Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
ODPOWIEDZ
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom


Kossos opanowane przez Skazę dotarło do stanu wrzenia w czasie gdy smok przygotowywał nowy atak. Skaza najwyraźniej sprowadzał siły stacjonujące poza wyspą. Sensowne było że wszystkie armie których nie zdążył cofnąć wcześniej powinny zostać zniszczone. Niedługo musieli oczyścić resztę wyspy, włącznie ze stolicą więc każda strata odcinająca miasto od dostaw i wojsk ułatwiała to zadanie. Zgodnie z tym tokiem rozumowania wybraniec Uranosa wysłał smoki i żywiołaki na tępienie powracających sił. Victor z Kaisstromem mieli w tym czasie zająć się czym innym, korzystając z lekkiego zamieszania jakie musiały wywołać ataki na kontyngenty Skazy. Smok i demon ruszyli na północ wyspy, do jaskiń w których miało być coś, do czego stwory Skazy znosiły energię.

Victor i Kaisstrom dotarli wreszcie od jaskiń. Kaisstrom potrafił ukrywać się lepiej, wiec on poszedł sprawdzić z czym maja do czynienia. Jaskinie wiodły głęboko aż do podziemi, gdzie temperatura była wyższa niż na powierzchni. Tam głęboko w smrodzie siarki pracowała jakaś makabryczna biomaszyna. Kaisstrom obserwował ją chwilę, ale nie odkrył jak i po co działa. Pewnym jednak było, że owa maszyna już tu była, a jej biologiczne elementy powstały z energii zniesionej tu przez istoty Skazy.
"Daxyrinth, rebelianci wiedzą coś o jakiejś maszynie, która miała działać w okolicach stolicy zanim jeszcze Skaza tu się pojawił?" - rzucił do brata, sam zaczął przeszukiwać wspomnienia demonicy i ruszył z powrotem na górę do Victora, miał zamiar przekazać mu co widział
"Zapytam kogoś, poczekaj chwilę..." - potrwało to dłuższą chwilę ale w końcu nadeszła reszta odpowiedzi. "Nie, nie wiedzą nic o jakiejkolwiek maszynach tam." - rebelianci okazali się niezbyt pomocni w tym temacie, zresztą wspomnienia Furii też nie były warte wiele więcej, chociaż dawały pewne wskazówki. Maszyna była krasnoludzka i stara, liczyła sobie przynajmniej jakieś dwa milenia, prawdopodobnie sporo więcej. W czasie kiedy przebijał się przez wspomnienia demonicy, przypomniał sobie że ktoś chciał skorzystać z mocy wiatru którą dysponował. Wszystko mu się wymieszało w procesie przyswajania, więc dopiero teraz go olśniło że faktycznie użyczył istocie na innym kontynencie drobinkę mocy. W międzyczasie zdążył dotrzeć ponownie na powierzchnię.
"Darkning, krasnoludzkie maszyny są zazwyczaj użyteczne? Zdaje się że znaleźliśmy jedną nieco przerobioną." - przekazał mentalnie.
- Trzeba będzie zniszczyć bio narośle a maszynę spróbujemy przejąć. Przynajmniej taki mam pomysł. - rzucił do Victora
"Z reguły" odparł Darkning.
- Dobrze... no to przystępujemy do eksterminacji? - zapytał demon. - Chętnie przyjrzę się tej maszynie jak skończymy.
- Ja też, proponuję zacząć od środka i kierować się na zewnątrz. - mógł przenieść go do środka skoro byli razem na powierzchni.
- Dobrze - powiedział Victor. - Skoro tak wolisz.

Kaisstrom przeniósł ich do komory z maszyną a zaraz potem zajął się bioelementami maszyny dopóki strażnicy nie zaczęli się pojawiać. Strażników wokół było pełno. Z maszyny dobył się jazgot i jaskinia zaczęła napełniać się dymem. Victor zajął się eksterminacją strażników... a Kaisstrom zauważył, ze po zniszczeniu pierwszego fragmentu mięcha zalęgającego na maszynie ilość tworzonego gazu spadła... Kaiss przyspieszył więc uszkadzanie mięsa na maszynie a następnie ruszył na strażników. Duże istoty były ciężko opancerzone, ale ostrza Victora były wycelowane w przerwy miedzy płytami, a oddech Kaisstroma nie miał problemu z zamrażaniem ciała pod pancerna osłoną.
- Musimy się wycofać - zauważył Victor. - Jest tu za dużo tego dymu...
- Trzymaj się mnie, zabieramy się stąd razem ze znaleziskiem. - odparł szybko Kaiss. Zamroził kolejnych kilka stworów a następnie zabrał zarówno Victora jak i maszynę na zabezpieczone tereny. Kiedy już stali na bezpiecznym terenie, Kaiss skończył usuwanie mięsnych narośli na krasnoludzkiej maszynie. Victor też pomógł i maszyna wyłączyła się. Victor zaczął grzebać w jej trzewiach, usuwając żyły i resztki mięsa Skazy. Maszyna wyglądała na niekompletną, lub wręcz złożoną z paru mniejszych.
"Zbrojmistrzu, jesteś teraz bardzo zajęty?" - przesłał pytanie, miał nadzieję że tamten będzie miał nieco czasu, zdawało się że sporo wiedział o podobnych sprawach. Gdyby niczego nie wiedział, zostawało znalezienie samych rzeczonych twórców ustrojstwa.
"Nie za bardzo... masz coś dla mnie?" zapytał Zbrojmistrz.
"Znaleźliśmy przerobioną lub niekompletną maszynę krasnoludów, starszą niż jakieś dwa tysiące lat. Oczyściliśmy ją z modyfikacji Skazy na ten moment" - odparł Kaiss.
"Ciekawe... przekażę informację komu trzeba" przekazał Zbrojmistrz i Zamilkł.
"Masz ponoć jakąś maszynę krasnoludzkiego pochodzenia" odezwał się po chwili głos. "Przyjrzę się jej chętnie"
"Zapraszam do siebie, z kim mam przyjemność?" - zapytał smok.
"Trish'Tross" odparł głos, a koło smoka pojawił się krępy krasnolud w czarnym płytowym pancerzu.
- Hmm - przyjrzał się maszynie i pogładził długą, białą brodę. - To są cztery maszyny rozłożone na części i złożone z powrotem w idiotyczny sposób. Jedyne co ta maszyna byłaby w stanie wyprodukować to ciepło... i dym... - mruknął. - To są ogólnie maszyny stosowane w kopaniach do rozdrabniania i wytapiania rudy w łatwy sposób, mogę pokazać waszym technikom, jak to przywrócić do użyteczności...
- Byłoby doskonale, była używana przez skażę właśnie do tego, tworzenia dymu i ciepła. Mogę nas zabrać na Ranetę, do tamtejszych techników, masz teraz chwilkę? - zapytał krasnoluda.
- Ta - mruknął krasnolud. - Teleportuj nas gdy będziesz gotów - dodał. Victor oglądał w tym czasie maszynę.
- Jaki to metal? - zapytał.
- Taki stop... głównie czarne żelazo, krioban i trochę szlachetnych domieszek. Przez niewtajemniczonych mylony z adamantem... aczkolwiek stopienie go jest na prawdę cholernie trudne, gdy już zastygnie, nie mniej jednak wciąż możliwe.
- Jestem gotów, zabiorę was do Cytadeli. Victor, masz jakąś nieco bardziej ludzką postać? Niektórzy tam ciągle mają w głowie kulturę zakonów rycerskich. - zapytał zanim przeniósł ich na dach Cytadeli Białego Smoka. Victor pstryknął palcami. Jego skóra przybrała barwę bladej ludzkiej skóry, a rogi zniknęły.
- Nie będę się narażał na fanatyków - mruknął. Po chwili już czuli na sobie chłodne wiatry Ranety.

Na miejscu Trish zabrał się od razu za dialog z technikami. Z miny krasnoluda można było wywnioskować myśl, przechodzącą przez jego umysł. "O rany, czeka mnie trochę roboty".
- Niestety, mogą być nieco w tyle jeśli chodzi o technologię. - mruknął mu do ucha Kaiss. - Na Ranecie wszystko w porządku póki co? - zadał pytanie do reszty póki był w okolicy.
- Niby tak.. ale dałbyś radę ocieplić trochę klimat? - zapytał Edward, zaśmiawszy się. - A tak serio to potrzebujemy terenów pod uprawę, za parę lat to co mamy przestanie starczać i staniemy w obliczu głodu...
- Właściwie to tak, da się coś z tym zrobić, ale myślę że to będę musiał przedyskutować z innymi wybrańcami, jeśli zabiorę się za pogodę, zrobię to globalnie. Dlatego będę musiał wszystko odpowiednio wyważyć, wziąć pod uwagę podmorskie wulkany, ciepłe prądy. Tak, to zdecydowanie dobry pomysł, to lub podpytam o sadzonki i rośliny odporne na ten klimat. Sprawdzę też jak tutaj wyglądało przed kataklizmem. Trochę roboty z tym będzie, ale na pewno coś wymyślę. Ewentualnie przystosuję jedną z wymarłych wysp. - odparł rycerzowi. - A jak tam świątynia, cieszy się popularnością?
- Jak najbardziej, już powstały nowe świątynie - powiedział Wielki Mistrz zakonu, uśmiechając się.
- To dobrze, cieszy mnie to, nad ziemiami uprawnymi pomyślę, najpierw jednak trzeba uporać się z Kossos do końca. Zaraz wracamy na drugą wyspę, zdaje się że jest jeszcze pare miejsc do sprawdzenia zanim zajmiemy się dokładnie stolicą. - rzucił Kaiss. W międzyczasie dostał wiadomość odnośnie walki z wycofującymi się wojskami Skazy, kilkadziesiąt żywiołaków padło, ale za to udało się zniszczyć całą przemieszczającą siłę.
- Z tego co czułem to owszem - odparł Victor. - Osobiście sam skoczyłbym z tobą zrobić małą rozwałkę w stolicy, a potem zajął się sprawami na obrzeżach
- Możemy, muszę tylko zajrzeć zregenerować żywiołaki, były niestety straty w czasie kiedy ubijali cofające się siły Skazy. - nie powinno mi to zająć więcej niż jeden dzień
- Najpierw w takim razie stolica, zrobimy nieco zamieszania, ubijemy co trzeba i najlepiej również magów, to powinno dać nam odpowiedni dostęp do całej reszty. - co o tym sądzicie?
- Myślałem o naszej dwójce, mamy dużą siłę uderzeniową, możemy się tam teleportować, narobić problemów i wrócić - powiedział Victor.
- Owszem, a magowie to jeden z tych problemów, które chciałbym wyeliminować, jeśli nie będą ich mieli, będziemy mogli skierować nad dowolny obszar burzę oczyszczającą teren, której nie będą mogli skontrować, tylko będziemy musieli na nich trafić. Co do pomysłu wypadu we dwójkę jestem jak najbardziej za. - odparł demonowi.
- Teraz więc ty nas teleportuj, moja metoda teleportacji jest nieco inna, więc w razie czego będzie można z niej skorzystać, jeśli Skaza jakoś się obroni przed twoją - powiedział.
- Podejrzewam że zaczyna tworzyć jakąś kontrę juz na to, więc dobrze że masz coś takiego, ruszajmy. - to powiedziawszy przeniósł obu do stolicy skażonego Kossos.

Byli sporo nad miastem. Krążyły tu paskudne, błoniastoskrzydłe istoty, które sądząc po cieknących im z mordy strugach zielonego kwasu potrafiły pluć tym ścierwem... pod nimi rozciągało się wielkie miasto częściowo zrobione z mięsa... Kaisstrom naładował zbroję defensywnie i zakrył się całkowicie.
- Części zrobione z mięsa są prawdopodobnie połączone bezpośrednio ze Skazą. Widzisz jakieś ważniejsze punkty czy atakujemy co bliżej?
- Magowie... nie mają magów. Mają za to dwie spore wylęgarnie podatne na atak, to tam, skąd ulatnia się fioletowy dym - odparł Victor.
- W takim razie ruszamy na wylęgarnie, sugeruję zacząć od tej bliższej. - mruknął i przyszykował się do teleportowania ich w pobliże.
Victor naładował ramiona energią i skinął głową. Był gotów. Kaisstrom również naładował swoje łapy i ogon wiatrem a następnie przeniósł ich do wylęgarni.



Obaj Wybrańcy pojawili się koło Wylęgarni i Victor władował oba ładunki energii pod postacią kolców we wrogą strukturę, przebijając ją na wylot. Z powstałych dziur zaczęła się lać śmierdząca ciecz.... Kaisstrom zaczął zamrażać ciecz, tak żeby można było użyć dziury, którą się wylewała, jako rynny, w którą następnie wrzuci ładunek mocy, zaczopuje kolejną porcja lodu i następnie wybuch miał roznieść na kawałki całą wylęgarnię. Działanie przyniosło zadowalający efekt. Wylęgarnia zawaliła się do środka, a Victor uderzył do środka jeszcze jednym ładunkiem energii, zamieniając dziurę w której leżały resztki wylęgarni z jajami w szatkownicę. Tymczasem z góry lunęła kwaśna ulewa latające stworki zdecydowały się w końcu rozpocząć konkurs plucia do celu na odległość. Kaisstrom stworzył przed nimi podmuch powietrza, który miał roztrącić istoty na boki i praktycznie zawrócić kwas na stwory. Następnie teleportował ich do drugiej wylęgarni.

Victor tym razem zamachnął się i odciął fragment struktury wystający nad ziemię od reszty, ułatwiając Kaisstromowi dostęp do trzewi wylęgarni. Kaisstrom powtórzył cały manewr, doprowadzając do zniszczenia drugiej wylęgarni. Kiedy już się z tym uporali, ponownie przywołał wiatrową osłonę i ruszył na latających obrońców. Po kilku minutach i dość spektakularnej rzezi nad miastem, niebo zagęściło się do tego stopnia od pocisków i kwasu, że obaj wybrańcy musieli dokonać taktycznego manewru w celu przegrupowania sił. Robili to w niedużym oddaleniu od stolicy skazy.
- Możemy spróbować zaatakować przeciwną część miasta, ale nie wiem czy jest w tym momencie sens, stwory będą dość mocno zaalarmowane mimo wszystko. - mruknął smok.
- Zostawiłem mały prezent w obu miejscach, we właściwym momencie zdetonuję oba - powiedział do smoka.
- No proszę, w jakiej formie? Podoba mi się to myślenie. Czujesz się na siłach na wizytę w okolicy jezior póki są zajęci tutaj? Zdaje się że coś tam hodują. - rzucił zaciekawiony Kaisstrom.
- Proponuję na razie się wycofać - odparł Victor. - Straciliśmy trochę energii...
- Możemy ich wykrwawić kiedy indziej, zgadzam się. - muszę sprawdzić jedną rzecz na kontynencie, kilka dni temu ktoś chciał użyć mojej mocy, do tego muszę sprawdzić ten amulet. - tu wskazał na amulet ofiarowany mu przez starszą elfów. Kiwnęli sobie głowami i zajęli swoimi sprawami.

Kaisstrom miał kilka pomysłów i strasznie mało czasu, czasem czuł się jakby musiał być w kilku miejscach na raz. Czasami mus się udawało niemalże. Nie zmieniało to faktu że nadszedł czas na finalny szturm Kossos i oczyszczenie, trzeba było wszystko przygotować. Smok poprosił Therę o przygotowanie tuneli, którymi mogliby przerzucić część rycerzy na drugą wyspę, zdawało się że zajmie jej to jakiś tydzień, ale przynajmniej prace nad tym już ruszyły. Przeanalizował też podczas chwili spokoju co dokładnie działo się na tym drugim kontynencie, kiedy użyczył swojej mocy. Wyglądało na to że jakieś pomniejsze bóstwo wiatru pomagało w walce ze Skazą, wiatrem udało się potopić nadciągającą zmutowaną szarańczę. Smok przyswoił sobie to zastosowanie, chociaż nie różniło się aż tak bardzo od tego co robił w stolicy Kossos kiedy chronił ich przed kwasem. Następnie zajął się żywiołakami, które padły w boju ze Skazą, nie lubił nikogo tracić więc zajął się regeneracją każdego z nich, wszystkich sześćdziesięciu pięciu. Część wieczoru spędził na rozgryzieniu zasady działania amuletu, chociaż nie używając zębów. Przyglądał mu się zarówno drugim wzrokiem jak i próbował delikatnie manipulować za pomocą energii. Nie do końca pewny rezultatów zwyczajnie położył się spać, chociaż bardziej przypominało to padnięcie. Miał kolejne nie mogące czekać plany więc musiał się nieco zregenerować.

Po przebudzeniu, Kaisstrom pod postacią wiatru ruszył w kierunku jezior na południe od stolicy, tak żeby nie można go było wykryć. Zostało już niewiele miejsc na wyspie, które były do podobnego stopnia nie zbadane. Miał pewien pomysł jak wykończyć ewentualne stworzenie w jeziorze. Po drodze zaczął manipulować powietrzem i rozdzielać tlen od reszty gazów, sprawdzając czy będzie w stanie stworzyć z powietrza lub wody mieszaninę wybuchowa. Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast istoty ujrzał dziurę. Coś w rodzaju powoli rozszerzającej się czarnej dziury... gdyby był w fizycznej postaci, jego brwi podjechałyby do góry, obecnie tylko zbaraniał z wrażenia.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber skinęła głową.
- Postaram się nie tylko zregenerować energię, ale zebrać jej też wystarczająco dużo by jeszcze poprawić moje zdolności wykrywania energii - powiedziała. - Mam szczerą nadzieję, że cały ten plan się powiedzie - westchnęła.
Keth się uśmiechnął. – Zbiorę wybrańców i przygotuję akcję. Za dobę się odezwę i będę cię już wtedy obserwował, by wiedzieć kiedy dołączyć do ciebie wzmocnienie od reszty Wybrańców..
- W porządku. Każda chwila zwłoki działa na korzyść Aarona, jednak nie możemy sobie pozwolić na błędy, więc przygotowania są konieczne - mruknęła. Amber się zamyśliła. Poza Aaronem jeszcze trójka wybrańców była poza całą tą akcją. "Carmen, mam do ciebie pytanie" przekazała wilkołaczyca.
"Hmm?" zapytała kobieta.
"Aaron stał się niebezpieczny i dla samego siebie i dla nas wszystkich. Chcemy go zabić bez wzbudzania wojny z innymi wybrańcami. Czy znasz jakikolwiek sposób na to by odwrócić uwagę pozostałych trzech wybrańców od Aarona? Mam tu na myśli Amandę, Kaisstroma i Abla. Abel od początku chyba trzyma z Aaronem, Amanda jest zbyt naiwna, by sobie z tym poradzić w jakikolwiek sposób, a Kaisstrom chyba ma jakiś sojusz z Ablem, przez co cała ta trójka może się wmieszać jeśli się spostrzeże co planujemy" rzuciła.
"Kaisstrom nie śledzi poczynań Aarona, a Amanda obecnie jest zajęta ważnym znaleziskiem. Abel z kolei zajmuje się dalej fortyfikowaniem swojego terenu" powiedziała. "Nikt nie przyjdzie mu z pomocą"
"Hmm, w porządku. Miejmy nadzieję, że tak się właśnie stanie. Wolałabym nie stawać przeciwko czterem wybrańcom... Przy czym Aaron jest ode mnie silniejszy" mruknęła. Starannie otworzyła sobie portal w góry.
"Wiesz, mogłaś pogadać ze mną na ten temat... co konkretnie planujesz?" zapytała Carmen.
"Victor się zjawił z prośbą, chciał porozmawiać z nami wszystkimi. No to się spotkaliśmy i Victor przybliżył nam niewesołą sytuację Aarona. Gdyby oddał moc dobrowolnie nie byłoby problemu, ale według Ketha Aaron tego nie zrobi, więc postanowiliśmy go zabić. Mam wyzwać Aarona na pojedynek. Potajemnie będą mnie wspierać pozostali. Właśnie przez ostatnie długie godziny ćwiczyłam z Kethem jak kontrować i przewidywać ataki Aarona" westchnęła. "Teraz muszę uzupełnić zapasy energii, odpocząć i zwiększyć nieco swoje zdolności wykrywania.." mruknęła.
"Jeśli wyzwiesz go na pojedynek to inni Wybrańcy nie maja prawa się wtrącać" odparła Carmen. "A ja wiem jak możesz zabić Aarona bez pomocy z zewnątrz, twoja moc tak na prawdę jest przystosowana między innymi do walki z siłami chaosu. Jesteś naturalna kontrą dla Aarona"
Carmen się zaśmiała.
"Inni nie mają prawa o tym wiedzieć, bo nie znają historii... ale ja znam..."
"Hmm... Generalnie to nawet Diana i Adela zgodziły się na zwyczajne oszustwo w kwestii wtrącania się w pojedynek, ale to o czym mówisz brzmi interesująco. Właśnie się lokuję w górach by uzupełnić energię, ale bardzo chętnie wysłucham o co chodzi z tą kontrą" mruknęła.
"To jest na prawdę proste... Aaron cię nienawidzi. Wierz mi na słowo, czuje do ciebie absolutnie nieskażoną wątpliwością nienawiść. Jeśli jeszcze go rozsierdzisz to po prostu złamiesz go od wewnątrz. Potrafisz czerpać moc z nienawiści innych istot, jest ona już niemal jak twoja własna moc, wiec wykorzystaj jego nienawiść przeciwko niemu. Osłab go, kontruj kumulowaną przez niego energię za pomocą jego nienawiści, wypieraj myśli z głowy, zaprzyj dech w piersiach... tak długo jak cię nienawidzi jest niemal twoją kukiełką.
"A jest istotą związaną z chaosem... Już jest niestabilny, więc jeśli go rozsierdzę to właściwie sam się powinien nakręcić... Nie żebym nie zamierzała mu pomóc..." mruknęła.
"Tak naprawdę możesz go po prostu zdetonować, byłoby to łatwe, ale cała ta energia by się zmarnowała... a przecież część z niej może być twoja" zauważyła Carmen.
"W sumie plan zakładał, że przekażemy ile tylko mocy się uda nowemu wybrańcowi Vistenesa. Jeśli uda się to tak załatwić by zyskać i nie stracić wszelkich zalet związanych z byciem w sojuszu to jestem za" mruknęła Amber.
"Przekaz swoim sojusznikom, że będziesz chciała przywłaszczyć sobie moc pochodzącą z jego nienawiści, by uniknąć nieporozumień" zasugerowała Carmen.
"Hmm, czy jeśli pozbawię go mocy związanej z jego nienawiścią to generalnie kolejny wybraniec Vistenesa przynajmniej na początku powinien być łatwiejszy do opanowania, nie?" mruknęła.
"Nie. Ta energia przepadnie wraz ze śmiercią Aarona" odparła Carmen.
"Hmm, czyli i tak nie przeszłaby na nowego wybrańca" mruknęła.
"Jego nienawiść to jego sprawa" powiedziała Carmen.
"Mhm, rozumiem. Czy jest coś co powinnam wiedzieć o kontrolowaniu go przez tę nienawiść? Jeszcze tego nie próbowałam na nikim" mruknęła. Miała nadzieję, że sobie z tym poradzi.
"Powinnaś dać radę... jeśli chcesz popróbować, to siądź na swój tron na szczycie góry i spróbuj kontrolować kogoś poprzez jego nienawiść..." zasugerowała kobieta.
"Ja tu już sobie siedzę. Tu najszybciej regeneruję energię" przekazała. Odszukała jakąś istotę, o której mogła powiedzieć, że czuje nienawiść.
Znalazła bez problemu. Dziewiętnastoletni chłopak w jednym z większych miast azylu nienawidził swojego rówieśnika... nie bez powodu, wiec był dość dobrym źródłem energii.. i zarazem był podatny na manipulację.
Amber spróbowała sprawić, że chłopak zapomni zupełnie co miał zrobić. Chciała by stanął z pustką w głowie.
Udało się bez problemu. Chłopak spojrzał na trzymany w dłoni widelec, a potem na jedzenie przed nim... po czym potrząsnął siei jadł dalej.
"Z Aaronem pójdzie tak samo łatwo jak poszło mi z tym chłopakiem którego znalazłam?" bąknęła do Carmen zdumiona jak łatwo jej przyszło manipulowanie nim.
"Nie, To niej jest Wybraniec, nie posiada własnej kontrolowanej mocy... ale manipulacja będzie się odbywać na tej samej zasadzie"
"Tego chłopaczka udało mi się pozbawić zupełnie wszystkich myśli więc sądzę, że Aarona po prostu będę wytrącać z równowagi w takim razie... Pozbawiać go koncentracji i jeszcze bardziej wkurzać" mruknęła.
"Owszem, o ile skojarzy, ze to ty" odparła Carmen.
"A jeśli nie skojarzy?" spytała.
"To zacznie się bać, a to jest jeszcze lepsze..." odparła Carmen.
"Ludzie i zwierzęta gdy się boją popełniają błędy" powiedziała Amber zastanawiając się czy to o to chodziło Carmen. "A może ze strachu też się da czerpać moc..." bąknęła.
"Strach jest bardziej "energetyczny" z twojego punktu widzenia, niż nienawiść. Możesz łatwo wywoływać iluzje względem osoby która się boi" odparła Carmen.
"Hmm... Czyli wyprowadzenie go z równowagi, a potem zastraszenie wydaje się idealną strategią walki z nim" mruknęła. "W jego obecnym stanie umysłu powinno być to jak najbardziej wykonalne" dodała.
"Nie wiem.. wprowadzenie go w szał byłoby łatwiejsze, ale nie ułatwiłoby kontroli nad nim. Co najwyżej mógłby łatwiej popełnić błąd. Jeśli nie będzie rozumiał co się z nim dzieje, to jest większa szansa, że wpadnie w panikę..." stwierdziła Carmen.
"No cóż, to postaram się doprowadzić go może do paniki... Zastanawiam się jak to zrobić" namyślała się wilkołaczyca.
"Powodzenia" przekazała Carmen.
"Dzięki... Będzie mi mimo wszystko potrzebne" westchnęła.
Carmen zaśmiała się dźwięcznie.
"Pamiętaj by dać znać sojusznikom o małej zmianie planów..."
"Że chcę pożreć nienawiść Aarona" skinęła głową. "Chyba, że jeszcze o tym, że oszustwo może się okazać zbyteczne" dodała.
"O tym drugim też warto wspomnieć" mruknęła Carmen.
"Będą mogli czekać w gotowości w przypadku, gdybym coś zupełnie zepsuła, ale nie będą się musieli mieszać od samego początku. Sądzę, że mimo wszystko jeśli uda mi się to zrobić samej to Adela i Diana poczują się o tyle lepiej, że nie będą sobie musiały brudzić rąk" mruknęła. "Choć Dianę może zaniepokoić też moja samodzielność" dodała. Brała to pod uwagę.
"Może, ale póki jesteś jej sojuszniczką ,to nie powinna wątpić w twoje intencje" stwierdziła Carmen.
"Po prostu biorę to pod uwagę. Choć wolałabym by sojusz trzymał się jak najdłużej. Po pokonaniu Skazy będą nowe problemy, a poza tym czeka nas mozolna odbudowa" mruknęła.
"Mozolna odbudowa?" zapytała Carmen.
"Niektóre tereny są przecież zniszczone, zniszczone zostały miasta, nie wszystko uda nam się odbudować teraz" mruknęła.
"No macie jeszcze trochę roboty" potwierdziła Carmen.
"Ale jak nie będzie Skazy to będzie wygodniej..."
"O tak, zdecydowanie. Zastanawiam się czy przekazać informacje wybrańcom teraz czy jak już Keth się odezwie. W sumie i tak powinni się przygotować na wszelki wypadek" mruknęła.
"Im wcześniej przekażesz im informacje tym lepiej" odparła Carmen.
"No dobra... To spróbuję z nimi nawiązać kontakt" mruknęła i tak też zrobiła. "Mam nowe informacje" rzuciła na przywitanie.
"O. Słucham... a w sumie to nawet słuchamy" odparł Keth, czując, że do "konwersacji" podłączeni są inni"
"Po pierwsze jest szansa, że będzie można to załatwić uczciwie, to znaczy, że nie będziecie musieli się pchać w oszustwa. Znam sposób na pokonanie Aarona w uczciwej walce 1 na 1, choć nie pogardzę jeśli w razie czego ktoś będzie osłaniał mi plecy w razie, gdybym zrobiła jakąś głupotę. Po drugie zamierzam pożreć jego nienawiść" powiedziała.
"O! To mi się podoba. Smacznego" rzuciła Diana.
Adelajda tylko westchnęła.
"Ciekawe, zyskałaś nowe środki do walki z nim?" zainteresował się Vermon.
"Dziękuję. I nie, zyskałam wiedzę. Aaron mnie nienawidzi. Nienawiść to moja domena" powiedziała.
"Rozumiem" powiedział Vermon. "Cóż, będziemy ci kibicować" zaśmiał się. "Pomożemy jeśli będzie konieczność"
"O to mi właśnie chodziło. Jeśli jest możliwość zrobienia tego uczciwie, to zróbmy to uczciwie" powiedziała. "Mam nadzieję, że kolejny wybraniec Vistenesa będzie się lepiej do tej roli nadawał" westchnęła.
"Dobra, dawaj znać gdy będziesz gotowa tak czy inaczej" powiedziała Diana.
"Keth miał mi dać znać kiedy wszyscy będą gotowi ze swoimi zadaniami. Wtedy ja także będę gotowa" powiedziała.
"Ćwiczę jeszcze z Adelajdą" powiedział Keth.
"A... dobra, no to czekamy" powiedziała Diana.
"W porządku. Powodzenia" przekazała Amber.
"Tobie też, masz mu skopać tyłek" zaśmiała się Diana.
"Twój entuzjazm jest zaraźliwy" bąknęła rozbawiona Amber.
"No ja myślę" odparła Diana. "A, kto weźmie "pod opiekę" nowego wybrańca Vistenesa? Ja z góry mówię, ze co jak co, ale do tego to się nie nadaję.. i Adelajda też, ma na głowie odbudowę państwa..."
Vermon westchnął.
"Amber, ty , czy ja?" zapytał.
"Mogę ja się nim lub nią zająć, ale w razie potrzeby liczę na wsparcie" powiedziała. "Victor narzekał strasznie na to, że był traktowany jak szczenię przez Aarona i Abla. Nie chcę popełnić takiego błędu, to też będzie w końcu szkodliwe" powiedziała.
"Wystarczy, ze będziesz pełnić role nauczyciela, a nie niańki" powiedział Keth. "Jest zasadnicza różnica"
"Wiem. Dlatego mówię o tym, bo w mojej wataże byłam opiekunką szczeniąt" powiedziała.
"No to się świetnie nadasz, wiesz na czym polega sprawa" mruknął Vermon. "W razie czego będziemy cię wspomagać"
Amber się zaśmiała. "Dzięki. Wracam do zbierania energii i odpoczynku. Powodzenia w przygotowaniach" rzuciła.
Wybrańcy pożegnali się i Amber miała znów czas dla siebie...
Wilkołaczyca dalej starannie zbierała energię odpoczywając i zbierając siły do walki. W ostatnim czasie nauczyła się bardzo dużo i miała nadzieję, że to wystarczy jej do zwycięstwa nad Aaronem. Zastanawiała się kiedy uda się wreszcie otworzyć drogę dla bóstw...
Po niecałej godzinie Keth dał znać Amber, że wszyscy są już gotowi i może zaczynać gdy będzie mogła.
"Powiedz mi jeszcze Keth czy mamy miejsce jakieś gdzie można by toczyć pojedynek? Zapomniałam spytać o to. A przydałby się jakiś neutralny grunt może" powiedziała.
"Na jego terenie są pustkowia, które się nadadzą" odparł Keth. "Nie są naładowane jego mocą, więc stanowią dobry grunt.
"Dobra, mogą być. Zaraz będę gotowa" Amber na raz zebrała całą nienawiść jaką mogła. Oczywiście starannie pominęła przy tym Aarona. Zależało jej by czuł jak najsilniejszą nienawiść, więc nie mogła sobie pozwolić na usunięcie jej z niego. Dopiero wtedy, gdy zebrała moc i ją rozlokowała mogła dać znać, że jest gotowa.
"Dobra, obserwujemy cię i jesteśmy w gotowości" powiedział Keth.
Amber powiadomiła jeszcze Aleksa i Carmen, że bierze się do dzieła. "Życzcie mi powodzenia" westchnęła.
"Mam udać się z tobą?" zapytał Aleks.
"Nie muszę ci go życzyć, gość ma przekichane..." mruknęła Carmen.
"W razie czego by mnie... pozbierać... chyba nie musisz być obok, co nie?" spytała Aleksa. "Mam nadzieję, że masz rację" przekazała do Carmen.
"Niby nie..." bąknął Aleks. Martwił się.
"Mam" stwierdziła Carmen.
"To lepiej zostań, Aleks. Nie chcę by Aaron wykorzystał cię w jakikolwiek sposób do walki ze mną" powiedziała. "W razie czego pozostali z sojuszu czuwają by wszystko zakończyło się po naszej myśli" przekazała.
"Dobra" bąknął Aleks.
"Ruszaj" rzucił Keth.
"Mam się do niego przenieść czy wpierw nawiązać kontakt?" spytała w tej jednej kwestii jeszcze niezdecydowana.
"Najlepiej wtargnąć i wyzwać go na pojedynek, wyjdzie naturalniej" odparł Keth.
"Byłam kiedyś na jego kontynencie, ale nie wiem czy trafię bezpośrednio do Aarona. Potrzebuję chyba pomocy z portalem... Aleks?" chłopak jednak znacznie lepiej je stawiał niż ona...
"Mmmmhm... już" powiedział, a koło Amber pojawił się portal.
"Dziękuję" rzuciła dość pogodnie i przekroczyła portal.
Wkroczyła do sporej sali, gdzie stał miedzy innymi stół zawalony papierami, tron i parę sukkubów, które opierały się o opartego o stół Aarona. Ten uniósł brew.
- Suki nie są tu mile widziane - mruknął. - Precz - dodał, wracając do papierów.
- Wadery - poprawiła Amber jakby nigdy nic. - Nie pójdę sobie póki nie załatwię moich interesów - dodała bezczelnie. - Wyzywam cię na pojedynek - rzuciła. - Jeden na jeden - dodała.
Aaron pokręcił głową.
- Czekaj, czekaj... ty... wyzywasz mnie... na pojedynek? - uniósł brew i uśmiechnął się drwiąco.
- Tak, ciebie. No chyba, że tchórzysz. Co wcale nie byłoby niezwykłe. Już ci się zdarzało - mruknęła bezczelnie. Już zaczęła subtelnie badać jego nienawiść. Chciała pozostać w tym niewykryta.
Aaron skrzywił się lekko, znaczy, że słowa Amber nie były mu obojętne.
- Dawaj. Zarżnięcie ciebie będzie miłą odmianą po reszcie dzisiejszego dnia - mruknął obchodząc stół i pstrykając palcami. W jego dłoni pojawił się młot dwuręczny, a na jego ciele pancerz z jakiegoś czerwonego metalu.
- No. Gdzie chcesz walczyć. Gdzieś na swoim zadupiu, czy u mnie?
- Ponoć masz tu jakieś przytulne pustkowia. Puste i czyste, nienasycone żadną energią. To by mi odpowiadało. Z rzeczy dodatkowych: na śmierć i życie z możliwością przywoływania przyzwańców, ale bez osób postronnych - mruknęła dla jasności. W końcu ona była tutaj sama.
- Taa, taa, taa - Aaron machnął ręką i otworzył portal. – Jedno z tych pustkowi. Przejdź za mną, powiedz czy ci odpowiada i zacznijmy przedstawienie - mruknął, przekraczając portal.
"Portal prowadzi na właściwe miejsce" poinformował Keth.
Amber przeszła za Aaronem. Rozejrzała się jakby się namyślając. W rzeczywistości po prostu poznawała okolicę.
- Może być - rzuciła przywołując pancerz i zmieniając się w bestię. Oblizała się na myśl o żelazistym posmaku posoki.
- Jakieś ostatnie słowa? - mruknął Aaron łapiąc młot w obie ręce i zamykając portal.
"Może "zapnij rozporek"?" zaproponowała Carmen.
Amber się wyszczerzyła głupio. Sugestia Carmen jej się spodobała.
- Zapnij rozporek! - zważywszy na fakt, że wcześniej otoczony był sukkubami miało to rację bytu.
- Co? - mężczyzna spojrzał na swój pancerz na wysokości krocza.
Amber posłała mu pocisk w twarz na dzień dobry. Zasady zostały omówione, byli na polu bitwy i ostatnie słowa zostały wypowiedziane. To było dla wilkołaczycy jak sygnał do ataku. Starannie zaopiekowała się nienawiścią Aarona.
Mężczyzna natychmiast teleportował się nad Amber by uderzyć ją od góry młotem.
Amber przeniosła się zaledwie tyle by uniknąć ataku i zostawiła za sobą ładunek energii, w który Aaron wdepnął zamiast w nią i natychmiast z obrotu przyłożyła mu szponami.
Mężczyzna osłonił się ramieniem przed ciosem szponów po oberwaniu ładunkiem energii, po czym teleportował się na lewo od Amber by wykorzystać odrzut od wybuchu i ciosu Amber jako rozpędu do kolejnego ciosu młotem.
Amber przeszła w cień by mężczyzna przez nią przeniknął i stracił równowagę, a potem zaatakowała z cienia ostrzami. Natychmiast też z niego wyskoczyła.
Aaron zagenerował sporo energii na wysokości klatki piersiowej odlatując wstecz. Amber nie wiedziała w jakim celu, ale wiedziała, że ma mało czasu na skontrowanie tego.
Amber postarała się zaburzyć jego koncentrację i w wątpliwość poddać wiarę Aarona w powodzenie ataku, który miał zamiar wykonać. Amber w końcu ruszała się tak pewna siebie... Po czym otoczyła się aurą i odporną barierą by przenieść się za mężczyznę i od tyłu rzucić na niego kilka mroczniaków i uderzyć energią.
Aaron rozesłał wokół siebie falę uderzeniową, która nie uszkodziła Amber przez fakt na barierę, ale została odrzucona wstecz.
Amber przeniosła się za Aarona tak, że wykorzystała pęd nadany jej przez falę. Postarała się przy tym pogłębić wątpliwości w Aaronie. W końcu jego ataki jej nie sięgały.
Cios doszedł celu i Aaron odleciał wstecz, w locie zaczął otwierać jakiś portal.
Amber postarała się go zdekoncentrować i zablokować portal. Potem poszukała możliwości przeniesienia się do Aarona przez cień.
Blokowanie powiodło się, a do Aarona mogła się teleportować, wykorzystując cień pod nim.
Przeniosła się pod niego razem z długimi i ostrymi jak brzytwy kolcami, które miały chrapkę na krew Aarona.
Ostrza wżarły się pancerz Ale Aaron uderzył wstecz ładunkiem energii...
Amber uniknęła. Chciała utrzymać tendencję, w której Aaron nie był w stanie jej trafić. Gdy uniknęła powiększyła jego obawy związane z tą walką.
Amber zauważyła, ze Aaron powoli zaczyna się bać. Możliwe było już tworzenie iluzji...
Wykorzystała ten fakt minimalnie i w cieniu tuż na granicy zasięgu widzenia Aarona utworzyła iluzję jednego z jej cienistych ataków. By gdy wyczuła jego chęć skontrowania tego zaatakować z drugiej strony.
Zwód powiódł się. Aaron zaatakował potężnym atakiem energetycznym, otwierając drogę dla ataku Amber. Atak cieniami rozciął pancerz i wbił siew ciało Wybrańca Vistenesa...
Amber wbiła cienie jeszcze głębiej w ciało by zabić. Czekała na moment śmierci Aarona by pożreć jego nienawiść.
Mężczyzna ryknął. Strach zmieszany z nienawiścią wydusił go do końca, a potem wypłynął poprzez cienie do ciała Amber, gdzie przekształcił się w moc. Aaron padł na ziemię w agonii...
Wilkołaczyca upewniła się czy Aaron rzeczywiście nie żyje. Wolała nie mieć w tej materii wątpliwości. Należało powiadomić resztę wybrańców o wyniku walki.
Energia Vistenesa rozerwała ciało mężczyzny na strzępy, lecąc w górę i sypiąc tysiącami iskier. Wokół niej pojawiło się coś w rodzaju bariery ochronnej, stworzonej przez Dianę i Ketha, otaczając moc podczas jej głośnej i widowiskowej podróży w stronę następcy Aarona. Tymczasem zewsząd rozległy się ryki i wrzaski. Amber zaczęła wyczuwać strach. Dużo strachu zewsząd.
Rozejrzała się ostrożnie poszukując co też może być źródłem tego strachu. Dziwiło ją, że po śmiercii Aarona coś takiego się pojawiło.
Gdy energia poleciała dalej Amber dała radę odczytać odleglejsze sygnały... wygląda na to, ze Skaza "przywłaszczył" sobie demony Aarona w momencie śmierci Wybrańca...
"Chyba mamy mały problem. Demony Aarona chyba dostały się pod wpływ Skazy" rzuciła do pozostałych wybrańców.
"No to nie jest mały problem... demony stanowią 25% populacji tego kontynentu.... i około 95% siły" odparła Diana. Amber z kolei zobaczyła sporą, zgniłozieloną chmurę nadlatującą z dużą prędkością w stronę Werony.
"To jeszcze mi powiedzcie co to za zgniłozielona chmura. Nie podoba mi się ani trochę" mruknęła, starając się wykryć co też zmierza w tę stronę.
Nastała chwila ciszy. Amber uzmysłowiła sobie czym jest ta chmura dokładnie w momencie, gdy Keth przemówił.
"Abel" powiedział tylko. Wewnątrz chmury leciały już setki, jeśli nie tysiące kościanych smoków dosiadanych przez innych nieumarłych i niosących metalowe kontenery z siłami lądowymi. Chmura przeleciała nad Weronę i rozdzieliła się celem eksterminacji demonów Aarona i obstawieniem linii brzegowej wciąż atakowanej przez inne istoty Skazy.
"Cholera... ewakuacja. Bierzemy stad wybrańca i znikamy. Po tym co się stało ludzie tutaj nie zaufają już demonom..." mruknął Keth.
"To weźcie wybrańca. Ja się teleportuję. Miło by było gdyby ktoś mi przy okazji wyjaśnił jakim cudem tak szybko Skaza przejął demony" warknęła. Nastąpiło to w ciągu kilku chwil. I jakim cudem Abel zjawił się tu tak szybko z całą armią... Cała ta sprawa śmierdziała... I to gorzej niż trupem.
"Spotkajmy się w kwaterze Darkantropii" zasugerował Keth. Reszta wybrańców przystała na propozycję.
"Dobra" rzuciła i otworzyła sobie portal by się przenieść.
Wkrótce w znajomej sali pojawili się ostatnio obecni Wybrańcy, ale miejsce Victora zajęła elfka w lekko nadpalonej tunice - nowy wybraniec Vistenesa.
- Wygląda na to, ze Skaza już powoli obierał się do Aarona... - mruknął Keth, gdy wszyscy skierowali na niego spojrzenie. - Wiec był to ostatni moment dla mocy Vistenesa, by znaleźć nowego Wybrańca... - westchnął.
- Aaron spodziewał się naszego ataku, wiec stworzył z Ablem coś w rodzaju powietrznej drogi szybkiego przekazu. Gdy Aaron zginął Abel zareagował natychmiast, wysyłając całe rezerwy armii na Weronę...
Amber postukała pazurem po blacie stołu.
- Pięknie. Aaron zupełnie sobie nie radził w tej walce, więc pewnie Skaza miał go na widelcu już od jakiegoś czasu - mruknęła. Spojrzała bursztynowymi oczami na elfkę. Przekrzywiła łeb z zainteresowaniem.
Elfka siedziała wgapiona w blat stołu półprzymkniętymi zielonymi oczyma. Miała jasnorude włosy i ostre rysy twarzy. Przypominała pod tym względem jednego z sukkubów towarzyszących Aaronowi, jednak nie miała domieszek demonicznej krwi w żyłach. Pachniała spalenizną, mocą chaosu, potem i ozonem.
- Keth, porozmawiasz z Ablem w sprawie tego co dzieje się na Weronie? - spytała.
- Raczej nie. Abel nie zna okoliczności śmierci Aarona, a od demonów, które mu towarzyszyły tego się nie dowie. Wątpię, by chciał się z nami kontaktować... aczkolwiek mogę spróbować - odparł mężczyzna.
- Hmm... W sumie. Po prostu nie chciałabym mieć go na karku. Mógłby mieć pretensje nawet pomimo tego, że była to walka 1 na 1 i Aaron z radością na nią przystał - powiedziała. - Abel chyba sobie sam poradzi z opanowaniem tamtego kontynentu, nie? - spytała.
- Już to prawie zrobił... - mruknął Keth, drapiąc się po potylicy. - Powiedzmy, ze przez czas znajomości z Aaronem poznał metodę funkcjonowanie demonów, wiec wyrżnął je szybko i sprawnie -
- Czyli Skaza na tym nie zyskał. Chociaż tyle - mruknęła. Otrzepała się pozbywając się przy okazji zbędnych myśli i zmieniła formę na ludzką. Znów spojrzała na elfkę. - Jestem Amber. Azariel wybrała mnie do walki ze Skazą. Jak ci na imię? - spytała ją.
Elfka drgnęła i spojrzała na Amber, a potem uniosła brew i skierowała spojrzenie na Ketha. Ten przetłumaczył jej to co powiedziała Amber.
- Na Weronie używają trzech różnych języków - powiedziała Diana. - Keth powiedział mi jak ją znaleźliśmy...
- Shalya - powiedziała elfka, patrząc na Amber, po czym powiedziała coś, czego dziewczyna nie zrozumiała, aczkolwiek spektropatia umożliwiła jej odczytanie znaczenia słów.
- Prawie umarłam, możemy zostawić uprzejmości na inną okazję? Jutro? - uśmiechnęła się słabo, po czym oparła ramiona o stół i zwiesiła głowę. Straciła przytomność...
- Adrenalina odpuściła... - bąknęła Adelajda.
- No masz - bąknęła Amber. - Co się właściwie stało, gdy dostała moc? - spytała.
- Gonił ja demon. Dostała moc i dzięki moim instrukcjom rozpiłowała go wpół - odparł głos mniej-więcej zza pleców Amber. Kawałek wstecz koło ściany stałą kobieta, której do tej pory Amber nie zauważyła. Miałą srebrne włosy skierowała na Amber dzikie spojrzenie swoich pomarańczowożółtych oczu. Jej strój przypominał pod pewnymi względami kombinezon Carmen, aczkolwiek odsłaniał więcej, miał płaszcz i przeważała w nim barwa czarna w kompozycji ze srebrną i czerwoną. Dziewczynie włosy zjeżyły się na karku na krótką chwilę. Ta kobieta miała silny wpływ na osoby w otoczeniu, ale po długiej znajomości z Carmen nie robiło to na Amber większego wrażenia...
- Możesz mówić mi per "Gwiazda". Zajmę się Shalyą. Miałam przez jakiś czas spokój, a teraz znalazłam "wolny" ląd, który został z jakiegoś powodu pominięty przez Skazę...
- Ja wiem z jakiego powodu - mruknął Keth. - Nic wartego podejrzeń -
- Wolny mówisz... Dlaczego Victor go nie przejął gdy został wybrańcem, skoro był wolny ląd? - spytała.
- Ten lad został zagarnięty przez Darkantropię w celu znalezienia możliwych informacji o genezie zjawiska zwanego Skazą. Najwyraźniej przeszukali go już zupełnie, bo dostałem dwa dni temu informację, że mogę go wziąć "pod opiekę" - odparł Keth. - Są jeszcze chyba jeszcze dwie podobne temu wyspy, nie licząc tej na której się znajdujemy... Na początku miałem Darkantropianom za złe, że ukryli przede mną.. i wszystkimi innymi cały kontynent, ale nie będę się z nimi teraz kłócił, skoro potrzebujemy domeny dla naszej nowej sojuszniczki, mam nadzieję - uniósł brew i spojrzał pytająco na Dianę, która skrzywiła się. - To zredukuje żywotność sojuszu - mruknęła. - Obawiam się, ze o ile ideologia Luviony i Azariel mogą się uzupełniać, o tyle w przypadku Vistenesa następuje wykluczenie. To będzie prowadzić do spięć - zauważył Vermon. - Znałeś odpowiedź, więc czemu pytałeś? - zapytał.
- Znałem, ale musiałem ja usłyszeć z ust głównej zainteresowanej nim zaproponuję kolejne rozwiązanie. Amber - Keth zwrócił się do dziewczyny.
- Ty raczej z dogadaniem się z nią nie będziesz mieć problemów. Chcesz nawiązać z nią współpracę? W ten sposób ona będzie pośrednio członkinią sojuszu, a nie będzie mieć bezpośredniego kontaktu z Dianą.
- Może tak być. Mogę robić za łącznika. Osobiście nie przepadałam tylko za Aaronem, do nowego wybrańca Vistenesa nie mam żadnych uraz. Zresztą z Victorem jest podobny układ i póki co się to sprawdza - powiedziała.
Keth uśmiechnął się i skinął głową.
- Świetnie. Musimy teraz udać się na nowy ląd z Shalyą... - powiedział i spojrzał na Gwiazdę, która tylko pstryknęła palcami. - Ruszajmy -powiedziała, biorąc elfkę na ręce i znikając. Keth zniknął wraz z nią.
- No to chyba tyle - mruknęła Diana. - A... gratuluję walki - mrugnęła do Amber.
Amber rozłożyła ręce w geście bezradności.
- Nie spodziewałam się, że pójdzie aż tak łatwo, ale dziękuję - bąknęła. - Szkoda, że Skazy nie da się tak łatwo pokonać - westchnęła.
- Kwestia właściwego przygotowania... Skaza jest bardziej wymagający pod tym względem – stwierdził Vermon.
- Skaza nie nienawidzi i Skaza się nie boi - westchnęła. - Komuś potrzebna będzie teraz ekipa sprzątająca? - spytała nagle.
- Raczej nie... - mruknęła Diana. - Tylko Amanda i Kaiss jeszcze nie oczyścili swojego terenu, a teraz będzie trzeba zapewne pomóc Shalyi - dodała. - Ja pomagam Adelajdzie w odbudowie
- Ja kończę zalesianie moich terenów - dodał Vermon.
- No Shalya musi się wpierw ocknąć - westchnęła. - Czyli rozumiem, że mam iść spać - bąknęła.
- Najlepiej - odparła Diana, uśmiechając się. - Zwijajmy się do siebie, każde z nas ma coś w planach - dodała.
Wkrótce wszyscy pożegnali się i udali z powrotem na swoje kontynenty portalami lub innymi metodami. Nawet Vermon już potrafił się przenieść. Wreszcie sala spotkań opustoszała...
- Dobra, to co teraz? - zapytał Aleks, gdy Amber wyszła z portalu na placu treningowym Azylu.
- Tak jak mówiłam, pewnie pójdę spać - bąknęła. - Nie za bardzo mam teraz co robić, a nie spałam od wielu dni - dodała.
- Mhm - Aleks westchnął. - Jakieś zadania dla mnie? - zapytał.
- Nie wiem w ogóle czy jest teraz na Milgasii cokolwiek do roboty - bąknęła. Namyśliła się. - Zastanawia mnie jedna rzecz... Na Milgasii są dwie Demmianki. Rika i Wiktoria... Ale zdaje się, że było ich pięć i że są wszystkie siostrami, nie? - rzuciła.
- Nnno jeśli dobrze pamiętam co Carmen mówiła to tak - odparł Aleks.
- To gdzie są pozostałe trzy? - bąknęła.
Aleks zrobił bezradny gest rękoma.
- Może warto to sprawdzić... Może okazać się, że któraś z nich potrzebuje jeszcze pomocy... Tak jak Rika - poskrobała się po głowie.
- Ale jak to sprawdzić? - bąknął Aleks.
- Po pierwsze możemy spytać samych Demmianek - mruknęła.
- No dobra - bąknął Aleks. - No to jazda?
- Znajdźmy Rikę i Wiktorię - mruknęła i skinęła głową.
- Pewnie będą w Leżu - powiedział Aleks
- Swoją drogą już pamiętam co jeszcze miałam zrobić. Miałam przemienić chętnych na zmianę w wilkołaka - mruknęła.
- No to ja idę pogadać z Demmiankami, a ty się zajmiesz chętnymi do przemiany? - zapytał Aleks.
- Dobra. Zobaczymy ilu się chętnych narobiło - bąknęła.
Okazało się ze chętnych jest około osiemdziesiąt osób. Leże nie pomieści już takiej ilości wilkołaków, trzeba było rozpocząć proces przenoszenia życia do lasów... a do tego przydałaby się ponownie pomoc Vermona, który dysponował właściwymi mocami, by wprowadzić życie zwierzęce z powrotem na świeżo zalesione tereny.
Amber złapała się za głowę.
"Vermon... Potrzebuję pomocy" bąknęła żałośnie.
"Hmm?" mruknął niedźwiedziołak.
"Będę miała przelu... przewilkołaczenie w mieście... Potrzebuję zwierzyny w lasach by część wilkołaków mogła zamieszkać już w dziczy" bąknęła.
"Ah... dobra, rozumiem, że lasy nie są zupełnie puste, tyko po prostu brakuje zwierząt, hmm?" zapytał Vermon.
"Tak, bardzo mało jest zwierzyny" bąknęła zmartwiona.
"Jeśli jest mało to nie problem... hmm... potrzebujesz, jak rozumiem, większej ilości zwierząt natychmiast?" zapytał.
"Bardzo by się przydało. Przybędzie mi 80 wilkołaków, a nie mam już ich gdzie mieścić. Będę musiała część wyrzucić do lasu" bąknęła.
"Hmm... dobrze, będę przez jakiś czas na twoim terenie z paroma moimi przyjaciółmi... zapoznam się z twoimi zwierzakami i stworzę genetycznie odmienne organizmy. Las jest miłym widokiem, ale póki jest pusty, póty jest smutny..."
"Skaza upewnił się, żeby lasy były bardzo smutnym miejscem" bąknęła. Westchnęła ciężko. "Chyba powinnam się jeszcze wstrzymać z przemianą aż uda mi się pomieścić wszystkie futrzaki, nie?" dorzuciła.
"Daj mi dwa dni" powiedział Vermon.
"Dobrze, dziękuję. Przekażę zainteresowanym" powiedziała. Mogła teraz przekazać słowa Vermona kandydatom na wilkołaki. Znów ich przemiana się przesunie, ale w tej chwili nie mogła nic na to poradzić. Lasy choć piękne przedstawiały sobą pusty obraz nędzy i rozpaczy po przejściu wojsk Skazy...
Ludzie zadowolili się podaniem im terminu. Chociaż wiedzieli już, że nie będą czekać wieczności...
- Wybaczcie to całe zamieszanie... Chyba, że macie gdzie mieszkać już jako wilkołaki... Z tego co wiem są wilkołaki, które pozostaną w Azylu. Osoby, które nie planują przeprowadzki do dziczy ale zamierzają pozostać w miastach i mają lokum można poddać w sumie przemianie od razu, żeby nie czekały. Wtedy również za dwa dni mniej czasu zajmie przemiana pozostałych - rzuciła pomysł.
Pomysł został przyjęty z entuzjazmem, wiec wyglądało na to, ze Amber będzie miała robotę na najbliższe dni...
- No dobrze... To ja wszystko przygotuję - powiedziała. Ruszyła na plac treningowy by przygotować wszystko do rytuału. Tam będzie to najwygodniej zrobić.
Aleks złapał ją po drodze.
- Wszystkie Demmianki już są wolne. Jedną możemy zastać w fortecy Darkantropii, w której mamy spotkania. Druga pomaga Dianie, a trzecia jest pod opieką Vermona. Na razie nie zaleczyła wszystkich ran... - powiedział.
- O, to dobra wiadomość - ucieszyła się Amber. - A teraz pomóż mi z przygotowaniem rytuału - dodała.
- Jasne - Aleks skinął głową.
Następne dwa dni minęły na przemienianiu poszczególnych ludzi w wilkołaki, a jak się okazało było ich więcej, niż wstępnie założono. Wyglądało na to, że ludzie potracili nadzieję ,że zostaną poddani rytuałowi i przestali zwracać na to uwagę ,wracając do poprzedniego życia...
Przez te dwa dni powstało ponad sto dziesięć nowych wilkołaków.
- O rety... - na koniec bąknęła Amber zdumiona liczebnością przemienionych osób. - A ja wciąż nie wiem jak przemieniać w innych zmiennokształtnych a pewnie i na to znajdą się chętni - bąknęła.
- Nie daliśmy im tej opcji - bąknął cicho Aleks.
- A że nie znamy rytuału.... - zrobił bezradny gest rękoma.
- No właśnie o to chodzi, że nie znamy rytuału... - westchnęła. Przywołała Amulet Zmiennokształtnych przyglądając się mu uważnie.
Amber miała wrażenie, ze czas wokół jakby na chwilę się zatrzymał. Gdy ocknęła się z tego stanu stwierdziła, że jest w lesie... ale nie byle jakim lesie. Był to las pełen potężnych starych drzewa, a powietrze wypełniała energia.
- Ech? - wilkołaczyca rozejrzała się wokół nie wiedząc gdzie się znalazła. Postarała się zapamiętać miejsce w którym stała w razie gdyby miała się gdzieś oddalać...
nie było specjalnie charakterystyczne, ale wilkołaczycy udało się je zapamiętać. Gdzieś z oddali Amber czuła zapach innych zmiennokształtnych. Sama stwierdziła, ze jest niewielkim szarym wilkiem...
Kichnęła zdziwiona. Ostatnie czego mogła się po sobie spodziewać to że zszarzeje nim osiągnie bardzo sędziwy wiek... Uruchomiła nos by dotrzeć do miejsca gdzie czuła zapach zmiennokształtnych.
Zobaczyła przed sobą rozległą polane o wklęsłym kształcie. Na jej dnie widziała grupkę zmiennokształtnych. Poznała Strażnika... aczkolwiek były to czasy tak zamierzchłe, ze jego insygnia dźwigał inny zmiennokształtny. Poza nim stali tam też przedstawiciele każdej z ras zmiennokształtnych a wokół nich zgromadzeni byli alfa poszczególnych stad i watah.
Głos zabrał Strażnik.
- Pamiętajcie więc, że potrzebujemy by w nasze szeregi weszły też czasem inne rasy. Jeśli wykażą chęć i wolę możemy dokonać przemiany każdej niemal istoty w zmiennokształtnego. Znalazłem na to metody - powiedział. naczelni spojrzeli na strażnika.
- Takie sytuacje zdarzają się rzadko - zauważył niedźwiedziołak.
- Ale zdarzają się - powiedział strażnik. - Powinniśmy być gotowi na przyjęcie wiedzy i krwi z zewnątrz - dodał, a reszta pokiwała łbami.
- Przedstawię wam teraz rytuały, dzięki którym inne istoty rozumne będą mogły stawać się poszczególnymi zmiennokształtnymi - ciągnął, po czym przystąpił do demonstracji. Rytuały były prostsze niż ten, dzięki któremu przekształcono Aleksa i Wiktorię... Amber widziała później tylko strzępy obrazów, które pokazywały udane rytuały... wilkołaczyca dokładnie mogła prześledzić każdą drobinę mocy... a gdy poznała wszystkie rytuały nagle się ocknęła. Siedziała na placu treningowym na kamiennym bloku, a Aleks patrzył na nią z zaciekawieniem.
Amber zrobiła wdech i przez chwilę siedziała zupełnie nieruchomo.
- Wiem jak przemieniać w innych zmiennokształtnych - bąknęła wypuszczając wreszcie powietrze. - Znacznie prostszy rytuał - Amber była jednocześnie uradowana i jednocześnie zdumiona swoją nagłą wiedzą.
Aleks spojrzał na nią, a potem na amulet.
- Czy ty zebrałaś właśnie wiedzę z tego obiektu? - zapytał.
- To było... Wspomnienie chyba - bąknęła. - Tak mi się wydaje - dodała.
- Może jest w nim więcej... tylko trzeba wiedzieć o co go "zapytać"? - zastanawiał się na głos Aleks.
- Na pewno jest więcej - bąknęła. - Na pewno jest dużo, dużo więcej... Mam nadzieję, że będę umiała zadać kolejne pytania - bąknęła. - Na razie przemienialiśmy tylko mieszkańców Azylu, a Milgasia liczy wiele miast, miasteczek i wiosek. Pewnie znajdą się chętni, którzy przyjmą inne postacie. Będzie można przywrócić dzikołaki do dawnej świetności, odzyskamy utracone niedźwiedziołaki... - Amber miała oczy jak monety na myśl o tym jakie otwierają się możliwości.
Aleks uśmiechnął się. - No to trzeba teraz znaleźć innych zmiennokształtnych, na pewno jeszcze jacyś są koło innych miast - powiedział Aleks. - Chociaż pojedyncze osobniki... naprawdę na pewno
- O ile wiem na Milgasii nie ma już ani jednego niedźwiedziołaka czy szczurołaka. Z ptakami nie wiem jak było. Reszta zniknęła z kontynentu dawno temu - dodała. - Nawet nie wiem po co mamy ich szukać, skoro już dawno były prowadzone poszukiwania na kontynencie wszelkich zmiennokształtnych. Znaleźliśmy tylko wilkołaki i dzikołaki - powiedziała.
- Właśnie, a wiemy ile dokładnie jest rodzajów zmiennokształtnych? - zapytał Aleks.
- Dokładnie nie... Ale podczas całego tego zamieszania nie wierzę, że inni ocaleli zmiennokształtni nie widzieli ludzi maszerujących ramię w ramię z wilkołakami i dzikołakami... Nie uwierzę, że podczas poszukiwań, które prowadzili doświadczeni wilkołaczy łowcy i sprytne dzikołaki nie udało się trafić na choć jednego ocalałego przedstawiciela innych zmiennokształtnych. Polecenia znalezienia zmiennokształtnych i powiadomienia ich o tym co się dzieje zostały rozesłane na cały ląd, a wiele lasów było całkowicie zrujnowanych, więc nie można się tam było schronić - westchnęła.
- Hm... trzeba by złapać naszego znajomego dzikołaka - mruknął Aleks. - Dergan? Tak się zwał? - zapytał, marszcząc brwi w zamyśleniu. - Mozę on bezie widział?
- Też brał udział w poszukiwaniach. W końcu on wtedy kierował poczynaniami dzikołaków - westchnęła. - I nie mów, że masz wątpliwości co do imienia istoty, z którą piłeś piwo i tyle gadałeś - mruknęła patrząc na Aleksa podejrzliwie.
- Mówiliśmy do siebie na "ty" - mruknął Aleks.
Amber pokręciła głową.
- Nieważne. Złap Dergana i wypytaj go o to czy i jakie ewentualnie zna inne rodzaje zmiennokształtnych. Ja poszukam w innych źródłach - mruknęła.
- Mhm - Aleks skinął głową i otworzył portal, by za nim zniknąć.
Amber poszła do pokoju w gospodzie by wpierw spróbować wyciągnąć jakoś te informacje z Amuletu Zmiennokształtnych. Może ten artefakt będzie znał odpowiedź na to pytanie... Jak nie, to jeszcze były istoty takie jak Carmen, które świetnie znały historię tego świata.
Amber usiadła na krześle i wyciągnęła amulet... znów odczuła dokładnie to samo. Leciała przez pustą przestrzeń, mijały ją niezliczone rodzaje zmiennokształtnych i zwierzoludów. Było po jednym lub dwa od każdej rasy zwierzęcia... po chwili Amber zrozumiała, że fakt iż leci naprzód oznacza upływ czasu i wraz z nim znikały kolejne rodzaje zmiennokształtnych. Ostatecznie pozostały Dzikołaki, Niedźwiedziołaki, wilkołaki, lisołaki, bagniaki i Nefarzy .
Amber postarała się zapamiętać jak najdłuższą listę zmiennokształtnych. Słyszała opowieści o szczurołakach i różnego typu kotołakach, więc nie widziała powodu dla którego na bardziej otwartych terenach Milgasii oraz na tych gdzie lasy były za gęste dla wilkołaków i niedźwiedziołaków, nie miały mieszkać właśnie te zmiennokształtne istoty. Chciała spisać sobie ich listę, by na pewno nie zapomnieć tych, które ujrzała w swojej wizji dzięki Amuletowi.
Inne istoty zmiennokształtne zniknęły z Milgasii dawno temu dzięki selekcji, ale amulet zdradził Amber, ze rasy, które wyginęły u niej żyją dalej na innych kontynentach... a przynajmniej niektóre z nich
Amber spisała więc tylko te rasy które wyginęły z innych niż naturalne przyczyn. Najwyraźniej przyroda na Milgasii nie życzyła sobie kotołaków czy szczurołaków... Ale niedźwiedziołaki, lisołaki, bagniaki i Nefarzy pojawili się jako ostatni poza wilkołakami i dzikołakami. I tylko dzikołaki i wilkołaki ocalały... "Carmen, mam dylemat" bąknęła.
"Jaki?" zapytała kobieta.
"Zdaje sobie sprawę z tego, że nie należy przesadzać. Jeśli przyroda pozbywa się czegoś z ekosystemu sama to znaczy, że było niepotrzebne... Ale wedle wiedzy, którą udało mi się uzyskać z Amuletu... Na Milgasii żyły ostatnio tylko wilkołaki, dzikołaki, niedźwiedziołaki, bagniaki, lisołaki i Nefarzy... Tylko oni poza wilkołakami i dzikołakami oczywiście wyginęli z powodów innych niż naturalne" bąknęła. "A mnie dziwi, że ich jest tak mało... Tylko tyle gatunków na cały kontynent" bąknęła.
"Na Astarii przykładowo są kotoludzie i szczurołaki. Wilkołaków i niedźwiedziołaków tam nie ma. Z kolei kotołaki są na kontynencie Vermona, a lisołaków, nefarów i bagniaków tam nie ma...” wyjaśniła kobieta.
"Mhm..." Amber się chwilę namyślała. "Znam rytuały, które mogą pozwolić je przywrócić" bąknęła. "Nie będę obciążać tutejszej przyrody dodatkowymi zmiennokształtnymi, które sama natura tu wyeliminowała, ale postaram się przywrócić te, które wymieniłam, że ich wyginięcie nie było naturalne" przekazała.
"niezły pomysł, tylko znajdź chętnych" odparła Carmen.
"Tak, wiem... Macie może w Darkkeep jakieś zapiski dotyczące zmiennokształtnych?" spytała. "Chciałabym poznać naukowy, ludzki punkt widzenia. Albo chociaż ludzki... Tak by móc tak przekazać informacje o nich by osoby naprawdę zainteresowane były pewne i było im łatwiej podjąć decyzję czy tego chcą" dodała.
"Mogę załatwić informacje z archiwum... kopie byś mogła przekazać je zainteresowanym" odparła Carmen.
"Byłabym wdzięczna" powiedziała. "Sama wiem o tych zmiennokształtnych zaledwie tyle ile przekazano mi w opowieściach. A opowieści o zamierzchłych czasach często są ubarwiane" dodała skonfundowana.
"Powiedzmy, że pewne typy zmiennokształtnych nie przepadały za sobą nawzajem i przetrwały te, które dały radę się dogadać, to tyle w temacie selekcji... A co do cech ras to dostaniesz wszystko najdalej do jutra" powiedziała Carmen.
"Dzięki. Swoją drogą nie spodziewałam się, ze w samym Azylu będzie tylu chętnych do przejścia przemiany w wilkołaka" bąknęła. "Ostatnie dwa dni spędziłam na rytuałach... A miałam iść spać" bąknęła.
"To idź spać teraz, jak zbieram materiały..." zaleciła Carmen.
"Ciekawe czy będzie to wykonalne" bąknęła. "Niby nie muszę... Wypoczywam inaczej, ale sen mnie uspokaja" westchnęła.
"Idź spać a nie mi tu gadasz" mruknęła Carmen i się zaśmiała.
Amber zaśmiała się pod nosem. "No dobra... zobaczymy co z tego wyjdzie" mruknęła zmieniając się w wilka.
"Dobranoc" dodała Carmen. Aleksa na razie jeszcze nie było z powrotem...
Amber wpakowała się z poduszką pod łóżko. Ułożyła się wygodnie i natychmiast zasnęła. (min 10h)
Po około 11 godzinach Amber obudziło łaskotanie...
Wilczyca poruszyła nosem węsząc. Nie chciało jej się otwierać nawet oka.
Poczuła zapach Carmen i starego papieru... i czegoś jeszcze.
- Wstawaj, mam rzeczy które chciałaś... okazało się, ze kopie już istnieją...
Amber otworzyła oko. Przeciągnęła się niechętnie i wydobyła się spod łóżka wyciągając stamtąd też od razu poduszkę. Ziewnęła potężnie rozglądając się sennie wokół. Zmieniła formę i klapnęła wprost na leżącą teraz koło łóżka poduszkę.
- Hm? - bąknęła wciąż nieco zaspana.
- Zostawiam ci dokumenty na łóżku. Opis ideologii i zwyczajów... jest tego całkiem pokaźna ilość - powiedziała kobieta, gładząc Amber po włosach.
Dziewczyna przymknęła oczy.
- Hmm... Czułam zapach twój, stary papier i coś jeszcze - bąknęła sennie.
- A.. to - Carmen wskazała obiekt przyczepiony do jej paska. Był długi ii zapewne był bronią....
Amber przyjrzała się obiektowi.
- Pachnie inaczej niż zwykła broń - bąknęła. Poskrobała się po głowie i przetarła oczy. Westchnęła próbując się podnieść do pionu.
- Jak chcesz to ci zostawię. Możesz się dzięki temu czegoś nauczyć - zaśmiała się. Nie pomagała jej wstać. Amber musiała i tak się dobudzić.
- Nie umiem się posługiwać taką bronią - bąknęła dziewczyna. Zirytowała się niemożnością odzyskania poczucia równowagi, zmieniła postać na wilczą i otrzepała się jakby chcąc pozbyć się wody z futra, po czym wróciła do ludzkiej postaci. - Brr... - bąknęła już bardziej przytomna.
- Nie musisz. Jego własności powinny cię interesować - odparła Carmen.
- A co on robi? - zaciekawiła się już całkiem przytomnie dziewczyna. Poruszyła nosem i przekrzywiła głowę. Carmen miała jej całą uwagę.
Carmen machnęła nim przez stół nie pozostawiając na nim śladu. - Nie próbuj tego z czymkolwiek żywym. Zbijesz - powiedziała. - Cios omijający pancerz, trafiający w tkanki. Mogę ci pomóc, ale jak sama spróbujesz z tego skorzystać to więcej się nauczysz.
- Da się tak zrobić bez używania broni? Znaczy na przykład moimi szponami - spytała. Jej ciekawość stała się tak intensywna, że Amber chciała poznać właściwości tego oręża. Co sprawiało, że można nim było ominąć pancerz... Dzięki tej wiedzy mogłaby jeszcze zwiększyć swoją skuteczność bojową. Już teraz analizowała intensywnie to co jej Carmen zademonstrowała.
- Ten metal jest przerobiony za pomocą negatywnej mocy. Możliwe, ze dasz radę swoje ciało przetworzyć w ten sposób - odparła Carmen. - Poznaj naturę manipulacji materią, będzie to korzystne dla ogółu twoich umiejętności -
- Mogę go dotknąć? - spytała Amber. Już wiedziała nad czym spędzi najbliższy czas. Zupełnie zapomniała o bożym świecie. Interesował ją teraz tylko ten nieszczęsny sejmitar.
Carmen podała jej bron. - Ostrożnie ostrzem - powiedziała. - Jakby co to będziesz musiała zregenerować straconą część kończyny i będzie to szło opornie - ostrzegła.
Amber obejrzała broń dokładnie. Badała wszystko - jak wygląda z bliska, jak pachnie, na dotyk sprawdziła tylko płaską część ostrza, a i to ostrożnie i tak by w razie czego nie uszkodzić się za bardzo... Jeśli rzeczony oręż miałby ciąć również płazem... Poza tym cały czas badała energię rzeczonego przedmiotu.
Mógł ciąć płazem, ale czy mocniejszym nacisku. Energia wewnątrz byłą ciekawie ukierunkowana i pomieszana z materią. Amber mogłaby próbować najpierw "zakląć" w ten sposób jakiś przedmiot, a potem kombinować dalej...
Wilkołaczyca się rozejrzała w poszukiwaniu przedmiotu, który mógłby paść ofiarą jej eksperymentów.
Znalazła szybko sztućce. Mogła poeksperymentować na nich... i okazało się to trudniejsze niż na początku się okazało. materia nie chciała się tak po prostu łączyć z mocą i Amber musiała w konkretny sposób zmodyfikować obiekt. Nauczyła się przy okazji pewnych korelacji materii i energii.
Testowała i kombinowała dopóki nie uznała, że to co zrobiła ze sztućcami jest nie do odróżnienia od tego co działo się z bronią, którą oddała w jej ręce Carmen. Testowała, próbowała, sprawdzała, kombinowała... Do oporu.
Dwa dni później Amber miała Upiorne Sztućce... działały dokładnie tak samo jak sejmitar, który dostała od Carmen, ale nie dało się ich zastosować podczas posiłku... chyba, że chciało się przeciąć do posiłku przez armię miejskich stażników.
Dopiero gdy wilkołaczyca upewniła się, że sztućce działają identycznie jak sejmitar rozejrzała się wokół. Była głodna... Bardzo... Odezwał się u niej instynkt, który wymagał by znaleźć cokolwiek jadalnego natychmiast, teraz, zaraz...
Niestety w pokoju nie było myszy... za to zza drzwi dawał się poczuć zapach posiłku dostarczonego godzinę wstecz...
Zajrzała więc za drzwi. W tej chwili żaden posiłek w zasięgu jej łap nie mógł czuć się bezpieczny...
Był to kurczak pieczony z ziołami, faszerowany serem, kaszą i grzybami. Do tego sałatka z pomidorów.
Posiłek został wciągnięty do pokoju i pożarty w trybie natychmiastowym... Zniknął szybciej w żołądku wilkołaczycy niż za drzwiami jej pokoju...
Amber zabrała tackę z naczyniami w charakterze zakładnika bardziej... Odda to jak dadzą jej więcej!
Wkrótce dostała kolejną porcję pieczonego drobiu. Nieco większą...
Dopiero ten posiłek zaspokoił pierwszy głód wilkołaczycy. Odzyskała zwykły spokój i nie groziła pożarciem tacki z naczyniami... Mogła zacząć myśleć o czymś innym niż jedzenie. Poprosiła o kilka kanapek i kuban herbaty by z tym ładunkiem wrócić na górę i sprawdzić czy nie udałoby jej się w podobny sposób co sztućce potraktować własnych szponów.
Jej szpony były nieco łatwiejsze do zmodyfikowania. Amber musiała dobrać właściwą proporcje energii i materii w nich, by mogła się nimi spokojnie posłużyć. nabieranie nawyku zabrało jej do południa. Wtedy mogła w miarę szybko i swobodnie "przemieniać" szpony.
Stół ponownie tego dnia stał się obiektem testowym. Amber chciała sprawdzić czy szpony dadzą radę przejść przez stół nie uszkadzając go.
Pozostawiły dziwny rodzaj cienia, który nie znikł jeszcze przez jakiś czas po ciosie. Było to coś w rodzaju śladu energii.
Amber wyglądała na względnie zadowoloną. Stół się nie rozpadł. "Carmen, chyba mi się udało" mruknęła.
Kobieta po chwili weszła do pokoju. - Świetnie. Zademonstruj - poleciła.
Amber ponowiła demonstrację starając się przy tym zrobić to w pełni poprawnie.
- O... chodźmy na plac treningowy, coś ci pokażę - powiedziała kobieta.
- Na plac? No dobrze - Amber ruszyła więc w stronę placu.
Carmen wskazała kolumnę.
- Ciachnij ją a potem naładuj energia te "ślady" które zostawisz - poleciła.
- Hmm? No dobrze, spróbuję - powiedziała. Ponownie użyła szponów z nowopoznaną zdolnością i postarała się naładować energią cieniste ślady, które zostały.
Energia przeszła przez cały filar rozcinając go na wysokości śladów.
- O! - Carmen się uśmiechnęła.
- Och? Czyli można tak rozwalać na przykład mur? - spytała podziwiając efekt.
- Owszem i jeśli ktoś składa się z materii nieożywionej to też się sprawdza - odparła Carmen
- Ciekawe... Ale tamta broń chyba czegoś takiego nie robiła, nie? - spytała mając na myśli sejmitar.
- Nie. Ogólnie tylko twoje szpony.. i może szpony Aleksa potrafiłyby uzyskać taki efekt... i ja spróbuję go powtórzyć jeszcze - powiedziała Carmen, rozważając coś. - Trochę inny efekt.. ale... - zmrużyła oczy, a potem uśmiechnęła się. - Idę coś sprawdzić, a ty poćwicz - powiedziała. - Wrócę w godzinę - zapewniła.
Wilkołaczyca uniosła brwi. - Dobrze - bąknęła. Znów przystosowała swoje szpony zamierzając się pastwić dalej nad nieożywioną materią na placu treningowym.
po chwili potrafiła konkretnie ukierunkować ciecie nie by przecinać cały obiekt, ale by celować w konkretną stronę. Wtedy wróciła Carmen. - Mam -- wyszczerzyła się.
- Co masz? - zaciekawiła się Amber.
- Nową metodę wykorzystywania mojej mocy. Nieco podobny mechanizm co twój, ale efekt jest inny - odparła Carmen. - Nie ma zastosowania zaczepnego, a lecznicze.
- Lecznicze? - zdziwiła się Amber. Uniosła brew i przekrzywiła głowę. Wyglądało to zabawnie.
- No tak, będę w stanie szybko regenerować cudze utracone kończyny - powiedziała kobieta.
- Hmm, to może jednak nie będę cię prosić o demonstrację - mruknęła. - Swoją drogą minęły dwa dni... Chyba powinnam się zainteresować jak sobie radzi Shalya... - bąknęła.
- Wszystko z nią w porządku, uczy się kontroli i odróżniania mocy - dodała Carmen i westchnęła.
- Hmm? Czemu wzdychasz? - bąknęła.
- Bo zaczyna od zera... - odparła kobieta.
- No nie ma wyjścia, skoro świeżo dostała moc. Lepiej tak niż gdyby moc Vistenesa miała zostać utracona na rzecz Skazy - mruknęła.
- N otak, zawsze lepiej - Carmen skinęła głową.
- Nieważne, jakie masz plany dalej? -
- Muszę przeczytać dokumenty od ciebie. Potem chciałabym skontrolować okolice Milgasii czy Skaza czegoś nie szykuje. Jeśli nie szykuje i nikt nie potrzebuje mojego wsparcia to roześlę wici o tym, że chętni mogą zostać przemienieni w zmiennokształtnych, a sama w tym czasie pozbieram nieco mocy by poprawić moją prędkość - powiedziała.
- Dobra, no to jakby co to dawaj znać, będę trochę kombinować z moimi zdolnościami - powiedziała kobieta.
- Jak to mówią: człowiek uczy się całe życie - uśmiechnęła się Amber. - Idę czytać - mruknęła, mając nadzieję, że pójdzie sprawnie. W końcu rzadko coś czytała od momentu, gdy nauczyła się tej trudnej sztuki.
Bagniaki były dość pokojowo usposobione. Tak na prawdę po prostu utrzymywały istoty nieświadome zagrożenia z dala od niebezpiecznych miejsc i na spółkę z żabami eliminowały owady, głównie komary, dla których bagno było miejscem rozmnażania. Bagniaki nie miały hierarchii, działały na zasadzie rady starszych za zgodą reszty osobników, aczkolwiek powody na zebrania rady były rzadkie. Poza tym pierwsza rzecz, którą uczono młode to samodzielność. W pół roku po narodzeniu bagniak dbał sam o siebie. Poza tym ich metoda życia z reguły polegała na filozofowaniu i lenistwie, w zależności od stanu umysłowego danych osobników.
Nefarzy byli swoistym przeciwieństwem. Zawsze byli skorzy do walki i sprawdzania swoich możliwości. Ulubionym ich zajęciem były sparringi z innymi w stadzie. Same stada były ogromne, ale nieliczne. Ponoć były dwa lub trzy liczące około 200 osobników, aczkolwiek wszyscy członkowie stada widzieli się tak na prawdę raz na dwa tygodnie oraz w czasach snu zimowego, na który musieli zapadać w przypadku braku nagromadzonego pożywienia. W kwestii hierarchii były to zgromadzenia wybranych samców i samic, którzy przez swoich najbliższych zostali uznani za wartych wysłuchania. Często te zgromadzenia miały po 70 uczestników i trwały ponad dwa dni, acz zdarzały się raz, do dwóch razy na rok i dotyczy najczęściej metod walki, z braku poważniejszych powodów.
Amber ziewnęła. Długie czytanie ją męczyło... A długie czytanie to było każde, które wymagało od niej skupienia dłuższego niż to potrzebne do odczytania napisu na szyldzie. Ziewnęła raz jeszcze i zerknęła ile jest materiałów na temat lisołaków i niedźwiedziołaków. Wilkołaki i dzikołaki mogły mówić za siebie. Ba, Amber mogła przekazać informacje na temat rytuału dla dzikołaków Derganowi, który na własny rachunek zebrałby idealnych kandydatów na dzikołaki. Ten dzik miał łeb na karku i Amber doskonale wiedziała, że nie musi myśleć za niego. Co najwyżej dać mu narzędzia.
Niedźwiedziołaki też mogły mówić za siebie, wystarczyłoby zapytać Vermona. Aczkolwiek na temat lisołaków i niedźwiedziołaków było nieco więcej...
Wilkołaczyca westchnęła. Vermon nie był mieszkańcem Milgasii. Mieszkańcy jej kontynentu nie znali go i mogli okazać jak najbardziej uzasadnioną nieufność. Wobec czego Amber przystąpiła do lektury na temat lisich i niedźwiedzich zmiennokształtnych przewidując, że po tej lekturze nie zdoła przeczytać ani słowa więcej i pójdzie jeść.
O lisach było nieco więcej. Lisy nie żyły w stadach, a raczej, jak same to określały "wypełniały luki" między innymi stadami, często pozostając na terenie jednych lub drugich. Ich życie wypełniała podróż. Wieczna podróż i zbieranie wiedzy, którą porównywali i przekazywali sobie nawzajem w dzień po pełni. Często rozmawiali z innymi zmiennokształtnymi i pytali o różne rzeczy, zyskując tym samym opinię ciekawskich.
Struktura hierarchii była dziwna. Rządził najmądrzejszy z drugiego pokolenia. Kryterium było jasne - największa chłonność wiedzy wygrywała.
Młodość była ważna dla lisołaków, gdyż uważały, że zapewnia ona elastyczność i skorość do działania. Na czas jak pojawiały się młode lisołaki zbijały siew grupy po paręnaście osobników, by ułatwić sobie przetrwanie. Ponieważ polowały z reguły na inną zwierzynę niż niedźwiedziołaki i wilkołaki, to często przebywali na ich terenie. Łączenie się grupki nie zmieniało ich podróżnej natury.
W czasie lisołaki z ciekawskich żyjątek zmieniły swoją opinię na filozofów, stad częste ich wizyty na terenach bagniaków. Konsultacje z nimi okazywały się nie tyle pouczające co stymulujące przez wzgląd na odmienność stylów bycia i sposobów myślenia obu ras.
Co do niedźwiedziołaków, to żyły one w niewielkich luźnych stadach liczących do 20 osobników, które rzadko kontaktowały się ze sobą. Każde stado miało swoje pomniejsze zwyczaje i mądrość, którą rzadko się dzieliło i nie reagowało dobrze na zalew pytań... dlatego też lisołaki działające na terenie niedźwiedzi nie pozostawały tam długo lub na czas pobytu hamowały swoje zapędy.
Niedźwiedziołaki pomimo największej siły wśród zmiennokształtnych były dość łagodne, a z siły korzystały rozsądnie. Ich hierarchia opierała się na dialogu spotykających się przedstawicieli stada. Podejmowano z reguły sprawy lokalne, ale były dokładnie rozważane, często przez parę dni w trakcie wiecu, gdzie przedstawiciel wielokrotnie mógł konsultować decyzje z resztą stada przed ich wprowadzeniem. Każdy w stadzie miał coś dopowiedzenia i o ile stado podejmowało temat o tyle przedstawiciel musiał się zastanowić nad tym co mówią jego podopieczni. Decyzja dalej jednak należała do niego, a reszta stada musiała się dostosować.
Amber ziewała na potęgę. Zdecydowanie za dużo słów do przeczytania. Wstała by zwlec się na dół po jakieś żarcie.
Dostała gulasz z warzywami. Rozpływał siew ustach.. bądź paszczy.
Od razu poczuła się lepiej. Przede wszystkim żywiej. Nieco się rozbudziła.
"Aleks, mam od Carmen dokumenty dotyczące pozostałych zmiennokształtnych. Daj znać Derganowi, że mamy dla niego w razie czego rytuał, który pozwoli mu uzupełnić liczebnie swoje stada dzikołaków. On najlepiej będzie wiedział jakich i ilu kandydatów będzie potrzebował. Przygotuję ci dane dotyczące pozostałych zmiennokształtnych i roześlemy wici, czy znajdą się kandydaci o odpowiednich cechach charakteru zainteresowani przemianą" rzuciła.
- Dobra - rozległo się zza pleców Amber. Aleks właśnie dojadał swoją porcje pieczeni.
"Ja idę skontrolować wybrzeże. Muszę się upewnić, że Skaza nie planuje sobie do nas podpływać" rzuciła jeszcze, wstając ze swojego miejsca i po prostu otwierając portal na wybrzeże.
Aleks skończył jeść i zrobił to samo.
Amber znalazła się na wybrzeżu... woda sprawiała wrażenie delikatnie naładowanej energią... a Skazy nie było nigdzie w zasięgu wzroku, przynajmniej tutaj.
Amber sprawdziła jaka to energia. Generalnie wybrzeżem ostatnio zajmowała się Adelajda, więc Amber podejrzewała, że jej energię tu znajdzie, ale upewniła się czy nie ma tu innej, nieproszonej energii.
Byłą to faktyczni energia wody, którą Adelajda powoli oczyszczała morza i oceany z obecności Skazy.
Wilkołaczyca skinęła głową zadowolona, po czym zmieniła formę i na skrzydłach ruszyła lotem wzdłuż wybrzeża zamierzając skontrolować w ten sposób te partie brzegu, które były łatwe dla Skazy do podbicia. Między tymi punktami po prostu stawiała portale by się przenosić i nie marnować czasu.
Wszędzie panował spokój. Skaza nie próbował najwyraźniej zbliżyć się do Milgasii...
- Uff, na razie spokój. Zobaczymy co będzie dalej - mruknęła. Nawiązała kontakt ze wszystkimi wybrańcami, z którymi ostatnimi czasy aktywnie współpracowała. "Jak u was? Skaza nie sprawia problemów?" rzuciła.
"Cisza i spokój" powiedział Keth.
"Nawet Abel nie jest już atakowany. Skaza znów coś knuje, mam wrażenie" mruknął. "Szukam wskazówek, które podpowiedziałyby mi cóż mogłoby to być" dodał.
"Śmierdzi mi to... Zajrzę do Shalyi. Skazie dopiero co wymknęła się moc Vistnesa, może chcieć przejąć moc jeszcze niedoświadczonego wybrańca" rzuciła.
Shalya latała nad kontynentem na demonicznym wiju, bombardując pozostałości tworów skazy na wybrzeżu. Gwiazda stała na wzgórzu nieopodal i obserwowała.
- Odwiedziny? - kobieta obejrzała się na Amber. - Ona zaraz tu wróci... przepuściłam parę istot Skazy na niezaludniony teren, by miała na czym ćwiczyć.
- Trochę odwiedziny, a trochę zwiad. Skaza coś knuje. Nie wyściubia nosa ze swoich jam, gdziekolwiek je ma - powiedziała obserwując poczynania elfki.
- Hm... tutaj na razie wszystko jest pod kontrolą - odparła kobieta. - Skaza zbiera siły na coś większego, bo jego dotychczasowe działania nie przyniosły rezultatów, na które liczył.
Amber skinęła głową.
- Nie udało mu się przejąć mocy Vistenesa, a Shalya widzę intensywnie ćwiczy. Ale ten pchlarz może się jeszcze pokusić na jej moc. Wolę mieć więc pewność, że nie kręci się gdzieś tutaj w pobliżu - mruknęła. Szukała w okolicy możliwych pułapek założonych przez Skazę. W końcu najciemniej jest pod latarnią.
- Nie uda już, bo przejęła ja Shalya - odparła Gwiazda. - Mam sprawę pod kontrolą, w razie czego mogę zawsze zawołać Ketha na pomoc, ale wątpię, by było to potrzebne - mruknęła.
Amber przy okazji badania terenu stwierdziła, że jej moc nie różni się wiele od mocy tej kobiety.
Amber wymknęło się zadowolone mruczenie. Moc zła w pobliżu zapewniała jej przyjemny komfort psychiczny.
- Skazę trzeba cały czas zaskakiwać. Uczyć się non stop nowych rzeczy, by mieć nowe metody walki z nim zanim on nauczy się bronić przed starymi - dodała po chwili.
- Wiem... dlatego na razie korzystamy z jej mocy pośrednio.., a gdy nadejdzie czas na walkę użyje zdolności bezpośrednich - odparła kobieta, dalej patrząc na Shalyę.
- O wraca - mruknęła.
Faktycznie wij leciał powoli w stronę wzniesienia.
Amber spokojnie śledziła lot wija. Nawet zainteresowała ją ta istota, której dosiadała elfka. I to nawet mimo faktu, że jako wilkołak raczej nie korzystała z wierzchowców. Ot ciekawostka.
Wij wylądował i opuścił łeb, a Shalya zjechała po jego szyi na dół.
- Amber - poznała wilkołaczycę, a potem powiedziała coś... i pstryknęła palcami.
"Miło cię tu widzieć" odczytała z jej myśli Amber. Elfka nie znała telepatii, ale potrafiła uzewnętrznić myśli na tyle, że spektropatia je łapała.
Amber się uśmiechnęła.
"Ładny pokaz tam w górze dałaś" przekazała wilkołaczyca. "Jak wrażenia ogólnie?" spytała. Ciekawa była przemyśleń elfki dotyczących całej tej afery z mocą.
"Wiatr we włosach to miła rzecz, a jak jeszcze można kogoś zbombardować" zrobiła bezradny gest rękoma. "Niezła zabawa" odparła, uznając, ze Amber pyta o jej lot.
"Skaza ma pecha. Trafił na entuzjastkę turystyki powietrznej, tym samym prócz wód zajęliśmy wszystkie nisze, ale z wody też go niebawem wykurzymy" zaśmiała się Amber.
"Hmm... wpadłaś chyba w innym celu niż zabawa?" zapytała elfka poważniejąc powoli.
Wilkołaczyca skinęła głową.
"Skaza siedzi cicho i nie daje znaków życia, a to znak, że szykuje coś dużego. I zapewne uwzględni litościwie wszystkich wybrańców i nowych i starych w swoich planach. Obleciałam całe moje wybrzeże i wypytałam pozostałych - cisza jak makiem zasiał. Pierwsze oznaki Skazy trafiłam tutaj jak tłukłaś je do upadłego. Ale tego nie można uznać za poważne działania" przekazała.
„Tutaj jeszcze nie dotarła kampania czystego morza Adelajdy” poinformowała Gwiazda.
Wilkołaczyca skinęła głową. "Tam gdzie dotarła moc Adelajdy da się to wyczuć. Woda napełniona jest energią. Mimo to i tak zachowałabym ostrożność i nie stawiała na to, że z morza coś nie wylezie. Niby mój kontynent jest czysty, ale muszę się przygotować, że może mi coś wyleźć nagle spod ziemi" mruknęła.
"Spokojnie, każde z nas czuwa na swój sposób" zapewniła Shalya. "A ż Skaza szykuje coś dużego to domyślamy się już od jakiegoś czasu..." spojrzała na Gwiazdę, a ta skinęła głową w milczeniu.
"Właśnie ten czas jest niepokojący. Im więcej Skaza się przygotowuje tym mocniej uderzy. Póki nie wiemy co i gdzie, nie możemy skontrować, a tym razem może się nie udać wywabienie jego pomysłu na powierzchnię" mruknęła.
"Czas pokaże" stwierdziła Shalya.
"Nie osiągamy niczego konkretnego stojąc tu i gadając. Zapytaj Ketha czy nie potrzebuje pomocy z szukaniem, może w ten sposób coś drgnie w poszukiwaniach" zauważyła Gwiazda.
"Ty zostajesz tu i się uczysz dalej" dodała, obracając głowę w stronę Shalyi.
Amber zachichotała pod nosem.
"Co my byśmy zrobili bez naszych opiekunów" rzuciła. To nie było pytanie. Mrugnęła do Shalyi. "Miłej zabawy z bombardowaniem tych paskud" dodała i zajęła się otwieraniem portalu.
Keth siedział w sali gdzieś na szczycie pasma górskiego na bardzo dużej wysokości.
- Amber... witaj - mężczyzna nie spodziewał się jej odwiedzin. - Z czym przybywasz? - zapytał.
- Wspomóc cię w poszukiwaniach. Drażni mnie bezczynność na jaką jesteśmy skazani z powodu ciszy ze strony Skazy - powiedziała.
- Świetnie... siadaj i bierzmy się do roboty - odparł Keth, wskazując miejsce przed sobą, na którym szybko pojawił się swego rodzaju fotel...
Wilkołaczyca wygodnie ulokowała się w fotelu gotowa do przystąpienia do dzieła. Im szybciej dowiedzą się co też Skaza knuje, tym szybciej będą mu mogli przeszkodzić... I zwiększą swoje szanse na wyjście z tego cało. Amber miała tylko nadzieję, że cokolwiek to będzie nie wciągnie to w wir wydarzeń mieszkańców oczyszczonych już kontynentów, którzy mieli już zdecydowanie dość wrażeń w ostatnim czasie.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Świątynia Aramona, na wybrzeżach Kryształowego Wybrzeża


