Smoczy Park

Był chłodny, jesienny wieczór. Wilgotne powietrze przepełniał aromat opadłych liści, słońce znikło za horyzontem pozostawiając po sobie delikatną łunę.

Każdego takiego wieczoru ogień z cicha trzaskał w niewielkiej izbie. Każdego wieczoru jakiś dziadek opowiadał jakiemuś wnukowi jakąś historię…

Całkiem nie tak dawno temu i wcale niedaleko stąd przechodził traktem młody krasnolud. Głowę nakrytą miał dużą, jasnoniebieską czapką widoczną już z daleka. Na imię miał Farlin. W ślad za nim nieśpiesznie dreptał mały, szary mops o pysku czarnym jak asfalt.

– Dlaczego mu się nie postawiłeś? – spytał po długim milczeniu, spoglądając na młodocianego brodacza swoimi dużymi i wyłupiastymi jak kasztany oczami.

Farlin zamrugał wyrwany z zamyślenia.

– Komu?

– Ojcu.

– Nie wiem – wzruszył ramionami.

– Musiał być jakiś powód – zwierzę potrząsnęło zawiniętym w obwarzanek, puszystym ogonkiem. – Boisz się go?

– Nie, czemu? – odparł krasnolud, w duchu dziękując, że to nie opowieść o Pinokiu, a on nie gra w niej głównej roli.

– Więc dlaczego się ugiąłeś?

– Mopsie, skończ, proszę cię…

– Przecież widzę, że cię to gryzie. No dalej, otwórz się – piesek zaszedł mu drogę i ułożył pysk na kształt pięści w szeroki uśmiech. – Jestem twoim przyjacielem!

– Do przyjaciela to ci jeszcze daleko – odburknął, obchodząc mopsa z lewej. – A jedyne, co mnie ugryzło przez ostatnich kilka dni to ty.

– Mówiłem ci od samego początku, że nie będę chodził na smyczy – zwierzę wypięło dumnie pierś. – Trzeba było słuchać.

– Po jasną cholerę przygarnąłem gadającego psa…

– Żeby nie czuć się taki samotny.

– Dzięki serdeczne, wystarczyłby mi zwykły – parsknął krasnolud. – Czemuś się nie odzywał, jak cię brałem ze schroniska?

– Miałem swoje powody. Ludzie kupują psy w różnych celach.

– Ja nie jestem człowiekiem.

– Ale wyglądasz jak człowiek, tylko taki mały.

– Mopsie!

– Przepraszam. Niskiego wzrostu…

– Mopsie, jeszcze słowo!…

Szli w milczeniu. Miasto przed nimi, początkowo niewielkie wzniesienie na horyzoncie, rosło z każdym krokiem. Ciemne, kamienne mury wyrastały z ziemi, wznosząc się wysoko. Na wciąż jeszcze jasnym niebie widać już było księżyc.

Krasnolud westchnął głęboko. Mijał właśnie miesiąc od dnia, kiedy opuścił dom rodzinny w poszukiwaniu smoka. Po ostrej rodzinnej kłótni i konflikcie z ojcem było to chyba dla młodego krasnoluda jedyne rozwiązanie. Na ciężkie, tatowe argumenty (z mocarnym, obosiecznym toporem straszącym znad kominka) nie było rady – Farlin miał zostać smokobójcą. Nie żadne studia, nie jakieś tam staże w urzędach. Od kiedy paladyni wyszli z mody synowie z szacownych, ludzkich rodzin zostawali lekarzami albo prawnikami; wśród elfów-konserwatystów nadal królowali obowiązkowo rolnicy, czasem tylko któryś wyrywał się ze wsi i zostawał dyktatorem mody; hobbici musowo (i masowo) zostawali mistrzami kuchni, kręcąc po kilku latach programy kulinarne i sprzedając garnki w TV Shopach. Brodacze w większości też wielkiego wyboru nie mieli – albo kowalstwo artystyczne, albo jubilerka, albo budowa maszyn. Farlin jednak musiał zostać smokobójcą.

Musiał, bo od dziecka był do tego przysposabiany i gdy inne brodate dzieci bawiły się młoteczkami i kowadełkami, on jeden pod okiem ojca i dziadka plastikowym toporem napastował dmuchane Godzille. Musiał, bo to ludzie wiedli edukacyjny prym, więc krasnolud po studiach mógł zostać co najwyżej asystentem i przez resztę życia nazywać się „Podaj fiolkę” albo „Tamte akta”. Musiał wreszcie, bo jego ojciec był zabójcą smoków, dziadek był zabójcą smoków, a i pradziadek nie parał się niczym innym. Krótko mówiąc – nie miał nic do gadania.

