Kroki w nieznane 2008 – recenzja

kroki-w-nieznane2008

Kolejny rok przyniósł nam kolejne Kroki w nieznane, tym razem ze zmienionym selekcjonerem opowiadań. Konrada Walewskiego zastąpił w tej roli Mirek Obarski. Nie da się nie zauważyć, że spowodowało to zmianę ogólnej tematyki wybranych tytułów. Są bardziej tradycyjne, opowiadające o podboju kosmosu czy przyszłości ludzkości na Ziemi. Niestety, jako całość prezentują się słabiej niż poprzednia edycja Kroków.

Do tej pory na opowiadaniach otwierających poszczególne antologie się nie zawiodłem. Nie inaczej jest z najnowszą edycją. James Van Pelt wyjątkowo udanie przedstawia, jak względne jest ludzkie poczucie normalności. Patrząc na psa lub kota, nie widzimy w nich nic dziwnego. Przyglądamy się zaś z zainteresowaniem bliźniętom syjamskim czy też kobietom z brodą. A gdyby tak odwrócić te role? Gdyby to właśnie Ostatnia z form P była czymś niespotykanym w całkowicie zmutowanym świecie? Przewrotne, ciekawe ujęcie problemu. Gdyby jeszcze tłumacz raczył się ździebko wysilić i przełożyć temperaturę ze skali Fahrenheita na Celsjusza, byłoby świetnie.

Ken MacLeod jest równie przewrotny, choć w inny sposób. Opisuje on ponowne zstąpienie Jezusa na ziemię w czasach nam współczesnych. Odziera go z jakiejkolwiek boskości, uwspółcześnia, dostosowuje do epoki samo przesłanie wiary. Mimo to, zdaniem MacLeoda, Jezus Chrystus, Reanimator nie doczekałby się dziś lepszego przyjęcia niż dwa tysiące lat temu. I jest w tej wizji coś, co sprawia, że wierzy się w nią bez zastrzeżeń. Mogę jedynie pomarudzić na zbytnią prostotę. Pomysł jest nośny i dałoby się go znacznie bardziej rozbudować.

Carolyn Ives Gilman niezbyt udanie podejmuje temat obcej inwazji. Na przykładzie społeczności Okanoggan Falls (i wspominanych epizodycznie okolicznych miasteczek), która ma zostać wysiedlona, stara się pokazać, że nawet przybysze z innych planet mogą, przebywając z nami, stać się bardziej ludzcy. Wizja to naiwna i pełna dziewczęcego liryzmu, choć zakończenie pokazuje, iż pisarka nie do końca się w niej zatraciła. Pomimo tego, na tle wcześniejszej dwójki to opowiadanie prezentuje się zwyczajnie słabo.

Na wyższą orbitę, i to dosłownie, przenosi nas Ted Kosmatka, który na przekór hurraoptymistycznym teoriom podboju kosmosu odważył się poruszyć ich ciemniejsze aspekty. Jego Śmiercionauci zagubili się gdzieś w przestrzeni i kontynuują lot bez większych nadziei na powrót. Na domiar złego hibernacja odbija się niekorzystnie na ich zdrowiu. Nieczęsto spotyka się takie ujęcie tematu, więc za to duży plus. Nieco przeszkadzały mi religijne dywagacje o momencie odejścia duszy człowieka, który po odhibernowaniu powraca do życia, ale i tak uważam to opowiadanie za absolutną perełkę zbioru. Sugestywne, ponure i szalenie satysfakcjonujące.

Opowieść Grega Egana to bełkot najczystszej próby. Osoba bez wykształcenia matematycznego nie zrozumie, czym bohaterowie tak się podniecają. Ot, dwójka ludzi odkrywa defekt w fundamentalnej matematyce, mogący podważyć każde twierdzenie, jakie do tej pory ustanowiono. Uzyskują więc dostęp do superkomputera Luminous, starając się coś z tym fantem zrobić. Hard sf jak się patrzy, ale czegoś tu jednak brakuje. Może wiarygodności? Bo nie da się ukryć, że działania bohaterów wyglądają jak żywcem wyjęte z amerykańskiego filmu o hakerach, w którym Internet Explorer służy do łamania firewalli Pentagonu.

Po tym nieco przyciężkim daniu James Lovegrove serwuje nam przystawkę o losach Wielkiej Brytanii po wydostaniu się z laboratorium wirusa Odmiany Bowdlera. Wirus to nietypowy, gdyż dokonujący cenzury słownej. Osoba nim dotknięta już nigdy nie będzie mogła doznać katharsis, mówiąc proste: o kurwa. W ciągu zaledwie kilku dni zarażony zostaje cały kraj, a naukowcy odpowiedzialni za wybuch epidemii starają się jej przeciwdziałać. Opowiadanie bez aspiracji do bycia hitem sezonu, ale przyjemnie relaksujące.

Daryl Gregory, nawiązując w tytule swego opowiadania do będącego centrum religijnym orientu Damaszku, zdradza od razu, o czym będzie jego historia. W praktyce nie jest jednak tak łatwo ją zinterpretować. Główna bohaterka uważa, że doznała boskiej łaski, jednak na ile doszło do tego naprawdę, a na ile jest to wynik jej choroby? Kolejne opowiadanie z rodzaju źle pojmowana religia może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Mocne.

