od razu
zabrał się do pracy. Najpierw miał zameldować się w CKLM (Centrum
Kontroli Lotów Międzyplanetarnych), tak więc wziął do ręki
słuchawkę nadajnika i nadał sygnał:
-Tu Jan Starzyński do CKLM.Odbiór.
-Tu CKLM. Jak się spało?
-Dobrze, tzn. chyba dobrze.
-Co to znaczy "chyba"?
-To znaczy że miałem koszmary. A właściwie nie wiem czy to były
koszmary. Po prostu bardzo dziwne sny.To były jakby wizje... A
zresztą, nie będę was zanudzał.
-Weź tabletki w zielonym opakowaniu. Pomagają na koszmary.
-W tej chwili to mi nie w głowie brać tabletki. Co mam teraz
robić?
-Wykonaj procedurę od punktu a do g i czekaj.
-Dobrze.
Owa procedura to po prostu standardowe czynności przygotowujące
do przejścia przez tunel, o ile można je nazwać standardowymi,
biorąc pod uwagę, że pasażer był pierwszym człowiekiem
odbywającym taką podróż. Oczywiście wszystko było wcześniej
wyliczone i sprawdzone, ale praktyka zaczynała się w tej chwili.
Wracając do opowieści: wykonanie wyżej wspomnianych "punktów
a do g" zajęło kapitanowi około piętnastu minut. Po tym
czasie ponownie zameldował się w CKLM.
-Gotowe.
-Dobrze. Teraz zajrzyj pod swój fotel. Powinieneś znaleźć tam
skrzynię.
-Tak, rzeczywiście.Jest tu.
-To twój zestaw przetrwania na wypadek gdyby coś się nie
powiodło. Zawiera podstawowe lekarstwa, broń, dłuto laserowe.
Jest tam też nadajnik wysyłający bardzo silne fale radiowe. Jeśli
go użyjesz, po 250 latach dowiemy się, co ci się stało.
-Czyli już założyliście, że idę na straty?
-Paliwa masz dość na podróż w obie strony plus rezerwa. Nikt
jednak nie wie, co może się zdarzyć.
-Rozumiem. Czy coś jeszcze znajduje się w tej skrzyni?
-Owszem, skondensowane pożywienie - przy oszczędnym
gospodarowaniu wystarczy nawet na 80 tygodni. Pamiętaj jednak,
że skrzynia ta jest twoim zapasem awaryjnym. Jeśli nie będzie
potrzeby, nie wolno ci jej otwierać. Zrozumiano?
-Tak jest, chociaż nie rozumiem tego zakazu.
-Wystarczy żebyś go przestrzegał.
-Czyli w normalnych okolicznościach mam korzystać z zapasów w
ładowni?
-Tak.
-Zrozumiałem. Co mam robić teraz?
-Wykonaj punkty h-u
To zajęło Janowi grubo ponad godzinę. Punkt u był
przedostatnim punktem całej procedury. Ostatnim miało być wejście
do tunelu. Do tego momentu miał jeszcze parę minut. Był to
czas przewidziany na ostatnie połączenie się z CKLM.
-Tu pasażer.Odbiór
-Zgłasza się CKLM.Do podróży zostało 10 minut. Sprawdź, czy
wszystko zostało prawidłowo przygotowane. To nasze ostatnie
łączenie. Jedyne czego mogę panu życzyć to bezpiecznego
powrotu.
Będziemy wyczekiwać na odpowiedzi. Do zobaczenia. Wyłączam się.
Tak zakończyła się odprawa. Jan został sam na sam ze sobą i
swoimi myślami. A tak, misja. To był jego priorytet w tej
chwili. Uważnie jeszcze raz sprawdził wszystkie wskaźniki.
Teraz miał nastąpić kluczowy moment projektu. Zgodnie z
obliczeniami po wejściu do tunelu wszystko prócz światła miało
pozostawać tam na zawsze. Tak więc teraz miało się okazać,
ile wart był układ napędowy Ilfirina. Pasażer wychylił
maksymalnie manetkę. Statek począł szybko przyspieszać. Wkrótce
osiągnął połowę prędkości światła. Wtedy, jak później
przypuszczano, coś poszło nie tak. Jan ujrzał przed sobą
jakby dziurę w i tak już czarnej przestrzeni. "Za wcześnie"
- pomyślał z przerażeniem. Rzucił się na tył statku, chcąc
włączyć dodatkowe hamulce. Nagle ogarnęło go znużenie.