- Mniemam, że miasto może już latać. Skąd Skaza nas atakuje? - spytała Amanda. Póki co nie widziała jeszcze wroga na... czymkolwiek było to co jej ich pokazywało.
- Hmm... jakbyśmy mogli się wznieść to walka tu byłaby zbędna, prawda? - zapytał i zaśmiał się cicho. - Atak nadchodzi spod wody i z jej powierzchni.
- Czy zbędna nie wiem, ale łatwiejsza na pewno. Kalamies jest w Świątyni? Działa mogą strzelać od wodą? - Amanda nie miała wiele czasu, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. Wolała nie zaprzątać sobie głowy tymi sprawami później i wiedzieć od razu.
- Mogą strzelać do celów pod wodą, nie mamy żadnych dział poniżej poziomu morza - odparł Sotor. - Kalamiesa na terenie świątyni nie uświadczyłem - dodał.
- Pewnie jest pod wodą - przypuściła Amanda i spojrzała na rozmieszczenie istot pod wodą.
Byłą to spora, zbita grupa rybopodobnych istot pełniących rolę transporterów... i parę przystosowanych do walki.
Mimo iż nadal nie było widać Skazy, Amanda nie zamierzała czekać aż ta raczy się pojawić. Zwiększenie zasięgu czujników, wpisała na listę rzeczy do poprawienia... Tymczasem naszykowała działa gotowa ich użyć.
Była pewna, że pozostałe, które nie były pod jej kontrolą, również są gotowe do strzelania.
- Dobra, idę na mury, zaraz będę tam potrzebny" mruknął Sotor i wyszedł z pomieszczenia. Amanda słyszała jego kroki na schodach.
Tymczasem istoty Skazy wreszcie weszły w zasięg strzału dział Amandy.
Przyjrzała im się przez chwilę. Wyglądało na to, że Skaza miał dwa swoje twory transportujące inne jego dzieła. Te transportery przypominały nieco płaskie pantofle, miały pół kilometra szerokości i półtora długości, a jedynie sto metrów wysokości. Były tam takie trzy, a oprócz tego dwa stwory obstawy, wielkości małego kompleksu budynków. A przynajmniej tyle widziała.
Nie tracąc czasu otworzyła ogień do transportowców. Chciała je trafić zanim wyładują... cokolwiek mają.
Istoty natychmiast przyspieszyły o otrzymaniu ciosów. O ile istoty mniejsze ruszyły w stronę miasta, o tyle te większe... odsunęły6 się. Spod wody poleciały pociski, które rozbiły się o barierę. Tymczasem z oddali wyleciały istoty będące żywymi pociskami... te duże istoty jednak nie były transporterami, to była artyleria i rozpoczęła właśnie ostrzał...
Amanda miała nadzieję, że Miasto wytrzyma kilka pocisków Skazy. W końcu miało być na nią odporne. Nie mniej jednak "żywe" pociski można było zestrzelić. Amanda posłała kolejną salwę, część z jej energii miała pozbyć się pocisków Skazy, a druga część dosięgnąć artylerii.
Pociski dały radę unicestwić wystrzeloną żywe pociski artylerii, a reszta na spółkę z działami nabrzeżnymi przerobiła wysunięte istoty na papkę. Artyleria jednak nie została unicestwiona - pozostawała po prostu poza zasięgiem dział i strzelała dalej.
"Sotor, musimy podpłynąć bliżej wroga. Na południe" - przekazała. Nawet jeśli miasto nie było jeszcze mobilne, to unosiło się na powierzchni morza, więc musiało się jakoś dać radę nim przemieszczać. Znając zdolności Sotora, wiedziała, że coś z tego będzie.
Tymczasem osłaniała miasto strzelając do żywych pocisków Skazy.
"Świątynia uniosła się razem z formacja skalną, aj której an razie stoi. Będzie można się ruszyć dopiero siedem dni po tym jak ja obudziłaś" powiedział Sotor. "Mogę zgarnąć twoich uczniów i zrobić porządek z artylerią, tymczasem od zachodu i wschodu masz kolejne cele..." zauważył. Faktycznie wzdłuż linii brzegowej płynęły kolejne istoty Skazy. Sami wojownicy tym razem o wiele szybsze istoty.
"Załatw artylerię, zajmę się flankami" - przekazała Amanda. Po zlikwidowaniu kolejnych podwodnych pocisków, rozpoczęła ostrzał nowo przybyłych istot skazy.
Sotor poszedł na brzeg i przywołał coś w rodzaju kamiennego szkieletu, na który wskoczyła grupka uczniów, po czym udał się morzem w stronę artylerii.
Amanda widziała ich w symulacji otoczenia. Miała nadzieję, że nic im się nie stanie. Od razu postanowiła, że jeśli artyleria skazy postanowi ich zestrzelić, to ona wcześniej zestrzeli jej pocisk. Osłaniała ich, a tymczasem czekała aż wschodnie i zachodnie oddziały znajdą się w zasięgu dział.
Stało się to dość szybko i Amanda rozpoczęła ostrzał. Tymczasem artyleria Skazy zamilkła. Z południowego wschodu i zachodu zbliżały się kolejne istoty będące artylerią. Z południowego nieba natomiast zbliżała się dziwna, czarna chmura.
Wyglądało a to, że skaza potraktował nowe zagrożenie poważnie. Chmura wyglądała nieciekawie i Amanda wolała nie wzywać Powietrznej Floty, jak miała zamiar... chyba, że uda się ją jakoś załatwić.
"Enkelio, potrzebujemy cię w Świątyni" - przekazała Amanda, strzelając do stworów skazy.
"Jestem" - bogini odpowiedziała zaraz potem, a Amanda dostrzegła dodatkowy świecący na jasno punkt.
"Zafunduj tej chmurze solidny wiatr w oczy, niech leci skąd przybyła" - przekazała Amanda, nie przerywając ostrzału. Pociski skazy aż tak im nie zagrażały. Przy takiej ilości mogła je zestrzeliwać, gorzej było z grupą szturmową, choć pod opieką Sotora powinni dać sobie radę.
Wiatr podziałał na chmurę zaskakująco dobrze. Okazało się potem, ze był to rój żarłocznych insektów, które najwyraźniej nie potrafiły pływać. Enkelia utopiła je wszystkie.
Tymczasem do murów świątyni dotarły dwie istoty, które uniknęły jakoś zestrzelenia przez Amandę i działa operowane przez telekinetów i zaczęły włazić na mury. Sotor wraz z uczniami Amandy właśnie niszczyli trzecią "artylerię" Skazy.
Amanda miała zamiar skontaktować się ze swoimi uczniami, którzy byli najbliżej stworów skazy, ale szybko dostrzegła na symulatorze, że ci zmierzają już w odpowiednim kierunku. Przypomniała sobie, że nie musi sama organizować wszystkiego i może zaufać innym. Sotor i Aine coś jej o tym mówili. Sprawę tych dwóch pozostawiła więc uczniom, zaś sama skoncentrowała się na ostrzale. Nie chciała, nie mogła pozwolić, aby więcej tych kreatur przedostało się do Świątyni.
Uczniowie skorzystali z pól obronnych "ręcznie" z poziomu murów, odpychając istoty i walcząc wykorzystując przewagę dawana przez otoczenie.
Amandzie tymczasowo skończyły się cele, a nie chciała strzelać do artylerii, która była poza zasięgiem. Jeszcze skaza by się czegoś nauczył. Wolała jednak nie opuszczać stanowiska i obserwować rozwój wydarzeń.
Kolejny atak nastąpił inaczej. W pewnym momencie wody wokół Świątyni sczerniały zupełnie...
Wyglądało to jak fragment Morza Martwego i Amanda od razu zorientowała się co się dzieje. Dobrze, że wyświetlacz przekazywał jej takie informacje. Świątynie nie była jeszcze mobilna, więc pozostało tylko strzelać. Amanda rozpoczęła ostrzał, ale ustawiła moc na szeroką wiązkę, tak aby skuteczniej eliminować płynną skazę, a nie przestrzeliwać ją na wylot.
Takie wypalanie przyniosło oczekiwany skutek. Wkrótce Skaza zaprzestał tego typu ataku widząc jego nieskuteczność.

Zapanowała cisza, która trwała dłuższą chwilę i gdy niektórzy już zaczęli się cieszyć zwycięstwem z nieba runął wielki pocisk, który wylądował koło centralnego Skweru, przebiwszy się przez barierę i roztrzaskawszy na skrzyżowaniu ulic. Skaza powlekł jedną ze swych istot kamienną barierą o dużej grubości i zrzucił na świątynie z wielkiej wysokości. Część skały rozpadłą się po spotkaniu z barierą, ale impuls energii wysłany w momencie zderzenia umożliwił wewnętrznej części zawierającej istotę przebić się do środka. Amanda musiała wyjść na zewnątrz i walczyć z nowym napastnikiem osobiście...
Gdyby był gdzieś daleko, może i by tak nie zrobiła, ale ten znajdował się tuż przy niej. Inna sprawa to fakt, że nawet opuszczając stanowisko, nie pozostawiała Świątynie bezbronnej. Magowie nadal mogli spokojnie strzelać.
Wychyliła głowę z za budynku i zobaczyła potwora skazy. Wyglądał on jak upiorny żelazny golem złożony z ostrych metalowych płyt. Miał dziesięć metrów wysokości, a po chwili z pomiędzy płyt stanowiących zapewne jego głowę widać było błyszczące zielone światło. Istota momentalnie wystrzeliła pocisk energii prosto w Amandę.
W tym samym momencie magowie dostali nowe zajęcie w postaci kolejnych istot skazy atakujących od zewnątrz. Amanda rzuciła się biegiem do przodu. Padnięcie na ziemię nie miało sensu, gdy ostrzał prowadzony był głównie z góry.
Dobyła rewolweru ofiarowanego jej przez Sotora i naładowała po porządną dawką mocy. Wyczekała na możliwość i wycelowała w świecące na zielono "oko" golema skazy.
Istota oberwała w łeb. Siła uderzenia odchylił ją lekko, ale sam strzał nie pozostawił żadnego śladu na metalu.
- O cholera - wyrwało się Amandzie pod nosem. Wszystko wyglądało nie tak jak powinno. Cokolwiek nie zrobi, nie będzie lekko. Nawet jak to coś się przewróci... choć oczywiście trzeba to było zniszczyć.
Widząc średnią skuteczność broni, Amanda skupiła się i zadziałała mocą na miejsce w którym stał olbrzym. Chciała wystrzelić kawał podłoża wraz z nim i rozbić go o pole ochronne miasta.
Pomysł przyniósł lepsze rezultaty. Kolumna, która wyniosła istotę wytrzymałą parę sekund starcia z barierą, by pęknąć wreszcie. istota spadłą z powrotem na dół, wbijając się w grunt. Amanda widziała stopiony metal na jego plecach... Istota podniosłą się.. i metal zastygł znacznie redukując jej mobilność.
To był gwałtowny manewr, ale okazał się użyteczny. Amanda straciła nieco energii, gdyż filar musiał być wysoki i musiała tworzyć materię "od zera".
Teraz Amanda potrzebowała oddziału archanoidów, aby go unieruchomiły swoimi sieciami... zakładając, że takowe miały, bo wygląd półpająka o tym jeszcze nie świadczy. A potem aby przejechała po nim kawaleria Amaraziliji. Niestety nie miała ani jednego, ani drugiego. Gwóźdź mógłby skutecznie go załatwić, ale zrzucanie ich na swoje miasto, też nie było najlepszym pomysłem... zakładając, że przeszedł by przez barierę.
Kobieta dostrzegła kilku rycerzy Zakonu, którzy zobaczywszy zagrożenie wycofali się za róg. I dobrze, to był przeciwnik dla niej, nie dla nich.
Korzystając z tego, że kolos, był mniej mobilny naładowała porządnie rewolwer i strzeliła mu w głowę.
Efekt był taki jak poprzednio. Poza siłą odrzutu, która lekko przekrzywiła istotę nie było innych efektów.
Amanda zmarszczyła brwi. Teraz już była pewna, że skaza dostosował przeciwnika do jej typowej taktyki, czyniąc go odpornym na jej strzały.
Nadal miała do dyspozycji solidny, choć miejscami popękany słup wytworzonej przez siebie skały. Użyła mocy, aby owinąć ją istotę niczym liną i zgnieść. Z turkuciem się udało, to i może z golemem się uda.
Ziemi wokół było za mało i golem strzaskał filar w chwilę po tym jak został owinięty.
Amandzie zdawało się, że całe to miasto powinno emanować mocą i samo w sobie powalić golema skazy. Może nie było tak różowo jak by chciała, ale nadal miała mnóstwo rzeczy naładowanych mocą, które mogła wykorzystać. To samo najwidoczniej pomyśleli rycerze Zakonu, gdyż zobaczyła ich jak biegli w stronę golema, w kilkunastu niosąc jakiś taran. Był to jakiś słup, albo kolumna i mogła się sprawdzić.
Amanda mogła wykorzystać ich pomoc, ale musiała się upewnić, że ich natarcie nie skończy się tragedią. Zmieniła grunt na którym stał golem w bagno, tak aby ten zapadł się po pas, a następnie utwardziła go jak tylko mogła. Chciała zgrać się w czasie z rycerzami, tak, aby stwór skazy zdążył się zapaść i nie zdążył się uwolnić, gdy ci uderzą w niego taranem.
Istota przechyliła się lekko naprzód i wydłużyła kończynę na kształt lancy. Zapadając się pchnęła Amandę w brzuch. Kobieta została wbita w ścianę za nią... dawnej taki cios zapewne przebiłby ją na wylot. Teraz po prostu bolał ja brzuch i plecy... ale nic strasznego. Wtedy w plecy golema uderzyła kolumna, powalając go na twarz... istota zapadała się powoli w rozmiękczonym gruncie...
Amanda odruchowo pochyliła się lekko osłaniając tym samym brzuch ręką. Zdziwiła się, że tak słabo odczuła takie pchnięcie... choć nie tak słabo jak by chciała.
Na szczęście pomysł z "ruchomymi piaskami" się sprawdzał, a manewr rycerzy się powiódł. Miecze jednak lepiej było odłożyć na innych przeciwników, tutaj przydało by się raczej wielkie dłuto i młot kowalski minotaurów.
Gdy golem już prawie cały się zapadł, Amanda utwardziła tamto podłoże na litą skałę. Rozszerzyła ręce i zaczęła zgniatać go z obu stron.
Szło bardzo opornie. Płyty kamienne wewnątrz trzeszczały, napierając, ale istota się nie poddawała. Za to ziemia zaczęła pękać.

"To antymater" kobieta usłyszała skądinąd znajomy głos w myślach. Był to chyba wybraniec Harmony... Keth było mu na imię. "Jest w większości odporny na te umiejętności, którymi już pochwaliłaś się Skazie.. wymyślisz coś nowego, czy mam ci trochę pomóc?" zapytał.
Nazwa niewiele Amandzie powiedziała. Kobieta nie miała teraz czasu na wymyślenie czegoś nowego. Mogła by co najwyżej spróbować zrobić jakieś skalne wiertło, albo coś w tym stylu. Ale skoro ktoś był w pobliżu i zaoferował pomoc. Może to Sotor go sprowadził? Ale nie ważne było skąd się tu wziął, ważne że był.
"Zapraszam, we dwójkę raźniej" - odpowiedziała Amanda. Zaprzestała zaciskania starając się utrzymać litą skałę i więzić antymatera do przybycia Ketha.
Keth pojawił się natychmiast, dobywając miecza.
Był to wysoki, nawet nieźle zbudowany mężczyzna. Od razu rzucały się w oczy jego pierzaste skrzydła, podobne do tych jakie miała Enkelia, z tym że Keth miał jedno skrzydło czarne, a drugie białe. Biało-czarna zbroja, dwa miecze dwuręczne jeden srebrny, drugi zupełnie czarny, pasowały do dwukolorowych skrzydeł. Miał bladą skórę, krótkie czarne włosy i białe świecące oczy, nie posiadał zarostu.
- Wypuść go, nie będziemy się przecież dźgać go pod ziemią - skomentował.
Amanda odsłoniła przykrywające stwora skały, odsłaniając jego plecy, kark i tył głowy. Nadal jednak w dużej mierze go unieruchamiając.
- Może tyle wystarczy? - zasugerowała.
Keth zeskoczył na dół, wbił miecz w łeb istoty, obrócił go i wysłał w dół ładunek energii. Istotą szarpnęło... po czym znieruchomiała.
- Antymater to istota skazy, która została stworzona przeciwko konkretnemu Wybrańcowi... już widziałem takich i czułem, ze Skaza stworzył kolejnego.. wolałem się rozglądnąć i w razie czego pomóc zaatakowanemu Wybrańcowi... potrzebujesz wsparcia? - zapytał mężczyzna.
- Dzięki - odpowiedziała na wstępie Amanda. - Skaza przypuścił masowy atak na Świątynię Aramona. Pomoc mi się przyda - powiedziała i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Chodźmy do centrum sterowni - dodała i ruszyła w odpowiednią stronę upewniając się, że Keth idzie z nią.
- Pozostanę tutaj, dawaj mi znać telepatycznie gdzie jestem potrzebny - polecił Keth.
- Dobra - odpowiedziała Amanda i czym prędzej pobiegła do centrali, aby wznowić ostrzał i koordynować działania.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 5 marca 2012, 19:24 przez Mekow, łącznie zmieniany 1 raz.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Kossos:

Jeziora skrywały tak naprawdę coś, co w pierwszym momencie do złudzenia przypominało otchłań, lub pustkę. Kaisstrom musiał się nieco zbliżyć, by zrozumieć z czym ma tu tak na prawdę do czynienia. Był to portal. Potężny portal do miejsca, gdzie zanika wszelka energia.
Gdy smok zbliżył się jeszcze bardziej poczuł coś dziwnego. Portal emanował głodem, jakby po drugiej stronie było coś co było bezustannie spragnione energii… Kaisstrom wiedział, że nie może tak po prostu wdać się w walkę, potrzeba my było planu… którego ni jak nie dało się znikąd wytrzasnąć. Musiał poczekać na tunel…
Czas w którego trakcie powstawał tunel smok musiał poświecić na dorabianie żywiołaków i treningi. Nim jednak kopanie tunelu dobiegło końca wszystkim wybrańcom było pisane przeżyć niemiłą niespodziankę…


Astaria:
Świątynia Aramona


Pomoc Ketha okazała się nieoceniona. Mężczyzna teleportował się gdziekolwiek był potrzebny, by usuwać zagrożenie. Skaza wkrótce się wycofał, rezygnując z prób ataku na świątynię. Po szybkiej rozmowie z Amandą Keth opuścił jej świątynie, by zając się własnymi sprawami.
Astarianie tymczasem kontynuowali prace na terenie świątyni, której aktywacja została nieco przesunięta w czasie na skutek ataku Skazy.
- Skutek jego manipulacji, trzeba będzie na tym nieco dłużej popracować... jeszcze tydzień licząc od dziś – powiedział Sotor. Amanda mogła poświecić ten czas na doskonalenie mocy. Musiała przebywać na terenie świątyni, więc wszelkie akcje poza jej terenem były niemożliwe.
Wszystko posuwało się naprzód i spokój zmąciła jedynie wieść o pojedynku Amber i Aarona, skutkującym śmiercią tego drugiego. Reaktywacja świątyni jednak postępowała jak planowano, jednak na dzień przed pełną aktywacją świątyni stało się coś nieoczekiwanego.


Siedziba Ketha:

Ledwo Amber usiadła i uniosła dłonie wedle instrukcji, jaki dał jej Keth poczuła, że zasięg jej postrzegania świata rozszerzył się.
- Możesz patrzeć w dowolne miejsce na dowolny teren, możesz się czemuś przyjrzeć dokładniej lub patrzeć na ogół. Przetestuj swój zasięg i daj mi znać kiedy będziesz gotowa – polecił Keth.
Amber szybko przyswoiła sobie nową umiejętność i swobodnie przeglądała tereny zarówno swoje jak i cudze… widziała trenującą Shalyę, Aleksa siedzącego ze szczeniakami i opowiadającego im o czymś…
Nagle jednak wszystko pociemniało.
- Oj, przerwij czynności – polecił Keth.
Amber obejrzał się za siebie na czyste do niedawna niebo…

Wszyscy:

Ciemne, zgniłozielone chmury z żółtymi odcieniami tu i tam zaczęły rozprzestrzeniać się po niebie w akompaniamencie czerwonych piorunów. Keth stał nieruchomo, a wkrótce koło niego pojawił się Darkning.
- Przeciąłem nić trzymającą to wszystko w kupie – poinformował. – Wreszcie wszyscy poznają skalę problemu. Obawiam się, że sielanka się skończyła – powiedział.
Wkrótce wszyscy wybrańcy usłyszeli głos czarnoksiężnika.
„Mam nadzieję, że macie sprawy na swoich terenach względnie załatwione, bo czas przygotowań się zakończył. Rozpoczyna się wojna. Wiecie, że od dawien dawna podróże miedzy kontynentami były niemożliwe. Odkryłem powód tego i go zdemaskowałem. Skaza utworzył bariery psychiczne, powodujące, że zmysły odmawiały posłuszeństwa, a przyrządy pokładowe wariowały. Ukrył ponad trzy razy więcej lądu niż jest nam znane za swą „mgiełką” i działał tam bez przeszkód… najwyższy czas z obrony przejść do ataku i wykurzyć to ścierwo z tego świata. Rozejrzyjcie się ze szczytów swych gór wokół… cel jest na wyciągniecie ręki” powiedział. „Tereny Skazy znaczą paskudne zielonożółte chmury” dodał, po czym zniknął z punktu obserwacyjnego Ketha.
- Diabli – syknął wybraniec Harmony.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom - Kossos


Kaisstrom rozważał opcje jakie miał przy niszczeniu portalu na Kossos. Musiał znaleźć kogoś, kto znal się dobrze na portalach.
"Keth, poza rewelacjami od Darkninga i niemilej niespodzianki ze Skazą, czy jesteś bardzo zajęty? Bo mam u siebie coś interesującego, niestety to coś, co należy do Skazy." - skontaktował się z wybrańcem Harmony.
"Zaraz tam będę" powiedział Keth. Po niecałej minucie Kaiss poczuł jego obecność. "O..." mruknął. "Ciekawe... co planujesz z tym zrobić?" zapytał.
"Nie jestem najlepszy w portalach, ale opcje są dwie, zniszczyć, albo opanować i przejąć, gdziekolwiek ten portal nie prowadzi, jest połączony ze Skazą lub miejscem gdzie tworzy coś dla siebie ważnego, lub potężnego. Gdyby udało się to przejąć, moglibyśmy zaatakować to, co jest po drugiej stronie, nie wiem tylko czy to w ogóle wykonalne. Ty zdaje się znasz lepiej na portalach, co o tym sadzisz?" - przedstawił swoje dość mgliste rozważania smok.
"Przyjrzę się mu i w razie czego go zamknę" powiedział, po czym ruszył bliżej portalu. Kaisstrom ruszył wraz z nim, nie wiedział co tamten planuje, ale mógł poobserwować, potrzebny mu był trening praktycznie we wszystkim, do tego polowa archipelagu była jeszcze nie zbadana i nie odbita, nie wspominając o nowym problemie. Na dodatek skłaniała go do tego jego ciekawska natura. Keth zbliżył się bardzo do portalu, wiec Kaiss musiał obserwować z dystansu. Keth patrzył przez chwilę w portal, po czym zamachnął się dłońmi i zakłócił portal, po czym przejął nad nim kontrole i go gwałtownie zamknął... i teleportował się wstecz. Kaisstrom uznał, ze powinien zrobić to samo. Wiedziony przebłyskiem geniuszu jaki rzadko mu się zdarzał, również teleportował się wstecz, nieco dalej niż Keth, ale tak żeby dalej móc go spokojnie widzieć. Z jeziora natychmiast zniknęła całą woda, po czym została wyrzucona w górę na paręset metrów. Jeziora wokół zachowały się podobnie, po czym teren zaczął zapadać się do wewnątrz.
"Masz jakieś pojecie co to właściwie było i na ile mogło zaszkodzić gdyby się rozrosło?" - zapytał Kaisstrom obserwując nieciekawe widowisko.
"Nie" mruknął Keth. "Ale głód tego czegoś był... niepokojący" mruknął.
"Wiem, dlatego skontaktowałem się z tobą od razu, wcześniej mieliśmy tu inne problemy, z serii jajo o wymiarach 20 na 30 kilometrów, ale z takimi rzeczami dam sobie jakoś rade, za to to coś... to inna sprawa. Zdaje się ze to moc, która dostałeś od Harmony pozwoliła ci to zrobić, dałbym rade skopiować rezultat?" - odparł Kaisstrom. "Jeśli będzie trzeba, mogę spróbować jakoś przekierować tu morze, albo jakąś ulewę, bo końca nie widać."
"Ja polegam wyłącznie na własnej mocy, aczkolwiek jest ona znacznie większa" poinformował Keth. "Zamykanie portali to jednak moja działka" zaśmiał się. "Muszę wracać do moich obowiązków, bywaj" dodał.
"Oby nie pożarło całej wyspy, byłoby niewesoło, owocnej pracy" - odparł i sam również wrócił do swoich, zostawało zlokalizować obiekty Uranosa, poćwiczyć i zwiększyć moc. Zdecydował się zajrzeć do świątyni w Cytadeli i zaczerpnąć nieco z tamtych rezerw, nieco wzmocnić samego siebie.




Kaisstrom ruszył do świątyni w Cytadeli Białego Smoka by wzmocnić się energią, miał pewien plan, gdyby mu się udało, skutki mogłyby być ciekawe, ale póki co, przeniósł się do Cytadeli i ruszył w kierunku budynku. W cytadeli zastał standardowy personel. Wszyscy po drodze skłaniali się mu lekko zostawiając w tym celu zajęcia na chwilę. Kaisstrom skinął głową w odpowiedzi i kontynuował swój szybki spacer nieco zamyślony. Wszedł do świątyni, zajął jedną z ławek i skupił się na energii zgromadzonej w środku. Była... ciekawa. Zregenerowała jego moc, ale i umożliwiła wykonanie paru kroków naprzód. Właśnie coś takiego miał nadzieję uzyskać, ale to był dopiero pierwszy krok, przelewał energię w siebie a z kolei ona odrobinę zmieniała jego. Teraz nadeszła pora na kolejne kroki. Teleportował się do Kanionu i poleciał bezpośrednio do kryształu serca. Musiał sobie z nim uciąć małą pogawędkę. Miał nadzieję że nie zajmie aż tak długo. Najpierw zaprezentował mu amulet, który otrzymał od elfki, chcąc się nieco na jego temat dowiedzieć. Następnie zaczął pytać o wiatry, które wiały kiedyś na Ranecie i dookoła niej, mocno się wgłębiał nawet w najdrobniejsze szczegóły, chciał sprawdzić czy mogły być na w pół świadome. Nie do końca żywe istoty, ale na tyle upersonifikowane, że można by do nich sięgnąć, zawołać i wybudzić, lub nawet wyrwać gdyby były pod wpływami Skazy. Kaisstrom szybko zauważył, ze jego teza nie byłą prawdziwa.. do momentu, gdy ją wymyślił. Wiatry zostały dość szybko spersonifikowane. Smok zauważył, że ma wokół siebie cztery pół materialne istoty. Wiatr północny, południowy, wschodni i zachodni... Musiał tylko wymyśleć im jakieś bardziej fizyczne postaci, osobowości i imiona, by stały się jego sługami. Dysponowanie boską mocą zdecydowanie miało swoje zalety, chociażby takie teorie, nawet jeśli nie do końca trafione, wystarczyło odpowiednio zmienić porządek rzeczy. Północnemu nadal imię Fushtu, jego wygląd nigdy nie miał być do końca stały, tak samo jak zimowe północne wichry, w jednej chwili można było dostrzec człowieka z długą, rozwianą brodą przeplataną lodem, w drugiej niedźwiedzia polarnego lub coś pomiędzy. Na myśl przychodziły szpony zimy hulające na najwyższych szczytach i lodowych połaciach, mogące odrzeć ciało do kości. Przeciwwagą dla niego miała być Satia, delikatna i ciepła jak wiosenny dzień, miała stać się uosobieniem południowego wiatru. Z lekkim, uśmiechem, uwielbiająca figle, niosąca ze sobą zapowiedz jaśniejszych dni. Anima i Bren zostały odpowiednio uosobieniem zachodniego i wschodniego wiatru, każde ze zmieniającym się lekko obliczem utkanym z wiatru, postawni, wysocy, Anima z rudymi włosami skrzącymi się jak odbicie słońca opadającego ku morzu o zachodzie i zapowiedź nocy. Natomiast Bren z włosami jasnozłotymi jak poranek. Zadziwiające jak w momencie kiedy je nazwał stały się częścią jego pamięci jakby zawsze tam były.

Kaisstrom rozesłał wiatry na cztery strony świata, miały za zadanie rozeznać się we wszystkim, przejąć wiatry i je uregulować na swój sposób, jeśli dadzą radę, znaleźć miejsca z których można by czerpać moc i ogólnie stać się się oczyma oraz wydłużonym ramieniem smoka. Sam zaś udał się na martwą wyspę niedaleko Ranety, mógł jednocześnie zająć się nią i ćwiczeniem.
"Darkning, możliwe że częściowo uregulowałem sprawę wiatrów i ich używania przez innych. Muszę coś nowego przeciw Skazie wymyśleć, mógłbyś mi nieco pomóc z zastosowaniem błyskawic? Chciałem użyć naturalnych błyskawic, tylko nieco zmodyfikowanych." -przekazał czarnoksiężnikowi.
"Banalne. Przybędę tam szybko i pokażę ci na czym sprawa polega" powiedział Darkning. Kaisstrom zaś ruszył w stronę wysepki, którą chciał przystosować pod uprawę i wykorzystać jako poligon ćwiczebny na dużą skalę. Po drodze zaczął zbierać wiatry, tak żeby mógł spokojnie z nich korzystać zamiast z własnej mocy. Dotarł an miejsce i Darkning dołączył do niego.
- Pioruny są łatwe do kontrolowania. Jest to surowa energia tak na prawdę. A skoro możesz nią władać, gdy jest surowa, to możesz też ją modyfikować, by wyrządzała większe szkody. Zademonstruję ci jak to robić - przystąpił od razu do rzeczy. Gdy czarnoksiężnik zakończył prezentację, Kaisstrom skontaktował się z rodzeństwem. Jarperx miała wyszukać spośród rycerzy Zakonu Białego Smoka około dwudziestu, którzy byliby odpowiedni do przemiany, jakiej poddali żywiołaki. Odważnych, bystrych, niekoniecznie najsilniejszych, ale za to potrafiących się o siebie zadbać i wierzących w słuszną sprawę. Seremion miał popracować z żywiołakami nad atakiem fizycznym, zaś Dossmin z Daxyrinthem wymyśleniem jakiejś osłony przeciwko pociskom, takiej, którą mogłyby stosować również żywiołaki, rozciągając na rycerzy, którzy mieli dołączyć tunelem. Sam zajął się ćwiczeniem, intensywnym na tyle, że z brzegu Ranety można było obserwować jego objawy.

Smok pracował w pocie czoła nad burzą i piorunami, Edward po tym czasie miał dla siebie mniej więcej uprawną wyspę. Skały były wystawione na działanie deszczu, wiatrów oraz błyskawic, którym Kaiss nadawał podobną krawędź, jak w atakach, które wcześniej ćwiczył z Victorem. Miało to kilka zalet, jedna sprawa że zużywał o wiele mniej energii, na dodatek był w stanie obrócić skały w perzynę, rozdzielał je również na kilka strumieni, tworząc ciągłe łańcuchy wyładowań. Co prawda miejscami ze stopionych fragmentów, powstawało szkło, ale wiatry i ulewy spychały je na samo dno, o wiele niżej niż świeżo powstała gleba. Nie zmieniało to faktu, że wyspa uzyskała nową nazwę, Szklany Odłamek czekał już teraz tylko na nowe uprawy. Wciąż buzujący od mocy wiatru która się niedawno po nim przetoczyła całkowicie zmieniając jego obliczę. Dopiero gdy wybraniec Uranosa opanował podstawy władania burzami i ich czystą nieokiełznaną energią, włącznie z przyswajaniem sobie jej nieujarzmionej czystej energii, zaczął pracować nad nową formą. Nie do końca materialną. Sięgnął zmysłami pomiędzy niebo, ziemię i morze, gdzie zakotwiczył swoją energię, a następnie zaczął sprowadzać w to miejsce fronty burzowe, jednocześnie przenosząc i transformując swoje ciało w ten ośrodek. Nie był pewien efektów, ale zbierał wokół siebie moc w czystej formie, okiełznywaną jedynie jego wolą przed tym żeby nie wydarła się na wolność w postaci matki wszystkich burz i sztormu którego boi się każdy rybak.
"Sugeruję poszukać Eferry-Córki Sztormów. To legendarna bestia, która powinna odpowiedzieć na twoje wezwanie, gdy udasz się na południową krawędź tego pradawnego krateru, pośrodku którego znalazłeś Furię" zaproponował Darkning.
"Może być to intrygujące, możesz mi coś więcej o niej powiedzieć?" - jego ciało zmieniło się w burzową chmurę gigantycznych rozmiarów i tylko z naprawdę daleka obecnie przypominającą smoka. Ruszył dość szybko w kierunku wskazanym przez Darkninga.
"Istota ta ma trzy postaci. Elficka kobieta, syrena i wielka ryba. Jest to istota, za którą podąża sztorm, gdziekolwiek się pojawi w tej ostatniej formie. Powinna być ci podległa z racji powiązania z burzami"
"Postaram się ją znaleźć." - Kaisstrom rozciągnął wokół siebie delikatną, badającą sieć energii, szukają wzmiankowanej istoty. Mogło być to interesujące. Znalazł ją wkrótce uśpioną koło morskiego dna... musiał ją jakość wywołać spod wody... Pomysł przyszedł mu do głowy dość szybko. Kilka błyskawic powędrowało dla stworzenia atmosfery prosto w taflę morza. Nie to jednak miało być głównym sposobem. Zaczął kierować wiatry, tworząc trąbę powietrzną i gigantyczny wir. Upewnił się jednak najpierw że wszelkie statki są daleko poza zasięgiem. Pioruny poskutkowały cholernie mocno... na powierzchnię wypłynęły martwe ciała ryb które miały nieszczęście znajdować się koło powierzchni... i w sumie tyle. Kaisstrom przyjrzał się skutkom i stwierdził że na obiad chyba będzie ryba. Następnie kontynuował wysiłki mające na celu stworzenie wiru. Jeśli to by nie poskutkowało, pozostawało zawsze opuszczenie się na samo dno w bąblu powietrza. Usłyszał w głowie głos Adelajny.
"Wiesz, ze włazisz powoli na mój rewir energetyczny?" zapytała. Faktycznie wiry raczej byłyby w domenie bogini wody...
"Przepraszam, drobny wypadek przy pracy, muszę obudzić pewną istotę burzy. Mogę znaleźć inny sposób. Jeśli to bardzo koliduje." - nie pomyślał o tym, zaczął go jednać zastanawiać symbol samego Uranosa, którym był wir właśnie, najwyraźniej bardziej był tornadem.
"Mogę go wywołać dla ciebie" zaproponowała Adelajda.
"Byłbym wdzięczny, później moglibyśmy omówić sposób oczyszczenia prądów morskich a wraz z nimi głębin mórz ze Skazy." - odparł Kaisstrom
"Ym.. ja już się za to wzięłam... tylko potrwa trochę nim moc dotrze do ciebie i poczyści morza..." bąknęła elfka.
"Milo, mogę spróbować przyspieszyć ten proces jeśli uważasz ze to ma sens, zająłbym się tym wcześniej, ale miałem małe zamieszanie tutaj na archipelagu." - mruknął Kaisstrom w odpowiedzi.
"Mhm, dlatego ja się za to zabrałam, bo mam już spokój. Skup się na odbijaniu terenu" powiedziała Adelajda.
"Postaram się, jak widać właśnie staram się zebrać dodatkowe środki, zdaje się że ewentualnymi burzami tworzonymi przez stwory skazy chwilowo nie musisz się martwic, ale nie wiem na ile moje rozwiązanie będzie skuteczne." - odpowiedział elfce, Zamiast stosować rozwiązań siłowych, spróbował sięgnąć myślami ku śpiącej Eferze. Kaisstrom dość szybko zadał sobie sprawę z tego, ze delikatne fluktuacje energii, które wyczuwa to sny Efery. Mógł spróbować je odczytać i ją przebudzić modyfikując je.. To było zdecydowanie lepsze rozwiązanie. Zaczął delikatnie zmieniać sen istoty wplatając w nie głębie, na której obecnie spala i chmurę burzowa, przypominającą smoka na niebie ponad nią. Istota drgnęła przez sen, przejście do śnienia o tym odbyło się płynnie i jej mózg przyjął sen jako własny.
"Pobudka śpiochu" - mniej więcej taki wyraz nadal Kaisstrom całemu obrazowi, jednocześnie starając się wzmocnić realność snu. Dodał szum fal, poświstywanie wiatru. Promienie słońca odbijające się na falach. Z każdą chwilą dodawał szczegółów i realizmu. Istota drgnęła i przebudziła się, po czym ruszyła w górę szybko rozwijając prędkość. Chyba nie byłą zadowolona z wtargnięcia sennego. W normalnych warunkach Kaiss zapewne nie ruszałby jej i pozwolił dalej smacznie spać. Niestety warunki były dalekie od normalnych. Przygotował się na ewentualny atak i unieruchomienie istoty gdyby próbowała być agresywna.

Olbrzymia ryba wyskoczyłą ponad wodę... i przeleciała przez burzową chmurę, i nie będąc w stanie uczynić żadnej szkody wpadła z powrotem do wody. Wokół zaś morze wzburzyło się i rozpętał się sztorm.. Kaisstrom spróbował przejąć kontrolę nad sztormem, włączyć go częściowo w siebie.
"Uspokój się Eferro, z wybrańcem Uranosa w ten sposób nie wygrasz" - przekazał Kaiss i zajął się sztormem, nie miał zamiaru w żaden sposób atakować Córki Sztormów. Burza uciszyła się, chociaż Kaisstrom musiał włożyć w to sporo wysiłku. Ryba uspokoiła się najwyraźniej, znikając pod falami. Nagle woda wypiętrzyła się na kształt filaru, na którym stała całkiem urodziwa kobieta o błękitnej skórze i ciemnoniebieskich włosach, jej oczy skrzyły się jak pioruny.
- Wybraniec Uranosa, mówisz? - krzyknęła. Wokół znów zaczęła zbierać się burza, ale Kaisstrom szybko włączył ja "w siebie". Kobieta przyglądał się chmurze. Nie wierzyła do końca, ale nie była pewna swego.
"Owszem, wybraniec Uranosa, jak długo spałaś moja droga? Ominęło cię ostatnio kilka rzeczy widzę, jeśli ci to nie przeszkadza, zabiorę cie do jego świątyni, zarówno tej ostatniej która przetrwała po kataklizmie, nowej która niedawno wybudowali, lub jeśli nie będziesz chciała uwierzyć temu, do elfów na jednej z pobliskich wysp. Oni również zaakceptowali mnie jako jego wybrańca." - przekazał kobiecie.
- Akceptacja innych mnie nie interesuje, mam własny umysł wedle którego oceniam świat - mruknęła kobieta.
"Dlatego Cię nie zmuszam, ani niczego nie narzucam, przedstawiam fakty, sama zdecydujesz w co wieżyc. Obudziłem cię gdyż mam zamiar sprowadzić go z powrotem. Oczywiście zajmie to jeszcze sporo czasu, jeszcze więcej wysiłków i zgromadzenia potężnej rzeszy wiernych dla niego. Na pierwszym miejscu znajduje się jednak pozbycie się skazy i tego co robi z tym światem. Nie musisz mi wierzyć. Mam nadzieje że jednak zgodzisz się mi pomóc w rozprawieniu się ze Skaza i sprowadzeniem Uranosa z powrotem. Co ty na to?" - odparł smok spokojnie, nie zrażony reakcją Eferry. Efera rozejrzała się na boki, jakby szukając czegoś.
- Hrm... niech ci będzie - mruknęła.- Jak wiec się zwiesz, Wybrańcze Uranosa? - mruknęła, krzyżując ręce na piersiach.
"Kaisstrom. Ciesze się, mam nadzieje że się będziemy dogadywać." - odparł smok.
- To czy będziemy się dogadywać to jeszcze się okaże - skwitowała Efera. - Czego chcesz ode mnie? - zapytała. Kaisstrom zaś stwierdził, ze ta istota spała na prawdę długo... możliwe, że Skaza miał z tym związek.
"Nie wiem co dokładnie potrafisz. Zależy mi głównie na odbiciu terenów zajętych przez Skazę, odcinania jego sił od posiłków i zaopatrzenia. Pomocy w dotarciu do miejsc związanych z Uranosem, a które od dawna są zatopione gdzieś pomiędzy wyspami." - powiedział Kaiss.
- Jeśli znajdziesz jakiś podwodny cel, to się nim zajmę - mruknęła kobieta. - Nie lubię przebywać na lądzie...
"Nawet jestem to w stanie zrozumieć, jakiś czas temu napotkaliśmy spaczone przez Skazę kałamarnice, chcesz się dowiedzieć nieco więcej na ten temat i jak dokładnie sobie poczynał na lądach i morzach w czasie kiedy byłaś pogrążona we śnie a cały świat był odcięty od bogów?" - liczył na to ze uda mu się rozpalić w niej iskrę ciekawości.
- Skaza... co to jest? - zapytała Efera.
"Skaza to zjawisko, które po odcięciu bogów od tego świata rozpanoszyło się dookoła, momentami przybiera wręcz fizyczną postać. Żeruje na wszystkim co żyje, jako jedyny cel mając zniszczenie i podporządkowanie sobie wszystkiego co żyje w jakiejkolwiek formie. Momentami, w miejscach gdzie skażenie jest wyjątkowo duże, po prostu przybiera formę narośli na lądzie, żyjącej, zabijającej i pożerającej wszystko. Jeśli chcesz, mogę po prostu podzielić się z tobą swoimi wspomnieniami odnośnie Skazy i moich kontaktów oraz potyczek z nią do tej pory, będziesz mogła sama wyrobić sobie zdanie czym dokładnie jest, bo pełniejszej odpowiedzi niestety nie jestem w stanie udzielić." - odpowiedział smok, zdawało się że zaczynała się na dobre dobudzać.
Efera zanurkowała, po czym wyciągnęła na powierzchnie zwłoki istoty Skazy. - To jest element tego zjawiska? - zapytała.
"Jak najbardziej, tylko że wszystko dzieje się globalnie, Adelajda, wybranka innego bóstwa, zdaje się Thiriel, wysłała coś, co może oczyści morza, ale to się dopiero rozprasza po wodach. Zaś tych stworów jest wszędzie pełno." - przytaknął.
- Jeśli znajdziesz gdzieś to ścierwo to daj znać, z chęcią zajmę się eliminacją - mruknęła Efera.
"Nie muszę szukać, właśnie kończę odbijać jedną z wysp, która była obrośnięta całym tym paskudztwem, mam nadzieje ze inne wyspy będą nieco mniej zainfekowane, Bo poza archipelagiem jest tego kilka dobrych kontynentów. Jeśli tylko znajdę coś podmorskiego, to na pewno dam ci znać. Chciałabyś się jeszcze czegoś dowiedzieć?" - spytał smok.
- Mmf... dobra, trzeba z tym zrobić porządek. Prowadź do twojego obecnego celu - mruknęła istota. Kaisstrom nie zwlekał i oboje ruszyli w kierunku Kossos.


Smok w trakcie drogi opowiadał Eferze o Skazie i zmianach jakie przespała, było tego sporo, zwłaszcza o Skazie. Większość czasu jaki urocza rybka przespała na dnie morza, Kaisstroma nawet nie było na świecie, więc tu mógł udzielać tylko częściowych informacji. Przekazał jej za to co nieco o sposobach działania i stworach przeciwnika jakie dotychczas napotkał, wliczając w to również te największe. Pokazał jej również jak obecnie wygląda archipelag, nie był pewien czy zmienił się od czasu kiedy zapadła w sen. Istniała szansa że będzie w stanie odnaleźć zatopione miejsca mocy o wiele szybciej, zwłaszcza mając taką swobodę poruszania się po morskich terenach. To miało jednak poczekać do czasu aż odbiją całkowicie Kossos. Miał nadzieję że wszyscy są gotowi, sam zbierał energię w formie burzy, starając się napełnić ją do granic możliwości, wkrótce i tak mogło jej braknąć, kiedy już na dobre zajmą się oblężeniem stolicy. Tym razem chciał używać precyzyjnych ataków, mimo że obszarowych, oczyścić miasto i przejąć je w możliwie nienaruszonym stanie. Mogło to zakrawać na niemożliwość, ale miał nadzieję że wszystko się powiedzie. Czekał aż jego rodzeństwo przekaże mu o postępach z zadaniami jakie im wyznaczył, potrzebowali każdej możliwej przewagi, kto wie, gdyby udało się wziąć wszystko szturmem, może dałoby radę potem oczyścić kolejne wyspy od ręki. Kaisstrom rozmarzył się na chwilę po czym wrócił do opowiadania Córce Sztormów o zmianach jakie ją ominęły.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