Farlin dość szybko pogodził się z siłą wyższą, w tym przypadku z liczącym nieco ponad trzy stopy wzrostu ojcem. Rozumiał większość jego argumentów, mało tego – część wręcz przejął jako własne. Mimo wszystko był jednak zły. Wcale nie dlatego, że miał wykonywać zawód, który może nie do końca mu pasował. Nie był zły także dlatego, że mało który jego przedstawiciel dożywał szczęśliwie emerytury, zaś renta rzadko kiedy wystarczała na przyzwoite, krasnoludzkie życie, w którym dzień zaczynało się kacem i klinem, a kończyło pomrocznością jasną i tymczasowym zachwianiem polaryzacji pionowej. Marząc o zobaczeniu świata jakoś przełknął też informację, że państwo zlikwidowało jego grupie zawodowej ulgi na komunikację dalekobieżną. Jako przyszłego smokobójcę potężnie wnerwiała go tylko jedna rzecz: nigdzie nie mógł znaleźć smoka. Owszem, przewodniki turystyczne i prasa branżowa podsuwały masę gadzich substytutów, od bazyliszków i gigantycznych węży zaczynając, a na waranach i wiwernach kończąc, tego jednak nie szukał. Tymczasem na stronach oznaczonych literą „S” wciąż było pusto niezależnie od sezonu. To było najbardziej frustrujące.

W każdym jednak, nawet najdłuższym i najciemniejszym tunelu, zawsze jest jakieś światełko. Tak było także i w tej opowieści. Zza przydużego krzaczka ni stąd, ni zowąd wyłoniła się niewielka tabliczka. Koślawy, czerwony smok z rozprostowanymi skrzydłami pazurzastą łapą wskazywał kierunek ku miastu.

Krasnolud mruknął z aprobatą. Mops niepewnie przestąpił z nogi na nogę.

– Chyba nie idziemy do tego smoka?

– Oczywiście że tak, już ci mówiłem – odparł Farlin, ruszając dalej.

– Ale smoki zioną ogniem i pożerają rycerzy! – zajazgotało mu pod nogami.

– Ja nie jestem rycerzem, więc nic mi nie grozi – uśmiechnął się, gładząc krótką brodę.

– Nie rób sobie jaj, dobrze? Ze smokami to nie zabawa. Nie masz nawet porządnego topora.

Farlin przystanął i spojrzał na tkwiącą za pasem broń.

– Czego od niego chcesz? Topór jak topór.

– Ty to toporem nazywasz? – zaśmiał się pies. – To jakaś młodzieżowa wersja ciupagi! Skąd ją wytrzasnąłeś, do Bravo dawali?

– Ty nic nie rozumiesz mopsie.

– Fakt – zwierzę pokiwało łbem. – Nie rozumiem, po co młody krasnolud miałby iść na pewną śmierć.

– Nie na pewną śmierć. Jestem krasnoludem, a my, krasnoludy, walki ze smokami mamy we krwi. Od pokoleń to my jesteśmy najsłynniejszymi pogromcami smoków. Jak dobrze pójdzie już niedługo będę jednym z nich.

– Dobra, ale po co to?

– Żeby zostać bohaterem.

– Tylko?

– I żeby śpiewali o mnie pieśni.

– A coś więcej?

– No… i jeszcze żeby zapisać się na kartach historii.

– I to wszystko?

– Tak, to wszystko! – Farlin rozłożył ręce zirytowany. – A czego więcej chcieć od życia?

– Tego, by trwało, aby móc się nim cieszyć – odszczeknął mops.

Krasnolud zrobił kilka kroków w milczeniu, zastanawiając się nad słowami zwierzęcia. Piesek przebierał nóżkami tuż obok niego.

– Powiedzmy, że ja sobie odpuszczę… Kto wtedy będzie zabijał smoki? Kto będzie chronił niewinne dziewice, kto obroni królestwa przed zniszczeniem?

Psiak błysnął kłami w uśmiechu.

– Ty jeszcze wierzysz w dziewice? – zrobił wesołą ósemkę między jego nogami.

– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

– Ktoś na pewno będzie – mruknął niechętnie, zły, że nie udało mu się zmienić tematu. – Zawsze się ktoś znajdzie, niech cię o to głowa nie boli.

– W tym sęk, Mopsie, że ktoś musi być tym kimś.

– Zaraz cię ugryzę!

– Tylko spróbuj…

Nie przestając się kłócić osiągnęli bramy miasta. Tam na chwilę mops zamilkł, nie chcąc podpadać strażnikom. Żarliwa wymiana zdań rozgorzała na nowo gdy skręcili w boczną, pustą uliczkę. Krasnolud był nieugięty.

– Obiecaj mi chociaż, że to nie będzie dzisiaj – zażądał w końcu mops zrezygnowany.

