Złym okiem: Flamberg Przebudzenie

Majowy długi weekend to doskonały czas, aby – korzystając z pierwszych wiosennych dni – wyjechać gdzieś za miasto i odreagować dotychczasową, zimową egzystencję w miejskich murach i przed szklanymi oczami ekranów. Dlatego taki termin na urządzenie konwentu uważam za nienajlepszy.

W tym roku jednak zdecydowałem udać się na konwent w tym okresie, kwestią sporną pozostawało tylko, czy wybrać się do Krakowa, czy Katowic. Ostatecznie przeważyły względy odległościowe (Flamberg był bliżej) oraz chęć zobaczenia w akcji ludzi, którzy nigdy wcześniej nie tworzyli konwentu stacjonarnego.

W drogę do Katowic udałem się z całkiem pokaźną, wrocławską ekipą skupioną wokół Centrum Fantastyki i RPG Wielosfer. Nic więc dziwnego, że podróż przebiegła w miarę szybko, a z odnalezieniem miejsca imprezy – dzięki znajomym znajomych – także nie było większych problemów. Szkoła, w której zorganizowano Flamberg witała gości wielkim plakatem Allegro – głównego sponsora – tak, że nie dało się jej pomylić z żadną inną.

Budynek był dwupiętrowy, przestronny, ale mimo to wydawał się być przepełniony. To zapewne wina dość wąskich korytarzy, bo przecież nikt na brak miejsca nie mógł narzekać. Przy wejściu kręcili się organizatorzy, sprzedawano wejściówki i już od progu można było uzyskać ciekawe informacje. Chociażby takie, że jeszcze przed formalnym rozpoczęciem było 300 osób, z czego 280 to… karciarze! Biorąc pod uwagę, że nas było ponad tuzin, to zaczynało się skromnie. Jedyne pocieszenie to fakt, iż to naprawdę był tylko początek imprezy.

Sprawy przy wejściu zostały załatwione szybko i sprawnie; dostałem identyfikator – w postaci przyszpilanego znaczka – oraz cieniutki informator. Sama brosza, to dość ciekawy pomysł, choć nie nowy (wcześniej podobne znaczki pojawiały się np. na Polconie). Tym razem jednak, oprócz tego, nie było zwykłych plakietek. I chociaż na środku znajdowało się trochę miejsca, to jakoś nikt nie pokusił się o to, aby próbować wpisać tam jakieś ksywki… Poza tym – kolory tych znaczków były tylko dwa: jeden dla wejściówek jednodniowych – inny dla pełnych. To spowodowało, że ani organizatorów, ani nawet twórców programu nie można było nijak rozróżnić. Dobrze, że przynajmniej obsługa chodziła w wyróżniających się żółtych koszulkach.

Informator także pozostawiał wiele do życzenia. Cienki, mało czytelny i kiepsko zszyty. A wewnątrz – wstępniak, kratka i opis punktów programu, niewielki notatnik i regulamin… Od razu rzucił mi się w oczy brak planu szkoły (do tej pory nie wiem, gdzie była sala kinowa), oraz rozkładu jazdy pociągów i autobusów. Na szczęście na terenie konwentu były komputery z dostępem do Internetu, i – o ile nie toczył się właśnie turniej w Star Crafta – można było te informacje wyszukać.

Co do programu, to z punktu widzenia erpegowca był on słaby. Dosłownie kilka prelekcji, do tego porozrzucanych na przestrzeni kilku dni. Na domiar złego pogoda się popsuła i jedyne co przychodziło do głowy, to słowa piosenki Jerzego Wasowskiego – „W czasie deszczu dzieci się nudzą…” Nic więc dziwnego, że część konwentowiczów udawała się do pubu z którym umówili się Orgowie – choć sam nie skorzystałem, słyszałem, że kręciło się tam wielu tubylców – także tych w „garniturach” z lampasami.

