Fałszywe Katakumby
: środa, 25 lutego 2009, 20:20
Seamus złapał łożysko topora, gruchnął nim z całej siły w mosiężne drzwi, które wyleciały do przodu pod uderzeniem obucha. Wojownik szybko przestąpił próg, z bronią wzniesioną do ciosu.
- Wystarczy, Shon. - rzekł cicho Poszukiwacz z kapturem zarzuconym na głowę. - Dziękuję. Teraz bądź cicho i nie przeszkadzaj mi.
- Dobrze, Reymoon - wojownik cofnął się pod drzwi. Poszukiwacz o cichym głosie, wyminął go, ruszył ku wielkim kolumnom podpierającym sklepienie.
- To jest to, bracie. Znaleźliśmy je.
- Bo ja wiem, Rey - burknął Seamus. - To już drugi rok, jak szukamy tego... źródła. Zaczynam wątpić czy ono naprawdę istnieje...
Reymoon nie odpowiedział, zrzucił kaptur, odsłaniając twarz o ostrych rysach, ze spiczastym podbródkiem i ze związanymi w kucyk włosami o barwie słomy.
- Od początku wiedziałem że nic z tego nie będzie. - ciągnął wojownik. - Nikt na Wess nie odnalazł jeszcze żadnego źródła magii. Większośc ludzi mówi że to mit... bajka, no wiesz...
- Wyobraź sobie że wiem. - syknął Reymoon. - Zamknij się i słuchaj. W tej cholernej komnacie musi być coś w rodzaju dźwigni... albo przycisku. Weź pochodnię i zbadaj ściany. Ja się zajmę kolumnami.
- Hę?
- Zbadam je, półgłówku! Bierz pochodnie i rób co mówię!
- Nie rozkazuj mi!
- Dobrze. A zatem, weź do jasnej cholery tą pochodnię, i z łaski swojej oglądnij pomieszczenie, zgoda?
- Zgoda - burknął Seamus.
- To do roboty!
Wojownik zdjął z pleców sakwę, otworzył ją, i wydobył dwie pochodnie, krzesiwo. W okamgnieniu podpalił obydwie. Jedną wręczył Reymoonowi, z drugą pomaszerował w stronę widocznych stąd ścian.
Pomieszczenie było małe.
Poszukiwacz podszedł do kolumn, oświetlił je blaskiem rzucanym przez pochodnię. Na powierzchni czystego granitu dostrzegł fantazyjne wzory, wyryte widocznie wiele, wiele lat temu.
- Reymoon!
- Czego?
- Znalazłem coś!
- Co?
- Chodź, zobacz!
Poszukiwacz westchnął, i ruszył w stronę Semausa stojącego przed białą jak pościel, ścianą.
- No i co? Co znalazłeś?
Wojownik nie odpowiedział, wskazał ręką. Nad nimi, prawie pod sklepieniem, ktoś - lub coś - powiesiło za nogi człowieka. Obecnie był to szkielet z resztkami skóry. Oczodoły błyszczały jasno, wisielec kołysał się złowieszczo.
- No i co? - wzruszył ramionami Reymoon. - To odwieczna tradycja Greyów. Wieszali zdrajców za nogi co było karą za krzywoprzysięstwo i zdradę.
Seamus również wzruszył ramionami, ale minę miał nietęgą. Ruszył jednak dalej.
Poszukiwacz wrócił do oględzin kolumny.
Wodził po wzorach palcami, usiłując je z czymś skojarzyć... ale nic nie przychodziło mu do głowy. To były zwykłe, pieprzone znaki rozpoznawalne.
- Reymoon!
- Co znowu!
- Znalazłem! Znalazłem przycisk!
- Zaczekaj! - krzyknął ostrzegawczo Reymoon. - Nic nie klikaj...
- Czekam...
Poszukiwacz szparko ruszył do przyjaciela.
- Gdzie? - szepnął.
- Tutaj
to był niewielka gałka wyrastająca ze ściany wyglądająca niczym nic nie znaczący kamyk.
No, ale czemu mieliby nie spróbować?
Poszukiwacz nacisnął gałkę, odskoczył momentalnie na wszelki wypadek.
Nagle usłyszeli huk i hałas przesuwanego łańcucha. Fragment sklepienia opadał na posadzkę, a okazywał się łożem, na którym zastygło dwoje ludzi. Jeden leżał na wznak, w ręku trzymał dziennik. Drugi odwrócony był twarzą w pościel, teraz omszałą, niegdyś aksamitną.
- To są katakumby! - jęknął nagle Reymon. - Zwykłe, cholerne katakumby!
- eee... a co to znaczy?
- To znaczy że to żadne Źródło, kretynie! To zwykły zabytek Greyowski z ubiegłego pięćdziesięciolecia!
- Mówiłem?
- Przestań mnie wkurzać, Seamus! - warknął Poszukiwacz. - Wynosimy się stąd. Nigdy nie wiadomo...
