"Mandragora"

ODPOWIEDZ

ocena

1
0
Brak głosów
2
0
Brak głosów
3
0
Brak głosów
4
3
75%
5
1
25%
 
Liczba głosów: 4
Eglarest
Chorąży
Chorąży
Posty: 3653
Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
Numer GG: 777575
Lokalizacja: Poznań/Konin

"Mandragora"

Post autor: Eglarest »

Zimny wiatr od wschodu wiał już drugi tydzień, ciągnąc ze sobą ponure szare chmury. Te zaś nie skąpiły sił aby pokropić zapomniane Ferrańskie wioski i miasta.
Ludzie byli tacy markotni i nieliczni tylko opuszczali domy by smętnie się włóczyć, ciężko ciągnąc nogę za nogą.
Najsmutniejsza pora roku zaczęła się na dobre, więc kiedy wreszcie powiał zachodni ciepły wiatr od oceanu i poprawił pogodę wszystko ożyło, aby nacieszyć się w pełni tym bożym dopustem.
Bartok z pośród wszystkich cieszył się najmniej. Zawsze był sam, bez znajomych i przyjaciół, więć nie bawiło go że znów wszyscy będą mogli się razem spotykać i rozrabiać, kiedy On jak zawsze będzie sam.
Bartok miał już za sobą kilkanaście wiosen, gdyby to ktoś kiedyś liczył, miał jasne blond włosy, zawsze ładnie uczesane, równo przystrzyżone i czyste.
Ze swojej, dość przystojnej jak na swój wiek, twarzyczki Bartok spoglądał szaro-niebieskimi oczyma, osadzonymi płytko nad małym, lekko zadartym do góry noskiem.
Chłopak był raczej wysoki, choć chodził lekko podgarbiony. Zawsze schludnie ubrany, mimo że nie miał przed kim się stroić.
Rodzice Bartoka, matka Hilda i ojciec Lobart, nie poświęcali synowi zbyt wiele czasu. Matka prowadziła swoje życie mieszczańskie spotykając się z przyjaciółkami i najzwyczajniej w świecie plotkując, co nie odbiegało od kanonu trybu życia kobiet w Xerpentynie.
Lobart całe dnie spędzał w prefekturze, ślęcząc godzinami nad różnymi dokumentami. Wieczorami, przed powrotem do domu lubił wstąpić do knajpy na gorzkie tarh'sahańskie piwo. Przy kufelku legera opowiadał, każdemu kto był gotów słuchać, co dzieje się w szerokim świecie, oraz o postępach w szkolnej nauce swojego syna. Nadzieją Lobarta było to że już za rok, kiedy Bartok skończy szkołę, będzie mógł zacząć również urzędniczą pracę, co było w sumie młodzieńcowi obojętne.
Tak samo obojętne, a nawet nudzące, były ostatnikowe wyjścia na festyn i targ, gdzie kuglarze zabawiali nudnymi i dawno ogranymi sztuczkami rozbawioną i pijaną gawiedź, gdzie fanatyczni kapłani szerzyli państwową propagandę sukcesu, oraz gdzie ku wielkiej uciesze mas odbywały się publicznie egzekucje.
Te czasem były ciekawe. Choć nieczęsto. Bertoka interesowały jedynie, kiedy wieszano jakiegoś elfa, prowadzono go obnażonego, brudnego i pobitego. Tłum w amoku wyrzucał świeżo zakupione warzywa, lecz chciwi kupcy chętnie uzupełniali za drobną opłatą magazynki strzelców.
Następnie delikwenta wprowadzano na podest, potem kazano stanąć na stołku, zakładano pętle na szyję i stołek wykopywano.
I wtedy dochodziło, lub nie do najciekawszego.
Jeśli oprawcą był amator, wtedy długouchy nieszczęśnik gwałtownie zatrzymywał się na pętli powrozu i następowało gruchnięcie łamanego kręgosłupa.
Tłum, który wstrzymywał oddech przy punkcie kulminacyjnym, wydawał wtedy z siebie przestraszony dźwięk, a panie i panny o słabych nerwach mdlały.
Tak wyglądała amatorszczyzna, jeśli jednak udało się dorwać fachowca, mistrza katowskiego to widowisko zapowiadało się naprawdę ciekawie. Przy egzekucji zawsze byli obecni kapłani, którzy podkładali pod wykopywany z pod nóg skazańca stołek, szmatę.
Bartokowi udało się po części rozwikłać tę dziwną zagadkę.
Więc kiedy do wykonywania wyroku na nielegalnym imigrancie zabierał się zawodowy kat, a nie etatowiec z prefektury, to po wykopaniu z pod nóg skazańca stołka zaczynała się zabawa.
Otóż elf, ponieważ dotyczyło to tylko elfów, ludzi nie upokarzano wieszając ich bez ubrania, co czyniono w wypadku elfów i krasnoludów, zaczynał się dusić, najczęściej walcząc o każdy haust powietrza rzucał się, w efekcie dyndając na sznurze jak wahadełko.
Na twarzy robił się siny, zaś w oczach miał strach, rozczarowanie, prośbę.
To co jednak najbardziej interesowało Bertolda to członek elfa, ten bowiem nabrzmiewał, a tuż po zejściu ofiary ustroju wypływała z niego stróżka, lub w niektórych przypadkach tylko kilka kropel z nasieniem.
Niby nic takiego, gdyby nie to że kiedy wszystko już znalazło się na podstawionej ściereczce podchodził do niej kapłan, lub inkwizytor i zaklęciem podpalał szmatę.
Oczywiście ten zabieg nie miał jedynie stanowić dodatkowej uciechy dla tłumu, aby ten mógł się zachwycić wystąpieniem w spektaklu magii. Samo umieranie elfa, powolne i w męczarni stanowiło wyśmienitą rozrywkę.
Kościół wolał jednak palić szmatę przy tłumie, aby ludzie widzieli że nic z tym się nie robi, nic podejrzanego. Ludzie lubią wiedzieć. Po co jednak zbierano i palono nasienie?
O tym nie mówiono.

