Tawerna RPG numer 124

Skra i Szadź

Część 6

Wiedziałem, że nie mogę kochać dwóch kobiet jednocześnie.

Fladan

Gdy oślepiające światło wreszcie przygasło, w jaskini zapanowała ciemność. Choć miejsce nadal rozjaśniała nikła poświata, to w porównaniu z wcześniejszym blaskiem teraz zdawał się tam panować półmrok. Prócz ciemności zapanowała też cisza.

– Panie… – wydusił po dłuższej chwili jeden z ludzi Behallera. Ten uciszył go gestem, wpatrując się w tkwiący na środku postument.

Oczywiście, że byli zdezorientowani. Na bogów, przecież żaden z nich nie widział nigdy magii. A co dopiero takiej magii. Wiedział, że jego ludzie rzucają sobie za jego plecami wystraszone spojrzenia. Pomimo własnych obaw poczuł się od nich lepszy. W końcu był na to przygotowany. Podejrzewał, czego mogą się spodziewać.

– Panie… Były dwie, a teraz jedna… W dodatku golusieńka…

Rzeczywiście. Behaller dopiero teraz zauważył skuloną na ziemi, za ołtarzem, kobietę, z trudem starającą się podnieść. Była sama, jedna.

Zatem się udało!

Już miał kazać ją do siebie przyprowadzić, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie przy dziewczynie zjawił się smok. Baron poczuł, jak stojący najbliżej niego strażnik drgnął przestraszony. Teraz należało zadziałać.

– Udało się? – zapytał, starając się usilnie ukryć podniecenie. – Gdzie wejście do skarbca? Kiedy ona je otworzy?

Gulvas narzucił dziewczynie na ramiona jakąś szatę z białego materiału, po czym uniósł głowę i spojrzał na Behallera chłodnym wzrokiem.

– Sam akt połączenia ciał otworzył skarbiec – powiedział znużonym głosem. – Musicie tylko odsunąć pieczęć – wskazał na postument.

– Cieszę się, że udało nam się dogadać – stwierdził Behaller, zakładając ręce na piersiach. – A wy, na co czekacie? – warknął na swoich. – Do roboty!

Mężczyźni z obawą podeszli do postumentu…

Świat wirował. Szalenie i nieprzerwanie. Choć były to uczucia nie do zniesienia, towarzyszyło im inne, chłodne i jasne. Wiązało się ze wspomnieniem ciała wypełnionego przez światło i tej jednej chwili bólu, połączonej z radością i podnieceniem. A potem światło zgasło i został tylko spokój.

Oraz okropne mdłości.

– Już, już – chłodny i dziwnie smutny głos smoka przywrócił ją do rzeczywistości. Tak samo jak przeraźliwy zgrzyt przesuwanego kamienia. – To normalna reakcja, zaraz ci przejdzie. Wytrzyj się… i ubierz…

Kobieta uniosła głowę. Jej oczy, przyzwyczajone do niezwykle intensywnego światła, teraz z trudnością rozpoznawały kształty. Ale wiedziała, że to tylko kwestia czasu, za kilka chwil wszystko wróci do normy.

Już wróciło do normy!

Znowu była sobą! Jedna dusza, jedno ciało. Ta nagła świadomość wdarła się w jej rozgorączkowany umysł niczym zima stal. Stało się to, do czego dążyła przez całe swoje życie!

Z trudem skupiła wzrok na własnych dłoniach. Były stwardniałe i szorstkie. Nie jej. Skrzywiła się lekko.

– Masz może… – wychrypiała zdziwiona brzmieniem własnego głosu – lustro?

– Lustro? – powtórzył smok, zdziwiony pytaniem i jednocześnie zirytowany zachowaniem zbrojnych, którzy odsuwali ołtarz. Starali się to robić tak, by nie znaleźć się w zasięgu wzroku i bezpośredniej bliskości i jego, i kobiety, co było trudne, jako że oboje znajdowali się przy postumencie. – Nie, nie mam lustra. Chodź, pomogę ci.

Z trudem postawił ją na nogi i pomógł się ubrać. Niestety, przyniesiona przez niego suknia była wyraźnie zbyt mała, ale kobieta zdawała się tym nie przejmować.

– Hm… Lepiej ci? – spytał smok, prowadząc ją delikatnie w stronę leżącego w kącie Fladana. – Pamiętasz, co się stało?