Statek wydał mu się nieprzebytą przestrzenią, a on jakby podświadomie
wiedział, że tej przestrzeni nie uda mu się pokonać. Ostatnim
wysiłkiem woli rzucił się ku dźwigni hamulców. W tym
momencie ogarnęła go ciemność i nic już nie widział. Był
jednak przytomny, jak sądził. Słyszał swój oddech i kołatanie
swego serca. Tyle że nic nie mógł dostrzec. Zupełnie, jakby
ktoś wcisnął mu w oczy ciemność. "Nuże, muszę dostać
się do kokpitu" - mruknął sam do siebie. Ruszył więc na
czworakach po omacku. Zrazu wydało mu się, że jego statek
bardzo się zmienił. Nie czuł już pod dłoniami twardego,
zimnego metalu, lecz jakby miękki, aksamitny materiał. Zdało
mu się to dziwne, aczkolwiek przupuszczał, że to omamy
dotykowe. Gdy tak myślał, niespodziewanie dobiegł go głos:
-Czego się boisz, otwórz oczy!
Zostało to wypowiedziane takim tonem, że Jan od razu spełnił
życzenie ,wszak brzmiące bardziej jak rozkaz.
Jego oczom ukazał się wielki las. Po koronach drzew tańczyły
promienie Słońca. On sam leżał na ogromnym łożu. Zajmował
ledwie jego skrawek. Przetarł oczy będąc pewny, że to jakieś
miłe jego duszy halucynacje. Nic to jednak nie pomogło. No, może
inaczej, pomogło inaczej niż się spodziewał, bo owo, w jego
przekonaniu, złudzenie jeszcze bardziej wypiękniało. Chcąc
nie chcąc leżał pośród drzew. Dzień był jasny, przez liście
przebijało się słońce, mile grzejąc twarz pasażera. I już
gotów był przysiąc, że cała misja, podróż, nieudane wejście
do tunelu- że to wszystko nigdy nie miało miejsca. Chciał to
zrobić. Owa dziwna kraina tak szybko go urzekła, że całe piękno,
jakie znał do tej chwili zblakło i przygasło. Teraz widział
już wyraźnie, że drzewa wybujały niezwykle wysoko, a ich rozłożyste
korony bez wysiłku utrzymywały wiele ptasich gniazd. Właściciele
tych podniebnych mieszkanek byli żywo zajęci śpiewem, jakby
witając przybysza, któremu piękno owej krainy zaparło dech w
piersiach.
-Ładnie tu, nieprawdaż? - wyrwał go z zadumy ów głos, który
niedawno jeszcze rozkazem wymusił nań otwarcie oczu.
-Wielce piękny jest pański ogród. Nie potrafię wprost wysłowić
tego, co czuję na jego widok.-Odpowiedział, zupełnie się
dziwiąc swojemu nieskrępowaniu.
-Tak, bardzo lubię tutaj przebywać. Ty także zapewne polubisz.
-Ale moja misja...-nagle wszystko sobie przypomniałem. Gdzie ja
właściwie jestem?
-No właśnie. Czy nie tutaj chciałeś się znaleźć? A może
miało to być gdzie indziej i kiedy indziej? Nie ma znaczenia
gdzie jesteś. Ważne, czy tu chciałeś się znaleźć?
-Jak to? Przecież nie jestem tu za sprawą moich uczynków. Właściwie
co się stało przy tunelu? Zdało mi się, że otacza mnie otchłań,
a ja się w niej coraz bardziej zagłębiam.
-No więc jesteś. Dokonałeś wyboru. Chciałeś się tu znaleźć.
Sam to właśnie powiedziałeś!
-Przecież nic takiego nie mówiłem. Dlaczego bawi się pan ze
mną w jakieś gierki słowne? Proszę spróbować mnie zrozumieć!
Ja mam misję nie cierpiącą zwłoki i jeśli się nie pospieszę,
to CKLM wyśle za mną misję poszukiwawczą. Jeśli nie znajdą
mnie...
-To znaczy, że cię tam nie będzie? A może, że umarłeś? A
gdybym ci powiedział, że cię tam nie było, bo tego nie chciałeś.
Od początku swojej misji miałeś przecież wątpliwości!
"Co mnie spotka? Co tam zastanę?" - nieustannie zadawałeś
sobie takie pytania. Będziesz mógł na nie odpowiedzieć. Dam
ci tę możliwość.