Rodzice Bartoka, chcąc na siłę uszczęśliwić syna postanowili wykorzystać poprawę pogody, która tymczasowo rozwiała jesienne chmury i wysłali go do ciotki na wieś.
Na nic się zdały błagania i prośby, Hilda była nieugięta. Ojciec dał się odwieść, nie chciał aby syn jechał jeśli nie chce, jednak twarde spojrzenie żony przywróciło go do porządku i rozmowa przy kolacji, w dzień poprzedzający wyjazd na tym się zakończyła:
- Ciotka i wuj spodziewają się już Ciebie. Pomyśl jak byśmy wyglądali przed nimi gdybyśmy odwołali przyjazd? Mogli by stwierdzić że ich nie lubisz i się obrazić!
Upomniała matka, po czym wróciła do nakładania sobie łyżką do ust gorącego stewu. Kulinaria to było jedyne co było skłonne przekonać Bartoka do wyjazdu do wujostwa. Na wsi nieczęsto jadano mięso, zadowalano się jarzynami przyrządzanymi na liczne sposoby. Hilda jednak lubiła chwalić się tym, że w jej domu codziennie je się mięso. Wstrętny gulasz na wieczerzę każdego dnia to był smutny element z życia chłopca.
Szara rzeczywistość, do której ten przywykł, będzie teraz zamieniona na jaskrawe zielone życie na prowincji. Na szczęście zmiany pogody nie mają trwać długo, czym Bartok pocieszał się.

Wuj Katras i ciotka Minda niezbyt życzliwie przyjęli Bartoka. Katras nie miał zdania o synu szwagierki i było mu to dziecko naprawdę obojętne, Mina również niespecjalnie przejmowała się siostrzeńcem. Chcieli serdecznie przywitać chłopca, co im się średnio udało, zauważywszy że zapomnieli po niego przyjechać. Później również nie znaleźli zbyt dużo czasu dla młodzieńca.
Katras był wójtem tego mocno zagraryzowanego miasteczka, Minda zaś pomagała w aptece przy błotnistym ryneczku Amikstat.
Bartok sam się sobą zajmował. W domu wujostwa nikt nie zwracał na niego uwagi, sami gospodarze mijali się codziennie i dopiero po trzech dniach pobytu, zwrócili się do gościa:
- Jutro ostatnik, do Amikstatu przyjedzie prestidigitator, więc wyjdziemy aby zobaczyć jego pokaz. Jeśli chcesz to również możesz iść, gdyby Cię interesował pokaz, jednak chcemy Cię uprzedzić abyś był rozsądny i pilnował się, nie chcemy aby nam Cię porwano, co byśmy powiedzieli twojej matce?
Bartok oczywiście potwierdził że będzie się pilnował i najpewniej zostanie w domu, ponieważ nie interesują go sztuki magiczne. Ta odpowiedź usatysfakcjonowała Katrasa, który pobiegł podzielić się nowiną z żoną.