Kobieta pokiwała głową. Ponurym spojrzeniem obdarzyła mężczyzn, którzy już niemalże odsłonili wejście do skarbca. Jej wzrok skrzyżował się także z pewnym siebie spojrzeniem Behallera, ale zignorowała go. Zwyciężył i ani ona, ani nikt już nic nie mógł zrobić.

Podeszli do zakrwawionego ciała. Słyszała z tyłu triumfalny śmiech barona i wydawane podekscytowanym głosem komendy. Teraz wejdą do skarbca…

– Fladanie… – szepnęła, klękając przy elfie. Był poważnie ranny, krew była wszędzie. Nie chciała patrzeć na jego ciało, na to, co stało się z nim, z jej… z ich powodu. – Fladanie – powtórzyła, odgarniając zakrwawione włosy z czoła mężczyzny.

Elf powoli otworzył oczy. Chwilę trwało, zanim zrozumiał, na kogo patrzy.

– Trasil… Trail… Bogowie… – zacisnął powieki. Jego ciałem targnął szloch, który wywołał na zakrwawionej twarzy spazm bólu.

– Spokojnie, Fladanie – szepnęła kobieta, głaszcząc go delikatnie po policzku. – Nic ci nie będzie. Zabiorę cię stąd.

Znów otworzył oczy. Na jego twarzy pojawiła się parodia uśmiechu.

– Wiedziałem – powiedział ledwo słyszalnie. – Wiedziałem, że nie mogę kochać dwóch kobiet jednocześnie…

Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie mów nic. Cicho…

– Czy oni… dostali się do skarbca?…

Potaknęła. Szybkie spojrzenie przez ramię upewniło ją w tym, że weszli już do środka.

– Wybacz mi, gdybym tylko wiedział… Gdybym mógł przewidzieć…

– To nie twoja wina! – powiedziała szybko. – Przecież nie… – a potem zrozumiała, że to nie do niej się zwraca. Jego puste oczy patrzyły na stojącego przy niej smoka.

– Każdy popełnia błędy – powiedział chłodno Gulvas. – Ale nie każdy tak brzemienne w skutkach.

Fladan znów opuścił powieki. Po jego brudnym policzku spłynęła łza.

– Uleczysz mnie? – wyszeptał tak, że nawet ona z trudnością go usłyszała. Ale smok nie miał takiego problemu.

– Mogę spróbować. Ale wiesz, że moje moce są słabe. Nie wiem, na ile to wystarczy…

– Spróbuj… błagam… – spojrzał na niego.

– Dobrze. Ale będziesz musiał się zmienić. Wiesz... – zwrócił się do kobiety. – Nie wiem nawet jak cię nazwać, dziecko – powiedział ze smutkiem. – Ale musisz się odsunąć. Tu będzie potrzeba miejsca i to całkiem dużo.

Kobieta wstała.

– Trasiltrail. Nie pamiętasz? – uśmiechnęła się cierpko. – Nie rozumiem, co się tu dzieje i o czym wy mówicie, ale… uleczysz go?

– Zrobię, co w mojej mocy. Stań tam.

Kobieta posłusznie odsunęła się od elfa. Początkowo z niepokojem zerkała w stronę smoka i jego pacjenta, ale potem jej uwagę przykuło miejsce, gdzie do tej pory stał kamienny ołtarz. Teraz ziała tam olbrzymia czarna dziura, z której co chwilę wychodził żołdak Behallera lub sam baron, wynosząc zakurzone kielichy lub miecze. Jeden z żołnierzy stał na straży, ale wydawał się tak przerażony, że uniesienie miecza z pewnością przekraczałoby jego możliwości.

Zresztą, co mogłaby zrobić? Zamknąć barona w skarbcu? Walczyć bez miecza z tyloma zbrojnymi? Ledwie starczało jej sił, by ustać na nogach.

– Cudowne, prawda? – Zawołał do niej baron, gramoląc się na powierzchnię i rzucając na stertę złoty łańcuch i parę bransolet. – To tylko drobiazgi, to zabierzemy ze sobą. Ale gdy tylko zbiorę ludzi… gdy tylko znajdę kogoś uzdolnionego…

Trasiltrail ostentacyjnie odwróciła głowę. Baron skwitował to złośliwym śmiechem, ale nie zwróciła na to uwagi. Dostrzegła bowiem, iż na stosie łupów leżało niewielkie zwierciadło. Kobieta podeszła do niego powoli, wprawiając w przerażenie strażnika i barona, ale ci nawet nie drgnęli. Podniosła lustro i spojrzała na własne odbicie.