Connie Willis na tle historii o Ostatnim winnebago (dla leniwych – taki samochód kempingowy) przedstawia świat, w którym choroba zdziesiątkowała zwierzęta, a dla ochrony tych, które jeszcze żyją, powołana zostaje wszechwładna organizacja. W jej trybiki nieco przypadkowo wpada młody reporter. Wielki Brat wiecznie żywy, ale brakowało mi w tym ikry. W zasadzie nie wiadomo, czy opowiadanie dotyczy totalitaryzmu, wspomnień czy masek noszonych na co dzień przez ludzi. Nic, co zostałoby w głowie na dłużej.

Historia, w której główną rolę odgrywa Kobieta po przejściach, to satyra. Reginald Bretnor opowiada ustami marynarza, w jakich okolicznościach zniknął jeden z pasażerów jego statku. Krótkie, sympatyczne, ale nic ponad to.

Kir Bułyczow i Złotousty diabeł, którego pisarz uczynił jednym z bohaterów swego opowiadania, prezentują nam typową rosyjską duszę. Losy alkoholika, który pewnego dnia postanawia wyjść na prostą, w czym pomaga mu przypadkowo znaleziony portfel, są niby zabawne, a jednak przepełnione smutkiem i melancholią. Bułyczow przedstawia przez swoich bohaterów bardzo trafne obserwacje rzeczywistości i konfliktu między dobrem a złem. Pozornie oczywiste, w praktyce kompletnie niedostrzegane. Po przeczytaniu ta historia długo kołacze się po głowie.

Dziewczynka, która wsławiła się Milczeniem we Florencji w ogóle mnie nie porwała. Pomysł niby nośny (zamaskowani mędrcy leczący chore dziecko), mamy tajemnicę i trochę akcji. A jednak historia Iana Creasey’a to tylko zapychacz, który szybko wylatuje z pamięci.

Dużo lepiej spisał się Tony Ballantyne. W świecie przez niego przedstawionym wojna wyewoluowała ze znanych nam starć wielkich armii do raczej partyzanckich potyczek, toczących się w zatłoczonych cywilami miejscach (ci postronni obserwatorzy mogą w dodatku zaskarżyć walczących, jeśli poniosą jakieś szkody). Straszniejszy niż wojna jest tu specyfik znany pod nazwą Trzecia osoba, pozwalający bezproblemowo wcielić do jednostki dowolną napotkaną osobę. Ciekawy pomysł i zagadkowa forma (związek początku i końca). Warte poznania.

Alastair Reynolds, podobnie jak Kosmatka, porusza problem wypadków podczas podróży kosmicznych. Jego bohaterowie wypadli Poza konstelację Orła, która jest najbardziej odległym punktem naszej galaktyki znanym ludzkości. Trudno zdradzić coś więcej, nie uchylając zbyt wiele z fabuły. Jest mniej ponuro niż u Śmiercionautów, ale to wciąż ten przygnębiający nastrój i ludzie w namacalnych tarapatach. Ciekawe, choć im bliżej końca, tym mniej mi się wizja Reynoldsa podobała.

Kolejna humoreska zbioru, autorstwa Charliego Rosenkranza, opowiada o kosmitach, którzy urządzili na Ziemi Akcję prewencyjną. Już pierwsze zdania nietypowej narracji sugerują, że będzie śmiesznie. W praktyce nie bardzo to wyszło, a samo opowiadanie, dzięki obsadzeniu w jednej z głównych ról naszych kochanych czworonogów, potrafi wręcz chwycić co wrażliwszych za serce.

Realiów świata uczą czytelników Kambierz i Żelazny Baron. Baśń ekonomiczna, którą prezentują, zaczyna się skromnie, od wymiany waluty. Po tym wydarzeniu coraz odważniejsze zachcianki Barona służą autorowi opowiadania, Danielowi Abrahamowi, do ukazania przeliczalności różnych rzeczy. Ciekawe, choć z nazbyt moralizatorskim i przewidywalnym zakończeniem.

Gene Wolfe to druga osoba w zbiorku, nawiązująca tytułem opowiadania do religii. Tym razem chodzi o Memorare, czyli modlitwę do NMP. Widząc bohatera, który penetruje kosmiczne grobowce, trudno nie odnieść wrażenia, że tytuł pasuje jak ulał. I chyba tylko to, bo sama historia należy do mało udanych. Bohaterowie zachowują się idiotycznie i strasznie dziwnie ze sobą rozmawiają. Zdecydowanie nie przekonali mnie do siebie. A że to najdłuższe opowiadanie zbioru, trochę się z nim wymęczyłem.

I wreszcie przyszedł czas na Ostatni kontakt. Stephen Baxter jest kolejnym ponurakiem z mroczną wizją przyszłości Ziemi. Nie wiem, czy to dobry pomysł na pożegnanie się z czytelnikami antologii, gdyż historia ta, choć mniej sugestywna niż twory Kosmatki i Reynoldsa, pozostawia gorzki posmak po jej przeczytaniu.

Mamy zatem kilka opowiadań wartych uwagi, ale zdecydowana większość to przeciętniaki, które można przeczytać, ale nic wielkiego się nie stanie, jeśli się ich nie pozna. Za to absolutną perełką tegorocznego wydania Kroków jest ich utrzymana w orientalnych klimatach okładka. Nawet nie ma po co na tym polu porównywać jej do poprzedników. Czy jednak warto kupić książkę dla wspaniałego wyglądu i przeciętnej treści? Znający poprzednie wydania pewnie i tak to zrobią. Wszystkim rozpoczynającym przygodę z serią polecałbym jednak wydanie 2006.

Tytuł: Kroki w nieznane 2008
Autorzy: Antologia
Wydawca: Solaris
Rok wydania: 2009
Stron: 524
Ocena: 3+
Oso Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.