- W sumie nie spodziewałam się niczego mniej - mruknęła Amber. - Co prawda prędzej bym się spodziewała gigantycznej armii skażonych stworów u bram niż ukrytych lądów... Ale w sumie jeden gad - dodała. Klepnęła Ketha w plecy. - Czyli bierzemy się do roboty już na poważnie - mówiła dość lekkim tonem, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie będzie takie proste. Po prostu lepiej tak niż biegać w kółko w panice.
"Aleks, pełna gotowość bojowa na Milgasii. Natychmiast. I ma być utrzymywana 24 h na dobę dopóki nie uporamy się z tym co właśnie odkryliśmy. Zbierz do kupy wszystkich Revenantów. Chcę wszelkie strategiczne punkty obsadzić doświadczonymi i wzmocnionymi mocą Azariel wojakami. Tak by w dowolnym momencie byli gotowi ruszyć albo do obrony albo do natarcia" rzuciła.
Keth westchnął.
- Czas zakasać rękawy... - westchnął i potarł brwi. - Dobra, wróć do siebie, muszę zorientować się sytuacji, niechybnie będę potrzebny w paru miejscach już wkrótce.
"Jasne" odparł Aleks.
Amber otworzyła portal do siebie.
- Powodzenia. Zbiorę jeszcze nieco mocy. To będzie ciężka przeprawa - mruknęła przechodząc przez portal. "Carmen. Mówiłaś, że było 5 skarbów z mocą Azariel pod Milgasią. Do tej pory zgarnęłam 4. Masz jakiś ślad dotyczący piątego?" spytała.
"Aha. Miałaś okazję mieć go w rękach, teraz dostał go Aleks, bo ty nie używasz sejmitarów" odparła Carmen. "Zdobyłam go sama i poskładałam go do kupy bo był w kawałkach"
"A, to ta zabawka" Amber westchnęła zawiedziona. "Nie umiem używać broni, a nie mamy czasu bym się takich rzeczy uczyła, gdy mam własną broń". Westchnęła raz jeszcze. Po ostatnim skarbie spodziewała się jednak czegoś przydatniejszego niż to nieszczęsne ostrze. "Jeśli trafisz na coś albo w jakichś archiwach, albo w dowolny inny sposób to byłabym wdzięczna za wieści. Lubię niemiło zaskakiwać moich przeciwników, no i wypadałoby mieć coś na przywitanie Skazy na terenach, które wciąż okupuje" rzuciła.
"Po dobiciu terenów wokół Milgasii może znajdziemy coś więcej" odparła Carmen. "Ewentualnie znajdziemy relikty innych bóstw i wymienimy na użyteczne dla nas" dodała.
"Też opcja. Nawet bardzo dobra, o ile rzecz jasna oni znaleźli coś co mogło należeć do bogini Azariel" powiedziała. Amber chciała teraz w górach zebrać nieco energii. Poza tym dzięki temu miejscu mogła obserwować do pewnego stopnia to co działo się na zamieszkałych terenach... W końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto czuje do czegoś lub do kogoś wystarczającą nienawiść.
Wyglądało na to, że na większości kontynentów jest już pełna kontrola, za wyjątkiem archipelagu, na którym działał Kaisstrom i Astarii - ziemi Amandy. Wszędzie powoli zaczynała się mobilizacja... Abel już nawet zaatakował jeden z sąsiednich lądów Skazy.
"Aleks ile potrwa mobilizowanie sił?" spytała.
"Wszyscy są mniej-więcej gotowi do walki od dłuższego czasu po ostatnich przejściach. Mur wokół Milgasii wymaga jeszcze wykończenia w paru miejscach. Za dwa dni możemy podjąć akcje agresywne" poinformował beta.
"W porządku. Informuj mnie na bieżąco. W czasie tych dwóch dni postaram się zebrać tyle energii ile się da" dodała.
Dwa dni później linia obrony i bariera wokół Milgasii były w pełni gotowe. Aleks zameldował to Amber gdy tylko upewnił się, ze wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
Amber zorientowała się wtedy jak sytuacja na ewentualnych polach bitew. Jak radzą sobie pozostali wybrańcy.
Abel toczył walkę już na dwóch pobliskich kontynentach Skazy.. Diana przejmowała powoli najbliższy jej kontynent. Adelajda na razie osłabiała pozycje obronne na wszystkich pobliskich kontynentach jako przedsmak do ataku. Vermon dalej zbierał siły. Keth zaś wyrżnął parę dziur na terenie Skazy, dając mu coś do roboty w różnych miejscach najwyraźniej na prośbę innych Wybrańców.
"Aleks, wszelkie siły, które są w stanie mobilnie i skutecznie walczyć z istotami Skazy idą ze mną, rozdziel nasze armie tak by nie osłabiać za bardzo naszej obrony" dorzuciła. "Chcę by Milgasia w razie ataku dała radę się wybronić. Idziemy odbijać kontynenty, które Skaza samolubnie ukrył przed nami" mruknęła. Zebrała naraz tyle energii ile mogła bez osłabiania istot, które razem z nią miały iść walczyć.
"Jasne" odparł Aleks, po czym zamilkł na chwilę. "Mamy w takim układzie od dyspozycji pięciotysięczną armię, wyłączając Revenantów, smoki i mroczniaki" zameldował.
"Dobra. Rozpoczynamy atak na najbliższy nam kontynent obsadzony przez Skazę" rzuciła.
"Trzeba zaatakować przez portal..." mruknął Aleks. "To oznacza, ze musimy oczyścić teren..."
"Owszem. Swoją drogą będziemy wreszcie mogli walczyć na własny rachunek w ciemności. Skaza jeszcze tego nie widział" mruknęła.
"Ano tak... hmm... idziemy przodem przygotować teren? Armia jest gotowa do teleportacji, musimy tylko mieć gdzie uderzyć" Aleks czekał na decyzję Amber.
"Tak. Musimy działać szybko" rzuciła. "Z mroczniakami powinniśmy być w stanie sprawnie oczyścić teren by nasza armia dała radę przejść." dodała.
"Teleportuje się do ciebie i pokażę ci na mapie jak ja to widzę" zaproponował.
"Dawaj" mruknęła. Im lepiej będą przygotowani tym sprawniej powinna pójść akcja.
Aleks pojawił się koło Amber... i miał na sobie dziwny pancerz. Przypominał upiorny sejmitar, który Carmen dała Amber do "obejrzenia".
- Dobra, mamy jeden w miarę czysty teren na tej wyżynie, możemy zrobić tam rozwałkę i szybko się ufortyfikować. Potem odpalamy portal i przynosimy ze sobą wszystkie siły. Odpieramy kontratak i wchodzimy na teren Skazy - powiedział, pokazując na mapie kontynent około półtorej razy większy niż Milgasia.
- Czyli widzieliśmy to mniej więcej tak samo. Może z tą różnicą, że ja nie miałam mapy przed oczami - mruknęła. - Bierzmy się do dzieła - skinęła głową.
Aleks otworzył portal i skinął nań głową.
- Czas-start... - rzucił.
Wilkołaczyca już w pancerzu i w postaci bestii przeszła przez portal, by tam zacząć rozwałkę. Była w razie czego gotowa do rozesłania po okolicy mroczniaków i zmiany postaci na potwora.
Napotkała na dzień - dobry parę istot zbierających z powierzchni mięsowatej gleby jakieś duże czerwone kule... istoty wyglądały na nieprzystosowane do walki...
Wilkołaczyca wpierw zorientowała się co to za kule. Nie chciała ryzykować, że istoty jednak były przystosowane do walki więc chciała je zabić jak najszybciej. Najlepiej bez naruszania rzeczonych kul. Na przykład sterowanymi przy użyciu aury kolcami.
Istoty rozlatywały się zaskakująco szybko pod wpływem ataków kolcami, same kule były pełne energii Skazy powstałej poprzez zbieranie światła słonecznego. Chyba ichnia wersja uprawy...
Wilkołaczyca sprawdziła wpierw czy rzeczona energia Skazy będzie jej na coś przydatna. Jeśli nie bezpośrednio jej to może Darkning wymyśli jak użyć to przeciw Skazie...
Wilkołaczyca sprawdziła wpierw czy rzeczona energia Skazy będzie jej na coś przydatna, jednak po wstępnych oględzinach stwierdziła, że może się przydać jedynie jako granat, który nie będzie ranił wrogich sił, a co najwyżej własne, więc może Darkning wymyśli jak użyć to przeciw Skazie, jeśli to otrzyma...
Amber nawiązała kontakt z Darkningiem. "Zainteresowany ładunkiem energii Skazy? Może uda się to jakoś wykorzystać przeciwko niemu" rzuciła.
"Jak najbardziej" odparł Darkning, pojawiając się koło Amber. Tymczasem z pobliskiej wylęgarni ruszyły już cięższe jednostki Skazy...
- Więc są wszystkie do twojej dyspozycji - wskazała kule energii. - Ja zajmę się pluszakami - dodała zmieniając postać na potwora z zamiarem pozbycia się tamtych delikwentów i najlepiej jeszcze całych wylęgarni.
Istoty idące w stronę Amber były czarne i masywne, posiadały coś w rodzaju rur wystających z całego ciała. Z końców rur wytryskiwały co jakiś czas pociski...
Amber podjęła próbę potraktowania ich całkowicie nowym atakiem. Atak ominąłby w ten sposób cały pancerz przez co w razie gdyby stwory uodporniły się już na jej wcześniejsze niespodzianki, to z tym się jeszcze nie zetknęły. Przenosiła się więc między nimi, tak by nie dać się trafić.
Amber dość szybko usunęła cała piątkę. Kłopot poległa na tym, że każda z istot eksplodowała mając spory zasięg. Amber miała lekko przypaloną sierść...
- Czas pozbyć się wylęgarni... - mruknęła. Im szybciej się jej pozbędzie tym większa szansa, że uda się sprawnie oczyścić ten teren i przenieść tu bezpiecznie jej małą armię.
- Nie otwieramy do razu portali? Azarielici złożą szybko zamek który będzie punktem oporu... - Aleks uniósł brew.
- O tym, że Azarielici są w stanie błyskawicznie postawić zamek nie mówiłeś, ale jeśli są to jazda - rzuciła gotowa otworzyć portale.
Aleks zabrał się za otwieranie portali wraz z Amber. Azarielici i grupka golemów wpadła przez portal z olbrzymimi cegłami, po czym zaczęli przenosić je siłą woli, a inne grupy robiły szybko podwaliny na fundamenty. Wokół Amber zaczęła powstawać w ekspresowym tempie forteca...
- Teraz trzeba bronić terenu wokół... - mruknął Aleks. Powietrzem już nadciągały jakieś paskudne latadła Skazy.
- Uważaj Aleks. Jeśli będą się zachowywały po zabiciu jak te ostatnie to przypieką cię nawet przez pancerz. Trzeba będzie znaleźć sposób na to by unieszkodliwić ten efekt - rzuciła.
- Jasne - powiedział Aleks. Spojrzał w górę i gwizdnął. Z wielkiego portalu wylazły golemy z katapultami Aleksa. Chłopak zaśmiał się i zasiadł w bocznej niszy katapulty przy pulpicie. Golemy tymczasem wbiły się nogami w ziemię i przylgnęły do specjalnych miejsc. Rozległ się łoskot, gdy Aleks zaczął strzelać do latających istot...
Amber zerknęła czy mury nie wymagają wzmocnienia energią negatywną.
Na razie mury dalej były stawiane, ale będą wymagały wzmocnienia zaraz po ustawieniu i spojeniu.
Mroczniaki rozlały się po terenie i weszły w kontakt z kolejnymi wysłanymi przez Skazę istotami. Z oddali zza wylęgarni podniosło się też coś większego, a za gór na południu wyleciała chmara kolejnych istot latających.
"Aleks widzisz to duże coś? Azarielici zdążą z tymi umocnieniami?" spytała. Zastanawiała się czy sama tak jak Revenanci nie jest czasem w stanie zaprowadzić na tym terenie przyjaznej dla niej i mocy Azariel ciemności.
"Nie. Musisz zatrzymać to bydlę, ja strzelam do tych latających ścierw. Przez portal przechodzi armia, jak chcesz to zaangażuj też Revenantów i smoki do obrony, a sama zgarnij mroczniaki i ruszaj. Wybrzeże jest obstawione ludźmi i moimi katapultami, więc pozostałe siły to nasze rezerwy" przekazał Aleks.
"No cóż, Revenanci i smoki będą się jednak musieli skupić na obronie" mruknęła. Przekazała Revenantom i smokom polecenie bronienia powstających murów, po czym zebrała mroczniaki i ruszyła cichaczem ubić większą rybę.
Duża istota przypominała wielołapną jaszczurkę z nadmiernie rozszerzonym ciałem na wysokości klatki piersiowej. Istota zaczęła ładować energię wewnątrz na zioniecie. Amber nie widziała czy ostatecznym efektem ataku będzie promień, płomień, kula czy coś jeszcze innego, ale wiedziała, że celem będzie powstająca forteca.
Wilkołaczyca postanowiła znaleźć jakiś słaby punkt tego czegoś. W razie czego gotowa była zaatakować oczy stworzenia.
Amber wyśledziła parę punktów, na które atak mógłby zdestabilizować energię wewnątrz istoty, powodując w gorszym wypadku uniemożliwienie ataku... w najlepszy - implozję istoty.
Amber rozesłała mroczniaki do tych punktów w razie czego przenosząc się w odpowiednie miejsca. Gdy mroczniaki były już rozlokowane sama udała się w jedno z miejsc i postarała się je uszkodzić dostępnymi sobie środkami.
Mroczniaki sobie nie radziły natomiast Amber - jak najbardziej. Pojedynczy wzmocniony cios spowodował destabilizacje energii wewnątrz kończyny, która z głośnym chrupnięciem została wyrwana przez strumień uciekającej energii.
Amber sprawdziła czy mroczniaki nie dałyby rady zrobić coś z istotą od środka. Jeśli to byłoby dla nich niebezpieczne to sobie darowała i zajęła się pozostałymi punktami, zbierając po drodze rozlokowane mroczniaki... Cóż, warto było spróbować czy dadzą radę czy nie.
Wnętrze istoty było dla mroczniaków śmiertelne. Dla każdej innej istoty z reszta też. Pomimo swej odporności i regeneracji Mroczniaki nie wytrzymają dłużej jak dwóch sekund wewnątrz tego czegoś... dopóki żyje. Istota szarpnęła się i wystrzeliła z pleców rój kolców. Pancerz Amber nie poddał się ich sile, ale wilkołaczyca została odrzucona paręnaście metrów.
Rozłożyła skrzydła by podlecieć sobie spokojnie do kolejnego punktu. Skupiła się na tym by wykrywać kolejne takie ataki stworka. Po kolei chciała niszczyć kolejne punkty by uniemożliwić stworkowi atak na powstającą bazę wypadową.
Zabawa w szukanie wrażliwych punktowi ich niszczenie potrwała zdrową chwilę. Do tego czasu częstotliwość wystrzałów wynalazków Aleksa zwiększyła się trzykrotnie, co było oznaką instalacji kolejnych katapult.
Gdy Amber wykończyła wieloręką jaszczurkę i mroczniaki wzięły się za prace wykończeniowe. Latające istoty były już dość blisko fortecy. Najwyraźniej nie ginęły dość szybko i trzeba było podejść na miejsce to zmienić...
Gdy upewniła się, że jaszczur nie stanowi zagrożenia była gotowa polecieć do latających stworków i zrobić im odpowiednie przywitanie. Zależnie od ich siły albo wystrzela je eksplodującymi pociskami z dystansu albo wpadnie tam i spali je aurą.
Istoty były smokami w wersji Skazy, aczkolwiek nie ziały ogniem, a miotały kulami ognia za pomocą łap. Z bliska nie stanowiły specjalnego zagrożenia. Skaza zadbał jednak, by słabe pociski negatywnej energii nie były w stanie strącić ich z nieba.
Amber postanowiła więc maksymalnie skorzystać ze swojej szybkości, czego jeszcze nie zdarzyło jej się robić podczas walki z istotami Skazy. Przeniosła się na kark jednego z tych pseudosmoków, który był najbardziej wysunięty z całej gromady i postanowiła atakować bezpośrednio. Przenosząc się i skacząc między nimi. Pilnowała się bardzo by nie dać się trafić, dlatego starała się, by jej kolejny przeskok był nie do przewidzenia dla tych pseudosmoków.
Smoki przez krótką chwilę podjęły próbę walki z Amber, ale później zignorowały ja i straty, które im wyrządzała, by lecieć dalej. Smoki nie spadały po pojedynczym ciosie - wymagały dwóch...
Amber ładowała więc energią łapy starając się zminimalizować liczbę potrzebnych ciosów by strącić smoka. Poza tym na niektóre smoki po prostu wysadzała kilka mroczniaków i przenosiła się dalej. Chciała sprawdzić czy mroczniaki sobie z nimi poradzą.
Mroczniaki stały się idealnym środkiem rozpraszającym. Skakały między smokami, drapiąc, szarpiąc, tnąc i gryząc. W stadzie zapanował chaos...
Amber to wykorzystała i dobijała po prostu smoki w razie potrzeby zbierając nadmiarowe mroczniaki i rozlokowując je w innych miejscach.
Pod miejscem starcia wkrótce utworzył się stos zwłok pseudosmoków.
Wreszcie Amber skończyli się przeciwnicy. Fort tymczasem był niemal gotowy. Na dole zaś trwała walka naziemna Istoty Skazy złaziły się zewsząd... ten fort wkrótce będzie wyspa w morzu chaosu.
Amber sprawdziła czy nie ma tam gdzieś przypadkiem drobni, którą mogłaby potraktować głodną energią. Jeśli nie to trzeba będzie pomyśleć nad inną metodą walki.
Na szczęście kazało się, ze sporo z tego, czym Skaza zalał pole walki podda się głodnej energii i Amber mgła spokojnie przerzedzić wrogie szeregi za jej pomocą. Tymczasem fort został ukończony. Aleks ostrzeliwał tymczasem kolejne nadchodzące bydle.. które znosiło to dość kiepsko. Amber miała czas nasycić mury mocą. Azarielici tworzyli już barierę ochronną.
"Mogliśmy skontaktować się z Amandą by na chwile użyczyła nam swej mocy i zrobiła tu stromiznę wokół fortu... a tak musimy użyć własnych metod" mruknął Aleks. "Jak nasycisz mury mocą to zajmę się tym. Gdy już będziemy mieć bariery to będzie można cofnąć armię z pola"
"Dobra. Dam ci znać jak skończę z nasycaniem murów" rzuciła kontynuując ten proceder. Chciała by te mury były w stanie naprawdę bardzo wiele znieść, tak by Skaza nie dostał się tu tak łatwo. To miała być bezpieczna przystań, w której jej siły będą się przygotowywać do ataku.
Amber uwinęła się z tym dość szybko i Aleks zrobił wokół stromiznę... odrąbując nadmiar ziemi, gdy tylko armia schroniła się za murami. Potem Amber nasyciła energią skałę, na której stała forteca i to był koniec tworzenia fortecy. Wyznawcy Azariel mieli już przyczółek na lądzie Skazy.
- Dobra. Najwyższy czas zacząć psuć Skazie krew. To był dopiero początek. Musimy namierzyć wylęgarnie czy co też tu Skaza trzyma i niszczyć je po kolei i oczyszczać grunt - powiedziała.
- Na razie to nie mamy jak wyściubić nosa poza fortecę - mruknął Aleks. Eksterminacja istot skazy szła za wolno...
- Aczkolwiek możemy zrobić coś innego, a mianowicie skorzystać z faktu, że mamy tu punkt skupiający uwagę skazy i uderzyć gdzieś indziej... znaczy ty lub ja moglibyśmy uderzyć, któreś z nas musi tu zostać, żeby fort nie padł... -
- Cóż, ja mam możliwość przemieszczania się całkowicie niezauważona. Mogę się dostać w różne dziwne miejsca i mam ze sobą mroczniaki. Jeśli ty zostałbyś tu z całą resztą to oboje mamy w razie czego obstawę - powiedziała. - No i tu masz swoje machiny, których ja nie umiem obsłużyć - dodała.
- No to świetnie, ty będziesz atakować inne miejsca, a my będziemy trzymać tu uwagę istot Skazy. Spróbuj wyeliminować w miarę bliskie wylęgarnie będące z dala od tras posiłków atakujących to miejsce - powiedział Aleks. - Bardziej odległe są łatwiejszym celem, bo jak Skaza zorientuje się co robimy to będzie chciał to skontrować.
- Czy mamy możliwość zorientowania się stąd gdzie Skaza ma wylęgarnie? - spytała.
- Ma je wszędzie. Zrób się niewykrywalna i porozglądaj się... jeśli jest ich na tym kontynencie mniej niż tysiąc to będę się cieszył, że mamy tak mało do roboty - bąknął Aleks.
- Dobra. Zrobię wpierw dokładny zwiad i zorientuję się gdzie są wylęgarnie po czym zajmę się nimi wedle tego co mówisz. Postaram się by wybór kolejnych moich celów wydawał się przypadkowy. Nie chcę by Skaza się połapał gdzie uderzę następnym razem - mruknęła.
Aleks skinął głową.
- Wracam do ostrzału - powiedział i poszedł znów na stanowisko ogniowe. Amber miała wolną rękę.
Przeszła w cień by rozejrzeć się po tych najbliższych okolicach i stopniowo rozszerzała pole swojego zainteresowania. Patrzyła jak i gdzie rozmieszczone są wylęgarnie i jak trudne mogą być do zniszczenia. Badała też stopień skażenia okolicy.
Otoczenie było tak skażone, że Amber miała wrażenie, że w większości jest to już żywy teren. Obecność skazy byłą wyczuwalna prawie wszędzie.
Amber westchnęła ubolewając nad tym ile pracy ich czeka by przywrócić prawdziwe, zdrowe życie na tym lądzie. Odrzuciła chwilowo te myśli po czym zajęła się dalszym badaniem tych okolic. Dopiero gdy zebrała wystarczającą ilość informacji na temat ruchów stworów Skazy szturmujących ich fortecę oraz rozmieszczenia poszczególnych wylęgarni wybrała sobie jedną, na początek wedle jej oceny najbezpieczniejszą i najłatwiejszą do zniszczenia by wypróbować swoje zdolności w tej materii.
Znalazła kilka dużych wylęgarni będących poza zasięgiem dróg sługusów Skazy i ponad setkę na wybrzeżach, które nie były specjalnie chronione, jednak były mniejsze. Jeśli Amber chciała mieć okazje zniszczyć te bliżej fortecy musiała uderzyć na nie w pierwszej kolejności.
Amber wybrała jedną z tych wewnętrznych, bliższych fortecy wylęgarni by przy okazji nieco odwrócić uwagę Skazy od fortecy.
Najbliższa "wolna" wylęgarnia byłą wielka. Amber musiała chwilę pokombinować przed tym jak zacznie ją niszczyć.
Poszukała słabych punktów wylęgarni... Może osłabiony grunt pod nią, albo jakieś słabe elementy... Lub wrażliwość na ładunki energetyczne.
Wylęgarnia byłą osadzona nad jaskinia. Jeśli Amber udałoby się zawalić jaskinię dostałaby ułatwiony dostęp do delikatnych części wylęgarni.
Amber podjęła próbę przeniknięcia jako cień do jaskini. Tam powinno być ciemno więc powinna mieć sprawę nieco ułatwioną. Zamierzała zostawić tam w jakimś wrażliwym punkcie ładunek energii, który następnie zdetonuje po oddaleniu się stamtąd.
Szukała dość długo, by zorientować się po chwili, że ta jaskinia, lub raczej jej część pełni rolę składowiska dziwnych jaj... i jeszcze jakiejś organicznej przetwórni. Były tu znajome skądinąd czerwone kule pełne energii Skazy...
Wilkołaczyca zaczęła więc ukrywać ładunki energii w różnych miejscach, tak by nie od razu zostały znalezione. Miały eksplodować i spalać. Chciała pozbyć się jaj i zdetonować też kule energii by Skaza nie miał z niej pożytku.
Gdy tylko Amber skończyła podkładanie ładunków mogła powrócić na szczyt i je zdetonować. Na szczęście żadna istota Skazy nie była dostatecznie rozgarnięta, by ją dostrzec.
Amber zdetonowała całość pilnie śledząc to co się działo. Była w razie czego gotowa dokonać szybkich korekt i poprawek w razie gdyby coś nie działało jak chciała.
Część wylęgarni osiadłą i trzymała się kupy wyłącznie dzięki zewnętrznej twardej osłonie... ale została ona teraz nadmiernie obciążona. Amber mogła ją łatwo dobić - nawet z dystansu, by dobrać się do miękkiej zawartości.
Amber posłała dokładnie wycelowany pocisk ukształtowany w postać kolca, który miał za zadanie skruszyć twardą powłokę.
Uderzyła koło szczytu... i ujrzała jak cała struktura zostaje rozdarta na pół przez swój własny ciężar, a z powstałej "rany" wypływa żółta maź z jajami oraz paskudne jelita... trzeba było to jeszcze spalić.
Amber zbliżyła się na tyle by móc swobodnie wysłać tam energię, która spali całe to świństwo. Wypali plugastwo do zera.
Gdy to zrobiła odezwał się Aleks.
"Co ty zrobiłaś? Tutaj istoty na chwile zdębiały nie wiedząc co robić" rzucił, gdy wylęgarnia powoli waliła się do jaskiń, płonąc, a pomiot skazy rzucał się wokół próbując ugasić ogień.
"Zniszczyłam jedną z wylęgarni. Dopilnuję by wypaliło się do cna, a ty korzystaj z każdego zawahania tych pokrak" rzuciła. "Ciekawi mnie czy te wylęgarnie mogą być jakoś połączone mentalnie z istotami, które tu i ówdzie się kręcą" dodała.
"Najwyraźniej, bo część zaczęła wiać..." mruknął Aleks. "Oo... coś zatrzęsło ziemią, miej się na baczności" dodał.
"Ty tez uważaj. W razie potrzeby czym prędzej wrócę do fortecy" rzuciła. Zastanawiała się jak są istoty Skazy połączone ze sobą i w jaki sposób można by to wykorzystać przeciwko nim. Dopilnowała by ta wylęgarnia została całkowicie zniszczona, by ostrożnie udać się dalej. Przy okazji lustrowała okolice - bliższą i dalszą - czy czasem nie zbliża się coś większego co mogłoby być dla niej niebezpieczne.
Nagle stwierdziła, ze góra w oddali koło wybrzeża... rozpostarła skrzydła.
Amber natychmiast przekazała obraz tego Aleksowi... I paru innym osobom typu wybrańcy, Carmen i Darkning. "Ktoś z tym może już walczył?" bąknęła.
"Nie. Zawsze musi być pierwszy raz" odparł Darkning. "Wspomożemy cię w walce, ale za to zarekwiruje zwłoki tego kolosa" zaoferował.
"Rany, ale bydle" mruknęła Diana. Adelajdę przytkało.
"Niezłą niespodzianka" westchnął Keth. Vermon milczał, widać był zajęty.
"Powiem wprost - a bierz go sobie o ile masz miejsce. Ja nie mam, no i mi jego zewłok nie jest potrzebny do niczego. Głodnych tym ścierwem nie nakarmię" mruknęła. Nie była uczoną, nie dysponowała wystarczająco dużą wiedzą by docenić jakiekolwiek walory trupa tego stwora. Dlatego z radością się go pozbędzie z zasięgu wzroku o ile ktoś był chętny na rekwirowanie sobie tej przyszłej padliny.
Wkrótce koło Amber pojawiła się dziesiątka zarimów, w tym Darkning, Sotor i Carmen. - Rozbierzmy go na części – mruknął Darkning, tymczasem góra dźwignęła się i zaryczała donośnie. Zarimowie ruszyli naprzód, zostawiając Amber w tyle.
- Co to właściwie kiedyś mogło być? Bo nie sądzę, by Skaza wyhodował to sobie od zera - rzuciła starając się zrównać z zarimami.
- Zrobił to sam - mruknął Darkning, lecąc w stronę kolosa. - Dlatego chcę zbadać tego zwłoki - dodał.
Dziwna mina na mordzie potwora, którym była obecnie Amber wyrażała wszystkie jej myśli. - Miłej zabawy - bąknęła. Zbliżając się w tamtą stronę zaczęła szukać słabych punktów tego czegoś. - Mam nadzieję, że Skaza ma taki tylko jeden... Zastanawia mnie tylko czemu akurat tutaj - dodała.
- Na pewno nie – rzucił Sotor, szczerząc się i zmieniając powoli postać. - Formacja - zakomenderował Darkning i zarimowie rozlecieli się różnych kierunkach. Amber poczuła się zbędna.
"Sami chcecie się z nim bawić czy mam go rozdrażnić?" spytała z wciąż głupią miną. Zawisła w powietrzu stwierdzając, że nie będzie się pchać na siłę, jeśli sobie sami poradzą. Co najwyżej będzie śledzić ich poczynania z oddali zajmując się kolejnymi wylęgarniami.
"Możesz popatrzeć jak chcesz, ale lepiej będzie jeśli zostawisz nam robotę" doparł Darkning.
Cyrk się zaczął, wyładowania zaczęły rozświetlać niebo i trząść ziemią.
"E... potwory olały fort.. lecą gdzieś w twoja stronę" bąknął Aleks.
"Hmm... jeśli olały fort to wykorzystaj okazje i oczyść tyle z okolicy ile się da, może uda się przesunąć umocnienia..." rzuciła. "Tutaj zarimowie robią porządek z dużą gadziną... Zobaczę co da się zrobić z lecącymi tutaj potworami" dodała.
Gdy Amber obejrzała siew stronę fortu ujrzała ocean istot zalewających lad i przelewających się falami nad wzgórzami i dolinami...
Amber rozstawiła na linii, którą stwory będą przemierzać sporo niedużych ładunków wybuchowych z energii, które zdetonowane jednocześnie powinny zasiać trochę zniszczenia wśród tego morza. Niektóre ładunki były z żarłocznej energii. Nie zamierzała jednak czekać na to aż stwory ją dopadną. Ładunki planowała detonować z daleka... Na tyle daleka by nic nie miało jej już szansy dopaść... Wróciła wiec do fortecy, gdzie wszyscy przystąpili do pospiesznego czyszczenia terenu... i rozstawiania min.
Amber razem ze wszystkimi zajęła się oczyszczaniem i rozmieszczaniem min z energii. Zostawiała też glify. Wszystko miało reagować na energię istot Skazy.
Aleks stwierdził, że pójdzie dalej i wykopał za pomocą katapulty głęboki jar wokół fortecy, gdzie też nastąpiło minowanie.
Amber czuwała by cały teren wokół był naprawdę bardzo starannie zabezpieczony. To miała być teraz forteca nie do ruszenia. Wilkołaczyca wpadła też na pomysł wykorzystania glifów ale nie była pewna czy się powiedzie.
Udało się wreszcie obstawić cały teren wokół fortecy pułapkami, które ładowały się same.
- Ta fosa napełni się szczątkami istot skazy dość szybko, trzeba wyrobić jakieś koryto, którym będą wyciekać... - zauważył Aleks.
- A może je spalać? Jeśli pokryć fosę glifami, można przepuścić energię, która spali nadmiarowe zwłoki - dodała.
- Jeśli chcemy by obrońcy mieli gryzący dym w oczy to możemy - Aleks wyszczerzył się kretyńsko. - Więc lepiej nie.
- Ech... No to zaprojektuj coś panie inżynier. Jestem wilkołakiem a nie projektantem fos - mruknęła.
- Ta jest - odparł Aleks i wrócił do działa zrobić jar w stronę dolin. Chłopak bawił się przednio...
Amber zastanawiała się tylko jak on chce potem "spławiać" nadmiarowe zwłoki stąd... Sam tunel niewiele da...
Aleks po zrobieniu jaru i wyczyszczeniu go energią domontował specjalne rury, które naładował energią. Gdy pojawia się zatory eksplozja pchnie "ścieki" dalej w stronę pól Tam z kolei ustawił spor znak, który przystosowany był do spalania tego wszystkiego. Na tyle odległy, by nie szkodzić obrońcom.
- Widzę, że bardzo dobrze się bawisz... - bąknęła widząc Aleksa przy pracy.
- Jak szczeniak biegający za własnym ogonem - odparł Aleks.- Tylko robię coś pożytecznego - dodał.
- Zobaczymy już w akcji jak to się sprawdzi na stwory Skazy. Zastanawia mnie czy Skaza spodziewał się tego, że będziemy się tutaj tak gnieździć, gdy ten poleci wszystkimi swoimi siłami gdzie indziej - mruknęła...
- Nie mam pojęcia.. ale się przekonamy - odparł Aleks. Wtedy rozległ się straszny huk, a po całym kontynencie przetoczył się potężny wicher.
Amber w razie potrzeby rozstawiła barierę by chronić istoty, które razem z nią i Aleksem stały sobie na ziemi. - Albo zarimowie ubili to coś, albo spod ziemi wylazło jeszcze coś gorszego - bąknęła.
Aleks zmrużył oczy. - Ubili - mruknął. Wtedy ziemia zaczęła się trząść ponownie i rozległ się żałosny ryk dochodzący jakby spod ziemi.
- I obudzili coś jeszcze - mruknęła i westchnęła. - Uroczo. Ciekawe czy Darkning też będzie chciał i tamto sobie zachomikować - mruknęła.
Jednak jęk zmilkł i trzęsienie ziemi ustało.
"Ubiliśmy to coś, Sądząc po dźwięku Skaza wiązał z tym duże nadzieje" skomentował Darkning.
"A sądząc po tym skąd ten dźwięk dochodził zadam ci pytanie póki mam okazję... Jak ubijemy Skazę to też chcesz go sobie wziąć i obejrzeć?" spytała. "Jak tak to będziemy potrzebować odpowiednio dużej taczki" dodała.
"Dysponujemy odpowiednio dużymi "taczkami" zapewnił Darkning.
"Odpowiedź przyjęta do wiadomości. Zewłok Skazy jest twój" mruknęła ze spokojem. Jej potencjalnie tak wielkie zwłoki jakich się spodziewała nie były do niczego potrzebne. A Darkning najwyraźniej lubił grzebać w czymś takim.
"Nie dziel skóry na niedźwiedziu nim go nie upolujesz. Wkrótce otrzymasz informacje związane z moimi odkryciami wyciągniętymi z tego trupa" poinformował Darkning. "Przygotuj się na zalew istot Skazy" dodał "Teleportujmy się stąd.
"Jesteśmy, mam nadzieję, całkiem nieźle przygotowani na to co pełznie właśnie do nas. Przy okazji byłabym wdzięczna też za informacje o tych kulach energii, które dostałeś wcześniej. Znajduję ich w różnych miejscach całkiem sporo" dodała. - Aleks, ostateczne przygotowania do nadejścia fal stworów Skazy. Właśnie tu pełzną - rzuciła.
"Dam znać" zapewnił Darkning.
- Ta jest - odparł Aleks. - Ale w sumie wszystko już gotowe - dodał.
- No to zamykamy podwoje i sprawdzamy jak będą działały nasze pułapki - mruknęła.
Przy powrocie istot Skazy nie było już problemów. System Aleksa się świetnie sprawdzał i był znacznie bardziej energooszczędny. Trzeba tylko było strącać latających przeciwników.. teraz fort mógł się trzymać przez lata...
- Odpocznę chwilę i wezmę się za kolejną wylęgarnię. Mam nadzieję, że jakoś to pójdzie - mruknęła.
- Powodzenia - powiedział Aleks i uśmiechnął się. - Ja tu wszystkiego przypilnuję.
Amber zbierała siły nadwątlone przez wpierw walkę, a potem fortyfikowanie twierdzy. Dopiero, gdy jej siły się zregenerowały świeża przystąpiła do dalszego niszczenia wylęgarni. Być może udałoby się od razu pozbyć jeszcze kilku wylęgarni.
Szybko znalazła jedną dużą wylęgarnię nieco już dalej od fortecy.
Wyglądało to jakby jedna wylęgarnie obrosły mniejsze, przez co całość wyglądała jak zmutowany ukwiał.
Wilkołaczyca zaczęła więc ponownie szukać słabych punktów konstrukcyjnych wylęgarni by móc się do niej łatwiej dobrać. Jakby Skaza się nie starał słabsze miejsca zawsze będą. Łatwiejsze lub trudniejsze do znalezienia, ale będą. Wilkołaczyca podejrzewała, że nawet bogowie nie są w stanie stworzyć obiektu idealnego.
Było tak w istocie. Konstrukcja posiadała parę punktów, których naruszenie mogło spowodować zawalenie się wszystkich struktur naraz. Problem polegał na tym, że Amber miałaby mocno ograniczony czas po zaatakowaniu celu, a wokół było raczej sporo strażników... ale było też wszędzie wokół sporo cienia. Wylęgarnie miały to do siebie, ze miały nieregularny kształt.
Amber upewniła się wpierw czy da radę przenosić się przez cień i zostawiać ładunki tak by nie zaalarmować zbyt wcześnie strażników. Chciała to zdetonować z bezpiecznej odległości.
Amber po przeniesieniu się obserwowała efekty swoich działań z odległości... Spoza zasięgu oburzonych stworów Skazy.
Eksplozja przebiła wylęgarnię i negatywna energia trysnęła punktami wylotowymi niczym feeria iskier z płonących szczap, wypychając ze sobą szczątki zawartości wylęgarni i bombardując przyległe tereny odłamkami i czarnym ogniem.
Amber zaś zorientowała się, że ktoś stoi koło niej i patrzy na wybuch.
Obejrzała się zdezorientowana. Nie przypominała sobie by ktoś jej towarzyszył w jej niszczycielskim procederze.
Stał koło niej mężczyzna w długim, czarnym płaszczu zakrywającym jego sylwetkę. Na głowie nosił czarny kapelusz o szerokim rondzie, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, za wyjątkiem nienaturalnie żywych oczu, które zdawały się emanować podziwem. Wyciągnął zza poły płaszcza spory karton z cyfrą "8" i uniósł nad głowę. Amber znała ten gest, podczas festynu jurorzy oceniali wyczyny kandydatów poprzez cyfry namazane na kartonikach. od 1, oznaczającego słaby wynik do 10, oznaczającego doskonałość.
Amber przez chwilę mierzyła go wzrokiem. Zastanawiała się czy jest idiotą czy samobójcą. Choć podnoszenie jakichkolwiek cyferek nad głowę plasowało go raczej w kategorii idiotów... Lub samobójców z kiepskim poczuciem humoru. - Jak szuka pan festynu to radzę raczej udać się na któryś z oczyszczonych już lądów i zajrzeć w kalendarz - mruknęła. W pamięci zaczęła szukać najkrótszej trasy do kolejnej dużej wylęgarni.
- Dla mnie festyn jest tutaj tak długo jak walczycie ze Skazą - odparł jegomość. - Nie daj sobie przeszkadzać - skłonił się lekko. Istoty Skazy nie zwracały na niego uwagi, w przeciwnym wypadku już byłyby tutaj i rozebrałyby go na części.
Amber stwierdziła tymczasem, że istoty Skazy odpuszczają sobie częściowo szturmy na fortece i wracają do wylęgarni, by ich bronić.
"Aleks, wygląda na to, że stworki Skazy robią się odrobinkę sprytniejsze. Postaram się zniszczyć jeszcze jedną wylęgarnię nim się zbiorą bronić pozostałych, które jeszcze stoją, a potem trzeba będzie opracować nowy sposób działania" rzuciła.
"Jasne" odparł chłopak. "Już kombinuję" dodał.
Amber przenosząc się przez cień i pilnując się by nie namierzyły jej stwory Skazy pognała odnaleźć kolejną, prawdopodobnie ostatnią tego dnia, wylęgarnię do zniszczenia. Tym razem zastanawiała się nad tym jaką taktykę wobec niej zastosować....
Szybkość okazała się kluczowa. Gdy Amber dotarła do wylęgarni nie była jeszcze jakoś specjalnie broniona...
Amber wzniosła się bardzo wysoko i zebrała energię. Tym razem zamiast rzucać się sama zamierzała uderzyć energią przez szczyt wylęgarni tak by wpierw energia gładko "wlała" się do środka i wypełniła pustą przestrzeń by zdetonować całość gdy energia dotrze blisko dna "komina".
Gdy odpowiednio duży ładunek energii został przez Amber wystrzelony przeniosła się poza zasięg potencjalnie zabójczych odłamków i zdetonowała "bombę".
Energii chwilę potrwało spłyniecie w dół i wywołało to niemałe zamieszanie. A detonacja jeszcze większe. Główna część odłamków wyleciała górą i dziurami w ścianach.. za to cala powłoka jakby zmiękła i zaczęła się roztapiać...
Amber upewniła się czy wylęgarnia na pewno została zniszczona. Dopiero gdy uzyskała taką pewność mogła wracać do fortecy.
Wszystko po chwili zagotowało się od negatywnej energii, która wyciekła bokami i roztopiła wszystko. Amber tym samym dostrzegła, że może użyć energii jeszcze w inny sposób... jak czegoś, co Aleks kiedyś nazwał Kwasem.
Gdy kolejna wylęgarnia została zniszczona Amber otworzyła sobie portal do fortecy. 4 największe wylęgarnie zniknęły już z tego kontynentu. Jeszcze mniej więcej drugie tyle. Potrzebowała pomysłowości Aleksa. Ale zastosowanie energii jako tego... kwasu... mogło być ciekawą opcją.
Gdy tylko Amber wróciła do Fortecy Aleks właśnie skończył z kimś rozmawiać telepatycznie.
- Diana pytała, czy ty nie zajęłabyś się u nich jedna dużą wylęgarnią, a ona w zamian usunęłaby nasze pozostałe trzy, które są bronione - powiedział. - Ma dość skuteczną metodę, przed którą Skaza już potrafi się u niej bronić. Co do tamtej, którą ty miałabyś zniszczyć - wystarczy, ze znów zrobisz "żywy pocisk" jak ten w tej multi-wylęgarni, tylko atakowałabyś z ziemi.
- No ja jednak dość często staram się zmieniać sposoby ataku na obiekty Skazy. Nie chciałabym by uodpornił się na moje ataki, ale obawiam się, że nawet moja wyobraźnia nie jest nieograniczona... Cóż, jasne. Mogę zająć się u niej wylęgarnią o ile ona pozbędzie się tych naszych - wzruszyła ramionami. - Światło i ciemność doskonale się uzupełniają, a ona genialnie radzi sobie z zażarcie bronionymi konstrukcjami - mruknęła.
- Ma co, czego my mieć nie możemy. Zasugerowałem, by oba ataki miały miejsce w innym czasie, gdyż Skaza nie powinien kojarzyć, że sobie pomagamy nawet w pomniejszych sprawach - westchnął.
- A i przy okazji zorientowałem się w czymś ciekawym... Skaza nie posiada jednej świadomości. To kilkanaście pośrednio połączonych świadomości. Które maja z jakiegoś problemu kłopoty z kontaktowaniem się ze sobą.
- Och, jak miło - Amber wyszczerzyła się paskudnie. - Dobrze by było dowiedzieć się co to za problemy z komunikacją i je pogłębić - rzuciła. - Byłbyś w stanie dotrzeć do takich informacji? Może udałoby się nawet przesyłać mu... albo im... fałszywe informacje - dodała.
- Nie próżnujemy. Poza robieniem tego o czym mówimy prowadzimy masę innych akcji - mruknął zarim. - Wybaczcie że przerywam, ale mam informacje, które wydobyliśmy dzięki tej kuli energii Skazy którą nam sprezentowałaś - zwrócił się do Amber.
- Domyślam się. Hm, słucham, co udało się ciekawego wydobyć? - spytała zainteresowana odkryciami zarimów. Każdy drobiazg który mógł dać przewagę nad Skazą się liczył.
- Energia Skazy jest złożona tylko powierzchownie. Tak na prawdę jest bardzo podobna do energii, z którą już mieliśmy do czynienia. Gdy opracujemy anty-energię zakończymy ten konflikt. Przerzucamy się na pracę nad tym w głównej mierze. Jesteś zainteresowana tym co wyciągniemy z tego wielkiego zewłoka, który od ciebie zgarnęliśmy? W dwa dni powinniśmy mieć konkretne informacje - powiedział zarim.
- Każdy strzęp informacji, który może się przydać do walki ze Skazą jest dla mnie ważny, więc za każdy będę bardzo wdzięczna - odpowiedziała Amber kiwnąwszy jeszcze głową. - A, póki pamiętam. Gdzieś tu kręci się jakiś wariat w czarnym płaszczu, który traktuje walkę ze Skazą jak festyn... Nie wiem czy to niebezpieczny wariat czy niegroźny szaleniec, więc wolę uprzedzić - dodała.
- Niebezpieczny wariat - odparł zarim. - Zaistniałą na świecie sytuacja bawi go od czasu pojawienia się Skazy z tego co mi wiadomo. Zaczęła bawić go jeszcze bardziej, gdy okazało się, że powstało coś, co jest zdolne do walki ze Skazą. Zapewne będzie się cieszył jeszcze bardziej, gdy powstanie coś zdolnego do walki z wami... lub wręcz zatroszczy się o to by takie coś powstało.
- Starałam się go ignorować, ale zaczynam się poważnie zastanawiać czy nie zaliczyć go do priorytetów do ubicia - bąknęła.
- Byłoby miło gdybyś go tak zaliczyła - odparł zarim.
- Hmm... Ludzie zdaje się nazywają to listem gończym... Gdyby udało się powiadomić wszystkich wybrańców o tym delikwencie to jego znalezienie i ubicie powinno być łatwiejsze... Żałuję, że nie sprawdziłam jak silny jest - westchnęła.
- Będzie dla ciebie wyzwaniem - zapewnił zarim. - A jeśli nie bezie to znaczy, że zniszczyłaś kopię - dodał.
- No to trzeba mieć na niego plan - mruknęła. - Dobra, ale wpierw rzeczy ważne. Po pierwsze trzeba powiadomić pozostałych wybrańców - Amber się zastanowiła po czym nawiązała kontakt ze wszystkimi wybrańcami. Był to komunikat jednostronny, zainteresowani sami się z nią skontaktują, gdy uznają to za stosowne. "Uwaga! Pojawiło się potencjalne nowe zagrożenie. Podaję dokładne dane osobnika" Przekazała dokładne wrażenia wzrokowe, węchowe, słuchowe i energetyczne jakie udało jej się zaobserwować u jegomościa. "Pojawia się w miejscach, które uważa za ciekawe, czyli na przykład pola bitwy. Spodobał mu się bardzo pomysł, że pojawiło się coś zdolnego do walki ze Skazą... Czyli my... I równie bardzo spodoba mu się pomysł pojawienia się czegoś co zdoła nas ubić... Całkiem możliwe, że nawet to sprowadzi. Ekstremalnie niebezpieczny, do eksterminacji. Zalecana niezbyt uczciwa walka kilku na jednego, trudny przeciwnik, potrafi sporządzić słabsze kopie samego siebie". Przekazała.
Wszyscy przyjęli.
"Nazywa się Podróżnik" uzupełnił dane Keth. "Już starłem się z nim raz, ale najwyraźniej dał radę zbiec" dodał i westchnął. "Regenerowałem się po starciu parę dni"
"Nadzieja w tym, że jemu również zajęło to parę dni" mruknęła. "W każdym razie zachowajcie najdalej posuniętą ostrożność. Wszelkie nasze działania są przez tego osobnika śledzone" dodała już do samych najściślejszych członków sojuszu.
Wszyscy potwierdzili odbiór informacji.
- Dobra, to kto najpierw u kogo robi porządek? Ty polecisz do Diany, czy ona ma przywalić tu? My mamy mniej odbitego terenu wiec jeśli ona uderzyłaby tu, to ułatwiłoby to nam życie...
- Muszę i tak nieco odpocząć i zregenerować energię, także Diana jest tu bardzo mile widziana. Jeśli tylko nie będzie miała teraz problemów z utrzymaniem swoich pozycji to będę wdzięczna za jej porządki tu i w ustalonym terminie ja sama stawię się zniszczyć tamtą wylęgarnię - powiedziała.
Aleks skinął głową.
"Diana, masz zielone światło. Amber zregeneruje się dzień-dwa i uda się do ciebie dopełnić umowy" przekazał do kobiety. "Nie patrzcie bezpośrednio na światło, bo będziecie mieć mroczki przed oczami" poleciła kobieta. "Atak za minutę" dodała.
- Da się zrobić i bez mroczków - mruknęła i po chwili miała ciemne okulary. Podobne do tych, które pozwalały Kopaczowi przebywać w dzień na powierzchni. Wyszczerzyła się.
Po minucie chmury zalegające nad kontynentem otworzyły się w trzech miejscach, a spomiędzy nich uderzył strumień światła, pod którego wpływem zatrzęsła się ziemia. Pokaz świetlny trwał paręnaście sekund, po ciżm wszystko ucichło. Wylęgarnie zostały spalone doszczętnie.
"Odporne cholerstwo" mruknęła Diana. "Idę odpocząć, czekam na ciebie pojutrze, Amber. Będziesz w pełni sił do tego czasu?"
"Powinnam być. Przy aktywnej regeneracji może nawet uda się szybciej. Hmm, majstersztyk" mruknęła Amber komentując wyczyn Diany.
"Żeby się wszędzie tak dało" westchnęła kobieta.
"Rozumiem twój ból, ale to właśnie po to mamy sojusz. Jak trzeba jedno woła drugie i załatwiamy swoje sprawy nawzajem. W ten sposób da się wszystko" powiedziała. "Zresztą pokaz śliczny, atak skuteczny i mam powód do tego by się pokazać w okularach" rzuciła.
"Taaa..." zaśmiała się Diana. "Zatrzymaj na czas jak przybędziesz tutaj" dodała.
"Stworzę sobie nowe. Do tego czasu będą niemodne" Amber sparodiowała słowa, które słyszała któregoś razu na targu w Azylu.
"Taaa" mruknęła Diana.
"Dobra, biorę się za regenerację energii, żeby się potem wywiązać z mojej części umowy" rzuciła Amber. Upewniła się jakie straty energetyczne do tej pory poniosła, ile już jej się zregenerowało i ile jeszcze musi zregenerować. Upewniła się też co do czasu. W razie czego mogła się wrócić w góry na Milgasii...
Regeneracja powinna jej potrwać w tej okolicy jakieś 22 godziny.
To był czas, który Amber bez problemu mogła poświęcić na to by się spokojnie regenerować. Znalazła sobie w miarę wygodną miejscówkę i przystąpiła do dzieła.
Co prawda świat wokół nie sprzyjał medytacji, bo poza murami fortu wciąż było słychać eksplozje a i pracujące katapulty Aleksa robiły swoje, jednak po niecałej dobie Amber była w pełni zregenerowana.
- O tak, uwielbiam to uczucie - mruknęła do siebie. Poszła na mur poobserwować jak idą działania wojenne. Wysłała przy okazji spektropatyczną sondę by sprawdzić czy Diana czasem nie śpi. Miała odpoczywać, a Amber nie chciała jej budzić, a jedynie dać znać, że jest już w pełni sprawna.
Diana nie spała, aczkolwiek kończyła jeszcze regeneracje mocy.
"Myślałam, że wśród odgłosów umierających stworów Skazy będzie mi się dłużej moc regenerowała, ale jednak udało się wcześniej. Jestem w razie czego gotowa do zrobienia stosiku drzazg z wylęgarni Skazy, także czekam na sygnał od ciebie" przekazała. Rozruszała sobie przy okazji ramiona.
"Przybądź za dwie godziny" zabrzmiała odpowiedź po krótkiej chwili.
"Dobra" rzuciła robiąc efektowne salto dla rozgrzania mięśni nóg.
Aleks zszedł z działa i siadł koło konsoli sterowniczej, oddychając głęboko. - Uu.. przednia zabawa - powiedział.
- Za dwie godziny zrobię porządek u Diany. Mam już zregenerowaną energię - mruknęła.
- Mmmhm - Aleks skinął głowa. - Skoczę na porządny posiłek i kąpiel do Azylu. Jak wrócisz to będę chciał położyć się spać, gdy się zregenerujesz - zastrzegł sobie.
- Jasne. Nie mam nic przeciwko - skinęła głową. - Na razie radzimy sobie tutaj bardzo dobrze - dodała.
Aleks skinął głową i teleportował się. Amber musiała wiec sama zająć się strącaniem latadeł z nieba. Kilku ludzie operujących katapultami nie radziło sobie aż tak dobrze, jak ich wynalazca.
Amber bawiła się więc w strącanie latających stworów. Przenoszenie się między nimi, czasem mniejszy lub większy pocisk, uderzenia łapami i bombardowania mroczniakami to były jej ulubione metody zabawy ze stworami Skazy. Na słabiznę posyłała żarłoczną energię.
Wreszcie Aleks powrócił i Amber mogła udać się do Diany, która przez ten czas zdołała doprowadzić se do porządku.
Amber była w nastroju bitewnym. Przez dwie godziny tłukła istoty Skazy z niesłabnącym zapałem, zamiłowaniem i tylko nakręcała się jeszcze bardziej. Miała ich tu niemal nieskończoną rzeszę, więc gdy przeszła przez portal oczy jej płonęły. Przez to, gdy stanęła przed Dianą była jeszcze w trakcie przywracania sobie ludzkiej fizjonomii. Rozgrzana bitwą z pewnym oporem wracała do postaci człowieka.
- Hmm... nie wiem czy potrzebnie się uspakajałaś... nasza wylęgarnia jest tam - wskazała palcem fragment masywu górskiego. - Na pewno ma jakiś słaby punkt, w który mogłabyś uderzyć. Nie spiesz się przesadnie i miłej zabawy - powiedziała Diana. Amber zaś patrzyła na największą wylęgarnie jaką kiedykolwiek było jej dane zobaczyć.
- Muszę na to spojrzeć przytomnie - oznajmiła, gdy już była w stanie wykrztusić z siebie coś zrozumiałego. Potrząsnęła głową i przyjrzała się wylęgarni uważnie. Starannie zaczęła szukać słabych punktów gotowa przeskoczyć w cień i z bliższej odległości sprawdzić całą konstrukcję.
Tym razem bez nie lada ciosu nie da rady przebić się przez wierzchnią warstwę, a w środku też byłą masa pomiotu skazy. Ta wylęgarnia była fortecą... ale o ograniczonej odporności.
Amber starannie wyliczyła ile mocy by musiała użyć by rozwalić to cholerstwo. Zamierzała zniszczyć całość. Najlepiej jednym atakiem.
Przy właściwym kącie powinna z wykorzystaniem 50% mocy sprowadzić całość tego na ziemię. Dla pewności mogła użyć 65% mocy, by mieć pewność, że cholerstwo się posypie i zapadnie do wewnątrz. Janda ze musiała się natychmiast teleportować gdziekolwiek indziej, gdyż bycie w punkcie wybuchu dwie sekundy po eksplozji mogło skończyć się bardzo kiepsko.
Amber uprzedziła Dianę co zamierza zrobić. "Z moich wyliczeń wynika, że eksplozja będzie naprawdę olbrzymia, więc daj znać kiedy wszystko co twoje będzie bezpieczne" rzuciła.
"Zwiększyłam natężenie pól ochronnych" zameldowała Diana. "Zaczynaj przedstawienie!"
"Obawiam się niestety, że to może nie być tak widowiskowe jak twój występ. Za to na pewno może zrobić się brudno" mruknęła. Rozejrzała się za miejscem gdzie mogłaby uciec przez cień. Wolałaby nie być w miejscu wybuchu w nieodpowiednim momencie. Zaczęła zbierać energię. Dostała się w miejsce, które uznała za najsłabszy i najodpowiedniejszy jednocześnie element konstrukcji gdzie ładunek energii się nada jak ulał. Wyładowała tam rzeczone 65% mocy, Już kiedyś zrobiła podobnie, więc wiedziała jak duży może to być wybuch. Ewakuowała się by oglądać eksplozję z bezpiecznej odległości.
Efekt tego wszystkiego nieco przerósł oczekiwania Amber. Eksplozja podrzuciła główna część wylęgarni, a gdy ta spadła w dół pękła i zaczęła płonąć czarnym ogniem i walić się w dół. Eksplozja naruszyła struktury skalne pod wylęgarnią, wiec teraz tworzył się tam kocioł pełen wrzącej materii i energii zła, a wszystko to przy akompaniamencie gryzącego, czarnego dymu.
"Em... Gotowe" bąknęła Amber do Diany.
"Widzę" bąknęła Diana.
"Eee... Mówiłam, że będzie bałagan... Ale nie sądziłam, że aż taki" dodała nieco zawstydzona.
"Nie no ładnie to wyglądało, tylko ten dym" bąknęła kobieta. "Wypalę to do końca już sama, dzięki za pomoc" rzuciła.
"Tam się chyba aż skały zagotowały" dodała Amber, którą wciąż mimo miesięcy spędzonych wśród ludzi takie zjawiska zadziwiały. Od czasu gdy po akcji Kopacza zrobiono jej wykład na temat lawy, płynne skały fascynowały ją na równi co walka ze Skazą.
Mogła przez jakiś czas obserwować topniejące zbocze, które po chwili zostało oczyszczone ostrzałem pocisków zza muru Diany. Do tego czasu jednak wśród krajobrazu dominował kolor czarny i pomarańczowy.
Połączenie tych dwóch kolorów bardzo jej się spodobało. Dlatego przez jakiś czas sobie to oglądała.
"Hmm, to ja sobie idę. Obawiam się, że jeszcze nie umiem łatać takich dziur, ale Amanda może potrafi" bąknęła Amber starając się znaleźć jakiś sposób zaradczy na tę dziurę w ziemi...
"zajmiemy się tym... może zwieziemy później ziemi i zalesimy" stwierdziła Diana. Dla niej najważniejsze było, że z krajobrazu zniknęła wylęgarnia...
Przekaz który dostała tym razem Diana najbardziej przypominał wyraz psiej wdzięczności. A w każdym razie z tym najszybciej się mógł kobiecie skojarzyć. Amber otworzyła sobie portal do fortecy.
Aleks był cały czas na miejscu i strzelał... i strzelał...
- Zrobiłam Dianie tam olbrzymi krater... - bąknęła. - Muszę zebrać siły i mogę przejąć znów twoje stanowisko na czas jak będziesz spał - rzuciła zabierając się za regenerację swojej mocy.
Aleks uśmiechnął siei skinął głową. Mimo wszystko zmęczenie z niego powoli wychodziło...
Amber przystąpiła do regeneracji. Chciała mieć minimalnie 75% energii. Nie chciała już zbyt długo trzymać Aleksa. To co ona wytrzyma i jako wybraniec i jako urodzony wilkołak niekoniecznie musiało dotyczyć Aleksa.
Gdy Amber się zregenerowała Aleks natychmiast udał się do Azylu. Amber z tego co widziała to mogła mieć go z głowy na jakieś 20 godzin...
Wilkołaczyca postarała się w tym czasie zrobić wokół fortecy jak największy porządek ze stworami Skazy.
Wymyślała wciąż nowe sposoby eksterminacji istot Skazy. A to zionęła negatywną energią, a to obcięła czemuś skrzydła, a to zaprowadziła chaos w szeregach przy użyciu cieni lub mroczniaków, a to postawiła czarną ścianę z energii i posłała za nią ładunek wybuchowy. Cokolwiek mogło zaszkodzić stworom Skazy Amber wykorzystywała.
Eksterminacja szła gładko. Po dwudziestu godzinach Aleks wrócił do fortecy.
- No... co teraz?
- Pozbywamy się wszelkich pozostałych wylęgarni i usuwamy skaziaki z tego lądu - uśmiechnęła się słodko.
Wyglądało na naprawdę długie przedsięwzięcie... Amber mogła je zlecić Revenantom, a sama zająć się czymś innym.
- Musimy oczyścić cały ten ląd. Jeśli pchniemy nasze linie i Revenanci będą niszczyć kolejne obiekty my będziemy mogli oczyszczać tereny odbite
- To będzie trudne... - Aleks zamyślił się na zdrową chwilę. - Nawet bardzo. Nie możemy rozszerzyć terenu tak po prostu, musimy zaatakować w inne miejsce na wybrzeżu najlepiej... - mruknął.
- Jest może jakaś mapa tych okolic? - spytała. - Gdzieś chyba jakieś powinny być. Ten świat przecież nie zawsze należał do Skazy - rzuciła.
- Od czasu ostatniego przemieszczenia kontynentów nikt nie miał okazji go sprawdzić... - mruknął Aleks. Nie podobała mu się nazwa "kataklizm", którą usłyszał od Carmen.
- Czy któryś z Revenantów umie rysować mapy?! - rzuciła na głos tak by ją słyszeli.
Zgłosiła się dwójka.
- Potrzebujemy stworzyć mapę tego lądu. Choćby pobieżną, żeby móc coś sensownego zaplanować - mruknęła do nich.
Revenanci skinęli głowami, zamaskowali ię przed wzrokiem Skazy i wzlecieli w powietrze.
- To my zaplanujmy coś na najbliższą okolicę - mruknęła Amber. - To co możemy widzieć w swoim zasięgu - dodała i spojrzała na Aleksa jakby na jego czole zaraz miały się pojawiać odpowiedzi na wszelkie jej pytania.
- Hmm... mam parę pomysłów - Aleks mrugnął do Amber.
- Słucham - rzuciła Amber. Że Aleks ma różne pomysły to wiedziała. Musiała jednak znać ich treść.
- Najpierw muszę wiedzieć na czym stoimy, ułożyłem sobie w głowie parę scenariuszy, ale póki nie mam żadnych danych póty mogę sobie to patykiem na piasku narysować... aczkolwiek zawsze jest opcja czyszczenia od wybrzeży... - powiedział Aleks.
- Po to wysłałam Revenantów, którzy umieją rysować mapy, żeby właśnie te informacje zyskać. Ale prędko nie wrócą, a nie mamy takiego komfortu by sobie czekać, także możemy oczyszczać od wybrzeży - mruknęła.
Aleks skinął głową i już się obrócił, ale nagle zatrzymał się.
- Aaa... właśnie. Jakieś tysiąc sto kilometrów stąd jest wysepka, na której nie da się postawić nogi.. dałbym ci portal w jej pobliże sadzę, że jest warta zbadania - powiedział.
- Wysepka? Jakie przesłanki, że warto się jej przyjrzeć? - spytała.
- Nie ma tam Skazy z jakiegoś powodu - powiedział Aleks. - A wokół jest obecna...
- Ciekawe... No to proszę portal - rzuciła. Trzeba się będzie temu przyjrzeć.
Aleks otworzył portal. - Idę przygotować kolejną inwazję - powiedział. - Wiktoria też ma wieści z Azylu, jest w centralnej części fortu jakby co - dodał Aleks. - Portalem się nie martw, Skaziaki z niego nie skorzystają, możesz z nią pogadać przed tym jak się nim udasz na wyspę.
- Dobra, to wpierw zajrzę do niej - skinęła głową i poszła znaleźć Wiktorię. Była nieco zdziwiona, że ta się pojawiła tutaj...
Wiktoria byłą na miejscu, nuciła jakaś piosenkę, przyglądając się wnętrzu głównej sali. Nie pasowała w ogóle do otoczenia..
- Witaj. Aleks mówił, że przynosisz jakieś wieści - powiedziała. Uśmiechnęła się pod nosem widząc tak silny kontrast między konstrukcją a samą Wiktorią.
- Tak. Operacja zalesianie zakończona sukcesem. Zmiennokształtni pożegnali się z miastem i powrócili do lasu. Zdziwisz się ilu zdecydowało się jednak porzucić Azyl i odejść. Poza moją grupą zostało ich około 20. Dodatkowo... mamy kolejnych chętnych na wilkołaki. Dregan zaś dał radę rozpowszechnić wiedze o zmiennokształtnych i ich kulturze wśród ludzi poprzez szkoły i dodatkowe czytania w akademiach i w trakcie przedstawień ulicznych czy teatrów. Możemy się spodziewać około... ośmiu-dziewięciu setek chętnych na przemianę w ciągu następnego tygodnia. Azyl ich przyjmie, ale będzie dobrze, byś byłą obecna przy przekształceniu takiej ilości...
- Ośmiu do dziewięciu setek? - zdziwiła się Amber. - Dotyczy to wszystkich rodzajów zmiennokształtnych, które chcemy przywrócić na Milgasii czy samych wilkołaków i dzikołaków? - spytała zdziwiona tak olbrzymią liczbą.
- Wilkołaków. Dzikołaków były trzy setki i zostali już przemienieni - odparła Demmianka.
- No to może być problem - bąknęła Amber. - Drapieżników w stosunku do ofiar na które oni polują musi być stosunkowo niewiele. Kilka procent zaledwie. A wilkołaki to nie jedyne drapieżniki na Milgasii. Może dojść do sytuacji, gdy trzeba będzie wprowadzić ostrzejszą selekcję kandydatów na wilkołaki - westchnęła.
- Jest też trochę chętnych na innych zmiennokształtnych, ale jest ich mniej, wiadomo muszą zaczynać praktycznie od zera... - Wiktoria westchnęła. - Wedle obliczeń Vermona zmiennokształtni w tej liczbie będą stanowić około 25% możliwych konsumentów w stosunku do zwierzyny którą posiadamy na Milgasii - dodała. - Ale to chyba będzie już ostatni rzut
- Zanim zostaną przemienieni trzeba będzie sprawdzić jak to będzie wyglądało... Obliczyć czy nie będzie ich za dużo - powiedziała. - Bo nie mam zamiaru po tym wszystkim co zrobił Skaza i co udało się właśnie naprawić zepsuć tego przemieniając wszystkich jak leci na hurra - westchnęła.
- Jasne, znajdź czas za tydzień i rozejrzyj się - powiedziała Wiktoria.
- Zobaczymy jak to będzie wyglądało. Mam nadzieję, że te osoby, które były przemienione niedawno zostały po przejściu do dziczy dołączone do doświadczonych watah... Bo inaczej mimo fizycznej siły, sprawności i odporności będziemy mieć 80 trupów a nie wilkołaków - mruknęła.
- Większość ocalałych urosła do pozycji alfa nowych watah - powiedziała Wiktoria.
- Współczuję im jak wiele teraz mają na swoich głowach - westchnęła. - Niewielu z nich tak naprawdę nadawali się na alfy, ale pewnie jak nauczą nowych to szybko zostaną zastąpieni w tej roli - powiedziała.
- Chociażby i - mruknęła Wiktoria. - Dobra, ja wracam do Azylu, chyba że masz dla mnie jakieś rozkazy
- Chwilowo nie. Po prostu uważajcie tam na siebie póki nas tam nie ma - uśmiechnęła się półgębkiem. Po chwili namysłu dorzuciła - A ty nie myślałaś by przejść przemianę w któregoś ze zmiennokształtnych? - rzuciła.
- Nie, mam nieco inne plany - mrugnęła do Amber.
Amber uśmiechnęła się szerzej i skinęła głową.
- Pytam bo z twojej siostry jest tak śliczny i wdzięczny wilkołak, że uznałam, że warto i ciebie o to spytać - zaśmiała się.
- No, ale ja już gadałam z Carmen. Po upadku Skazy dołączę do Darkantorpii... to chyba nie będzie dla ciebie problem, prawda? - zapytała.
- Żaden problem. To było tylko pytanie - rzuciła wciąż z tym samym radosnym uśmiechem. - Tylko zajrzyj czasem w odwiedziny do nas potem, co? Ja na pewno postaram się zaglądać, już obiecałam to Carmen - dodała.
- Jasne - Demmianka mrugnęła do Amber. - Bedę lecieć, powodzenia - powiedziała, gotowa do teleportacji do Azylu.
Amber machnęła jej dłonią gotowa wrócić do portalu, który zostawił jej Aleks i przenieść się na tamtą wyspę, o której wspominał.
Wiktoria powróciła do Azylu, a Amber stanęła na płyciźnie przed wyspą złożoną z bardzo ciemnej ziemi... na wyspie był też suchy las i w cholerę mgły.
Amber uruchomiła swoje wszystkie zmysły włącznie z postrzeganiem energii by wykoncypować co tu się działo. Dziwiło ją jak ciemna jest tu ziemia i skąd tu tyle mgły... Martwił też nieco suchy las. Zwykle znaczyło to, że nie jest on w najlepszej kondycji.
Było tu sporo energii negatywnej, mocy śmierci i nieco mocy krwi. Las najwyraźniej wymarł pod wpływem tego nagromadzenia...
Amber zaczęła szukać źródła energii negatywnej. To było interesujące, że gdzieś tu była... Choć dziwiło ją bardzo, że były też dwie inne energie.
Była w stanie stwierdzić, ze nagromadzenie energii jest mobilne, co wskazywałoby na to, że jest nim istota...
Amber postanowiła odszukać tę istotę, która była źródłem. Szukała ostrożnie, w końcu była na czyimś terenie i nie wiedziała jakie to coś może mieć wobec niej zamiary. Sama Amber nie była przysposobiona wrogo, ale w razie potrzeby będzie się bronić...
Gdy spróbowała postawić nogę na suchym ladzie Amber poczuła opór. Jakby jej ciało odmawiało posłuszeństwa...
Wilkołaczyca nie pchała się na siłę w tej chwili. Wybadała czy bezpiecznie dla niej będzie zmieniać się tutaj w cień.
Niestety nie wiedziała dokładnie z czym ma tu do czynienia, więc nie miała podstaw na to by to chociażby oszacować.
Westchnęła zawiedziona. Nie chciała ryzykować, że coś może w nią uderzyć w stylu Victora... Wtedy gdy przechodziła w postać energetyczną. Spróbowała przełamać ten opór, który stawiało jej ciało, gdy stawała na lądzie.
Opor był silny i Amber próbowała coraz mocniej napierać... aż ten wreszcie zniknął i wilkołaczyca wpadła na teren wyspy. Szybko stwierdziła, że kawałek przed nią stoi rzeczona istota będąca źródłem energii na tej wyspie.
Postarała się złapać równowagę by nie walnąć na pysk w piasek. Przyjrzała się uważnie tej istocie. Sama nie zachowywała się w żaden sposób agresywnie, ale póki co nie wiedziała nawet czy istota umie mówić...
- Witam? - bąknęła na próbę.
- Wybacz mizerny stan tej wyspy, Najważniejsza ze sług Azariel, ale moja aura nie wpływa korzystnie na okolicę - mruknęła istota. Miałą może dwa i pół metra wzrostu i była nieumarła... i chyba płci męskiej sadząc, po barwie głosu. - Zwę się Demetrion i to miejsce jest obecnie moim więzieniem - powiedział, podchodząc bliżej. Był nieumarłym demonem, który najwyraźniej utracił cała demoniczna moc, zastępując ją negatywną. - Jestem byłym władcą otchłani i eks-arcydemonem. Obecnie czymś na kształt... pustelnika. Przymusowego, raczę wspomnieć.
- Hmm, wybacz, nie znam historii świata związanej z demonami i im podobnymi. To dla mnie zupełnie nowe informacje - powiedziała. - Czemu to miejsce jest twym więzieniem? - zdziwiła się. Jak na pojedynczą wyspę nie przypominała ona za bardzo więzienia.
- Pozwól - powiedział Demetrion i ruszył w głąb martwego lasu.
Amber ruszyła za nim. Zachowywała ostrożność, na wszelki wypadek. Ale sama nie planowała agresywnego zachowania.
Dotarli do centrum, w którym był wielki krater. Skała tu dziwnie pachniała.
- Miejsce mojej śmierci, do którego jestem... w pewien sposób przykuty - wskazał ruchem dłoni.
"Demetrion to pierwszy władca otchłani, on poniekąd stworzył otchłań, ma obszerną wiedzę na różne tematy, nie wspominając o wspomnieniach" odezwał się Pretor, milczący już od dawna.
"Sądzę, że wiem jak go uwolnić. Ponieważ jest nieumarłym możesz go związać ze swoja osobą przysięgą służby" poinformował.
Amber aż podskoczyła gdy po wielu tygodniach milczenia nagle odezwał się Pretor.
- Skazę powstrzymujesz przed wkroczeniem na wyspę podobnie jak mnie, gdy się tu zjawiłam? - spytała jeszcze kiwnąwszy głową do słów Pretora. To była niezła myśl. Przydałaby jej się olbrzymia wiedza tego delikwenta.
- Nie. Skaza wie lepiej, że nie warto mnie tykać - mruknął Demetrion.
- Skaza jakoś nigdy nie przepuszczał okazji by coś zniszczyć... Więc nie rozumiem czemu zostawia cię w spokoju - zdziwiła się.
- Nie ma tu niczego do zyskania, a ma za dużo do stracenia - odparła istota. - Nie może sobie przywłaszczyć ani mojego ciała ani mojej mocy, a zniszczenie mnie pochłonęłoby zbyt dużo mocy i czasu...
- Hmm... Ciekawe - bąknęła. - Jest szansa na to, że mogę cię poniekąd uwolnić od tego miejsca - powiedziała za to.
- Liczyłem na to, gdy cię tu wpuściłem - powiedział nieumarły. - Czego chcesz w zamian?
- Twojej wiedzy i wspomnień - powiedziała. - Oczywiście jeśli nie masz nic przeciw przysiędze służby - powiedziała.
Demetroion przekrzywił głowę opierając szczękę o pięść. - Hmm... nie, nie mam. Gdybyś była wybrańcem Vistenesa to zapewne bym miał - mruknął.
- Domyślam się, że mam zostać zaprzysiężony przed wyzwoleniem? - zapytał.
Amber skinęła głową.
- Sądzę, że tak będzie najlepiej - dodała.
- Dobrze - powiedział Demetrion i westchnął, po czym zaczął coś mówić w języku nieumarłych. Trwało to paręnaście sekund.
"Tekst się zgadza" mruknął Pretor, gdy nieumarły demon zamilkł.
"powiedz "Uwalniam cię z twych okowów na znak zakończenia starej kary i rozpoczęcia nowej służby" i uderz ładunkiem energii w środek krateru" polecił.
Amber dokładnie wykonała polecenie Pretora.
- Uwalniam cię z twych okowów na znak zakończenia starej kary i rozpoczęcia nowej służby - po czym posłała ładunek w krater.
Rozległ się donośny trzask i demoniczna skałą rozkruszyła się na pył.
- Tyle w tym temacie - mruknął Demetrion. - Dobrze wiec, jakie są moje rozkazy lub zakres obowiązków? - zapytał. - Cokolwiek byle z dala od tego kawałka ziemi...
- Jestem w trakcie odbijania jednego z kontynentów, które do tej pory Skaza trzymał przed nami wszystkimi w tajemnicy. Chciałabym byś udał się ze mną do naszej fortecy. Przyda nam się wiedza o tym lądzie. Co prawda Revenanci sporządzają już mapy, ale to potrwa, a może wniesiesz istotne poprawki do naszych planów - powiedziała.
Demetrion skinął głową. - Prowadź, a podążę - powiedział.
Amber otworzyła portal do fortecy.
Amber otworzyła portal do fortecy i wkrótce był na miejscu wraz z Demetrionem.
- Dobrze wiec... gdy tylko dostanę w ręce wasze mapy powiem ci parę rzeczy, bo wątpię, by wasi kartografowie o nich wiedzieli... nie żebym nie wierzył w ich umiejętności, ale niektórych rzeczy po prostu... nie widać - mruknął. - Mam parę informacji odnośnie miejsc... o szczególnym stopniu ciekawości, szczególnie z twojej perspektywy -
- Na mapy pewnie będzie trzeba jeszcze poczekać. Mamy tylko mapy świata, które z oczywistych względów nie obejmują tych kontynentów, które obecnie odbijamy - westchnęła.
- W takim układzie niech twoi kartografowie sobie odpuszczą. Daj mi parę czystych kart i przybory do pisania, a sporządzę mapy - powiedział nieumarły.
- Od czasu ostatniego kataklizmu nic się nie zmieniło na świecie pod tym względem? - spytała jeszcze. Jeśli nic, to rzeczywiście mogła odwołać Revenantów informując ich spektropatycznie o zmianach w planach. Należało jeszcze tylko ex-demonowi podrzucić nieco materiałów.
- Myślisz, że istota mojego pokroju siedząc na wysepce nie ma pojęcia jak wygląda świat dalej? - zapytał nieumarły. - Czuję się taki niedoceniony - zaśmiał się cicho. - Nie lękaj się. Nie oferowałbym ci swojej pomocy w tym zakresie, gdybym nie obserwował zmian zachodzących w trakcie kataklizmu.
"Skonsultowałem twoje "znalezisko" z Carmen. Ona mówi, ze lepszego źródła informacji nie znajdziemy, on obserwował tworzenie się nowego świata przekazał Aleks."
- Nie znam jeszcze twoich możliwości. Póki co wygląda na to, że nie raz mnie jeszcze pozytywnie zaskoczysz - rzuciła z nieco zawstydzonym śmiechem. - Zaraz skombinuję ci wszelkie potrzebne materiały - rzuciła i tak też zrobiła, a Revenanci zostali powiadomieni, że mogą wrócić.
Demetrion skinął głową i poczekał na przybory, po czym zabrał się do pracy. Tworzył mapę dość szybko jak na skalę szczegółowości... ale i tak wyglądało na to, ze mu potrwa...
Amber mu nie przeszkadzała. Za to odezwała się do Aleksa - Co tam wymyśliłeś w sprawie tych wybrzeży? - rzuciła.
- Poszedłem na łatwiznę i je zbombardowałem z fortu - odparł Aleks i zrobił bezradny gest rękoma. - Można otworzyć portal na zachodnim wybrzeżu i rozpocząć przejmowanie go. Skaza chyba sobie powoli odpuszcza ten kontynent... albo uznał, że nas tu już nie pokona, albo ma większe problemy gdzieś indziej...
- Możliwe, że jedno i drugie, ale wolę założyć, że coś kombinuje i uderzy, gdy będziemy pewni zwycięstwa - powiedziała.
- Zobaczymy – mruknął Aleks i westchnął. - W istocie może tak być - skrzywił się lekko.
- Miej nadzieję na najlepsze, ale zakładaj i bądź gotów na najgorsze. W ten sposób Skaza nie zdoła nas zaskoczyć. Przeprowadzajmy działania tak, jakby Skaza mógł nagle skontrować nas całą armią. Przydałoby się coś co pozwoliłoby zniszczyć wszystkie wylęgarnie. Byłabym szczęśliwa, gdyby można było to zrobić za jednym zamachem - westchnęła.
- Może się coś wym... heeej, a co z głodną energią? Nie da się jej tak przekombinować, by zżerała wszystko na danym kontynencie? I tak po bytności skazy nie ma tam niczego, co by było zdatne do zachowania...
- Masz na myśli wszystko co jest związane ze Skazą? W sumie ona zeżre wszystko co nie jest w stanie się przed nią osłonić. I jest zaprogramowana na zżeranie wszystkiego co skażone... Nie używałam jej tu bo podejrzewałam, że nie podziała na wylęgarnie, ale szczerze mówiąc nigdy nie testowałam tego na wylęgarniach - mruknęła. - Mogę puścić na próbę - dodała.
- Nie tutaj, bo nam fortecę zeżresz.. sprawdź na innym kontynencie - zaproponował Aleks. - I potem do razu na innych, bo później Skaza nauczy się przed tym bronić.
- Forteca nie jest ze skażenia - powiedziała.
- Nie, ale głodna energia chyba nie limituje się tylko do skażenia, prawda? -
- Nigdy nie zaatakowała niczego innego - mruknęła. - Starałam się by polowała właśnie na wszystko co skażone i nic więcej - bąknęła.
- Będzie jednak bezpieczniej sprawdzić wpierw na innym kontynencie - stwierdził Aleks.
- Tylko muszę wybrać taki, na którym nie urzęduje obecnie żaden wybraniec, któremu z powodu mojej energii mogłaby stać się krzywda - mruknęła. - Tylko wciąż nie wiem gdzie są jakieś inne kontynenty poza tymi, które zdarzyło mi się poznać wcześniej - dodała.
- Wokół Milgasii... mogę dać ci portal w pobliże kolejnego – zaproponował Aleks.
- Chętnie skorzystam - powiedziała.
Aleks otworzył portal. - Mam postępować dalej z inwazją od morza? - zapytał nim Amber przekroczyła portal.
- Nie przestawaj najlepiej. W przerwach Skazie może wpaść głupi pomysł jakiś do łba - mruknęła. - Na razie twoje działania się sprawdzają - skinęła głową.
Aleks skinął głową i ruszył w stronę głównego budynku, zostawiając Amber sam na sam z portalem.
Wilkołaczyca przeszła przez portal przygotowując się na małą wycieczkę by dotrzeć na właściwe miejsce i tam wypuścić swoją zabawkę testowo...
Moc zaiskrzyła i zabrała się za pożeranie wszystkiego. Amber usunęła się na bok i powoli obserwował jak znika skażenie... jednak gdy na jakimś terenie zaczęło brakować skażonych istot energia zaczęła wgryzać się w skałę... ponieważ jednak kamienie były niskoenergetyczne zaczynała tracić rozpęd... Wyglądało na to, że efektem ostatecznym bezie niemal wolny od skazy kontynent... niższy o parędziesiąt metrów.
Amber kaszlnęła niemile zaskoczona. A starała się by to draństwo reagowało tylko na skażenie... "Carmen... potrzeba mi speca od energii... Jak zmusić żarłoczną energię by żarła tylko to co jej każę, a resztę zostawiła w spokoju?"
"Żarłoczna energia to potężny, stosunkowo tani ale i ryzykowny atak... gdyby się tak dało, to byłoby zbyt piękne, by było prawdziwe..." odparła Carmen.
Amber zaklęła. "A jak osłonić własne mury przed tą energią?" spytała.
"Naładować je większą ilością energii niż dałaś żarłocznej jako "rozruch" i powinno być w porządku" powiedziała Carmen.
"Już są naładowane" bąknęła. "Naładowałam ile mogłam" dodała.
"No to pamiętaj, by nie użyć więcej energii na rzecz żarłocznej energii" poleciła Carmen.
"No dobrze, porównam to sobie już na miejscu" mruknęła. "Mam tylko nadzieję, że poziom gruntu się zanadto nie obniży... Drażni mnie to" burknęła.
"Taka jest cena tego "skrótu" powiedziała Carmen.
"Dobra... Więc idę zniszczyć ręcznie po kolei wszystkie wylęgarnie... Nie mam zamiaru niszczyć wszystkiego jak to zrobił Aaron" warknęła.
"Mhm... chyba, ze poprosisz po wszystkim Amandę o szybkie prace uzupełnieniowe" powiedziała Carmen.
"Nie mam stulecia na to... Nie wiem nawet czy ona wreszcie skończyła oczyszczać swój kontynent ze Skazy. Jeśli w takim tempie w jakim oczyszcza swój ląd będzie uzupełniała braki to minie stulecie" westchnęła.
"Wedle uznania, w takim wypadku życzę powodzenia... a i jak testowałaś to na innym kontynencie to skocz tam i usuń większe wylęgarnie, nim znów zawala teren ścierwem Skazy..." zasugerowała Carmen.
"No to wpierw usunę te większe wylęgarnie. Namierzę je tylko... Mam nadzieję, że nie jest ich dużo, bo mam dość" warknęła. Amber była naprawdę sfrustrowana faktem, że nie była w stanie zmusić żarłocznej energii do czepiania się tylko konkretnego rodzaju energii... Na przykład energii Skazy. Była całkowicie przeciwna metodzie spalonej ziemi, którą w panice zastosował Aaron i którą zadeklarował Abel. Dlatego wysadzając konstrukcje Skazy starała się uważnie dozować energię, by eksplozja nie pochłonęła zbyt wielkich połaci terenu. To co energia zrobiła z tym drugim kontynentem, który teraz poleciała uporządkować do końca z wylęgarni Skazy, było dla Amber nie do przyjęcia. Co z tego, że nie było tu istot żywych poza skaziakami. Obniżenie terenu o parę metrów powodowało, że zmienić się mogła cała forma lądu, a nawet mógł ulec zatopieniu. Na co wilkołaczyca nie zamierzała tak łatwo pozwalać. Przy takich okazjach jak ta, jej nienawiść do Skazy jeszcze tylko rosła.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda
Astaria, Świątynia Aramona


Siedząc w centrum sterowania i obserwacji, Amanda jeszcze przez chwilę rozglądała się za wrogiem. Nie było go! Odnieśli zwycięstwo!
Zobaczyła natomiast, że ktoś czeka pod drzwiami, więc ruszyła do wyjścia.
Keth stał tam z rękoma skrzyżowanymi za plecami. - Czas na mnie... jakbyś potrzebowała pomocy to dawaj znać - polecił.
- Yyy - zdziwiła się w pierwszej chwili kobieta. - Tak oczywiście. Dzięki za pomoc. Odnieśliśmy zwycięstwo - powiedziała.
- Wiem, dlatego tu jestem, Bywaj - pożegnał się.
- Do następnego spotkania - pożegnała się Amanda i z uśmiechem na twarzy pomachała nieznacznie dłonią.
Keth skinął jej dłonią i zniknął.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. Wygrali, tak jak powiedział Sotor... a propo.
"Sotor?" - zapytała.
"Taaaak?" zapytał rycerz.
"Gdzie jesteś? Jak sytuacja u ciebie? Jak poszło? Mamy straty?" - Amanda zarzuciła mężczyznę nurtującymi ją pytaniami.
"Nie, na szczęście" odparł Sotor. "Możemy skupić się na reaktywacji świątyni"
"Bez żadnego "hurra"? Co z wami?" - zdziwiła się Amanda. "Mam tu załatwionego antymatera, zerkniesz?" - przeszła do konkretów.
"Bez hurra, bo wszyscy dalej boja się ataku Skazy" odparł Sotor. "Zwycięstwo uznamy dopiero, gdy świątynia się wzniesie. Antymatera zaraz obejrzę..." mruknął już poważniejąc.
"Czekam zatem" - przekazała Amanda, stojąc już koło jego resztek.

Sotor pojawił się na miejscu wkrótce. Przyjrzał się istocie klękając nad pozostałościami jej głowy. - Heh... Był dobrze przygotowany na walkę z tobą... - podsumował, nie wdając się szczegóły czy ewentualne odkrycia. - Trzeba wymyślić coś nowego w trakcie twojego dalszego pobytu tutaj... jesteś zbyt przewidywalna... hmm.. hmmm... - Sotor się podniósł i spojrzał na Amandę. - Myślałaś może o nauce walki wręcz?
- Z przeciwnikami takich rozmiarów? - zdziwiła się lekko Amanda. - Z ludźmi i tym podobnymi sobie radziłam, nie raz stoczyłam walkę na pięści. Taka nauka nie była by mi obca, mogłabym się uczyć - powiedziała z uśmiechem.
- Ale może oprócz tego nauczysz mnie jeszcze kilku nowych rzeczy? - spytała.
- Powiem ci, że pięść czasem potrafi wiele rozwiązać - zaśmiał się.
- Właśnie wyjdziemy od walki wręcz... bo to jest moja ulubiona metoda walki mówiąc szczerze. Wykorzystamy też twoje zdolności strzeleckie... chyba że sama masz jakieś pomysły - powiedział.
- I pięści mają to do siebie, że zawsze je masz przy sobie - powiedziała z uśmiechem Amanda i puściła do Sotora oczko. - Jak połączysz walkę wręcz ze strzelaniem? - spytała.
- Zobaczysz. Idź rozejrzyj się po terenie, parę słów do obrońców też nie zaszkodzi. Jak załatwisz wszystko spotkamy się na Placu Objawień. Tam pokażę ci o co mi chodzi - powiedział Sotor.
- Dobra - powiedziała Amanda i kiwnęła głową, jednocześnie uśmiechając się do mężczyzny.

Ruszyła na przechadzkę, choć oczywiście nie było w tym odpoczynku. Amanda dopełniała swych obowiązków, obowiązków mentora, symbolu walki ze skazą i obrońcy Astarii.
Oczywiście nie omieszkała porozmawiać nieco dłużej z tymi którzy bezpośrednio przydali się w walce. Zaliczali się do tego magowie obsługujący działa, oddział Rycerzy Zakonu który pomógł jej w walce z antymaterem, oraz oczywiście Enkelia która utopiła "rój" skazy. Z tą ostatnią Amanda naprawdę znalazła wspólny język i obie umówiły się na sok, na Królewskim Tarasie Dębu... oczywiście w wolnej chwili.
Niestety, Amanda miała duży obszar do obejścia i wiele osób do przywitania i pozdrowienia, więc w wielu przypadkach zabrakło jej czasu na grzecznościowe rozmowy, aczkolwiek dla każdego była miła i sympatyczna. Koniec końców, musiała iść na umówione spotkanie.