Z zakurzonej tafli patrzyła na nią obca twarz. Niby znajoma, ale… Gęste włosy spływające na ramiona, błękitne oczy… Nie blizna, ale raczej rysa na policzku… to nie była ona… żadna z nich…

Nagły krzyk i błysk kazał jej spojrzeć w stronę Faladana i smoka. Kobieta z przerażeniem stwierdziła, że ciało elfa emanuje niesamowitym światłem. Gulvas stał obok, spokojnie czekając.

Rzuciła lustro na stertę i po chwili stanęła przy nim. Tymczasem jaśniejące ciało zaczęło się zmieniać.

– Co mu jest? – spytała, szarpiąc smoka za ramię.

– Nic. Powraca do własnego kształtu.

Trasiltrail przerażona wpatrywała się w scenę i nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Elf zmieniał się w smoka.

Lekko zachwiała się i zatoczyła, łapiąc się z głowę. To było niemożliwe… niemożliwe… Szybki rzut oka w stronę Behallera, potwierdził jednak, że wręcz przeciwnie. Choć strażnicy, którzy wyszli na powierzchnię, zwabieni hałasem, mieli przerażone miny, to baron, choć lekko zirytowany, nie wydawał się zdziwiony.

Musiał wiedzieć…

To było jasne jak słońce! Wszystko tłumaczyło! Dziwną u elfa znajomość języka smoków, rzekomą wrażliwość na magię… Wszystko! A baron…

– Jak to... możliwe? – wychrypiała do ucha Gulvasowi. Fladan tymczasem zakończył już przemianę i leżał teraz w pełnej smoczej okazałości, oddychając ciężko. Rany zadane jego elfiej postaci widoczne były i na smoczym ciele.

– Wielu z nas podzieliło jego los – stwierdził Gulvas ze smutkiem. – Skoro straciliśmy możliwość studiowania magii, co nam zostało? A wśród ludzi, nasze umiejętności, choć skąpe, były bardzo cenne...

– Smok dał się skusić złotu? – Trasiltrail poczerwieniała z gniewu. – I to czyjemu?! Tego szaleńca?! – wskazała palcem na stojącego z tyłu barona.

– Dziwi mnie, że się wcześniej nie domyśliłaś, jakkolwiek się teraz nazywasz i kimkolwiek jesteś – baron zaśmiał się chrapliwie. – Ten smok był bardzo przydatny. Łaził za tą twoją przyjaciółką – czy tobą, nieważne – sporo czasu. Ale potem zacząłem mieć obawy, co do jego oddania tej sprawie. No cóż, ostatecznie, spełnił swoją rolę idealnie.

To nie tak, Trail, Trasil. To nie tak… – w głowie kobiety zabrzmiał melodyjny głos smoka.

– Och przestań do nas gadać, głupi gadzie! Nic nas nie obchodzą twoje lamenty i paplanina! – ryknęła kobieta. – Oszukałeś nas! Zdradziłeś! NIE!

– Trasiltrail… wszystko w porządku? – Gulvas położył jej dłoń na ramieniu. Strąciła ją.

– Nic nie jest w porządku! Nic! – wrzasnęła, osuwając się na ziemię i ukrywając twarz w dłoniach.

– Trasiltrail…

– Nie lecz go – warknęła zduszonym głosem. – Nie warto. Za chwilę sama go zabiję! Jak tylko… jak… tylko… przestanie mnie… boleć głowa…

– Trasiltrail…

Znów światło. Ale to było bardziej bolesne. Niesamowicie bolesne. Zbyt bolesne, by wytrzymać je przy zdrowych zmysłach. Lub bez utraty przytomności. Taki ból można było porównać jedynie z bólem rozszczepienia duszy. Ale któż wiedział, jaki to ból? Kto prócz… niej?

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Jasne światło dnia brutalnie wdarło się pod jej powieki, przywracając jej świadomość. Kobieta ze zdziwieniem stwierdziła, że leży na chłodnej, wilgotnej trawie, a nad nią rozciąga się czyste niebo. A chyba nie tak powinno być.

Usiadła z trudem i rozejrzała się dookoła. Kawałek dalej dostrzegła smukłą sylwetkę innej kobiety. Ta spała, owinięta swoim płaszczem. Wtedy coś ją tknęło. Uniosła dłonie i pogładziła się po głowie. Włosy były krótkie i szorstkie.