-Znaczy wie pan coś o misji. To ścisła tajemnica państwowa i
mam prawo pana aresztować pod zarzutem jej ujawnienia.
-Ha, masz prawo. Tak, może i masz. Ja wiem jednak znacznie więcej,
znam więcej tajemnic niż tylko te z twojego świata. Co ty na
to?
-"Z mojego świata"? Czy to znaczy, że są jeszcze
jakieś inne światy?
-Znowu zadajesz pytania, na które znasz odpowiedzi.
-Czy to znaczy "tak"?
-Choć, pokażę ci więcej miejsc równie pięknych jak to.
-A co z moim pytaniem?
-Tak, mówię ci, inne moje krainy również ci się spodobają.
Nic więcej nie udało mu się tego dnia wydusić z Tego Kogoś.
Przez cały czas, gdy rozmawiali, Jan starał się usilnie
uprzytomnić sobie, jak Ten Ktoś wygląda, jednak nie mógł
tego uczynić. Zupełnie jakby widział całą tęczę, a nie mógł
nazwać ani jednego koloru. Nie mając innego wyjścia, poszedł
za nieznajomym. Wyszli z lasu, a oczom pasażera ukazał się nie
mający końca kraj. Stali teraz na wzgórzu, a daleko w dolinie
szumiały ogromne wodospady, okrywające delikatną mgiełką całą
okolicę. Dalej rozciągała się rozległa równina, a po niej
biegły stada wielkich zwierząt, których podobnie, jak
widzianych wcześniej drzew, nie potrafił nazwać. Z wyglądu
przypominały zebrę, tyle że miały żółte ubarwienie.
No i miały trzy metry wysokości.
-Jak nazywają się te zwierzęta, tam daleko na równinie? -zwrócił
się do Tego Kogoś.
-Właśnie czekają na nazwanie. Słabo się spisujesz. Myślałem,
że szybciej ci pójdzie wymyślenie dla nich imion.-odrzekł.
Te słowa wprawiły Jana w prawdziwe zdumienie. Kim był ten ktoś?
Jakim cudem mógł znać cudze myśli? Tak w zadumie trwał ładnych
parę minut, nie znajdując jednak na nie odpowiedzi, postanowił
więc zrobić to, o co go "proszono" i zabrał się za
obmyślanie imienia dla owych dziwnych stworzeń. "Biegacze"
- pomyślał - "To byłoby dla tych istot dobre imię, bo
biegają naprawdę prędko i z wielką wprawą, acz wypadałoby
uwzględnić również ich kolor oraz rzecz znacznie ważniejszą
- charakter. Z tym zamysłem zwrócił się do nieznajomego.
-Czy nie mógłbym bliżej zapoznać się z tymi zwierzętami? Jeśli
mam je nazwać, muszę wiedzieć, co nazywam.
-Oczywiście. To niezbyt daleko. Chodźmy.
I znów, jak poprzednio, bez słowa ruszyli przed siebie. Janowi
to nie przeszkadzało. Chciał tylko co prędzej zabrać się do
swojej "pracy", bo im więcej myślał o swoim zadaniu,
tym bardziej chciał się z nim zmierzyć. Po niedługim czasie
przemierzali już równinę. Trawa rosła tu tak bujna,że gęsty
zielony dywan zaściełał wielką przestrzeń. W niedalekiej
odległości pławiło się w słońcu małe jeziorko. Najwyraźniej
był to wodopój, bo stały przy nim różne zwierzęta i piły.
Pasażer znów nie mógł się nadziwić, bo oprócz żółtych
czworonogich "przedmiotów jego zainteresowań" były
tam również inne nie znane mu zwierzęta. Jedne małe i krępe,
inne wręcz ogromne, wszystkie ufnie spoglądały Janowi w oczy.
"Widzę, że będę miał tu więcej pracy, niż się
spodziewałem" -pomyślał.
-Mylisz się sądząc, że wszystkie one są bezimienne. Jedno wśród
nich ma już swoje imię. - To rzekłszy gwizdnął lekko, a ze
stadka przy wodopoju wyłoniło się piękne zwierzę, wysokie i
dostojne. Zdało się, że jest białe, lecz mogła to sprawić
światłość, która zeń biła.