Wieczorem faktycznie od rana ze strony ryneczku było słychać dźwięk przybijanych gwoździ, to pomocnik artysty budował podium dla mistrza.
Obok nowo powstającej sceny już stał namiot, w którym zapewne przygotowywał się do pokazu iluzjonista.
Wśród ludzi cały dzień rosło napięcie, nasilające się aż do wieczora, kiedy to dochodziło do punktu kuliminacyjnego. Miejscowe plotkary biegały między przyjaciółeczkami roznosząc sensacyjne i najczęściej wyssane z palca informacje na temat potężnego znawcy sztuk magicznych z północy. Sceptyczny był jedynie miejscowy kapłan, ale i on czerpał dochody z zbliżającego się wydarzenia.
W świątyni z chęcią znalazły dla siebie miejsce stare dewoty, ze zgrozą wysłuchujące słów
o tym jak wielkie zagrożenie czyni swoją osobą, oraz przede wszystkim praktykami przybysz.
Kiedy tylko na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a słońce zaczęło chować się za odległą linię widnokręgu, na ryneczku byli wszyscy.
Nieliczne sklepiki i warsztaty były dawno pozamykane, całymi rodzinami z dziećmi każdy jeden mieszkaniec Amikstatu, oraz liczni przybyli z okolicznych wiosek oczekiwali z niecierpliwością i podnieceniem, które dało się wyczuć w tłumie. Pachniało ono świeżym o intensywnym jednak zapachu potem.
Kilku łobuzów pełniących rolę strażników miejskich pozapalało pochodnie dookoła tłumu, których migotliwy blask rozjaśniał zalegający dookoła półmrok. Zaczyna się!

Bartok pełen irytacji opuścił zbiegowisko. Chłopiec miał szczęście naoglądać się zbyt dużo pokazów naprawdę dobrych iluzjonistów w Xerpentynie, aby teraz zadowalać się chałturą tego starego oszusta, który sam siebie tytułował Wielkim Mistrzem Sztuk Czarnoksięskich, a który to nawet mistrz nie umiał zrobić poprawnego palmarza, czy kiepowania łuczywka. Żałosne.
Na szczęście los oszczędził młodzieńcowi tego pogrążania się w irytacji. Bartok wychodząc z ryneczku pogrążył się w otaczającym miasto mroku, więc z łatwością wypatrzył światło w oddali, z pagórka gdzie stała stara opuszczona stodoła.
Ktoś tam był i z braku ciekawszego zajęcia, czując lekkie podniecenie, nie cielesne, tylko to z jakim spotyka się kiedyś każdy chłopak biorący udział w przygodzie, Bartok żywszym krokiem ruszył sprawdzić kto urzęduje wśród tegorocznego siana.

Zza ściany nie było słychać rozmów. Czując się bezpieczniej Bartok przyłożył oko do dziury po sęku i zajrzał do środka.
W środku stał jakiś chłopak, troszkę niższy od Bartoka. Przybysz miał czarne rozczochrane włosy i był ubrany raczej niechlujnie. Pośrodku, na klepisku stała gliniana lampka, świecąc migotliwie i rysując długie cienie na ścianach. Bartok poluzował kołnierz, z oddali ciągnęły burzowe chmury, robiło się duszno. Obserwował dalej:
Intruz stał przy niej i jadł coś, kończył jeść. Zapach siana wraz z podmuchem wieczornego wiatru zakręcił się w nosie Bartoka:
- Apsik!
Kichnął nieszczęśnie blondynek, alarmując bruneta. Przybysz jednak zamarł w ruchu i nie odwracając się spytał:
- Kto tu jest?
Bartok poczuł się pewniej słabym głosikiem gościa, pełnym zwątpienia i lęku. Chłopak wszedł do stodoły:
- Spokojnie nie masz się czego bać, nikt Ciebie nie nakryje, wszyscy są na przedstawieniu. - Zapewniał xerpentyńczyk podchodząc rozmówcy. Brunet odwrócił się i dopiero teraz widać było jego długie uszy. Bartok zamarł w pół ruchu, po czym szybko się opanował i dokończył krok, machając przy tym ręką - Nie obawiaj się mnie. Nie zrobię Ci krzywdy.
- Naprawdę ?
- Pewnie. Zgaś tylko lepiej światło, widać je aż z miasta, możesz ściągnąć na siebie kłopoty.
Elf w panicznym odruchu dmuchnął mocno w płomyczek i w stodole zapanowała kompletna ciemność. Bartok westchnął ciężko i siadł na ziemi. Obok słychać było szybki i płytki oddech elfa:
- Jak masz na imię?
- Vinien... a ty?
- Bartok.
- Aha.
Oddech Viniena powoli się normował i po chwili już prawie nie było go słychać. Noc była bardzo ciepła i Bartok cieszył się że nie musi dusić się w tłumie na rynku Amikstat, mimo to było mu gorąco. Duchota stodoły dokuczała również elfowi, gdyż ten zdjął swoją obszarpaną koszulę, co Bartok doskonale słyszał w idealnej ciszy pomieszczenia. Niedługo potem blondyn poszedł w ślady długouchego.
Po chwili chłopak poczuł na swojej piersi delikatną rękę elfa. Ciemność na chwilę rozdarł błysk, chwilę potem grzmot uderzył do uszu obojga.
Ten momentalny blask przekradł się do stodoły między deskami ścian oświetlając półnagie sylwetki chłopców.
Mimo że znów było ciemno w umyśle Bartoka wyrył się widok jaki przed chwilą zaobserwował. Młody elf klęczał z lekko rozchylonymi wargami, z jedną ręką na ramieniu towarzysza, zaś drugą w okolicach podbrzusza.
Vinien wstał. Bartok słyszał to, zresztą elf zabrał na chwilę rękę z barku chłopaka. Szelest materiału pozwalał sądzić że przybysz zdejmuje spodnie. Człowiek nie pozostał dłużny i również wyswobodził się z odzienia. Zanim jeszcze odnaleźli się w mroku kolejny błysk rozjaśnił ciemność.
Elf stał nagi bezwstydnie przed Bertoldem. Jednak to nie było wszystko co chłopak zobaczył tej burzowej nocy, podczas licznych błyskawic.