– Niech będzie – brodacz otarł pot z czoła – jestem zbyt zmęczony. Poszukamy jakiegoś noclegu.

To uspokoiło zwierzę, przynajmniej na tyle, by już przez resztę wieczoru tematu smoka nie poruszać.

W krótkim czasie udało im się znaleźć tani nocleg w pustym poza sezonem schronisku młodzieżowym. Farlin przemycił mopsa w czapce, trzymając ją za plecami, niby od niechcenia. Wraz z kluczami do pokoju dostał profilaktycznie niewielki odkurzacz i szmatkę.

– W razie, gdyby było ci brudno – z rozbrajającym, szczerbatym uśmiechem oznajmił krasnolud z bujną, siwą brodą. – Tylko zwróć przed ciszą nocną!

Istotnie, Farlinowi mogło być trochę brudno z wplątanymi w kudłate koce okruchami chipsów, plamami spermy na pościeli i skarpetą zostawioną w szafie nie wiadomo, czy ku pamięci, czy ku przestrodze. Wymyślając różne preteksty udało mu się zwiedzić jeszcze dwie izby, w każdej było jednak tak samo. Zmieniało się tylko pochodzenie okruchów i wzory plam. Więcej skarpet nie znalazł.

Farlin posprzątał to, co było do posprzątania, rzucił plecak pod szafę i ułożył się na łóżku. Mops zwinął się w kłębek na podłodze, tuż obok tobołka. Krasnolud zgasił światło.

– Dobranoc, Mopsie.

– Dobranoc… Kiedy powiesz mi, jak się wabię?

Przyszły smokobójca uniósł się w łóżku na łokciach.

– No wiesz, Szarik, Pluto, Reksio… te sprawy.

– Jesteś Mopsem, to nie wystarczy?

Piesek potrząsnął głową w proteście.

– Ja chcę, żebyś mnie nazwał. Chcę, żebyś dał mi imię.

– Dlaczego?

– Bo wtedy będę już twoim mopsem, a nie jakimś tam przygarniętym sierściuchem. Staniesz się za mnie odpowiedzialny.

– W porządku, Mopsie. Ale jeszcze nie teraz.

– Dobrze, jeszcze nie teraz. Dobranoc, Farlin.

– Ano, dobranoc – krasnolud położył się i wtulił głowę w poduszkę.

Zasnęli szybko.


Schronisko opuścili wcześnie. Krasnolud chciał dotrzeć do smoczej jaskini jeszcze zanim zacznie się ściemniać. Raźnym krokiem szedł przez dopiero budzące się miasto. Mops ociągał się z tyłu.

– Mopsie, nie marudź, pośpiesz się! – zawołał po jakimś czasie, już nieco poirytowany.

– To miasto jest takie piękne! Może pozwiedzamy?

– Na zwiedzanie będzie czas. Najpierw robota.

– Smok nie zając, nie ucieknie – zwierzę uśmiechnęło się asekuracyjnie. – Chodź, obejdziemy parę miejsc. A po południu jest koncert! – mówiąc to mops wskazał ruchem głowy na drzewo oblepione plakatami.

Krasnolud westchnął, wznosząc spojrzenie ku niebu, i cofnął się do pieska. Mimo woli spojrzał na gruby pień. Wielkie, koślawe litery grzmiały: Ostatni koncert grupy Ich Trolle!, zaś poniżej widniał wizerunek artystów, z których jeden nosił włosy koloru ciemnych buraków.

Farlin pokręcił głową, chwycił ujadającego mopsa za obrożę i pociągnął za sobą.


Smocza Góra położona była tuż za miastem. Informowały o niej niezliczone tabliczki, prowadziły do niej stojące co kilkadziesiąt metrów drogowskazy. Po drodze minęli gigantyczną reklamę smoczego parku rozrywki. Już z daleka słychać było słodką, infantylną muzykę towarzyszącą zwykle karuzelom. Krasnolud nabierał podejrzeń. Wkrótce ich oczom ukazała się ogromna brama z wymalowanymi na skrzydłach pyskami smoka, nad nią zaś widniał migający kolorowo napis: "Jurassic Park".

Na spotkanie wyszedł im młody mężczyzna w purpurowym mundurku, wyłaniając się z niewielkiej, przeszklonej budki.

– Witam, witam serdecznie! – wyrzucił ręce na boki. – Stoi przed panem otworem zaginiony, smoczy świat, pełen dzikości i grozy! Czy ma pan dość odwagi i chce przekroczyć bramę, by zanurzyć się w otchłań straszliwej historii?

Krasnolud i Mops spojrzeli po sobie.

– Pewnie że mam – Farlin wzruszył ramionami i ruszył.