Wielu konwentowiczów, poza uczestnikami turniejów karcianych, bitewnych i komputerowych nie było, toteż nawet na konkursach nie było wielkiej rywalizacji. To sprawiło, że całkiem łatwo było zdobyć nagrody… a właściwie gadżety z logo firmy Allegro. Smycze, kubki, koszulki, a nawet zegary ścienne – to prawie wszystko co można było wygrać w konkursach. Jedyne urozmaicenie to płyty kabaretu Mumio i magazyny „Gozoku”. I wystarczyło wziąć udział w dwóch konkursach, żeby zgromadzić zapas podobnych przedmiotów. Wielkich rzeczy się z nimi nie zrobi, ale zawsze można wystawić na Allegro…

Jak widać większość ciężaru zajęcia czasu na konwencie trzeba było wziąć na własne barki i bawić się w gronie znajomych. Niestety było ich na tyle niewielu, że równie dobrze można by było spotkać się we Wrocławiu…

Mimo tych wszystkich narzekań nie wątpię, że miłośnicy karcianek bawili się przednio. Widać, że program przygotowywany był pod nich oraz pod turniej Star Crafta. Erpegowcy mogli najwyżej pograć w planszówki w Games Roomie, albo samemu zorganizować sobie jakąś sesję.

Oczywiście Flamberg Przebudzenie miał kilka plusów. Przede wszystkim było na nim spokojnie i czas upływał w przyjemnej atmosferze. Było kameralnie i może właśnie dlatego można było się ciekawie zmówić i spędzić czas na wspólnej grze. Organizatorzy się starali i byli widoczni. Służyli pomocą (choć czasem byli tak zabiegani, że nie mogli zadziałać od razu) i sumiennie wypełniali swoje obowiązki. Zaimprowizowane pojemniki na śmieci były opróżniane, papier w toaletach uzupełniany, a ochrona widoczna i dyskretna. Na szczególne uznanie zasługują herbaciarnia – utrzymywana w japońskich klimatach oraz szkolny bufet – co prawda bardzo skromny, ale całkiem niedaleko znajdował się bardzo duży supermarket, a także restauracja McDonalds. Oczywiście jeżeli komuś chciało się wychodzić i szukać w dżdżu przejścia przez szeroką, kilkupasmową ulicę.

To jednak niuanse niezbyt przekładające się na ogólny obraz imprezy. Dla mnie, jako uczestnika była ona niezbyt atrakcyjna i dlatego, pozostając w zgodzie z własnym sumieniem, muszę wystawić niską ocenę. Rozumiem jednak, że to pierwsza impreza stacjonarna tych Orgów, dlatego – na zachętę – zawyżę nieco ocenę i wystawię Flambergowi trzy na szynach. Wierzę, że jeśli za rok odbędzie się kolejna edycja tego konwentu, to Organizatorzy postarają się o bogatszy i bardziej różnorodny program. Czego im i sobie życzę.

BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

4 komentarze

  1. BAZYL
    3 maja 2006
    Reply

    🙂

    W sumie gdyby nie wrocławski Wielosfer i banda raciborskich Goblinów, to impreza byłaby zupełnie nieudana. Na szczęscie można było się zabawić wśród znajomych – to jakaś sesja, to planszówka…

  2. Ra-V
    3 maja 2006
    Reply

    ;]

    Majówka ma to do siebie, że jednak jest nastawiona na M:tG (był przecież turniej extended, t2, prerelease i bodajże Highlander), dlatego nie dziwię ci się, że nie jesteś zachwycony. Mam dwóch znajomych karciankowców obecnych na konwencie i właśnie oni bawili się świetnie. 😉

  3. Drach
    31 maja 2006
    Reply

    :>

    A mnie jako orga troche draznia teksty w stylu:
    'gdyby nie wrocławski Wielosfer i banda raciborskich Goblinów’

    Rowniez gdyby nie organizatorzy to impreza by sie nie obyla w ogole.

    Gdyby nie Allegro tak samo.

    Umowa z Wielosferem byla taka, ze poprowadza nam tyle a tyle punktow programu. Zwykly deal. A nie 'gdyby nie wielosfer’.

    Ja od siebie dodam, ze nie byla to pierwsza stacjonarna impreza organziatorow. Rzecz w tym, ze pierwszy raz zainwestowalismy w rpg przy jednoczesnym konkurencyjnym konwencie w krakowie, slaskim klubie fantastyki, ktory mimo ze prosilismy o pomoc pojechal do Krakowa (sic!) i wielu tego typu sprawach wypadl rzeczywiscie blado dla graczy RPG. Oczywiscie nastepnym razem bedzie duzo lepiej. Bo po prostu nie damy sobie w kasze dmuchac. 🙂 I tylko pozostalo mi w tym momencie przeprosic ze nie bylo tak super jakby moglo byc. 🙁

  4. Lorelai
    15 sierpnia 2006
    Reply

    Interesujące…

    Ciekawe, że informacja o prośbie o pomoc nie dotarła do zarządu Sekcji RPG Śląskiego Klubu Fantastyki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.