Sotor czekał na miejscu, siedząc na jednej z żelaznych ławeczek wokół placu.
- Cześć - powiedziała Amanda, która przyniosła talerz z ciastem nadziewanym konfiturą. - Chcesz placka? Dostałam parę minut temu - powiedziała.
- Nie pogardę kawałkiem - odparł rycerz i skinął dłonią na miejsce obok siebie.
- Siadaj, zjemy, odczekamy aż się uleży i bierzemy się za trening -
Amanda zajęła miejsce obok, a talerz położyła sobie na kolanach. Ciasto było już nawet pokrojone, więc bez problemów oboje wzięli po kawałku.
Sotor zjadł kawałek. - Niezłe - skomentował. - W każdym razie ten przeciwnik nie był aż tak wielki ,by nie dało się zrobić paru interesujących rzeczy - powiedział. - Popracujemy w nadchodzącym czasie nad twoją mocą, a potem przejdziemy do tego, czego chciałem cię nauczyć hm? - zapytał.
- Dobre - powiedziała Amanda. - Zarówno plan, jak i ciasto - wyjaśniła i zastanowiła się przez chwilę. - Nie będzie szybciej robić jedno i drugie na raz? Ile mamy czasu do uruchomienia miasta? - spytała.
- Nie, musisz mieć większą moc, by zdolność o której mówię miała zastosowanie, poza tym nie możesz się uczyć dwóch rzeczy na raz, chyba że możesz mnie słuchać na dwa tematy jednocześnie - powiedział.
- Aha, to faktycznie. Ale powiedz tak ogólnie, czego będziesz chciał mnie później nauczyć? - poprosiła Amanda, biorąc kolejny kawałek ciasta.
- Energetycznego lasso - odparł Sotor.
Jedząc ciasto, Amanda zastanowiła się przez chwilę wyobrażając to sobie. Przełknęła. - To będzie coś - powiedziała po chwili. - A jak zwiększymy moją moc? - spytała.
- Kompresją - odparł Sotor. - Chyba, że planujesz inwestować w siłę fizyczną wreszcie... - uniósł brew, patrząc na nią pytająco.
- Eeee, fizyczną to nie bardzo - mruknęła Amanda, a Sotor skinął głową, uśmiechając się lekko. najwyraźniej nie oczekiwał niczego innego.
- Może być kompresja... A tak w mowie wspólnej to co to oznacza? - spytała kobieta.
- Ściśniecie mocy. Zmieścimy jej więcej w każdym centymetrze sześciennym twego ciała - wyjaśnił Sotor.
- No dobra - odpowiedziała zadowolona Amanda i spojrzała na trzymane na kolanach ciasto. - To weźmy się, bo jeszcze jeden kawałek i będę mieć za dużo centymetrów sześciennych, nie tam gdzie trzeba - powiedziała.
Odłożyła talerz z ciastem na ławkę, jednocześnie wstając.
- Albo dokładnie tam gdzie trzeba - mruknął Sotor wstając. - Ale jak tam chcesz -
Amanda zmieszała się lekko i nachyliła się do Sotora jak by się bała, że ktoś może ich podsłuchać. - Mnie się rozkłada równomiernie, niestety. A ja nie chce być gruba - wyszeptała.
- Da się na to coś zaradzić... pogadaj z Carmen jak będzie okazja - zasugerował Sotor.
- Naprawdę? - zdziwiła się Amanda, ale po chwili zastanowiła się chwilę. - No tak, tak potężni osobnicy jak wy, na pewno rozwiązali już takie problemy. Dzięki, jak w wolnej chwili się z nią skontaktujesz to będzie fajnie - powiedziała Amanda.
- A właśnie, a pro po kontaktu. Trzeba by się odezwać do archanoidów. Jak nie utworzyły tych oddziałów i im nie zależy to... no trzeba będzie radzić - powiedziała i westchnęła.
- Oddziały są gotowe już od pewnego czasu... a por po pajączków to można by im oddać we władanie jakiś teren w pobliżu linii frontu - przeprowadziłyby oczyszczanie terenu i zagościły tam na stałe po zakończeniu walk ze Skazą.
- Mhmmm - mruknęła Amanda zastanawiając się nad słowami Sotora. - Może część Gór Zachodnich - zastanowiła się na głos, nadal rozmyślając. - A może będą jakieś nowe ziemie, na tym kontynencie obok? - powiedziała i machnęła ręką. - A właśnie nie wiesz skąd on się wziął? Na pewno nie było go tam wcześniej.
- Był, był - Sotor westchnął. - potęga tej iluzji była wręcz niedorzeczna - dodał.
- Ale, że działała od tylu tysiącleci. To jest zadziwiające, nie uważasz? - powiedziała Amanda, przyglądając się mężczyźnie. Może on nie takie rzeczy widywał?
- Ano, nie widziałem jeszcze iluzji o tak dużej skali, by ukryć parędziesiąt kontynentów... - rycerz skinął głową.
- Co? Ile? - zdziwiła się Amanda, po czym pokręciła głową. - A kto je tak ukrywał? Przecież skaza jest od niedawna - powiedziała zaintrygowana.
- Skaza jest tutaj od czasu utworzenia się nowych kontynentów. Pojawił się tu przed odtworzeniem życia organicznego - odparł Sotor.
Amandzie dosłownie opadła szczęka i stała tak przez chwilę z otwartymi ustami.
- A ja myślałam, że tak od siedmiu lat, jak u achanoidów powiedziałeś. I to mnie już wtedy zdziwiło - powiedziała.
- Siedem lat temu zjawisko zwane skazą do nich dotarło... to nie znaczy, że wcześniej nie istniało - zauważył Sotor.
- No tak, tak. Tylko nie myślałam, że jest od aż tak dawna - zdradziła. - No ale skoro jest, to najwyższy czas się jej pozbyć, nie uważasz? - dodała z uśmiechem.
- To ja powinienem powiedzieć to do ciebie - Sotor się zaśmiał.
- Ej no - mruknęła Amanda marszcząc brwi, ale szybko się uśmiechnęła. - No to zacznijmy ten trening. Muszę spalić trzy kawałki ciasta - powiedziała.
Sotor skinął głową i zaczęli trening.

Ćwiczenia te trwały dwa dni i odbywały się na sporym okrągłym placu w zachodniej części Świątyni. Ćwiczenia opierały się o zatężanie mocy, czyli skupianie jej na mniejszej powierzchni. Dzięki temu Amanda mogła przyjąć więcej mocy, gdyż jak się dowiedziała, wcześniej limitowała ją jej objętość, a nie ilość zdatna do przyjęcia.
Amanda nie miała problemów z zauważeniem po sobie pewnej skromnej zmiany. Tym razem nie w wyglądzie, po prostu miała teraz do dyspozycji więcej mocy i miała większą siłę uderzenia mocą.

Wieczorem, po drugim dniu treningu, Amanda zwierzyła się Sotorowi.
- Wiesz. Myślę, że czasem może niepotrzebnie tak czekamy. Najpierw aż będę w stanie obudzić wulkany na dnie morza, potem na miasto, którego wznowienie doznało opóźnień... i znowu czekamy - marudziła, nieco smutnym głosem.
- Zapomnij o wulkanach... z tym miastem przejdziemy się po Astarii na spacerek... - Sotor się wyszczerzył.
- Naprawdę? Tak sielankowo? - spytała dla pewności Amanda, jednocześnie odwzajemniając uśmiech.
- Nie sielankowo. Wśród wystrzałów i eksplozji. Marsz oczyszczenia - Sotor się wyszczerzył.
- W porządku. Ciekawie się zapowiada - powiedziała szczerze uśmiechnięta Amanda. - A powiedz mi, czy jestem jedyną, która może sterować miastem? - spytała.
- Tak. Jesteś wybrańcem Aramona... ta świątynia normalnie nie jest przystosowana do takich rzeczy, do których chcemy ją "zmusić" ale jako że jesteś kim jesteś... - Sotor po prostu się uśmiechnął.
Amanda też rozpromieniła się z radości. Czuła się naprawdę wyjątkowo.
- No dobra, chyba pójdę już spać - stwierdziła Amanda. Dzień był mimo wszystko dość długi. Ale jeszcze coś mi się przypomniało, nie wiesz jak Aine idzie śledztwo? - spytała.
- Opornie, nie ma łatwego zadania - powiedział Sotor.
- Ano - mruknęła Amanda, zastanawiając się nad aspektem tajemniczych zamachowców. - A może są z jednego z tych nowo odkrytych kontynentów? - zasugerowała, ale szybko doszła do wniosku, że Aine pewnie już to sprawdza. - No nieważne. Jakie mamy plany na jutro? Nauczysz mnie czegoś nowego, czy dalej kompresja mocy? - spytała łagodnie.
- Nie, pozostałe kontynenty są zajęte przez Skazę. Te istoty ewidentnie nie są jego dziełem - zaprzeczył Sotor.
- Jutro jeszcze kompresja, a potem nauczę cię jak się walczy wręcz z użyciem mocy - dodał.
- Brzmi ciekawie - odpowiedziała Amanda, wyobrażając sobie jak wali jakiegoś ogra pięścią, która została wzmocniona mocą Aramona... choć oczywiście zdawała sobie sprawę, że jej przeciwnikiem był skaza.
- To ja może już pójdę spać - powiedziała i ziewnęła przeciągle.
- Leć, leć. Twoja siedziba już jest pewnie gotowa od paru godzin - powiedział Sotor. - Ja idę się przejść po murach...
- Miłego spaceru. Rano, daj mi proszę znać, jak idą postępy w odbudowie - powiedziała Amanda.
- Jasne - powiedział Sotor.

Amanda była tak zmęczona po całym dniu, że od razu położyła się do łóżka. Miała zamiar odpocząć chwilkę, aby zaraz potem wstać, przebrać się do spania i umyć. Jednak zasnęła twardo, zanim udało jej się tego dokonać.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Raneta:
Wyspa Świątynna


Podczas podróży i opowieści Kaisstroma Efera powoli sama dostrzegała to o czym smok mówił i można było odczuć, ze zaczyna powoli wierzyć i ufać swojemu "przewodnikowi". Zatrzymali się na wyspie świątynnej, by Kaiss mógł spokojnie rozlokować moc, którą zebrały Wiatry i on podczas przemiany w postać burzy. Efera przechadzała się w kobiecej formie po budynkach, aż przed świątynię przybyły Wiatry z nowymi wieściami. Ich szept niósł do uszku Kaisstroma wieści, że ataki podjazdowe nadgryzają co prawda linię wyrzutni pocisków Skazy, ale ataki na nie są rzadkie z faktu na ryzyko. Skaza tak czy inaczej odpuścił tereny odległe o więcej niż kilometr od wyrzutni. O dokonania swojego rodzeństwa Kaiss musiał już zapytać osobiście...


Okolice Milgasii:

Robota, której podjęła się Amber była ciężka o tyle, że wylęgarnie były odporne i niestety dość liczne... aczkolwiek były puste. Żarłoczna energia pochłonęła wszystko co napotkała na swej drodze, pozostawiając coś na kształt szkieletów wylęgarni. Pustych struktur, w których nie zostało nawet dość mocy na produkcje podstawowego ścierwa Skazy. Cały dzień Amber burzyła, niszczyła i oczyszczała niewielkie połacie terenu pod ruinami wylęgarni, by wreszcie móc stwierdzić, że pozostała na tym niewielkim kontynencie zupełnie sama... a widok był ponury. O tyle o ile póki była tu skaza był wręcz obrzydliwy, o tyle teraz był po prostu smutny. Jałowa ziemia i puste wzgórza kojarzyły się wilkołaczycy ze szkieletem obdartym z mięsa przez padlinożerców, bielejący w słońcu, gapiący się pustymi oczodołami w niebo.
To miejsce wręcz wołało do Amber o to, by przyniosła tu jakiekolwiek życie, by zakłócić tę pustkę...


Światynia Aramona na Astarii:

Amanda obudziła się następnego dnia wypoczęta, ale spała prawie do dziesiątej. Sotor zajmował się edukacją jej uczniów, gdy kobieta wyszła z centralnego budynku, zjadłszy śniadanie. Rycerz odesłał swoich słuchaczy do sal szkoleniowych i podszedł do Amandy.
-Dobra, teaz ci zademonstruję czego chciałbym cie nauczyć - powiedział, po czym pstryknął palcami. Na placu pojawił się spory kamienny blok. Sotor skinął nań dłonią. - To waży około trzech ton, wiec z takimi przeciwnikami zdarza ci się walczyć - powiedział, po czym zamachnął się ręką, a z jego dłoni uderzyła struga energii, która rozciągnęła się jak guma i owiązała blok, tworząc pętlę. Sotor pociągnął obiekt do siebie, kurcząc to energetyczne "lasso" i wymierzył w locie cios naładowany energią, krusząc blok na drobne kawałeczki.
- Oto czego będę chciał cię dziś nauczyć - powiedział, otrzepując dłoń z pyłu.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom - Wyspa Świątynna

Kaisstrom skoncentrował się na przyswajaniu sobie całej energii i zamieniania jej w nieco bardziej permanentny efekt, pozwalający na zwiększenie jego możliwości. Gdy skończył, zwrócił się do Efery.
- Nieco byłaś w stanie zobaczyć na własne oczy po drodze, jakie zdanie wyrobiłaś sobie sama do tej pory? - zapytał kobietę.
- Na myśl nasuwa mi się pytanie czemu to coś jeszcze jest obecne w naszym świecie - mruknęła istota.
- Jest na swój sposób inteligentne, dysponuje potężnymi zasobami a moje i innych wybrańców siły są ograniczone. Moc od Uranosa otrzymałem dość niedawno a Skaza jako zjawisko zdaje się rozprzestrzeniać od bardzo dawna. To co widziałaś zresztą to już tereny częściowo oczyszczone, na Kossos, wszystko widać jeszcze wyraźniej, w momencie kiedy się dowiedziałem o istnieniu wyspy jako takiej była już cala w jego rekach. Na dodatek to coś się uczy, więc trzeba co trochę zmieniać taktykę oraz sposób ataku co dodatkowo wszystko wydłuża. Pomożesz mi w niszczeniu tego cholerstwa? - Miał nadzieję że tak, jeśli sama jej obecność powodowała tworzenie się burz, z których mógł póz niej czerpać energię oraz jej potęgę sama w sobie, mocno by to pomogło.
- Kiedy zaczynamy? - mruknęła kobieta.
- Możemy od zaraz, proponuje oczyścić ścieżkę dostępu do stolicy, będącej najbardziej skażonym tam terenem, po drodze są usytuowane wyrzutnie pocisków, które są zabójcze dla żywiołaków, ale myślę że z twoja pomocą mógłbym wykrzesać na tyle żeby dało radę się przebić. - smok stworzył makietę wyspy i rozstawienia Skazy. - Masz jakieś propozycje? Wiem że gdziekolwiek się pojawisz, potrafisz stworzyć burze, wręcz sztorm, ja mogę używać ich energii do niszczenia struktur na bieżąca. Tu i tu były wylęgarnie, być może zostały odbudowane. - wskazał na zniszczone przez niego i Victora struktury. - Do dyspozycji będę miał dodatkowo około kilku tysięcy żywiołaków, rycerzy z Ranety i rebeliantów z Kossos, co mi przypomina że mieli proszek zabójczy dla istot skazy, można spróbować go puścić z wiatrem i dokonać zniszczeń skazy obszarowo.
"Jarperx, jak ci poszło szukanie, Seremion i Dax, udało wam się stworzyć coś z żywiołakami? Dossmin, zapytaj rebeliantów ile mają tej trucizny, mchu naładowanego mocą życia." - w pewnym momencie rozpoczął wielotorowa konwersacje.
- Mam pomysł... - mruknęła Efera. - Chodźmy z dala od tej wyspy, pokażę ci o o mi chodzi...
- Nie ma sprawy, jeśli pozwolisz, przeniosę nas oboje, wskaz mi tylko kierunek i powiedz kiedy mam się zatrzymać. - odpowiedział. Ruszyli po chwili w kierunku pierwszej wskazanej przez Eferę lokacji.
"Znalazło się trochę, dokładnie 35." - rzuciła Jarperx. "Udało się, ulepszyliśmy atak i jesteśmy w stanie stworzyć pole siłowe. Co do trucizny, mają tego pełno, to ich główna broń w walce ze Skazą." - dostał prawie nakładającą się wiadomość od braci.
"Doskonale się spisaliście, mi udało się pozyskać nowych sojuszników, prawdopodobnie niedługo będziemy w stanie oczyścić przynajmniej ścieżkę do stolicy, przygotujcie tą truciznę, powinienem dać rade rozsypać ją wiatrem odpowiednio naruszając siły Skazy. Jarperx, spróbuję ich przemienić kiedy tylko będę na Ranecie i będę miał chwilkę czasu." - odparł rodzeństwu i kontynuował podróż z Córka Sztormów. Po krótkim czasie zatrzymali się w miejscu, które wskazała kobieta, Kaiss zastanawiał się co dokładnie miała na myśli. Efera zanurkowała.. po czym wypłynęła. - Nie potrafisz oddychać pod wodą, co? - mruknęła.
- Nie do końca, ale mogę stworzyć w okół siebie bąbel powietrza, lub spróbować zanurkować na wdechu. - odparł i spróbował to zrobić schodząc pod wodę w powietrznej otoczce.
- Nie, musimy zejść za głęboko - mruknęła Efera. - czekaj tutaj - poleciła, po czym zanurkowała. Wróciła po chwili ze sporym diademem... smok mógł go nosić wokół nadgarstka jak bransoletę...
- Zmień postać i załóż to na głowę jako człowiek, po czym wróć do smoczej postaci - poleciła Efera.
- Już się robi. - odparł i zamienił postać na ludzką. Założył rzeczony diadem na głowę i ponownie przeistoczył się w smoka. Był... zaintrygowany. Coś zazgrzytało, Kaisstrom poczuł w ustach metaliczny smak i lekko zakręciło się mu w głowie. Jego ciało przyswoiło obiekt... smok za to poczuł, jakby miał nagle większą władzę nad chmurami. Poczuł obecną w nich moc i mógł użyć jej w inny sposób. Efera przywołała w tym czasie burzę.
- Zrobisz mi z tych chmur osłonę... i pokażę ci co ja wtedy zrobię - powiedziała Efera.
- Mhm, dobrze, zobaczmy co z tego wyniknie. - odpowiedział i zajął się tworzeniem osłony z chmur według wskazań kobiety. Efera szybko zatoczyła krąg i zawirowała. Bariera przyjęła formę kuli.
- Utwardź to i naładuj piorunami - mruknęła Efera. Kaiss kontynuował według jej zaleceń, utwardzając chmury a następnie ładując je piorunami do pełna. - A teraz patrz - Efera pomknęła naprzód. Woda rozpryskiwała się majestatycznie wokół, tworząc tunel powietrzny. Efera teraz była jak kula armatnia... to było to, czego potrzebował Kaiss, by dotrzeć od razu do stolicy Kossos.
- Haha, twój plan bije mój na głowę, wybieramy się najpierw po pozostałe obiekty czy ruszamy od razu do szturmu? Zdaje się że na miejscu wszyscy są w miarę gotowi, czekają jedynie na właśnie taki sposób przedarcia się przez linie umocnień. - rzucił smok z nieskrywana radością w glosie.
W międzyczasie dostał nie aż tak niespodziewane pytanie "Pilnie szukam istot określanych u nas mianem Kopaczy. Mam na myśli takie jak ten <tu nastąpiła wizja młodego samca kopacza> Na Milgasii jest to ostatni znany nam przedstawiciel tego gatunku" - na to miał całkiem pozytywną odpowiedź. "Na Ranecie odtworzyłem jedną samice kopacza." - Kaiss przesłał wizje Thery już w pełnej formie. - "Póki co odtwarza siec tuneli pod archipelagiem, ale na pewno ucieszy się z towarzystwa" - kontynuował. "Jesteście bezcenni. Byłabym wdzięczna, gdybyście przekazali im wieści o moim maluchu" - nadeszła odpowiedź na jego rewelacje. "Już wie, mówiła ze chce najpierw odtworzyć swoją sieć tuneli, ale zapytam czy jest już gotowa spotkać się z kimś ze swoich." - odparł Kaisstrom. "Thera, jak tam twoja siec tuneli? Zdaje się ze jeden z twoich ziomków szuka bratniej krwi. - przesłał kopaczowi.
"Nie teraz, jeszcze nie skończyłam, nie chcę ryzykować głodowania na rzecz kontaktów towarzyskich" powiedziała Thera po chwili namysłu. "Jak tylko będę miała zaplecze sama chętnie poszukam pobratymców..."
"Przekażę dalej, gdybyś czegoś potrzebowała w międzyczasie, daj znać." - odparł Therze.
"Tak jak sądziłem, póki co odbudowuje tunele, kiedy tylko się z tym upora sama z chęcią poszuka towarzystwa" - przekazał do opiekunów drugiego kopacza
"Dobra, dzięki wielkie Kaiss. Będę wdzięczna za wieści co u Thery." - na tym stanęła chwilowo sprawa uroczych futrzaków.

- Możemy uderzać od razu - mruknęła Efera przyciągając jego uwagę.
- W takim razie ruszajmy na Kossos. - przeniósł oboje na wyspę, gdzie Efera na własne oczy mogla zobaczyć co oznacza naprawdę paskudnie skażony teren. "Czy wszyscy są gotowi? Mamy sposób na przebicie się do stolicy bezpośrednio." - rzucił do rodzeństwa i telepatów towarzyszących rycerzom. "Victor, będziemy atakować stolice, wspominałeś coś o prezentach, które miały wybuchnąć w odpowiednim czasie." - przekazał do wybrańca Foggosa.
"Już zdetonowane dzień wstecz" powiedział Victor. "Wykorzystałem je jako odwrócenie uwagi od ataku na transporty energii, które wykonały twoje żywiołaki."
"Dzięki, robisz coś konstruktywnego czy masz ochotę nieco dokopać Skazie przy ataku na stolice?" - zapytał.
"Zaraz tam będę.. jeśli mamy okazje na uderzenie na Kosso, to chcę przy tym być" zadeklarował Victor.
"My jesteśmy już na miejscu, zaczynam przygotowania do przebicia się przez linie obrony, tak żeby można było przypuścić pełny szturm." - odparł Victorowi.
- Tak wygląda Skaza w postaci narośli na świecie. Zacznę przygotowywać chmury, niedługo wszyscy powinni być na miejscach. - powiedział do Efery.Victor pojawił się po chwili.
- Dobra... o, witam? - nieco zaskoczyła go obecność Efery i spojrzał pytająco na Kaisstroma.
- A to kto? - mruknęła Efera, patrząc nieufnie na Victora i mrużąc oczy. Chyba nie lubiła demonów...
- Victor, wybraniec Foggosa, pomaga nam w niszczeniu Skazy, poprzedni wybraniec Foggosa został niejako zabity w czasie walki z jednym ze stworzeń, robal długi na jakieś 50 kilometrów. Przy okazji na tamtym kontynencie zginęła większość istot. Później zebraliśmy się większą grupa i wykończyliśmy robala. Można więc powiedzieć że Victor jest uchodźcą na chwile obecną. Niedawno pomógł mi zniszczyć jajo na tej wyspie, samo jajo miało rozmiary 30 na 20 kilometrów, więc gdyby ten ptak się wykluł mielibyśmy jeszcze większe problemy. - powiedział do kobiety. "Nie musisz mu ufać, ale lepiej mieć go przy sobie i w miarę na oku prawda? Zwłaszcza że na chwile obecną pomagając nam, pomaga sobie." - dodał telepatycznie.
- Victorze, to Efera, pomoże nam przedostać się do samego miasta. - Miał nadzieję że nie rzucę się sobie do gardeł ani nie zdecydują zająć wszystkim na własną rękę, może byli niejako z przeciwnych frakcji, ale to było kiedyś i mogli do takich niesnasek wrócić po skończonej walce ze Skazą, póki co mieli o wiele większe zmartwienia.
- Wspaniale - powiedział Victor. - Czas przetestować nowe możliwości... - demon spojrzał w stronę stolicy Kossos i wyszczerzył się.
- Nie planuję ci ufać, Victroze, ale współpracować możemy - mruknęła Efera.
- Cokolwiek chcesz, póki nie wgryziesz mi się w plecy - demon machnął ręką. - Mam wezwać moich sprzymierzeńców? - zapytał.
- To zależy jacy to sprzymierzeńcy, myślę że rozsądniej będzie odbić miasto siłami, które dysponujemy. Wolałbym uniknąć przypadków, gdzie ktoś nie będzie wiedział że przypadkiem zaatakował sprzymierzeńca. - odparł Kaisstrom.
Victor pstryknął. Pojawiły się koło niego dwie istoty w ciemnoczerwonych pancerzach złożonych z przylegających do siebie półbiologicznych płyt.
- To są Bracia. - powiedział, obróciwszy się w stronę Kaisstroma. - Mogę ich spokojnie nazwać moja prawą i lewą ręką... - dodał, a obie istoty skłoniły się lekko Kaisstromowi.
- W takim razie, skoro wiemy kto jest kim i sa juz na miejscu, nie widzę większych przeciwwskazań, o ile nie rani was moc życia. - Skłonił się lekko Braciom. - Co o tym myślisz Efero? - uśmiechnął się do córki sztormów.
- Ciekawe istoty - mruknęła Efera, unosząc brew.
- Rebelianci, znaczy sie rdzenni mieszkańcy Kossos, którzy przeżyli będą w stanie zaatakować jutro. Raczej nie nadążą za naszą szarżą przez linię obronną, ale myślę że mogą podążać za nami, oczyszczając teren i potem przejmując miasto oraz rekultywując wyspę, trzeba będzie to wszystko całkowicie oczyścić tak czy inaczej, ale z tym raczej już sobie poradzą.- mruknął. Kaisstrom przez chwile się namyślał. - Nie ma sensu alarmować Skazy, zabiorę zapas trucizny z mocą życia i ruszajmy. Zaraz wrócę. - powiedział. Wkróce powrócił z podwójnym żaglem, na który zapakowano beczki z trucizną. Co prawda okazało się że zamiast w sypkiej, jest ona w formie płynnej, to jednak i tak pozwalało żywiołakom spokojnie ją rozpylać.
- No i jestem. Tu mamy beczki z trucizna na Skazę, substancja nasączona mocą życia. Gotowi? Możemy zaczynać? - spojrzał po pozostałych.
Żywiołaki były gotowe do walki. Efera poruszyła ramionami, a Bracia uderzyli pięściami o siebie. Victor wyglądał jakby stał na linii startowej i czekał aż ktoś da znak do rozpoczęcia wyścigu. "Gotowi i na pozycjach z żywiołakami." - odparło zgodnie rodzeństwo na to samo pytanie zadane mentalnie. Trzeba było odpłacić Skazie porządnie za przysmażenie skrzydeł jednego z nich.
- W takim razie zaczynajmy. Czas na przebicie się. Efero. - skłonił się kobiecie i zajął chmurami. Efera uformowała dość szybko z chmur barierę wokół siebie.
- Gotowa! - krzyknęła ze środka. Kaiss naładował chmurę błyskawicami i dał znak do podążania ścieżką którą oczyszczą wspólnym atakiem.
- Chyba wiem jak to będzie wyglądać. Dodam swoje trzy grosze - powiedział Victor i przekazał informacje Braciom.

Gdy Efera ruszyła naprzód Bracia zmienili siew smugi energii orbitującej wokół kuli. Victor zamienił się w strugi krwi, podążające za kulą. Wyglądało na to, ze ta czwórka będzie na miejscu tóż po Eferze... Smokom i żwyiołakom pozostała teleportacja gdy usłyszą drugi wybuch... Na szczęście odgłosy były na tyle głośne, że mogli spokojnie wyczekiwać momentu, na dodatek Kaisstrom przekazał im dokładne wizualne namiary na najlepsze miejsce do teleportacji. Teraz zostawało tylko wyeliminować Skazę na tym terenie. Pierwszy huk był bardzo głośny. Kaisstrom widział fontannę szczątek wież obronnych skazy tryskającą na sto metrów wzwyż. Siła uderzenia na prawdę była potężna. Chwilę po tym rozległ się już znacznie bardziej odległy huk. Efera widocznie dotarła na miejsce. Kaisstrom przeniósł się nad stolicą tak, żeby móc spokojnie przekazać namiary miejsca do teleportacji, następnie zajął się sprowadzaniem chmur. Trzeba było zrobić solidną młóckę obrońców, właśnie do czegoś takiego przecież ćwiczył z Wyspą Szklanego Odłamka. Oglądając wszystko z góry, dało się zauważyć że atak był całkowicie niespodziewany a miasto było gotowe do obrony tyle o ile. Co prawda atak Efery i Braci zmiotła ćwierć miasta z powierzchni ziemi, ale przynajmniej udało im się dotrzeć na miejsce i byli w stanie przypuścić atak. Kaistrom zauważył również trzy wielkie istoty, które zdecydowanie były warte jego uwagi. Wyglądały nieco jak ludzie o straszliwie rozrośniętych torsach i czterech rękach. W każdej generowały energię na atak, ale smok nie wiedział jaki. Wrażenie że wyglądały tylko podobnie jak ludzi, zapewne było wywoływane tym że miały około 150 metrów wysokości, co zdecydowanie było odbiegnięciem od normy, jaszczurkowate stwory, których naliczył około dwudziestki, miały zaledwie 50 metrów, więc było oczywistym na czym musi skupić atak, o masie drobnicy Skazy nawet nie było sensu wspominać.

Chmury mogły się spokojnie tworzyć, Kaiss ruszył ku większmu zagrożeniu. Wykonał szarżę w kierunku pierwszego z trzech olbrzymów, swoje łapy naładował wybuchową energią i tuż przed uderzeniem stworzył przebijającą krawędź. Wbijając się w istotę i posłał w jej środek ładunek energii. Wysadził prawy bark istoty, którą wybuch odrzucił wstecz na budynki i struktury Skazy. Druga skoczyła wzwyż, mijając Kaisstroma, trzecia zaatakowała smoka wzmocnionym uderzeniem wszystkimi pięściami, przez co smok odleciał wstecz, orając strukturę miasta. Olbrzym który wyskoczył wzwyż chwycił w locie jednego ze smoków i władował w niego cztery ładunki mocy przy okazji chwytu, ogłuszając go. Victor wziął tego olbrzyma na cel i Uderzył weń przyspieszonym ciosem, odrzucając o od zaatakowanego, po czym zmienił się w strugi krwi i pojawił nad przeciwnikiem, by uderzyć w podobny sposób w dół i przygwoździć cel do ziemi. Efera uderzyła strumieniem piorunów w olbrzyma który zaatakował Kaisstroma, paraliżując go tymczasowo. Kolejne 20 metrów budynków runęło w gruzach, co jednak przy wyczynie Córki Sztormów i Braci było mikrym wyczynem, zdecydowanie jednak poczuł wszystkie władowane w niego sierpowe. Jarperx teleportowała kawałek ogłuszonego Seremiona, zaś Kaisstrom skorzystał z chwilowego ogłuszenia napastnika. Teleportował się po jedną z beczek z trucizną na skazę. Tym razem wykonał na ciągle zamroczonego olbrzyma szarżę prosto w okolice gardła. W dziurę po ataku wpakował beczkę tylnymi łapami i dopiero potem posłał tam ładunek energii. Trucizna przeżarła się przez cielsko istoty i chlupnęła przez dziurę w jego plecach, podczas gdy istota zgięła siew pół i padła naprzód. W smoka tymczasem pomknęło parę kul energii Skazy. Było za mało czasu na unik i Kaisstrom został obalony. Momentalnie skoczyła na niego jedna z salamander, chcąc zionąć w niego energią Skazy. Efera jednak uniemożliwiła jej to, paraliżując ją piorunami. Zdecydowanie musiał ulepszyć swoja taktykę obronną. Póki co jednak chwycił salamandrę łapami, żeby nie mogła się wyrwać a ogon naładował energia, wykonując potężny cios kończący życie stworzenia. Poderwał się szybko i rozejrzał dookoła czy któryś z największych przeciwników jest jeszcze na nogach ale najwyraźniej reszta została zabita przez Victora. Postały jeszcze Salamandry, z którymi walczyli obecnie bracia wraz z żywiołakami. Kaisstrom wzniósł się wyżej i z chmur, które zdążyły się zgromadzić w międzyczasie zaczął przywoływać pioruny. Formował je w jedną wiązkę, która niosła przed sobą przebijającą krawędź i zaczął polować na salamandry. Atak za pośrednictwem tej zdolności przecinał się przez wrogie szeregi w przyjemny dla oka sposób. Pomniejsze istoty spalały się na węgiel momentalnie, a z salamander pozostawały dwa dymiące kawałki mięcha. Gdy już większość salamander została zniszczona ziemia zaczęła pękać... coś przebywającego w podziemiu stolicy zaczęło właśnie się podnosić.
"Zdaje sie ze mamy niespodziewanego gościa, proponuje wszystkim wznieść się w powietrze." - rzucił do wszystkich. Spod ziemi przebiły się macki.. wiele macek zakończonych grotami. Smoki i żywiołaki zdołały się oddalić. Bracia teleportowali się, a Eferę zgarnął Victor.
Rozległ się jazgot i reszta istoty zaczęła powoli wynurzać się spod ziemi, same macki paskudztwa miały dobre 50 metrów, szerokie na dobrych kilka. Kaisstrom wysłał w stronę podstawy macek kule zamrażającej energii, gdyby udało mu się je unieruchomić i ułamać, wykończenie istoty nie powinno być aż takim problemem. Miał nadzieję. Nim Kaistrom dał radę zamrozić chociaż jedna mackę reszta istoty podniosłą się znad ziemi. macki były ulokowane na jej.. plecach? Poza tym istota miała dwa okrągłe otwory gębowe po bokach ciała i cztery masywne nogi. Bydle wydarło się, a jego wrzask był tak silny, ze smoki spadły z nieba, tylko Kaisstrom dał radę pozostać w powietrzu. Pierwszą rzeczą jaką zrobił było usuniecie smoków w bezpieczne miejsce, chwila teleportacji i był gotów do walki. Skoro istota tak chciała sobie pogrywać, przyzwał kolejną błyskawicę i skierował ją prosto w paszcze stwora. Cios przesunął istotę o paręnaście metrów, ale ta po prostu wystrzeliła promieniem z jednej z macek. Kaisstrom ledwo zdołał uniknąć... Pozostałe macki zaczęły migać, widać było że zaraz użyje wszystkich an raz... To nie było już takie piękne. Smok teleportował się pod istotę i zaczął zionąć mrozem.
"Rozproszcie się, możliwe że będzie próbował mackami dokonać jednego większego ataku." - rzucił w międzyczasie. Istota niestety połapała się dość szybko w tym co robił Kaiss i po prostu opadła na smoka, wgniatając go w podłoże. Wrażenia były takie jak kiedyś, gdy się bawił z jednym ze starszych smoków i ten przypadkiem pacnął go mocniej ogonem, tylko że tym razem ogon ważył o wiele więcej i uparł się na wciśnięciu Kaisstroma w ziemię. To zabolało, bardzo. Zmienił postać na niematerialną i usunął się spod istoty. Wzleciał w górę, trzeba było użyć czegoś innego. Czul się zbyt obolały żeby się zbliżać do stwora. Wolał nawet nie myśleć co dokładnie się z nim stało. Wznosił się coraz wyżej zbierając pioruny i łącząc je w jedna całość. Gigantyczny slup energii celujący w istotę, tuż nad nią oddzieliło się kilka mniejszych piorunów, tak żeby zaatakować różne części stwora, wszystkie niosły przed sobą tnącą krawędź. Miał nadzieję że to załatwi istotę, jeśli nie na dobre, to chociaz mocno uszkodzi, razem z mackami. Rozległ się głośny Syk. Spoza obrębu miasta uderzyła czerwona smuga, która urąbała po drodze dwie macki istoty, uwalniając energię zbieraną do ataku dwoma odciętymi kończynami. Istota została ogłuszona na krótką chwilę i zaatakowała jednocześnie wszystkimi mackami w losowych kierunkach, orając ziemię i gruzy miasta, przecinając szeregi zarówno własne jak i wycofujących się żywiołaków Kaisstroma. Wtedy Kaisstrom był gotów do ataku. Nakarmił stwora woltażem, wypełniając jego ciało piorunami przez jedną z paszcz. Pomniejsze towarzyszące wiązki przypaliły macki po prawej stronie ciała. Istota zawyła, rzucając się na boki i znów atakując promieniami na oślep. Kaisstrom uniknął jednej z wiązek i... widząc że tego rodzaju atak skutkuje, zaczął się ponownie wznosić i przygotowywać podobny atak, tym razem miał zamiar zlikwidować macki całkowicie. Wtedy między mackami pojawił się Victor i wykonał kilkanaście przyspieszonych cięć, uszkadzając macki, po czym znów zniknął. Istota zawyła, próbując ścisnąć mackami nieobecny już cel. To był idealny moment. Atak Kaisstroma uciął wszystkie macki za jednym zamachem wykorzystując sytuację.
"Ktoś widzi u tego bydlaka jakieś słabe punkty?" - rzucił kiedy macki już były zneutralizowane. Victor pojawił się na plechach istoty i uderzył ładunkami energii w rany po mackach, sprowadzając istotę do parteru. "Taaa, właśnie demonstruję" odparł demon. Kaisstrom przybrał ponownie smoczą postać i zaszarżował, ładując jednocześnie obie łapy energią. Celował w jedna z dziur po mackach. Uderzenie przyniosło ciekawe skutki, Kaisstrom wpakował się do trzewi istoty. Efera z dystansu wzmocniła jego atak dodatkowym woltażem i Kaisstrom siedział teraz w wypieczonej jaskini wewnątrz ciała przeciwnika. Zdusił w sobie wyraz zniesmaczenia, sprawdził czy istota jeszcze żyje, następnie zaczął zamrażać ją od środka, spowalniając i uniemożliwiając wszelkie procesy życiowe. Po chwili Kaisstrom wygramolił się na zewnątrz, by stwierdzić, ze stoi na zamarzniętej na kość istocie. Victor stał obok na stosie zwłok mniejszych sług i kiwał głową z uznaniem.
- Czuje się jak marmolada smocza. Oczyśćmy to miejsce, wezwę naładowany energia deszcz i niech ludzie zajmą się reszta, trzeba będzie zregenerować żywiołaki a potem ruszać dalej. Dzięki Efero, to bardzo się przydało. Możemy zbadać truchło, albo oddać je do zbadania, żeby wyciągnęli z niego jak najwięcej informacji. Podejrzewam ze możemy jeszcze na coś podobnego trafić. - Kaisstrom rozejrzał się dookoła czy gdzieś jest jeszcze jakiś pomiot skazy do ubicia. Za wiele tego nie było, ale trzeba było zacząć robić porządki.

Wybraniec Uranosa musiał nieco odsapnąć. Nie na co dzień zdarzało mu się być sprasowywanym przez gigantycznego stwora. Skontaktował się z Darkningiem, czy nie chce przestudiować zamrożonego truchła, poza uciętymi mackami stwór był w zasadzie nienaruszony. Niedługo siły Ranety miały być w stanie wyjść na powierzchnię, więc i pomóc w oczyszczaniu Kossos, przydatne mogły tu byc ładunki wybuchowe, które mieli zabrać ze sobą. Mieli się dostać do terenów, na których stała jaskinia z jajem, następnie wysadzić sklepienie a oczyszczaniem wnętrza i tworzeniem nowego gigantycznego jeziora w tamtym miejscu miał już się zająć naładowany deszcz, tym i dziura powstałą po zniszczonym przez Ketha portalu. Wystarczyło je później zarybić i mogły spokojnie tworzyć nowy krajobraz.. Magowie mieli się zając przywracaniem do sprawności zranionych i padłych żywiołaków, z drobna pomocą Kaisstroma, ten miał na głowie inne rzeczy. Musiał znaleźć wraz z Eferą pozostałe trzy wspomniane przez nią obiekty. Sprawdzić jak idą poszukiwania prowadzone przez żywiołaki w miejscach przez niego wskazanych jak i poszukiwania "Wolności". Skontaktował się również z archeologami w sprawie ewentualnych nowych odkryć nie licząc jednak na zbyt wiele. Następna w kolejności była przemiana w smoki i powiększenie tej populacji. Na koniec zostawił sobie zajęcie własną obroną i zwiększeniem pancerza, nie miał zamiaru więcej czuć się w tak fatalny sposób jak po zgniataniu przez stwora. Wiatry w tym czasie prowadziły zwiad na wszystkich wyspach archipelagu, więc Kaiss mógł spokojnie wyznaczyć kolejny cel do ataku i rozplanować wszystko tak, żeby w miarę szybko poszło. Miał nadzieję że inne tereny nie były aż tak skażone jak Kossos. Satia zajęła się sprowadzaniem odpowiednich deszczy i pogody na Wyspę Szklanego Odłamka, w niedługim czasie Raneta mogła mieć nieco lepsze perspektywy w sprawach wyżywienia. Archipelag, przyszłość i nowe kontynenty czekały...
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