Mężczyzna w mundurku chrząknął nieznacznie, zastępując mu drogę. Ruchem ręki wskazał na tabliczkę opłat. Brodacz spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Pobieracie opłatę od zabicia smoka?

– Panie, w parku czeka znacznie więcej atrakcji, niż tylko walka ze smokiem! Czeka przejazd smoczą kolejką, czeka pałac grozy! Nie pożałuje pan!

– Niech będzie – wymruczał Farlin, niczego nie rozumiejąc. Wysupłał z kieszeni odpowiednią kwotę za siebie i za czworonoga i obaj weszli do smoczego królestwa.

Otoczył ich hałas nie do zniesienia. Zewsząd dobiegała inna muzyka, przekrzykiwali się dorośli, darły się dzieci. Przed smoczą kolejką stał długi sznur oczekujących, wpychających się jeden przed drugiego. Główną uliczką maszerował pluszowy smok i wysoki mężczyzna z aparatem fotograficznym oraz cennikiem za zdjęcia z gadem.

Farlin osłupiał. Nigdy w życiu nie widział niczego podobnego. Słyszał wprawdzie, że ludzie potrafią robić pieniądze na wszystkim, nawet jednak w najśmielszych wizjach nie wyobrażał sobie, że w swoim łaknieniu bogactwa mogą rzucić się na taką świętość, jak smok. Zrezygnowany, przysiadł na ławce i wbił wzrok w jasnożółty chodnik.

– Nie smuć się, kiedyś znajdziesz swojego smoka – mops zdobył się na odrobinę empatii. – Chodź – zamerdał ogonkiem – bawmy się, skoro już tu jesteśmy. Przejedźmy się kolejką!

– Mopsie, tu nie ma smoka – westchnął krasnolud, jakby w ogóle go nie słuchając. – Nie ma. Są tylko jakieś pluszaki…

– Och, daj spokój. Prędzej czy później znajdzie się jakiś, jak nie tu, to gdzie indziej. No chodź, postawię ci watę cukrową.

– Przecież ty nie masz pieniędzy – zdumiał się brodacz, na chwilę spoglądając na niego.

Mops wyszczerzył kły w uśmiechu.

– To mi pożyczysz, a ja ci oddam, jak jakieś zarobię.

Krasnolud nie miał czasu, by zabić psiaka wzrokiem. Nagle tuż nad nimi coś zapiszczało i na chwilę hałas w parku ucichł. Zaraz po tym rozległy się przez megafony komunikaty o programie parku. Za pięć minut miała się odbyć walka z prawdziwym, ziejącym ogniem smokiem. Wciąż poszukiwano bohatera.

Krasnolud wystrzelił z ławki i, kierując się tabliczkami, gnał do miejsca przeznaczenia.

– Mopsie, jestem uratowany! – krzyczał do biegnącego za nim z wywieszonym jęzorem pieska. – Będę smokobójcą!

Na ogrodzonym, smoczym placu, znajdującym się tuż przed wejściem do pieczary, zgromadzonych było już kilkadziesiąt osób i wciąż dochodzili następni. Farlin przeciskał się bramki, przy której stało dwóch stylowo ubranych strażników.

– Wejście tylko dla odważnego smokobójcy – oznajmili, gdy Farlin stanął już przed nimi. Zmierzyli go wzrokiem. – Jest pan pełnoletni, ma pan trzydzieści lat? Proszę okazać dowód osobisty.

Po wylegitymowaniu się odpowiednim dokumentem krasnolud został zaprowadzony do niewielkiego pokoiku. Tam czekały na niego dwie młode kobiety i mężczyzna.

– Kiedy dziewczyny skończą otrzymasz niezbędny rynsztunek – odezwał się. W tej samej chwili kosmetyczki doskoczyły do niego, zaczęły przyklejać mu sztuczne blizny i pudrować twarz. – Mam nadzieję, że wiesz, o co chodzi i znasz zasady?

– Tak, znam, znam! Trzeba trafić w brzuch, między łuski i takie tam! – mówił rozgorączkowany Farlin. – Dobra, starczy! – podniósł się, odganiając charakteryzatorki niczym nieznośne muchy. – Gdzie moja zbroja i broń?

Mężczyzna otworzył szafę i wydobył z niej odpowiedni sprzęt. Brodacz niemal się rozpłynął, biorąc w ręce wielki, dwuręczny topór.

– No, już, już! Widzowie czekają!

I wypchnięto Farlina, wciąż oszołomionego swoją rolą, na sam środek smoczego placu. Tłum zgromadzony za ogrodzeniem przywitał go gromkimi brawami. Gdzieś z boku słychać było ujadanie mopsa:

– Pamiętaj, w brzuch, między łuski! Albo zamknij mu pysk, niech rozsadzi go od środka!