- Kurwa. - powiedział nagle wojownik.
- Co? - Reymoon spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
- Kurwa - powtórzył Seamus.
- CO??
Rysa szerokości dłoni przecięła nagle południową ścianę jak błyskawica niebo podczas burzy. W tym samym momencie zagruchotała kolumna, chwilę później rąbnął o ziemię kawałek granitu oderwany od sklepienia...
- To cholerstwo się wali... - jęknął Reymoon. - Uciekamy, głupcze!
Rzucili się ku drzwiom. Wypadli do niewielkiego korytarzyka, pognali dalej. Za sobą usłyszeli coś na kształt gromu, i sufit za nimi po prostu zawalił się.
- Szybciej! - krzyknął Reymoon do wojownika zostającego z tyłu. - Szybciej, do cholery!
- Uciekaj! - wycharczał Seamus. - Ratuj się...
- Szybciej!!
- Już nie mogę...
I nagle wojownik zatrzymał się!
- Co ci jest!? - zawołał Reymoon zatrzymując się. - Co ci...
- Masz to... - Seamus wcisnął Poszukiwaczowi dziennik zabrany z katakumb. - To może być ważne...
- Nie wydurniaj się! Zawsze byłeś wytrzymały!
Wojownik pokręcił z powiętpliwaniem głową. Gruchnął kolejny grom.
- Mam... astmę. - rzekł. - Muszę... odpocząć...
- Zginiesz tutaj ty głupku! - wrzasnął Reymoon. - Nie dociera to do ciebie??
- Biegnij...
- Nigdy!
I wtedy spadł na nich spory fragment sufitu. Poszukiwacz rzucił się do tyłu, uniknął zmiażdżenia. Biedny Seamus nie miał tyle sił i szczęścia.
- Żegnaj... - mruknął Reymoon rzucając się ponownie do ucieczki. - Biedny, biedny przyjacielu
Wypadł z lochu w momencie gdy zawaliły się schody. Przeskoczył niewielki cmentarzyk, i wydostał się z ruin.
Był z powrotem w lesie Hood. Westchnął i rzucił spojrzenie na właz niknący w oddali. Gruchnęło raz jeszcze, po raz ostatni, i wszystko umilkło.
Reymoon spojrzał na dziennik. Otworzył go powoli, bo oblepiony był on pajęczyną. Powoli odsunął stronnicę i przeczytał:
Znaleźliśmy Źródło. Inko chce kopać, ja zaczekam na pozostałych. Jest tu dość dziwnie.
Miko.
Reymoon zaklął. Potem spojrzał w stronę skąd przyszedł.
A potem jeszcze raz zaklął.
KONIEC
- Wystarczy, Shon. - rzekł cicho Poszukiwacz z kapturem zarzuconym na głowę. - Dziękuję. Teraz bądź cicho i nie przeszkadzaj mi.
- Dobrze, Reymoon - wojownik cofnął się pod drzwi. Poszukiwacz o cichym głosie, wyminął go, ruszył ku wielkim kolumnom podpierającym sklepienie.
- To jest to, bracie. Znaleźliśmy je.
- Bo ja wiem, Rey - burknął Seamus. - To już drugi rok, jak szukamy tego... źródła. Zaczynam wątpić czy ono naprawdę istnieje...
Reymoon nie odpowiedział, zrzucił kaptur, odsłaniając twarz o ostrych rysach, ze spiczastym podbródkiem i ze związanymi w kucyk włosami o barwie słomy.
- Od początku wiedziałem że nic z tego nie będzie. - ciągnął wojownik. - Nikt na Wess nie odnalazł jeszcze żadnego źródła magii. Większośc ludzi mówi że to mit... bajka, no wiesz...
- Wyobraź sobie że wiem. - syknął Reymoon. - Zamknij się i słuchaj. W tej cholernej komnacie musi być coś w rodzaju dźwigni... albo przycisku. Weź pochodnię i zbadaj ściany. Ja się zajmę kolumnami.
- Hę?
- Zbadam je, półgłówku! Bierz pochodnie i rób co mówię!
- Nie rozkazuj mi!
- Dobrze. A zatem, weź do jasnej cholery tą pochodnię, i z łaski swojej oglądnij pomieszczenie, zgoda?
- Zgoda - burknął Seamus.
- To do roboty!
Wojownik zdjął z pleców sakwę, otworzył ją, i wydobył dwie pochodnie, krzesiwo. W okamgnieniu podpalił obydwie. Jedną wręczył Reymoonowi, z drugą pomaszerował w stronę widocznych stąd ścian.
Pomieszczenie było małe.
Poszukiwacz podszedł do kolumn, oświetlił je blaskiem rzucanym przez pochodnię. Na powierzchni czystego granitu dostrzegł fantazyjne wzory, wyryte widocznie wiele, wiele lat temu.
- Reymoon!
- Czego?
- Znalazłem coś!
- Co?
- Chodź, zobacz!
