SAGA ŚWIATÓW: CHAPTER 1


Wszechświat; bezkresna przestrzeń usiana miliardami istnień, jednych wielkich jak gwiazdy, innych nie większych niż kilka atomów. Każde inne, niepowtarzalne, jedyne...

Tam, gdzie wszystko ma swój początek

Wydawać by się mogło, że cały ten bezmiar nie ma początku ani końca, tak w czasie jak i w przestrzeni. Istnieje jednak jego centrum. Jest nim wszechwładna istota, wiecznie ta sama i niezmienna. Różne są jej imiona: Stworzyciel, Król wszystkiego, Największy, Absolut...
Od zawsze dobra, twórcza i wszechmocna. Czy jednak "od zawsze" oznacza "na zawsze"?
Trwanie nie jest synonimem niezmienności. Nikt nie wie, czy to dobrze, czy źle. A co będzie gdy zniknie Absolut albo inaczej, gdy po raz pierwszy zmieni się, choćby w najmniejszym stopniu?
Zniszczenie i śmierć, czy tylko kolejny etap nieustającego kręgu życia? A może jest to równoznaczne?

Trzecia planeta od...

Kiedyś, dawno temu istniała mała planeta okrążająca jedną z miliardów gwiazd, w jednej z równie wielu galaktyk wszechświata. Żyło na niej plemię ludzkie; małe, dwunożne nieporadne stworzenia, jedne z wielu... Przez miliony lat ziemskich plemię to rozwijało się, urastało w potęgę. Aż pewnego dnia, przekonane o swej mocy podjęło próbę zapanowania nad Wszechświatem, a raczej maleńką jego częścią zwaną Drogą Mleczną. Kolonizacja - oto cel.
Na początku wszystko szło gładko, możnaby rzec - "jak po maśle". Układ słoneczny szybko stał sie za mały. Merkury, Wenus, Mars, Jowisz... Wszystkie je skolonizowano. Ludzie prędko nań się osiedlili, przystosowali się do nowych warunków. Wszak to w tym tkwiła ich siła, w możliwości przystosowania się do bardzo różnych waunków. Według datowania ziemskiego chronologia zdarzeń wyglądała tak:
2.000.000 lat pC - pierwsi ludzie
.
.
.
10.000 lat pC - Homo Sapiens
.
.
.
1969 n.e. - człowiek ląduje na satelicie ziemskim Księżycu
2024 n.e. - pierwszy człowiek nawiedza Marsa
2097 n.e. - pierwszy statek z silnikiem fotonowym, pozwalający podróżować z 1/2 prędkości światła
2112 n.e. - Pluton zdobyty
2147 n.e. - odkrycie tzw, "Robaczych dziur" czyli tuneli łączących odległe "miejsca materii"
2150 n.e. - gwiazda Rigel zdobyta - granice galaktyki są już blisko

Tutaj zaczyna się niniejsza historia. Owego 2112 roku człowiek, jak mu się zdawało, sięgnął gwiazd. Spełnił jedno ze swoich marzeń. Jednak "apetyt rośnie w miarę jedzenia" - jak mówi stare porzekadło. Tak było i tym razem. Zamarzyło się ludziom dotarcie najpierw do pierwszej, najbliższej im gwiazdy, potem do krańców galaktyki i tak błędne koło zostało puszczone w ruch.Ktoś jednak mógł to powstrzymać. Jeden człowiek - marzyciel.
Wróćmy do roku 2150...

Chapter 1

Jan był spokojny, wszystko musiało się udać. Już w myślach przemierzał jałowe tereny odległych planet, gdy z marzeń wyrwał go głos, który odezwał się w głośniku:
-szzzzz-Tu CKLM. Odbiór-szzzzz
-Zgłasza się kapitan Jan Starzyński.Odbiór
-szzzzz-Start za pół minuty. Proszę włożyć hełm antyprzeciążeniowy i przekręcić dżwigienkę.Odbiór-szzzzz
-..........Gotowe.Odbiór.