Wtem wszyscy ucichli. Z wnętrza jaskini rozległ się głośny pomruk. Jej ściany zamigotały w odcieniach czerwieni, do nozdrzy publiczności dotarł drażniący zapach siarki.

– Więcej siarki! – szeptał gorączkowo reżyser w sterowni. – I niech ściany mocniej się świecą!

Bestia wyszła na zewnątrz.

To był klasyczny, czerwony smok. Wielkie, błoniaste skrzydła o kolorze ciemnej purpury niósł złożone na grzbiecie. Łuski, każda wielkości dużej, ludzkiej dłoni, miały barwę jasnoczerwoną. Wielka, szeroka paszcza, zdolna połknąć człowieka w całości, zbrojna była w szeregi nierównych, ostrych zębów wielkich jak kuchenne noże. Kościste grzebienie po bokach głowy dodawały skrzydlatemu gadowi majestatu.

– No dobra – Farlin z walącym sercem ścisnął topór oburącz. – Zaczynamy.

Nie czekając na sygnał z reżyserki, rzucił się na bestię z głośnym okrzykiem. Rozbrzmiały oklaski i wrzawa.

Smok, zdezorientowany, spojrzał w kierunku strażników, oni jednak wzruszyli ramionami. Uskoczył więc, kiedy Farlin znalazł się niebezpiecznie blisko jego brzucha.

– Walcz, gadzino! Pokaż, na co cię stać! – wrzasnął krasnolud, zamachnąwszy się do ciosu.

Personel parku kiwał głowami.

– On jest niezły – rzekł scenarzysta, robiąc notatki.

Smok uskoczył ponownie i zaatakował zionięciem. Krasnolud zdołał tylko nieznacznie rzucić się w bok, ale to wystarczyło. Płomienie minęły go, nie wyrządzając mu najmniejszej krzywdy.

– Ty nędzna jaszczurko, za długo pasłaś brzuch na górze skarbów! – brodacz wyciągnął swój niewielki toporek zza pasa i rzucił nim w gada.

Smok zawył. Rozjuszony, wyprostował się na tylnych łapach, przy akompaniamencie wyrazów podziwu widowni. Uderzeniem skrzydeł powalił krasnoluda na ziemię. Wtedy opadł na przednie łapy i rzucił się na niego z szeroko otwartą paszczą, mrugając porozumiewawczo w stronę reżyserki.

Farlin podniósł się. Czekając na odpowiedni moment wytrwał nieruchomo, aż smoczy pysk zbliżył się dostatecznie. Zrobił unik i z rozmachem grzmotnął toporem z boku. Gad ryknął, odskakując trwożliwie. Sięgnął łapą do paszczy, macając trafione miejsce. Zerknął na krasnoluda z niedowierzaniem, rozejrzał się niepewnie i zawrócił biegiem w kierunku pieczary. Tłum klaskał i gwizdał z uciechy.

Krasnolud, zachęcony sukcesem, pobiegł do jaskini dokończyć dzieła.

– Bądź ostrożny! – szczeknął jeszcze mops, ale jego głos zniknął w otaczającym hałasie.

Smok siedział przed sporych rozmiarów lustrem, oglądając swój pysk pod co rusz innym kątem i troskliwie popukiwał w jeden z kłów. Ze złością zauważył, że ząb jest dość luźny.

Krasnolud wbiegł zasapany.

– Stawaj i walcz, jak na smoka przystało! – krzyknął, nie straciwszy animuszu. – Staw mi czoła, tchórzu!

Gad zmarszczył brwi i odwrócił się ku brodaczowi.

– Czy cię pogięło?! Wybiłeś mi ząb!

– Zaraz stracisz coś cenniejszego!

– Odejdź, dobra? Koniec przedstawienia, zapędziłeś się! – smok nadal macał szczękę. – Pieprzony amator – mruknął już do siebie, znów spoglądając w lustro.

Farlin zamachnął się i rzucił ku smokowi. Tym razem jednak gad uznał, że żarty się skończyły. Chuchnął z lekka na krasnoluda. Jego topór stanął w płomieniach.

– Co to za tandeta? – zdumiał się brodacz. Dopiero teraz, gdy w oka mgnieniu minęło uniesienie, zorientował się, że topór był z drewna. – Co to w ogóle ma być?!

– To show, baranie – westchnął smok. – Walczymy na pokaz.

Wyraz twarzy Farlina, jeden z najgłupszych, jaki dane mu było oglądać przez ostatnie kilkadziesiąt lat, utwierdził go w przekonaniu, że na tym wyjaśnieniu się nie skończy.

– Siadaj, napijemy się – mruknął i podsunął mu taboret. – Dziewica! – zawołał. – Przynieś półkę!