W 6 dni oczyściła też pierwszy z dwóch kontynentów z pozostałych 2093 wylęgarni.
"Vermon... Mamy dwa zupełnie puste i martwe kontynenty... Są czyste ze skażenia... Masz może wystarczającą ilość nasion by to wszystko obsiać?" spytała.
"Całe kontynenty? Ho... aż tyle materiałów nie mamy, aczkolwiek możemy stworzyć wam jakieś przyczółki... i Adelajda by mogła znów sprowadzić ten swój deszcz, hmm?" zaproponował.
"Tak, też o tym myślałam, choć na całe dwa kontynenty dużo będzie musiało pójść tego deszczu... Chodzi o to, że tam zieje pustką. Pusty martwy ląd... Domyślasz się chyba co teraz czuję, gdy na to patrzę" mruknęła. Natura nie znosiła pustki, a wilkołaki były z naturą bardzo mocno związane.
Niedźwiedziołak milczał chwilę.
- Osłon teren przed powrotem Skazy. W tym czasie my tutaj nagromadzimy dość dla ciebie... i ewentualnie innych" zapewnił.
"Dobra, wracamy więc do naszej pracy" mruknęła.
- Aleks, musimy zabezpieczyć kontynenty przed powrotem Skazy. Czy oczyszczająca wody moc Adelajdy dotarła już w te rejony? - spytała jeszcze.
"Do tego "obniżonego" kontynentu - tak, Do tego drugiego jeszcze potrwa jakieś dwa dni" odparł Aleks.
"Proszę, nie przypominaj mi o tym obniżeniu kontynentu... Nie mogę już tak używać tego ataku mimo jego olbrzymiej przydatności, skoro niszczy on to co chcę uratować... Na domiar złego nie wiem co zrobić by to zmusić do pożerania tylko skażenia" warknęła. Była naprawdę zła. "Zbierz połowę Revenantów i Azarielitów i zajmijcie się zabezpieczeniem kontynentu. Ja wezmę resztę Revenantów i zabezpieczę tamten" dodała.
"Wedle rozkazu" odparł Aleks. "Nazwij jakoś te kontynenty, to nie będę musiał o tym wspominać"
- Niech ten będzie Anaya. A tamten Ronach - wzruszyła ramionami obojętnie.
"Łatwo ci przyszło" mruknął Aleks.
"Anaya była moją siostrą, a Ronach moim bratem" powiedziała.
"Hmm, wszystko jasne" powiedział Aleks.
"Tak jak te oba kontynenty, oboje zostali zgładzeni przez Skazę. Tylko, że te lądy mają szansę na odrodzenie" mruknęła. W jej przekazach cały czas czuć było złość. Obojętność była tylko pozorna.
"Hm... skupmy się więc na tym, by te kontynenty stały się domem dla różnych istot" mruknął Aleks. "Biorę się za robotę..."
"Ja również. Musimy to zabezpieczyć do czasu, aż znajdą się nasiona" dodała. Nie udało jej się pozbyć uczucia gniewu, które ją opanowało, więc wzięła się do pracy, by spożytkować tę energię... Odezwała się też do Adeli "Na jakim maksymalnym obszarze jesteś w stanie sprowadzić swoje uzdrawiające deszcze?" spytała. Bardzo starała się mówić spokojnie, ale czuło się napięcie.
"Hm... jakieś 100 na 100 kilometrów na jeden raz" odparła Adelajda. "Cos się stało?"
"Mam oczyszczone dwa zupełnie martwe kontynenty... Zupełnie puste" mruknęła. Do pewnego stopnia była to odpowiedź na pytanie Adeli. Choć niepełna.
"I denerwuje cięto?" zapytała Adelajda nie rozumiejąc.
Amber westchnęła. "Nie, to mnie smuci" powiedziała nieco wolniej. Westchnęła raz jeszcze. "Przez ostatni tydzień zniszczyłam ponad 2000 wylęgarni. Jeden z tych dwóch kontynentów... Ronach... Nieco na tym ucierpiał" powiedziała.
"Ucierpiał? W jaki sposób?" zapytała elfka.
"Żarłoczna energia pożarła kilka metrów gruntu nim się wypaliła... Po prostu obniżyła poziom całego lądu" stwierdziła.
"No to nie możesz poprosić Aman... nie, czekaj. Słyszałaś kiedyś o teorii welonu?" zapytała Adelajda.
"Nie... Nie wiem co to" rzuciła zainteresowana.
"Cos, o czym słyszałam podczas dialogu z Darkningiem. Zapytaj go o to. Możliwe, że będzie to kluczem do sprawnej regeneracji terenu" powiedziała elfka.
Ponownie wilkołaczyca westchnęła bo była w punkcie wyjścia znów.
"Byłabyś w stanie sprowadzić deszcze na oba te lądy? Poprosiłam już Vermona o nasiona, ale jeszcze wiele czasu zajmie mu zebranie odpowiedniej ich ilości" przekazała.
"Tak, ale jeśli chcesz przywrócić zniszczony teren to musisz zrobić to przed siewem" zaznaczyła Adelajda.
"Wiem, dlatego teraz gdy Vermon jest zajęty, a zajęty będzie jeszcze długo skontaktowałam się z tobą. Ląd jest już oczyszczony ze skażenia" powiedziała. "Anaya i Ronach są czyste i martwe... Nawet bardziej martwe niż trup" dodała. Na trupie zwykle coś żyje. Coś co na nim żeruje. Tu była tylko pustka.
"No dobra, ale co ja mogę zrobić? Mój deszcz przyspieszy rozwój roślin na terenie kontynentów, ale jeśli tam nie ma nawet co wyrosnąć, to nic to nie da" zauważyła Adelajda.
Amber siadła ciężko w miejscu, w którym do tej pory stała. "Jedyne czego nie ma na tym kontynencie to życia... Jest tu ogłuszająca pustka i cisza" mruknęła. "Działa przygnębiająco i frustrująco" dodała. "Najchętniej sprowadziłabym tu życie teraz, zaraz, co jest niemożliwe" bąknęła. "Dlatego miotam się jak zwierzę w klatce"
"Hrm.. chcesz tu wpaść odpocząć chwile?" zapytała elfka po chwili milczenia.
"Muszę przypilnować by Skaza się tu nie wdarł z powrotem" bąknęła, choć propozycja oddalenia się z tego martwego miejsca była dla niej kusząca.
"No dobra, w razie czego wiesz gdzie mnie znaleźć..." powiedziała Adela.
"W sumie... Jeśli zostawię tu jedną czwartą Revenantów, a resztę wyślę portalem do pomocy Aleksowi to chyba mogę" bąknęła.
"No to chodź"" powiedziała Adelajda.
"Aleks, przesyłam ci połowę Revenantów z Ronach" mruknęła i otworzyła portal. Pozostałym Revenantom wydała polecenie by dopilnowali bezpieczeństwa kontynentu... A właściwie by zaalarmowali ją gdyby coś złego się tu działo. Dopiero wtedy mogła dołączyć do Adeli. I dopiero widok elfki przypomniał jej o temacie rozmowy. Wysłała spektropatyczne zapytanie do Darkninga czy ma czas.
"Owszem. Chciałaś czegoś?" zapytał czarnoksiężnik.
"Co to jest teoria welonu?" spytała. Miała przez to nieobecne spojrzenie.
"To teoria, wedle której zmiana stanu danego obiektu czy miejsca może być usunięta poprzez odsłonienie odpowiedniej warstwy welonu czasu. Mógłbym powiedzmy cofnąć coś do wyglądu sprzed paru chwil, nawet jeśli zostało zupełnie zniszczone. Im większy jest obiekt i im dawniej nastąpiła zmiana tym trudniej ją cofnąć" odparł Darkning.
"Czyli, jeśli żarłoczna energia pożarła ileś metrów poziomu kontynentu to można to przywrócić? Czy da się to przywrócić bez przywracania skażenia?" spytała
"Da się, z tego co się orientuję w działaniu twoich zdolności" odparł Darkning.
"Dla Ronach pewnie i tak jest za późno na naprawę szkód... Ale chętnie nauczę się tego na przyszłość... Czy dotyczy to też istot żywych?" spytała.
"Sprawa z istotami żywymi jest... skomplikowana. Usuwanie welonu w ich wypadku może trwać nawet miesiąc i pochłaniać znacznie większe ilości energii... nieporównywalnie większe" odparł Darkning. "Za późno - nie, ale nie jest to przysługa z rodzaju tych które wyświadczasz sobie nawzajem z Wybrańcami. To na obecna chwilę byłoby znaczne przedsięwzięcie, do którego musiałbym zaangażować się osobiście, nie licząc środków organizacji, jeśli chcesz bym się zajął tym kontynentem to będziesz mi krewna naprawdę sporą przysługę, Amber.. aczkolwiek wybór jest twój, tylko nie zastanawiaj się za długo. Każda godzina zwiększa koszt przedsięwzięcia..."
Amber spochmurniała jeszcze bardziej. "Nie chcę brać na siebie zobowiązań, których być może nie będę mogła dotrzymać. Czy nauczenie mnie czegoś takiego jest związane z równie dużym nakładem środków czasu i pracy?" spytała.
"Nauczenie ciebie czegoś takiego jest niemożliwe" odparł Darkning.
"Miło. Dziękuję, nie mam więcej pytań" mruknęła. Nastrój Amber się tylko pogorszył. Żałowała, że spytała.
"Rozważ to w każdym razie. Jutro akcja będzie dziesięciokrotnie bardziej kosztowna, a pojutrze - niemożliwa do realizacji" zastrzegł Darkning.
"Dlatego się nie odbędzie wcale. Mówię, nie chcę brać na siebie zobowiązań, których być może nie dam rady dotrzymać. Tyle w temacie"
"Jak uważasz" odparł Darkning.
Amber zakończyła tę rozmowę. Rozejrzała się nieco przytomniej po okolicy. W końcu otwierała jakiś portal, gdzieś przeszła i nawet zobaczyła Adelajdę... Ale od razu nawiązała rozmowę z Darkningiem przez co nawet słowa z siebie do tej pory nie wykrztusiła. Za to niosła ze sobą nieco burzowy nastrój...
- Ymm... - Adelajda spojrzała na Amber, unosząc brew.
- Nieważne... - mruknęła machnąwszy dłonią nieco zbyt energicznie.
- Idź do Wielkiej Świątyni Siedmiu Nurtów. Spokojne miejsce, może ci się spodoba - zaproponowała Adelajda.
- Nie znam nazw obiektów - bąknęła. W istocie, nigdy nie interesowała się jak który wybraniec ponazywał swoje konstrukcje. Amber właściwie nie nadawała nazw. Raptem dzisiaj zrobiła to po raz pierwszy.
- O tam – Adelajda wskazała spory budynek wystający znad zabudowy.
- Hmf... - odpowiedziała elokwentnie skinąwszy przy tym głową. Ruszyła w tamtą stronę.
Gdy Amber podeszła bliżej zrozumiała, że większość tego budynku stanowi woda... ściany i sufity były zrobione z płynącej w dziwny sposób wody... kolumny też były wodne. Płyn leniwie poruszał się w górę i "rozlewał" o suficie. Tylko posadzki i poręcze były kamienne...
Wilkołaczyca rozejrzała się po świątyni. Postanowiła się po tym przespacerować.
Woda płynąca pod górę, półprzezroczyste ściany, wymyślne wodne ornamenty, kamienne donice, w których posadzono rośliny o rozłożystych liściach... to miejsce wydawało się nierealne i piękne, a szmer wody był uspakajający. Wielu ludzi przechadzało się tutaj...
Amber spróbowała dotknąć jakiejś wodnej powierzchni. Chciała zobaczyć jaka taka woda może być w dotyku.
Byłą miękka i delikatnie łaskotała Amber w palce... płynęła cały czas.
Zrobiła więc coś na co mógł wpaść prawdopodobnie tylko wilkołak. Zmieniła formę na bestię by dotknąć tej płynącej wody nosem i jęzorem.
Byłą to woda mineralna... smakowała ciekawie, lekko szczypała w podniebienie.
Kłapnęła parę razy zębami na wodną ścianę.
Woda rozpryskiwała siei wpadała z powrotem do strumienia, w którym płynęła... za to bestia straciła równowagę i wleciała "w ścianę", która poniosła ją na górę... a potem w lewo i na boczny chodnik.
Otrzepała się by pozbyć się nadmiaru wilgoci z futra. To co się wydarzyło ją zdziwiło bardzo.
Jakiś elf nieśmiało do niej zagadał.
- Jeśli chcesz pływać takimi strumieniami to kawałek za miastem jest park rozrywki właśnie w tym celu - bąknął.
- Ale ja nie chcę pływać - bąknęła wyciskając jeszcze wodę z ogona.
- No właśnie nurt sam cię niesie - mruknął elf.
- No i mnie poniósł i wyniósł... I wcale tego nie chciałam - mruknęła. Potrząsnęła łapami niczym kot który wdepnął w kałużę.
- Ym... aha - mruknął Elf. - No to przepraszam - dodał i oddalił się.
Raz jeszcze wytrzepała resztkę wody z futra i warknęła na wodną ścianę, która jednak pozostała niewzruszona.
Wilkołaczyca ruszyła dalej już nie pchając mordy w wodę. Nie chciała wpaść po raz drugi. Za to chciała zobaczyć dalszą część świątyni, trzymając się od wilgoci z daleka.
Wilkołaczyca po godzinie zrezygnowała z dalszego zwiedzania. Westchnęła. Tyle z tego miała, że zmokła.
Z rozwichrzonym futrem opuściła świątynię. Nie miała tu nic do roboty. Widoki ładne, doświadczenie niecodzienne, ale Amber generalnie miała dość.
Przed świątynią było sporo elfów. Wszyscy mijali Amber łukiem...
Z głupią miną na wilczej mordzie wyszczerzyła się do nich, otrzepała się i przyjęła ludzką formę. Była rozczochrana, ale nie straszyła już posturą wilkołaka.
Elfy nieco zdziwiła ta niecodzienna demonstracja, niemniej jednak już jej nie omijali... co najwyżej patrzyli się na nią z mieszanką ciekawości, lęku i braku zrozumienia w różnych proporcjach.
Amber nie przywykła do tego, że tak się na nią gapiono. Na Milgasii nikt już tak nie patrzył na wilkołaki od dawna. Z kwaśną miną sobie stamtąd poszła. Nosiło ją, więc otworzyła portal by wrócić do pilnowania kontynentu. Nastrój niestety jej się nie poprawił za bardzo.
Gdy oddaliła się od miejsca przemiany miała już spokój. Pytanie co dalej?
Po przejściu przez portal na Ronach skontrolowała całość czy czasem nie zalęgło się tu coś pod jej nieobecność. A potem zapytanie o stan Anayi wysłała Aleksowi.
Aleks zgłosił, że u niego cisza i spokój. Widać gdzie indziej się coś działo i Skaza miał ważniejsze rzeczy na głowie...
"Demetrion sporządził już mapy?" spytała jeszcze.
"Tak, są gotowe, mamy na nich zaznaczonych sporo ciekawych lokacji i propozycji" odparł Aleks.
"Dobra, to w takim razie teleportuję się tam. Chcę zobaczyć te mapy" mruknęła. Upewniła się jeszcze, czy żadne istoty Skazy nie zakradają się tutaj i mogła się przenieść do fortecy na Anayę.
Dalej panował tu spokój.
Demetrion natychmiast podał Amber mapy, gdy ta tylko się pojawiła.
- Swoją drogą... Mówiłeś, że śledziłeś zmiany na świecie w trakcie swojego pomieszkiwania na wyspie... Udawało ci się zobaczyć coś przez zasłonę iluzji którą sprowadził Skaza na kontynenty? - spytała od razu biorąc się za przeglądanie map.
- Byłem tu podczas jej nakładania, więc nie miała na mnie wpływu. To był rodzaj blokady mentalnej, ale jeśli wiesz, że te kontynenty tam są, to widzisz je cały czas...
Skinęła głową dając znać, że rozumie.
- Dobra, musimy przygotować sobie plany dalszego działania. Odbiliśmy 2 kontynenty. Policzmy ile jeszcze zostało... Kilka z nich pewnie odbijają albo już odbili pozostali wybrańcy - dodała. Zaczęła więc liczyć ile ich jeszcze jest.
- Średnio wypadają dodatkowe dwa na każdego Wybrańca - powiedział Aleks. - Wiec możemy zostawić resztę... reszcie - bąknął i wyszczerzył się.
- Później trzeba ich będzie popytać o nazwy... Oznaczmy które kontynenty są już odbite i oczyszczone. Dobrze by było wiedzieć gdzie teraz Skaza koncentruje swoje działania - rzuciła.
- Abel ostro wziął się za robotę z tego co wiem - mruknął Aleks. - Gość ma łącznie pięć kontynentów... - mruknął.
- Niech zgadnę... Poza swoim załapał się na kontynent nieżyjącego już Aarona, prawdopodobnie na kontynent zabitego brata Aarona i dwa odbił teraz na świeżo? - rzuciła.
- Owszem - odparł Aleks.
- Więc co najmniej dwa kontynenty ma zupełnie puste, a jeden pewnie więcej jak w połowie pusty - mruknęła. - Ożywieńców musi mieć z czego tworzyć o ile się orientuję... - spojrzała pytająco na Demetriona. Nie znała się na tworzeniu tych istot... Może Abel mógł przywołać je z niczego? Ale wtedy mogło nie być za wesoło...
- Potrafi wskrzeszać demony - zauważył Aleks. - Nie zdziwiłbym się, gdyby nauczy się wskrzeszać istoty Skazy.
Amber się skrzywiła.
- Jaka szansa, że może stanowić zagrożenie dla pozostałych wybrańców? - spytała.
- Już stanowi - mruknął Aleks.
- Wydawał się mniej więcej rozsądnym dzieciakiem... Najwyraźniej mniej niż więcej - warknęła. - Nie podoba mi się pomysł ponownego zabijania innego wybrańca, więc wolałabym znaleźć inne wyjście - warknęła i zgrzytnęła zębami.
- Stanowi... teoretycznie. Nikomu nie zagroził... jak na razie - mruknął Aleks.
- I mam nadzieję, że nie przyjdzie mu nigdy takie coś do łba - warknęła. - Demetrionie, orientujesz się może gdzie mogą spoczywać artefakty związane z mocą zła? - spytała.
- Nawet je oznaczyłem na mapie - powiedział nieumarły.
- Czytasz mi w myślach - mruknęła i przejrzała raz jeszcze mapę szukając owych punktów.
Było ich parę. Nie wszystkie tyczyły się mocy zła...
Amber odszukała wzrokiem najbliższy artefakt mocy zła.
Był nieopodal fortecy, ale dość głęboko pod ziemią...
- Aleks, specjalisto od dziwnych urządzeń, umiałbyś zrobić coś co pozwoliłoby nam się tam bezpiecznie dostać bez rozwalania wszystkiego wokół? - spytała wskazując punkt na mapie.
- Możemy teleportować Kopacza - zaproponował Aleks.
- Mam nadzieję, że to co tam się znajduje nie będzie dla niego niebezpieczne - powiedziała i spojrzała na Demetriona. To on wiedział co tam może być na dole... Prawdopodobnie wiedział.
- Tam? Dla kopacza? Niee... swoją drogę nie traktuj go jak jakiegoś kruchego bibelota. Zdzierżyłby prawie tyle co ty - zauważył.
- Prawie to zawsze jakaś różnica, której nie chcę wystawiać na próbę - powiedziała. - Zamierzam zniszczyć Skazę, ale nie zamierzam zniżać się do metod, które narażałyby w jakikolwiek sposób istoty, z którymi współpracuję. Inaczej nie będę ani trochę lepsza od Skazy. A nie na tym polega walka z nim - mruknęła.
- Nic się mu nie stanie - mruknął Demetrion. - Niech przestanie kopać jak dotrze do czarnej skały...
- Co wtedy mamy zrobić, gdy trafimy do czarnej skały? - spytała.
- Ty się przebijesz.. i zgarniesz moc ze środka - odparł Demetrion.
- No dobrze. To pójdę poprosić Kopacza o pomoc - powiedziała otwierając portal.
Kopacz wyjrzał przez portal i przywołał okulary.
- Hmmm? - tracił Amber nosem.
Amber poskrobała go po nochalu.
- Mamy szansę na ponowne skorzystanie z twoich talentów? - spytała Amber.
- Mmmmmmhmm - zamruczał Kopacz.
- Swoją drogą... czemu nie nazywacie go po imieniu? - zapytał Demetrion.
- Bo wyleczyliśmy go ze skażenia zanim nauczyłam się jak ludzie przywiązywać wagę do imion - powiedziała wprost. - I mi nigdy to nie przeszkadzało - dodała. - Jemu najwyraźniej też - nie przerwała skrobania po nosie.
- Zacznie jak spotka innych ze swego rodzaju - powiedział Demetrion. Kopacz tymczasem przewalił się na plecy.. ale nos został w miejscu...
- Do tej pory nie spotkaliśmy innych z jego rodzaju, a szukaliśmy troszkę. Nawet dotarliśmy nieco przez przypadek na inny kontynent - mruknęła.
- A ile wtedy mieliście do wyboru kontynentów? - zapytał Demetrion.
- O ile pamiętam to 10 - powiedziała. Połaskotała Kopacza w nos. - Może warto powtórzyć poszukiwania, mały? - rzuciła do niego.
- Mmmmhmmmm - zamruczał Kopacz.
Amber pierwszy raz tego dnia się zaśmiała. Przerwała łaskotanie i skrobanie. - Chyba nie za bardzo nas słuchałeś, co? - rzuciła rozbawiona.
- Hmm? - Kopacz obrócił się na brzuch i spojrzał ciekawie na Amber.
- Mówiłam, że może niebawem warto powtórzyć poszukiwania twojego rodzaju. Chciałbyś chyba jakieś towarzystwo, nie? - spytała.
- Pewnie - bąknął Kopacz. - Mamy teraz większe szanse? - zapytał.
- Mamy nowe kontynenty. Wiedza o naszym świecie nam się powiększyła. Mamy też nowe sposoby na szukanie - powiedziała.
- Hmm... jestem za - powiedział Kopacz.
- Dowiem się jeszcze gdzie takie istoty jak ty mogą jeszcze żyć. Teraz chcę cię prosić o pomoc w dostaniu się do artefaktu i przy okazji już roześlę wici z zapytaniem. Może od ostatniego razu, któryś wybraniec spotkał takie pluszaki jak ty - powiedziała.
- Mhm - bąknął Kopacz. - To gdzie mam kopać? - zapytał.
Amber spojrzała na mapę. - W tym miejscu mniej więcej - wskazała. - Aż do czarnej skały. Tam trzeba się zatrzymać - powiedziała. I od razu przystąpiła do obiecanego rozsyłania wici. Przesłała wiadomość do wszystkich znanych sobie osobiście istot z zapytaniem czy nie widziały istoty podobnej do Kopacza. Każda z istot, które dostały wiadomość od razu dostała też obraz.
- Dobra... - Kopacz podreptał do muru i powoli nad nim przelazł, po czym ruszył na miejsce, w którym musiał zacząć kopać.
"Pokroju kopacza? czy ja wiem, Thera jest dość młoda, jak sama mówi w okresie dojrzewania, nie jest pokroju, jest samica kopacza, wspomniałem jej już o twoim, ale stwierdziła, że musi najpierw odbudować system tuneli pod archipelagiem, a potem będzie bardzo zainteresowana, mogę ją zapytać czy uważa, że już jej się to udało." - odparł na zapytanie Kaiss.
"Jest parę tych istot, ale wszystkie poza trzema są zmienione przez Skazę" powiedział Darkning. "Jedna znajduje się pod opieką Kaisstroma, druga - na terenie Shalyi, a ostatni jest pod twoją opieką. Mogę znaleźć resztę"
"Ja mam tu takiego rozkosznego futrzaka" poinformowała Shalya.
"Jesteście bezcenni. Byłabym wdzięczna, gdybyście przekazali im wieści o moim maluchu" odezwała się Amber do tych osób, które zameldowały jej że opiekują się Kopaczami. Do Darkninga rzuciła "Jeśli jest dla nich nadzieja, że można je z powrotem przemienić to każdy z tych osobników będzie bardzo ważny" przekazała.
"Wyślę właściwe osoby na poszukiwania" zapewnił Darkning.
Amber podziękowała Darkningowi i poczekała spokojnie na to aż Kopacz dokopie się do czarnych skał.
"Bern chętnie by się spotkał z którymś ze swego rodzaju. Jest lekko przybity" stwierdziła Shalya.
"Już wie, mówiła ze chce najpierw odtworzyć swoja sieć tuneli, ale zapytam czy jest już gotowa spotkać się z kimś ze swoich” odparł Kaisstrom, po czym, zamilkł na chwilę, pewnie by skontaktować się z Kopaczem którego miał pod opieką.
"Tak jak sądziłem, póki co odbudowuje tunele, kiedy tylko się z tym upora sama z chęcią poszuka towarzystwa" przekazał po chwili.
"Dobra, dzięki wielkie Kaiss. Będę wdzięczna za wieści co u Thery" przekazała smokowi po czym skupiła się na rozmowie z Shalyą. "Porozmawiam z moim malcem. W razie czego możemy im w dowolnej chwili przekazać gdzie mogą się bezpiecznie spotkać, tak by Skaza im nie zagroził w żaden sposób" przekazała. "I dzięki za wieści" w przekazie czuć było wdzięczność.
"Tez dzięki. Bernowi przyda się towarzysz do zabawy" zapewniła elfka.
Amber była wstępnie zadowolona z wyników poszukiwań. Nastrój znacząco jej się poprawił gdy mogła zrobić coś i było to w znacznej mierze konstruktywne. A takie właśnie było. Poczekała aż kopacz skończy, nie chciała mu przeszkadzać.
Potrwało mu do końca dnia, ale wreszcie wysłał do Amber mentalne popiskiwanie... nie chciało mu się wdrapywać całą tę drogę w górę.
Amber zeskoczyła w dół by zatrzymać się przy użyciu mocy. Nie po to Aleks kiedyś nauczył ją lewitować by miała z tego od czasu do czasu nie korzystać.
- Znalazłam dwie istoty twojego gatunku, mój mały. Thera i Bern. Są w różnych miejscach świata, ale Bern prawdopodobnie będzie się chciał spotkać dość szybko, a Thera odbudowuje teraz swój dom, więc jeszcze jej trochę potrwa - mówiąc to otwierała portal na górę przepastnego tunelu.
- Świetnie - powiedział Kopacz, gramoląc się przez portal. Amber natomiast miała pod nogami czarną skałę... byłą to cegła. Zdecydowanie fragment muru wykonanego ludzką ręką.
- Czarna cegła? - bąknęła Amber sprawdzając teraz dokładnie ten materiał oraz co może być za nim.
Była to zwykłą cegła odbarwiona przez moc...
Amber spróbowała przebić się przez cegłę do źródła mocy.
Wpadła do sporej sali... stał tu jakiś stary fotel, pozostałości regału z gnijącymi księgami, dwie zniszczone skrzynie i resztki sprzętów użytku codziennego, a na ścianach wisiały obrazy. Były tu też żelazne drzwi. Na obecną chwil otwarte.
Amber uniosła brew. Zaczęła szukać dokładnego źródła energii.
I ruszyła w stronę, która wydawała jej się do owego źródła prowadzić.
Wkroczyła na schody... i poczuła coś dziwnego. Gdy dotknęła ściany obraz na chwilę się jej zamazał. Zobaczyła na ścianie koło schodów wielką plamę krwi... i rozsypane pióra. Wielkie, jasne pióra... wszystko znów się zamazało.
Ściana była czysta, ale Amber jeszcze przez chwilę czuła zapach krwi.
Odruchowo przejechała językiem po wargach. Rozejrzała się uważnie. Zachowywała najdalej posuniętą ostrożność. Dopiero gdy upewniła się, że tu nic już nie ma o ile kiedyś było, ruszyła dalej.
Weszła do sporej sali, w której znajdowało się parę korytarzy podobnych do tego, z którego wyszła, oraz jeden większy.
Amber węszyła uważnie i skoncentrowała się na tym by ustalić za którym z korytarzy znajduje się źródło energii.
Powęszyła uważnie w każdym korytarzu by sprawdzić czy nie ma tam czegoś interesującego by ruszyć w końcu dużym korytarzem.
Po dłuższej chwili namysłu wilkołaczyca zajrzała do jednego z mniejszych korytarzy. Ciekawiło ją co też zobaczy znów przy okazji tych dziwnych wizji. Zachowała jednak ostrożność. Może to była jakaś wiadomość, a może była to pułapka. Amber miała nadzieję na pierwsze, ale przygotowywała się na drugie.
Weszła do sporej sali, która chyba kiedyś byłą biblioteką. W sumie nadal nią była, ale użytkowanie jej byłoby prawie niemożliwe. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Gdzieś słuchać było kapiące krople wody. Wilgoć.
W centrum regałów znajdował się połamany stół, a krzesał były rozrzucone po okolicy. Jedno połamane. Brakowało nogi. Ta leżała nieco dalej. Byłą sczerniała po ostrej stronie. Amber poczuła dziwne wibracje wokół stolika.
Podeszła ostrożnie bliżej stolika. Zachowała czujność. Cały czas węszyła i koncentrowała się na energii wokół.
Były to zawirowania rzeczywistości. Po dotknięciu tego stolika Amber mogła zobaczyć fragmenty przeszłości w postaci wizji.
Rozejrzała się po czym dotknęła stolika.
Tym razem wizja byłą klarowną. Amber zobaczyła te bibliotekę czyimiś oczami. Pomieszczenie było oświetlone licznymi świeczkami, a pośrodku przy stoliku siedziała istota o białych skrzydłach i zmęczonym wyrazie twarzy. Anielica czytała książkę i obejrzała się na istotę, z której oczu Amber widziała świat.
- Elisa - anielica spojrzała na nią zmęczonymi oczyma. Niebyła szczególnie stara na jak na swoja rasę, ale oczy zdradzały ból i zmęczenie życiem. Mimo to wysiliła się na uśmiech.
- Skończyłaś swoją warte? - wstała i położyła dłoń na ramieniu istoty, z której oczu Amber widziała świat.
- Ojj... nie wyglądasz najlepiej, usiądź... - wizja stałą się nieczytelna. Obraz zaczerwienił się, a z gardła istoty dobył się ryk, który przeszedł w jednolity jazgot, towarzyszący Amber podczas reszty wizji. Obraz zamazał się. Na półki z książkami trysnęła krew. Pomiędzy wykwitami krwi Amber dostrzegła trzymaną w dłoni istoty urwaną nogę od krzesła, po której ociekała krew. Wizja urwała się.
Gdy wizja się skończyła Amber zawarczała. Z jakiegoś powodu istota, z której oczu patrzyła Amber dokonała mordu... Wilkołaczyca postanowiła dowiedzieć się dlaczego, a to być może mogły zdradzić pozostałe wizje. Rzuciła jeszcze okiem raz jeszcze na pomieszczenie sprawdzając czy po wizji nic się nie zmieniło. Jeśli nie to ruszyła do kolejnego z korytarzy.
Po szybkim oglądzie Amber stwierdziła, że ułamana noga krzesła znikła.
Wilkołaczyca jeszcze wzmogła czujność. Nogi od krzeseł nie mają w zwyczaju samodzielnie opuszczać swoich miejsc. Przywołała pancerz, gotowa w razie ataku się bronić. Węsząc, nasłuchując i koncentrując się na wykrywaniu energii ruszyła dalej.
Powróciła do głównej sali. Dopiero teraz dostrzegła coś w rodzaju dzwonka na drewnianym stelażu stojącego koło jednego z przejść. Wcześniej nie dostrzegła go, gdyż stał w załomie koło korytarza, którym tu weszła. Poczuła od niego wibracje rzeczywistości.
Zachowując dalej ostrożność i czujność podeszła do rzeczonego dzwonka.
Wizja tym razem byłą mało czytelna. Do dzwonka podszedł anioł i zadzwonił nim. Z jednego z korytarzy przybiegł inny i przywitał się z tym pierwszym. Wizja zamazała się na chwilę.
Obaj aniołowie stali koło dzwonka.
- Każdego dnia mam wrażenie, że oczyszczenie przywraca mi coraz mniej sil - powiedział pierwszy.
- Dobrze wiesz, że to Isrid chce byś tak myślał. To złudzenie. Musisz się porządnie wyspać i tyle - powiedział ten drugi.
- Ale… ja nie spałem porządnie już od paru dni... nie mogę. Po prostu nie mogę... - pierwszy zaczął się trząść.
- Sebastian. Nie rozklejaj się. Zostaliśmy wybrani. Nie możemy zawieść... - powiedział drugi łapiąc pierwszego za ramiona i potrząsając nim delikatnie.
- T... tak... spokojnej warty - powiedział ten pierwszy uspakajając się powoli, po czym odszedł do jednego z mniejszych przejść. Drugi westchnął i rozejrzał się. Dostrzegł wtedy istotę, z której oczu Amber widziała wizję.
- Elisa? Wszystko w porządku? - zapytał. Istota wycofała się momentalnie za ścianę i uciekła, słysząc za sobą krzyk anioła.
Wizja zakończyła się.
Amber rozejrzała się czujnie zaraz po wizji. Była drapieżnikiem, który urodził się i całe prawie życie mieszkał w lesie. Zamierzała skorzystać teraz ze swoich instynktów przetrwania. Coś jednak zabrało nieszczęsną nogę od krzesła, więc Amber zamierzała się mieć na baczności. Sprawdziła które korytarze ma jeszcze do odwiedzenia.
Było jeszcze pięć korytarzy, które jeszcze przez Amber nie zostały zwiedzone.
Amber ruszyła kolejnym małym korytarzem. Wciąż czujna, wciąż uważnie śledząca okolicę wszelkimi zmysłami.
W jej pobliżu panowała jedynie jednostajna aura energii zła.
Amber dotarła do większej sali, która pełniła kiedyś rolę świątyni, sądząc po wystroju i układzie ławek i innych dziwnych obiektów, w tym sporej wanny, która obecnie miała dziurę w boku. Po jej prawej i lewej stały jakieś symbole, a dalej z prawej leżał połamany podest na książkę. Został zniszczony gdy upadło nań coś większego od niego. Amber czułą wibracje rzeczywistości wokół wanny i podestu na książkę.
Zamierzała po kolei podejść do obu obiektów, wpierw do bliższego, potem do dalszego. Nim to jednak zrobiła zapamiętała co znajdowało się w pomieszczeniu i gdzie.
Gdy dotknęła wanny zobaczyła kolejną wizję. Ta byłą bardzo czysta. I teraz dopiero Amber poczuła, że w poprzednich wizjach kolory były stępione... były niemal zupełnie wyblakłe. Tu były intensywne.
Koło wanny stał anioł w specjalnej szacie.
- To jest miejsce, gdzie będzie przeprowadzany rytuał oczyszczenia - poklepał brzeg wanny. - Tu będziecie mogli zregenerować umysł i ciało po każdej warcie, co da wam siłę, byście mogli pełnić wartę dnia następnego. Jest ot bardzo ważny rytuał, bez niego nie ma szans na powodzenie waszego zadania - powiedział, po czym wizja rozmyła się i zakończyła.
Drugi z przedmiotów miał znów wyblakłą wizję, ale nie tak bardzo jak pierwsza i druga.
Nad stojakiem na księgi stał jeden z aniołów. Spojrzał na istotę, której oczami Amber widział wizję i uśmiechnął się lekko.
- Elisa, przyjrzyj się uważnie - powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Pokażę ci dziś, jak prowadzić rytuał oczyszczenia.
- Po co? - zapytał przyjemny, melodyjny głos pochodzący z wewnątrz. Amber domyśliła się, że jest to głos Elisy, z której punktu widzenia postrzegała wizje.
- Możliwe, że będziemy musieli przeprowadzać te rytuały częściej, a ja muszę kiedyś spać - zaśmiał się anioł. - Przystąpmy do dzieła - powiedział.
- Gaston... - brwi anioła uniosły się i otworzył usta ze zdumienia. - Co ci się stało? - zapytał. Elisa natychmiast obejrzała się stronę, w którą patrzył się anioł.
Stał tam inny anioł. Jego twarz byłą szara, a oczy przypominały szklane kulki.
- Nie... dam rady - szepnął, idąc naprzód, po czym wydał z siebie ryk. Ten sam ryk, jaki Amber słyszała wcześniej w wizji w bibliotece. Tym razem jednak poczuła go. Była to desperacja, ból, rozpacz i brak nadziei wyrażone jednym dźwiękiem. Elisa przewróciła się, nie mogąc tego znieść. Widziała tylko jak zszarzały anioł rzuca się na pierwszego anioła, po czym wszystko się ściemniło.
Gdy otworzyła oczy wizja straciła wyrazistość. Anioł-kapłan opierał się o stojak na księgi, a w dłoni trzymał zakrwawiony świecznik, a drugą ręka trzymał się za brzuch. Jego szata była pokryta ciemnoczerwonymi plamami.
- Nie patrz - polecił ostro, dociskając Elisę delikatnie acz stanowczo czystą stroną świecznika do ziemi.
W powietrzu czuć było krew. Wizja zakończyła się.
Zapach krwi jak zwykle spowodował, że wilkołaczyca oblizała wargi. Nie była nigdy w stanie powstrzymać tego odruchu. Przez ponad 20 lat jej życia zawsze ten zapach oznaczał obfity posiłek... Znów rozejrzała się uważnie wokół. Sprawdzała czy pomieszczenie było takie jakie zapamiętała sprzed wizji czy też coś się zmieniło. Zastanawiało ją też czego tak pilnowały te anioły... Bo wyglądało na to, że pomordowały się nawzajem z jakiegoś powodu...
Pomieszczenie było takie samo... za wyjątkiem jednego świecznika, którego brakowało.
I wyglądało na to, że w tajemniczych okolicznościach znikały właśnie te narzędzia mordu... Amber ruszyła dalej. Ostrożnie i czujnie. Ruszyła w kolejny korytarz.
Kolejny korytarz wiódł do niewielkiej sali, w której każdemu krokowi towarzyszyło chrupanie szkła. Podłogę zaściełały popękane fiolki i zlewki. Na ścianach ustawiono regały, na których zalegało parę słojów i starych ksiąg. Pośrodku zaś był okrągły stół... lub raczej studnia z blatem wokół. Wokół drewnianego blatu czuć było wibracje rzeczywistości.
Amber tak samo ostrożnie jak poprzednio podeszła do blatu. Rozejrzała się wcześniej starannie sprawdzając otoczenie i je zapamiętując. Dopiero gdy się upewniła, że chwilowo jest bezpiecznie pozwoliła sobie zobaczyć kolejną wizję. Jej nos i pozostałe zmysły cały czas miały zajęcie.
Wizja była tym razem w pełni zabarwiona. W powietrzu czuć było zapach ozonu.
- Tutaj tworzę potrzebne nam jedzenie po prostu z wody i własnej energii - powiedział uśmiechnięty anioł.
- Proces jest skomplikowany, ale co dnia dostarczam nam wszystkiego, czego potrzebujemy pod względem zaopatrzenia kulinarnego dla Huberta. Codziennie dostarczam mu to, z czego robi potrawy...
Wizja zamazała się, po czym odeszła z niej większość kolorów.
- Eliso... nie możesz lekceważyć tego, czego pilnujemy, a właśnie to robisz. Pozwalając myślom by tak wędrowały - dalej był tu ten sam anioł, ale sprawiał wrażenie jakby coś wyssało z niego całe życie. Miał zmarszczki, a jego spojrzenie było nieobecne.
- Ale... ale ja już nie pamiętam jak wygląda słońce - głos Elisy był suchy jak papier.
- Nie! - przerwał jej anioł. - Nie możesz o tym myśleć. To iluzja Isrid... gdy nasze zadanie dobiegnie końca znów zobaczysz słońce...
Wizja zakończyła się.
Zaskakująca rzecz, tym razem nikt nie został zamordowany... Amber ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu. Jeśli nie znalazła żadnych istotnych różnic co do stany sprzed wizji ruszyła dalej, wciąż czujna.
Kolejny korytarz wiódł nieco niżej do sali z niewielkim posażkiem. Amber poznała osobę uwiecznioną w marmurze. Była to Luviona... Wokół było sporo miejsca i walały się tu drzazgi. Amber dostrzegła jeszcze jedną dziwną rzecz. Na poziomie kolan posągu wiodła sczerniała smuga... i wokół niej czuć było wibracje rzeczywistości.
Wilkołaczyca podejrzewała, że i tu ktoś stracił życie. Rozejrzała się uważnie nie tracąc wciąż czujności. Dopiero upewniwszy się, że jest bezpiecznie podeszła do posągu.
Pomieszczenie było puste. Jak wszędzie czuć to było stęchliznę, choć zapach ów nie był aż tak intensywny. Znacznie mocniej za to pachniało wilgotne drewno...
Węsząc i kontrolując co działo się z energią wokół niej podeszła bliżej posągu by zajrzeć co jest za nim. Zachowywała ostrożność. Dopiero gdy upewni się, że nic jej tu chwilowo nie grozi będzie gotowa obejrzeć sobie kolejną wizję.
Za posągiem nie znalazła niczego godnego uwagi. Ot więcej drzazg...
Gdy dotknęła posągu znów doznała wizji. W tej jeszcze było trochę kolorów... Elisa właśnie zakończyła rytuał oczyszczenia, gdy usłyszała ryk... Zatrzymała się na chwilę, po czym ruszyła na dół po schodach i pobiegła w stronę zejścia do sali z posągiem, tam zwolniła i zaczęła ostrożnie iść naprzód. Poczuła zapach krwi. Z dołu dało się słyszeć już tylko szlochanie. Anielica zatrzymała się, po czym ruszyła skradając się naprzód i wyjrzała ostrożnie zza rogu.
Jeden anioł został dosłownie rozmazany po ścianie... a drugi klęczał i obejmował posąg Luviony, zanosząc się histerycznym płaczem. Wizja straciła przejrzystość i urwała się na chwilę.
Ten sam anioł leżał na sporym stole w odległej sali, and nim stał kapłan i dwójka innych poważnie wyglądających aniołów. Elisa obserwowała zza jakiegoś muru.
- Został skażony przez Isrid... czemu rytuał go nie wyleczył? - zapytał jeden.
- Nie wiem - powiedział kapłan. - Jesper, słyszysz mnie? - zapytał. Anioł leżący na stole skinął głową.
- W świetle tego co się stało nie możemy ryzykować zatrzymywaniem cię wśród nas - powiedział kapłan.
- Rozumiem - szepnął Jesper, nie ruszając się.
- Nie chcemy tego robić... - zaczął drugi anioł.
- Wiem, co muszę zrobić - powiedział Jesper, powoli podnosząc się ze stołu. Poszedł w stronę ściany, na której był haczykowaty uchwyt na pochodnię, po czym wygiął się i z całej siły uderzył weń głową. Rozległo się chrupniecie, a obraz przed oczami Elisy zamazał się. Anielica obróciła się i zwymiotowała, po czym zaczęła oddychać ciężko.
- Elisa... teraz wiesz, czemu miałaś z nami nie iść - powiedział kapłan, stojąc nad nią, po czym pomógł jej wstać.
- Niektórzy z nas nie przetrwają próby czasu... na barkach reszty spoczywa odpowiedzialność, by ciągnąć to dalej. Podnieś się, Strażniczko Tajemnicy... podnieś się, bo nie zostało nas już wielu...
- Stoję - szepnęła Elisa.
- Podnieś się tutaj... - kapłan tknął ją delikatne nieco pod lewym obojczykiem. - Bo to jest najważniejsze...
Wizja skończyła się.
Gdy wizja się skończyła Amber ponownie rozejrzała się wokół sprawdzając czy nic się w tym czasie nie zmieniło... Albo może co tym razem zniknęło... Dopiero potem mogła ruszyć dalej.
Amber dostrzegła, że posąg ma czarne zacieki... zaczynające się od oczu.
Uniosła brew. Stuknęła posąg palcem, wybijając w kamieniu dziurę, z której trysnęła czarna breja.... Jak do tej pory była w stanie znikające narzędzia zbrodni zaakceptować, tak posągi płaczące krwawymi łzami były dla niej całkowitą nowością, a ta breja w środku zupełnie zbiła ją z tropu. Ktoś tu był niezłym żartownisiem....
- Jak miło... - skomentowała węsząc. Sprawdziła też jaka energia towarzyszy temu zjawisku.
Nie była w stanie tego stwierdzić. Za to posąg rozleciał się zupełnie, a Amber stała po kostki w śmierdzącej, lepkiej, gęstej czarnej mazi.
Kichnęła i oddaliła się stamtąd. Chwilowo przed zgarnięciem energii nie chciała sprawdzać jak breja zareaguje na próbę spalenia mocą zła. Udała się dalej, zachowując wciąż ostrożność. Ale zapamiętała sobie swój plan by później spróbować to zneutralizować. Śmierdziało niemiłosiernie. Amber zastanawiała się też, czy kolejne dwie wizje które przewidywała również będą z perspektywy anielicy Elisy...
Kolejne pomieszczeni było dość duże. Były tu niegdyś stoły, regały, jakieś sprzęty... jednak wszystko obróciło się w ruinę. Przetrwały dwie żelazne ławki i jakieś stare stelaże. Na środku sali stały resztki martwych drzewek owocowych, a grunt wokół nich śmierdział kompostem.
Amber czułą wibracje od strony ławek...
Skierowała się więc w ich stronę. Po drodze raz jeszcze kichnęła oczyszczając nos z pozostałości smrodu z poprzedniego pomieszczenia. Zachowując czujność i jak zwykle zapamiętując wygląd pomieszczenia dotknęła ławki.
Amber dostrzegła wpierw obraz w pełni kolorów. Elisa siedziała na kolanach jakiegoś anioła i wtulała się w jego pierś. Z tej perspektywy widać było przez rozpięta do połowy koszulę niewielki drewniany amulecik... taki sam, jaki Elisa miała na szyi.
Anielica spojrzała w górę, a anioł, który trzymał ja na kolanach, obejmując uśmiechnął się do niej.
Wizja zamazała się. Kolory odeszły niemal zupełnie. Amber widziała tylko zakrwawioną dłoń obracającą ten sam drewniany amulecik... na ubranie anielicy kapały łzy, a obraz rozmazywał się coraz... wreszcie Elisa sięgnęła do swojej koszuli i zerwała swój amulet i cisnęła wraz z amuletem anioła gdzieś w kąt. Wizja urwała się.
Amber ponownie się rozejrzała wokół. Została ostatnia wizja. Wobec czego zdwajając czujność Amber ruszyła dalej. Jeśli coś tu się przed nią kryło, mogło potencjalnie chcieć uderzyć teraz. Jeśli nie kryło się nic, to czujność i tak w niczym nie zaszkodzi.
Ta sala niegdyś była dormitorium. Stało tu pełno łózek. Jedno tylko było zdatne do użytku i Amber wyczuwała od niego wibracje rzeczywistości.
Reszta łóżek była połamana, a ich szczątki ktoś przygarnął pod ścianę koło zawalonych regałów. W togach stały doniczki z ziemią i uschniętymi roślinami.
Amber zaczęła się zastanawiać czy łóżko zachowało się ze względu na jakąś aurę którym przesiąkło czy raczej z tego powodu, że ktoś wciąż z niego korzystał... Zmieniła formę na bestię by teraz wilczym nosem węszyć po okolicy. Wilcze uszy także lepiej wykrywały dźwięki. A instynkt się jeszcze tylko wyostrzył. Dopiero pewna, że nic jej nie grozi dotknęła łóżka.
W wizji zobaczyła wpierw kapłana.
- To będzie twoje łózko, Eliso. Gdy piasek w klepsydrze się przesypie oznacza to, ze nadeszła noc i czas iść spać. Oczywiście każde z nas ma inny cykl dnia i nocy, twój będzie wyznaczała ta klepsydra. Da radę się dostosować, zobaczysz - kapłan się uśmiechnął. Z pełni kolorów wszystko przeszło do skali szarości. Amber widziała jak te same dłonie obracają klepsydrę raz po raz, a potem zakrywają oczy... i słyszała szlochanie Elisy. Każdej "nocy" niezmiennie od lat...
Bestia się rozejrzała wokół. Czegokolwiek pilnowali zdecydowanie nie byli dobrymi kandydatami na strażników. Istoty światła w takim miejscu rzeczywiście mogły popaść w obłęd czy mogło im przydarzyć się nawet coś gorszego, podczas gdy Amber uwielbiała ciemność... Z każdym dniem, z każdym oddechem coraz bardziej. Jako drapieżnik i istota korzystająca z mocy zła. Nasłuchiwała chwilę.
Przez dłuższą chwilę panowała martwa cisza, jak do tej pory, jednak gdy bestia ruszyła naprzód pod jej nogami chrupnęło drewno. Gdy podniosła stopę stwierdziła, że rozdeptała nogę od krzesła... a na ziemi były plamy krwi. Co ciekawe ta krew ledwie pachniała krwią. Byłą rzadka jak woda... i czarna.
Wilkołaczyca zmrużyła oczy. Postarała się podążyć za zapachem owej dziwacznej krwi. Ktoś zdecydowanie się tu kręcił, gdy ona siedziała przy wizjach...
Jej tok myślenia przerwał ryk. Amber słyszała go tylko przez otępiałe zmysły Elisy... teraz, gdy usłyszała to na własne uszy poczuła prawdziwą tego moc.
Amber uruchomiła odruchowo aurę by chronić się przed działaniem tego wrzasku. Cokolwiek to było, było niebezpieczne... I Amber nie planowała tak łatwo się podejść jak dawały się te anioły.
Amber czuła obecność tego czegoś gdzieś za większym korytarzem. Zbliżało się szybko.
Wilkołaczyca ruszyła tam więc. Jej aura miała jej robić za obronę i atak w razie potrzeby. Zawsze też miała szpony i pancerz i zdecydowaną wolę walki, która najwyraźniej po latach spędzonych w tym miejscu opuściła anioły.
Gdy zbiegła po schodach zobaczyła... drobną, wychudzoną anielicę, która ledwo trzymała się na nogach... ale jakimś cudem dźwigała świecznik z sali obrzędów. Jej ubranie było splamione na czarno i dziurawe w paru miejscach. Jej ciało nosiło ślady licznych powierzchownych ran. Istota ruszyła na Amber, podnosząc świecznik do ciosu.
Wilkołaczyca spodziewała się, że cokolwiek napędza teraz tę drobną istotę może sprawić, że będzie silniejsza niż wskazuje na to jej powierzchowność. Podjęła próbę przechwycenia świecznika i unieszkodliwienia oponentki, chwilowo bez zabijania. Jeszcze nie znała jej faktycznego stanu.
Poszło gładko. Świecznik wylądował pod ścianą, A Amber przełożyła sobie istotę rzez ramię. Była bardzo słaba i Amber poczuła, że gdyby zaatakowała odrobine mocniej zapewne złamałaby ją wpół. Istota straciła przytomność. Wedle przewidywań Amber obudzi się najszybciej za pół godziny.
Wilkołaczyca postanowiła ją zabrać ze sobą. Zawsze mogło się tu coś jeszcze kręcić co mogło jej zrobić krzywdę, a wilkołaczyca nie planowała śmierci dla tej anielicy. Wręcz przeciwnie, Diana być może będzie nią zainteresowana... Ale wpierw to po co Amber tu przybyła, a co prawdopodobnie strzegły anioły i co było zapewne przyczyną ich wymierania jeden po drugim.
Gdy Amber zeszła w dół szerokim korytarzem stwierdziła, że jest.. w pustej przestrzeni. Chodnik się kończy i jest tylko przepaść. Cokolwiek tu kiedyś było dawno zniknęło... ale gdzieś w głębi iskrzyła się moc zła. Była do niej przyczepiona też jakaś złośliwa świadomość.
Amber otoczyła anielicę barierą ze swojej mocy i ruszyła w dół dowiedzieć się co to za złośliwy byt. Podejrzewała, że to właśnie to coś nosi miano Isrid.
Gdy podeszła do krawędzi zobaczyła w ciemności unoszący się pysk.. wyglądający dość absurdalnie.
- Kogo my tu mamy - odezwała się. Zastanawiała się czy doczeka się reakcji.
- Macie tu pretekst. Pretekst! - krzyknęła istota. - Cholera mnie niby zamknęli. Zrobili z tego jakąś tragedię... HA! Wiesz co tu na prawdę było? - byt zarechotał.
- Rzeź - mruknęła Amber.
- Pfff... nie rozumiesz o czym mówię. Powiedz mi. Wierzysz ze z mojego powodu stworzono ten kompleks i ustawiono tak zwane straże? I Wierzysz, że to ja zdołałam ich doprowadzić do obłędu? Czy wierzysz, że to ja miałam być faktycznym więźniem tego miejsca? - Byli w zamkniętym, ciasnym pomieszczeniu, odcięci od świata za to skazani na życie tu z daleka od tego co stanowiło o ich istocie. Nie, nie wierzę, że jesteś za to w pełni odpowiedzialny. Ale za coś cię tu zamknięto - mruknęła. - I chętnie posłucham dlaczego - dodała.
- Odpowiedzialna. Jestem demonem ciemności... tylko ze zostałam pokonana i upokorzona tak idiotyczną formą. Niegdyś byłam nieskrępowana czymkolwiek, przybierałam kształt koszmarów moich wrogów... ale pewnego dnia słudzy Luviony upolowali mnie i zamknęli w tej formie... nie byłam w stanie uczynić im krzywdy, ale to było mało. Zamknęli mnie w jakimś słoju... i znaleźli dla mnie zastosowanie parę setek lat później. Teoretycznie zbudowali to miejsce, bo rzekomo zaczęłam wyzwalać swoją moc... Tak więc wszyscy wierzyli, że Isrid odzyskuje moc. Że koszmar zstąpi między lud światła... No i wyszkolono specjalnie dobrane anioły, które miały strzec mojego miejsca zamknięcia... Gdyby strzegli tylko mnie zapewne dalej by żyli swymi zabawnymi, szczęśliwymi żywotami, ale strzegli też czegoś innego, co przeżarło ich i wyniszczyło, a potem zwiało, zostawiając tę ruinę... I mnie, niezdolną do jej opuszczenia... I ostatnią strażniczkę, która jako jedyna dała radę kontynuować obrzędy... Skażenie mrokiem uniemożliwiło jej dostrzeżenie momentu w którym prawdziwy więzień zbiegł... Więc jej obrzędy dalej trzymają mnie tu na miejscu... Ale to już nieistotne. Mój cel został wypełniony. Wybraniec Azariel pojawił się. Mogę przekazać ci domenę Koszmarów i powrócić do niebytu...
- Wybacz. Ale cóż to był za prawdziwy więzień? I kiedy zbiegł? - spytała.
- Och parę tysięcy lat temu. Nie wiem czym był, ale został schwytany przez Świetlistą Trójcę. Wysoki priorytet - westchnął byt. - Dobra, bierz moją moc, mam dość tego miejsca - mruknął.
- Postaraj się nie dać nikomu przez jakiś czas powodów do tego by cię ponownie schwytano - mruknęła za to Amber i mogła przejąć moc od istoty.
- Oj, wracam do niebytu. To całe "życie" jest wysoce przereklamowane - mruknął byt, przekazując moc Amber i ulatniając się.
Amber rozejrzała się jeszcze po tym miejscu. Wpadła na pomysł by zobaczyć czy uda się odnaleźć drewniane medalioniki, które niegdyś trzymana obecnie przez nią w rękach Elisa rzuciła w kąt. Może uda się doprowadzić anielicę do porządku i może te drobiazgi będą wtedy coś dla niej znaczyły... Ludzie w końcu przywiązywali sporą wagę do różnych przedmiotów.
Znalazła je bez trudu, ale były całe uwalane w tej czarnej mazi.... która momentalnie wchłonęła się w skórę Amber. Ta maź była tworzywem, z którego zrobione były koszary.
Zabrała je i jeszcze zajrzała do pomieszczenia w którym stał wcześniej posąg Luviony. W końcu czarnego cholerstwa było tam aż po kostki...
Jak można się było spodziewać ono też szybko się wchłonęło, dając Amber zasoby do tworzenia koszmarów.
Rozejrzała się jeszcze gdzie tego draństwa mogłoby jeszcze nieco być, dopiero gdy zebrała ile się dało była gotowa opuścić to miejsce. Należało oddać pod opiekę jakiegoś fachowca tę anielicę. Diana pewnie będzie nią zainteresowana...
Gdy wyszła na powierzchnię Aleks od razu rzucił okiem na anielicę, którą przyniosła. Zmienił postać na bestie i niuchnął ją parę razy.
- Mam się wziąć za jej leczenie? - zapytał.
- Jeśli tylko wiesz jak to owszem - powiedziała.
- Taa... potrwa parę dni, ale będzie jak nowa - Aleks wziął anielicę na ręce i ruszył z nią do fortecy. Amber domyśliła się dość szybko, że beta miał na myśli stan fizyczny, a nie psychiczny. bo o tym drugim nie mógł mieć pojęcia...
Amber ruszyła za nim.
- Tylko fizycznie. Psychicznie jest jeszcze gorszym wrakiem niż fizycznie - powiedziała. - Cokolwiek było tam uwięzione doprowadziło do szaleństwa wszystkich strażników - dodała.
- No to z psychicznym zdrowiem będzie ciężko, trzeba by pogadać z Vermonem, Dianą albo Victorem - powiedział Aleks.
- Ta anielica służyła Luvionie więc Diana będzie nią na pewno zainteresowana - powiedziała wilkołaczyca. - Jedyne na czym mi zależy to to by była cała i zdrowa. Nie lubię strat istot żywych czy to podlegających mnie czy komuś innemu.
- Mhm, dam jej znać - powiedział Aleks, idąc dalej.
- Sama jej dam znać bo muszę z nią porozmawiać na ten temat - powiedziała Amber. Wysłała więc spektropatyczną sondę do Diany.
"Hm?" Mruknęła Diana. Chyba była zmęczona. Albo spała. Albo oba na raz.
"Odezwij się jak się obudzisz. Mam pewne wieści, które mogą cię zainteresować z różnych względów" przekazała. Nie chciała Dianie przeszkadzać w zbieraniu sił.
"Jestem obudzona, właśnie wróciłam z pola bitwy" mruknęła.
"Hmm, no dobrze. To skorzystam z faktu, że jeszcze nie śpisz..." mruknęła Amber. "Podczas poszukiwań pewnego artefaktu trafiłam pod Anayą na coś w rodzaju więzienia. Sam więzień dawno temu zwiał, a w międzyczasie koszmarami doprowadził do obłędu wszystkich strażników. Były to anioły służące Luvionie. Przez te wszystkie lata odcięcia od świata zewnętrznego, które tam spędzili wymordowali się nawzajem w czymś co wyglądało raczej jak napady chwilowego obłędu i utraty wszelkiej kontroli nad sobą. To się rozprzestrzeniało po nich jak choroba... Jest jedna ocalała, ma na imię Elisa. Aleks zajmie się leczeniem jej ciała, za parę dni powinna wrócić do sił... Ale psychicznie jest wrakiem. Jako że jest aniołem służącym Luvionie pomyślałam, że możesz być zainteresowana" przekazała Amber. Sama nie miała nic przeciwko opiece nad tą istotą, ale chciałaby, żeby Elisa mogła znaleźć jakieś oparcie wśród istot swojego rodzaju...
"Mff... zaraz po nią kogoś wyślę" przekazała.
"Chcesz bym przekazała ci wszelkie wizje jakie udało mi się zobaczyć podczas mojego spaceru?" spytała. Trzymała w łapie dwa drewniane medaliki, które też będzie musiała oddać Dianie.
"Nie jestem pewna czy chcę..." mruknęła Diana. "Jeśli będą potrzebne to o nie poproszę, dobrze?"
"Hmm, w porządku, ale o jednej rzeczy wspomnę. Chyba była tam z kimś kto był dla niej ważny. Oboje mieli drewniane medaliki na szyjach... Kiedyś. Nie jestem pewna jakie wydarzenie doprowadziło do jego śmierci, bo wizja tego nie pokazała, ale po śmierci tego kogoś Elisa zerwała swój z szyi i odrzuciła oba. Ale przy tych wszystkich łzach, które wtedy wylała pewnie wciąż może to mieć dla niej jakieś znaczenie. Mam oba" przekazała.
"Mhm... dobra, poczekaj" powiedziała Diana i po chwili pojawiła się koło Amber.
- Mogłabyś pokazać mi to miejsce? - zapytała.
Amber otworzyła portal. Nie chciało jej się złazić na piechotę na sam dół.
Diana przeszłą wraz z nią przez portal do centralnej sali i się rozejrzała.
- Hmm.. - zmrużyła oczy i ruszyła największym korytarzem, po drodze odpalając magiczne wsiadło. Amber stwierdziła, ze w tym świetle wszystko wygląda nieco inaczej... a za dużym korytarzem nie było pustki, byłą tam jeszcze jedna sala...
- Tę salę przeoczyłam - mruknęła na głos wilkołaczyca, wskazując kierunek. - W sumie zamiast sprawdzić co jest dalej po prostu wyniosłam Elisę - dodała.
Diana wkroczyła w ciemność. Jej światło jakby nieco osłabło...
W pewnym momencie kobieta po prostu się zatrzymała. Nie mówiła nic i stałą tak po prostu....
Bestia podeszła do kobiety zastanawiając się co się stało. Zerknęła w tę samą stronę.
Weszła do sali i dostrzegła, że jest raczej obszerna. Miałą co najmniej 20 metrów wysokości, 50 szerokości i 30 długości. W jej centrum stał posąg Luviony, pod którym leżała sterta przegnitych ciał. Po ścianach ściekała czarna maź, którą Amber poznała od razu jako tworzywo koszmarów. Za posągiem Luviony były olbrzymie pancerne wrota z licznymi zabezpieczającymi znakami. Gdy Diana ocknęła się z szoku minęła ciała i podeszła d wrót. Dopiero wtedy Amber zauważyła, ze te drzwi mają dziurę, jakby coś rozerwało właz, wydostając się na zewnątrz. Zniszczenie było maskowane przez jakąś iluzję, którą najwyraźniej kobieta usunęła.
Diana spróbowała otworzyć właz. Znaki zajaśniały i drzwi powoli ustąpiły... by ujawnić dziurawą ścianę... i jeszcze jedną za nią... i jeszcze jedną za nią. I olbrzymie ilości znaków ochronnych przeżarte przez moc.
- Nie wiem co tu było, ale kroczy obecnie po świecie - mruknęła Diana.
Amber zebrała całą materię koszmarów.
- Coś mi się wydaje, że czas spytać o to istoty starsze od nas - mruknęła Amber i sięgnęła spektropatią do Darkninga.
"Słucham?" zapytał Darkning.
"Obejrzyj sobie te obrazki i wizje, które ci podeślę i powiedz proszę czy wiesz może co tu było kiedyś uwięzione. Bo zwiało stąd dawno temu, a sądząc po stanie jedynej ocalałej i stosie trupów, to jest to warte zainteresowania się tematem" przekazała po czym udostępniła Darkningowi wszelkie informacje jakie do tej pory uzyskała z tego miejsca.
"To co masz przed sobą to coś, co nazywam wtrąceniem czasoprzestrzennym. Obiekt, w którym się znajdujesz pochodzi sprzed dwóch lub trzech kataklizmów. Wskutek nagromadzenia energii został przesunięty w czasie i przestrzeni, by wylądować tutaj, znam miejsce, w którym się znajdujesz" powiedział Darkning.
"No dobrze. A co było tu uwięzione?" spytała.
"Ja" odparł Darkning. "Nie wspominam mile pobytu"
Amber westchnęła kręcąc przy tym łbem. "Twoja ostatnia żyjąca strażniczka również nie wspomina tego pobytu z entuzjazmem... Sądząc po wizjach jakich tu doświadczyłam mieli tu niezły horror. Chociaż po zarimach raczej nie mogę się raczej spodziewać niczego mniej, co?" rzuciła jakby nigdy nic. Amber wystarczająco dobrze poznała Carmen by wiedzieć, że zarimowie byli strasznymi istotami... A Amber znała tylko tę lepszą stronę Carmen. Tę gorszą bardziej wyczuwała niż kiedykolwiek faktycznie widziała. "Możesz mniej więcej określić kiedy się tu tak pomordowali czy nie bardzo?" spytała. "Bo samo twoje zniknięcie miało miejsce kilka tysięcy lat temu" dodała. "Nie wiem czy już wtedy zaczęły się ekscesy czy dopiero niedawno" mruknęła.
"Podczas. Mogłem przełamać ostatnią barierę dopiero, gdy ostatnia strażniczka się poddała i zaczęła błagać rzekomego sprawcę tego wszystkiego o to by zostawił ją w spokoju. Wtedy mogłem dopiero przełamać ostatnią barierę i się wynieść. Ogólnie byłem bardzo zdziwiony, że ktoś zastosował te istoty jako zabezpieczenie... pozytywne siły z reguły nie traktują istot żywych przedmiotowo, a tu proszę - jednak..." Darkning westchnął. Cały ten kompleks wygląda dokładnie tak, jak wyglądał, gdy go opuściłem, co oznacza, że byłem ostatnią istotą, która o nim pamiętała w tamtym czasie. Jako że jestem zarimem, to moje wspomnienia nie wliczają się w nici pamięci, w takim układzie cały kompleks wszedł w dryf czasoprzestrzenny i wylądował pod ziemią w niszy czasowej. Oznacza to tyle, że czas tam zatrzymał się do momentu aż ty się tam wbiłaś" poinformował zarim. "Jeszcze jakieś pytania?"
"Tak. Jak leczyć istoty w takim stanie jak ona? I czy materia koszmaru, którą stąd zebrałam należała do ciebie" spytała. Że Darkning nie zamierzał siedzieć w swoim więzieniu zbyt długo to się domyślała, więc nie miała żadnych podstaw do złoszczenia się na niego za to co tu się wydarzyło. Bardziej martwiło ją to, że ktoś skazał właściwie strażników tego więzienia na zagładę. Co było czystą głupotą.
"Zawołaj Carmen, ona poradzi sobie z jej rekonwalescencją fizyczna i częściowo również psychiczną, a przynajmniej znacznie ułatwi sprawę kolejnym terapeutom" odparł Darkning. "Przybyłbym sam, ale po pierwsze jestem w trakcie paru eksperymentów na raz, a po wtóre ona mnie widziała, gdy opuszczałem swe więzienie. Jakby mnie zobaczyła po przebudzeniu to źle by się to skończyło"
"Domyślam się. Dzięki. Ech, nie wiem co za głupiec skonstruował to więzienie, ale jak dla mnie to zmarnował zbyt wiele istnień" mruknęła.
"Ktoś, kto wierzył, że sobie poradzą i przy okazji nienawidził mnie dostatecznie mocno, by się na coś takiego zdecydować. A co do materii koszmarów to należy do bytu uwięzionego wraz ze mną. Jego moc nie była mi potrzebna, ale skoro pracowałem na rzecz wolności nas obu to zdecydował się, że i tak mi trochę pomoże. Utrudniał aniołom sen w nocy. Domyślam się, że przejęłaś energię tego bytu więc możesz "uprzątnąć pozostałości po jego wyczynach. Nie zyskasz na tym wiele, ale zawsze będzie ci wygodniej stworzyć koszmar z gotowej materii koszmarów niż z własnej energii".
"No właśnie dotarłam do ostatniej sali i zbieram co się da. Sporo tego tu w sumie było. Wedle wizji, które widziałam, te anioły nie do końca wiedziały na czym polegało ich zadanie" mruknęła. "No cóż stało się. Teraz tylko zastanawiam się jak wyjaśnić to Dianie" mruknęła. Poskrobała się szponiastą łapą po łbie.
"Powiedz jej prawdę. Zostali wykorzystani przez kogoś jako ochrona, a ja nie jestem siostrą miłosierdzia, żeby traktować ich lepiej. Możesz dodać, że nie była to osoba związana z kultem Luviony" przekazał Darkning.
"Powiem ci, że sama chciałabym się wydostać za wszelką cenę, więc akurat nie mogę cię winić za zerwanie kajdan" mruknęła. "Tylko szkoda, że za kajdany zrobiły żywe i czujące istoty.... Bo strażnikami ich na pewno już nie nazwę" westchnęła. Odszukała wzrokiem Dianę. - Mam odpowiedzi na nasze pytania. Jakiś głupiec wykorzystał te anioły do przykucia Darkninga do tego miejsca. Anioły nie były strażnikami, a kajdanami. Nie był związany z kultem Luviony... A ta czarna maź należała do demona związanego z koszmarami, który był tu współwięźniem. Anioły z tego co zdążyłam wykoncypować były przekonane, że strzegą tylko tego demona. Efekty widać... Skontaktuję się z Carmen. Ona będzie wiedziała jak poprawić stan tej anielicy - powiedziała.
- Darkning? - bąknęła Diana. - Zgadzałoby się... on faktycznie mógł po prostu uznać te istoty za kolejną przeszkodę do zniszczenia... - skrzywiła się. - Zastanawia mnie który kretyn uznał, że to będzie dobry pomysł... - westchnęła cicho i podeszła do stosu zwłok, by przyklęknąć i rzucić parę zaklęć. Atmosfera jakby rozluźniła się, ale Diana pozostała chwilę na miejscu, otarła dyskretnie parę łez i wstała, by odchrząknąć.
- No - rzuciła już normalnym głosem. - To wołaj Carmen, by pomogła tej nieszczęśniczce, ja potem wezmę ją pod opiekę. Jeśli zechce to odegra jeszcze rolę w naszej walce.
Amber widziała sprawę nieco inaczej ale nie mogła sprzeczać się z Dianą na tematy światopoglądowe. Natura lubiła różnorodność, a przynajmniej w kwestii pracodawcy aniołów zdanie obu pań było podobne - kretyn. Amber otworzyła portal.
- Wyjdźmy wpierw stąd. Nie mam nic przeciwko ciemnościom, ale atmosfera jest tu przygnębiająca - powiedziała. - Żywe, czujące istoty nigdy nie powinny być używane jako narzędzia - mruknęła. Nawiązała kontakt z Carmen: "Mam do ciebie olbrzymią prośbę. Darkning powiedział, że będziesz potrafiła się z tym uporać" zaczęła.
"Już mi przekazał co i jak, właśnie się teleportowałam do twojego fortu i biorę się za robotę. Nie potrwa mi długo. Jak wrócicie tu na górę z Dianą to w ciągu pięciu minut będzie mogła ją odebrać" odparła Carmen. "Nasze metody stały się znacznie bardziej wyrafinowane ostatnimi czasy, działanie tu było na tyle "toporne" na swój sposób, że dość łatwo da się zaradzić zmianom... no przynajmniej z mojej perspektywy" Carmen zachichotała cicho.
Amber przepuściła Dianę przez portal po czym sama przeszła wychodząc w forcie.
- W sumie nie potrwa to długo, więc jeśli poczekasz chwilę to pomogę ci z transportem tej anielicy - powiedziała do Diany kierując się od razu w miejsce gdzie została umieszczona.
- Hm? To jest na tyle duża, że jej nie uniosę? - zażartowała Diana.
Wilkołaczyca uśmiechnęła się pod nosem. Wróciła do ludzkiej postaci.
- Nie, ale ty potrzebujesz odpoczynku, ona opieki, a ja właśnie przypomniałam sobie czym jest współczucie. Nie chcę zbyt szybko znów zapomnieć - westchnęła.
- A... to zapraszam, jeśli chcesz - powiedziała Diana, trąc brwi. - Teraz to na prawdę potrzebuję odpoczynku...
Amber po prostu bez słowa wzięła Dianę pod ramię by ją wesprzeć, prowadząc do pomieszczenia gdzie ułożona została Elisa.
Elisa wyglądała zupełnie inaczej. Była co prawda dalej nieco wychudzona, ale po ranach i zmianach na jej ciele nie było śladu.
- Okaz zdrowia, nie licząc lekkiego przegłodzenia - powiedziała Carmen z uśmiechem. - Bywajcie - machnęła ręką Amber i Dianie. - Jakby co to wołajcie - dodała melodyjnie, wychodząc. Elisa dalej była nieprzytomna. Byłą bardzo ładną anielicą. Aleks uśmiechał się lekko, patrząc na nią.
- Heh... dobra, jakieś zadania dla mnie? - zapytał, podchodząc do Amber.
- Otwórz nam portal do Diany - powiedziała Amber. Mijając Aleksa pieszczotliwie rozczochrała mu włosy. - Chwilowo czekamy na to aż Vermon zbierze odpowiednio dużo nasion dla Anayi i Ronach - powiedziała.
- Mhm. W takim układzie odwiedzę wilkołaki które rozgościły się już w lasach - powiedział Aleks, tworząc portal..
- To upewnij się czy dobrze sobie radzą. Wielu z nich jest niczym szczenięta... A trwa zima - mruknęła. Delikatnie wzięła na ręce Elisę. - W razie potrzeby trzeba będzie ich wspomóc - dodała już z anielicą na rękach.
- Właśnie dlatego miedzy innymi chcę ich odwiedzić - powiedział Aleks.
Amber się uśmiechnęła.
- Cieszę się, że dobry i troskliwy z ciebie beta. Bez podopiecznych przywódcy są niczym - powiedziała. Już z anielicą na rękach podchodząc do portalu i mijając Aleksa cmoknęła go w ucho.
Aleks uśmiechnął się i gdy tylko portal się zamknął ruszył do map, by sprawdzić, gdzie są tereny poszczególnych watah.
Diana i Amber wkroczyły na teren głównej świątyni. Kobieta westchnęła.
- Kąąąąpiel - zajęczała, widząc Edgara. Mężczyzna uniósł brew i podtrzymał Dianę. - Jak mnie odstawisz do pokoju to możesz chwilkę zająć się Amber i naszą nową podopieczną? - zapytała.
- Oczywiście - zaśmiał się mężczyzna. - Zaraz wracam – powiedział do Amber, po czym wziął Dianę na ręce i poniósł do wnętrza świątyni. Amber została sama w parku okrążającym świątynię.
Amber fizycznie się nie męczyła, więc mogła stać tu dalej z anielicą na rękach, a w parku mogła sobie trochę powęszyć. Zastanawiała się tylko czy samej anielicy nie będzie jakoś niewygodnie z tego tytułu. W razie czego zawsze mogła wygospodarować nieco miejsca przez przemianę swojej osoby w bestię... I cieplej i bardziej miękko... I zapewne wygodniej na wielkich łapach... Niuchnęła przy okazji Elisę zastanawiając się nad jej stanem teraz...
Anielica już pachniała jak należy. Gdy Amber ja znalazła, to praktycznie nie miała zapachu.
Sam park pachniał wiewiórkami, jeżami i innymi małymi zwierzętami. Nim Amber zorientowała się w lokalnym kolorycie zwierzęcym Edgar powrócił.
- No, odstawiłem Dianę. Pozwól ze mną - powiedział, prowadząc ją do innej części świątyni.
- Jeże... - bąknęła Amber. Jej myśli zajęły te stworzonka, wobec czego słowo opuściło jej usta dość losowo. Gdy zdała sobie z tego sprawę dodała pospiesznie - Yyy... znaczy dobrze.
- Jeże? - zapytał Edgar, oglądając się. Wyglądał na rozbawionego.
- Macie w parku jeże - bąknęła. - Między innymi. Właśnie chciałam je policzyć gdy przyszedłeś - mruknęła. - Każdy jeż pachnie inaczej - dodała.
Edgar uśmiechnął się.
- Jest ich siedemnaście - powiedział, otwierając drzwi przed Amber.
- Nie martw się, nie będę na nie polować. Mają za dużo kolców, a mój nos jest mi miły - zapewniła. Przeszła przez drzwi rozglądając się ciekawie.
- Chyba też nie jesteś na tyle głodna... a jeśli jesteś to mamy jeszcze pieczeń, którą możesz się spokojnie poczęstować - powiedział Edgar.
Amber weszła do sporego pomieszczenia, w którym pełno było sanitariuszy. Panowała tu krzątanina, a powietrze zapełniał zapach ziół. Edgar przeszedł drogą na prawo i do korytarza zalanego światłem słonecznym. - Pozwól - obejrzał się na Amber.
Od zapachu ziół Amber kichnęła obracając głowę w lewą stronę. Potrząsnęła głową i ruszyła dalej za Edgarem.
Przeszli korytarzem i Edgar wskazał jeden z wolnych pokoi.
- Połóż ją na łóżku w środku. Diana już mi przekazała czego się spodziewać. Rozmówię w tej kwestii się z psychologiem. Chcesz u nas jeszcze zabawić? - zapytał.
- Chętnie zostanę do jej przebudzenia jeśli to nie problem. I chciałabym z tym waszym psycho-logiem porozmawiać - Amber zacięła się na chwilę przy nowym dla niej wyrazie. Domyśliła się tylko tyle, że ktokolwiek to jest to zajmie się Elisą.
- jasne, to chodź ze mną - polecił Edgar i poszedł z powrotem do sali pachnącej ziołami, ale skręcił w niej w schody na ścianie przeciwległej do wyjścia.
W sali z ziołami Amber ponownie kichnęła. Wrażliwe zmysły nie przepadały za nadmiarem tak intensywnych doznań. Ruszyła za Edgarem.
Na górze Edgar wskazał Amber stolik z paroma fotelami wokół niego.
- Usiądź wygodnie, zaraz wrócę - powiedział idąc w jeden z korytarzy przylegających do pokoju.
Amber się rozsiadła. Jej nos zaraz rozpoczął pracę. Jeszcze tutaj nie była.
Pomieszczenie pachniało jakimś ziołowym środkiem odkażającym, roślinami, które stały w rogach, drewnem i wykładziną, zaściełającą podłogę. Poza tym czuć było zapach ludzi, elfów, aniołów... i jeszcze jakiejś rasy nieznanej Amber.
Amber zainteresowała się tą ostatnią rasą. Zaczęła zbierać dane zapachowe. Niuchając nieco się w tym zapomniała i odruchowo zmieniła formę na wilczą.
Gdy Edgar powrócił zaśmiał się, widząc Amber.
- Czemu mnie to nie dziwi? – zaśmiał się. Osobę, która weszła za nim to jednak zdziwiło. Kobieta miała niebieską skórę, gęste, acz krótkie granatowe włosy i jasnobłękitne oczy. Uniosła brew widząc węszącego wilka.
Amber podniosła łeb i walnęła nim w stolik. Bardziej się przestraszyła zetknięcia z blatem niż ją to zabolało, w każdym razie odskoczyła i wydała z siebie dźwięk przypominający piszczącą zabawkę. Opanowała się i wróciła do ludzkiej formy. Miała głupią minę. - Jestem tu pierwszy raz - bąknęła. - Nie znam tych zapachów - tłumaczyła się.
- Wilkołak? - powiedziała kobieta stojąca za Edgarem. Miałą miły, niski głos.
- Tak. Ma na imię Amber. Jest Wybrańcem Azariel. Na polu walki wygląda jak na siebie przystało, ale jak widać ma też sympatyczniejsze postaci. Dostarczyła nam naszą nową podopieczną - powiedział skrótowo Edgar.
- Jestem Kalyasha'Czet-ahl - przedstawiła się kobieta, mijając Edgara. Skinęła Amber głową.
- Może usiądźmy i porozmawiajmy o mojej nowej pacjentce? - zapytała zarówno Amber jak i Edgara.
Amber nieco nerwowo oblizała wargi zdając sobie sprawę z tego, że ni w ząb nie zdoła wymówić poprawnie tego imienia. Wypaliła więc od razu: - Mogę ci mówić Kalya?
- Tak, wszyscy mi tak mówią, reszta to ród i nazwisko - odparła kobieta.
- Nie wiem, czy znasz rasę, której przedstawicielem jest Kalya - powiedział Edgar. - To merianka -
- Pierwszy raz widzę i słyszę. Ale wyczułam jej zapach - skinęła głową.
- Do rzeczy, proszę - powiedziała merianka siadając. - Jestem ciekawa, bo Edgar powiedział mi że to szczególny przypadek... i na tym poprzestał - westchnęła, krzywiąc się lekko. Edgar się uśmiechnął.
- Uznałem, że Amber najlepiej to przedstawi - powiedział, siadając.
Amber siadła sobie wygodnie w fotelu. Jej postawa zaprzeczyła wcześniejszym wygłupom. Była pewna siebie. - Elisa pochodzi sprzed wielu tysięcy lat. Znalazłam ją w starożytnym więzieniu, w którym wraz z innymi aniołami robiła za kajdany dla wyjątkowo potężnego więźnia. Więzień nie planując pozostawać w swojej celi złamał zabezpieczenia. Anioły, które tam mieszkały popadły w obłęd i nawzajem się wymordowały. Elisa była ostatnią, która się załamała i poddała. Wystarczy powiedzieć, że spędziła wiele lat w ciemnym i dość ciasnym miejscu, nie oglądając nigdy nawet promienia słońca i nie mogąc się wyspać z powodu dręczących koszmarów. Poza tym ma krew na rękach. W wizjach, widziałam że zabiła co najmniej jedną osobę, nie panując nad tym zupełnie. Zginęła też osoba jej bardzo bliska - Amber pokazała drewniane medaliki. - Nie wiem czy to ona zadała śmiertelny cios, ale na pewno ją to złamało. Mogę pokazać te wizje tak jak ja je widziałam. Diana nie chciała i w sumie jej się nie dziwię - powiedziała poważnie.
- W sumie istotnym by było wiedzieć czy to ona zabiła istotę, którą kochała - mruknęła Merianka po chwili milczenia. Zapamiętywała to co Amber jej powiedziała. - Wizje tego nie zdradzają? - zapytała.
- Wizje nie, ale mogę spytać - powiedziała. Darkning będzie wiedział prawie na pewno. Amber nie zwróciła nawet uwagi na to jak dziwacznie musiało zabrzmieć jej stwierdzenie. "Jeszcze jedna sprawa" odezwała się do Darkninga. "Z czyjej ręki zginął ten anioł?" wilkołaczyca przesłała zarimowi obraz anioła z wizji, kiedy to Elisa siedziała na kolanach tego mężczyzny.
"Sam się zabił jak zrozumiał co się z nim dzieje" odparł Darkning.
"Powiedz jeszcze proszę co się z nimi działo, że tak nagle wybuchali. Jeden z aniołów w wizji wpierw się rzucił na innego, ale jakiś czas później był w stanie w miarę normalnie z innymi rozmawiać" powiedziała.
"To mój pomysł. Jakbym zamieniał ich w bezmózgich morderców, to nie mieliby wielkich oporów przed zabijaniem ich. Dodatkowy bodziec psychiczny, często ginęli próbując utrzymać jednego w miejscu... wysyłałem do ich umysłu impuls, który ich na chwilę "aktywował" powiedział Darkning.
"Troszkę przeczy to temu co zastałam na miejscu... Elisa rzuciła się na mnie tak samo jak wcześniej inni rzucali się na swoich towarzyszy, mimo że ciebie już od dawna tam nie było i nie miał jej kto aktywować" mruknęła.
"Bodziec nie musiał pochodzić ode mnie" odparł Darkning. "Mówiłem - nacisk psychiczny. Nie mam nań wyłączności ,prawda?"
"No nie masz. Choć nie jestem pewna co mogło wywołać ten bodziec do ataku" mruknęła. "Być może tego się niebawem dowiem" bąknęła. Podniosła poważne spojrzenie bursztynowych oczu na meriankę. - On popełnił samobójstwo, gdy zdał sobie sprawę z tego co się z nim dzieje - oznajmiła z całkowitą pewnością. Nie miała powodów nie wierzyć w słowa Darkninga.
- Też niedobrze, ale nie aż tak, jakby zabiła go w obronie własnej lub pod wpływem tego szału... dobrze, muszę sobie to wszystko poukładać i rzucić okiem w księgi - powiedziała merianka, wstając. - Tu nie ma miejsca na pomyłki...
- Jeszcze jedna rzecz mi przyszła do głowy - mruknęła Amber. "Darkning, on zabił się na jej oczach?" spytała jeszcze. To by mogło znaczyć, że zabił się by nie skrzywdzić jej...
"Owszem, nim się na nią rzucił" odparł Darkning.
"Pewnie kolejną osobą, która zabijała była sama Elisa, nie? Śmierć ukochanego mogłaby być chyba wystarczająco silnym bodźcem do utraty woli walki..." mruknęła.
"Nie od razu, ale wiedz, że w jednym czasie mogło stracić kontrolę więcej niż jeden, mój wpływ był... rozdysponowywany na wszystkich na raz" powiedział Darkning.
"Mhm, dobra, dzięki" rzuciła. Znów podniosła spojrzenie na merianke. - Ten anioł zabił się tuż przed tym jak mógł zaatakować Elisę. Zrobił to bo nie chciał zrobić jej krzywdy. To dlatego widziałam w wizji, że Elisa miała świeżą krew na rękach. Może starała się go jeszcze ratować, ale na pewno była przy nim w chwili jego śmierci - oznajmiła.
Merinaka skinęła głową.
- Dziękuję za dane - nie pytała skąd Amber je wytrzasnęła, ale je przyjęła i poszła do jednego z pokoi.
- Hmm... zostajesz u nas do czasu aż ta anielica się obudzi? - zapytał.
Amber skinęła głową w odpowiedzi.
- Dobrze, mam ci poszukać jakiegoś zajęcia w międzyczasie, czy sama się o siebie zatroszczysz? Mam niestety nieco na głowie - Edgar westchnął.
- Mogę posiedzieć w parku - wzruszyła ramionami.
- Dochodzenie do siebie tej anielicy może potrwać więcej niż dzień... jakbyś czegoś potrzebowała to dasz radę mnie znaleźć, jak mniemam? - zapytał.
- No to może powiedz mi tylko gdzie tu mogę coś zjeść i nie będę cię musiała odrywać od zajęć - powiedziała.
- Domyślam się, że nie masz przy sobie żadnych pieniędzy? - zapytał Edgar.
- Jestem wilkołakiem - przypomniała Amber. - Nigdy w życiu nie miałam przy sobie nawet jednej monety - dodała.
- Diana wstanie za jakieś pięć godzin, dołącz do nas na obiad wtedy. Pasuje? - zapytał mężczyzna.
- Jasne - powiedziała. - W tym czasie jakby co to będę się gdzieś tutaj kręcić. Pewnie w parku - dodała.
Edgar pokiwał głową i zebrał się do wyjścia.
- Do zobaczenia później - powiedział.
Odpowiedziało mu już tylko parsknięcie, bo Amber w wilczej postaci z nosem przy ziemi ruszyła truchtem w stronę parku.
Po pierwszej godzinie w parku Amber coś nie pasowało z jednym z zapachów, który wyczuła w zachodniej partii parku.
Wilkołaczyca ruszyła w stronę skąd dobiegał podejrzany zapach. I zrobiła to tak jak każdy uczciwy drapieżnik powinien, pod wiatr i ciszej niż cień...
Znalazła tam szczura. Starego szczura... lub raczej szczurołaka.
Wilkołaczyca postanowiła wyjść z ukrycia zmieniając formę na oczach zmiennokształtnego. Bez wrogich zamiarów. - Witam - odezwała się po prostu.
Szczurołak podskoczył w miejscu, po czym również zmienił swoją postać. Był cały siwy, widać było, że swoje już przeżył.
- Witaj - powiedział. - Co sprowadza likantropkę do naszego parku?
- Wybacz, że cię przestraszyłam. Po prostu pierwszy raz w życiu widzę twój rodzaj zmiennokształtnych i gdy wyczułam twój zapach to zaraz nos mnie tu przyciągnął - powiedziała. - A siedzę tu w sumie z braku innego zajęcia. Czekam aż Diana się obudzi i będzie obiad - powiedziała szczerze.
- Mmmhm... - Szczurołak skinął łbem. - No ja ci zajęcia nie zapewnię - zaśmiał się cicho. - Tu jest spokój... ja po prostu opiekuję się tym miejscem…
- Wiem, że jest spokój, ale chciałam porozmawiać o ile nie masz jakichś ważnych zajęć - rzuciła.
- Nie, w sumie właśnie odpoczywam po posiłku... moje życie teraz skłąda siez odpoczywania przed posiłkiem i po posiłku - szczurołak zaśmiał się cicho. - Z rzadka mam tu coś do roboty...
- Diana bardzo dobrze dba o swój kontynent, więc nie dziwię się, że masz w sumie mało roboty - zaśmiała się.
- Mmmhm... nie mam powodów do narzekania - stwierdził szczurołak i przeciągnął się. - Tym bardziej, ze na starość już nie jestem taki sprawny jak kiedyś...
- Od dawna tu mieszkasz? Domyślam się, że jesteś oficjalnym rezydentem - rzuciła ciekawie.
- Od kiedy istnieje ten park - odparł szczurołak. - Ale byłem na tym kontynencie sporo wcześniej - zaśmiał się znów.
Wilkołaczyca się uśmiechnęła. Westchnęła - U nas na Milgasii wilkołaki do miast przybyły jako uchodźcy... I nie było za wielu innych zmiennokształtnych. Tylko dzikołaki. Staramy się teraz odbudować się liczebnie i przywrócić dawno wybite rodzaje zmiennokształtnych by zapełnić braki - dodała.
- Mhm. U nas szczurołaki nie są powszechne, wiadomo - szkodnikołaki - mruknął szczur, szczerząc się. - Ale do wyginięcia nam daleko...
- Nam było do tego bardzo blisko. Ani jednej pełnej watahy. Jak trafiły się trzy czy cztery wilkołaki, które przetrwały pogrom urządzony przez Skazę to można było mówić o wielkim sukcesie. Tych, których nie ubił Skaza w większości wykończył głód i rany - bąknęła. - Dzikołaki radziły sobie lepiej. Szybciej i znacznie łatwiej wtopiły się w ludzkie społeczności - westchnęła. - Ale teraz mamy odwrotny problem i staramy się by nie szaleć za bardzo z przemienianiem ludzi, bo jak tak dalej pójdzie to będziemy mieć plagę - burknęła. - Staramy się rozpropagować pozostałych zmiennokształtnych jako alternatywę dla wilkołaka. Hmm, może ty będziesz wiedział jak zachęcać ludzi do tego by zgłaszali się na przykład na Nefarów albo na lisołaki? Jako szczur chyba długo żyjesz z ludźmi, znasz ich znacznie lepiej niż ja - rzuciła.
- Hyhy... musisz zastanowić się jakie są aspekty życia każdego ze zmiennokształtnych. Większość ludzi pragnie uciec od szarości życia codziennego, lub odejść od tego co ich trapi. Bycie lisołakiem wydaje się mi właśnie taką ucieczką – powiedział szczur.
- Hmm, coś w tym jest. I jest znacznie luźniejsza struktura lisołaków niż wilkołaków - pokiwała głową. - Ludziom to rzeczywiście może się podobać w przeciwieństwie do dość sztywno zbudowanych watah wilkołaków - dodała zamyślona. - A Nefarzy? Może nocne loty? W końcu ludzie chcą latać, a latanie nocą pewnie też ma jakieś swoje uroki, które będą kogoś pociągać, nie? - spytała.
- Nefarzy to trochę inna bajka. Stawiałbym tu na tajemniczość i świeże nocne powietrze, wicher we włosach i tak dalej, tyko nie wiem jak to ubrać w słowa... - mruknął szczurołak.
- Hmm... Chyba będę musiała poszukać kogoś, kto się zna na układaniu słów jakoś mądrze - bąknęła. - Żyję z ludźmi dopiero około 6 pełni - bąknęła. - Poznałam ich trochę, ale wiele rzeczy, które robią jest dla mnie nie do zaakceptowania i nie do przyjęcia - westchnęła. - Oczywiście nie czepiam się ich, ja jestem wilkołakiem i mam inne spojrzenie na świat. Gdyby wszyscy myśleli tak samo to wszyscy byśmy wyginęli - uśmiechnęła się pod nosem. - Jeszcze niedźwiedziołaki... Nie wiem z czym mogą się ciekawym i pozytywnym kojarzyć. Znam tylko Vermona, a to ciepły w obejściu druid - pokiwała głową.
- Mmmf.... miśki - mruknął szczurołak. - Siła, rozwaga, spokoj... można ich troszkę wyidealizować... wiesz, obrońcy lasów, takie tam... - zaproponował.
Amber zaśmiała się cicho pod nosem - Z tym statusem obrońców to przegięłam w przypadku wilkołaków - bąknęła. - Wiesz... Siła, odwaga, obrona tego co bliskie sercu i tak dalej - bąknęła.
- Ha.. no to masz efekty swojej agresywnej kampanii reklamowej - zaśmiał się szczurołak.
- To się zdarzyło przez przypadek - bąknęła. - Wpierw zebrałam wszystkie wilkołaki, a potem przydzielałam im zawsze role obrońców i strażników czy to gdy ewakuowaliśmy jakieś miasteczka czy też, gdy szliśmy odbijać tereny skażone - bąknęła. - No i zawsze byłam też w pierwszej linii... Straty w boju były po naszej stronie właściwie zerowe, więc tak wyszło - bąknęła.
- No cóż, poniekąd jesteś idolem, istotą do naśladowania, więc jako że jesteś wilkołakiem to ludzie idą w twoje ślady - stwierdził szczurołak.
- Idol to istota, którą inni naśladują? - bąknęła. - Wybacz, ale tego mi jeszcze nikt nie wytłumaczył, a naprawdę od niedawna mieszkam wśród ludzi - bąknęła.
- Noo... na pewno szukają w jej działaniach inspiracji dla siebie, wzorców do naśladowania... - powiedział szczurołak.
- To wolałabym by patrzyli bardziej na moją troskę o różnorodność bytów - bąknęła. - Nie dyskryminujemy nikogo. Każdą żywą istotę traktujemy jak tak samo ważną - westchnęła. - Momencik, sprawdzę czy z Elisą wszystko w porządku - mruknęła i wysłała spektropatyczną sondę. Ostrożną, tak by nie obudzić anielicy jeśli ta śpi, ale by w razie czego wiedzieć czy nie trzeba pozbyć się jakichś koszmarów, które mimo braku sąsiedztwa Isrid mogły dręczyć anielicę, albo zareagować w przypadku gdy się obudziła.
Anielica spałą spokojnie. Carmen najwyraźniej się upewniła, by nie miała już kłopotów ze spoczynkiem...
- Spokojnie, nigdy nie będzie tak, ze wszyscy zmienią się w Amber i będą postępować dokładnie tak samo - uspokoił szczurołak.
- I chwała im za to - mruknęła. - Inaczej będę pierwsza w kolejce do zwariowania - dodała. - Nie wiem ile czasu już rozmawiamy, ale mam nadzieję, że Diana się niebawem obudzi, bo przerzucę się na dietę bobrów i zacznę wcinać korę z drzew - bąknęła.
Szczur westchnął. - Możesz zawsze zahaczyć o Edgara... - znów ziewnął. - Wybacz, ale muszę się położyć spać... starość nie radość...
- Właśnie nie chcę mu przeszkadzać, ma jakieś swoje obowiązki. U nas chwilowo jest spokój bo oczyściliśmy swoje kontynenty i teraz czekamy na możliwość zalesienia dwóch - poskrobała się łapą po łbie. - Miłych snów. Wybacz, że tak cię trzymałam. Zapomniałam, że szczury wolą nocną aktywność - dodała.
- Mhm - szczurołak wrócił do zwierzęcej postaci i wskoczył na drzewo niczym wiewiórka, by udać się do jednej z dziupli.
Ona z kolei zmieniła się w wilka i wróciła do węszenia po parku. Może przy okazji znajdzie coś do jedzenia... Albo perfidnie naśladując podwórkowe psy wyżebrze coś od ludzi odwiedzających park...
Po chwili jednak otrzymała wiadomość od Diany.
"Już się obudziłam... zjesz nami obiad?" zapytała.
Amber odpowiedziała bez słów. Przesłała kobiecie po prostu odczucia, które teraz były jej udziałem... Była tak głodna, że nawet drzewa w parku zaczęły wyglądać smakowicie. Amber z miejsca była gotowa teleportować się do Diany.
"khm... taaa... no to chodź tutaj i siadamy do jedzenia" skwitowała Diana.
Amber przetransportowała się do Diany natychmiast. Oblizała się. Miała trudności z pozostaniem w ludzkiej formie, więc zjawiła się w postaci bestii.
- Tak też myślałam... masz tu michę surowizny - powiedziała Diana, podając jej pięciolitrową miskę zapełnioną stekami...
Dla Amber była to przystawka przed solidnym posiłkiem, która zniknęła na kilka kłapnięć kłami. Ale przynajmniej po tym Amber była w stanie przyjąć ludzką postać.
- No powiedz mi teraz moja wygłodniała przyjaciółko... - zaczęła Diana, po czym zamilka. - Cholera, myśl mi uciekła - mruknęła. - Zjem to pogadamy, dobra? - zapytała. Ona nie pochłonęła posiłku tak szybko jak Amber.
- Jasne. Macie coś jeszcze? - bąknęła patrząc z żalem na pustą michę.
- Pieczeń z ziołami - odparła Diana. - Poczęstuj się, jest więcej za ścianą, tylko zostaw nam coś na wypadek jakbyśmy chcieli dokładkę - dodała.
- Nie wiem jak ona tego dokonała, ale Carmen zdołała ograniczyć jednak... rozmiar... moich posiłków, więc się nie bój - powiedziała z entuzjazmem Amber.
- Hm, dobra - powiedziała Diana i wróciła do konsumpcji. Edgar tymczasem odpadł po zjedzeniu swojej porcji. Odetchnął i nalał wina Dianie, a potem sobie, spojrzał jeszcze przez ramie na Amber i uniósł dzban. - Chcesz się też z nami napić? - zapytał.
Amber poruszyła nosem węsząc.
- A dobre to wino? - spytała. - Przyzwyczaiłam się do takiego słodkawego, które dawali mi w gospodzie. Wiem, że pachnie nieco inaczej niż to - powiedziała.
- To jest półsłodkie - powiedział Edgar. - Diana innych nie toleruje - zaśmiał się i puścił oko do kobiety, która w odpowiedzi spojrzała na niego groźnie, ale zaraz uśmiechnęła się i jadła dalej.
- No to chętnie spróbuję - powiedziała.
Wkrótce dostała kieliszek czerwonego wina w dłonie.
Amber spróbowała jak smakuje wino.
Miało subtelny smak, było trochę słodkie i delikatnie łaskotało podniebienie.
- Dobre - stwierdziła i popijała winem to co właśnie sobie jadła w ramach obiadu.
Wkrótce jedzenie się skończyło, podobnie jak możliwości przyjmowania go przez całą tróję. Obżarci leżeli na swoich fotelach i popijali winem.
- Uch... toast, by w biust nam poszło - mruknęła Diana, unosząc kielich. Edgar mało nie zakrztusił się winem, które miał w ustach.
- Co? - zdziwiła się Amber. Pierwszy raz słyszała takie stwierdzenie i nie była do końca pewna o co chodzi.
- Mężczyźni często... - zaczął Edgar, ale pod wpływem wątpiącego spojrzenia Diany poprawił się. - Zawsze gapią się na biust kobiet. Pożądane są większe, a sporą ich część stanowi tłuszcz - wyjaśnił.
- Więc jeśli mamy przytyć przez ten posiłek to mam nadzieję, że na poziomie klatki piersiowej - skwitowała Diana.
Amber przez chwilę się namyślała. Potem wystrzeliła ni z tego ni z owego.
- Wierzysz, że przytyjesz choć trochę przy takim wysiłku jaki wkładasz w walkę ze Skazą? - mruknęła. - Poza tym jesteś wybrańcem płci żeńskiej. Założę się, że co najmniej 80% populacji twojego kontynentu bez względu na płeć bardzo chętnie zobaczyłoby cię we własnym łóżku, bez względu na to czy zachowasz obecną figurę czy też tu i ówdzie ci przybędzie - wzruszyła ramionami.
- Phi, a co mnie to obchodzi - odparła Diana i mrugnęła do Edgara, którzy odchrząknął i skupił się na winie. Diana wyszczerzyła się, widząc jak mężczyzna powstrzymuje się przed rumieńcem.
- Przynajmniej mamy pewność, że w razie potrzeby nie będziemy miały problemu ze skupieniem cudzej uwagi na sobie - mruknęła Amber ponownie zaglądając do swojego wina. Przyjemnie ją rozgrzało. Zwykle piła piwo.
Rozmawiali o pierdołach do wieczora. Diana nie pozwoliła Edgarowi opuścić stołu przedwcześnie. Trzeba było mieć czas, by się trochę rozluźnić...
- Jakby co jest dla ciebie gotowa sala z łóżkiem i w ogóle - powiedziała podchmielona już Diana. - Chyba, że chcesz pójść z nami - zachichotała.
Edgar westchnął.
- Chodź skarbie, gadasz głupoty - wziął Dianę pod ramię.
- Nie przesadzaj - mruknęła kobieta.
- Z tobą wszędzie - palnęła Amber nie będąc nawet pewna na co odpowiada, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Po prostu jej miłość do świata i istot okolicznych gwałtownie wzrosła w ciągu ostatnich kilku godzin i była gotowa Dianie przytaknąć niemal na wszystkich polach.
- No to sprawa rozwiązana - powiedziała Diana.
Edgar westchnął.
- Diano Seviras. Wybrańcze Luviony! Jesteś schlana jak żul. Czas iść spać, bez dyskusji - powiedział twardo, aż Dianę przytkało na chwilę. Kobieta otworzyła usta, po czym je zamknęła. - Uch... przepraszam kochanie - powiedziała, opierając się o ścianę.
- Amber, trzecie drzwi na prawo to twój pokoik, śpij dobrze - uśmiechnęła się, a Edgar odetchnął.
- Dobrej nocy – powiedział, biorąc Dianę pod ramię i prowadząc do sypialni.
Amber intensywnie główkowała.
- Co to jest żul? - bąknęła ni z tego ni z owego. Niestety jej opóźniony zapłon sprawił, że nie miał jej już kto odpowiedzieć. Z trudem się podniosła by jednak zmienić formę na wilczą. Na czterech łapach łatwiej było złapać równowagę. Zataczający się wilk sapnięciami odliczał drzwi...
Wreszcie dotarła do właściwego pokoju. Na drodze jednak stanęła klamka...
Po znalezieniu się na czterech łapach powrót na dwie okazywał się niemożliwy... Po korytarzu poniosło się jednostajne stukanie...
Drzwi wreszcie ustąpiły niezdarnym próbom, odkrywając przed Amber jej pokój. Faktycznie był tu tylko dywanik i zaścielone łózko...
Amber olewając już drzwi i nie zamierzając się z nimi więcej użerać spojrzała na łóżko i na dywanik... Wskoczenie na łóżko, którego obraz pływał jej przed oczami wydawało jej się niemożliwe. Wciągnęła dywanik pod łóżko urządzając sobie niezdarnie legowisko i zapadła w sen, chrapiąc dość donośnie.
Amber podniosłą głowę. Była w formie bestii i leżała na kamieniach... ląd wokół niej był skalisty i porośnięty niezbyt gęsto roślinami... gęsta mgła uniemożliwiała patrzenie dalej niż 5 metrów w dal, a w powietrzu dominował zapach stęchlizny.
Rozejrzała się wokół niuchając starannie i szukając źródła stęchłego zapachu. Zastrzygła uszami nasłuchując. Nie podobało jej się to miejsce. Pal licho, że widoczność słaba, ale żeby szło chociaż coś wywęszyć lub usłyszeć to byłoby miło.
Poczuła zapach ludzi gdzieś dalej na wschód. Pachniało też trochę wilkołakiem. W powietrzu była też wyczuwalna delikatna woń rozkładu.
Zaczęła wpierw szukać zapachu wilkołaka. To było jej zdecydowanie bliższe sercu stworzenie niż taki człowiek, dlatego wolała wpierw się do niego dostać. O ile jakiś tu jeszcze był, a nie tylko resztka jego woni.
Gdy Amber podążała za zapachem dotarła dość szybko do małego nagrobka. Wilkołak najwyraźniej był martwy tu pogrzebany. Był to grób ludzki, ale poza obrębem cmentarzyka.
Zdziwiła się. I zaniepokoiła... Ale czemu ludzie go pochowali? Ludzie zwykle zostawiali wilkołaki tak jak zabite zwierzęta... By zeżarły je inne zwierzaki...
W pobliżu była dość duża wioska.. lub może nawet miasteczko. Amber nigdy nie rozróżniała ludzkiej terminologii na ten temat.
Zmieniła formę na wilczą, bo obawiała się, że ze swoim stanem wiedzy o ludziach zostanie niemalże natychmiast zidentyfikowana jako wilkołak, a tego akurat wolała chwilowo uniknąć... Stawienie czoła rozzłoszczonych wieśniaków w pojedynkę to nie był dobry pomysł na spędzenie dnia. Wręcz przeciwnie - mógł skończyć się nawet ze skutkiem śmiertelnym...
Wilcze uszy dosłyszały hałasy do strony wsi. Rżenie koni, dźwięk przestawianych rzeczy, rozmowy, krzyki...
Zakradła się ostrożnie pod wiatr. Chciała podsłuchać co się tam działo... Albo jeśli nie zrozumie ich słów, to chociaż podejrzeć... Może wyjaśni się kwestia grobu wilkołaka. Skoro czuła jego zapach to był świeży.
Gdy podeszła pod miasto, zobaczyła jak jakaś młoda kobieta jest wyrzucana ze wsi wraz z jakimś kufrem i szafą. ta druga rozleciała się efekcie. Ubrania z niej wypadły w błoto na drodze.
Wilkołaczyca widywała już ludzi, wiedziała więc, że tkaniny służą im do ubierania się. Nie wiedziała czemu wyrzucają te kobietę ze swojego dobrze strzeżonego stada, ale daleko to ona nie odejdzie z takim bagażem... Wilczyca czym prędzej doskoczyła do jakiegoś ubrania i chwyciwszy w zęby chyłkiem pognała do miasta nim brama się zamknie i zabroni jej dostępu do środka. Chciała się schronić gdzieś w jakimś ciemnym miejscu, gdzie nikt jej nie zobaczy...
Amber natrafiła na mur ludzi po drugiej strony wejścia do palisady. Uzbrojonych w widły, pałki, kosy i co każdy miał pod ręką...
Natychmiast zrobiła w tył zwrot i zaczęła wiać. Tego się nie spodziewała zupełnie. Najwidoczniej niczego się już nie dowie...
Grupka już chciała wypaść za nią, ale zatrzymali się koło kobiety, która wyrzucili i cofnęli z powrotem do wsi, zamykając bramę.
Dla bezpieczeństwa wpadła w okoliczne krzaki i tam się przyczaiła. Obserwowała i palisadę i kobietę. Ani istotom za palisadą nie chciała się pokazywać, a i obawiała się nieco tej kobiety.
Kobieta burknęła coś, podnosząc się i obejrzała się za Amber.
- Jak już mi gwizdnęłaś suknie to może powiesz mi chociaż czemu? - mruknęła.
Wilkołaczyca pozostała w krzakach. Nie była pewna czy bezpiecznie jest się przemienić... W wilczej formie przecież nie odpowie, ale w razie czego ta forma wiała najszybciej. Lężąc w krzewach przy ziemi w milczeniu obserwowała kobietę. Po prawdzie nieco obawiała się odwrócić do niej zadem i zwiewać, bo diabli wiedzą co ludzie potrafią wymyślić.
Kobieta parsknęła i otworzyła skrzynię.
- Hm.. - mruknęła. Wzięła parę ubrań ze zniszczonej szafy i ruszyła w las.
Wilkołaczyca ruszyła po cichu za nią. Nie miała już potrzeby ani ochoty pakować się do miasta, a ciekawość mocno przytłumiła instynktowne obawy. Szła po cichu, w bezpiecznej odległości. Cały czas węszyła i nasłuchiwała.
Kobieta dotaszczyła skrzynie do niewielkiej chaty w lesie. Chata byłą mocno zapuszczona, widać było, że dawno jej nikt nie używał.
Wilkołaczyca postanowiła dalej obserwować kobietę, ale wciąż zachowywała bezpieczny dystans. Zastanawiała się jak ta dwunożna istota poradzi sobie sama w lesie... W końcu ludzie byli raczej słabi fizycznie. No i jeśli żyła tam za palisadą to mogła nie umieć polować... Wciąż dręczyło ją pytanie czemu jej stado ją wyrzuciło, ale nie ryzykowała jeszcze bliższego kontaktu. Nie wiedziała czy kiedykolwiek zaryzykuje, ale póki co śledziła jej poczynania uważnie.
Kobieta rozstawiła jakieś rzeczy na stołach i zapaliła świeczkę. Wzięła miotłę i zamiotła wszystko, zebrała mech z podłogi i umieściła w specjalnym pojemniku, sprawdziła okna i drzwi, po czym zamknęła je i ruszyła w las z niewielkim koszykiem.
Wilczyca śledziła ją cały czas. Przynajmniej wiedziała co w lesie może być jadalnego... Ale jako drapieżnik wilczyca stwierdziła, że to raczej mało treściwa dieta. Gdy kobieta wróciła do chaty wilczyca ruszyła zapolować na jakąś drobną zwierzynę.
Znalazła ja bez trudu. Zając nawet nie wiedział co go dopadło...
Gdy Amber powróciła do chatki stwierdziła, że kobieta właśnie zbierała się gdzieś z małym kuferkiem.
Z nieszczęsnym zającem w pysku ruszyła po cichu za nią.
Kobieta błąkała się przez dłuższy czas po lesie szukając czegoś…
Wilczyca śledziła ją uważnie. Szczerze mówiąc zżerała ją ciekawość co ta dwunoga istota robi i po co...
Kobieta westchnęła ciężko i zabrała się do drogi z powrotem do chatki.
Wilczyca dopiero gdy drzwi za dwunogą istotą się zamknęły przypomniała sobie o trzymanej w pysku zdobyczy. Ona sama jakoś sobie poradzi, upoluje sobie coś... Ale ta dwunoga... Wilczyca podskoczyła do drzwi i upuściła przy nich zdobycz, potem skrobnęła parę razy łapą w drzwi by zwrócić uwagę istoty i zwiała w pobliskie krzewy. Tym razem aż tak bardzo się nie kryła jak do tej pory...
Kobieta podeszła i rozejrzała, by zobaczyć królika.
- O... dziękuję - powiedziała głośno. - Ugotuję potrawkę, chcesz trochę? - zapytała na głos, rozglądając się.
Krzewy zaszeleściły, a z nich wychyliła się wilcza morda. Wyraźnie widać było zaciekawienie, ale i niepewność na pysku wilczycy.
- Chodź, w środku jest cieplej - powiedziała kobieta. - Wiem jak poznawać twój rodzaj, nie musisz się mnie bać - powiedziała.
Przez chwilę się wahała. Potem ostrożnie podeszła bliżej obserwując uważnie kobietę. Póki co ta nie robiła żadnych agresywnych ruchów, więc podeszła jeszcze bliżej.
Kobieta uśmiechnęła siei zostawiła drzwi otwarte, sama zabrała się za zająca.
Kilka chwil zbierała się by postawić kilka kolejnych kroków, ale w końcu przeszła przez drzwi bardzo ostrożnie jakby spodziewając się, że te zaraz przytrzasną jej ogon, albo co gorsza coś na nią wyskoczy. Węszyła intensywnie, rozglądając się wokół. Zapach dumy odrobinę ją zaniepokoił.
Kobieta przysiadła koło ogniska. - Podejdź bliżej, zobaczysz, że jest tu cieplej, tylko się nie poparz, ogień jest bardzo gorący - powiedziała. - Pomoże nam przerobić tego zająca na potrawkę, to bardzo dobre - powiedziała.
W powietrzu czuć był mech, dało się wyczuć również delikatny zapach ziół i grzybów.
Podeszła jeszcze kilka kroków. Rzeczywiście było tu cieplej. Nie przerywała jednak węszenia. Przysiadła ostrożnie na zadzie. Była nieco spięta.
Kobieta spokojnie oprawiała zająca i wzięła się za przyrządzanie potrawy.
- Wiesz, że mój ukochany też jest wilkołakiem? - zapytała po chwili.
Nastawiła uszu uważniej. Trochę ją zaskoczyła ta informacja. Jedyny wilkołak w okolicy poza nią samą, o którym wiedziała leżał teraz w mogile za cmentarzykiem... Przekrzywiła łeb słuchając tego co kobieta mówiła.
Kobieta dalej przygotowywała potrawkę w milczeniu.
Wilczyca długo się biła ze swoimi myślami. W końcu zmieniła postać na ludzką. Miała do czynienia z człowiekiem, więc wydało jej się to najodpowiedniejsze. Siedziała na podłodze obejmując ramionami kolana i opierając na nich brodę. Podjęła próbę odezwania się, ale nieużywany długo głos ledwo się z gardła wydobył. I bardziej przypominał ciężki przypadek chrypy niż faktyczny głos.
Kobieta obejrzała się.
- Nie miałaś praktyki z rozmawianiem, co? - zapytała.
- Skin głową na tak, pokręć na nie - poleciła kobieta.
Pokręciła głową piekąc przy tym raka. Nie rozmawiała w sumie za wiele. Wilkołaki nie potrzebowały głosu do komunikacji. Wystarczała im mowa ciała...
- No z ludźmi to nie działa niestety - powiedziała kobieta. - Może pomożesz mi poszukać mojego ukochanego jak zjemy? - zapytała.
Dziewczyna oblizała wargi, wydała z siebie dźwięk, który przypominał trochę ochrypłe szczeknięcie. Kaszlnęła i niemiłosiernie schrypniętym głosem odezwała się za to:
- Cze-mu cię wyrzu-ci-li? - spytała. Jej głos dopiero w trakcie mówienia zaczynał nabierać jakiejś sensownej barwy. Jeśli miała jej w czymkolwiek pomóc to musiała zebrać informacje.
- Bo twierdzą, ze mój ukochany nie żyje - powiedziała kobieta i westchnęła. - I dlatego, ze dowiedzieli się, ze jest wilkołakiem...
- Jak... pachnie? - spytała. Zaniepokoiło ją to co ta kobieta mówiła, bo tamci ludzie mogli mówić prawdę, że wilkołak nie żyje. Mogiła sama się nie wzniosła.
- Nie jestem wilkołakiem, więc nie jestem w stanie odpowiedzieć ci dostatecznie szczegółowo - bąknęła kobieta.
- Masz... coś co... było je-go? Albo co trzy-mał? - spytała.
- Tak - powiedziała kobieta i otworzyła skrzyneczkę, by podać dziewczynie mały medalion.
Zaskomliła żałośnie, gdy rozpoznała zapach. Miała w sumie cichą nadzieję, że nie rozpozna zapachu i będzie musiała tropić.
- Wiem... gdzie... - bąknęła kuląc się. Zaczęła czuć sympatię do tej kobiety, a zła wiadomość, która dotarła do wilkołaczego umysłu sprawiła, że poczuła się w sumie gorzej.
- Wiem, że znalazłaś jego ciało... on nie jest martwy... znaczy nie do końca... - powiedziała kobieta.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na kobietę uważnie. Wydawała się być pewna swoich słów. Dla niej martwe ciało to martwe ciało... Tak jak nieszczęsny zamieniany właśnie w potrawkę zając...
- Dalej słyszę jego głos, on gdzieś tu jest, towarzyszy mi... muszę tylko znaleźć metodę na to, by go przywrócić... - powiedziała kobieta.
Wilkołaczyca zamrugała intensywnie. Jak kobieta mogła słyszeć głos, gdy ciało było jak najbardziej martwe? A w każdym razie tyle wywnioskowała widząc mogiłę. - Co...mó-wi? - bąknęła niepewnie. Nie wiedziała jak ma traktować słowa kobiety.
- To co zawsze - kobieta przymknęła oczy i się uśmiechnęła.
Dziewczyna zrobiła głupią minę. Nie wiedziała co on mógł mówić jej zawsze. A w każdym razie wtedy kiedy żył. Westchnęła dochodząc do wniosku, że będzie się musiała zaopiekować tą kobietą. Skoro kochał ją wilkołak powinna być jako człowiek warta wysiłku włożonego w troskę o nią... Choć szkoda, że może właśnie powoli traciła zmysły...
Wkrótce w garnku bulgotała potrawka z zająca. Kobieta doprawiła ją i zamieszała drewniana łyżką.
- Zaraz będzie gotowe - powiedziała.
Zapach jedzenia sprawił, że mimo ludzkiej formy wilkołaczyca miała poważne trudności z przełykaniem nadmiaru śliny. Zajrzała do garnka.
Pachniało świetnie... kobieta po chwili podała Amber miseczkę z potrawką.
- Nie próbuj jeść od razu. Gorące! Dmuchaj - poleciła.
Amber zaczęła obracać miseczkę w dłoniach wokół osi, bo ta była gorąca i parzyła dłonie. Dmuchała przy tym cały czas. Sprawiło to niestety, że nie mogła przełykać śliny. A zrobiła się jednak w ciągu tego pełnego wrażeń dnia bardzo głodna... A to tak pięknie pachniało...
Kobieta pokazała jej, że może postawić to na stole. Po chwili przestygło...
A gdy tylko to zrobiło zniknęło. Mimo ludzkiej postaci apetyt miała wilczy. Miseczka została natychmiast bardzo dokładnie wylizana. Lśniła czystością.
- Smakowało? - zapytała kobieta.
- Mhm - skinęła głową oblizując usta. Odważyła się podejść i siąść jeszcze bliżej kobiety. W końcu obie w sumie podzieliły się posiłkiem. Amber oddała jej swoją upolowaną zdobycz, a kobieta podzieliła się przygotowaną zeń potrawką... Postanowiła się zapoznać bliżej z kobietą, a to wymagało zastosowania wszystkich dostępnych zmysłów.
Kobieta zaśmiała się. Widać jej ukochany robił podobnie. Nie robiła problemów.
Na koniec dokładnych oględzin Amber się odsunęła, prychnęła i kichnęła. A potem całkiem rozluźniona ziewnęła. - Mogę dla ciebie polować - powiedziała. - Potrawka jest smaczna - dodała z przekonaniem.
Amber wyczuła też w pomieszczeniu obecność... i moc śmierci. Taką, jaką czuła z reguły od nieumarłych.
Kobieta zaś zaśmiała się.
- To świetnie, będę robić potrawy z tych zdobyczy...
Wilkołaczyca postarała się namierzyć źródło tej obecności. Skoro wzięła sobie za punkt honoru opiekę nad tą dwunogą istotą to jej obowiązkiem było znalezienie źródła obecności.
Po chwili była w stanie zlokalizować półmaterialny kształt. Mężczyzna. Siedział za kobietą i szeptał jej do ucha.
Prychnęła zmieniając formę na bestię. Fuknęła na kształt. Nie chciała skrzywdzić kobiety w żaden sposób, ale sytuacja aż prosiła się o domaganie się wyjaśnień...
Kształt obejrzał się wraz z kobietą.
- Coś nie tak? zapytała.
- On nie tak - burknęła wskazując łapą kształt.
- On? - mruknęła. - Widzisz mojego ukochanego? - zapytała, a oczy jej zajaśniały.
- Widzę kształt dwunogiego samca... I czuję śmierć - mruknęła patrząc na ów kształt podejrzliwie. Podjęła próbę dotknięcia go łapą.
Przeszła przezeń na wylot.
- Ś...śmierć? - bąknęła kobieta.
- Duch - mruknęła. - Źle, że tu jest - dodała.
- Czemu? - bąknęła kobieta. - Nie da się go przywrócić? - zapytała.
Wilkołaczyca się obudziła.
Burcząc pod nosem Amber z trudem wydobyła się spod łóżka. Miała dziwny sen, którego ni w ząb nie rozumiała. I nie miała pojęcia jaki mógłby mieć z czymkolwiek związek. Czuła się jakby ktoś przez ucho wlał jej do głowy mulistą wodę z brudnej sadzawki. Co gorsza sen się nie skończył, powodując nieprzyjemne uczucie, że właściwie to powinna spać dalej... Próbowała sobie przypomnieć gdzie właściwie była, bo na pokój w gospodzie jej to nie wyglądało.
"Obudziłaś się już?" jęknęła telepatycznie Diana.
"Diana?" bąknęła. "Tak jakby..." dodała. "Oddam kręgosłup, głowę i wygnieciony ogon..." dodała. Ogon przygniotła sobie podczas spania.
„Taa... to się nazywa kac... jak się za dużo wypije poprzedniego dnia... chodź na dół, będziemy to leczyć...”
Amber wciąż się nieco chwiała. Jeszcze nigdy nie miała kaca, a wrażliwe zmysły sprawiały, że czuła się tym gorzej. W formie wilka ze spuszczonym łbem bardziej zjechała lub stoczyła się po schodach niż po nich zeszła.
Diana i Edgar siedzieli przy stole. Diana pokazała miejsce koło siebie i podsunęła tam duży kubek soku z ogórków kiszonych...
Amber z pewnym wysiłkiem wróciła do ludzkiej postaci. Cieszyła się z pionowych źrenic, które zwęziły się jej w pionowe szparki. Skrzywiła się czując zapach soku z ogórków. "To się pije?" bąknęła nie zamierzając otwierać ust by wydobyć z siebie jakieś dźwięki.
- Aha - odparła Diana i pociągnęła zdrowy łyk.
Amber wypiła to duszkiem by nie musieć zbyt długo wisieć nad zapachem który sprawiał, że było jej niedobrze. Nie lubiła zapachu wody z ogórków.
Jej przyspieszony metabolizm szybko zutylizował nowe zasoby i zredukował kaca.
Amber westchnęła. - Nigdy więcej... - bąknęła wzdragając się.
- Ech... każdy tak mówi - zaśmiała się Diana.
- Ja mówię o tym - bąknęła wskazując pusty kubek po soku z ogórków.
- A... no inna opcja to zsiadłe mleko... - powiedział Edgar.
- Zsiadłe mleko lubię. To coś było obrzydliwe - mruknęła. Wzdrygnęła się raz jeszcze. Westchnęła odsuwając od siebie pusty kubek, żeby nie czuć tak intensywnie tego zapachu. - Miałam bardzo dziwny sen - mruknęła.
- Nic dziwnego - powiedział Edgar i podsunął jej mleko. - Czasem śnią się takie głupoty, ze szkoda gadać - dodała Diana.
- To było bardzo... Klarowne... Najwyraźniejszy sen poza tymi, w których widzę śmierć mojej watahy - mruknęła, stukając palcem po stole. - We śnie była kobieta, martwy wilkołak, jej chłopak zresztą, i ja - mruknęła. Westchnęła. - Niestety nie wiem jak sen się kończy, bo urwał się w chwili, gdy chciałam powiedzieć kobiecie dlaczego duch jej ukochanego nie powinien z nią zostawać - bąknęła.
Diana zmrużyła oczy.
- Edgar... brzmi znajomo - mruknęła.
- Taa... zachodnia Felana... sprawdź - powiedział. Diana pstryknęła palcami. - Racja - mruknęła i przymknęła oczy.
- Wygląda na to, że poleciałeś wstecz w czasie - bąknęła.
- Co? - zdziwiła się Amber.
- Właśnie rozwiązałaś jeden z naszych problemów. Pewna okolicę nawiedzał duch kobiety szukającej swego ukochanego... nie była miła - mruknęła Diana.
Amber miała oczy jak talerze.
- Ja przecież nawet nie zdołałam jej wyjaśnić dlaczego on nie może z nią zostać... - bąknęła. - Poza tym wydawała się wiedzieć, że on nie żyje, tylko że jego duch ją nawiedzał i ona chciała go przywrócić - dodała zupełnie zbita z tropu. - Inna rzecz, że ja też bym nie była miła, gdyby zabito mi ukochanego, a potem bez powodu wyrzucono z miejsca mojego zamieszkania - machnęła jeszcze ręką w energicznym geście zniecierpliwienia.
- No tak - mruknęła kobieta. - Ale widać wystarczyło to do załatwienia sprawy - mruknęła.
Amber parsknęła.
- Gdzie się nie pojawiam załatwiam cudze problemy nawet przez sen - mruknęła pół żartem pół serio. Westchnęła kręcąc głową.
- Tak bywa - zaśmiała się Diana. - Hmm... chcesz sprawdzić co z naszą pacjentką? - zapytała.
- Tak - Amber westchnęła. - Mam nadzieję, że będzie z nią wszystko w porządku - dodała. Duszkiem wypiła mleko które dostała od Edgara. To mogła pić i słodkie i zsiadłe w dowolnych ilościach.
Znów odczuła poprawę.
- No to leć, ja tu posiedzę z moją pacjentka - powiedział Edgar, a Diana westchnęła.
Amber oblizała sobie twarz zmieniając tylko język. Dzięki temu bez najmniejszych trudności zlizała mleko nawet z czubka nosa. Po czym otworzyła sobie portal pod drzwi pokoju, w którym leżała anielica... I zniknęła w portalu przechylając tylko nieznacznie krzesło, na którym siedziała. Krzesło stuknęło wracając do normalnej pozycji, a portal się w tej chwili zamknął za wilkołaczycą. Wyraźnie miała całkiem niezły humor mimo kaca. Najwyraźniej wiadomość, że komuś pomogła wprawił ją w dobry nastrój.
Anielica dalej spała, wygalała już całkiem zdrowo.
Amber podeszła cicho bliżej do anielicy. Zwyczajnie była ciekawa. Kobieta wyglądała zdrowo, ale wzrok to zaledwie jeden zmysł i wcale dla wilkołaka nie najważniejszy. Węchem zdoła dowiedzieć się znacznie więcej...
Wyglądało na to, że wszystko z nią w porządku. Nie śniło ej się nic, wypoczywała.
Amber zaczęła rozważać przeczekanie ostatków kaca na całkiem obiecująco prezentującym się dywaniku. Miejsce w którym pomieszkiwała Diana było nieporównanie większe, bardziej obszerne i w ogóle bardziej imponujące niż tymczasowe schronienie Amber jakim była gospoda w Azylu... A dywaniki tutaj wyglądały jak specjalnie zaprojektowane do tego by mogły się na nich wyspać wilkołaki...
Nie wyglądało na to, by ktoś miał jej zabronić podjęcia takiej decyzji.
Zmieniła się w wilka i zwinęła w kłębek na dywaniku opodal łóżka anielicy. Ułożyła nos koło ogona i przymknęła oczy. Zaśnie to fajnie, nie zaśnie to chociaż się powyleguje i popilnuje anielicy, gdyby ta się obudziła...
Po jakiejś godzinie Amber obudziło drapanie za uchem.
Otworzyła sennie jedno oko mrucząc z lubością. Uwielbiała drapanie za uchem. Nawet jeśli było dość niespodziewane.
Elisa leżała na boku i nachylała się nad wilczycą, drapiąc ją za uchem...
Wilkołaczyca podniosła łeb. Podstawiła go bliżej by anielicy wygodniej było sięgnąć. Liznęła ją przy okazji znalezienia się mordą bliżej kobiety. A co tam. Obie na tym skorzystają, skoro kobieta lubi psowate...
- Co tu porabiasz? - zapytała. Miała dość dziwne spojrzenie. Amber szybko zrozumiała, że anielica myśli, że śni.
Amber odsunęła się, delikatnie zabierając łeb spod dłoni kobiety. Nie za bardzo mogła tak odpowiedzieć. Otrzepała się pozbywając się resztek swojego snu i ziewnęła. Głupio by było sennie bełkotać w odpowiedzi. Potem ostrożnie przeszła przemianę w ludzką postać. Obserwowała kobietę, gotowa zareagować gdyby ta się przestraszyła. W tej chwili cieszyła się, że mimo swoich ponad 20 lat na karku ma twarz bardziej przypominającą buzię dziecka niż twarz dorosłej osoby. - Pilnuję twego snu - powiedziała w sumie zgodnie z prawdą.
- A... aha - odparła nieco zaskoczona anielica i usiadła na łóżku. - To ja chciałabym jeszcze się nie budzić przez jakiś czas - uśmiechnęła się.
Amber mimo ludzkiej formy wydała z siebie dźwięk przypominający szczenięce szczeknięcie. Jej reakcja na minę anielicy po prostu zdziwiła ją samą. Amber aż spiekła raka zawstydzona własnymi myślami.
- Właśnie się obudziłaś - bąknęła.
Anielica zmrużyła oczy , patrząc na Amber, po czym uszczypnęła się w dłoń. Amber poczuła jej strach, który powoli przechodził w panikę.
- Gdzie ja jestem? - zapytała, patrząc przez okno.
- Spokojnie. Jesteś w bezpiecznym miejscu. To dom Diany Seviras, Wybrańca Luviony - Amber uniosła dłonie w uspokajającym geście. Postarała się przekazać jej spektropatią uczucie spokoju, poczucia bezpieczeństwa. Nie wykonywała gwałtownych ruchów, ale była gotowa zareagować, gdyby kobieta zamierzała zrobić coś głupiego lub niebezpiecznego.
Wspomnienie o bogini odwróciło tok myśli anielicy.
- Wybrańca Luviony? - zapytała, wbijając w Amber zaciekawione spojrzenie.
- Tak - Amber skinęła głową. - Powiedz tylko wpierw jak się czujesz i czy chcesz coś zjeść lub pić. Powiadomię Dianę, jeśli chcesz, że już się obudziłaś - powiedziała i westchnęła nieco bezradnie. Przez spojrzenie anielicy Amber aż zaskomliła w ludzkiej postaci co spowodowało, że rumieniec na bladych policzkach dość wyraźnie się odcinał.
Anielica potarła brwi i spojrzała przez okno, dalej nie wierzyła, że to rzeczywistość... zaczęła wgapiać się w słońce przez jakiś czas, po czym potarła oczy i przesunęła dłonią po ramieniu.
"Śpiochu. Nie dałaś nawet znać co tam" zaśmiała się Diana.
"Utonęłam w anielskich oczach" zaskomliła Amber.
Podeszła i przyklękła przy anielicy. Zwiększyła temperaturę swojego ciała do poziomu jaki osiągała w wilczej formie i delikatnie dotknęła Elisę.
- Czemu jesteś taka ciepła? - zapytała anielica, obracając głowę w jej stronę.
"Zaraz tam będę" powiedziała Diana.
- Bo moje serce bije szybciej niż to u ludzi - bąknęła. W tej chwili była to prawda. Z co najmniej dwóch powodów. - Nie chciałam dotykać cię zimną dłonią, bo to nie jest przyjemne - dodała.
- A... jesteś druidką? - zapytała anielica.
- Blisko... - bąknęła. - Jestem zmiennokształtną - dodała. Miała nadzieję, że to anielicy nie przestraszy.
Anielica przekrzywiła głowę, patrząc na Amber z lekko zmarszczonym czołem.
- Zmiennokształtni przecież siedzą w lasach, nie noszą ubrań i nie lubią ludzi - mruknęła.
- Jeśli bardzo chcesz mogę stanąć przed tobą nago. Nie robi mi to żadnej różnicy, ale ludzie wokół bardzo się bulwersują - bąknęła. - Zmiennokształtni rzeczywiście do niedawna żyli tylko w lasach. Albo starali się tak żyć. Ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że my i ludzie musieliśmy spojrzeć na siebie nawzajem inaczej. Jak na sojuszników, a potem jak na przyjaciół. Inaczej wszyscy byśmy wyginęli. Teraz żyjemy obok siebie, bez wrogości. Nawet zdarzają się małżeństwa ludzi i wilkołaków - uśmiechnęła się delikatnie. Potem przeszła ostrożną przemianę w bestię.
- Nazywam się Amber - skinęła spokojnie łbem. - Jestem alfą, przywódcą watah i ludzi na Milgasii - powiedziała łagodnie.
- Watah... i ludzi... - anielica nie nadążała zalana nowymi informacjami, po czym uniosła brew. Amber własne straciła wiarygodność... wtedy przez drzwi weszła Diana.
- No... widzę, że weszłaś w tryb futrzaka - zaśmiała się, widząc Amber. Elisa obróciła się w stronę Diany... i ją przytkało. Wygląda na to, że Wybrańca Azariel poznać nie potrafiła. Wybrańca Luviony - owszem.
- Ja... przepraszam, że zawiodłam - zaczęła, brzmiąc jakby zaraz miała się rozpłakać. Diana uniosła dłoń, przerywając jej, a potem nią machnęła.
- Meh, Amber załatwiła sprawę. Stoisz w pokoju z Wybrańcem Luviony i Wybrańcem Azariel. Mamy sojusz. Jeśli któraś z nas ma z czymś problem to ta druga jest w stanie to załatwić - powiedziała. - Bez tego by cię tu nie było.
Elisa odchrząknęła.
- A...ha - wykrztusiła.
Amber westchnęła wracając do ludzkiej postaci.
"Nie zdołał mnie złamać Skaza, nie zdołał mnie zranić Aaron... Ona rozłożyła mnie na obie łopatki" bąknęła do Diany. W ludzkiej formie wyglądała jak mocno zawstydzony dzieciak.
- No to tak w skrócie - bąknęła Amber.
Diana uśmiechnęła się szeroko. "Zalety aniołów" powiedziała.
- Cz... czyli... - zaczęła anielica.
- Wypełniłaś swoje zadanie lepiej niż doskonale. Nie można by prosić o więcej - zapewniła Diana. Anielcia zaś nie wytrzymała i uściskała Dianę, przytulając się.
"Nie powiedziałam jej prawdy. Jeszcze nie teraz..." przekazała Amber.
- Przeżyłaś wiele i los przygniótł cię do ziemi, ale dłonie dwóch bogiń dźwigną cię górę i postawią na nogi - Diana pogładziła anielice po włosach z rozczuleniem wymalowanym na twarzy. Elisa tymczasem się rozpłakała.
Amber westchnęła zrozpaczona. Diana dostała przekaz w postaci odczuć Amber, których wilkołaczyca doświadczała w tej chwili. Nie mogąc nad tym zapanować zaczęła skamleć jakby była w wilczej formie. Z trudem udało jej się sformułować jakiś jaśniejszy przekaz "W sumie wypełniła obowiązek... Miała pilnować Isrid, demona koszmarów i to robiła, aż do chwili gdy się tam pojawiłam. Żaden z aniołów nie wiedział, że pilnowali Darkninga, a Isrid zapewniała wystarczająco dużo oznak swojej obecności, by nikt nie podejrzewał niczego więcej. No i przejęłam moce Isrid, więc w twoich słowach nie ma ani krzty kłamstwa czy nieprawdy" bąknęła. "Elisa do ostatnich chwil trzymała Isrid w uwięzieniu, długo po tym jak Darkning uciekł" dodała. Wciąż skamlała...
- Ogólnie to podziękuj Amber, ona cię stamtąd wyciągnęła - dodała Diana. Elisa skinęła głową i tym razem Amber stała się ofiarą przytulataku.
Amber nie wytrzymała. Instynkty zabrały ludzki rozum i wilkołaczyca zwyczajnie zaczęła lizać anielicę. Elisa zaczęła się śmieć, płacząc przy okazji. Amber miała wrażanie, ze trzyma w ramionach esencje szczęścia.
- To łaskocze - piszczała anielica.
Nawet Diana zaczęła się śmiać, widząc co robi Amber.
- Uroki bycia wilkołakiem.
Chwilę potrwało nim wilkołaczyca odzyskała zdolność myślenia. Przerwała lizanie.
- Em... Wybacz... - bąknęła zmieszana. - Wszyscy mi zawsze mówili, że ludzie całują, a nie liżą... - bąknęła. Zwierzęca empatia, wrażliwość Amber i wilkołacze zachowania potrafiły w gronie ludzi i nieludzi wprowadzić nieliche zamieszanie...
- Hm... nie no dobra... ale miło by było się wymyć - bąknęła Elisa. Była zupełnie zdezorientowana. Diana wskazała jej drzwi na przeciwległej względem wyjścia ścianie. - Wymyj się cała jeśli chcesz... i przebierz. Poczekamy w wewnętrznym ogrodzie - powiedziała, odkładając na stół pakunek z ubraniami. - Masz tu togę, tymczasowo ci posłuży - powiedziała.
Amber za to spojrzała na Dianę z nieszczęśliwą miną. Fuknęła na kobietę z wyraźną bezradnością w tym prostym zachowaniu "Nie uprzedzałaś, że anioły potrafią tak rozbroić" bąknęła.
- Nie wszystkie, ale ona jest urocza - powiedziała Diana, gdy opuściły pokój i udały się do drzwi po przeciwnej stronie korytarza. Weszły do wewnętrznego ogrodu. Było tu dużo drzew i krzewów, parę ławeczek i brukowany deptak wokół.
- Urocze to są szczenięta tuż przed otwarciem oczu - bąknęła wilkołaczyca. Zmieniła postać na bestię i otrząsnęła się energicznie starając się tym zachowaniem pozbyć się nadmiernego bagażu emocji. - No i jak mówiłam, kajdanami byli zupełnie nieświadomie - mruknęła. - A Isrid to był pikuś. Nic by im się nie stało, gdyby tylko jej pilnowali - dodała ciszej. Ktokolwiek zastosował grupę aniołów w ramach kajdan zasłużył sobie u Amber na opinię istoty ekstremalnie okrutnej i takiej która mogła zasługiwać na zemstę ze strony wilkołaczycy.
- Domyślam się - mruknęła Diana i westchnęła, smutniejąc. - No nic, poczekajmy aż ona do nas przyjdzie - powiedziała.
Elisa faktycznie wkrótce dotarła do ogrodu. Białą toga ze złotymi elementami świetnie pasowała do jej nieco bladej cery i złocistych loków. Anielica uśmiechnęła się i podeszła do kobiet. Amber słyszała tylko szelest jej togi, nie słyszała natomiast jej kroków... jako efekt uboczny najwyraźniej anielica nabyła zdolność bardzo cichego poruszania się...
Bestia podniosła łeb patrząc na anielicę. Westchnęła ciężko. W sumie po tych wszystkich wizjach które tam widziała nie tego się spodziewała.
"Może czas dać jej amulety?" zapytała Diana.
Wilkołaczyca skinęła łbem.
- Chyba mam coś co należy do ciebie - odezwała się Amber.
Anielica spojrzała na nią ciekawie.
Amber podała jej w wielkiej łapie oba drewniane amulety.
Anielcia spojrzała na nie i drgnęła. Wahała się chwilę, ale wreszcie zabrała oba amulety.
- Dziękuję - powiedziała cicho, zakładając na szyję oba.
- Pamiętaj te miłe chwile, które się z nimi wiążą. Tak jak ja staram się pamiętać szczęście jakie było moim udziałem, gdy żyła moja wataha. Życie gna naprzód i my musimy za nim nadążyć. Tego chcieliby ci, którzy umożliwili nam dalszą egzystencję - powiedziała poważnie.
Anielica spojrzała na Amber.
- No i teraz te dwa amulety i moje wspomnienia to jedyne świadectwo jego istnienia - powiedziała. Amber nie była pewna czy myślała na głos, czy mówiła do niej.
Wilkołaczyca delikatnie ujęła anielicę za bródkę by unieść jej głowę. Chciała by anielica patrzyła jej w oczy. Amber skinęła wtedy głową poważnie. - Dlatego musimy zadbać byś szybko wróciła do pełni sił - powiedziała. Żołądek bestii przypomniał, że poranek z kacem zakończył się brakiem śniadania.
- Chyba nie tylko ja potrzebuję w tym momencie czegoś do jedzenia - powiedziała Elisa, uśmiechając się zadziornie.
"Jesteś pewna, że sama nie chcesz jej przygarnąć?" zapytała Diana.
"Jeśli ktoś mi pomoże to zorganizować to nie mam nic przeciwko... Tylko w przeciwieństwie do ciebie ja gościnnie pomieszkuję w pokoju gospody w Azylu" bąknęła.
Amber zrobiła nieszczęśliwą minę. - Wiesz, jestem tu w gościach. Póki co dostałam wczoraj obiad i pokój na noc, a w zamian rozwiązałam problem z duchem i towarzyszyłam Dianie przy kielichu. Przyznam, że sprawa z duchem była łatwiejsza niż wyleczenie kaca... - bąknęła. W oczach wilkołaczycy widać było, że to zgrywa i żarty z jej strony. Podobało jej się w gościnie u Diany.
- Kaca? - bąknęła Elisa.
- Tak - odparła Diana. - Jestem istotą żywą i mam prawo do błędów, typu wypicie za dużej ilości alkoholu - powiedziała. - Od czasu rozpoczęcia przez ciebie służby nieco się zmieniło. Reguły nie są tak sztywne. Zmieniłam je z myślą głównie o ludziach i elfach. W naszych sercach jest pewnego rodzaju dzikość. Nie ma jej wiele, ale gdy nie dajemy jej upustu raz na jakiś czas, to zbiera się i zaczyna uwierać jak kamień w bucie. Takie zamykanie się z powodów wiary prowadzi później do eskalacji. Nie chce, by wiara, którą propaguje ciemiężyła naturę wyznawców - wyjaśniła Diana, a Elisa po chwili skinęła głową. - Dobra, to teraz trzeba ci przedstawić jaka jest sytuacja na świecie i później podejmiesz decyzję co będziesz chciała zrobić dalej ze swym życiem... a ja pomogę ci to zrealizować.
- Błagam, zróbmy to przy śniadaniu - bąknęła Amber. - Bo naprawdę zjem korę z drzew w twoim pięknym parku - dodała, patrząc błagalnie na Dianę.
- Tak, tak - powiedziała Diana. - Pomimo rozmiarów naszego pałacu jadamy tu raczej proste posiłki - powiedziała Diana, prowadząc do sali jadalnej. O tej porze było tu sporo ludzi. - Witajcie kochani, smacznego! - krzyknęła do ludzi. - Nawzajem! - odpowiedział chór jedzących. Elisa uśmiechnęła się szeroko, widząc to. - Chodźmy po nasze śniadanie - powiedziała. Dostali kanapki z serem, pomidorem i wędliną, a do tego ciepły sok jagodowy.
"Powiesz jej co i jak podczas śniadania? Powinnaś skupiać jej uwagę teraz, jeśli będziesz chciała ją zabrać później" zauważyła Diana.
Na czas śniadania Amber wróciła do ludzkiej formy. Zjadłszy pierwszą kanapkę zaczęła opowieść:
- Nie wiem jak wyglądał świat za twoich czasów, lecz my rośliśmy w przekonaniu, że nie ma żadnych bogów. Niektórzy oddawali cześć różnym potężnym bytom, które jednak z bogami miały tyle wspólnego co jaszczurka - mruknęła. - Odcięty od boskiej mocy świat uległ skażeniu. Skażenie to ma własną wolę, jest inteligentne i posiada coś w rodzaju osobowości. Rozwijało się przez tysiące lat pożerając powoli co się tylko dało. Jakieś pół roku temu nastąpiło coś co odmieniło życie wielu milionów istot. Byt zwany Skaza zaatakował otwarcie. Nie wiem jak wyglądało to na innych kontynentach, u nas na pierwszy ogień poszły istoty, które były w stanie stawiać mu choćby minimalny opór. Zaatakował podstępnie smoki, zmasakrował wilkołacze watahy, przepłoszył dzikołaki do miast... Doszczętnie spalił lasy i przekształcił po swojemu wiele istot. Bogini Azariel obdarzyła mnie mocą, gdy umierałam gdzieś na skraju spalonego lasu. Jestem ostatnią z watahy Grisa. Trafiłam pod opiekę ludzi, a używając danej mi przez boginię mocy byłam w stanie tych ludzi chronić przed atakami Skazy. Udało mi się zebrać niedobitki zmiennokształtnych, skłonić ludzi do ugoszczenia ich w murach swych miast i stanęliśmy wszyscy do walki. Od tamtego czasu udało mi się poprowadzić moich podopiecznych do zwycięstwa na 3 kontynentach. Razem z innymi wybrańcami zawiązaliśmy sojusz, który pozwala nam wspólnie stawiać czoła większym zagrożeniom. Jak Diana już wspominała, nawzajem rozwiązujemy sobie problemy by nie dać za bardzo Skazie wielu możliwości uodpornienia się na nasze moce i pomysły. I tak czasem Diana zalewa moje lądy swoim światłem, a ja... ehm... sprowadzam dużo śmierdzącego dymu - bąknęła przypominając sobie ostatnio zniszczoną wylęgarnię. - Wojna trwa i nie ustajemy w wysiłkach by zakończyć ją po naszej myśli - dodała.
Anielica poukładała sobie to wszystko.
- Amber... - Diana skrzywiła się nagle. - Jest jeszcze jedna rzecz z którą potrzebuję twojej pomocy natychmiast - powiedziała, wstając, nie dokończywszy posiłku.
Amber zmieniła postać na wilkołaczą, połknęła kanapki na jeden kęs i spojrzała na Dianę.
- No słucham - rzuciła czekając na wytyczne.
Diana położyła jej dłoń na ramieniu i teleportowały się obie. Były na wybrzeżu Ilaty. Na brzeg wygramoliła się istota mierząca około trzech metrów, przypominająca golema z białawego metalu. Diana teleportowała się w jego pobliże i uderzyła czymś w rodzaju potężnej novy i przeszła do walki wręcz z użyciem topora, nakazując przy okazji odwrót reszcie obrońców. Amber stwierdziła za to, że energetyczny atak Diany nie uczynił wrogiej istocie żadnej szkody.
"To antymater. Przeciwnik, z którym mam sobie nie poradzić sama" przekazała Diana.
"Rozumiem... Jak taki pojawi się u mnie będę wdzięczna, za pomoc z twojej strony" mruknęła po czym zmieniła się w potwora. Skoczyła od tyłu na antymatera i uderzyła w niego szponami. Użyła widmowego ataku, którego nauczyła się niedawno.
"Jasne" odparła Diana. Tymczasem Amber miała wrażenie, że istota stawiała mniej więcej tyle oporu co blok granitu... przeszła przezeń jak nóż przez masło. Diana wtedy wyskoczyła wzwyż, zmieniając topór w włócznię i pchnęła w łeb istoty, korzystając z masy antymatera i prędkości, jaką nadała mu Amber. Istotę odbiło wstecz, ale niewiele ponad to. Kolejny atak ze strony Amber zakończył istnienie tego tworu Skazy.
- Dzięki... bez ciebie byłyby straty - mruknęła Diana, oddychając głęboko. - Możliwe, że bym się w nie wliczała...
- No tego bym mu już nie darowała... Kto by mnie spijał? - mruknęła oglądając uważnie to co zostało z antymatera. - Trzeba się dowiedzieć czy taki nie zaglądał do pozostałych naszych sojuszników. Głupio by było nagle ni z tego ni z owego stracić sojuszników. Ja ich zdążyłam naprawdę polubić - dodała.
- Informacja o tych istotach została mi podana kawałek czasu temu, nie dostałaś jej? - zapytała Diana.
- Nie - zdziwiła się Amber.
Diana zmarszczyła brwi i chyba wysłała jakiś przekaz telepatyczny, a potem zrobiła głupią minę.
- Antymater był na twoim kontynencie wczoraj. Aleks przerobił go na sieczkę... - spojrzała na Amber. - Skąd ty wytrzasnęłaś tego chłopaka? - spojrzała na Amber.
- Wieszał ozdoby na festynie i nauczył mnie tańczyć - bąknęła. - Tylko jeśli antymater jest zaprogramowany do tego by walczyć z konkretnym rodzajem mocy... - zaczęła. Aleks przecież dysponował tak jak ona mocą zła. Na potwornej mordzie Amber pojawiła się dziwna mina. "No dobra... Powiedz jak dysponując mocą ode mnie rozwaliłeś antymatera?" spytała Aleksa.
"Nooo sięgnąłem do innej dostępnej mi mocy" odparł Aleks. Jego głos brzmiał trochę... dziwnie.
"No słucham..." rzuciła Amber, czekając na ciąg dalszy jego wypowiedzi.
"Mmm... moja babcia nim odeszła przekazała mi nieco informacji o swoim pochodzeniu. Mam w żyłach trochę krwi istot zwanych Pheax. To takie smokopodobne metaliczne skurczybyki. Moja babcia była takim w połowie i co ciekawe pozostawiła mi mały obiekt, który mnie lekko zmodyfikował. Też jestem półkrwi Pheax od tego czasu. Mam "pod ręką" dawno nieużywana moc. Tylko mój rodzaj potrafi używać jej w tym świecie" zaśmiał się. "Gadałem już o tym z Darkningiem. Powiedział mi o tej mocy na prawdę sporo. Nikt nie będzie rościł sobie do niej prawa, więc mogę jej używać bez przeszkód"
Amber westchnęła ciężko.
"Słyszę... Żałuję, że nie miałam okazji wypytać twojej babci o to. Zawsze było co innego do zrobienia" mruknęła. "Przykro mi, że nie uprzedziłeś mnie zaraz po fakcie" dodała szczerze. Jej nie było do śmiechu za bardzo.
"Y... to źle zabrzmiało.... ona odeszła, w sensie poleciała do innego świata. Stwierdziła, ze siedziała tu ponad sto lat i skoro już nie potrzebuję jej pomocy, to skoczy gdzieindziej... więc odeszła do innego wymiaru szukać tam nowych doznań, jest Podróżującą Przez Światy. Mam całą książkę dotyczącą naszego ludu, poświęcam na nią każdą wolną chwilę..."
"No rozumiem. Ale to dalej zostawia całego antymatera i twoja zmiana rasy" mruknęła. Wróciła do postaci bestii. Była generalnie przygnębiona.
"Spałaś, a ja szukałem czegoś, na czym można by przetestować moją moc. Pojawił się Antymater, Złoiłem go i Darkning się mu przyjrzał. Powiedział, ze musi ostrzec resztę przed tym czymś, ale ja osobiście nie widziałem powodu. Padł jak pierwszy lepszy potworek... Nie mam w zwyczaju zawracać ci głowy byle potworkiem wyłażącym z morza i atakującym mur... takich mamy po sto dziennie, wychylają się i znikają w sekundę..." bąknął Aleks.
"A co do mojej zmiany rasy to tak na prawdę poza nowymi zdolnościami nic się nie zmieniło. Usprawniłem trochę zdolności komunikacji dystansowej i dokonałem fuzji paru zdolności. Nie raportuje przecież wszystkiego co robię, prawda? Poza tym to jest coś o czym nie chciałem rozmawiać na dystans. Chciałem ci powiedzieć jak sprawa wygląda patrząc ci w oczy, zademonstrować nowe możliwości i tak dalej" Aleks westchnął. humor mu się popsuł pod koniec wypowiedzi.
"Właśnie zabiłam antymatera u Diany, bo sama by go nie ubiła. Jeśli Darkning uznał, że należy powiadomić innych, no to do mnie taka wiadomość nie dotarła w ogóle, z żadnej strony. To draństwo mogło zabić Dianę, a ona nie jest słabeuszem. Wyobraź sobie, że gdyby Skaza miał takie dwa przygotowane dla mnie to mogłabym być trupem od ładnych 24 godzin" mruknęła. "Jeśli takich co mogą mnie lub Dianę zabić mamy po sto dziennie, to ciekawe gdzie teraz są" dodała. Mimo tego, że w sumie się wyspała poczuła się zmęczona. "Poza tym pomyśl o jeszcze jednej rzeczy... Darkning uznał, że to coś było na tyle niebezpieczne, że trzeba powiadomić pozostałych wybrańców. Nie masz mocy wybrańca, więc gdyby pojawiło się tam coś na wybrańca co jednak nie jest wyspecjalizowane na konkretną moc i znalazłabym tam twojego trupa to jak bym miała się poczuć?" spytała jeszcze. "Gdy spotkałam Podróżnika i dowiedziałam się kim jest powiadomiłam natychmiast wszystkie istoty, do których mogłam mieć spektropatyczny dostęp" mruknęła.
"Gdybym takie coś znalazł, to bym cię wezwał" powiedział Aleks. "Jakby przybyło do ciebie - to miałaś pod ręka Dianę. Poza tym jak Darkning powiedział, że trzeba poinformować wybrańców to uznałem, że tobie też da znać" powiedział Aleks.
"Burza w szklance wody" mruknął nagle Darkning. "Aleks zabezpiecz ten kanał informacyjny, a potem się kłóćcie, bo jest to irytujące. "Skaza zużył znaczne ilości mocy na Antymatery i nie odniosły sukcesu. Nigdzie. Nie ma podstaw, by tworzyć następne. Każdy Wybraniec dostał po jednym. A swoja drogą Amber daj znać kiedy będziesz miała czas na krótką rozmowę. I zamiast zrzędzić bądź dumna, że masz zaradnego betę" skwitował. Diana parsknęła śmiechem. Chyba słyszała przekaz Darkninga.
"Oj... dobra, biorę się do prac nad tym kanałem łączności" jęknął Aleks. "Darkning, Skaza nie mógł nas podsłuchiwać co?" zapytał z nadzieja w głosie. "Nie, ale na pewno ja słyszałem. Po usprawnieniu ten kanał stał się może i prostszy w obsłudze, ale i wyrazistszy. Pogadaj z Pretorem, by pomógł ci go zamaskować"
Amber zgromiła Dianę spojrzeniem. W jej oczach było zmęczenie. "Fakt, że zyskał moc związaną z pochodzeniem nie jest zaradnością, a szczęściem" odpowiedziała Darkningowi. "I co ma do komunikacji przez kanał Aleksa wilkołak Pretor?" dodała.
"Jest w stanie wykryć ten węzeł. Nie bez szukania go, ale jest w stanie. W momencie, gdy przestanie być w wyniku działań Aleksa to będzie dostatecznie zakamuflowany" odparł Darkning. "Zarżnięcie tego antymatera zajęło mu pięć sekund więcej niż tobie, a używał mocy, którą poznał osiem godzin wstecz. Szczęście nie miało tu tylko tyle do rzeczy, że trafił akurat na antymatera, gdy szukał przeciwników. Gdyby pojawił się na ladzie i zaatakował obrońców, to wtedy on miałby pojęcie z czym walczy i że bez użycia nowej mocy nie dałby rady. Osobiście jeśli na czymś lub kimś mi zależy to zważam na ten obiekt czy osobę cały czas. Technicznie masz taka możliwość i tego nie robisz. W takim układzie zdajesz się na jego osąd, który w tym wypadku był błędny, aczkolwiek nie miał podstaw, by o tym wiedzieć. Ja natomiast nie planuję nadrabiać za twój brak zainteresowania jego osobą. Jak wolisz biegać za aniołkami to twoja sprawa" skwitował. "Zapominasz, że Aleks wymaga twojej uwagi"
"Nie wiem jak ty, ale gdy obdarzam kogoś bezgranicznym zaufaniem - w inteligencję i zaradność - to nie wiszę nad tą osobą. Aleks nie dał mi do tej pory ani jednej podstawy do tego by kontrolować jego akcje. Podstawę do powiadomienia mnie miał jedną - twoją decyzję o powiadomieniu innych wybrańców. Ale ani ty, ani Aleks mnie nie powiadomiliście" mruknęła. "O czym chciałeś rozmawiać?" spytała zamykając poprzednią sprawę.
Darkning nie ciągnął tematu. Ich opinie różniły się widoczny sposób. "Jest sprawa, na którą chcę ci zwrócić uwagę. Wpadnij do mojego laboratorium w wolnej chwili. Tyczy się to bezpośrednio ciebie"
"Dobrze" powiedziała. "Rozmówię się z Dianą i niebawem będę u ciebie" przekazała. Spojrzała na Dianę. - Wygląda na to, że na odpoczynek będziemy wszyscy mogli liczyć dopiero w grobach - mruknęła dość ponuro. - Tu już chyba będzie bezpiecznie. Ja muszę załatwić parę spraw. Przeproś Elisę ode mnie, że raczej nie będę mogła odpowiedzieć na jej ewentualne pytania. To zadanie chyba już spadnie wyłącznie na ciebie - powiedziała. Mówiła głosem spokojnym, prawie obojętnym. Jej aura działała, Amber nie chciała teraz wybuchu żadnych emocji.
- To nie chcesz jej zabrać na Milgasię? - zapytała Diana.
- Muszę się udać wpierw do laboratoriom Darkninga. Wedle jego wcześniejszych słów, Elisa była przy tym, gdy on się uwolnił. On jest zarimem. Obawiam się, że gdyby zobaczyła go teraz mogłoby się to dla niej źle skończyć. Mogę ją w sumie zostawić na Milgasii pod opieką Riki, która obecnie nie miała wyznaczonych żadnych zadań - dodała po chwili namysłu.
- Mmm.. zrobimy inaczej. Ja wrócę i z nią pogadam. Jak wrócisz z laboratorium to ją zgarniesz. Pasuje? - zapytała.
- Też tak może być - skinęła łbem. - Dziękuję za gościnę. Obawiam się, że póki Skaza żyje nie będzie okazji na to by to powtórzyć - mruknęła.
- Możliwe - odparła Diana.
- Jak będziesz w parku to pozdrów ode mnie starego szczurołaka - powiedziała jeszcze, otwierając portal do laboratorium Darkninga.
- Jasne - Diana się zaśmiała.
Darkning był w laboratorium i obejrzał się na Amber, gdy wkroczyła na posadzkę.
- Bedę się streszczał. Przeprowadziłem prosty eksperyment. Połączyłem cię snem z koszmarem nieumarłej kobiety, by pozbyć się jej duszy z terenu Ilaty. Mam pytanie - kim byłaś w tym śnie? - zapytał.
- Wilkołakiem. Pamiętam, że identyfikowałam siebie samą dalej imieniem Amber, ale nie miałam żadnej wiedzy o bogach i tak dalej... Nie miałam też większości moich zdolności. Zaledwie jakieś szczątkowe zdolności wykrywania - powiedziała. No to się wyjaśniło czemu miała tak dziwaczny i wyrazisty sen...
- Hm, źle. To znaczy, że czujesz się bardziej wilkołakiem niż Wybrańcem Azariel. Nie jesteś jedyna pod tym względem. Część wybrańców też w dalszym ciągu jest jeszcze trochę rozdarta... lub wręcz zdezorientowana. Do czasu ostatecznego starcia ze Skazą musisz bardziej zaangażować się w kult i sprawy twoich wyznawców... bo może się okazać, że do walki z nim staniesz jako wilkołak - mężczyzna westchnął. - Nie trzeba wiele wyobraźni, by domyślić się co by się w takim układzie stało...
Amber westchnęła.
- Ciężko nagle zmienić myślenie gdy przez ponad 20 lat było się wilkołakiem, a przez ostatnie pół roku Wybrańcem - mruknęła. Ta wiadomość jej się nie za bardzo spodobała. - W jaki sposób mam się zaangażować w życie wyznawców i w kult? - spytała.
Darkning zabębnił palcami po pulpicie maszyny przed którą stał.
- W twoim wypadku... Na początek spędzaj trochę czasu w swojej własnej świątyni. Kapłani robią swoje, ale twoja obecność przyciągnie wiernych i ich wzmocni, a przy okazji będziesz mogła zwrócić uwagę na nich. Zadaj sobie pytanie jak mogłabyś to usprawnić, uczynić lepszym. Jeśli podążysz za pomysłem podsuniętym przez kogoś innego to już nie będzie to samo. Musisz też przyjąć fakt, że nie jesteś alfą tych ludzi. Jesteś prawie ich bogiem, a to jednak coś innego. Nie mówię, że jest to łatwe zadanie, ale uznałem, że warto ci zwrócić na nie uwagę. Chwilowo nie mam lepszych pomysłów... może jeszcze porozmawiaj z Aleksem, zapytaj co on robi codziennie. Możliwe, ze wiele z tych rzeczy powinny przypadać tobie w udziale. Przede wszystkim musisz się pokazywać ludziom zarówno jako jedna z nich i jako awatar ich bóstwa. Co do tego drugiego wszyscy żołnierze mogą poświadczyć życiem. Ich opowieści z wojny powinny wystarczyć... na razie. Co do tego drugiego - niestety nie potrafię, ci zasugerować żadnej konkretnej akcji.
- Awatar bóstwa mówisz? Awatar zemsty... - Amber się zamyśliła. - Muszę się więc dowiedzieć ile świątyń Azariel zostało postawionych. Wiem o jednej, w Azylu, a w takim razie jeśli to jest jedyna to trzeba to będzie zmienić - powiedziała na początek. - Jakie są symbole wiary w Azariel? - spytała.
Darkning milczał chwilę.
- To twoja działka. Pomyśl jakie być powinny. Zdefiniuj je. Nadaj im rację bytu. Formujesz te wiarę i poprzez nią wpływasz na boginię która przybędzie ci na pomoc podczas ostatniej walki ze Skazą. Carmen przekazała ci podstawy.
Bestia skinęła łbem w zamyśleniu. - Skupię się w takim razie na tym - powiedziała. Z ostatnią nutą żalu pomyślała o tym, że oznacza to zmiany, którym do tej pory wciąż się jeszcze opierała.
- Życzę ci powodzenia - powiedział Darkning. - Masz jakieś pytania?
- Nie. Muszę sobie przemyśleć twoje słowa. Skaza musi zostać zniszczony i im szybciej to nastąpi tym lepiej. A do tego potrzebuję mieć pewność, że dostaję do oczekiwań Azariel - powiedziała. - Tak jak obiecałam Dianie odbiorę od niej Elisę... Chyba, że ta nie będzie chciała ruszyć na Milgasię... I zabiorę się do roboty - dodała.
- Bywaj więc - powiedział Darkning, wracając do maszyny.
Amber otworzyła portal do Diany by ewentualnie odebrać Elisę. Jednakże cała beztroska którą prezentowała tego ranka z wilkołaczycy uleciała.
Elisa była gotowa do drogi. Uśmiechnęła się, widząc Amber.
- Ruszamy? - zapytała.
Wilkołaczyca skinęła łbem odpowiadając przy tym.
- Tylko jeśli sobie tego życzysz. Uprzedzam, że na Milgasii ciężko będzie ci spotkać wyznawców Luviony - powiedziała.
- Nie szkodzi - powiedziała anielica i przytuliła się do Amber.
Bestia westchnęła. Zgarnęła anielicę jedną łapą. A niech tam... Niech się przytula. Nikt od tego nie zginie. Otworzyła portal.
Elisa westchnęła i puściła wreszcie Amber. Pomachała ręką Dianie i obejrzała się na Amber.
- Powodzenia Diana. Mam wrażenie, że teraz dopiero wszystko się skomplikuje - mruknęła do Wybrańca Luviony i zabrawszy Elisę ze sobą przeszła przez portal.
Amber stanęła na rynku Azylu. Wszystko wyglądało tu spokojnie. Ludzie nieco zdziwili się nagłym pojawieniem się Amber....
- Azyl, centrum życia na Milgasii - wyjaśniła anielicy. Ruszyła w stronę gospody. "Rika, będę chyba potrzebowała twojej pomocy" przekazała Demmiance.
"Mmmhm" odparła Rika. "Zaraz będę w tawernie" przekazała.
- To jest tawerna? - bąknęła anielica, widząc miejsce, gdzie mieszka Amber. - Jest niewiele mniejsze od pałacu - dodała.
- Tak się złożyło. Wystarczyło, że mieszkańcy Azylu zorientowali się kim jestem i wylądowałam tutaj. A właściwie to obudziłam się tutaj - mruknęła. - Powinnam już wtedy wyciągnąć naukę na przyszłość by nie pić tyle wina - dodała. Otworzyła drzwi łapą i delikatnie postawiła anielicę przed wejściem.
Rika praktycznie wpadła na Amber w drodze do tawerny.
- Jestem.. - powiedziała i dojrzałą Elisę. - O - bąknęła.
- Rika, to jest Elisa. Elisa, to Rika - powiedziała wilkołaczyca. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że obie kobiety zostały przez nią uratowane. Przez chwilę się namyślała. - Usiądźmy. Musimy trochę wszystkie trzy porozmawiać. Za długo mnie w Azylu nie było - mruknęła.
- O wiele za długo. Raport Aleksa ma już pięć stron - bąknęła Rika. - Jest w górnej sali w tawernie. Aleks jest na tym kontynencie, który nazwałaś męskim imieniem... nie pamiętam jeszcze. Była jakaś pomniejsza ofensywa Skazy, udał się tam załatwić sprawę.
- Zanim ja ten raport przeczytam minie miesiąc. Dukam - bąknęła. Machnęła łapą na znak, że to nieważne. - Anaya i Ronach. To nazwy nowych kontynentów - dodała. - Potrzebuję byś znalazła zakwaterowanie dla Elisy. Opowiedz jej też proszę co nieco o Milgasii. Ja muszę się zorientować jak stoimy ze świątyniami. Mam złe przeczucia i obawiam się, że na gwałt będę teraz musiała nadrabiać to co zaniedbałam - powiedziała poważnie.
- Ym... Aleks zarządził konstrukcję nowych, ale nie wiem w jakiej fazie są... - mruknęła. - Dobra, not to chodź, Elisa... - dodała Rika. Anielica podążyła za nią. Amber uznała, ze gdyby dodała do tego jeszcze Wiktorię to stężenie urody na metr kwadratowy mogłoby zakrzywić czasoprzestrzeń...
Amber westchnęła na odchodnym. Całe szczęście Wiktoria miała swoje zajęcie, od którego Amber wolała jej nie odrywać. Choćby dla własnego bezpieczeństwa... Namierzyła Aleksa by się do niego przenieść.
Aleks właśnie odpoczywał po starciu na wybrzeżu Ronach.
Amber zaczęła bez zbędnego owijania w bawełnę. Generalnie rozmowa z nią nie wymagała od Aleksa specjalnego wysiłku, więc nie bawiła się w żadne wstępy. - Odstawiłam Elisę do Azylu. Rika się nią zajęła. Wspominała też, że zarządziłeś budowę kolejnych świątyń na Milgasii. Oznaczyłeś je może na którejś z map? - spytała.
- Tak, wszystko co robiłem jest udokumentowane. Znajdziesz wszystko co trzeba w pokoju na strychu - powiedział Aleks, nieco zaskoczony pojawieniem się Amber.
- Odłożyłeś już tam nowe mapy od Demetriona? - spytała jeszcze. - No i czy wiesz może jak Vermon stoi z nasionami - dodała.
- Tak. Mapy są na miejscu. A co do nasion - Aleks wskazał coś za plecami Amber.
Amber się obejrzała przez ramię.
Rósł za nią las...
- Czyli i Vermon i Adela pięknie się spisali - mruknęła. Odwróciła się z powrotem do Aleksa - Powiedz mi jedną rzecz... Czy jest możliwe, by kapłan Azariel mówiący coś w jednej świątyni był słyszalny w pozostałych? A najlepiej jeszcze widziany w pozostałych - rzuciła.
- No dałoby się tak zrobić - stwierdził Aleks. - Ale nie wiem czy byłoby to to samo, co jakby był tam naprawdę.
- Kapłan nie musi tego stosować. Wystarczy, że będzie ich wystarczająco wielu by obsadzić wszystkie świątynie. A będziemy potrzebować po jednej w każdym mieście i kapliczki w mniejszych zbiorowiskach ludności. Chodzi o to, że ja chciałabym z tego korzystać - mruknęła.
- Da radę takie coś zrobić - powiedział Aleks.
- Dobrze. Rika mówiła, że twój raport ma już pięć stron. Zanim ja go wydukam minie miesiąc, więc byłabym wdzięczna za skrót sytuacyjny - powiedziała.
Aleks odetchnął i pokiwał głową.
- Udało mi się zalesić trzy punkty na Ronach i cztery na Anayi. Wczoraj do lasów zostały zesłane zwierzęta, za paręnaście dni poszerzymy tereny zielone nie licząc paru terenów z dobrymi warunkami na miasta. Wilkołaki będą mogły się "wprowadzić" do nowych lasów jutro. Skaza przypuścił pięć ataków, żaden nie dał rady dotrzeć do linii obrony. Powstaje sześć nowych świątyń, a dwie już stanęły. Znalazłem artefakt mocy ognia i wynegocjowałem jego wymianę za artefakt mocy zła. Odwiedziłem nowopowstałe świątynie, rozpracowałem nową moc, stworzyłem parę cechów różnego rzemiosła, co ułatwia wymianę towarów i wyznaczanie cen, stworzyłem porozumienie miedzy dzikołakami, a obywatelami paru miast, na mocy której będzie utrzymywany stały kontakt... - Aleks westchnął. - Jestem zmęczony...
- Dobrze. Dobra robota. Zajrzę na strych w gospodzie i tam przejrzę sobie mapy. Na szczęście na nich nie ma wiele do czytania. Akurat na handlu i rzemiośle w ogóle się nie znam i nie wiem do czego to ludziom potrzebne - skomentowała. - Ale skoro jest ważne to w porządku - dodała. - Revenanci i Azarielici zajmą się pilnowaniem kontynentów. Wydam im zaraz rozkazy. Ty zanim pójdziesz spać odpowiedz mi tylko na jedno pytanie - rzuciła jeszcze.
- Mhm? - Aleks westchnął.
- Co sądzisz o tym co robiłam przez ostatnie dni? - spytała krótko.
Aleks oparł głowę o łapę. - Nie wiem co o tym sądzić - mruknął.
- Aleks, zadaję ci pytanie ponieważ zależy mi na twoim szczerym wyrażeniu opinii. Gdyby mi na tym nie zależało nie usłyszałbyś nigdy takiego pytania - powiedziała spokojnie.
- Robię znacznie więcej niż powinienem, żebyś ty nie musiała sobie radzić z negatywnymi stronami twojego zaniedbania sytuacji tutaj. Mogłabyś chociaż mnie przytulić w charakterze podziękowania - mruknął Aleks. - Nie zapieprzam tu jak dziki podczas tego jak się stąd zwinęłaś dlatego, że takie jest moje zadanie... - zamilkł.
- Wiesz czym jest beta w wataże? Dla stada wilkołaków, nie ma różnicy czy jest alfa czy beta. W ogólnym rozrachunku ostatnie zdanie ma zawsze alfa, owszem... Ale dla pozostałych w wataże oboje są parą alfa. Są parą przywódców. Beta nie jest zastępcą. Nie jest prawą ręką czy ochotnikiem. Beta ma takie same obowiązki i zobowiązania wobec watahy jak alfa - powiedziała. - I beta zawsze jest kimś na kim alfa może bezgranicznie polegać. Komu może zostawić to czym nie może zająć się w danej chwili. Alfie nikt nie dziękuje za to, że wypełnia swoje obowiązki jako przywódca. Tak samo nikt nigdy nie podziękuje becie. Poza tym ja się stąd po prostu nie zwinęłam... Ja ratowałam to na czym mi zależało. Zabierając z Anayi nieprzytomną Elisę do Diany mówiłam ci, że potrzebuję tego by przypomnieć sobie czym są emocje. Ta anielica wiele przeszła. Zwierzęca empatia pozwoliła mi doświadczyć jej ogromnych wzruszeń przez tę krótką chwilę, utrwalić sobie to co wypala we mnie nienawiść. Jeśli tego nie będę robić zniknie wszystko i zostanie tylko nienawiść i chłodna kalkulacja. A wtedy nie będzie nic do ratowania, gdy Skaza zostanie zniszczony, nie będzie Amber - powiedziała.
Aleks myślał chwilę i westchnął i poruszył palcami.
- No patrz, a mi do tego celu wystarczasz ty - westchnął i podniósł się. - Idę zająć się paroma rzeczami w takim układzie - dodał.
- Ostrzegałam cię i pokazywałam ci czym jest moja żądza zemsty. Wypaliła już nawet żal po stracie watahy. Ale ich już nie ma, więc mój żal ich nie uratuje. Był niepotrzebny. Poza tym moc dostałeś ode mnie. Nie od Azariel. Nie jesteś awatarem - powiedziała. - Żałuję, że nie pojąłeś tego do tej pory, pomimo tego, że otwarcie ci o tym mówiłam - mruknęła.
- To pojąłem akurat doskonale, ale o pozycji bety nie mówił mi nikt poza tobą... - zauważył Aleks. - Nie powiedziałaś mi dość, ale teraz to skorygowałaś. Chcesz czegoś jeszcze ode mnie? Jeśli nie to mam parę rzeczy do zrobienia.
- Całe bycie alfą dla mnie samej jest nowością. Całe życie przygotowywano mnie do bycia opiekunką szczeniąt - mruknęła. - A żaden z wilkołaków, który ocalał pogrom nigdy nie był ani betą ani alfą, więc tych zachowań nie mogłeś podpatrzeć w leżu. Alfa i beta w każdej wataże zginęli pewnie jako pierwsi broniąc pozostałych - powiedziała. - Mój błąd, że nie przybliżyłam ci tego dokładniej, ale mnie samą zaczęto uczyć tego, gdy byłam szczenięciem. I zrobiono to bez słów, to były całe lata życia z parą odpowiedzialnych przywódców - powiedziała. - Tego nikt nigdy wilkołakowi nie wyjaśnia na głos. Nie pomyślałam, że przemieniony człowiek działa inaczej niż nowonarodzone szczenię - dodała. - W każdym razie w Azylu uważaj. Elisa jest słodka i akurat okazji do wzruszeń może nam w najbliższym czasie dostarczyć aż w nadmiarze - bąknęła.
- Taa - Aleks przeciągnął się. - Dobrze ze wróciłaś... sugeruje rzucić okiem w trzy lokacje, które zaznaczyłem na mapie. Uznałem ej za zbyt ryzykowne na samodzielne badanie
- Artefakty czy złośliwe działania Skazy? - spytała Amber.
- Artefakty, ale - Aleks pstryknął palcami. - Ale wpierw jeszcze wypadałoby zrobić żniwa. Poziom nienawiści w świecie trochę wzrósł...
- Właśnie... Udało ci się może zaobserwować jak długo on się odnawia? - mruknęła. Otworzyła sobie już portal w góry. Zbierze co trzeba, poleci do tawerny, zajmie się artefaktami...
- Nie ma górnego limitu. Dokonałem pewnych.. usprawnień. Możesz po prostu wpadać i zbierać energię co jakiś czas, tylko nie próbuj teraz zgarnąć całej na raz, chyba, ze chcesz się zamienić w śliniącą się bestię zagłady - zastrzegł Aleks.
- To dobrze, że spytałam, bo zawsze zbierałam całą - mruknęła Amber. Zaczęła się obawiać, że Aleks zaczyna zapominać by informować ją na wstępie o tych najważniejszych rzeczach.
Aleks myślał chwilę.
- To wszystko - powiedział wreszcie.
- Dzięki. Na miejscu upewnię się ile mogę zebrać na raz bez szkody dla świata - mruknęła.
Aleks skinął głową.
- Rozłóż po prostu w czasie i zużywaj na bieżąco - zasugerował.
- Jest jakiś optymalny czas na to? - spytała jeszcze.
- Przyjrzysz się to takowy znajdziesz. Potrafiłbym obliczyć właściwy czas dla siebie, ale nie znam twoich możliwości na tyle dokładnie, by móc to chociaż oszacować... - powiedział Aleks.
- Przy okazji... zostawię koło map notatki dotyczące świątyń i kaplic. Darkning potrafi być wkurzający gdy marudzi, ale za to gdy przestaje marudzić ma wiele przydatnych rzeczy do powiedzenia - mruknęła.
Aleks tylko się uśmiechnął i skinął głową.
Amber machnęła łapą i skierowała swoje kroki przez portal. Wpierw energia z nienawiści, potem zestaw notatek w tawernie i przejrzenie map... Oraz ku rozpaczy wilkołaczycy pisanych notatek Aleksa... A potem zebranie artefaktów.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda Jones.
Astaria, Świątynia Aramona.
Kilka dni wcześniej.