-Przecież to niemożliwe! - wykrzyknął nagle pasażer, bo oto
zrozumiał, że zwierze które ogląda jest ni mniej ni więcej,
tylko baśniowym jednorożcem. Ten spojrzał wymownie na człowieka
po czym wydobył się z niego głos piękny i czysty, a zarazem
zrozumiały dla zaskoczonego Jana.
-Nie wierzysz, że mnie widzisz? Jak więc chcesz nazwać innych
ode mnie, gdy nie możesz zaakceptować samego mojego istnienia?
-To nie tak... - wyjąkał zaskoczony i ciągnął dalej - nic już
mnie chyba tutaj nie zdziwi, po prostu od dziecka wbijano mi do głowy,
że jednorożce nie istnieją i...
-I ty w to uwierzyłeś? A jednak przypatrz mi się dobrze, bo
jestem tak prawdziwy, jak tylko potrafisz to sobie wyobrazić.-parsknął.
-Powiedziałem, że od dziecka wbijano mi to głowy, a nie że w
to uwierzyłem. Zachowałem twój obraz głęboko w pamięci,
gdzie nikomu prócz mnie nie wolno zajrzeć. Tam biegałeś po równinach,
wolny i piękny. Przez cały czas wiedziałem, że istniejesz!
-Więc naprawdę nadszedł twój czas. ON nigdy się nie myli.
Wiedz, że odtąd będę ci dozgonnym przyjacielem i jeśli będzie
trzeba, poniosę cię na swym grzbiecie.
-Wielce mnie raduje sama twoja obecność lecz nie śmiałbym
nigdy cię dosiąść.
-Więc wiele jest jeszcze przed tobą nauki. - po tych słowach
zerwał się i prędzej niż wiatr pognał równiną wkrótce
znikając Janowi z oczu. Ten znów pogrążył się w swoich myślach
i trwałby tak bez końca zapewne, gdyby nie wyrwał go z tej
zadumy czyjś delikatny język. Tak, czuł, że coś liże jego dłoń.
W mgnieniu oka obrócił się, nie wiedząc, z czym ma do
czynienia. Jakże się zdziwił, widząc przed sobą owe
trzymetrowe stwory o żółtej maści. "Więc jesteście
bardzo przyjazne" -pomyślał od razu. Wtedy zwierzę jakby
usłyszało jego myśl i wydało z siebie przezabawny dźwięk,
po czym odbiegło na kilka metrów. Nie stało się bynajmniej
nieufne, wręcz odwrotnie! Najzwyczajniej zapraszało swojego
nowego "znajomego" do zabawy. Ten przyjął zaproszenie
i tak rozpoczęły się długie godziny gonitw i skoków, które
to godziny tej dwójce minęły błyskawicznie. W końcu człowiek
odpuścił, nie mając już siły na dalsze igraszki.
-Wygrałeś, poddaję się!- zakrzyknął do zwierzęcia, próbując
złapać oddech. Gdy trochę ochłonął, wiedział już jakie
imię nada tym stworzeniom.
"Tak, to będzie bardzo dobra nazwa"- ucieszył się w
duchu. "Muszę MU obwieścić, że udało mi się to, czego
sobie życzył."
To pomyślawszy począł szukać pana tej krainy, gdyż podczas
zabawy musiał oddalić się od miejsca spotkania z jednorożcem.
Nie wiedział jednak, gdzie ma zacząć, postanowił więc, że
niejako przy okazji pozna trochę to zaczarowane miejsce. Szedł
więc równiną, na której spędził już kilka godzin. Okazało
się, że była ona znacznie większa niż przypuszczał. Szedł
więc przed siebie i tak minął mu czas do wieczora. W końcu
nie mając siły stanął i tak trwał przez moment, zastanawiając
się co począć dalej. Czarne myśli szybko wychodzą z ukrycia,
nie zwracając uwagi na to, w jak czarownym miejscu się ujawniają.
"A może on mnie zostawił?" - odezwał się głos w
duszy Jana. "Nie, nie zostawił cię!" - zaoponował
inny wewnętrzny głos. Tak zmagał się ze sobą jeszcze chwilę.
W końcu postanowił, że wróci drogą, którą przyszedł.
Odnalezienie drogi o zmierzchu okazało się jednak trudnym
zadaniem. W dodatku pasażera ogarnęła nagła, lecz nieodparta
senność. Po krótkich zmaganiach uległ. Położył się na
trawie i zasnął.
Przygotował: Szalony Traktorzysta <szalonytraktorzysta@poczta.onet.pl>