Bartok obudził się z głową na piersi Viniena. Na dworze lał deszcz i to jego ciężko dudniące o ziemię krople obudziły chłopca. Vinien jeszcze spał. Jego oddech był głęboki i jednostajny. Elf wyglądał tak niewinnie i ślicznie. Między włosami miał słomę. Przy kąciku ust zaschnięte nasienie. Człowiek chciał jeszcze raz zasmakować tych słodkich i miękkich ust jednak wiedział że to niemożliwe, że ryzyko jest zbyt duże.
Bartok przeszukał torbę wędrowca. Znalazł tam broń. Niedobrze. Krótki miecz złowrogo leżał pomiędzy ubraniem na zmianę i resztkami prowiantu, czerstwym chlebem i zawiniętą w papier wędzoną rybą. Bartok rozejrzał się za swoim ubraniem.

Viniena obudził agresywny ton głosu Bartoka. Chłopak stał z mieczem elfa i kazał brunetowi natychmiast wstać i zachowywać odległość. Ze stropowej belki zwisał sznur zakończony pętlą. Pod spodem stała klatka na króliki, również przywiązana, do innego sznurka ciągnącego się po ziemi.
- Właź na klatkę i wkładaj głowę w pętlę. Już!
- Ale... ale noc ... Możemy tak codziennie, zrobię co tylko ...
- Nie prowokuj mnie abym cię przeszył tym twoim elfim mieczem! Zginiesz tak jak na elfa przystało, powieszony, nago.
Bartokowi było ciężko mówić te słowa. Pamiętał tę upojną noc, oddałby wiele aby móc ją powtórzyć. Jednak teraz była jedyna okazja aby zdobyć coś cenniejszego, rozwiązać niepokojący sekret nasienia wisielca.
Trwało to wszystko bardzo powoli, jakby ktoś celowo spowolnił czas, choć naprawdę była to tylko chwila. Elf stanął na klatce i przełożył głowę przez samozaciskającą się pętle, patrząc na Bartoka ze łzami w niebieskich oczach. Kiedy Viniena chciał jeszcze coś powiedzieć kat pociągnął za sznurek wyszarpując klatkę z pod nóg ofiary.
Chrupot łamanego kręgosłupa przypomniał Bartokowi o niedoświadczonych katach i uświadomił porażkę.
Tuż po tym, kiedy martwy już elf dyndał na sznurze od oporządzenia konia, do stodoły wkroczył inkwizytor, jak się okazało, tropiący Vinienę od dłuższego czasu.
- Widzę że ktoś mnie wyręczył w robocie... Dobra robota chłopcze. Ten elf uwiódł i po tym zabił już kilku tobie podobnych, ale oni nie próbowali mu się postawić. Och czy ... Aaa przetrącony kark. Już się bałem że się dusi, wtedy mógłby zapłodnić glebę co jest bardzo niebezpieczne
Zszokowany i półświadomy Bartok zadał wreszcie upragnione pytanie, kiedy los pozwolił mu odmienić porażkę w sukces:
- Dlaczego ?
- Ach, z nasienia wisielca wyrastają mandragory, bardzo niebezpieczne rośliny. Aby taką unieszkodliwić należy przywiązać do niej psa, inkantować odpowiednie zaklęcia, w każdym razie psa przywołuje się i on wyrywa roślinę, jednak ta zaczyna krzyczeć i doprowadza biedaka do szału, kundel ucieka z nią, aby zdechnąć gdzieś wreszcie. Nauczysz się tego, oraz wielu innych rzeczy. Jesteś jeszcze dość młody aby rozpocząć szkolenie inkwizytorskie. Zabieram Cię do Ermanistagel. Gdzie twoi rodzice?
- W Xerpentynie. Jestem tu u wuja i ciotki.
- Znakomicie, idziemy teraz zabrać twoje rzeczy, oraz jedziemy do stolicy. Ciocia poinformuje rodziców, unikniemy kłopotliwego rozstania.
Bartok był w szoku. Mandragora? Inkwizytorium? Rodzice? Do tego wszystkiego wiszący z bierzmy trup spoglądał martwymi oczyma. Patrzył wzrokiem który do końca życia będzie budził Bartoka w każdą burzową noc.
- Nie smuć się, za kilka lat zobaczysz rodziców. Będziesz wtedy inkwizytorem, tak jak ja. Beztrosko mówił tercjarz nie przejmując się zupełnie nagim i powoli siniejącym elfem.