-Zaczynam odliczanie 10...9...8...7...6...5...4...3...2...1...0
W tym momencie nastąpił błysk. Silnik zaczął pracować. "Ilfirin" ruszył i począł powoli wznosić się. Niczym lokomotywa sprzed wieków, bardzo powoli nabierał prędkości. Tak było zaplanowane, by nagłe przyspieszenie nie zabiło pasażera, jak określano Jana. Od dziecka to było jego największe marzenie - polecieć do gwiazd. Nie tylko on o tym marzył zresztą. To marzenie wielu ludzi żyjących na przeciągu bardzo wielu lat. Tak zostali stworzeni, że choć ich domem była Ziemia, nieustannie i z utęsknieniem spoglądali ku gwiazdom, tak jak często człowiek z gór z dziwną melancholią przypatruje się morzu. Tak właśnie myślał Jan i dla tej myśli poświęcił lata wytrwałej pracy i morderczych, nie mających końca ćwiczeń. Czego szukał w gwiazdach? Sam nie wiedział. Chciał tylko dotknąć swojego marzenia, znaleźć odpowiedź, czemu jest oraz co się stanie, gdy się ziści. Tylko tyle. Tak więc wznosił się teraz ku niemu w swym "Nieśmiertelnym" - Ilfirin. Nazwał tak ten statek na własny użytek, bo nie podoboła mu się jego fabryczna nazwa "pojazd intergalaktyczny o napędzie fotonowym nr serii sdf321456". Zbyt sucha i mechaniczna to nazwa dla jego marzycielskiej duszy. Dlatego właśnie nazwał go nieśmiertelnym. Imię wzięło się z książki jakiegoś angielskiego pisarza, który wymyślał własne języki na użytek swoich powieści. I tak Jan Starzyński ruszył ku gwieździe Rigel.Musiał się przygotować na skok podprzestrzenny, bo choć silnik jego statku mógł rozpędzić ów statek do prędkości 300.000 km\s, to odległość od celu była tak wielka, że bez owego skoku, kosmonauta zmierzałby tam ok.250 lat ziemskich. Dlatego właśnie człowiek nie poleciał tak daleko od razu po wynalezieniu silnika fotonowego w 2097, a przygotowania rozpoczęto dopiero w roku 2148, po odkryciu dziur w przestrzeni. Darujemy tutaj sobie obliczenia, jakimi raczyli się fizycy owych czasów wyliczając położenie owych dziur. O jednym należy tylko wspomnieć - wg tych obliczeń jedna taka dziura znajdowała się między Ziemią a Marsem, a koniec tego tunelu znajdować się miał rok drogi od Rigel. Tyle o dziurach w przestrzeni. Jana obchodziły one tylko o tyle, o ile miały mu skrócić podróż o setki lat. Siedział teraz w fotelu zapięty pasami. Wskaźniki na tablicy rozdzielczej statku stale informowały o wszystkich parametrach lotu. Tak upłynęła pierwsza doba lotu. Norma snu wynosiła 8 godzin, tak więc pasażer odpoczywał dosyć długo. Gdy się zbudził, do podróży podprzestrzennej zostały mu 2 godziny. Miał zaplanowane bardzo wiele zajęć, więc od razu zabrał się do pracy. Najpierw miał zameldować się w CKLM (Centrum Kontroli Lotów Międzyplanetarnych), tak więc wziął do ręki słuchawkę nadajnika i nadał sygnał:
-Tu Jan Starzyński do CKLM.Odbiór.
-Tu CKLM. Jak się spało?
-Dobrze, tzn. chyba dobrze.
-Co to znaczy "chyba"?
-To znaczy że miałem koszmary. A właściwie nie wiem czy to były koszmary. Po prostu bardzo dziwne sny.To były jakby wizje... A zresztą, nie będę was zanudzał.
-Weź tabletki w zielonym opakowaniu. Pomagają na koszmary.
-W tej chwili to mi nie w głowie brać tabletki. Co mam teraz robić?
-Wykonaj procedurę od punktu a do g i czekaj.
-Dobrze.