Poszukiwacz westchnął, i ruszył w stronę Semausa stojącego przed białą jak pościel, ścianą.
- No i co? Co znalazłeś?
Wojownik nie odpowiedział, wskazał ręką. Nad nimi, prawie pod sklepieniem, ktoś - lub coś - powiesiło za nogi człowieka. Obecnie był to szkielet z resztkami skóry. Oczodoły błyszczały jasno, wisielec kołysał się złowieszczo.
- No i co? - wzruszył ramionami Reymoon. - To odwieczna tradycja Greyów. Wieszali zdrajców za nogi co było karą za krzywoprzysięstwo i zdradę.
Seamus również wzruszył ramionami, ale minę miał nietęgą. Ruszył jednak dalej.
Poszukiwacz wrócił do oględzin kolumny.
Wodził po wzorach palcami, usiłując je z czymś skojarzyć... ale nic nie przychodziło mu do głowy. To były zwykłe, pieprzone znaki rozpoznawalne.
- Reymoon!
- Co znowu!
- Znalazłem! Znalazłem przycisk!
- Zaczekaj! - krzyknął ostrzegawczo Reymoon. - Nic nie klikaj...
- Czekam...
Poszukiwacz szparko ruszył do przyjaciela.
- Gdzie? - szepnął.
- Tutaj
to był niewielka gałka wyrastająca ze ściany wyglądająca niczym nic nie znaczący kamyk.
No, ale czemu mieliby nie spróbować?
Poszukiwacz nacisnął gałkę, odskoczył momentalnie na wszelki wypadek.
Nagle usłyszeli huk i hałas przesuwanego łańcucha. Fragment sklepienia opadał na posadzkę, a okazywał się łożem, na którym zastygło dwoje ludzi. Jeden leżał na wznak, w ręku trzymał dziennik. Drugi odwrócony był twarzą w pościel, teraz omszałą, niegdyś aksamitną.
- To są katakumby! - jęknął nagle Reymon. - Zwykłe, cholerne katakumby!
- eee... a co to znaczy?
- To znaczy że to żadne Źródło, kretynie! To zwykły zabytek Greyowski z ubiegłego pięćdziesięciolecia!
- Mówiłem?
- Przestań mnie wkurzać, Seamus! - warknął Poszukiwacz. - Wynosimy się stąd. Nigdy nie wiadomo...
- Kurwa. - powiedział nagle wojownik.
- Co? - Reymoon spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
- Kurwa - powtórzył Seamus.
- CO??
Rysa szerokości dłoni przecięła nagle południową ścianę jak błyskawica niebo podczas burzy. W tym samym momencie zagruchotała kolumna, chwilę później rąbnął o ziemię kawałek granitu oderwany od sklepienia...
- To cholerstwo się wali... - jęknął Reymoon. - Uciekamy, głupcze!
Rzucili się ku drzwiom. Wypadli do niewielkiego korytarzyka, pognali dalej. Za sobą usłyszeli coś na kształt gromu, i sufit za nimi po prostu zawalił się.
- Szybciej! - krzyknął Reymoon do wojownika zostającego z tyłu. - Szybciej, do cholery!
- Uciekaj! - wycharczał Seamus. - Ratuj się...
- Szybciej!!
- Już nie mogę...
I nagle wojownik zatrzymał się!
- Co ci jest!? - zawołał Reymoon zatrzymując się. - Co ci...
- Masz to... - Seamus wcisnął Poszukiwaczowi dziennik zabrany z katakumb. - To może być ważne...
- Nie wydurniaj się! Zawsze byłeś wytrzymały!
Wojownik pokręcił z powiętpliwaniem głową. Gruchnął kolejny grom.
- Mam... astmę. - rzekł. - Muszę... odpocząć...
- Zginiesz tutaj ty głupku! - wrzasnął Reymoon. - Nie dociera to do ciebie??
- Biegnij...
- Nigdy!
I wtedy spadł na nich spory fragment sufitu. Poszukiwacz rzucił się do tyłu, uniknął zmiażdżenia. Biedny Seamus nie miał tyle sił i szczęścia.
- Żegnaj... - mruknął Reymoon rzucając się ponownie do ucieczki. - Biedny, biedny przyjacielu
Wypadł z lochu w momencie gdy zawaliły się schody. Przeskoczył niewielki cmentarzyk, i wydostał się z ruin.
Był z powrotem w lesie Hood. Westchnął i rzucił spojrzenie na właz niknący w oddali. Gruchnęło raz jeszcze, po raz ostatni, i wszystko umilkło.
Reymoon spojrzał na dziennik. Otworzył go powoli, bo oblepiony był on pajęczyną. Powoli odsunął stronnicę i przeczytał:
Znaleźliśmy Źródło. Inko chce kopać, ja zaczekam na pozostałych. Jest tu dość dziwnie.
Miko.
Reymoon zaklął. Potem spojrzał w stronę skąd przyszedł.
A potem jeszcze raz zaklął.
KONIEC