Amanda była w sterowni i uczyła sie kierowania miastem.
Poczuła wtedy dość mocną fluktuacje mocy.. an tyle mocne, że obiegły swiat, lecz na tyle słabe, że nie było widocznych żadnych szczególnych różnic...
Skończyła naukę na dziś, ale przed snem mogła udać sie na kolację. Spotkała tam Sotora.
- Sotor, czułeś to? Co to było? - spytała.
- To? A... tak. Aaron walczył z Amber. Wyzwałą go na pojedynek i zabiła - odparł Sotor, trąc brwi.
Amandzie opadły ręce... i szczęka.
- Nooo - Sotor pokiwał głową i westchnął.
- Co teraz będzie? - powiedziała zszokowana Amanda, z nieomal paniką w głosie.
- Nic. Część mocy Aarona znajdzie nowego właściciela, a reszta rozpłynie siepo drodze - odparł Sotor i westchnął.
Amanda przyłożyła dłonie do czoła, zakrywając twarz. Zastanowiła sie przez chwilę.
- Skontaktujemy się z nim - powiedziała odrywając ręce i wystawiając pale wskazujący w górę. - A póki co z pozostałą dwójką z jego sojuszu. Możesz to teraz zrobić? - spytała.
- Dwójką? Wybraniec Foggosa oddzieliłsię od nich kawałek czasu temu. Został tylko Abel, a nowy wybraniec Vistenesa zapewne dołaczy sie do tego drugiego sojuszu.. jescze nei wiem na jakeij zasadzie, ale ejst to bardzio prawdopodobne -
Amanda potrząsnęła głową. Przez to co się stało już zapomniała prawie jak się nazywa.
- Dobra, powiadom mnie proszę jak będzie wiadomo kim jest nowy wybraniec Vistenesa. Ale teraz skontaktuj się proszę z Ablem - powiedziała siląc się na spokój.
- Co mam mu przekazać? - zapytał Sotor.
- Że Aaron został zabity przez Amber, jeśli jeszcze tego nie wie. I że w związku z tym chcę z nim pogadać - powiedziała krótko Amanda .
- Z tego co widzę, to członkowie sojuszu pomogli w przeniesieniu energii na kolejnego wybrańca, by utracona zostałą je minimalna ilość... Keeth obecnie zabiera ją z miejsca Przekazania Mocy... zapanowałtam otalny chaos. Po śmierci Aarona jego demony przejął Skaza... widzę też moc Abla... hmm... z tego co widzę przywraca porządek na terenie Aarona...
Mysli Amandy biegały jak szalone. Co przywraca porządek? Moc Abla? Nie, to sam Abel. Amanda dopiero po chwili zrozumiała słowa Sotora. Amanda zastanowiła się przez chwilę.
- Spytaj proszę Abla, czy potrzebuje naszej pomocy - powiedziała i westchnęła zaniepokojona.
Sotor milcząłchwilę.
- Nie, Abel był gotów do wojny, wiec wykorzsytał swe oddziały by uderzyć na oszalałe demony... - Sotor westchnął.
- O rany - odpowiedziała Amanda. Gotowość do wojny ze skazą to jedno, ale walka między wybrańcami, której groźba właśnie zawisła nad nimi, to już coś innego. - Spotka się ze mną? - spytała.
- Może siespotkać, gdy zakonczy działania wojenne - odparł Sotor.
- Dobrze - mruknęła Amanda i oddetchnęła z lekką ulgą. - Pamiętam, że jakiś młody demon zajął miejsce brata Aarona, jako wybraniec Foggosa. Możemy się z nim skontaktować? - spytała.
- Z Victorem? Tak. Niewiem czy "młody" byłoby wąłściwym określeniem na 250-latka.. z twojej perspektywy znaczy - stwierdził Sotor.
- Poznałam już Argenę - powiedziała Amanda z uśmiechem. - Oraz Aine, ciebie i wielu innych - dodała z uśmiechem. W porównaniu z nimi... Victor wydawał się być młody, oczywiście jak na demona.
- Taa, dobra, zapomnij, że coś mówiłem. Victor powiedział, że może sie zjawić za niecałą godzinę - powiedział Sotor.
- Dobrze - odpowiedziała Amanda i wzięła kilka solidnych oddechów, aż w końcu odetchnęła z wyraźną ulgą. - Ale dziękuję, będę lepiej dobierać słowa. Kto jest dla ciebie młody, to niekoniecznie dla mnie też... To wszystko stało tak szybko i nagle i... zbiło mnie z topu - wyjaśniła Amanda.
- Rozumiem - Sotor uśmiechnłą się. - Odetchnij trochę, może napij się jakiegoś lekkiego alkoholu na uspokojenie, czy coś? - zasugerował.
- Dzięki - odpowiedziała Amanda z uśmiechem. - własciwie to chętnie wypiję piwko. Dawno nie miałam okazji - powiedziała z entuzjazmem.
- No to napijmy się - zaproponował Sotor.

Po połowie godziny na miejsce przybył Victor. Amanda i Sotor do tego czasu powrócili na Plac Światynny.
- Witaj. Chciałaś czegoś ode mnie - powiedział demon. Był to czerwonoskóry, dobrze zbudowany mężczyna o licznych rogach i kolcach na całym ciele. Miał złote oczy i nosił na sobie czarny pancerz z błyszczącymi krwawoczerwonymi znakami.
- Ojej, witaj - powiedziała Amanda, wyglądając na nieco zaskoczoną iż demon odwiedził ją wcześniej niż to było ustalone. Nie zdążyła pójść do łazienki, a po wypitym piwie bardzo chciało jej się siusiu. No i miała się ogólnie przygotować na to spotkanie. Tak to sobie zaplanowała.
- Tak, chciałam zamienić kilka słów odnośnie współpracy wybrańców i walki ze skazą - odpowiedziała.
Victor skinął łową.
- Natychmiast, czy chcesz zmienić lokację? - zapytał Victor.
- Nie bądź taki formalny - Sotor machnłą ręką. - Amando, pokażę naszemu gościowi nad czym ostatno pracowaliśmy. Z tego co zrozumiałem czas cię nie nagli? - zapytał, patrząc na demona, a ten odetchnłą.
- Nie nagli mnie, z chęciatu chwilę zabawię - odparł Victor.
- Dobrze, dziękuję. Dołączę do was za jakieś piętnaście minut - powiedziała Amanda i spojrzała po twarzach mężczyzn.
Ci skinęli głowami. Sotor skinął ręka na mury. - Pogawędźmy przy okazji - rzucił i oddalili się.

Amanda bez trudu odnalazła Sotora i Victora, dołączając do nich zaledwie dziesięć minut po tym jak sie rozstali, czyli dwa razy szybciej niż by sie mozna było spodziewać po kobiecie.
- Witam ponownie panowie - powiedziała z uśmiechem, teraz kiedy pęcherz jej nie cisnął, czuła się znacznie lepiej. - Jak obchód? - spytała.
- Imponujące - mruknął Victor. - Chciałbym być obecny gdy wreszcie dźwigniecie to miasto...
Amanda zastanowiła się przez chwilę. - To może nastąpić spontanicznie w jakimś kryzysowym momencie, ale zobaczymy - odpowiedziała Amanda.
"O czym gadaliście, abym się nie powtarzała" wysłała mentlnie do Sotora.
- O świątyni wyłącznie - powiedział Sotor.
Amanda spojrzała na niego nieco zdezorientowana. Po to wysłała myśl, aby odpowiedział tą samą drogą. Szybko się jednak opanowała, nie robiąc z tego sprawy.
- W jakiej sprawie mnie wezwałaś? - zapytał Victor.
- Dobrze, zatem przejdźmy się jeszcze nieco i pomówmy - zaproponowała spokojnie Amanda.
- Victor, musisz wiedzieć, że istnieje sojusz kilku wybrańców, a jego przewodnicząca Amber, zabiła dzisiaj Aarona. Zdążyłeś go poznać, prawda? - powiedziała Amanda i mimo iż się uśmiechała, to nie była zbyt zadowolona.
- Przewodnicząca? - Victor zaśmiał się cicho. - Znam ten sojusz. Jeśli kogoś nazwałbym przewodniczącym to Ketha. - A Aarona znałem, oczywiscie. Sam zasugerowałem zrobienie coś w jego temacie - powiedział demon.
Amanda zmarszczyła brwi. Myślała, że to Aaron i Abel wprowadzili Victora w sytuację i werbowali do siebie. - Czyli znasz sytuację - mruknęła, zastanawiając się nad tym wszystkim, gdyż to co na co się przygotowywała nie pasowało do tego co zastała. - I co o niej sądzisz? - spytała.
- O Amber? Została mianowana pełnomocnicą do spraw kontaktów ze mną i nową wybranką Foggosa - odparł Victor. - Rozsadna i nieco zgryźliwa. Nic, czego bym sie nie spodziewał po Wybrańcu Azariel.
- Chodziło mi o sytuację - wyjaśniła Amanda z lekkim usmiechem. - Widzę, że mimo iż jesteś wśród wybrańców od niedawna, jesteś znakomicie poinformowany i nie trzeba ci żadnych wprowadzeń.
- Mam 250 lat. Od ponad 200 jestem bezposrendio zaangazowany w walkeze Skazą. Studiowałęm to zagadnienie, nim wiekszosć obywateli swiata wiedziała o jego istnieniu - powiedział Victor.
- Rozumiem - powiedziała Amanda zastanawiając sie nad aspektami przepływu informacji. Oczywiście dopóki nie było widać wyraźnego zagrożenia, każdy trzymał wiedzę o nim dla siebie... a szkoda.
- Mogę spytać, czy zamierzasz wspierać sojusz, o którym sobie powiedzieliśmy? - spytała.
- Jestem posrednio jego częścią - odparł Victor. - Jeśli dla starego sojuszu mozna było coś zrobić, to ten czas minął jeszcze przed smiercią Aarona - powiedział.
- Starego? - spytała zaintrygowana Amanda.
- No tego sojsuzu, do którego należał Abel i Aaron - powiedział Victor.
- Rozumiem. Po prostu wydawało mi się, że rozmawiałeś z Aaronem. Tak coś mi wspominał - powiedziała cicho Amanda.
- Rozmawiałem z nim. Uznał się za mojego opiekuna... o którego swoją drogą nie prosiłem - mruknął Victor.
Amanda zmarszczyła brwi. - I nikt ci nie pomaga? - zastanowiła się cicho. - Jeśli od dwóch wieków zajmujesz się walką ze skazą, to rozumiem, że radzisz sobie i bez nauki - powiedziała, zastanawiając się jak by to mogło być. - Nie masz trudności z opanowaniem mocy? - spytała jeszcze.
- Nie walką, obserwacją sytuacji. Walka ze skazą nie była mozliwa w moim wypadku - powiedział Victor. - DO momentu otrzymania mocy znaczy się. Gdy ją otryzmałem zacząłem robic z niej użytek natychmiast... wymyslanie nowych rzeczyprzychodzi mi łatwo, a ich stosowanie - jeszcze łatwiej.
- Rozumiem - powiedziała Amanda. - Dziękuję ci za rozmowę. Dobrze jest zachować kontakt i przyjazne relacje, połączyć siły w razie czego. Groziła nam wojna między wybrańcami, a lepiej będzie jeśli do tego nie dojdzie - powiedziała Amanda i uśmiechnęła się do demona.
- Wątpie b yteraz ktosmiałdosć sił i czasu by zaatakwoać resztę - stwierdizł demon. - Miło siegawędziło, ale teraz wracam do cwiczeń. Życzę powodzenia w twym przedsiewzięciu - Victor skinął głową Amandzie i otworzył sobie portal, którym chciał opuscić swiatynię.
- Czy teraz, czy później, warto zachować przyjazne relacje. I do tego właśnie będę dążyć - powiedziała Amanda. - Dziękuję za odwiedziny - dodała i skinęła mu głową.
- Ano warto - powiedział Victor i opuscił teren swiatyni.

- Samymi słowami wiele nie osiagniesz - zauważył Sotor.
Amanda spojrzała na niego. - Przy jego potędze, to co ja mogę mu zaoferować? Argenę do łóżka? - mruknęła niezadowolona, sugerując pierwsze co wpadło jej do głowy i zastanowiła się chwilę. - Chyba, że by spotkał Antymatera - dodała zamyślona.
Sotor usmiechnął sie szeroko i uniósł brew.
- No widzisz, nawet nie musiałem ci podpowiadać...
Amanda odwzajemniła uśmiech. - Dzięki - odpowiedziała. - Obawiam się tylko, że wówczas to nie mnie poproszą o pomoc - zdradziła.
- Ostrzeż go telepoatycznie. Zaoferuj pomoc w walce z Anymaterem - zasugerował Sotor.
- Dam radę? - spytała. - A skąd mogłabym wiedzieć, że atakuje go Antymater? - zadała kolejne pytanie.
- Jakoś wkróce... Skazazapewne zaatakuje wszystkich w podobny sposób - powiedział Sotor.
Amanda westchnęła. - Czyli z Ablem nie pogadam. Daj mi proszę znać jak będzie to możliwe - poprosiła.
- Czemu nie? - zapytał Sotor. - Zapewne walkęza niego toczy jego armia...
- Mhm - mruknęła Amanda.

Po paru minutach Amanda mogła nawiązać łącznosć z Ablem.
"Wybracz, że nie przybedę osobiscie" powiedział chłopiec. "Ale muszę koordynować działąnia wojenne, a to wymaga bym pozostał u siebie. Z tego co rozumiem ty też musisz pozostać na miejscu, wiec musiy się niestety ograniczyć do przekazu. Masz do mnie pytania?
"Tak mam. Skoro prowadzisz działania wojenne, to rozumiem że nie jesteś w sytuacji na długą rozmowę. Będę więc konkretna. Nie chcę, aby doszło do wojny między wybrańcami. Aaron już nie zyje, a to nie powinno iść w tym kierunku. Co sądzisz o sojuszu między wybrańcami?"
Chłopak westchnłą i potarł brwi, czego nie widziała, ale co w pewnym sensie odebrała. "Zbędny" odezwał sie wreszcie.
"Amando nie chcę zabrzmieć niegrzecznie, ale nie jestes w pozycji by decydować o takich rzeczach. Nie uporałaś się dalej ze Skazą na swoim terenie i nie odnotowałem, byś pomogła komukolwiek. Jesteś na razie postrzegana jako osoba, która ma dużo do powiedzenia, a mało do zaoferowania. Sugeruje ci skupic sie na tym co masz na wycieraczce, a nie poza ogródkiem. Ja sojuszów nie potrzebuję"
W pierwszej chwili Amandę aż zatkało. Szybko jednak zrozumiała, że mężczyzna niestety ma rację.
"Dziękuję za szczere słowa" - przekazała zachowując pełną powagę. "Rozumiem, zajmę się sobą, nie martw się. I cieszę się że nie szukasz wrogów" - przekazała.
"Mhm. No to powodzenia z oczyszczaniem kontynentu" powiedział Abel. "I bywaj"
"Bywaj" - pożegnała się Amanda.