Owa procedura to po prostu standardowe czynności przygotowujące do przejścia przez tunel, o ile można je nazwać standardowymi, biorąc pod uwagę, że pasażer był pierwszym człowiekiem odbywającym taką podróż. Oczywiście wszystko było wcześniej wyliczone i sprawdzone, ale praktyka zaczynała się w tej chwili. Wracając do opowieści: wykonanie wyżej wspomnianych "punktów a do g" zajęło kapitanowi około piętnastu minut. Po tym czasie ponownie zameldował się w CKLM.
-Gotowe.
-Dobrze. Teraz zajrzyj pod swój fotel. Powinieneś znaleźć tam skrzynię.
-Tak, rzeczywiście.Jest tu.
-To twój zestaw przetrwania na wypadek gdyby coś się nie powiodło. Zawiera podstawowe lekarstwa, broń, dłuto laserowe. Jest tam też nadajnik wysyłający bardzo silne fale radiowe. Jeśli go użyjesz, po 250 latach dowiemy się, co ci się stało.
-Czyli już założyliście, że idę na straty?
-Paliwa masz dość na podróż w obie strony plus rezerwa. Nikt jednak nie wie, co może się zdarzyć.
-Rozumiem. Czy coś jeszcze znajduje się w tej skrzyni?
-Owszem, skondensowane pożywienie - przy oszczędnym gospodarowaniu wystarczy nawet na 80 tygodni. Pamiętaj jednak, że skrzynia ta jest twoim zapasem awaryjnym. Jeśli nie będzie potrzeby, nie wolno ci jej otwierać. Zrozumiano?
-Tak jest, chociaż nie rozumiem tego zakazu.
-Wystarczy żebyś go przestrzegał.
-Czyli w normalnych okolicznościach mam korzystać z zapasów w ładowni?
-Tak.
-Zrozumiałem. Co mam robić teraz?
-Wykonaj punkty h-u
To zajęło Janowi grubo ponad godzinę. Punkt u był przedostatnim punktem całej procedury. Ostatnim miało być wejście do tunelu. Do tego momentu miał jeszcze parę minut. Był to czas przewidziany na ostatnie połączenie się z CKLM.
-Tu pasażer.Odbiór
-Zgłasza się CKLM.Do podróży zostało 10 minut. Sprawdź, czy wszystko zostało prawidłowo przygotowane. To nasze ostatnie łączenie. Jedyne czego mogę panu życzyć to bezpiecznego powrotu.
Będziemy wyczekiwać na odpowiedzi. Do zobaczenia. Wyłączam się.

Tak zakończyła się odprawa. Jan został sam na sam ze sobą i swoimi myślami. A tak, misja. To był jego priorytet w tej chwili. Uważnie jeszcze raz sprawdził wszystkie wskaźniki. Teraz miał nastąpić kluczowy moment projektu. Zgodnie z obliczeniami po wejściu do tunelu wszystko prócz światła miało pozostawać tam na zawsze. Tak więc teraz miało się okazać, ile wart był układ napędowy Ilfirina. Pasażer wychylił maksymalnie manetkę. Statek począł szybko przyspieszać. Wkrótce osiągnął połowę prędkości światła. Wtedy, jak później przypuszczano, coś poszło nie tak. Jan ujrzał przed sobą jakby dziurę w i tak już czarnej przestrzeni. "Za wcześnie" - pomyślał z przerażeniem. Rzucił się na tył statku, chcąc włączyć dodatkowe hamulce. Nagle ogarnęło go znużenie. Statek wydał mu się nieprzebytą przestrzenią, a on jakby podświadomie wiedział, że tej przestrzeni nie uda mu się pokonać. Ostatnim wysiłkiem woli rzucił się ku dźwigni hamulców. W tym momencie ogarnęła go ciemność i nic już nie widział. Był jednak przytomny, jak sądził. Słyszał swój oddech i kołatanie swego serca. Tyle że nic nie mógł dostrzec. Zupełnie, jakby ktoś wcisnął mu w oczy ciemność. "Nuże, muszę dostać się do kokpitu" - mruknął sam do siebie. Ruszył więc na czworakach po omacku. Zrazu wydało mu się, że jego statek bardzo się zmienił. Nie czuł już pod dłoniami twardego, zimnego metalu, lecz jakby miękki, aksamitny materiał. Zdało mu się to dziwne, aczkolwiek przupuszczał, że to omamy dotykowe. Gdy tak myślał, niespodziewanie dobiegł go głos:
-Czego się boisz, otwórz oczy!