Z wąskiego korytarzyka wyłoniła się wysoka, szczupła kobieta ze słusznym biustem, niosąc tacę z flaszką wódki. Postawiła butelkę na stole, uśmiechnęła się do smoka zalotnie i wróciła do siebie.

Smok odwzajemnił uśmiech, po czym zajrzał do szafki i wydobył dwa kieliszki.

– Otworzysz? – podał butelkę krasnoludowi. – Jesteście dobrzy w te klocki.

Farlin, trochę zakłopotany, mimo wszystko wprawnie ujął flaszkę za szyjkę i z rozmachem potraktował denko łokciem, po czym odkręcił z chrzęstem zakrętkę.

– Polej – mruknął smok, podsuwając mu szkło. – Skoczę jeszcze po jakąś zagrychę.


Smok i krasnolud siedzieli naprzeciwko siebie. Wychylali właśnie drugi kieliszek. Krasnolud przyjął go jak należy, odmawiając proponowanych przez gada ogórków.

– Ta kobieta… to prawdziwa dziewica? – zainteresował się brodacz.

Pytanie było może nie na miejscu, ale musiał od czegoś zacząć.

Smok potrząsnął głową z uśmiechem.

– To tylko tak dla tradycji. Jak myślisz, porywaliśmy dziewice ot tak, dla żartu?

– W porządku… – rzekł krasnolud.

Przez jego głowę przewijało się mnóstwo pytań, wciąż jednak nie mógł dla nich znaleźć właściwych słów. Zastanawiał się, miarkował, ważył, aczkolwiek respekt przed wielkim gadem nadal robił swoje.

W końcu zdobył się na proste:

– O co tu chodzi?

– A o co konkretnie pytasz? – odrzekł smok, opierając się o kamienną ścianę za swoimi plecami.

– Słuchaj – Farlin rozłożył ręce – ja chcę być smokobójcą, a właśnie piję ze smokiem. Czy to jest normalne?

– Nie – wielki, gadzi łeb kiwnął się powoli to w jedną, to w drugą stronę. – Ale to nie ma znaczenia.

– Jak to?

– Powiedz, czy park rozrywki ze smokiem w roli głównej jest normalny?

– Jak do tego doszło?

– Zwyczajnie, kapitalizm – skrzydlaty gad wzruszył ramionami. – Kogo nie możesz pokonać, tego możesz kupić. A skoro smoki udało się kupić, wówczas, naturalnie, przyszła kolej na ich sprzedaż.

Krasnolud napełnił kieliszki.

– Nie ma już smoków – kontynuował – które porywają dziewice i walczą z rycerzami. Po prostu nie ma już z kim walczyć.

– Nie rozumiem.

– Kiedyś świat był inny – smok westchnął, rozsiadając się wygodniej. – Wszyscy z nami walczyli, bo widzieli w nas wielkie zło. To nieważne, czy nim byliśmy, czy nie. Nienawidzono nas wtedy, ale i podziwiano. Czuliśmy się ważni, czuliśmy się potrzebni. To były piękne czasy. Ty tego nie pamiętasz, ale ja wciąż mam w oczach żywy obraz maszerujących na nas ramię w ramię elfów, krasnoludów i ludzi. Byliśmy wtedy bohaterami opowieści, każdy znał jakąś historię o smoku, podziemiach, zgromadzonych w nich skarbach i uwięzionej księżniczce. Każdy mały chłopiec marzył, że kiedy czas nadejdzie, w błyszczącej zbroi i w skrzydlatym hełmie wyruszy wraz z jemu podobnymi, a może i samotnie do walki ze smokiem i że to on właśnie tego smoka pokona. Powiedz kto teraz o tym marzy? Kto tego pragnie?

Farlin nie odpowiedział. Zamiast tego wychylił kolejną pięćdziesiątkę.

– No właśnie – mruknął potwór. – Właśnie. Kiedyś byliście inni. Wy, krasnoludy, elfowie, ludzie. Chcieliście z nami walczyć, bo byliście zgodni. Szanowaliście się nawzajem i wspieraliście. Ale zmieniliście się. Pokłóciliście nie tylko jako rasy, ale także między sobą. Teraz wolicie walczyć ze sobą nawzajem o wasze własne bogactwa. Już nie chcecie czegoś wzniosłego, nie chcecie być z czegoś dumni. Nie pragniecie nieśmiertelnej, słodkiej sławy. Teraz marnujecie się w pogoni za tym, co nieistotne.

– Dlaczego tu jesteś? – Farlin zmienił temat. Czuł, że policzki robią mu się czerwone nie mniej, niż czerwone były łuski smoka.

– Dla pieniędzy, oczywiście.

– Dałeś się kupić?! – spytał krasnolud ostro. Krążąca w jego żyłach wódka dawała o sobie znać.