Spojrzała na Sotora z dość niewyraźną miną.
Sotor westchnął. - Jeszcze nieco cierpliwości. Gdy ruszymy swiątynię... hrm... - Sotor uśmiechnłą się.
- Amando, wpadł mi do głowy właśnei pewien pomysł. Gdy aktywujemy swiatynię uzyskasz pełną kotnrolę - mrżćzyna złożył opuszki palców ze sobą.
- Możemy nadać światyni aspekt agresywny, by szybciek pozbyć sie Skazy, problem polega na tym, ze do tego miselibyśmy zdobyć domenę Obrony, co wymaga pewnych zmian w ideologii. Trzebaby usunać zupełnei ideę pacyfizmu i polubowengo załątiwania spraw na rzecz akcji obronnej. Mogę ponegocjować z Wybranką Luviony na ten temat w czasie jak ty bedziesz trenować.
Amanda zastanowiła się chwilę. - Nie wiem... Jak sądzisz, czy Aramon aprobował by porzucanie ideii pacyfizmu? - powiedziała krzywiąc się nieznacznie.
- Aramon jest neutralnym bóstwem. Ale jest toś innego o czym powinnaś wiedzieć... mianowicie ty kształtujesz ostateczny wizerunek Aramona. To, jak on powróci zależy od ludzi, któzy w neigo wierzą. Mogłabysteoretycznie zrobic z niego dobrego lub złego boga wedle własnego uznania. AMber juz wpłynłęa dosć mocno na wizerunek Azariel ze sporym zyskiem, przynajmniej w mojej opinii...
- Rozumiem. Aramon jest i będzie dobrym bogiem i jako taki będzie widziany - oznajmiła Amanda. - A co dokładnie zrobiła Amber? - spytała posułając mężczyźnie badawcze spojrzenie.
- Przy odrobinie szczęscia Azariel wkróce bezie miałą nowadomenę - Zjednoczenie w Nienawisci. Amber zapeniła sojusz miedzy zmiennokształtnymi, smookami i ludźmi. Pod sojusz podłączą się prawdopodobnie też nieumarli, demony, anioły i diabli wiedzą kto jeszcze...
- Rozumiem. A moje sojusze się nie liczą? - powiedziała z mieszaniną zawodu i irytacji.
- Z całym szacunkiem. Twoje sojusze nie wymagały wielu starań z twojej strony. Większość zaaranżowała Aine i załatwiło gadanie. Stworzyły sie pod twoim nadzorem, ale nie jako efekt twoich akcji... poza sojuszem z Arachnoidami, ktory swoja drogą wartoby sfinalizować...
Amanda westchnęła i skrzywiła się nieznacznie. Nie była zbyt zadowolona.
- No dobra - powiedziała po chwili. - Chodźmy do archanoidów, mam już dość czekania.
- Nie my do nich, oni do nas. Mam wezwać wybrany oddział? - zapytał Sotor.
- Poczekaj, to on został już utworzony? Masz z nimi kontakt? - spytała nieco zaskoczona.
- Tak. Mam kontakt z Matką, ona ma oddział "w zanadrzu". - doparł Sotor.
- Jak liczny? W zanadrzu, czyli jest przygotowywany? - spytała Amanda.
- W zanadrzu czyli ma go pod reką. Liczy 12 arachnoidów. Po trzy z każdego rodzaju - powiedział Sotor.
- Aha.... Zaraz, rodzaju? A jakie są rodzaje? - Amanda przeszła ze zdziwienia, do ciekawości. - W ogóle, tak mało o nich jeszcze wiem - pożaliła się.
- Kosarki, Tarantule, Czarne Wdowy i Krzyzanice - powiedział Sotor.
Amanda zmarszczyła brwi. - Tak... teraz pamiętam - powiedziała po chwili zastanowienia, a następnie westchnęła.
- Tylko tuzin? Liczyliśmy na dziesięć razy tyle. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że liczy się jakość, a nie ilość i niczego tu nie umniejszam... no, ale powiedz mi coś o nich proszę - powiedziała.
- Cardodziejki, mistyczne wojowniczki - powiedział Sotor. - Powiedziałaś oddział, a nie armia, wiec dostajesz oddział, a nie armię - dodał.
Amanda zwiesiła głowę, po czym pokręciła ją zrezygnowana. Za odział uważała co najmniej setkę istot, ale informacja ta nie została przekazana. - Powinnam się wyrazić precyzyjniej - powiedziała po chwili. - Dobra, wracajmy do ćwiczeń sterowania świątynią - rzekła z nutą rezygnacji i niezadowolenia z samej siebie w głonie.
- Jasne, przy okazji sprowadzę tu Arachnoidy - powiedział Sotor. - I pomyśl o nadaniu aspektu agresywnego swiatyni - dodał.
- Będę chciała wiedzieć najpierw więcej, odnośnie tego jak by to miało wyglądać - powiedziała cicho. - Ale to nie teraz. Wróćmy proszę do ćwiczeń sterowania, bo choć nie jest to najprzyjemniejszym zajęciem jakie potrafie sobie wyobrazić, to... wybacz, chwilami mam dość tego wszystkiego - powiedziała.
- Jak pozbędziesz sie Skazy to bedzie łatwiej... - powiedział Sotor.
Amanda uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi.



Astaria, Świątynia Aramona.
Obecnie.


Pokaz jaki uczynił Sotor był dość imponujący.
- Znakomicie - powiedziała Amanda. - A jaki takie lasso ma zasięg "rzucania"? - spytała na wstępie.
- Nie sprawdzałem, na pewno wiecej niz kilometr, ale zależy to w głównej mierze od ilosci przeznaczonej na to mocy - odparł Sotor.
- Mmm - mruknęła mile zaskoczona Amanda. - Więc pewnie może też być odpowiednio szerokie, prawda? - powiedziała.
- By onbjać jakis duży cel? Tak. Zwiekszenie szerokosci samego "sznura" może byc niewygodne -
- No to zobaczymy - odpowiedziała Amanda. Wygodne czy nie, w pewnym momencie może okazać się konieczne. - To jak się tworzy takie lasso? - spytała z uśmiechem.
- Będzie łątwiej jeśl izaczniemy od wzmacniania ciosu mocą i nauczymy cie jako-tako walczyc za pomocą pieści - powiedział Sotor.
- No dobra, to ty jesteś nauczycielem - powiedziała Amanda ze szczerym uśmiechem.
- Niezaprzeczalnie - odparł Sotor. Przystąpili wiec do treningu. Amanda musiała nauczyc sie innego sposobu skladowania i wyzwalania enrgii.
Amanda trenowała walkę wręcz z użyciem mocy przez dwa dni. Na początku szło nieco opornie, ale po połowie dnia przyswoiła podstawy. Wtedy mozna było się wziać za trening "na serio". Amanda nauczyła się zadawać ciosy wzmocnione mocą i nauczyłą się zwiększać za pomocą mocy szybkosć i siłę swoich ciosów podczas walki wręcz. Obejmowało to ciosy pięściami, kopniaki, ciosy łokciem, kolanem i nie tylko. Treningi były męczące, ale przebywając na terenie świątyni szybko regenerowała siły.

Następnie Amanda rozpoczęła treningi do tak zwanej "techniki lassa".
Pierwszy dzień szkolenia w tym zakresie przebiegał bez problemów. Amanda nauczyła sie formować energię, która nadawała sie do tworzenia materialnych obeiktów i potem "wystrzliewać" ją we właściwą stroę i kotnrolować w locie.
Jednak drugiego dnia, kiedy Amanda miała akurat przerwę na obiad, coś się stało...

Obok Astarii pojawił się nowy, ukrywany wcześniej kontynent.
Amanda wyjżała za okno. Normalny człowiek nic specjalnego by tam nie dostrzegł, ale ona teraz już widziała dokładnie, mimo tysięcy kilometrów odległości.
"Sotor?" - spytała.
"M?" mruknął rycerz.
"Co ty na to?" - spytała zaciekawiona. "Widać mamy więcej do zrobienia niż by się zdawało" - przekazała zaraz potem. "Dam radę zwiększyć intensywność treningów? A czy ja mogę osobiście przyspieszyć reaktywacje świątyni?" - spytała od razu.
"Nie mozesz... ale to, że mamy lądy wokół nie zmienia na razie niczego, musimy odbić Astarię wpierw..." Sotor westchnął.
"Nie łatwe zadanie" - westchnęła Amanda. - "Pokarz mi proszę nowe rzeczy"
"Nie wiem czy jest potrzeba... mamy w pobliżu dwa nowe kontynenty, ale póki nie odbijemy Astarii póty nie mamy co próbować podbijać dalszych ziem..."
"Zgadzam się z tym. Ale nie chodziło mi o nowe ziemie, a o nowe chwyt, ataki na stworów skazy" - odparła Amanda.
"Aaa.. dobrze, bierzmy sie za robotę. Teraz proponuję nauczyc się ataku wiązanego z kopniakiem..." odparł Sotor.
"To za pięć minut będę w sali ćwiczeń, dobrze?" - przekazała.
"Ja tam juz jestem" zaśmiał sie Sotor.
Nie tracąc czasu Amanda również się tam udała.
- Jestem - powiedziała sześć minut po zakończeniu ich rozmowy. - Nauczaj - dodała z uśmiechem.
- Pamiętasz tąpniecie, któego cię nauczyłem? T ze tupiesz i ziemia pęka pod wpływem tupniecia? - zapytał Sotor..
- Pamiętam - powiedziała z uśmiechem.
- No to to bezie efektem końcowym, na razie jednak poćwiczymy łapanie lassem i korzystanie z niego do przemieszczania się. Pokażę ci coś przy okazji...
Amanda kiwnęła głową i z zaciekawieniem przyglądała się mężczyźnie.
Sotor pokazał jej jak zastosować moc by wykonwyać dziekie akrobacje z tym "lassem". Był to, cały dzień roboty, ale Amanda potrafiła teraz robić skoki na 20m i nie tylko.

Następnego dnia, z rana Amandę obudziło trzęsienie ziemi.
Od razu sprawdziła z kim tej nocy spała i co u licha ten ktoś robi, że wszystko się tak trzęsie. Szybko zorientowała się, że znowu spędziła noc sama.
Wstała szybko z łóżka jak oparzona. "Sotor, co się dzieje?" - przekazała zaintrygowana i szybko włożyła na siebie swój kostium. Jeśli byli by atakowani, to powinna zostać obudzona alarmem, a nie efektami ataku.
-Wchodzimy w ostatnia fazę przebudzenia światyni! - krzyknął Sotor. Amanda słyszała go z zewnarz przez okno.
- Znakomicie - odpowiedziała zadowolona. - A dlaczego to wywołuje trzęsienie? - spytała.
- Bo się wznosimy - odparł Sotor.
Amanda nie omieszkała wyjść szybko na zewnątrz i rozejrzeć się ponad szczytami budynków.
Rozległ sie głośny trzask i horyzont zaczął sie obniżać, a trzęsienie ustąpiło.
Amanda nie omieszkała wskoczyć na jeden z budynków. Teraz kiedy mogła sadzić susy na dwadzieścia metrów, było to naprawdę coś. Owszem zużywała energię, ale przebywając na terenie Świątyni nie zauważy nawet jak ta się zregeneruje. Zaraz potem wskoczyła na jeszcze wyższy budynek. Miała stamtąd widok na otaczające ich ziemie, które zostawały coraz niżej i niżej.
"Wygląda pięknie" - przekazała.
Wreszcie swiatynia się zatrzymała.
"No to pooglądaj sobie, a potem łap za ster. Podczas lotu w strone terenów Skazy dokonam jeszcze reszty modyfikacji. Za jakieś dzień powinnismy dotrzeć nad Szczurze Pola"
"Zdążymy do tego czasu z gotowością Świątyni?" - spytała.
"Światynia juz jest gotowa" odparł Sotor. "Załatwię trochę wsparcia technicznego i przerobimy dolna część swiątyni po drodze, by było tam wszystko, czego obsługi sie nauczyłaś" zapewnił.
"Znakomicie" - odparła zadowolona Amanda. "Wracam do sterowni" - dodała, nie chcąc tracić czasu i tam też wróciła.
W sterowni wszystko zaczęło wyglądać prawie tak samo jak w symulatorze. Amanda dostrzegła trzy pierścienie, które uniosły się w górę. Amanda wzleciała nieco nad ziemię, a pętle stworzyły wokół niej cos na kształt żyroskopu. Kalejdoskop na suficie zajaśniał i podał obrazy bezposrednio do umysłu kobiety.
Amanda szybko zorientowała się w sytuacji i zabrała się do obsługi miasta. Obrała kurs na zachód, ku Szczurzym Polom i ruszyła. Nie rozwijała maksymalnej prędkości Świątyni, nie chcąc jej przeciążać tak od razu. Lecieli średnio pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, co oznaczało, że następnego dnia o tej porze będą już walczyć ze skazą... chyba, że dadzą sobie jeszcze czas na przygotowania.

W połowie drogi Amanda poczuła nowe połączenia, a pod jej koniec zyskała kontrolę nad jeszcze czterema elementami, których obsługi się uczyła.
Miała teraz do dyspozycji 15 dział, potężny strumień zwany Manifestorem, który dawał możliwość ataku bezpośrednio pod świątynię - w linii prostej w dół, bomby energetyczne, trzy miotacze energii przypominające zianie ogniem przez smoka, w wersji O "Kurde! Ale Duże!", oraz pięć ciężkich dział energetycznych które mogły strzelać głównie w dół choć miały maksymalny zasięg nieco poniżej poziomu linii murów świątyni i pełen zasięg poniżej tej linii, tylko nie mogły strzelać przez siebie nawzajem, ale były umiejscowione na ruchomej obręczy więc nie było z tym problemu.
Aine oczywiście została o wszystkim powiadomiona i stacjonujące dotychczas armie mogły szykować się do ataku. Nadszedł dzień wielkiej walki.

"Daje znać do miast szczurzych Pól, że się zblizamy" powiedział Sotor. "Zeby mieszkańcy nie narobili w gacie na nasz widok" dodał, śmiejąc się.
"Dobry pomysł" - przekazała Amanda. "Używasz telepatii?" - spytała.
"Tak" odparł Sotor. "Za godzinę bedziemy na miejscu" dodał.
"Na miejscu, czyli gdzie dokładnie? Mam lecieć na Norę, czy od razu nad Morze Martwe?" - spytała. Jedno oznaczało jeszcze czas na przygotowania i koordynację, zaś drugie szybkie natarcie.
"Lecimy nad Morze martwe, ale po drodze proponuje zostawic ślad martwych istot Skazy na terenie Szczurzych Pól" odparł Sotor. "Więc przelećmy po przekątnej tej krainy"
"Zgoda" - odparła natychmiast z dużą dawką entuzjazmu. "Cieszę się, że jesteśmy gotowi i że wreszcie atakujemy" - dodała, nadal niezwykle zadowolona.

Gdy lecieli nad Szczurzymi Polami, Amanda po prostu rozpoczęła ostrzał stając na pierwszej linii. Nic nie było w stanie oprzeć się zmasowanej sile ognia, czy też raczej ziemi. Ostrzał zakonczył się dopiero gdy dotarli nad Morze.
Światynia przeleciała nad brzegiem Morza Martwego, gdy w głębinie coś się zakotłowało...
"Kolejny robal?" - zastanowiła się Amanda, przekazując swoje przypuszczenia Sotorowi. Nie tracąc czasu wzniosła miasto nieco wyżej i zatrzymała sie przed, oraz oczywiście nad, kotłującym się w morzu miejscem. Przygotowała sie do wystrzelenia z największego działa, gdy stwór będzie wychodził.
Nim Sotor odpowiedział spod wody wybiła się chmara olbrzymich insektów...
Amanda zmieniła plan, gdy tylko okazało się, że nie musi bronić lądu przed robalem. Poleciała dalej w głąb Morza. W między czasie odpalając dla zmyłki stare działa i czekając aż insekty zjawią się w polu rażenia miotaczy. Wówczas to z nich uderzy i w razie czego pogoni całym miastem za nimi. Enkelia też świetnie się z nimi ostatnio sprawiła, więc mieli i tę możliwość.
Plan wypalił. Energetyczny strumień miotacza sięgnął na sto piećdziesiat metrów w dół pod katem, spopielajac cały rój. Lecieli dalej i znajdywali się już daleko od lądu.
Spod wody natomaist zaczęły wylatywać wiwernopodobne maszkary. Działa niszczyły je na długo przed siegnieciem Światyni, ale ich horda wydawałą się nie mieć końca, a spod wody wylatywało ich coraz wiecej.
"W centrum Martwego morza jest kolosalna wylegarnia. Porponuję zasotosować promień Manifestora" przekazał Sotor.
"Popieram" - odpowiedziała szybko Amanda, nie przerywając strzelania z mniejszych dział.
Poleciała z pełną szybkością bardziej w głąb morza, tak aby znaleźć się przynajmniej w przybliżeniu bardziej nad jego centrum. Wówczas to odpaliła ich główne działo zwane Manifestorem.

Rozległ się głośny zgrzyt a potem narastajacy jazgot, po czym na chwile zapanwoałą absolutna cisza, któa ustąpiła głosnemu łoskotowi towarszyszącemu eksplozji. Woda z Morza martwego wyparowałą w ułamku sekundy, a wszystko pzoa ziemiai skałą w zasiegu paruset kilometów przestało istnieć. Amandawidziała rozchodzącą sie fale uderzeniową rozchodzącą sie po dawnym terenie Morz martwego, pochłaniajaca wszystkie istoty skazy na swej drodze.
"No... i powiedz mi, ze nei było warto czekać" Sotor śmiał sie głośno, stojac na krawedzi muru, obswerwujac tracącą powoli impet falę uderzeniową.
"Warto" - odparła Amanda, z mieszanina zadowolenia i lekkim niedowierzaniem przyglądając się efektom na symulatorze.
"Jakie są możliwości działa? Jak często możemy nim strzelać?"
"Raz na tydzień" - odparł Sotor. "A mozliwosci widzisz przed sobą.. lub raczej wokół siebie" - dodał.

Zaraz potem, nad całym terenem Morza zaczął padać deszcz, który powoooli napełniać będzie morze wodą. Zaś na jego brzegach, nieomal taczkami można było zbierać sól... czego jeszcze nikt nie robił, gdyż wszyscy zajęci byli walką, albo przemieszczaniem się w celu takowej.
"Trzeba z powrotem wprowadzic flore i faune do tego morza. Sugeruje zagadać z Vermonem" - przekazał Sotor.
"Zgoda. Samemu Kalamiesowi długo by to zajęło" - odparła Amanda.

Zaraz potem Amanda skierowała Świątynię na południowy kraniec Gór Zachodnich, aby wesprzeć armię Amaraziliji.
Tymczasem poprosiła o doniesienia z toczących się walk, aby upewnić się, że nie jest nigdzie pilnie potrzebna.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Kossos:

Dwa dni potrwało oczyszczanie terenów wokół stolicy Kossos przy zaangażowaniu wszystkich możliwych środków. Darkning nie zgarnął olbrzymiego truchła, uznając je za niewartościowe z jego punktu widzenia. Rebeliańci zabrali się za odbudowę, gdy tylko Kaisstrom wraz z rodzeństwem teleportowali ekipy budowlane i straż na oczyszczony teren. Gdy stanął pierwszy budynek smok był już po dłuższej rozmowie z przywódcą rebeliantów. Mężczyzna ów zwał się Ismar i gdy wstępne konstrukcje zakończyły się i można było sprowadzić pierwszych osadników ogłosił ziemie wyspy Kossos Republiką Wolnego Wichru podległą Kaisstromowi. Wtedy można było zaangażować siły Ranety w aktywna pomoc w odbudowie. Kaisstrom zapewnił dodatkowo jeszcze 6 smoków i 600 żywiołaków w charakterze siły roboczo-technicznej. Przyspieszyło to znacznie odbudowę-smoki jednak potrafiły szybciej dźwigać kamienne bloki niż zbudowane przez inżynierów dźwigi.
Wyczerpujące się powoli zasoby udało się uzupełnić dzięki pomocy Adelajdy-Wybrańca Thirel, która zesłała na nowe pola życiodajny deszcz, który przyspieszył znacznie wzrost roślin. Po niecałych dwóch dniach od siewu zboża były gotowe do zbiorów, zasilając spichlerze na Ranecie, a przez to i na Kossos.
Gdy powstał jako-taki przyczółek zaopatrzeniowy można było pójść w stronę wybrzeży, by oczyszczać tereny dalej. W czasie gdy część żywiołaków i smoków pomagała przy budowie, reszta zabrała się za metodyczną eliminacje obecności Skazy na Kossos.
Kolejne dwa dni minęły na oczyszczaniu terenów bardziej skażonych, jednak jaskinie pod pasmem górskim do niedawna zajęte przez Skazę opustoszały. Teren Kossos ogólnie świecił pustkami nie licząc wszechobecnego skażenia. Widocznie Skaza wycofał siły i przegrupowuje się gdzieś indziej. Mniej-więcej w tym czasie Kaisstrom otrzymał ostrzeżenie o istotach odpornych na moc Wybrańców zwanych antymaterami. Niewiele później rebelianci zgłosili ubicie olbrzymiej istoty Skazy, która padła dopiero od trucizny, gdyż żywiołaki i smoki nie potrafiły jej zranić.
Zarybianie poszłoby opornie gdyby nie mały układ z Vermonem – wybrańcem Tyris. Wyspa świątynia po dokładniejszym obwarowaniu przez siły Zakonu i przybyciu parunastu elfów do pomocy stała się kolebką dla kolejnego pokolenia smoków, których jaja zdobył Vermon. Z powodu braku smoków na Gerthanie nie było komu owych jaj wysiedzieć i wychować wyklutych smoków. Wedle umowy wyklute zielone i czerwone smoki miały powrócić na Gerthanę pod opiekę Vermona, gdy będzie to możliwe. Kaiss natomiast miał zatrzymać białe smoki. Dodatkowo Vermon zgodził się pomóc w zalesianiu i zarybianiu Kossos.
Wykopki przyniosły raczej zaskakujące wieści. Wydobyto garść inskrypcji które mogły znacznie wspomóc istotę posługującą się mocą światła… Lub umożliwić komuś nauczenie się jej, aczkolwiek byłoby to wyzwanie. Diana-Wybraniec Luviony na pewno zainteresowałaby się takimi obiektami, ale decyzja o tym co uczynić z inskrypcjami należała do Kaisstroma. Resztę anielskich ruin zaczęto przekształcać w muzeum i skansen, zbierając tam różnorakie „starocie” z Ranety i Kossos, by miejsce mogło stać się siedzibą tradycji i folkloru zarówno obecnego jak i minionego.
Artefakt odnaleziony przez Archeologów z kolei wymagał mocy światła by w ogóle można było się doń dostać, co uniemożliwiało na razie Kaisstromowi położenia na nim łapy.
Kilka grup żywiołaków po dokładnych poszukiwaniach odnalazły właściwe miejsca, gdzie rozpoczęto prace archeologiczne, które miały odkryć zagrzebane w ziemi pamiątki z przeszłości.
Zwiad Wiatrów zaowocował nową mapą, którą smok otrzymał gdy tylko dane zostały potwierdzone. Na czarno zostały zaznaczone tereny zainfekowane przez Skazę. Tymczasem Kaisstrom pracował nad swą odpornością, przy okazji znajdując łatwą metodę na nieznaczne zwiększenie prędkości i siły.
Wedle dostarczonej mapy Victor rozpoczął już zbieranie sił na Arma’Thel i powoli odbijał ją z rąk Skazy. Wyspa salamander byłą wolna od skażenia na pierwszy rzut oka, a smoki i Salamandry nigdy się nie dogadywały za dobrze. Kaiss mógł wykorzystać sytuację, by pogodzić wielkie gady z wielkimi płazami… i z wielkimi Sakami też. Wyspa behemotów byłą częściowo zajęta przez Skazę, a behemoty musiały wciąż się cofać pod naporem jej sił. Dojrzałe behemoty okazały się zupełnie odporne na skażenie, jednak nowo narodzone były dalej wrażliwe. Skaza polował na młode i skażał je, zmuszając behemoty do zabijania ich, łamiąc powoli ich morale tych wielkich bestii.
Dwie duże wyspy były w całości zajęte przez Skazę. Nie miały nazw, Kaiss mógł je nadać gdy je wyzwoli. Pozostałą niewielka, w dalszym ciagu wolna od wpłwu Skazy wyspa koło Kossos, niewielka czysta wyspa koło Army i Wyspa Cieni aktualnie atakowana przez Skazę.
Do Kaisstroma należała decyzja co dalej…

Milgasia:
Azyl


Dzień potrwało nim Amber zebrała całą energię nazbieraną w Sali Czaszki.
Gdy wreszcie powróciła do tawerny i siadła nad mapami okazało się, że Aleks przekazał najistotniejsze dane werbalnie i nie było potrzeby na wczytywanie się w raporty, które informowały głównie o pomniejszych zdarzeniach o niewielkiej wadze. Nadszedł czas zbierania artefaktów, których ilość okazała się jednak większa. Poza trzem wymienionymi pojawiły się również poszlaki odnośnie lokacji innych artefaktów, dostarczone przez kuriera Darkninga ze wskazaniami, gdzie należy szukać. Do Amber należało rozesłanie ekip revenantów we właściwe miejsca, by dotarli do właściwych punktów. Kopacz mógł wtedy dotrzeć do właściwej głębokości umożliwiając Amber odzyskanie obiektów.

Astaria:

Amarazilija trzymała się dobrze od czasu ostatnich walk, a pojawienie się świątyni spowodowało momentalne przechylenie się szal na stronę sił zwierzoludzi. Po dwudniowej rundzie dookoła Amaraziliji udało się usunąć obecność Skazy z tego terenu. Amandzie jeszcze nieco w głowie trzeszczało od eksplozji. Sotor nalegał, by ruszać na dalszy podbój, ale władze Amaraziliji chciały urządzić bankiet, na którym Amanda byłaby gościem honorowym… kobieta musiała wybrać.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Plomiennoluski »

Kaisstrom


Wyglądało na to że odbicie Kossos, było niczym otworzenie wieka na gigantycznym słoiku z niespodziankami. Miał teraz pełne łapy roboty i co chwila coś nowego się pojawiało, póki co na szczęście pozytywnych, więc cieszył się z tego i nie narzekał. Jarperx wraz z kilkoma przeistoczonymi w smoki, miała się zająć opieką nad jajami na Wyspie Świątynnej. Kaisstrom poprosił elefy o pomoc w tym zadaniu, do ludzi jako takich nic nie miał, ale jeśli szło o naturę, zdarzało im się być nad wyraz inwazyjnymi. Podejrzewał elfy przynajmniej nie wpłyną znacząco na krajobraz wyspy. Ismar nieco zaskoczył smoka, owszem, Dossmin wspominał że wynegocjowane warunki są bardzo dobre a zwierzchnictwo w jego łapach ułatwiało wiele rzeczy, to jednak aż takiego obrotu sprawy się nie spodziewał. Nie miał zamiaru korzystać z przywilejów dopóki nie było to konieczne, ludzie mogli się zająć sami rządzeniem i odbudową. Pozostawiało to wybrańcowi Uranosa więcej swobody i pola do manewru. Jego myśli krążyły wokoło różnych tematów aż w końcu wybrał ten, który przemykał mu w tym momencie najczęście. Odkrycie archeologów i artefakt za barierą światła. Gdyby sam sięgnął po moc, efekty byłby kiepski, najprawdopodobniej prowadzący do zatargu między wybrańcami, tego chciał uniknąć jak tylko mógł na chwilę obecną.
"Diano, mam nadzieje ze masz chwilkę czasu, udało mi się znaleźć coś, co prawdopodobnie cie mocno zainteresuje." - skontaktował się z kobietą.
"O? No słucham" odparła Diana.
"Mam u siebie ruiny imperium aniołów, wykopaliska odkryły inskrypcje, które są zestrojone z mocą światłości, podejrzewam że dosyć solidnie by cie wzmocniły, z drugiej strony pozwoliłyby komuś nauczyć się korzystania z mocy światła." - zawiesił na chwile swój przekaz. "Jesteś zainteresowana małą wymianą? Zapraszam do tego żebyś najpierw sama obejrzała znalezisko oczywiście."
"Jasne, rzucę okiem, a potem zakrzątnę się za czymś na wymianę, chyba, ze chcesz wsparcia militarnego" odparła Diana.
"Coś na wymianę byłoby miłe, zwłaszcza że to znalezisko to jedna rzecz, jest jeszcze artefakt, który zlokalizowałem i praktycznie jest odkopany, ale da się do niego dotrzeć wyłącznie używając mocy światłości." - przekazał Kaiss
"Dobra, przyjrzę się temu wszystkiemu... jak za godzinę będę to będzie w porządku?" zaproponowała Diana.
"Jak najbardziej, będę czekał." - odparł Kaisstrom. Czekając na Dianę próbował rozciągać swoje postrzeganie energii najdalej jak się da, na terenie wykopalisk, bardziej jako ćwiczenie niż w celu wykrycia czegoś, ale łącząc obydwa. Po godzinie Diana pojawiła się koło smoka.
- No witaj - powiedziała. - O, tak wyglądasz w smoczej postaci. Niczego sobie, muszę przyznać - uśmiechnęła się. - I chyba będę miała coś na wymianę. Powinno ci się spodobać... no dobra, ale pokaż co tam masz...
- Dziękuję za komplement, ty w swojej naturalnej też nie masz się czego wstydzić. Chodźmy. - poprowadził kobietę w miejsce gdzie mieściły się inskrypcje.
- Bardzo ciekawy bajerek - przyznała. - Muszę się dowiedzieć czym dysponujemy, to coś ponegocjujemy odnośnie tego co w zamian. Mówiłeś jeszcze coś o jakimś artefakcie - powiedziała przejechawszy dłonią po skalnych napisach.
- Owszem, Wolność, również relikt po aniołach, mogę cię od razu zabrać na miejsce i go wydobędziemy. Sam na chwilę obecną nie jestem pewien czym jest. - Kaisstrom był gotowy do teleportowania ich obojga, jeśli jego rozmówczyni się zgodzi.
- Tak, jasne - powiedziała kobieta. Kaisstrom zabrał oboje na miejsce, które przygotowywały żywiołaki, do czasu gdy napotkały na barierę dla nich nie do przebicia. Diana spojrzała na okrągłą "bańkę" wokół portalu na miejsce, po czym odwołała ją i portal włączył się.
- Dobra... no to panie przodem - mruknęła i ruszyła naprzód. Kaisstrom ruszył tuż za nią, rozglądając się zarówno wzrokiem normalnym jak i wzorom energii. Wszedł za Dianą do portalu, zmieniwszy siew człowieka. Portal był za mały dla smoka. Był razem z Dianą w sali zrobionej ze szkła... Pomieszczenie było strzeliste i zupełnie puste. Były stąd trzy wyjścia...
- Ruszamy razem czy osobno każde? - uśmiechnął się do kobiety podając jej ramię.
- Lepiej się nie rozdzielać - stwierdziła Diana, przywołując topór. Przejścia były za wąskie dla smoka, ale Kaisstrom mógł zmienić w razie czego postać dość szybko. Kaisstrom wyciągnął sejmitar, chociaż nie do końca umiał się nim posługiwać i skinął głową.
- Lewy jako pierwszy? Diana skinęła głową i przywołała pancerz, by ruszyć przodem. Kaisstrom zaś poczuł dziwny chłód... Kaiss nie był pewien co to jest, ale naładował pancerz defensywnie i uszczelnił hełm. Ruszył za kobietą. Przeszli korytarzem do spiralnie skręconej klatki schodowej. Środkiem sali płynęła dziwna, zimna energia... Smok próbował ją przyporządkować do którejkolwiek z tych, które poznał dzięki kulom Zbrojmistrza. Lubił chłód i zimno, ale to miejsce miało trzymać wszystkich z dala, więc wolał wiedzieć więcej. Była t o energia dawno temu przyporządkowana jak odmiana mocy wody- energia lodu. Kaisstrom zanotował sobie w pamięci te żyły mocy, mógł o nich poinformować Adelajdę, prawdopodobnie by na tym skorzystała. Diana spojrzała wyżej.
- Gdzieś tu... mamy przeciwnika - mruknęła.
- Może być interesująco. Póki co wyczuwam tylko lód. - odparł ale przygotował się na obronę. Poszli wyżej i gdzieś wpół drogi Kaiss usłyszał stukanie.. coś jakby igły stukały o metal. Dużo igieł...
- Uważaj, igły na metalu. - przygotował się do odparcia ewentualnych nadlatujących pocisków podmuchem.
- Igły na met... - Diana zmilkła i zaczęła nasłuchiwać. - Lodowe demony - mruknęła. Dźwięk był coraz wyraźniejszy i jego częstotliwość rosła. Kaisstrom przybrał smoczą postać, skoro były z lodu, musiały mieć problemy z ogniem a Kaisstrom z lodem nie miał żadnych. Po schodach biegła gromada istot przypominających zlepki lodowych igieł.
- Schowaj się za mną. - Kaisstrom plunął ogniem gdy tylko istoty weszły w zasięg rażenia. Rozpuścił zarówno istoty jak i fragment klatki schodowej. Diana wyjrzała zza niego.
- W sumie tak było szybciej - zaśmiała się i poklepała smoka po boku. Kaiss przeniósł oboje za roztopiony fragment i wrócił do ludzkiej postaci.
- Podobno przydaje się mieć ze sobą smoka. - puścił do niej oko i kontynuowali wędrówkę.
- A jakże.. mamy u nas białe smoki, które wspomagają naszą walkę - powiedziała Diana. - Chyba należą do innego gatunku, jak zwie się twój? - zapytała, gdy szli w górę po schodach.
- Należę do lodowych smoków, została nas na Ranecie piątka. Jest kilkadziesiąt przemienionych smoków i teraz dostaliśmy pod opiekę kilka, mam nadzieję że wyklują się już na lepszy świat. - odpowiedział z uśmiechem. - Jakie w takim razie są u Ciebie?
- Białe. Białe i złote smoki - powiedziała Diana. - Związane z mocą światła i dobra - dodała i wskazała kierunek. - Coś jest tam za ścianą..
- My jesteśmy przesiąknięci lodem, stworzyłem kilka związanych z wiatrem na bazie żywiołaków. - Przyjrzał się samej ścianie, a następnie zmysłami spróbował sięgnąć poza nią.
- Aż tak bardzo,ze potrafisz tworzyć "sztuczne smoki"? - Diana uniosła brew.
- To nie do końca są smoki, raczej zmiennokształtni mogący przybierać formę smoka, to dość stary rytuał z tego co mi wiadomo, z ludźmi działa nieco inaczej. Wziąłem do tego wyłącznie ochotników. Uwaga, zaraz się zrobi gorąco. - Kaiss zaczął zionąć równym płomieniem i topić ścianę ostrożnie. Za ścianą było przejście.. Diana wskazała jeszcze jedną ścianę do stopienia i weszli do sporego pomieszczenia, w którym na piedestale stał skrzydlaty miecz...
- Wygląda interesująco - zaczął sprawdzać rozmieszczenie energii w pokoju zanim podszedł do miecza.
- Bardzo - Diana zaś podeszłą od razu do miecza. Kaisstrom stwierdził, że są centrum kompleksu. Był on dość rozległym labiryntem... ale po co iść przez labirynt, skoro można przejść przez ściany? Kaisstrom również podszedł do miecza, schował sejmitary i wyciągnął dłoń.
- Wolność. - powiedział na głos, zastanawiał się czy miecz zareaguje na swoją nazwę, którą znaleźli w zapiskach. Chodzenie na skróty w tym wypadku zdawało się wskazane, zawsze mogli zbadać resztę kompleksu później, lub jakoś go wykorzystać. Nie zareagował, ale Diana przyjrzała mu się.
- O, chwila - powiedziała i dobyła z togi pod zbroją małą książeczkę, po czym zaczęła coś recytować i wyciągnęła dłoń naprzód . Miecz znalazł się w jej dłoni gdy tylko skończyła.
- Ha! Klinga Poranku! To nie jest to, czego szukamy - powiedziała. - Zrobimy tak, otworzyłam ci to przejście, ale domena wolności pasuje tak samo do ciebie jak i do mnie. Związany z nią obiekt lub istota jest niżej. Powiedzmy, że ja zgarnę te inskrypcje które są an górze i ten miecz, a ty bierzesz domenę sam i jesteśmy kwita, pasuje? - zapytała. - Mam już parę domen, a ty, jak mniemam - niespecjalnie.
- Zgoda, mam nadzieję że wiesz że używając inskrypcji na Ranecie prawdopodobnie mógłbym otworzyć tą barierę sam. Nie zmienia to faktu że nie lubię zatargów na tych poziomach. Opowiedz mi o tym mieczu, lubię ciekawostki, no i chyba czeka mnie spacer w celu uwolnienia związanej z nią istoty. - odparł Kaisstrom, domena jak najbardziej była odpowiednią wymianą. Przynajmniej tak mu się zdawało.
- Miecz zaginął, gdy trójka potężnych istot światła ruszyła do otchłani, by odratować jedną zatracona duszę niezbędną im do jakiegoś celu... dokładna legenda jest w książkach, poszukaj Historii Utraconego Miasta, sama jej już dobrze nie pamiętam... wiem, że znalazłam właściwy miecz... - zaśmiała się. - Wiem, ze mogłeś,ale wtedy właziłbyś z buciorami na moją domenę, a ja nie lubię śladów na mojej posadzce - mrugnęła do smoka. - Trzymam łapy z dala od cudzych domen i oczekuję tego samego. Jeśli znajdę jakaś domenę wiatru, to dam ci znać. Ta domena teoretycznie jest naszą wspólną, ale się jej zrzekam, by móc zgarnąć ten miecz i inskrypcje.
- Ciesze się że nie uniknęliśmy nieporozumień, właśnie dlatego poprosiłem cię o pomoc. No i masz miecz. Ruszam na niższe poziomy, odprowadzić cię czy wolisz sama przejść się na spacer? - Kaisstrom uśmiechnął się do kobiety.
- Przejdę się.. będę ci wskazywać którą ścianę trzeba przetopić - zaproponowała Diana.
- Dziękuję, powinno to skrócić trasę, chociaż nieco zmieni wystrój miejsca. - odparł smok wyszczerzony w uśmiechu. Kaiss ruszył w kierunku wskazanym przez Dianę, w ten sposób mógł przynajmniej w teorii zaoszczędzić na czasie. Miejsce było ciekawe i warte zbadania głębszego, ale na chwile obecna nie miał aż tyle swobody. Przeszli do kolejnej sali... i jeszcze kolejnej, niszczyli wymyślne pułapki i przechodzili prze kolejne kondygnacje. Wreszcie Diana wskazała ścianę.
- Po jej drugiej stronie masz istotę lub obiekt związany z domeną Wolności - powiedziała.
- Dziękuję za pomoc, zaraz się przekonam cóż to za ciekawa istota. - smok stopił ścianę i przeszedł na drugą stronę. Na miejscu nie zastał jednak istoty, a jedynie plątaninę łańcuchów rożnego rodzaju. Wyglądały na odporne na smoczy ogień... Łańcuchów nie miał zamiaru topić, gdyby faktycznie w środku była istota, mógłby ja spalić. Zamiast tego podszedł do łańcuchów i przyjrzał im się dokładnie. Następnie spróbował je delikatnie poluzować mocą wiatru. Luzowanei ich nie było możliwe. Wyglądało na to, że trzeba je rozerwać. Kaisstrom naładował szpony mocną i sięgnął po łańcuchy, spróbował użyć brutalnej siły, ale na tyle zręcznie, żeby nie zahaczyć o kogokolwiek, kto byłby w środku. Chociaż nie był już pewien czy jest tam ktokolwiek. Łańcuchy pękły, ale eksplodowały z trzaskiem, raniąc łapy smoka. Rany nie były spejcalnie głębokie, ale były odczuwalne. Wziął łańcuchy do jednej łapy i przyjrzał się temu, co skrywały. Każdy łańcuch był ogniwem, które zawierało spory ładunek energii... i tak jak rany Kaisstroma się zregenerowały pęknięte łańcuchy również się odnawiały. Smok zdecydował się podejść do tego inaczej, zamiast rozrywać łańcuchy, spróbował wchłonąć ich energię. Na początku ostrożnie, zaczynając od jednego ogniwa. Przez ciało smoka przeszedł ból i na chwile zapanowała ciemność. Gdy Kaisstrom się ocknął stwierdził, że ta moc nie byłą kompatybilna z jego... Pomysł nie był mądry, ale jakiś był. Przyjrzał się ponownie łańcuchowi starając się ogarnąć jego wzór energetyczny. Była to antyenergia. Każda próba interakcji spowodowałaby ból. Zastanowił się nad tym, mimo ewentualnego bólu, spróbował naładować ogniwo energią, gdyby to nie zadziałało, miał zamiar skontaktować się z Darkningiem. Eksplozja tym razem wybiła smokowi dwa zęby i ukruszyła trzeci, odpychając go. Chyba tak też odpadało... próba kontaktu z Darknigniem zaś spaliła na panewce... Kaiss przejechał językiem po dziurze po zębie. Spróbował wyczuć co jest pod łańcuchami. Jednocześnie przysiadł, zatopił się we wspomnieniach demonicy odnośnie czegoś podobnego w poszukiwaniu podpowiedzi. Jednocześnie zastanawiał się jak sam odczuwa domenę wiatru, którą dysponował, skoro zarówno on jak i Adela mogli sobie rościć prawo do domeny wyzwolenia, to prawdopodobnie mógł ją wyczuć, postarał się więc ją uchwycić. Możliwe że to ona była tutaj odpowiedzią i jednocześnie zagadką. Smok zachęcony do myślenia utratą zębów rozejrzał się w końcu dookoła po sali, zdecydował się na mały spacer, przeglądając wszelkie jej zakamarki, był zdecydowanie przemęczony, powinien był to zrobić od razu. Znalazł koło roztopionej ściany coś na kształt tablicy. Odcyfrował zapis z niej. "Wolność osiągnięta bez bólu nie jest nic warta. Za prawdziwą Wolność przyjdzie zawsze zapłacić krwią, tak jak ja płaciłem własną" Przejechał językiem po zębach. Zdecydowanie bólu ostatnimi czasy zażywał w nadmiarze. W smoczej postaci zbliżył się ponownie do łańcuchów. Był zdecydowany zaatakować je ogonem. I rozdzierać aż dotrze do tego co było w środku pomimo bólu, a może właściwie poprzez ból. Nie podobało mu się to zbytnio, ale ostatnio wiele rzeczy które musiał robić mu się nie podobało. Rozbajanie tych łańcuchów było rzeczą, której Kaiss zapewne niechciałby powtarzać już nigdy. Jego łapy zostały odarte niemal do kości w paru miejscach, gdy kończył usuwanie łańcuchów, a krew lala się z nich strumieniem.. ale udało się. Kaisstrom wydobył spomiędzy resztek łańcucha świetlisty kryształ, który zniknął w oślepiającym błysku światła.
Rany powoli się goiły, a smok mógł odpocząć. Domena Wolności należała do niego. Kaisstrom był obolały, ale mimo to zadowolony. Przeniósł się na wyspę świątynna w celu regeneracji, w takim momencie wolał być w jak najbezpieczniejszym miejscu. Odpoczywając powoli zaczynał badać nową domenę i jej wpływy oraz możliwości. Domena miała wpływ głównie na charyzmę i zdolność przemawiania do innych.. przynajmniej an razie.

Kaisstrom leżał na dziedzińcu świątyni przedstawiając sobą dość żałosny widok. Niestety zdawało się że nie miał komfortu dochodzenia do siebie bezczynnie. Miał plan, który miał szanse powodzenia, o ile faktycznie uda mu się zjednoczyć salamandry, smoki i behemoty, ale do tego potrzebny był również środek transportu. Po tym jak już rozgryzł do czego tak naprawdę dała mu dostęp na ten moment nowa dziedzina, skontaktował się z kim trzeba. Chciał popracować nad sposobem transportu a do tego potrzebował czystego umysłu i spokoju.
"Efero, czy byłabyś chętna pomóc w obronie atakowanej obecnie przez Skazę wyspy? Wysłałbym z tobą żywiołaki. Wyspa Cieni zdaje się być w stanie się obronić o ile interwencja nadejdzie w odpowiedniej chwili, ja spróbuje się zająć salamandrami i behemotami, te drugie tez potrzebują pomocy." - przekazał mentalnie.
"Da radę" mruknęła Efera. "Zaraz będę na miejscu" dodała.
"Dziękuję. Już wysyłam żywiołaki w takim razie." - jak powiedział tak zrobił, następnie skontaktował się z Dossminem.
"Doss, mógłbyś udać się na wyspę behemotów i zaoferować im pomoc? Ja udam się wkrótce do salamander i spróbuje je przeciągnąć na nasza stronę. Potem moglibyśmy ruszyć oczyścić co trzeba w większym tempie." - przekazał bratu.
"Nie ma sprawy, zaraz ruszam, wezmę ze sobą Daxyrintha na wszelki wypadek." - odpowiedział Dossmin i ruszyli na wyspę zamieszkiwana przez behemoty.


W czasie regenerowania ran Kaisstromowi udało się co prawda przenieść żywiołaki, ale niestety opracowanie portalu póki co spełzło na niczym. Musiał być jakiś sposób, przynajmniej miał nadzieje ze taki istnieje, chociaż dotychczasowe próby spełzały na niczym nawet rozsądnym by było że mocą wiatru można jedynie dokonać teleportacji.
"Chciałbym żeby jedna lub dwie grupy skupiły się na próbie stworzenia portalu o ile to możliwe. Gdyby się okazało że się nie udało, nie przejmujcie się zbytnio, potraktujcie to jako tydzień kreatywnej pracy, cokolwiek nowego uda wam się wymyślić na pewno w ten czy inny sposób się przyda. Po tygodniu zróbcie zmianę, przyda się nieco odmiany każdemu." - przekazał do magów ci zaś wzięli się natychmiast do roboty. Kaiss czekał aż zregeneruje swoje rany i ruszył na wyspę salamander. Wyspa świątynna, którą opuszczał właśnie Kaiss wydawała się nietypowym miejscem na wylęgarnię smoków. Z drugiej strony było to jedno z bezpieczniejszych miejsc i zawsze mógł tam błyskawicznie powrócić, obecnie krzątali się na niej przemienieni w smoki ludzie, Jarperx oraz elfy, opiekując się jajami.


Teleportacja nie przebiegła do końca celnie. Kaisstrom pojawił się kawałek na wschód od wyspy Salamander. W końcu jeszcze nigdy nie był na jej terenie, wiec pomyłka mogła się zdarzyć. Nie zrażony wynikiem, rozejrzał się po okolicy, zarówno wzrokiem, jak i badając energie w okolicy w poszukiwaniu czegoś nietypowego lub skażenia i ruszył w poszukiwaniu salamander. Skażenie było obecne na wybrzeżach. Salamandry paliły do zera wszystko co próbowało wejść głębiej na teren wyspy. Oczyszczanie wysłane przez Adele najwyraźniej jeszcze tu nie dotarło. Kaiss zatoczył krąg nad fragmentem wyspy, dając się wyraźnie zauważyć a następnie wylądował kawałek od wybrzeża. Rozgladal się za salamandrami, ale podejrzewał że wyjdą mu na spotkanie skoro niejako uprzedził je o swoim przybyciu. Podeszłądo niego jedna z salamander. Po ilości kolców i błon smok poznał, ze rozmawia ze starą salamandrą.
- Po co tu przybywasz, smoku? - mruknął płaz.
- Przybywam w pokoju, wiem i widzę że walczycie tu ze skażeniem jak możecie, między nami może zawsze nie układało się najlepiej, ale uważam ze mamy wspólnego wroga, którego trzeba zniszczyć. Skaza zostawił tą wyspę w spokoju jedynie dlatego ze zdobycie jej szturmem byłoby dla niego kosztowne, nie zmienia to faktu, ze jeśli nie zbierzemy się razem żeby ruszyć przeciwko niemu, może się w końcu okazać że żadne straty nie są dla niego za duże. Proponuje sojusz. - odpowiedział Kaisstrom spokojnie.
- Radzimy sobie sami bez waszej pomocy - mruknął starszy. - Czemu mielibyśmy zawierać sojusz?
- Póki co. Skaza chce zniszczyć i spaczyć wszystko co żywe, jeśli nie jest w stanie do was dotrzeć w tym momencie to zrobi to później, ale zrobi to na pewno, uczy się. Zaatakuje z powietrza, czymś co jest odporne na ogień, spod ziemi, lub w dowolny inny sposób którego nie będziecie w stanie skontrować, włącznie ze zniszczeniem wyspy w całości. To jest jedna wyspa, Skaza ma zainfekowanych kilkadziesiąt kontynentów, jeśli nie połączymy sił i nie zniszczymy skażenia całkowicie, wyniszczy nas każdego z osobna. Mimo ze bogowie są odcięci od tego świata obecnie, pomagają poprzez swoich wybrańców, których obdarzyli swa mocą ale nawet oni nie są nie do zniszczenia, przynajmniej jeden został zabity niedawno kiedy próbował samemu zniszczyć gigantycznego stwora Skazy. Długiego na 50 kilometrów, kiedy taki pojawi się na waszej wyspie również go spalicie? Chce wam zaproponować sojusz w imieniu smoków oraz swoim jako wybrańca Uranosa. W celu długofalowego przetrwania i zniszczenia Skazy na dobre. - odparł smok. Kaisstromowi udało się zachwiać pewnością siebie salamandry.
- Hrm, na razie nie potrafił wysłać przeciwko nam niczego z czym nie potrafilibyśmy sobie poradzić szponami bądź ogniem - mruknął. - Walczymy z nim tak już pare dni. Do tej pory się nie przystosował - mruknął. Kaisstrom za to wyczuł, ze Skaza właśnie przebił linie obrony po przeciwnej stronie wyspy.
- Zaledwie pare dni? Jesteście szczęśliwcami. Od kilku tygodni odbijaliśmy Kossos, które było całe obrośnięte Skazą. Tak przy okazji, właśnie przebił się przez linie obrony po przeciwnej stronie wyspy. Mogę wam pomóc, nawet bezinteresownie, wszelkie straty Skazy są dla mnie osiągnięciem. Nie zmienia to faktu ze jeśli przebił się raz, przebije się całkowicie i zacznie robić to, co na wyspie behemotów. Polować na młode i zamieniać je w spaczone karykatury atakujące wszystko. Nie narzucam wam niczego. Oferuje wzajemna pomoc. - Kaisstrom uśmiechnął się spokojnie i czekał na odpowiedź. Był gotów w każdej chwili się teleportować z salamandrami lub przyzwać chmury w celu zniszczenia atakujących sil. Salamandry obejrzały się. Poczuły...
- Chodź więc z nami smoku, zobaczmy ile warta jest twoja pomoc - powiedział starszy i salamandry ruszyły w stronę sił Skazy. Kaisstrom przeniósł się na miejsce i przyjrzał dokładnie co konkretnie atakuje wyspę. Na miejscu musiał zdecydować jaką taktykę obierze. Widział wielką postać, przypominającą nieco konia. Ział z nozdrzy czymś w rodzaju zielonego ognia. Wyglądało na to, ze jest odporny na ogień. Miał na bokach szramy po szponach salamander, ale najwyraźniej nie były to dostatecznie głębokie rany. Kaisstrom naładował swoje własne szpony i ogon mocą wiatru i przypuścił szarżę na szyje istoty. Kaisstrom rozdarł fragment szyi istoty, odrzucając ją wstecz. Ta odpowiedziała atakiem zielonego ognia niemal natychmiast. Kaiss teleportował się na łeb istoty, tak żeby być poza zasięgiem wyziewów i zaczął atakować szponami. Smok dobrał się dość szybko do mózgu i przerobił go na papkę, zabijając istotę. Kaisstrom rozejrzał się jeszcze dookoła czy nie ma w pobliżu jakiejś kolejnej podobnej do tej istoty i zleciał w stronę salamander. Były jeszcze dwie, gramoliły się z wody na wybrzeżu... Smok pokręcił głową i przyspieszył się wiatrem, jednocześnie ponownie lądując szpony. Wiedząc już że głowę dość łatwo przebić, właśnie ją zaatakował, zmniejszając nieco ładunek, sprawdzając na ile twarde są czaszki. Tym razem nie dało rady przebić czaszki od razu i smok musiał po chwili unikać kontry obu istot. Kiedy schodził z drogi kontrataków, posłał w kierunku otwartych pysków i oczu stworów lodowe sople, były tworzone pod salamandry, wiec miał nadzieje ze z tą mocą będą miały spore problemy. Sople przebiły paszcze, zatrzymując tymczasowo atak istot. Mając chwilowo pole manewru, wykonał szarżę na oczy jednej z nich, rozciągając przed sobą tnącą krawędź. Przez wyłupione oko miał zamiar zionąć lodem zamrażając mózg. Przez oko okazało się to nieco trudniejsze niż przez tył czaszki... niemniej jednak osiągalne przy tym sposobie ataku. Kolejna istota zakwiczała, zwalając się na ziemię. Kaiss ruszył na trzecią z kolei koniopodobną istotę, próbując ponowić atak z wyłupianiem oka i zamrażaniem wnętrza czaszki ale zmienił trajektorię, by ponownie zaatakować przez tył czaszki, gdzie była najcieńsza, nie było sensu tracić energii. Istota padła na ziemię martwa. Salamandry stały nad trupami milcząc.
"Uznałem, że przyda ci się dodatkowy argument podczas negocjacji z tymi płazami" mruknął Darkning. "To co tam widzisz to istoty przygotowane przez Skazę do ataku na wybrańca Vistenesa... odporne na ogień. Pomogło, jak mniemam?"
"Myślę że poskutkowało, dziękuję za pomoc" - Kaiss miał mieszane uczucia odnośnie fortelu, ale jeśli faktycznie miało to pomóc i przy okazji pomogło innemu wybrańcowi w pozbyciu się kilku stworów.
- Kilka dni powiadacie? Te stwory zostały stworzone specjalnie przeciwko innemu wybrańcowi, posługującemu się mocą ognia... - spojrzał na salamandry, powiedział prawdę. Salamandry skrzywiły się.
- Wiec nadszedł taki czas, że musimy sprzymierzyć się z naszymi dawnymi wrogami... - mruknął starszy i spojrzał na kilka martwych salamander pozostałych w drodze istot. - Niech tak będzie Kaisstromie. Masz nasze wsparcie - mruknął wreszcie. - Dawne zatargi nie będą ważniejsze od życia mojego ludu...
- Cieszę się, mój brat jest w tym momencie w drodze na wyspę behemotów, chcę zjednoczyć wszystkie najpotężniejsze istoty archipelagu i zniszczyć skazę, myślę że jest to czas w którym trzeba zapomnieć o wszystkim co było w przeszłości. - powiedział smok.
- Tak - salamander westchnął, patrząc jeszcze na zwłoki istot Skazy. - Pomożesz nam w obronie naszego lądu? - zapytał.
- Oczywiście że tak, po to tu przybyłem, archipelag jest moją odpowiedzialnością od czasu gdy uzyskałem moc od Uranosa, boga wiatrów. Dlatego przybyłem jak tylko mogłem, udało nam się już wyzwolić Ranetę, Kossos i kilka mniejszych wysp. - powiedział Kaiss.


Dossmin z Daxyritnhem kołowali nad lądem behemotów, szukając nieskażonego fragmentu lądu, na którym mogliby wylądować i znaleźć kilku przedstawicieli,z którymi mogliby porozmawiać. Nie było o to trudno. Behemoty były wielkimi istotami i wyróżniały się w krajobrazie. Wielkie góry futra poruszały się między kolosalnymi drzewami ze spokojem. Nic nie wskazywało na to, by te istoty były w jakiś sposób zagrożone.. Oba smoki zaczęły się zniżać, mieli zamiar wylądować niedaleko jednego z gigantycznych futrzaków. Siwy behemot uniósł łeb i podniósł się. Osiemdziesięcio metrowa sekwoja sięgała mu nieco poniżej szczęki. Wylądowali, jak to bracia niedaleko siebie. Pałeczkę rozmowy przejął Dossmin, zresztą miał to niemalże we krwi.
- Witajcie, słyszeliśmy o waszych problemach, przybyliśmy zaoferować pomoc. - skierował swoje słowa do niewielkiego wzgórza będącego behemotem.
- Potraficie oczyścić nasze młode z tego skażenia? - zapytał behemot. - Jeśli tak to jest okazja...
- Nie jestem pewien czy możemy je oczyścić, możemy spróbować, możemy przenieść je w bezpieczne miejsce i pomóc oczyścić tą wyspę ze skażenia, mój brat ma zamiar porozmawiać z salamandrami na temat dołączenia do sojuszu i pomocy w tym zadaniu. Jest wybrańcem Uranosa, boga wiatru. Do tej pory udało nam się oczyścić Ranetę i Kossos. Mam nadzieję że to dowodzi tego, że ze skazą da się wygrać. - powiedział Dossmin spoglądając w górę na rozmówcę.
- Wiesz, ze nie mamy pewności, czy nie jest to kolejna sztuczka Skazy? - zapytał behemot. - I nie jesteśmy an tyle zdesperowani, by oddawać komukolwiek nasze młode...
- Rozumiem, podałem to jedynie jako jedną z opcji. Nie wątpię że sam się wkrótce tu pojawi, czasem ciężko mi stwierdzić co dokładnie chodzi mu po głowie, ale coś na pewno wymyśli. Ewentualną pomoc salamander i innych mieszkańców archipelagu jesteście jednak skłonni przyjąć? - odpowiedział na wątpliwości smok,
- Chętnie... o ile coś da - mruknął behemot i westchnął ciężko.
- Niby żyjemy jeszcze... ale zdajemy sobie sprawę, że to nie potrwa wiecznie.
- Nie możecie się poddawać, nas została piątka z całej populacji na Ranecie... ale zamiast pogodzić się z tym, udało nam się zacząć walczyć. Zamiast biernie czekać na śmierć zaczęliśmy napierać. - powiedział smok, starając sie nieco podnieść na duchu behemota.
"Kaiss, behemoty są chętne na pomoc, zdaje się że ich młode trzeba będzie oczyścić ze skazy, mam nadzieje ze uda ci się to zrobić. Jak ci idzie z salamandrami, bo właściwie moglibyśmy zacząć wszystko już teraz." - przekazał Dossmin bratu. Behemot spojrzał sceptycznie na smoka. Wyglądało na to że uwierzy, gdy zobaczy... Kaisstrom w tym czasie, gdy odebrał wiadomość, rozejrzał się po salamandrach.
- Skaza dość łatwo przystosowuje się do jednego rodzaju energii, behemoty mają za to ogromne problemy u siebie. Co powiecie na początek, na wymianę, przeniosę pewną część was na ich wyspę i odwrotnie, do tego ściągnę swoich magów, do zabezpieczania terenu na obu wyspach. W ten sposób bez problemu można zapewnić dywersyfikacje, przy okazji dość szybko odpierać stwory skazy i spaczenie. - powiedział do rozmówców.
- Niech tak będzie - mruknął starszy salamander po chwili namysłu.
- Czy mógłbyś zapytać swoich pobratymców o ochotników? - zapytał smok, jednocześnie kontaktując się z bratem.
"Dossmin, zgodzą się przysłać część behemotów tutaj w zamian za posiłki salamander?"
"Zgodzą, ale najpierw trzeba oczyścić młode ze skażenia, dopiero wtedy się zgodzą." - usłyszał w odpowiedzi.
- W czasie, gdy będziesz zbierał swoich, ja ruszę na wyspę behemotów, spróbuję odwrócić przemianę ich młodych. - wybraniec Uranosa skłonił się rozmówcy i przeniósł bezpośrednio do brata.

- Pokażcie mi jedno z młodych, spróbuje coś zaradzić. - rzucił Kaiss. Behemoty przekazały mu jedno z młodych. Były ciekawe co smok zrobi... nawet "młode" behemota było niewiele mniejsze od Kaisstroma... i ważyło zapewne tyle samo co smok. Kaisstrom przyjrzał się dokładnie młodemu i poszukał obszarów spaczonych przez skazę, spróbował wizualnie oddzielić energię spaczoną od normalnej i tego jak powinna normalnie wyglądać. Biorąc za wzór niezmienione behemoty i młode. Następnie zajrzał mu do umysłu sprawdzić czy tam skaza również grzebał. Dopiero kiedy miał już rozeznanie w tym wszystkim, zaczął podmieniać energię skazy na swoją. Zadanie nie było tak trudne, jak można by się spodziewać. Młode było niedawno urodzone i Kaisstrom nie musiał wiele robić, by usunąć dwie narośle - jedną na sercu, a drugą na mózgu. Skażenie nie było energetyczne. Po prostu młody behemot miał dwa skazowe "pasożyty". Kaisstrom przyjrzał się wynikom swojej pracy i ocenił.
- Z tym nie było aż tak dużo problemu, ale młode nie mogą przebywać blisko skażenia, są bardzo podatne i jeśli będą niedaleko, wszystko się powtórzy. - smok spojrzał na dorosłe behemoty, oczekiwał jakiejś reakcji. Behemoty spojrzały na malucha.
- Hm... no dobrze, wiec zabierz stąd nasze młode wraz z kilkoma opiekunami, a w zamian reszta wesprze cie w walce ze skazą - powiedział po dłuższej chwili wielki behemot.
- Tak byłoby najlepiej, przeniosę je do Świątyni Uranosa na osobnej wyspie, są tam również inne smoki pilnujące jaj które udało się uchronić... więc sadze że to rozsądny układ. Ile macie młodych i ile potrzebuje oczyszczenia ze skazy? Co do walki ze skaza, im szybciej uderzymy i bardziej niespodziewanie, tym większe mamy szanse. Ciesze się ze byłem w stanie pomóc temu maluchowi i będę w stanie pomóc reszcie. - powiedział Kaiss z uśmiechem.
- Nie traćmy czasu - powiedział behemot i reszta młodych wkrótce stanęła przed Kaisstromem. Oczyszczenie ich nie stanowiło wyzwania jak w przypadku poprzedniego. Kaiss zajął się sprawą, tak więc już niedługo kolejnych siedem młodych wraz z opiekunami były gotowe do przeniesienia na Wyspę. Kaiss zebrał wszystkich i przeniósł do schronienia. Za jakiś czas przy takim obrocie spraw, mogło się tam zacząć robić ciasno, ale póki co było to najbezpieczniejsze miejsce. Wyspa całe szczęście mogła stanowić schronienie dla behemotów. Stare drzewa rosnące poza świątynia były wyższe niż na wyspie behemotów i zapewniały nawet tym największym osłonę przed światłem gdyby sobie tego życzyły.
Pozyskawszy nowe siły do walki Kaisstom mógł ruszać na dalszy podbój.

W niedługim czasie na wyspie salamander i behemotów pojawiła się rzecz przedziwna i do tej pory niespotykana. Patrole złożone ze smoka, salamander, behemotów i ludzkich magów, ci ostatni zajmowali się głównie zabezpieczaniem terenu. Edward dostał polecenie wysłania szybkich statków na nieskażone wyspy razem z siłami, które miałyby je zabezpieczyć i porządnie zbadać. Było kilka wysepek, które się do tego celu nadawały a mogły skrywać tajemnice, jak i po prostu tereny do zasiedlenia, zwierzynę, miejsce pod uprawę, możliwości było bez liku. Czekał na informacje odnośnie Wyspy Cieni i jak poszło skontrowanie ataku na nią. Sam zajmował się przygotowaniami do przerzucenia i skoordynowania ataku na skażoną wyspę na południe od Świątynnej, tak żeby zabezpieczyć się przed ewentualnym atakiem z tamtej strony, następna w kolejności było odbicie wyspy behemotów i na końcu pełna skażenia wyspa niedaleko lądu futrzaków, ale to wymagało nieco czasu prawdopodobnie. Seremion z Daxyrinthem ruszyli na Filos, Dossmin zaszył się na wykopaliskach i grzebał w starociach zaś Kaisstrom ruszył do wieży wystającej nad morze. Nie był pewien co to dokładnie jest a wolał sprawdzić. Wiatry tym czasem zajęły się wyszukiwaniem latających istot skazy, zwłaszcza większych grup, następnie zmienianiem prądów powietrznych, tak żeby wpadały na siebie lub rozbijały się o skały.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mekow »

Amanda Jones
Astaria


Amanda nieco się zmieszała słysząc przekazy. Musiała się zastanowić: świętować zwycięską bitwę, czy walczyć?
- Czy naprawdę jedno musi przeczyć drugiemu? - spytała stojącego obok niej Sotora, gdy rozmawiali z przedstawicielami Amaraziliji. - Nie może Świątynia lecieć, podczas gdy ja skoczę na bankiet? Albo może urządźmy go na terenie świątyni? - zaproponowała.
- I będziesz celować do istot Skazy z kieliszkiem w reku? - zapytał Sotor. - Chcesz dać Skazie więcej czasu na wymyślenie czegoś, co zagrozi Świątyni?
Amanda skrzywiła się niezadowolona. Niestety Sotor miał rację, nie można było pogodzić jednego z drugim. A wcześniej dość już mieli zwłoki. Westchnęła.
- To może pojawię się choćby na chwilę, wzniosę toast? - zaproponowała, zastanawiając się głośno.
- Ustaw kurs, teleportuję cię tu na chwilę wieczorem - zaproponował Sotor.
- Dobrze, to chyba najlepsze rozwiązanie - powiedziała i pokiwała głową.
Spojrzała na pozostałych zgromadzonych.
- Cieszę się razem z wami, ale wojna jeszcze nie dobiegła końca. Muszę walczyć dalej, gdyż przerwa może kosztować życie niewinnych - powiedziała spokojnym głosem.
Władcy pokiwali głowami i Amanda powróciła na świątynię wraz z Sotorem w akompaniamencie wiwatów.
Sotor ustawił się na przedzie świątyni i wzniósł miecz, by przyglądać się mu, jak błyszczy w słońcu... wszyscy w pobliżu widzieli dziwne znaki pojawiające się na głowni, gdy padało nań światło słoneczne.
"Jesteśmy gotowi do drogi naprzód" powiedział Sotor, upewniwszy się wpierw czy mogą ruszać.
Amanda w tym czasie dotarła już do sterowni. Wystarczyło teraz tylko obrać odpowiedni kurs.
"Nad Góry Zachodnie?" - spytała. "Lepiej by było odbić Wyżynę Ing, Wąwóz i Ziemie Indian, gdyż były zamieszkane. Ale Góry są po drodze, może lepiej będzie szybko spychać Skazę jednym ciągiem?" - dodała.
"Wedle uznania" odparł Sotor. "Jutro będziemy prawdopodobnie w stanie się teleportować" powiedział.
"Dobrze zrobiłam z tym przyjęciem, prawda?" - przekazała Amanda. "Kurs ustawiony, lecimy na południowy kraniec Gór Zachodnich" - dodała.
"Owszem" odparł Sotor. "To dobrze" dodał, patrząc przed siebie. "Przyjdź tu an chwilę.... póki nie jesteśmy an terenie Skazy mamy spokój..."
Amanda zostawiła ustawiony kurs i średnią prędkość. Było by fajniej, gdyby ktoś jeszcze umiał tym sterować, niekoniecznie działami, ale aby mogli się przynajmniej przemieszczać.
- Myślałam aby wezwać archanoidy. Wiesz, jeśli te góry mają być ich terenem... Myślisz, że nam się tu przydadzą? Bo świątynią chyba załatwimy wszystko - powiedziała.
- Arachnoidy są w dolnej sali Świątyni, możesz się z nimi rozmówić w dowolnej chwili - powiedział. Tu na przedzie wiatr przyjemnie wiał, a południowe słońce grzało mocno...
- Aha, nie wiedziałam - odpowiedziała Amanda. - Przyjemnie tu - powiedziała.
- Nawet - Sotor skinął głową. - Dlatego chciałem, byś tu przyszła - zaśmiał się. Ziemia leniwie poruszała się pod nimi, Amanda wiedziała, ze powolność jest pozorna, w końcu byli bardzo wysoko nad ziemią.
- Nie raz już leciałam, ale teraz... - powiedziała Amanda rozkoszując się lotem.
- Mhm... korzystaj póki można, za jakieś dwie godziny będzie trzeba wziąć się za walkę - powiedział Sotor.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona i przymknęła oczy rozkoszując się ciepłym wiatrem.
Wtedy to jej kostium zmienił swój krój. Nogawki i rękawy znacznie się skróciły i stały luźne. Brzuch kobiety także został odsłonięty i dolny górnej części odstępował od pasa o kilkanaście centymetrów. Szybko też powstały w kostiumie różne okna, na kolanach, udach i dekolcie. Kostium stał się swoją letnią wersją, luźną i przewiewną... a przy okazji lekko wyzywającą.
Sotor obejrzał się na nią i uśmiechnął lekko.
- Dobra, idę rzucić okiem na to jak powstaje moduł teleportujacy. Mam dać znać, że chcesz zjeść obiad tutaj? - zapytał.
- Tak, tutaj będzie miło. Może się przyłączysz? - powiedziała spoglądając na mężczyznę.
- Już myślałem, że nie poprosisz - Sotor do niej mrugnął. - Zjawię się niebawem - zapewnił.
Amanda uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Potem rozkoszowała się widokami i ciepłym wiatrem, który otulał jej ciało.
Wkrótce dostarczono stolik i krzesła, a zaraz miało dotrzeć jedzenie i wino. Sotor przybył wkrótce już bez zbroi i oręża ich miejsce zastąpiła elegancka koszula i spodnie. Mężczyzna sie uśmiechnął.
- No cóż, przybyłem przed wszystkimi potrawami, jak widzę - powiedział.
Amanda uśmiechnęła się na widok tak niecodziennie ubranego Sotora.
- Zaraz będą - odpowiedziała. - Ładnie wyglądasz. Nietypowo, ale ładnie - dodała, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Jak na obiad z damą przystało - mężczyzna zaśmiał się, skłaniając lekko.
Amanda uśmiechnęła się szczerze. Już dawno nikt nie nazwał ją damą, ale zrobiło jej sie miło.
- Jak tam moduł teleportacji? To nie jest chyba takie proste, aby przenosić całe miasto - powiedziała po chwili.
- Nie jest, dlatego zajmuje nam tyle czas - Sotor westchnął, dosiadając się. Na chwilę powiał nieco mocniejszy wiatr. - Proste rzeczy robimy od ręki - zaśmiał się. - Albo każemy innym sie tym zająć
- Mhm - mruknęła Amanda na znak przyjęcia informacji. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Darkantropia bardzo wszystkim pomaga - zauważyła.
- Zniszczenie Skazy jest w interesie wszystkich - powiedział Sotor. - A jesteśmy już blisko osiągnięcia to celu.
- Powrót bogów ostatecznie załatwi sprawę... Ale walka idzie nam dobrze. Wszystkim wybrańcom jak sądzę. Nawet jeśli skaza opanował te stare-nowe kontynenty, to ją pokonamy. Grunt, aby wybrańcy nie walczyli juz między sobą - powiedziała spokojnie.
- Taa, aczkolwiek po odejściu skazy zapewne będą konflikty miedzy wybrańcami - mruknął Sotor.
- Masz na myśli, po pokonaniu skazy, ale przed powrotem bogów? - spytała Amanda.
- Po powrocie bogów - odparł Sotor i obejrzał się. - Nasz obiad jedzie - zaśmiał się, widząc jadących konno kelnerów.
Amanda zdziwiła się już nieco bardziej. - Nie wywróci im się wszystko? - rzekła z uśmiechem. - Z drugiej zaś strony, muszą się nieźle namęczyć aby spełnić naszą zachciankę zjedzenia tutaj - zaważyła.
- To nic w porównaniu do tego, co czasem wymyśla wyższa warstwa społeczna - zauważył Sotor.
Jedzenei wreszcie znalazło drogę na stół. Bażant, wymyślna sałatka warzywno-owocowa, potrawka z ośmiornicy... same rarytasy.
Amanda uśmiechnęła się i mruknęła zadowolona na widok podanego im jedzenia. Skinęła kelnerom głową i nie tracąc czasu zaczęła nakładać sobie jedzenie na talerz.
- A bogowie? Czy oni nie dopilnują, aby nie było więcej konfliktów? - spytała. Ona sama, tego się właśnie spodziewała.
- Aramon zapewne... gorzej z Luvioną, Azariel, Tyris i Vistenesem - mruknął Sotor biorąc gwie łyzki potrawki z ośmiornicy.
- Mhm... Ale rola wybrańców też się zmieni, gdy zaczniemy wykonywać polecenia bezpośrednio od bogów. Prawda? - powiedziała Amanda kosztując bażanta z owocami.
- Możliwe... nie wiem na jakiej zasadzie bóstwa powrócą - mruknął Sotor i westchnął, przyglądając się małej macce trzymanej na widelcu.
Amanda zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym westchnęła ze spokojem.
- Dobra jest ta ośmiornica? - spytała z figlarnym uśmiechem.
- Nawet-nawet - odparł Sotor. Podał Amandzie mackę, by mogła ją zjeść z jego widelca.
Ta zdziwiła się w pierwszej chwili, ale odebrała przesyłkę. Musiała przyznać, że smak i konsystencja były unikalne i ciężko je było do czegoś porównać. Pokiwała głową z wyrazem aprobaty.
- Bierz porcję, bo zjem całość - zagroził Sotor i się zaśmiał.
Amanda podjadła jej trochę, ale mimo wszystko bardziej zajadała się bażantem i owocami.
Obiad był wyśmienity, a choć kolacja zapowiadała się jeszcze lepiej, to Amanda nie mogła się nią rozkoszować jak należy. Bankiet wystawiony przez władze Amaraziliji na którym miała być honorowym gościem, musiał odbyć się bez niej. Oczywiście, tak jak było ustalone, Amanda pojawiła się na dosłownie dziesięć minut. Wygłosiła krótkie, przygotowane dla niej przemówienie, w którym gratulowała zwycięstwa i na koniec życzyła wszystkim dobrej zabawy, opróżniając kielich z egzotycznym drinkiem.

W końcu Świątynia dotarła nad Góry Zachodnie.
Obecność skazy była oczywista. Ale co ciekawsze Amanda dostrzegła grupkę ludzi z Arią na czele, jak wbijali się na teren Skazy.
Z tego co Amanda wiedziała, Aria ogólnie była od jakiegoś czasu nazywana przez Astarian "Walkirią". Nosiła obsydianowy pancerz, który sama tworzyła z energii i tłucze poza swoją specjalną bronią obsydianowymi ostrzami.
Aktualnie Aria osłaniała odwrót tego co pozostało z jej oddziału i Amanda zgarnęła ich na teren miasta. Na szczęście przylatująca Świątynia pojawiła się w samą porę i uratowała jej krągły tyłek.
Góry Zachodnie nie były łatwym terenem, ale siły Astarii potrafiły obejść się bez oddziałów naziemnych. Flota Powietrzna Unii, Elfia Kawaleria Enkelii tak zwanych "Czterystu", smoki... no i najważniejsze - Świątynię Aramona. Oddziałami naziemnymi miały być Archanoidy i oczywiście czarodzieje Unii. Sprawdziły one na tym terenie kilka jaskiń... ale generalnie nie było to nic wielkiego.
w samym centrum Gór Zachodnich była jednak gigantyczna wylęgarnia. W środku było coś w rodzaju olbrzymiego insekta, połączenia pająka z szerszeniem, oczywiście większym niż niejeden budynek.
Amanda złoiła go z dział, gdy ten był w locie. O dziwo pod koniec swego istnienia zaatakował lecąc w stronę świątyni, ale był to już desperacki akt. Na to wreszcie Sotor rozpiłował go strumieniem mocy chaosu ze swojego miecza.
Po paru minutach ostrzału, wylęgarnia się posypała. Były jeszcze dwie mniejsze, bliżej Kanionu po Morzu Martwym, ale zrównanie ich z ziemią nie było trudne. Z tego co wiadomo było Amandzie Harpie przetrwały, teraz jednak stając się nie problemem podróżnych, a gatunkiem pod ochroną.

Po dwóch dniach, oczyszczania Gór Zachodnich, Świątynia dotarła nad Wyżynę Ing. Była ona dokumentnie przekształcona, a tam, gdzie kiedyś stało Zakazane Miasto była wylęgarnia.
Był to bardzo przykry widok, ale byli tam po to, aby coś z tym zrobić - aby ukrócić egzystowanie Skazy na terenie Astarii.
Tym razem, siły latające miały pomoc. Kawaleria Amaraziliji była ciężarem największego na Astarii kalibru, do tego dochodziła skromna pomoc ze strony Troli, oraz Armii Elfów, które przebiły się już przez Ziemie Druidów. Siły Unii były wszędzie, jako, że miały nieomal nieograniczone możliwości przemieszczania się. Do tego w odpowiednim momencie na zachodnim wybrzeżu wylądowały siły piratów, wspierane przez uczniów Amandy, oraz Argenę i oddział ogrów.
Zasadniczo, sami uczniowie Amandy pojawiali się już wszędzie na polu walki, a rozróżnianie czy pochodzili z drugiego, czy szóstego wyboru kandydatów, nie miało już znaczenia. No i oczywiście dochodziły jeszcze piesze oddziały, którymi dysponowała załoga Świątyni, a nie były to tylko siły Zakonu.
Po rozwaleniu wylęgarni okazało się, że budynki dalej tam stały. Były tylko nieznacznie uszkodzone... no i były dziury w ulicach, które prowadziły w głąb, do trzewi wylęgarni. Aria zeszła tam wraz z Sotorem, grupką magów i archanoidami i zrobili porządek. Nie zajęło im to dużo czasu, a pajęcze siły spod ziemi okazały się bardzo pomocne. Resztę wyżyny Ing spacyfikowała artyleria, którą Sotor montował podczas podróży między Górami Zachodnimi a Wyżyną Ing.