Zostało to wypowiedziane takim tonem, że Jan od razu spełnił życzenie ,wszak brzmiące bardziej jak rozkaz.
Jego oczom ukazał się wielki las. Po koronach drzew tańczyły promienie Słońca. On sam leżał na ogromnym łożu. Zajmował ledwie jego skrawek. Przetarł oczy będąc pewny, że to jakieś miłe jego duszy halucynacje. Nic to jednak nie pomogło. No, może inaczej, pomogło inaczej niż się spodziewał, bo owo, w jego przekonaniu, złudzenie jeszcze bardziej wypiękniało. Chcąc nie chcąc leżał pośród drzew. Dzień był jasny, przez liście przebijało się słońce, mile grzejąc twarz pasażera. I już gotów był przysiąc, że cała misja, podróż, nieudane wejście do tunelu- że to wszystko nigdy nie miało miejsca. Chciał to zrobić. Owa dziwna kraina tak szybko go urzekła, że całe piękno, jakie znał do tej chwili zblakło i przygasło. Teraz widział już wyraźnie, że drzewa wybujały niezwykle wysoko, a ich rozłożyste korony bez wysiłku utrzymywały wiele ptasich gniazd. Właściciele tych podniebnych mieszkanek byli żywo zajęci śpiewem, jakby witając przybysza, któremu piękno owej krainy zaparło dech w piersiach.
-Ładnie tu, nieprawdaż? - wyrwał go z zadumy ów głos, który niedawno jeszcze rozkazem wymusił nań otwarcie oczu.
-Wielce piękny jest pański ogród. Nie potrafię wprost wysłowić tego, co czuję na jego widok.-Odpowiedział, zupełnie się dziwiąc swojemu nieskrępowaniu.
-Tak, bardzo lubię tutaj przebywać. Ty także zapewne polubisz.
-Ale moja misja...-nagle wszystko sobie przypomniałem. Gdzie ja właściwie jestem?
-No właśnie. Czy nie tutaj chciałeś się znaleźć? A może miało to być gdzie indziej i kiedy indziej? Nie ma znaczenia gdzie jesteś. Ważne, czy tu chciałeś się znaleźć?
-Jak to? Przecież nie jestem tu za sprawą moich uczynków. Właściwie co się stało przy tunelu? Zdało mi się, że otacza mnie otchłań, a ja się w niej coraz bardziej zagłębiam.
-No więc jesteś. Dokonałeś wyboru. Chciałeś się tu znaleźć. Sam to właśnie powiedziałeś!
-Przecież nic takiego nie mówiłem. Dlaczego bawi się pan ze mną w jakieś gierki słowne? Proszę spróbować mnie zrozumieć! Ja mam misję nie cierpiącą zwłoki i jeśli się nie pospieszę, to CKLM wyśle za mną misję poszukiwawczą. Jeśli nie znajdą mnie...
-To znaczy, że cię tam nie będzie? A może, że umarłeś? A gdybym ci powiedział, że cię tam nie było, bo tego nie chciałeś. Od początku swojej misji miałeś przecież wątpliwości! "Co mnie spotka? Co tam zastanę?" - nieustannie zadawałeś sobie takie pytania. Będziesz mógł na nie odpowiedzieć. Dam ci tę możliwość.
-Znaczy wie pan coś o misji. To ścisła tajemnica państwowa i mam prawo pana aresztować pod zarzutem jej ujawnienia.
-Ha, masz prawo. Tak, może i masz. Ja wiem jednak znacznie więcej, znam więcej tajemnic niż tylko te z twojego świata. Co ty na to?
-"Z mojego świata"? Czy to znaczy, że są jeszcze jakieś inne światy?