Autor: Edwolf
Email: edwolf@o2.pl
Edwolf
Szczur Lądowy
Posty: 4
Rejestracja: wtorek, 20 czerwca 2006, 18:12
Lokalizacja: Wratislavia
Kontakt:

Dupa

Post autor: Edwolf »

I cóż? Nikt nie komentuje? Nikt nie ocenia? Pewnie nikt nie czyta... szkoda.
Obrazek
Awatar użytkownika
BAZYL
Zły Tawerniak
Zły Tawerniak
Posty: 4853
Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
Numer GG: 3135921
Skype: bazyl23
Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
Kontakt:

Post autor: BAZYL »

:arrow: Błędy - jak zawsze...
:arrow: "Ze swojej, dość przystojnej jak na swój wiek" - zaimki...
:arrow: Hmm... Wydawło mi się zawsze, ze dobry kat zabija na miejscu, a partacz sprawia męki ofierze. Rozumiem, że tutaj konwencja wymusza odwrotność.
:arrow: "gdyby Cię interesował pokaz, jednak chcemy Cię uprzedzić abyś był rozsądny i pilnował się, nie chcemy aby nam Cię porwano" - za dużó tego >Cię<, któe zresztą powinno być małą literą.
:arrow: Ech, naucz sie, ze przed wyrazem "oraz" nie stawiamy przecinka...
:arrow: "Bartok poczuł się pewniej słabym głosikiem gościa"...
:arrow: Ogólnie mam mieszane uczucia. Napisane dosć dobrze, ciekawie, choć miejscami bardzo prosto. Ale zakończenie jakieś takie... czegoś zabrakło. Trudno powiedzieć co mam na myśłi - brakuje jakiegoś związku z wydarzeniami tej nocy a zabraniem chłopaka na szkolenie inkwizytorskie. Może za słabo zaakcentowałeś tę ciekawość na temat nasienia wisielca? Trudno powiedzieć.
:arrow: Generalnie pisz więcej i staraj się wyeliminować błędy jakie wytknąłem. Dobrz jest czytać sobie swoje teksty na głos - wtedy wyłapuje się większość dziwnych sformułowań.
:arrow: Ocena - coś między 4 a 4+, na szczeście w ankiecie 4 jest 4, więc niech będzie 4 ;)
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
Edwolf
Szczur Lądowy
Posty: 4
Rejestracja: wtorek, 20 czerwca 2006, 18:12
Lokalizacja: Wratislavia
Kontakt:

Post autor: Edwolf »

Co do kata to kat jest narzędziem propagandy i ma określone cele :-) To jest artysta!

Cię, cię, cię ... przywara postaci, jednak chyba nieczytelne więc faktycznie bez sensu.

Zmiana koniecznie na "Bartok ośmielił się, słysząc słaby głos gościa" lub coś w tym stylu.

Oj nie umiem kończyć tekstów, następnym razem będę dawał trzy kropki.
Obrazek
ODPOWIEDZ