Gad pozostał spokojny, uśmiechnął się tylko nieznacznie.

– I tak, i nie – odparł, wypijając kieliszek i wrzucając do paszczy ogórka. – To skomplikowana historia. Początkowo docierały do mnie sygnały, że w różnych częściach świata nieliczne, pozostałe przy życiu smoki siedzą w takich parkach jako główna atrakcja i dostają ileś tam procent od tygodniowego utargu. Wydało mi się to dziwne i nienormalne, żyłem więc po staremu, łupiąc zamki i gromadząc skarby. Wkrótce jednak okazało się, że czas wielkich skarbów także przeminął, a cywilizacja dotarła nawet tutaj. Pojawiły się banki, weksle, operacje bezgotówkowe, inwestycje. Gdy chciałem złupić zamek najbogatszego właściciela ziemskiego w okolicy nie znalazłem prawie żadnych pieniędzy. Zanim go pożarłem wyznał mi, że wszystkie pieniądze ma w obrocie, część w funduszu inwestycyjnym, a część w banku. Zasięgnąłem informacji, co to takiego te banki. Ucieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że to w nich przechowywane są pieniądze. Kiedy jednak wdarłem się do banku znalazłem tylko skrzynki wypełnione papierkami!

– To są pieniądze. Mówią na nie banknoty – wyjaśnił Farlin.

– Wiem, że to są pieniądze! Ale widziałeś ty kiedy smoka siedzącego na górze papieru?!

– W sumie nie… – brodacz pokręcił głową.

Musiał przyznać, choćby sam przed sobą, że byłby to widok co najmniej dziwny.

– My, smoki, lubimy błyskotki – rzekł gad i oblizał się łapczywie. – Co nam po papierkach?

– Nadal nie rozumiem, co robisz w parku rozrywki…

– To zastanów się, czym tutaj płacą? MONETAMI! – zachwycił się smok. – Automaty są na monety, wstęp na kolejkę za monety, wata cukrowa za monety. Wszystko jest za monety. Przed wejściem jest budka, w której facet wymienia papierki na drobne. Papierki bierze dyrektor i jego ludzie, monety dostaję ja. W ten sposób my, smoki, nadal mamy góry skarbów, jak nasi ojcowie!

Krasnolud uniósł brwi.

– Może to nie to samo – gad westchnął – ale nic innego nam nie pozostaje.

– Nie wolałeś pozostać ostatnim, wolnym smokiem? Takim, jak twoi ojcowie?

– Nie wiem, wciąż się nad tym zastanawiam. Obawiam się jednak, że nie byłoby nikogo, kto by to docenił.

– Ja bym to docenił – krasnolud zaoponował. – W końcu chciałem z tobą walczyć. Chciałem być smokobójcą…

– To miłe…

– A nawet gdyby mnie nie było – dodał – to chociaż pozostałbyś wiernym samemu sobie.

– Może i masz rację…

– Pewnie, że mam.

Smok i krasnolud zgodnie wychylili jeszcze po jednym kieliszku.

– Dlaczego w ogóle chciałeś ze mną rozmawiać?

– Może dlatego, że chciałeś ze mną walczyć.


Było ciemno, a park już zamknięto. Mały, szary piesek z mordką czarną jak asfalt niósł w zębach wiązankę kwiatów. Zamierzał ją złożyć tuż przed wyjściem do pieczary. Ze łzami w oczach i z cichym westchnięciem zatrzymał się w bezpiecznej odległości.

Nagle z wnętrza jaskini do jego czujnych uszu dotarł odgłos kroków. Podniósł oczy, a wtedy zobaczył znajomą sylwetkę, taszczącą dwa duże wory.

– Farlin! – wykrzyknął, upuszczając kwiaty. – Ty żyjesz!

Puścił się pędem do krasnoluda, wzbijając w piasku przed pieczarą tumany kurzu. Gdy do niego dobiegł wyskoczył z jęzorem niemal na wysokość jego twarzy.

– Dalej, opowiadaj! – prosił, stojąc na tylnich łapach. – Jak wyglądała walka? Wielkie ma skarby? Ładna ta jego dziewica?

– Nie walczyliśmy.

Mops uniósł uszy.

– Nie?

– Nie.

– Więc skąd masz jego skarby?

– Dał mi je.

– Tak po prostu? – dziwował się pies.

– Tak. W imię tradycji. Nie jest w tył, to tylko drobna część tego, co posiada.

Mops opadł na wszystkie łapy, przekrzywiając łeb.

– Musisz mi to wszystko dokładnie opowiedzieć – rzekł, odwracając się w kierunku miasta. – Chodźmy do jakiejś tawerny, oblejemy to.

Krasnolud zatrzymał się z miną cokolwiek niewyraźną.