-Znowu zadajesz pytania, na które znasz odpowiedzi.
-Czy to znaczy "tak"?
-Choć, pokażę ci więcej miejsc równie pięknych jak to.
-A co z moim pytaniem?
-Tak, mówię ci, inne moje krainy również ci się spodobają.
Nic więcej nie udało mu się tego dnia wydusić z Tego Kogoś. Przez cały czas, gdy rozmawiali, Jan starał się usilnie uprzytomnić sobie, jak Ten Ktoś wygląda, jednak nie mógł tego uczynić. Zupełnie jakby widział całą tęczę, a nie mógł nazwać ani jednego koloru. Nie mając innego wyjścia, poszedł za nieznajomym. Wyszli z lasu, a oczom pasażera ukazał się nie mający końca kraj. Stali teraz na wzgórzu, a daleko w dolinie szumiały ogromne wodospady, okrywające delikatną mgiełką całą okolicę. Dalej rozciągała się rozległa równina, a po niej biegły stada wielkich zwierząt, których podobnie, jak widzianych wcześniej drzew, nie potrafił nazwać. Z wyglądu przypominały zebrę, tyle że miały żółte ubarwienie.
No i miały trzy metry wysokości.
-Jak nazywają się te zwierzęta, tam daleko na równinie? -zwrócił się do Tego Kogoś.
-Właśnie czekają na nazwanie. Słabo się spisujesz. Myślałem, że szybciej ci pójdzie wymyślenie dla nich imion.-odrzekł.
Te słowa wprawiły Jana w prawdziwe zdumienie. Kim był ten ktoś? Jakim cudem mógł znać cudze myśli? Tak w zadumie trwał ładnych parę minut, nie znajdując jednak na nie odpowiedzi, postanowił więc zrobić to, o co go "proszono" i zabrał się za obmyślanie imienia dla owych dziwnych stworzeń. "Biegacze" - pomyślał - "To byłoby dla tych istot dobre imię, bo biegają naprawdę prędko i z wielką wprawą, acz wypadałoby uwzględnić również ich kolor oraz rzecz znacznie ważniejszą - charakter. Z tym zamysłem zwrócił się do nieznajomego.
-Czy nie mógłbym bliżej zapoznać się z tymi zwierzętami? Jeśli mam je nazwać, muszę wiedzieć, co nazywam.
-Oczywiście. To niezbyt daleko. Chodźmy.
I znów, jak poprzednio, bez słowa ruszyli przed siebie. Janowi to nie przeszkadzało. Chciał tylko co prędzej zabrać się do swojej "pracy", bo im więcej myślał o swoim zadaniu, tym bardziej chciał się z nim zmierzyć. Po niedługim czasie przemierzali już równinę. Trawa rosła tu tak bujna,że gęsty zielony dywan zaściełał wielką przestrzeń. W niedalekiej odległości pławiło się w słońcu małe jeziorko. Najwyraźniej był to wodopój, bo stały przy nim różne zwierzęta i piły. Pasażer znów nie mógł się nadziwić, bo oprócz żółtych czworonogich "przedmiotów jego zainteresowań" były tam również inne nie znane mu zwierzęta. Jedne małe i krępe, inne wręcz ogromne, wszystkie ufnie spoglądały Janowi w oczy. "Widzę, że będę miał tu więcej pracy, niż się spodziewałem" -pomyślał.
-Mylisz się sądząc, że wszystkie one są bezimienne. Jedno wśród nich ma już swoje imię. - To rzekłszy gwizdnął lekko, a ze stadka przy wodopoju wyłoniło się piękne zwierzę, wysokie i dostojne. Zdało się, że jest białe, lecz mogła to sprawić światłość, która zeń biła.
-Przecież to niemożliwe! - wykrzyknął nagle pasażer, bo oto zrozumiał, że zwierze które ogląda jest ni mniej ni więcej, tylko baśniowym jednorożcem. Ten spojrzał wymownie na człowieka po czym wydobył się z niego głos piękny i czysty, a zarazem zrozumiały dla zaskoczonego Jana.