– Już nie śpisz? – Trail odwróciła się i ze zdziwieniem spojrzała na nadchodzącego smoka.

– Co się... stało? – spytała, kładąc dłoń na czole. – Strasznie boli mnie głowa…

Smok w milczeniu usiadł na przewróconym pniu drzewa. Kobieta dopiero teraz poznała, gdzie się znajdują. Parę metrów od nich znajdowało się wejście do jaskini.

– Pamiętam, że z Trasil… byłyśmy znowu jednością… a potem… Co się stało?

Trail wpatrywała się w smoka, nic nie rozumiejąc. Ten uśmiechnął się kwaśno.

– Szczerze mówiąc, sam chciałbym wiedzieć.

– Mówiłeś, że gdy się połączymy, to już na zawsze – rzuciła Trail, rozglądając się. – Gdzie Fladan? Co z Behallerem?

– Mówiłem tak, bo byłem o tym przekonany – Gulvas wykrzywił usta w dziwnym grymasie. – Ale jak możesz to sobie doskonale wyobrazić, nie ćwiczyliśmy wcześniej tego zaklęcia, dlatego nie mogliśmy być absolutnie pewni, jak ono działa.

– No tak – mruknęła. – W końcu to był wielki eksperyment…

– Trail…

– No dobrze, wiem. I co nie zadziałało?

Gulvas westchnął głośno.

– Przypuszczam, że twórcy zaklęcia, nie przewidzieli, że dwie osoby, rozwijające się w zupełnie odmiennych warunkach, tak strasznie się zróżnicują… Może zaraz po rozdzieleniu by się udało... ale po tylu latach…

– Chcesz powiedzieć…

– Ty i Trasil nie byłyście już dwiema połowami tej samej osoby, ale zupełnie innymi i różnymi kobietami – powiedział, patrząc na jaskinię. – Dlatego, gdy wyszła na jaw zdrada Fladana, część Trasiltrail – ty – zapragnęłaś się zemścić… Trasil natomiast chciała czegoś zupełnie odmiennego. Te dwa skrajne dążenia mogłyby doprowadzić do szaleństwa lub do ponownego rozszczepienia, skoro dusza była już niegdyś w dwóch częściach... Tak sądzę.

– To byłoby logiczne – Trail podrapała się po głowie. – Ale co z Behallerem? Przecież skarbiec został otwarty! Ten szaleniec zdobędzie władzę! – Trail zerwała się na nogi, ale zawroty głowy kazały jej ponownie usiąść.

– Tak – powiedział smok, patrząc na nią ze współczuciem. – Tyle że… Twórcy zaklęcia nie przewidzieli ponownego rozdzielenia. To tak jakby… na nowo przekręcić klucz w zamku. Skarbiec został po raz kolejny zapieczętowany.

– Ale żeby go otworzyć trzeba było przesunąć ołtarz!

– Wejście znajduje się tam, gdzie postument. Można by powiedzieć – smok zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – że wejście się przesunęło.

– To znaczy…

– Dwóch ludzi Behallera zostało uwięzionych na zawsze w skarbcu. On sam zabrał, co się dało i uciekł. Wiele krzywdy ludziom nie wyrządzi magicznym mieczem i zaczarowanym zwierciadłem.

Trail siedziała w milczeniu, przyswajając informacje.

– Nie potrafię uwierzyć, że cała ta historia zakończyła się szczęśliwie – spojrzała na Gulvasa. – Co z Fladanem? Nadal mam ochotę go zabić – ze złością uderzyła pięścią w trawę.

– Daj mu spokój, chyba dostał już nauczkę. Minie sporo czasu, nim wyzdrowieje.

– Tak. A wtedy go dopadnę… – Trail znowu się podniosła. Z zadowoleniem stwierdziła, że wszystkie jej rzeczy są w pobliżu. Nawet koń czekał.

– Zatem pora się pożegnać – mruknęła, podając Gulvasowi rękę. – Lepiej stąd odjadę, zanim kolejny szaleniec wpadnie na pomysł zdobywania władzy nad światem. Pożegnaj ode mnie Trasil. Mam nadzieję, że już się nie spotkamy.

Smok uśmiechnął się lekko.

– Dokąd się udasz?

– Nie wiem – Trail wzruszyła ramionami. – Może do domu? Mam przecież dużo czasu.

– Tak – mruknął smok, patrząc, jak kobieta lekko wskakuje na swojego wierzchowca. – Powiedziałbym nawet, że całą wieczność.

Autor: Arkana

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.