– OK., w porządku, rozumiem – mruknął mops. – Od początku coś od ciebie wietrzyłem…

– Chodźmy – krasnolud podrzucił worki na ramionach i ruszył w kierunku miasta.

– Dobrze. Ale… Farlin?

– Mhm?…

– Wymyśliłeś już, jak się wabię? – piesek zamerdał ogonkiem.

– Nie, mopsie. Jeszcze nie dzisiaj.

– Dobrze, jeszcze nie dzisiaj.

Gwiazdy nad nimi przyglądały im się ciekawie. Na ciemnym niebie księżyc ziewał szeroko.

Chełmno, 21 lipica 2004

Equinoxe Opublikowane przez:

14 komentarzy

  1. BAZYL
    18 listopada 2004
    Reply

    Całkiem niezły ten tekst

    Ale mi nieodparcie kojarzy się ze Shrekiem. Oczywiście to jak najbardziej pozytywne skojarzenie…

  2. DuchX
    18 listopada 2004
    Reply

    Świetne

    BTW:
    1. Ogólne nawiązanie do Shreka?
    2. Bardzo wyraźne, miejscowe nawiązanie do Małego Księcia.

    Szczególnie to drugie mi się spodobało.

  3. Equinoxe
    21 listopada 2004
    Reply

    Nie miałem na celu nawiązywać do Shreka. Po prostu nie miałem i tyle.
    Humorystyczne fantasy, w których bohaterami były na poły istoty fantastyczne, na poły zwierzęta (obdarzone ludzkimi zdolnościami i cechami) to wynalazek stary jak świat. A że komus bohater „klasycznego fantasy” + zwierzę, w konwencji humorystycznej, kojarzy się tylko ze Shrekiem to… cóż, porażka. Bo wystarczyłoby wspomnieć jeszcze choćby Spellsingera (choć zgadzam się, że to literatura też nieco innej natury).
    A do Małego Księcia nie nawiązywałem. Skąd pewność?
    Cóż, zaniedbałem tą lekturę w szkole podstawowej 🙂

  4. Wolf
    3 grudnia 2004
    Reply

    great

    fajne jest ale za malo tekstu wiecej wiecej wiecej wiecej wieceja ogolnie to fajne

  5. Jerzu
    5 stycznia 2005
    Reply

    hehe

    No ja sie dołanczam do Wolfa:D

  6. Equinoxe
    7 stycznia 2005
    Reply

    🙂

    Jak znajdę chwilę 🙂 Ale planowałem to jako jednorazówkę 🙂

  7. Mirra
    14 stycznia 2005
    Reply

    Dobre

    Nieżle, ale mogł byś lepiej .

  8. Undeq
    12 marca 2005
    Reply

    Cool

    Mi się ogólnie podoba – jak zzresztą każdy twój tekst. Nawiązania zauważyłem (raczej niechcący z tego co mówisz nie robiłeś ich specjalnie) do Shreka aczkolwiek najwyżej gadający kumpel coś a la osioł ale bardziej do „Rudy Dżila i jego pies” J.R.R. Tolkiena – polecam

  9. Shadow
    14 maja 2005
    Reply

    Świetne.

    Smoki to moje osobiste zamiłowanie, a opis ich roli we współczesnym społeczeństwie może być tylko dobry lub lepszy. Tu jest raczej lepszy =D.
    Mi Mops skojarzył się z Pratchettowym Gaspode’em. Nawiązanie do Małego Księcia jest, nawet jeśli niecelowe, to widoczne („Bo wtedy będę już twoim mopsem”). Ogólnie rzecz biorąc – tekst lepszy dobry =D

  10. Equinoxe
    30 maja 2005
    Reply

    🙂

    Zabrałem się za kontynuację :] Trzymajcie kciuki 🙂

  11. Crux
    17 czerwca 2005
    Reply

    Ooo…

    Takie coś lubię. Nawet bardzo! 🙂

  12. Viper's Lair
    17 grudnia 2005
    Reply

    Co to za czasy?!?:P

    Jestem fanem klasycznych czasów fantasy, jeśli wiecie o co mi chodzi:P Ale tekst czytało mi się z przyjemnością, i rozśmieszał mnie w niektórych momentach. Jest naprawdę niezły

  13. Łukasz
    19 grudnia 2005
    Reply

    ***

    Ten tekst jest śmieszny ale tylko na początku. Skłania raczej do jakże smutnej refleksji nad naszą szarą rzeczywistością rządzoną przez pieniądz. I w tym bym upatrywał jego sensu a nie w tym, że jest śmieszny.

  14. Mal'ach
    14 stycznia 2007
    Reply

    A to przypadkiem…

    … nie było już daaawno temu w Tawernia w CDA? ^^ Chętnie kontynuację przeczytam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.