-Nie wierzysz, że mnie widzisz? Jak więc chcesz nazwać innych ode mnie, gdy nie możesz zaakceptować samego mojego istnienia?
-To nie tak... - wyjąkał zaskoczony i ciągnął dalej - nic już mnie chyba tutaj nie zdziwi, po prostu od dziecka wbijano mi do głowy, że jednorożce nie istnieją i...
-I ty w to uwierzyłeś? A jednak przypatrz mi się dobrze, bo jestem tak prawdziwy, jak tylko potrafisz to sobie wyobrazić.-parsknął.
-Powiedziałem, że od dziecka wbijano mi to głowy, a nie że w to uwierzyłem. Zachowałem twój obraz głęboko w pamięci, gdzie nikomu prócz mnie nie wolno zajrzeć. Tam biegałeś po równinach, wolny i piękny. Przez cały czas wiedziałem, że istniejesz!
-Więc naprawdę nadszedł twój czas. ON nigdy się nie myli. Wiedz, że odtąd będę ci dozgonnym przyjacielem i jeśli będzie trzeba, poniosę cię na swym grzbiecie.
-Wielce mnie raduje sama twoja obecność lecz nie śmiałbym nigdy cię dosiąść.
-Więc wiele jest jeszcze przed tobą nauki. - po tych słowach zerwał się i prędzej niż wiatr pognał równiną wkrótce znikając Janowi z oczu. Ten znów pogrążył się w swoich myślach i trwałby tak bez końca zapewne, gdyby nie wyrwał go z tej zadumy czyjś delikatny język. Tak, czuł, że coś liże jego dłoń. W mgnieniu oka obrócił się, nie wiedząc, z czym ma do czynienia. Jakże się zdziwił, widząc przed sobą owe trzymetrowe stwory o żółtej maści. "Więc jesteście bardzo przyjazne" -pomyślał od razu. Wtedy zwierzę jakby usłyszało jego myśl i wydało z siebie przezabawny dźwięk, po czym odbiegło na kilka metrów. Nie stało się bynajmniej nieufne, wręcz odwrotnie! Najzwyczajniej zapraszało swojego nowego "znajomego" do zabawy. Ten przyjął zaproszenie i tak rozpoczęły się długie godziny gonitw i skoków, które to godziny tej dwójce minęły błyskawicznie. W końcu człowiek odpuścił, nie mając już siły na dalsze igraszki.
-Wygrałeś, poddaję się!- zakrzyknął do zwierzęcia, próbując złapać oddech. Gdy trochę ochłonął, wiedział już jakie imię nada tym stworzeniom.
"Tak, to będzie bardzo dobra nazwa"- ucieszył się w duchu. "Muszę MU obwieścić, że udało mi się to, czego sobie życzył."
To pomyślawszy począł szukać pana tej krainy, gdyż podczas zabawy musiał oddalić się od miejsca spotkania z jednorożcem. Nie wiedział jednak, gdzie ma zacząć, postanowił więc, że niejako przy okazji pozna trochę to zaczarowane miejsce. Szedł więc równiną, na której spędził już kilka godzin. Okazało się, że była ona znacznie większa niż przypuszczał. Szedł więc przed siebie i tak minął mu czas do wieczora. W końcu nie mając siły stanął i tak trwał przez moment, zastanawiając się co począć dalej. Czarne myśli szybko wychodzą z ukrycia, nie zwracając uwagi na to, w jak czarownym miejscu się ujawniają. "A może on mnie zostawił?" - odezwał się głos w duszy Jana. "Nie, nie zostawił cię!" - zaoponował inny wewnętrzny głos. Tak zmagał się ze sobą jeszcze chwilę. W końcu postanowił, że wróci drogą, którą przyszedł. Odnalezienie drogi o zmierzchu okazało się jednak trudnym zadaniem. W dodatku pasażera ogarnęła nagła, lecz nieodparta senność. Po krótkich zmaganiach uległ. Położył się na trawie i zasnął.


Przygotował: Szalony Traktorzysta <szalonytraktorzysta@poczta.onet.pl>