Lecieli dalej na północ, tak jak było zaplanowane. Wąwóz Goryczy był nieco bardziej żmudną robotą. Trzeba było polecieć wzdłuż całości i wypalać olbrzymią sieć wylęgarni. Naprawdę długa robota, ale i tym razem nie pozostali sami. Wsparciem dla Świątyni i jej załogi, oraz Floty Powietrznej, czasie tych walk były Smoki, Trole i Elfy.
Niestety okazało się, że Zamek Saylera nadal stoi. Było kilka uszkodzeń murów i brakowało chyba jakichś wieży, ale generalnie nadal stał. Amanda pomyślała, czy by go tak czasem nie zestrzelić, ale oparła sie pokusie. A może znajdzie się ktoś, kto go ograbi? Kaarm? Argena? Może pod nieobecność gospodarzy, smoki same odbiorą co należało do nich? Tym razem Amanda nie musiała nic robić, aby choć odrobiny sprawiedliwości stało się zadość.
Mimo iż tereny Wąwozu nie były zbyt rozległe, to załatwienie go zajęło Amandzie dwa dni... nie mniej jednak odnieśli zwycięstwo i mogli ruszyć dalej.

Dotarli na Ziemie Indian, gdzie dodatkowego wsparcia, oczywiście pozostającego na drugiej linii, udzieliła im flota piracka lądująca na południowej części zachodniego wybrzeża, oraz niespodziewane oddziały orków, przerzucone z Dzikich Ziem przez Argenę.
Znalazły się tam do zniszczenia jeszcze dwa forty Skazy. Przy okazji Amanda zdjęła wielką istotę wyglądającą jak kula na trzech pajęczych nogach. Było to cholernie oporne bydle, ale kanonady z dział nie zdzierżyło długo.
Ziemie Indian były częściowo zainfekowane, a częściowo żywe. Udało się odratować pięć plemion, które jakimś cudem przetrwały. Magowie i uczniowie pochodzenia Indiańskiego od razu zajęli się oczyszczaniem ich ze Skażenia.

Na sam koniec została Wyspa Północna, zwana przez indian Mroźnicą. Była to ostatnia faza czyszczenia, Astarii ze Skazy.
Na wyspie tej, było coś w rodzaju olbrzymiego Kokonu. Amanda przybyła tam na szczęście zanim wykluło się to co było w środku. Gdy zaatakowała kokon, ostrzeliwując go z dział, ten pękł i ze środka wylała się maź. Wylazła z tego jakaś paskudna istota, była cała biała i przypominała pająka korsarza.
Pająk ten zastosował bardzo dziwną strategię. Próbował wejść na świątynię i na nią skoczył. Gdyby chodziło o Flotę Powietrzną, to tak, mógłby jej zaszkodzić, ale ta już nie fatygowała się na tę wyspę. Pająk po wylądowaniu na Świątyni, wręcz usmażył się na barierach, jak by zwykły pająk trafił na rozgrzaną patelnię... Amanda bez trudu mogła go dobić z dział.

No i to było wszystko. Astaria była wolna od Skazy!
Cała ostatnia walka zajęła Amandzie zaledwie tydzień. Warto jednak było się przygotowywać, oraz czekać na Świątynię, bo to właśnie dzięki temu tak ładnie sobie z tym wszystkim poradzili, począwszy od oczyszczenia Morza Martwego.
Sama Świątynia nie ucierpiała podczas walk, a i straty wśród pozostałych sił były znikome. Rannymi od razu zajmowali się Enkelia i uczniowie Amandy. Naprawdę straty mieli niewielkie... oczywiście dzięki latającej fortecy.

O ile Amarazilija miała powód do świętowania już wcześniej, o tyle teraz nastał czas dla całej Astarii. Przyjęcia i bankiety odbywały się dosłownie wszędzie, począwszy od miast Unii, skończywszy na Amaraziliji, mieszkańcom której zabaw nigdy nie było dość.
Amanda obskoczyła z Aine co najmniej trzydzieści bankietów, zanim trafiła na ten, na którym sama miała świętować zwycięstwo. Było to oczywiście na terenie zatrzymującej się ponad Pustynią Suchą Świątyni, na jednym z placów, który miał jakże piękny widok... na wolny od Skazy kontynent.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber zapamiętała gdzie są poszczególne artefakty, potem nawiązała kontakt z Revenantami i przekazała im dokładne lokalizacje obiektów. Kazała im się podzielić na grupy, które zajęłyby się odszukaniem obiektów na wskazanych im przez wilkołaczycę obszarach. Poza tym wilkołaczyca chciała by w podobny sposób jak stawiano fort na Anayi rozpocząć budowę pierwszych miast na nowych kontynentach, a tym już musiał zająć się Aleks. Beta dał znać, że skończy co zaczął i bierze się do roboty.
Amber przeniosła się jeszcze w miejsca gdzie stawiane były świątynie Azariel. Chciała zobaczyć postępy prac. Poza tym nie zaszkodzi pokazać się w różnych okolicach Milgasii.
W dwóch przypadkach były na ukończeniu. W pięciu pozostałych świątynie były w stanie surowym.
Amber obejrzała je sobie. Nie miała nic przeciwko zamienieniu paru słów z ludźmi i nieludźmi wokół w przypadku gdyby się do niej odezwali. Jak skończyła wróciła do Azylu. Namierzyła wpierw Elisę chcąc wiedzieć, gdzie została w ostatecznym rozrachunku ulokowana i jak się miewa. Nie miała za bardzo czasu wcześniej na to. A później też mieć nie będzie bo zamierzała przystąpić do pozyskiwania artefaktów, na których już mogła się skupić.
Elisa zaangażowała się w poszukiwania artefaktów, więc Amber musiałaby jej szukać w którymś z obozów Revenantów.
Wilkołaczycę to zdziwiło... Zważywszy na fakt, że zaangażowała w to tylko Revenantów i nie kontaktowała się w żaden sposób z Elisą w tej sprawie wydało jej się to co najmniej dziwne... Chwilowo zostawiła jednak tę sprawę i zajęła się artefaktami. A dokładnie to dopytaniem Aleksa o jeden z nich: "Aleks, wspominałeś, że udało ci się wynegocjować wymianę artefaktu ognia na artefakt zła. Wymiana się dokonała? Jeśli tak to co to jest lub było?" spytała.
"Dziś po południu mam być w Azylu i dokonać wymiany" odparł Aleks.
"Rozumiem. Dzięki" rzuciła. "Zajmę się odgrzebywaniem następnych" mruknęła. Wybrała taki z oznaczonych na mapach artefaktów, który wedle jej wiedzy można było najszybciej wydobyć. Zamierzała wydobywać je po kolei.
Nie wielka wysepka 2km od linii brzegowej na zachodzie wydawała się być obiecująca. Revenanci już tam byli i prowadzili poszukiwania.
Amber tam więc się przeniosła. Zagadała do któregoś Revenanta:
- Co tam macie na obecną chwilę?
Revenant podniósł się, trzymając w dłoniach stary korek. - Na razie tylko śmieci po przemytnikach - odparł. - Zaraz bierzemy się za eskapadę w głąb jaskiniami - powiedział.
- Przemytnikach? - zdziwiła się wilkołaczyca.
- Tak - odparł Revenant, podrzucając korek w dłoni.
- Mieli bazę w jaskiniach pod ta wysepką, małe zabudowania, które wykorzystujemy jako główny schowek na narzędzia i miejsce do spania. Pod nią jest zejście do jaskiń - odparł.
- Ciekawe... Kiedy szykujecie zejście niżej? - spytała.
- Za jakieś pół godziny, wewnątrz jest mapa jaskiń - odparł Revenant.
- O. Zejdę obejrzeć sobie tę mapę - powiedziała.
Revenant skinął na chatę i poszedł w stronę starego molo, które kiedyś było zamaskowane, jak można sądzić po stelażu wokół.
Amber ruszyła do środka. Potrzebowała przyjrzeć się tej mapie. Może na jej podstawie uda się określić, gdzie będzie można znaleźć artefakt.
Dotarła do środka, gdzie grupka Revenantów siedziała nad mapą. Kilku właśnie szykowało się do zejścia a w dół do szybu.
- Coś udało się wywnioskować z tej mapy? - spytała zaglądając im przez ramię.
- Mapa autorstwa dawnego grotołaza - powiedział Revenant, wskazując rzetelnie wykreśloną mapę podziemia.
- Ich mapa - pokazał drugą. Gdzieś w połowie głębokości wygląda zupełnie inaczej, a na samym końcu są tylko gryzmoły...
- Hmm... Chyba nie przykładali się do jej kreślenia, co? Albo może jest jakaś inna przyczyna tego, że na pewnym etapie się kiepści? - rzuciła.
- Możliwe. Zejdziemy tam w dół i się przyjrzymy - powiedział jeden z Revenantów schodzących w głąb.
- Idę z wami. Jestem ciekawa co tam na dole znajdziemy - powiedziała.
Revenanci skinęli głowami. - Chcesz rzeczy do wspinaczki, czy poradzisz sobie pazurami? - zapytał Revenant stojący koło półek ze sprzętem.
- Poradzę sobie pazurami i lewitacja w razie potrzeby. Niestety ale zupełnie nie umiem się posługiwać tym sprzętem - bąknęła. Amber obawiała się ze prędzej sama sobie zrobi krzywdę niż jej to pomoże.
- No to cóż.. czynisz honory? - zapytał Revenant stojący koło schodów i wskazał gestem klapę w podłodze. Spora ta klapa, była zamaskowana ścianą, ściana została wyrwana dawno temu.
- No dobra... - mruknęła. Przyjrzała się klapie uważnie chcąc ją spokojnie i ostrożnie otworzyć. Nie chciała niczego zepsuć czy zawalić.
Nie byłą zamknięta. Zamek ostał wyłamany uderzeniem od wewnątrz.
Amber zaś poczuła bardzo, bardzo delikatne zawirowania rzeczywistości, takie jak w ruinach więzienia Darkninga... ale te wibracje wymagały wzmocnienia. Mogła spróbować...
- Momencik... Coś czuję - powiedziała do Revenantów dając im tym samym znać by wstrzymali się chwilowo ze schodzeniem tam. Postarała się ostrożnie wzmocnić wibracje. Badała je ostrożnie, nie chciała w żaden sposób tego utracić. Mogło to być coś ważnego... Wszystko się rozmyło. Wizja była niewyraźna. Amber zobaczyła piątkę ludzi uciekającą z podziemia z jakimiś dorwanymi po drodze pakunkami. Z ruchów ludzi można odczytać totalną panikę. Ostatni z nich odrzuca pakunek, zamyka klapę na zamek i rozejrzawszy się przystawia ją jeszcze stołem, po czym łapie pakunek z ziemi i ucieka dalej. Kilku ludzi będących już w pomieszczeniu nie rozumiejąc o co chodzi po chwili dezorientacji biegną za nimi, ale jeden idzie powoli w stronę klapy, nasłuchując.
Wizja urwała się, zaś Amber spojrzała w górę, gdzie byłą dziura w suficie.
Amber zmarszczyła brwi i przyjrzała się dziurze. Wzniosła się nieco wyżej chcąc zobaczyć co będzie dalej...
W dziurze coś tkwiło. Amber wyczuła delikatny zapach rozkładu.
Pokręciła nosem. Nie lubiła tego zapachu. Podjęła próbę sięgnięcia do dziury i stwierdzenia co też tam jest...
Znalazła półokrągły przedmiot, gdy wyszarpnęła go na jej ramię posypały się kawałki skruszonej kości i zębów.
Amber wyciągnęła z sufitu pękniętą ludzką czaszkę.
Revenanci spojrzeli na czaszkę, potem na Amber po czym poszli się dozbroić.
Wilkołaczyca postarała się i tym razem odczytać wizje, które towarzyszyły zwykle wyczuwanym wibracjom. Skoro czuła to wokół czaszki warto było spróbować. Już się nauczyła, że te wizje mogą pokazać ważne rzeczy.
Tym razem wizja była wyraźniejsza. Amber zobaczyła mężczyznę podchodzącego do klapy, w którą ktoś bił od dołu, krzycząc. Na początku było słychać trzy głosy, potem głośny krzyk... i już tylko dwa głosy...
Mężczyzna odsunął stół i otworzył klapę. Zobaczył spanikowane spojrzenie jednego ze swoich współtowarzyszy i dwie dłonie chwytające za krawędź posadzki. Chciał chwycić go za ręce, ale coś szarpnęło przemytnika wstecz i powlekło w ciemność. Ostatnie co widział to twarz mężczyzny wykrzywiona w grymasie strachu i bólu podczas gdy był ciągnięty w ciemność przez coś, co wymknęło się jego zmysłom. Potem potężny cios od dołu rozerwał jego klatkę piersiową i wbił głowę w sufit. Amber zdołała tylko dostrzec potężny czarny kształt, patrzący za uciekinierami, a potem śmiech...
Wizja skończyła się.
Wilkołaczyca przekształciła swój nos i zaczęła węszyć. Cokolwiek tu było prawdopodobnie nie miało żadnych przeszkód od dawien dawna by sobie stąd wyłazić. Więc mogło wyleźć i nigdy nie wrócić... Ale wilkołaczyca brała też pod uwagę możliwość, że po wybiciu przemytników wróciło tutaj do swojej dziury, a to oznaczało konieczność zachowania ostrożności i czujności. Polowanie na drapieżnika zawsze wywoływało u myśliwego delikatny dreszczyk.
- Ktoś się orientuje jakie stwory mogą mieszkać w tej okolicy? - spytała. - To było wystarczająco bystre by się śmiać - rzuciła do swoich Revenantów.
- Wystarczająco bystre by się śmiać? No to nic - mruknął dowódca ekipy.
- No cóż, było duże i czarne i zabiło tylu gości ile się dało - mruknęła. - Jak się dozbroicie to dajcie znać i zejdziemy dalej - powiedziała.
Revenanci założyli lekkie zbroje. Dwie osoby odeszły z ekipy, a ich miejsce zajęli inni.
- Prowadź - powiedział któryś z nich.
Amber poprowadziła wszystkich w dół. Zachowała czujność i cały czas korzystała ze swoich zmysłów.
Zeszła na zniszczony drewniany pomost ustawiony przez przemytników. Wyglądało jakby coś uderzyło z dużą siłą w środek, rozbijając pomost na kawałki. Wszędzie walały się resztki skrzyń, pozostałości jedzenia, monety, pęknięta porcelana i inne towary. Droga stąd prowadziła w lewo, prawo... i w dół.
Wpierw zerknęła w dół. Niuchała ostrożnie zmieniwszy formę na bestię by lepiej używać nosa. Śledziła też uważnie wszelkie zmiany w okolicznej energii.
Moc życia mieszała się z mocą śmierci... i mocą krwi. Amber miała wrażenie, ze właśnie wdepnęła w lepkie bajoro.
Ostatnie dziwne połączenie kilku mocy widziała u Demetriona. To skojarzenie sprawiło, że wilkołaczyca nawiązała z nim kontakt spektropatyczny. "Orientujesz się może co tu może mieszkać?" spytała i przekazała wszelkie zebrane do tej pory informacje.
"Tak. Wygląda na to, że ci idioci wyzwolili Breziera. To dawna istota... ma przydomek Miażdżyciel. Sądzę, że mogłabyś od niego przejąć domenę mordu, o ile taką chcesz..." mruknął.
"O, ciekawe... Co ta domena mogłaby mi w razie czego dać?" spytała.
"Potężny zastrzyk mocy w momencie powrotu potęgi Azariel do tego świata, ale domena zobowiązuje. Nie jest bezpośrednio połączona z tobą, więc wymagałaby tak zwanego zadośćuczynienia. Gdy Vistenes przejął domenę ognia musiał przekształcić się niemal całkowicie, by móc ją zatrzymać, w przeciwnym wypadku musiałby podpalać wszystko czegokolwiek by się dotknął"
"I jakie by to było zadośćuczynienie? I z kim jest ewentualnie bezpośrednio związana?" rzuciła.
"Zapewne musiała byś zabić jakąś istotę rozumną raz dziennie" odparł Demetrioon. "Albo parędziesiąt na zapas..." dodał po zastanowieniu się. "Ta domena kojarzy mi się z Foggosem.
"Victor chyba w razie czego nie musiałby zabijać nikogo raz dziennie, nie? Skoro domena jest z nim związana" bąknęła.
"Nie musiałby, ale wypadałoby zapytać czy ma dla ciebie coś w zamian..." mruknął Demetrion. "Sądzę, że ma..."
"Nie planowałam oddawać niczego za darmo" uśmiechnęła się pod nosem. "W razie czego jakich zmian ode mnie by wymagało przejęcie tej domeny by nie zabijać tak na oślep w sumie?" spytała.
"Ciężko orzec, zapytaj swojego kumpla Darkninga takie rzeczy, niech przeprowadzi symulację..."
"Dobra. Dzięki" rzuciła po czym nawiązała łączność z Darkningiem. "Mam opcję - przejąć domenę mordu. Wolałabym jednak nie mordować na oślep tylko w ramach zadośćuczynienia, bo to marnotrawstwo. Jakich przekształceń by ta domena wymagała by takich rzeczy uniknąć? Alternatywą oczywiście jest oddanie domeny Victorowi w zamian za coś ciekawego co mógł znaleźć w czasie swoich wycieczek po świecie" rzuciła.
"Hmm... w twoim wypadku wymagałoby to zmiany wizerunku bogini na bardziej krwawą. Masz coś przeciwko składaniu żywych ofiar i orgiom?" zapytał Darkning.
"Taa, mam" mruknęła. "Codzienne składanie ofiar to marnotrawstwo zasobów, a orgie to zwyczajna strata czasu" skwitowała. "A nadmiar krwi w obrządkach na pewno negatywnie wpłynie na dzikszych wiernych... Wilkołaki reagują na jej zapach dość gwałtownie jeśli jest jej zbyt dużo" dodała.
"Więc zmiany odpadają" odparł Darkning.
"No to zapytam Victora co może mi zaoferować w zamian za tę domenę. Hmm, jak wysoko celować targowaniu się?" spytała. Nie znała się na handlu, a już zupełnie nie miała pojęcia jak przehandlować całą domenę by na tym nie stracić.
"Za inną domenę najlepiej..." odparł Darkning.
"No dobrze. Zobaczymy co będzie miał do zaoferowania. Jak sądzę, muszę najpierw zdobyć domenę od tego stworka co tu prawdopodobnie mieszka, nie?" spytała.
"Nie. Jeśli ktoś chce mieć domenę, musi zdobyć ją sam. Znaczy musisz tu przyprowadzić Victora" powiedział Darkning.
"Aha. Rozumiem. Czyli muszę powiadomić go o tym teraz" mruknęła. Była więc gotowa zakończyć rozmowę z Darkningiem jeśli ten potwierdzi jej domysły i nawiązać nową z Victorem.
"Tak" odparł mężczyzna.
Amber nawiązała więc kontakt z Victorem. "Mam dla ciebie propozycję" zaczęła.
"Słucham?" zapytał Victor.
"Wymiana. Mam domenę mordu na zbyciu" powiedziała. "Chętnie wymieniłabym się na jakąś inną domenę" mruknęła.
"Na zbyciu... hmm... na razie nie dobrałem się do żadnej domeny, ale jeśli be będzie dostosowana do mnie to ja przejmiesz... możesz "przetrzymać" tę domenę na razie?" zapytał. "Chwilowo nie mam nic godnego uwagi..."
"Jeśli uda mi się zabezpieczyć tę istotę, która chwilowo tę domenę trzyma to dobrze" mruknęła. Była zawiedziona. Będzie musiała jakoś to draństwo tutaj zabezpieczyć. "Ostrzegam tylko, że jeśli istota, która chwilowo tę domenę ma zajdzie mi za skórę to nie będę czekać" mruknęła. Zastanawiała się jak to cholerstwo zapieczętować. Nie uśmiechała jej się zmiana już wypracowanego wizerunku Azariel z jakim wiązałoby się przejęcie tej domeny. Krew krwią, do niej nie miała nic, tylko, że przy takich imprezach mogłoby dojść do zwyczajnego zdziczenia mieszkańców Milgasii. A podobali się jej tacy jak byli...
"Czekaj... istota, mówisz... więc chyba mam to o co ci chodzi" stwierdził Victor. "Znam lokację istoty zwanej Głębinowym Terrorem... hehm, nazwa brzmi lepiej w języku miejscowych. W każdym razie sadzisz, ze mogłabyś przejąć jej domenę?" zapytał.
"No istota. Żeby mieć domenę trzeba przejąć ją samemu z tego co mi mówiono" mruknęła.
"Dobra, pójdę do miejsca, gdzie przebywa Terror... a ty znajdź tamtą istotę. Wymienimy się miejscami gdy oboje znajdziemy cel..." zaproponował.
"W porządku. Ruszam" przekazała gotowa ruszyć dalej.
Ruszyli więc głębiej. Revenanci byli parę metrów za nią, pokonując kolejne poziomy jaskini, aż w pewnym momencie Amber poczuła zapach potu... i nie pochodził od Revenantów.
Postarała się wszelkimi dostępnymi metodami namierzyć źródło.
Było nieco nad nimi w załomie skalnym.
Amber ukryła swoją obecność, przekazała Revenantom by się wstrzymali z dalszych schodzeniem i postanowiła to sprawdzić po cichutku.
Gdy podeszła na odległość jakichś dwóch metrów do niszy z niszy wyskoczyło coś, co zapewne kiedyś było przemytnikiem. Rzuciło się na Amber, próbując zaatakować kolcem, który miało zamiast jednej z rąk.
Amber wykorzystała swoją prędkość i refleks nad którymi ostatnimi czasy bardzo pracowała. Jej celem było unieszkodliwienie przeciwnika.
Nie było to specjalnie trudne przez wzgląd na jego siłę, ale i specjalnie łatwe z powodu ograniczonej przestrzeni. Koniec końców Amber odcisnęła go do ściany i unieruchomiła.
Spróbowała usłyszeć jego myśli za pomocą spektropatii. Chciała się dowiedzieć co mu się stało, a nie była pewna czy dowie się tego przy pomocy słów.
Umysł istoty był w rozpadzie. Nie dało się wyczytać z niego niczego użytecznego... ale istota miała wokół siebie zawirowania rzeczywistości, a dokładniej były obecne wokół małego metalowego elementu wystającego z jej czoła...
Wilkołaczyca sprawdziła wpierw czy to coś jest częścią ciała istoty czy też jest to raczej ciało obce. Sprawdziła też czy ten zrujnowany umysł dałoby się jeszcze odbudować... Choć w sumie wątpiła w to trochę.
Było to zdecydowanie ciało obce... jakby jakiś symbol czy wisiorek. Z umysłu istoty nie zostały nawet jakieś użyteczne resztki, które mogłyby dać poszlaki dla odtworzenia całości.
Amber sprawdziła czy zabicie tej zrujnowanej istoty nie uszkodzi zawirowań rzeczywistości wokół symbolu. Uznała, że śmierć dla niegdysiejszego przemytnika będzie po prostu aktem łaski z jej strony, skoro nie było już w nim niczego co można by uratować.
Wibracje nie były związane z tą istotą, a wyłącznie z przedmiotem... więc zbicie tego czegoś nie uniemożliwiłoby wizji.
Amber zadała mu więc szybką śmierć. Nie chciała by się dłużej męczył. Przekazała Revenantom by zachowali czujność, bo chciała przyjrzeć się wizji związanej z przedmiotem.
Revenanci złapali za broń i nasłuchiwali, tymczasem Amber ujrzała bardzo niewyraźną wizję.
Trójka ludzi stoi nad ścieżką w dół.
- Damy radę - mówi jeden.
Drugi zaczyna wyrażać swoje niezdecydowanie i bezcelowość akcji
Trzeci mówi coś... Amber słyszy tylko chciwość w jego głosie.
- No właśnie, tam może coś być - kwituje jego słowa pierwszy.
Mijają minuty, godziny... zmęczenie. Pot.
Ktoś zranił się o ostrze skały.
Więcej ludzi. Liny, haki, sprawdzanie zabezpieczeń.
Alkohol.
Droga dalej. Ktoś spadł i złamał sobie kark.
Nieistotne. Nie szukają ciała, które wpadło gdzieś w załom i dalej w dół.
Długa chwila przerwy.
Siódemka osób ocalała. Trzy zginęły po drodze, dwie wycofały się.
- Przeklęte miejsce - mówi jeden.
Drugi bagatelizuje. Drwi z poległych i rannych.
- Nie, w tym miejscu coś jest, mówię ci - mruczy pierwszy.
Polecenie.
Ktoś bierze się za rysowanie mapy...
Wizja urywa się, by zacząć ponownie po chwili.
Jest ich trójka. Ci którzy zaczęli tę akcję. Nie mogą wrócić. Nie mają jak. Drugi z nich rzuca się po podłodze.
Trzeci trzyma miecz. Chce go dobić. Drugi wyje jak potępieniec i atakuje trzeciego.
Szamotanina.
Pierwszy zostaje sam.
Idzie dalej, docierając do włazu. Radość. Jednak było warto.
Otwiera właz, zrywa pieczęci.
Zaczyna słyszeć głosy. Głosy wypływają falą zza przejścia.
Zatykanie uszu nie pomaga, głosy są w głowie. Szept zagłusza myśli.
Kłopoty z utrzymaniem się na nogach.
Mężczyzna chwyta za metalowy symbol zawieszony na szyi. Próbuje się modlić. Nie potrafi zebrać słów... i wbija sobie znak w czoło. Nic się nie dzieje, nie czuje bólu. Zaczyna bić głową i ścianę, wbijając sobie symbol w czoło coraz głębiej. Ból... ból wyzwala jego duszę, a ciało zaczyna działać samo, zmienia się, przekształca. Wielki ciemny kształt go mija.
- To trwało za długo - mruczy.
Wizja kończy się.
Skrzywiła się. Doszła do wniosku, że nawet nie warto by było takiego delikwenta ratować, skoro chciwość zupełnie przesłoniła mu los towarzyszy. Zastanawiało ją tylko jak długo ten delikwent tu siedział. Czy zmiany w nim sprawiły, że nie potrzebował jedzenia i wody czy też miał tu jakieś źródło pożywienia. W każdym razie należało odnaleźć istotę, którą ten delikwent uwolnił...
Gdy Amber zeszła na dół stwierdziła, że jeszcze dwie takie istoty zaatakowały Revenantów. Nie osiągnęły niczego poza zakończeniem swej nędznej egzystencji...
- Może być takich delikwentów jeszcze trochę. Zeszło ich tu ponad 10 i nie wszyscy stracili życie - mruknęła do Revenantów. - Także miejcie się na baczności - dodała. Zarządziła ruszenie dalej. Zachowała najdalej posuniętą czujność. To nie była wycieczka pokroju tej ostatniej z której wyciągnęła Elisę. Tu faktycznie mogło być bardzo niebezpiecznie.
Po jaskini poniósł się wysoki krzyk. Chyba jedna z istot tego typu. Revenanci zahaczyli bron w taki sposób, by łatwo mogli po nią sięgnąć.
- Idziemy dalej? – zapytał dowódca eskapady.
- Tak. To będzie bardzo pasjonująca wycieczka - mruknęła Amber. Uruchomiła swoją aurę dzięki której Revenanci w razie potrzeby będą się leczyli bardzo szybko.
Revenanci uspokoili się nieco po tym geście ze strony Amber. Byli gotowi do podróży dalej, na tym poziomie mogli przejść na bok do sporej jaskini - tak przynajmniej wynikało ze starej mapy - lub do sieci korytarzy po przeciwnej stronie. Była też droga pionowo w dół do niższych partii.
- Przemytnicy przyszli tu gnani chciwością. Grotołaz podejrzewam, że miał inne cele więc możemy chwilowo uznać, że skorzystamy teraz z jego mapy. Tym bardziej, że to najwyraźniej przemytnicy uwolnili cokolwiek się tu kręci - powiedziała. - Zwiedźmy teraz tę część korytarzy, którą grotołaz oznaczył jako mniejszą... - powiedziała.
Drogi prowadziły tu do paru kolejnych jaskiń, gdzie poupychane były zyski przemytników. Stare monety, jakieś bibeloty, biżuteria.
Z jednej sali jednak Amber czułą mocniejsze wibracje energetyczne.
Co ciekawe większość drobiazgów wśród łupów przemytników miała wokół siebie wibracje rzeczywistości... każdy element biżuterii miał historię do opowiedzenia, ale wątpliwe, by byłą wiązana z wydarzeniami w tej jaskini.
Amber się skrzywiła. - Nie mogę obejrzeć wszystkich wizji... Ciekawie się tylko czemu nagle tyle przedmiotów chce mi pokazywać jakieś wizje - bąknęła pod nosem. Rozejrzała się za czymś co mogło przekazać jej wizje związane z tutejszymi wydarzeniami.
Nie musiała szukać długo. Na posadzce leżał porzucony zardzewiały hak wspinaczkowy.
Amber ponownie dała znak Revenantom by zachowali czujność. Na czas wizji na swoich zmysłach wolała nie polegać. Po czym wzięła w dłoń rzeczony hak.
Zobaczyła jak dwójka przemytników rozgląda się po tym terenie.
- No... to tu zrzucimy to złoto, które udało nam się wyciągnąć od Hedora. Nagadał się cieć o tym złocie, a puścił je takiej cenie... – zaśmiał się.
- Ech - drugi machnął ręką. - Wystarczyło go docisnąć, potrzebował zapasów, a do poru nie zawinie. Złotem się nie naje, a nie mógł nas po prostu zaatakować... pewnie Dejanira będzie chciała to zachować... - westchnął, spoglądając na złoto.
- Z szefową kłócić się nie da... - mruknął drugi.
Rozległ się krzyk.
- O, chyba któryś z chłopaków coś sobie zrobił podczas eskapady na dół.
- Łamagi... - pierwszy z nich uderzył się dłonią w czoło. - Chodźmy im pomóc. Znając życie Lester i jego bracia maja gdzieś innych... - zaczął, ale rozległ się kolejny krzyk.
- Dobra, idę pogadać z Dejanirą, żeby cofnęła tym matołom dowództwo. Za dużo ludzi już przez nich straciliśmy... załóż tu zamki i wszystko, a ja cofnę się... - przejściem za nim przemknął olbrzymi, czarny kształt.
- Co to było? - burknął jeden po chwili milczenia.
- Nie wiem, ale proponuję przeczekać tu chwilę przed drogą dalej... - stwierdził pierwszy. - I schować się tutaj – skinął dłonią na niszę.
Wizja się skończyła.
Amber rozejrzała się uruchamiając zmysły po wizji i zerknęła w stronę niszy. Znów była czujna. Nie planowała narażać swoich Revenantów na nieprzyjemności. Bez względu na to jak wiele mogli znieść to była jej załoga. Dlatego zdwajała wysiłki przy wykrywaniu zagrożeń.
Były tam kawałki kości... Amber po chwili zidentyfikowała je jako ludzkie. Były niemal wbite w ścianę.
Domyślała się, że to kości dwóch delikwentów, którzy się w widzianym w wizji czasie kręcili po tym obszarze. Rozejrzała się jeszcze wokół szukając jakichś poszlak. Jeśli znalazła to zamierzała się im przyjrzeć uważniej. Jeśli nie to należało ruszać dalej. - Co robimy z rzeczami tu znalezionymi? - zapytał dowódca ekspedycji, gdy Amber opuściła jaskinię.
Amber się chwilę zastanawiała.
- Dla ludzi ma to zdaje się jakąś wartość, nie? - mruknęła bardziej jednak do siebie niż do Revenantów. - Ktoś będzie więc to musiał później wycenić i zbierze się to. Komuś się to w końcu może przydać. Aleks pewnie będzie wiedział jak to spożytkować, dla mnie to nie ma wartości, ale złoto chyba dla ludzi jest ważne - mruknęła. - Także w sumie dam znać Aleksowi co tu znaleźliśmy i jak uporamy się z problemem to zostanie stąd wydobyte. Może się jakoś przyda do walki ze Skazą - po czym jak powiedziała tak zrobiła. Aleks dostał dane dotyczące dokładnego położenia i obrazy tego co tu znalazła. Uprzedziła jednak, że Aleks nie może jeszcze zacząć tu żadnych prac z powodu bardzo agresywnej i brutalnej istoty, którą Amber musi wpierw oddać Victorowi.
Aleks przyjął wiadomość i wykazał zainteresowanie złotem. Potwierdził też przypuszczenia Amber, że złoto jest cenne.
- W takim układzie ruszamy dalej? -zapytał Revenant, wskazując drogę w dół.
- Tak. Zobaczymy co uda nam się odkryć w tych jaskiniach.
- Dobra - obdarł mężczyzna i ruszył w stronę zejścia niżej.
Amber zatrzymała Revenanta.
- Czekaj. Stamtąd wyczułam jeszcze jakieś wibracje. Zbadajmy to może lepiej. Cokolwiek to jest wolałabym, żeby mi nie wsiadło na głowę, gdy będę podziwiała te piękne kolumny w jaskiniach - mruknęła.
Zapuścili się więc w ciemniejszy fragment jaskiń... Amber dostrzegła, że niektórzy Revenanci co jakiś czas rozglądają się, lub marszczą brwi...
"Co jest?" przekazała im spektropatycznie rozszerzając działanie swojej aury na wszystkich Revenantów. W razie czego będzie mogła ich szybko i skutecznie osłonić tarczą.
- Nie słyszysz tych głosów? - zapytał jeden z Revenantów.
- Nie... - bąknęła Amber i wsłuchała się. Podjęła próbę wykrycia co tu się działo... Dlaczego nie słyszała nic takiego?
Wykryła po chwili cos w rodzaju oddziaływania na umysł. Mogło być szkodliwe, ale Amber najwyraźniej byłą na nie odporna. Granica oddziaływania była jakieś 30 metrów wstecz korytarzem.
- Oddziaływanie na umysł - mruknęła. Podjęła próbę osłonięcia Revenantów przed wpływem tego czegoś. I postanowiła przy okazji dotrzeć do jego źródła.
Było ich zbyt wielu. Amber mogłaby osłonic dwie osoby, ale nie szóstkę...
- Może po prostu się wycofamy? - zaproponował dowódca ekspedycji.
"Ożywieńcy" mruknął Pretor. "Dużo... dużo upiorów i szkieletów. Są zamknięci za ścianą kawałek stąd, ale można by się przekopać... a gdzieś tu jest po prostu przeciek mocy. Trzeba go zaplombować magicznie jako tymczasowe rozwiązanie.
Amber skrzywiła się. Będzie musiała popracować nad swoją zdolnością do ochraniania tych, z którymi wybierała się na takie wyprawy.
- Tak. Ja postaram się załatać przeciek mocy - powiedziała.
Revenanci cofnęli się więc. Amber dotarła tymczasem do jaskini, w której było dość chłodno... i duszno, nawet jak na jaskinię. Ze ściany wystawał zbitek kości, jakby ktoś wcisnął człowieka w małą dziurkę i dopchnął parę razy, wbijając ciało na wcisk...
Zachowując czujność wilkołaczyca podeszła bliżej starając się rozeznać co tu się stało. "Pretor, jak znaleźć taki przeciek i jak go załatać?" rzuciła. Jednak o ożywieńcach najlepiej pytać ożywieńca. A może później z tamtymi za ścianą da się dogadać w jakiś sposób...
"Te zwłoki to po prostu punkt, przez który moc znajduje ujście. Usuń z nich moc śmierci, zastępując ją mocą zła i powinno być po sprawie" odparł Pretor po dłuższym czasie zastanowienia.
Wilkołaczyca podjęła więc próbę dokonania tego. Była ostrożna i staranna. Przede wszystkim nie chciała dać się w żaden sposób zajść od tyłu, a zajmowanie się takimi rzeczami jak ta mogło dać temu stworowi tutaj taką okazję. O ile rzecz jasna wciąż tu siedziało, a nie zmyło się już jakiś czas temu...
To, że Amber zachowała czujność oszczędziło jej problemów... W pewnym momencie Pretor krzyknął. "Na bok!" i Amber odturlała się w lewo, by uniknąć ciosu potężnej kościanej łapy. Istota zmaterializowała się za jej plecami i zaatakowała bez ostrzeżenia. Nie wyglądało na to, by chciała się komunikować w jakikolwiek sposób.
Przed Amber stał szkielet przypominający ludzki, ale mierzący jakieś trzy metry wzrostu. Z jego pleców wyrastał kolejny, podobny, ale zamiast rąk miał potężne kolce, z których jeden już zdążył unieść się do ataku.
Amber natychmiast wzniosła tarczę z energii, ale mimo to się usunęła z linii ataku. Przezorny zawsze bezpieczny. Potem po prostu uderzyła energią niczym młotem.
Roztrzaskała ramię, którym istota ją atakowała i odrzuciła ją wstecz, ale najwyraźniej je przeciwnik nie planował po prostu dać za wygraną.
Amber przywołała pancerz i cięła potężnymi szponami ładując je przy tym energią. Wykorzystała przy okazji swoją prędkość, starając się nie dopuścić do tego by szkielet zaatakował ponownie.
Po chwil walki roztrzaskała istotę na kościane drzazgi. Miałą teraz czas na dokończenie odcinania mocy śmierci od tego miejsca.
Wpierw rozejrzała się uważnie i czujnie czy czasem coś nie wykorzystało jej walki by się podkraść. Dopiero wtedy, gdy upewniła się, że jest bezpiecznie mogła zająć się łataniem przecieku.
Nie było już żadnych przeszkód przed usunięciem przecieku. Kości wbite w ścianę rozsypały się na żółtawy proszek, gdy Amber skończyła proces.
Potem ponownie zbadała otoczenie. Sprawdzała jaki bilans energii, czy coś nie podeszło w czasie jak była zajęta oraz skąd ewentualnie czuje jakieś nowe wibracje czy manifestacje energetyczne.
Wibracje ucichły, a energia śmierci powoli rozpraszała się. Wyglądało na to, że ten teren znów jest bezpieczny.
Oczywiście bezpieczny był tylko tak długo jak nie podejmowali prób dokopania się do truposzy... Westchnęła. Sięgnęła spektropatią do Revenantów chcąc się upewnić czy czasem nie mają jakichś kłopotów.
Napotkali jeszcze dwie z tych powykręcanych istot. Zabili je z kusz nim podlazły.
Amber przeszukała okolicę zastanawiając się czy nie ma tu jeszcze jakichś przejść i jeśli nie było mogła ruszać dalej na poszukiwanie tajemniczej energii...
Teraz po usunięciu energii śmierci lokalizacja źródła byłą prosta. Jaskinia nieco poniżej, znacznie bliżej rozejścia zawierała źródło. Mały przedmiot, który mógł służyć jako punkt nawigacyjny do teleportacji...
Amber skierowała się ostrożnie w tamtą stronę. Wciąż zachowywała czujność. W końcu jeszcze nie znalazła tej całej istoty, którą obiecała Victorowi. Nie wróżyło to wiele dobrego niestety.
Był to punkt dość ściśle związany z mocą krwi. Dokładniej mówiąc nakreślony krwią znak, który nijak nie chciał zasychać.
Amber zbadała dokładnie całą okolicę znaku. "Co to jest?" spytała przy okazji Pretora. Pozostawała czujna.
"Punkt nawigacyjny naszego krwawego milusińskiego" mruknął Pretor mając zapewne na myśli Pana Mordu.
"Czyli on może się przenosić w to miejsce... Ale skąd?" bąknęła i podjęła próbę namierzenia.
Coś odepchnęło Amber od znaku. Stanął przed nią potwór przypominający zastygła ciemną krew z masą wystających zeń kościanych kolców.
- Strasznie się tutaj rządzisz jak na cudzy dom, butów nie wytarła, maca co pod łapę podlezie... - mruknął, patrząc na Amber i zaciskając pieści. Nie było w nim czuć złości, raczej... złośliwość.
- Gospodarz też niewychowany, to po co gość ma się starać? - mruknęła. "Victor, znalazłam go. Jak ty sobie radzisz?" rzuciła.
"Znalazłem lokację... sprawa jest skomplikowana, nie mogę się dostać do środka bez mocy Zła" mruknął Victor. "Dotarcie tu było utrudnione..." dodał. "Możemy się wymienić, to zrozumiesz..."
"No to się wymieńmy..." westchnęła. Zwykła wymiana wydawała się jednak średnio przebiegać po jej myśli. Pewnie dotarła do stwora tutaj po to by i tam dotrzeć do tamtego. Zamarzyło jej się kiedyś samej dotrzeć gdzieś na gotowe, a nie wszystkim dawać gotowe.
Amber pojawiła się... w dziurze między wymiarami. Stała na kawałku skały połączonym z innym i jeszcze innym... przed nią zaś była olbrzymia skalna bryła okrążona barierą negatywnej energii. Droga za nią usłana była trupami jakichś pancernych istot. Wiodła gdzieś dalej i rozmazywała się w łamiącej się raz po raz rzeczywistości. Wiał tu zimny wiatr, a pancerz Amber momentalnie zaczął pokrywać się jakimś białym nalotem...
- Urocze miejsce... - bąknęła. Nawet nie wiedziała co to za miejsce... Równie czujna jak w jaskini przemytników. Sprawdziła okolicę chcąc podjąć próbę usunięcia bariery negatywnej energii.
Nie było to trudne. Bariera ustąpiła jakby poznając Amber...
"Przepuść przez swój pancerz ładunek energii raz na jakiś czas, bo nie będziesz mogła się ruszać" zasugerował Victor. "Swoją drogą to co znalazłaś to kopia Pana Mordu... przeniosłem z podziemia twoich Revenantów i zaplombowałem wyjście. Właśnie zrobiło się tu niebezpiecznie..."
"No pięknie... Co tam teraz szaleje?" bąknęła. Kopii się zupełnie nie spodziewała, ale sama też z rzeczonym Panem Mordu nie planowała w żaden sposób walczyć, więc nie wpadła na to, że ktoś mógł takie zagrywki próbować. Przepuściła energię przez swój pancerz zastanawiając się co to za biały nalot...
"Atakuje mnie wszystko. Od góry do dołu. Ściany odkształcają się i próbują mnie atakować, przejścia zamykają się by mnie zmiażdżyć... twoi Revenanci zdążyli otrzymać jakieś obrażenia przed teleportacją, ale nie grozi im niebezpieczeństwo, a teraz pozwól mi się skupić na walce, tu jest dość... zabawnie..."
Biały nalot odpadł, Amber stwierdziła zaś, że porusza się jakoś szybciej niż przed chwilą... nalot działał na jej umysł, spowalniając go metodycznie.
Po drugiej stronie bariery był jakiś dziwny dom z paroma wieżami... Strefa wokół niego wydawała się byc wolna od upierdliwego nalotu.
Tego to już zupełnie się Amber nie spodziewała. Nie znalazła w podziemiach ani jednej poszlaki świadczącej o tym, że może zapanować tam taki majhem. Skupiła się jednak na tym by zbadać miejsce w którym się znalazła. Otoczona swoją aurą co jakiś czas przesyłała energię przez pancerz dopóki nie znalazła się na obszarze wolnym od nalotu. Mogła wtedy skupić się bardziej na otoczeniu.
Dotarła do budynku. Był to stary murowany dworek urządzony wewnątrz w drewnie. Większość okien byłą otwarta i wiatr trzaskał nimi co jakiś czas. Szyby dawno już zostały wytłuczone.
Po wejściu wkraczało się do sporego holu, gdzie na środku ściany naprzeciwko był owalny obraz jakiegoś jegomościa z wąsem i monoklem. Amber odcyfrowała imię William, ale nic poza tym. Stąd prowadziły schody na górę, przejście w trzewia budynku i korytarze przyległe do zewnętrznych ścian domu.
Wilkołaczyca postanowiła użyć wykrywania energii. Nie chciała włóczyć się tu na ślepo. Lepiej było znaleźć jak najszybciej to po co tu przyszła.
To, po co tu przyszłą było rozproszone po całym budynku. Zebranie jakiegoś bytu do kupy nie musiało być trudne, ale w tym wypadku wszystko wskazywało na to, że konwencjonalne metody na nic się nie zdadzą.
Wilkołaczyca rozpoczęła więc swój spacer po budynku. Zamierzała obejść całość wedle wskazówek zegara, od dołu do góry szukając jakichś poszlak, czegokolwiek co mogło by jej pomóc zebrać to coś do kupy...
Korytarz w prawo miał drzwi równo co 10 metrów.
Amber zdawało się, ze podczas drogi korytarzem słyszy śmiechy... dość dziwne śmiechy.
Wilkołaczyca się zdziwiła. To zdecydowanie nie był śmiech istoty radosnej. Ale co oznaczał nie potrafiła skojarzyć. Zaglądała w każde drzwi po kolei zachowując czujność. Nie wiedziała czy coś na nią nie wyskoczy, a wtedy będzie musiała się zwyczajnie bronić.
Pierwsze drzwi odmawiały posłuszeństwa. Klamka nie działała jak powinna.
Amber pamiętała jak normalnie działały klamki w ludzkich domach, więc po prostu użyła więcej siły by otworzyć drzwi. Gdyby drzwi były zamknięte na zamek sprawa wyglądałaby inaczej - klamka by działała i tylko drzwi by się nie otwierały. A skoro to wina klamki....
Klamka zgrzytnęła, jakby wsuwając się na miejsce dopiero, gdy Amber nacisnęła. Drzwi otworzyły się ujawniając pokój o miękkich ścianach. Śmiech tutaj był niemal histeryczny, ale zamilkł, gdy Amber zajrzała do środka.
Wilkołaczyca rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. Węszyła i szukała śladów energii.
Energia byłą bardzo słaba i Amber wyczuła ją tak na prawdę tuż przed zakończeniem poszukiwań. Skupiona w rogu pokoju była tak delikatna, że wykrycie jej było niemal niemożliwe.
Amber ostrożnie ruszyła w tamtą stronę węsząc i zachowując czujność.
Wreszcie dała radę wyłowić ledwo widoczny kształt. Mały człowiek. Trudno było określić płeć. Dotykał dłonią ściany, kreśląc jakieś znaki. Zaraz potem zniknął. Amber dostrzegła w tamtym miejscu poczerniałe ślady...
Postanowiła przyjrzeć się tym śladom uważniej. Niuchnęła je z bliska i ostrożnie dotknęła badając fakturę.
Pisane krwią. Amber nie wiedziała czemu przetrwały, ale wydawały się być jakimiś bazgrołami... ale za to wilkołaczyca wyczuła wibracje energii.
Upewniła się czy przynajmniej chwilowo jest tu bezpiecznie po czym nauczona doświadczeniami ostatnich dni postanowiła obejrzeć wizję z jaką mogły się te wibracje wiązać.
Zobaczyła elficką dziewczynkę biegnącą przez pole i rozglądającą się wokół w poszukiwaniu ziół i kwiatów. Słońce świeciło jasno i dawało dużo ciepła.
Elfka zatrzymała się pod drzewem, by odpocząć i przejrzeć co już znalazła, gdy usłyszała rżenie koni kawałek wstecz. Podniosłą się powoli i zobaczyła grupkę czarnych elfów gnającą konno. Jeden z nich ją dostrzegł i krzyknął coś.
Wizję zalał strach i zbliżające się dźwięki kopyt... a potem ból. Trwający długo i sięgający psychiki. Zdarzenie wymazane z pamięci. Potem wizja była nieczytelna. Czas mijał i wszystko było dziwne. Obce. Straszne. Ilekroć ktoś do niej sięgał dziewczyna wpadała w panikę. Bała się też mężczyzn. Nawet własnego ojca.
Wreszcie dwie kobiety przyjechały po nią i po długiej podróży dostarczyły do dworku, gdzie przywitała ją ubrana na biało elfka... potem był pokój. Jakieś ćwiczenia. Powoli ustępujący ból.
Potem nagle coś się stało. Wspomnienia napełniły się ciemnością, zagłuszającą wszystkie emocje i odczucia. Jakby coś przejęło kontrolę nad tą elfką.
Wizja urwała się gwałtownie w tamtym miejscu.
Wilkołaczyca natychmiast rozejrzała się wkoło. Nie wiedziała jeszcze czy coś kryło się w tym miejscu co mogło jej zagrozić, dlatego lepiej było być nadmiernie ostrożnym niż żałować. Poza tym może w tym miejscu dostrzegłaby jeszcze coś, co umknęło jej wcześniej. Sądząc po tym, że w tym miejscu starano się jej jakoś pomóc i wszystko zdążało ku dobremu mazanie krwią po ścianach raczej nie było czymś co owa dziewczynka robiła dobrowolnie. Wilkołaczyca nieco się w tym pogubiła.
Przez korytarz przebiegło coś... pozostawiając po sobie tylko złośliwy chichot.
Wilkołaczyca wyjrzała na korytarz, węsząc. Zerknęła w stronę, w którą udało się to co chichotało.
Echo chichotu było słyszalne... i ślad wyglądający jak czarny, lepki dym...
Wilkołaczyca ruszyła ostrożnie tym tropem. Zachowywała czujność. I cały czas badała energię wokół siebie.
Dotarła do sporego pokoju z dużymi oknami wpuszczającymi niegdyś na pewno dużo słońca. Było tu pełno połamanych sprzętów. Fotele, krzesła, stoły, szafki... pomiędzy drzazgami i strzaskanymi kawałkami drewna leżały książki i zabawki...
Dym zniknął koło niewielkiego obiektu. Amber poznała w nim misternie wykonaną rączkę od laski.
Uniosła brew nieco zdziwiona. Ostrożnie podeszła bliżej. Nos wilkołaczycy pracował intensywnie, a ona sama badała energię otoczenia. Chciała przyjrzeć się rączce laski z bliska.
Miałą kształt głowy orła. Pojedyncze pióra ptaka, jego oczy i dziób były bardzo dokładnie rzeźbione i wypolerowane zarówno przez rzemieślnika jak i przez dłoń używającego.
Wokół raczki wyczuwalne były wibracje rzeczywistości.
Znów upewniła się czy wokół jest bezpiecznie. Dopiero po tym postanowiła dotknąć rączki by poznać towarzyszące jej wizje.
Wizja była jasna i czytelna tym razem. Widziana była z perspektywy jakiegoś chłopca. Amber widziała jego oczyma mężczyznę bardzo podobnego do Williama. Dzierżył w dłoni laskę i pokazywał coś palcem. Chłopiec obejrzał się i patrzył na plac budowy, na którym powstawał budynek, w którym Amber obecnie się znajdowała. Czuł dumę z takiego... dziadka – obejrzał się na mężczyznę ,a ten uśmiechnął się doń.
- Will... budowa tego potrwa, ale gdy już stanie będziemy mogli pomóc wielu ludziom. Z twoim talentem... to będzie moja pierwsza inwestycja w dobro tego świata. Cieszę się, że dałeś mi ten pomysł - powiedział mężczyzna, przyklękując przy chłopcu i pogładził go po głowie. - I te możliwości - dodał.
Czas przebiegł dalej. Widać było dziadka odwiedzającego Williama, gdy ten był w jakiejś szkole. Mężczyzna oparł się na lasce i wyglądał przez okno. ostatnie lata pokarały go mocno, ale nie dawał tego po sobie poznać. Choroby i starość powoli próbowały przybić go do ziemi, ale mężczyzna nie poddawał się.
- Twoje doskonałe wyniki są wszystkim na co miałem nadzieje, rozpoczynając budowę Szpitala Psychiatrycznego Becknerów. Mój chłopcze... nie zostało mi wiele czasu i wiem o tym. Dlatego też przekazuję ci to - oddał mu swoja laskę. Miał w zanadrzu inną - żelazną.
- Dziadku - zaczął William, ale mężczyzna uciszył go ruchem ręki.
- Będzie ci potrzebna. Pamiętaj, że ta laska nie jest czymś zwykłym... ma więcej lat niż ja, a drewno z którego jest zrobiona.. ono się nie starzeje. Będzie twoją podporą i bronią jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie rozstawaj się z nią od dnia dzisiejszego. Gdy mnie zabraknie... pośrednio zaopiekuję się tobą poprzez tę laskę - uśmiechnął się i znów pogładził po głowie Williama, tak jak wtedy na placu budowy...
Wilkołaczyca chciała przyjrzeć się bliżej obu laskom. Z jednej z nich została tylko rączka... A drugiej jeszcze nie widziała, ale metal potrafił być niebezpieczny. Chciała więc zebrać więcej informacji o tych dwóch obiektach.
Metalowa laska miała być zastępstwem dla poprzedniej drewnianej. Tej, którą Dziadek podarował Williamowi. Stary mężczyzna nie potrafił już się poruszać bez laski, więc planował korzystać z metalowej, by powrócić do wozu stojącego przed budynkiem uniwersytetu.
Wilkołaczyca potem przeniosła swoją uwagę na drewnianą laskę. Może znajdzie w niej jakąś słabość która pozwoliłaby wyjaśnić czemu mimo takiego zachwalania jej walorów z tej została tylko rączka...
Laska na razie wyglądał na zupełnie sprawna... miała również zaklętą w sobie moc.
Amber postarała się zidentyfikować moc.
Byłą to zapewne moc życia... lub ognia. Wilkołaczyca nie byłą pewna.
Jeśli nie była w stanie zyskać co do tego pewności to postanowiła pozwolić wizji płynąć dalej. O ile było jakieś dalej...
Kolejna faza wizji była już z momentu, gdy William wracał z przyjaciółka ze studiów do domu z teatru. Śmiali się i rozmawiali po drodze, gdy na ich ścieżce stanęła dwójka ludzi z nożami. William nie tracił czasu na rozmowy. Laska zawirowała w jego rękach i wyłączyła obu nim zdążyli dokończyć groźby...
Młody mężczyzna nie czuł gniewu podczas gdy ich nokautował. Było to dla niego... logiczne. Groźby nie zrobiły na nim wrażenia, ale nie mógł pozostawiać potencjalnego zagrożenia bez zajęcia się nim.
Następna wizja pochodziła już z czasu, gdy William przybył ze swoją żoną do szpitala i zaczął przyjmować pacjentów. Była to ta sama kobieta, z którą wracał z teatru.
Potem mijały lata. Pacjenci przychodzili i odchodzili zdrowi, lub chociaż zresocjalizowani, gdy ich stan uniemożliwiał terapię. William nie wypuszczał pacjentów którzy nie byli w pełni zdrowi, chyba, że rodzina się domagała. Pomagał wielu ludziom, a jego nazwisko przestało być kojarzone z bezwzględnymi biznesmenami, jak było od wieków.
Gdziekolwiek szedł William miał przy sobie laskę...
Następna wizja pochodziła z czasu, gdy Wiliam miał już około czterdziestu lat. Spotkał się wtedy ze swoim bratem, który mówił cos na temat trójki pacjentów. William pokręcił głową.
- Wyleczę ich jak wszystkich moich pacjentów - powiedział.
- Will... to przecież banda gnid… ich trzeba by odstrzelić, a nie leczyć... - mruknął jego brat.
- Są chorzy. Mogą być szanującymi prawo obywatelami – zaprzeczał Will...
Wreszcie Amber dostrzegła jak wszystko staje się nieco ciemniejsze. Jak William przemierza sale w poszukiwaniu czegoś, co według niego zakłóca spokój pacjentów, niwecząc wysiłki mające na celu ich powrót do zdrowia. Widziała spojrzenie jego żony, która powoli zaczyna wątpić w zdrowie psychiczne swego męża...
I ciemny kształt chichoczący złośliwie. Odbijający się do ścian, okrążający Williama. Mężczyzna łapie po raz kolejny za swoją laskę i rzuca się w kierunku kształtu zamachując się nań. Rzeczywistość rozdziela się na dwoje. Ten budynek staje się więzieniem dla kształtu, ale on nie chce odchodzić sam. Chwyta Williama i sięga swoimi mackami do pacjentów, których zdołał już opętać i ciągnie ich za sobą do koszmarnej wersji szpitala...
Tutaj... William uderza raz jeszcze laską, łamiąc ją na kawałki na głowie istoty i chwytając paru pacjentów wraca do normalnego świata. Odłamki laski zaś lecą wraz z czarną breją, która ścieka powoli do dziury w rzeczywistości - nowego więzienia istoty zwanej Obłędem.
Amber otworzyła oczy
Poskrobała się po głowie. Rozejrzała uważnie wokół. No to miała już pewność, że jednak jest tu jakaś istota. I że to miejsce to zaledwie koszmarne odbicie tego czym kiedyś było. Sądziła też, że dziewczynka, której wizję widziała wcześniej po prostu miała wybitnego pecha znaleźć się w szpitalu akurat wtedy, gdy to coś co się tu kręciło zaczęło się bawić na dobre. Zaczęła więc szukać jeszcze intensywniej jakichkolwiek śladów obecności. Czy to istoty dowolnej natury czy też jakiejś energii.
Szybko znalazła bardzo delikatne ślady energii ognia... lub życia.
Skierowała się ostrożnie w tamtą stronę. Zachowywała czujność i nie przerywała poszukiwań.
Ruszyła przez zniszczoną klatkę schodową i w górę po trzeszczących stopniach. Nagle rozległ się upiorny wrzask, który zleciał wraz z podmuchem z górnego pietra. Amber musiała wbić szpony w ścianę, by nie spaść.
Warknęła niezadowolona. Sprawdziła czy coś się przemieściło z góry na dół czy to był tylko podmuch i wrzask niewart jej uwagi. Wolała mieć pewność czy nie zostawia czasem czegoś niebezpiecznego za plecami.
Nie wyczuła żadnych zmian. Obiekt dalej był na górze, a obecność... wszędzie.
- Hmpf - parsknęła po czym ruszyła dalej w górę.
Poczuła przed sobą barierę. Przed nią trwał koszmar któregoś z pacjentów. Obiekt był zamknięty wewnątrz.
Wilkołaczyca zaczęła ostrożnie szukać sposobu na usunięcie bariery. A może nawet samego koszmaru...
Koszmar rozciągał się wokół ludzkiego kształtu zwiniętego w embrionalnej pozycji.. ściskającego fragment laski. Bariera miała kształt kuli z "pacjentem" w środku. Nie było metody na ominięcie koszmaru.
Amber spróbowała wejść jakoś do środka. Dostać się może do wewnątrz koszmaru.
Przyszło jej to bez trudu. Znalazła się w olbrzymim pokoju w którym siedziała drobna postać i trzymałą fragment laski Williama. Wokół niej wirowały szare istoty z długimi, szablastymi zębami i pazurami.
Wilkołaczyca zawarczała na szare istoty. Chciała odciągnąć ich uwagę.
Istoty gdy dojrzały Amber zainteresowały się nią. Momentalnie zaatakowały ostrymi jak brzytwa szponami.
Wilkołaczyca podejrzewała, że tak będzie. Uskoczyła tworząc przy okazji przed sobą barierę. Chciała by istoty się o nią rozbiły by mogła dokonać błyskawicznego kontrataku.
Koszmary połamały sobie szpony na barierze i zniknęły wśród wszechobecnego złorzeczenia.
Wilkołaczyca wystawiła im tylko jęzor na pożegnanie. Rozejrzała się szukając owej drobnej postaci, która ściskała fragment laski.
Dalej siedziała w rogu pokoju, trzęsąc się.
Amber zmieniła postać na ludzką. Zachowała dalej czujność i ostrożność, ale podeszła do postaci.
- Hej - rzuciła chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
Postać drgnęła, przestała się trząść i podniosła głowę.
- A... gdzie koszmary? - zapytała.
Amber uśmiechnęła się łagodnie.
- Połamały sobie szpony i uciekły - powiedziała. - Jak wrócą to znów je przegonię - zapewniła.
- Mmm....mhm. Ja... ja mogę się obudzić, ale nie mam dokąd uciec - powiedział chłopiec. W swym śnie najwyraźniej jego choroba psychiczna nie istniała. Widocznie był już bliski wyleczenia...
- Uciec przed czym? - spytała.
- Stad... ten cały świat jest jednym wielkim koszmarem. Wreszcie udało mi się zasnąć. Zabrałem laskę... broni mnie póki śnię. Na zewnątrz jest wielki strach... on nie boi się laski. Te małe tu się boją...
- A możesz iść ze mną? - spytała. - To jest tylko fragment laski... Możemy spróbować znaleźć pozostałe i je połączyć. No i ja mogę cię bronić - powiedziała.
Chłopiec patrzył chwilę na Amber, po czym potrząsnął głową i podał jej kawałek laski, wstając.
Amber przyjęła fragment laski z jego ręki i pomogła mu wstać.
- Chyba wiem, gdzie jest kolejny fragment... Szkoda, że wcześniej nie pomyślałam, żeby go zabrać - powiedziała przy okazji.
- Mhm - potaknął chłopiec. Koszmar powoli rozwiał się. Chłopiec też. Jego duch stał koło Amber i nie odstępował ej na krok, trzymając się jej pancerza.
Amber ruszyła więc tak by duch chłopca mógł dotrzymać jej kroku. Zawróciła po rączkę laski, mając nadzieję, że przez ten czas nie zniknęła ona z miejsca gdzie była do tej pory...
Leżała nadal tam, gdzie ją Amber zostawiła. Ale tym razem w powietrzu było więcej czarnego dymu. Duch chłopca przylgnął do nogi Amber zupełnie...
Amber ustawiła wokół siebie i chłopca barierę ochronną. Ostatnio te istoty się o nią rozbiły. W razie czego jednak była gotowa zareagować bardziej agresywnie gdyby owe stwory nie chciały ustąpić. Amber chciała tylko zabrać rączkę laski.
Istoty nie atakowały, czymkolwiek były.
Amber zabrała fragment laski, który natychmiast połączył się z pozostałą częścią. Został chyba jeszcze jeden fragment o znalezienia.
Wilkołaczyca pilnując cały czas chłopca i zachowując czujność ruszyła dalej. Szukała innych manifestacji energetycznych.
Ostatnia była gdzieś w podziemiu. Prowadziły tam schody z centralnej części szpitala.
Ruszyła więc w tamtą stronę. Fakt, że nie była tu teraz sama tylko broniła tego ducha chłopca sprawił, że czuła powagę zadania. Odpowiadała jej rola obrońcy. Chciała wywiązać się z niej jak najlepiej. Nie porzuciła ostrożności i czujności, ale jej ruchy były bardziej pewne siebie. W końcu była awatarem bóstwa, a to zobowiązywało.
Dotarła do podziemia, gdzie najwyraźniej trzymano trudniejsze przypadki. Momentalnie dojrzała istoty tak zmienione przez Obłęd, że ich wyleczenie było już niemożliwe. Trzy potężne postaci złapały za kawałki łóżek i ruszyły w stronę Amber wymachując nimi jak maczugami.
Amber posłała im kulę energii, która miała za zadanie ich odepchnąć i powalić by mogła przy użyciu swojej aury zaatakować kolcami. Ducha chłopca chroniła barierą.
Po chwili istoty zostały przygwożdżone. Nie umierały. To miejsce nie pozwalało im umrzeć. Rzucały się i próbowały sięgnąć Amber i ducha chłopca... ale z obecnej pozycji mogły co najwyżej majtać kończynami na wszystkie strony.
Wilkołaczyca przy użyciu energii przykuła ich kończyny do podłoża. Nie mogła sobie pozwolić na to by stanowiły teraz jakieś zagrożenie. Czujna szukała ostatniego elementu laski.
Leżał na ziemi koło szczątek jakiejś istoty. Chyba nie potrafiła się obronić przed materialnymi przeciwnikami.
Wilkołaczyca podniosła więc ostatnią część laski by ją połączyć z tymi, które już miała.
Błysnęło jasne światło i laska połączyła się w całość.
Koło Amber pojawiła się postać z czarnego dymu. Obłęd.
- Wreszcie - mruknął. - Przybył Awatar Azariel. Przybywasz po domenę, którą wieki temu otrzymałem od Bogini? - zapytał.
- Tak. To cel mojego pojawienia się w tym miejscu - powiedziała wprost.
- Świetnie, zabierz mnie z mojego więzienia w takim układzie. Oddam ci tę domenę, ale chcę móc powrócić do otchłani. To miejsce jest takie... nudne.... - mruknął Obłęd.
- Tylko nie wracaj w najbliższym czasie nie proszony - powiedziała. - Mamy chwilowo dość własnych zmartwień - dodała. Gotowa była przejąć domenę i pozwolić odejść Obłędowi do otchłani.
- Z tą całą kabałą która tam jest w otchłani paradoksalnie jest bezpieczniej - mruknął Obłęd. - Otwórz moje więzienie. Musisz zabrać tę laskę poza obręb szpitala w tym celu.
- No to chodźmy - powiedziała Amber.
Wyszli poza obręb szpitala i Amber ujrzała jak cały budynek rozpada się i leci w przestrzeń, wyzwalając zamknięte dusze. Obłęd odetchnął i zniknął, pozostawiając Amber nową domenę... i ducha chłopca, dalej ściskającego nogę Amber.
- No i po wszystkim - powiedziała łagodnie do chłopca.
Chłopiec pokiwał głową, patrząc za wirującymi szczątkami koszmarnej wersji szpitala.
- Co teraz? - zapytał.
"Pretor, tego malca trzeba odesłać czy wolno mu zostać?" spytała. "A może jeszcze coś innego o czym nie mam zielonego pojęcia..." dodała.
"Malca? Jakiego malca?" zapytał Pretor.
"Ducha chłopca" bąknęła. Trochę zwątpiła.
Pretor milczał chwilę.
"Amber. Wszystkie dusze pacjentów zostały wyzwolone. Jesteś w dziurze między wymiarami... sama. Jeśli nie licząc tego stosu zwłok przed tobą. No i zmywaj się stamtąd, bo zaraz ten biały nalot zatrzyma cię w czasie i przestrzeni..." pogonił ją upiór.
Amber otworzyła portal pozbywając się przy okazji energią białego nalotu.
- Zobaczymy... - mruknęła za to na głos.
Wrócili o Azylu. Chłopiec rozglądał się ciekawie po okolicy, ale dalej nie odkleił się od nogi Amber.
- Co ty się tak kurczowo trzymasz, co? - spytała przekrzywiając głowę i patrząc na duszę chłopca.
Chłopiec poluźnił nieco chwyt, ale dalej nie puszczał nogi Amber. Ciekawiło go to miejsce, ale dalej się bał. Amber nie wiedziała z jakim schorzeniem borykał się wcześniej...
- Możesz wziąć mnie za rękę - powiedziała podając chłopcu dłoń.
Duch przyjął dłoń i stanął koło Amber, patrząc na nią wyczekująco.
"Pretor... czy zarejestrowałeś moment, w którym udało mi się uzyskać pierwszą część tej drewnianej laski?" spytała.
- Chodź - powiedziała spokojnie do malca. - Muszę się dowiedzieć jak się mają moi ludzie, których zostawiłam na pewnej wyspie... I znaleźć odpowiedzi na różne pytania - powiedziała. Jeśli Pretor w ogóle nie zarejestrował obecności tego malca, to Amber chciała znaleźć przyczynę dlaczego tak się działo.
"Tę którą wyciągnęłaś z koszmaru? Tak" odparł Pretor.
Chłopiec podążał za Amber, trzymając ja za rękę i podskakując lekko z każdym krokiem. Nagle szarpnął wstecz i schował się za nogą Amber. Wilkołaczyca zauważyła, że drogą idzie Carmen.
Amber zrobiła głupią minę.
- Co jest mały? - spytała patrząc na niego.
Chłopiec nie odpowiedział, a jego palce pobielały od nacisku, gdy Carmen się zbliżała.
- Amber... wróciłaś. Jak było? - zaśmiała się. Duch trzymający się nogi Amber natomiast był bliski paniki.
- Ej, spokojnie - bąknęła do chłopca. Potarła twarz. - Ty mi powiedz... - bąknęła do Carmen.
Z każdym krokiem Carmen w stronę Amber chłopiec zaczynał powoli blaknąć...
- Hm? - Kobieta uniosła brew. - Ja?
Amber patrzyła na chłopca uważnie.
- Zdobyłam nową domenę. W miejscu, które było więzieniem dla Obłędu. Znalazłam tam chłopca, który od tamtej pory mi towarzyszy, ale nawet Pretor nie zarejestrował jego obecności - powiedziała poważnie wciąż obserwując uważnie chłopca.
- I gdzie go masz? - zapytała Carmen. Między nią a Amber zostało tylko 6 metrów, a kobieta dalej szła naprzód. Amber już ledwo widziała postać chłopca, który nie potrafił oderwać wzroku od Carmen. Włosy się mu zjeżyły, a przez skórę było już widać kości.
- Stań na moment i nie ruszaj się przez chwilę - poprosiła kobietę. Sama odsunęła się parę kroków obserwując co się będzie działo.
Carmen zrobiła niewyraźną minę, po czym zaczęła myśleć. Chłopiec natomiast trzymał się nogi Amber i powoli stawał się mniej przeźroczysty.
- Z twojego pytania wnioskuję, że ty również nic nie widzisz - powiedziała do Carmen. - Chłopiec tkwi uczepiony mojej nogi. I im bliżej podchodzisz tym bardziej jest przerażony i tym bardziej blednie i znika - dodała.
- Wywnioskowałam to już... - powiedziała Carmen przełączając różne tryby widzenia.. Potem rzuciła jakieś zaklęcie i westchnęła, odchodząc.
"Gdy duch lub upiór jest na tyle słaby, że nie potrafi już nawet przeprowadzić manifestacji staje się jakby... duchem ducha, nazywamy to urojeńcem. Byt taki nie ma praktycznie żadnej siły i jest absolutnie niewykrywalny. Podczepia się z reguły do jakiejś osoby i istnieje tak długo, jak ta osoba wierzy w jego istnienie. Jeśli jest istotą negatywną to nienawidzi światłą słońca, prycha i ucieka od pozytywnych istot. Na tej samej zasadzie dobre urojeńce reagują paniką na negatywne istoty. Ponieważ podłączył się do ciebie to działa na twojej aurze, więc nie będzie się bał złych istot... ale powiedzmy, że ja, Darkning i reszta to zupełnie inna bajka. Twój urojeniec widzi nas jako jasne kształty, które pożrą go, gdy podejdzie bliżej. Za duże natężenie szczególnego typu energii, by mógł przetrwać bliższy kontakt. Mogę pozbierać dane na temat tych istot, jeśli chcesz... albo raczej zapytaj Darkninga, nim stał się zarimem miał do czynienia z urojeńcem".
"No to będę musiała to zrobić... Ciekawa jestem czy można coś zrobić by z urojeńca znów stał się chociaż duchem" bąknęła. Szczerze mówiąc nie była zachwycona faktem, że po tylu dniach niewidzenia zupełnie Carmen, musi trzymać się od niej na dystans. "Darkning... Opowiedz mi proszę o urojeńcach... Mam tu takiego jednego" bąknęła.
"Hm... Ta, Carmen już mi przekazała trochę danych. Trzymaj go z dala od zarimów. Aleks powinien być w stanie go postrzegać. Pierwsi Revenanci też. Niech Aleks pokaże mu co robi na co dzień. Urojeniec musi móc się przywiązać do możliwie dużej liczby osób. Wtedy zacznie powoli zyskiwać siły na to by stać się zwidą, w wypadku tego chłopca. Różnica między zwidą a duchem polega na tym, że duchy działają na mocy śmierci, a zwidy na mocy zła bądź dobra. Jeśli zapewnisz urojeńcowi normalny rozwój emocjonalny, to przejdzie do kolejnej fazy, znaczy zmieni się w zwidę. Jak osiągniesz ten stopień to daj znać, powiem ci co dalej.
"Mam nadzieję, że nie potrwa to bardzo długo..." bąknęła. "Dzięki" dodała. - Przedstawię cię paru osobom, mały. Tylko powiedz może jak się nazywasz, co? Ja jestem Amber - powiedziała do chłopca. Namierzyła Aleksa.
- N... Nathan... - bąknął chłopiec ledwo słyszalnym głosem. - Czy... czy to coś już nie wróci? - zapytał.
- To była Carmen. Moja przyjaciółka, ale nie zrobi ci krzywdy, dlatego się oddaliła. Postaramy się popracować nad tym by jej obecność nie robiła ci krzywdy, żebyś był silniejszy - powiedziała. - Dlatego zobaczymy co na twój temat powie Aleks - dodała.
Chłopiec powoli przestawał drżeć... za to po jego policzkach pociekły łzy.
- P... rzyjaciółka? - bąknął. Chyba nie mieściła mu się w głowie myśl, że Carmen mogłaby być czyjąkolwiek przyjaciółką. Reszta wypowiedzi do niego nie dotarła...
- Pozory potrafią mylić, Nathan - powiedziała łagodnie i przyklękła przy chłopcu, ocierając mu buzię z łez. - Czasem przyjaciół znajdujesz w wyjątkowo nieoczekiwanych miejscach, wśród istot, które wydają się niesamowicie przerażające, ale chyba lepiej mieć ich za dobrych przyjaciół niż wrogów, nie? Gdyby nie była przyjaciółką to by się nie oddaliła, a zrobiła to. Chodź, nie myśl o Carmen. Znajdziemy Aleksa. On jest bardzo podobny do mnie - dodała.
- Aleksa? - zapytał chłopiec, powoli podnosząc się.
- Tak. Tylko niech no ja go znajdę - namierzyła wilkołaka i otworzyła portal, gdy go znalazła. - Chodźmy - powiedziała pogodnie do chłopca. Przy okazji chwili możliwości wysłała spektropatyczne zapytanie do dowódcy Revenantów z wyspy, na której była zrujnowana baza przemytników i ta wyjątkowo wredna istota wraz ze swoją jaskinią: "Udało mi się pozyskać domenę. Jaki jest wasz stan? Potrzebujecie opieki medycznej albo mojej aury?" spytała. Nie lubiła, gdy jej ludzie odnosili rany, ale niestety tak się czasem zdarzało. Na szczęście Revenanci nawet bez jej aury powinni leczyć się znacznie szybciej niż ludzie.
"Nie, Aleks był tu niedawno i nas poleczył. Czekamy na rozwój sytuacji pod nami" odparł dowódca.
Aleks był w górnej sali i przyglądał się mapie robiąc jakaś notatkę.
- Hej - skinęły głową Amber. - Co tam mały? - tyknął Nathana w nos palcem.
Amber się uśmiechnęła.
- Mówiłam? - odezwała się do chłopca. - Aleks i Nathan... Sądzę, że się dogadacie - powiedziała już do obu.
- Mhm - mruknął Aleks. - Idę sprawdzić linię obrony. Może skoczysz ze mną? - zapytał.
Nathan spojrzał na Amber pytająco.
- Na którym kontynencie? - spytała.
- Na Milgasii... robię taki obchód raz na trzy dni - odparł Aleks.
- Dobrze. Jednak tutaj na liniach obrony mamy całkiem sporo ciekawych widoków, to przy okazji Nathan zobaczy coś nowego. Co ty na to? - zwróciła się do chłopca.
Chłopak skinął głową energicznie i poszedł do Aleksa, który wziął go za rękę i wkrótce zniknął wraz z nim na schodach.
Amber nawiązała jeszcze z Aleksem kontakt spektropatyczny. "Uważaj na niego. Nathan jest urojeńcem. Póki co jesteś drugą osobą, która jest w stanie go postrzegać poza mną" rzuciła. "Nawet Carmen go nie widziała. Nie podchodź z Nathanem w pobliże zarimów, bo dzieje mu się wtedy krzywda" dodała.
"Jasne" odparł Aleks nie pytając o szczegóły.
Wilkołaczyca skierowała swoje kroki na poszukiwanie Carmen. Wilkołaczyca wciąż była w delikatnym szoku dzisiejszych wydarzeń.
Znalazła kobietę w tawernie. Skinęła jej głową.
- Gdzie schowałaś urojeńca? - zapytała.
- Na razie Aleks ma go ze sobą. Na szczęście, tak jak mówił Darkning, Aleks jest w stanie go zobaczyć - westchnęła. - Żebym to ja jeszcze wiedziała jak to się stało, że w ogóle znalazłam taką istotę - dodała. Musiała usiąść.
Carmen zrobiła bezradny gest rękoma.
- Jak się trzymasz? - zapytała.
- Względnie - mruknęła. - Czekam, aż ukończone zostaną budowane obecnie świątynie. Darkning uświadomił mnie, że same czyny bez aktywnego poparcia ich jeszcze słowami i zabieganiem o wiarę i wiernych to niewiele mogę - bąknęła.
Carmen westchnęła i skinęła głową.
- Zmęczona? - zapytała.
- Bardzo... - bąknęła. - Muszę coś zjeść - dodała. - A potem ruszam dalej polować na artefakty - bąknęła.
- Zarekwiruję cię na godzinę może? Carmen mrugnęła do niej.
- Na godzinę? - zajęta zamawianiem jedzenia Amber była nieco rozkojarzona. Musiała zjeść, by móc się skupić na czymkolwiek innym niż burczenie w brzuchu.
- No na godzinę - odparła Carmen. - Jak zjesz.
- No to tylko zjem - bąknęła. Po złożeniu zamówienia czekała na jego realizację. Przerzucenie się na ludzki tryb życia oznaczało niestety, że częściej było się głodnym...
Wkrótce dostała dużą porcje zamówionego jedzenia. Carmen zaś westchnęła.
- Darkning podejrzewa, że Skaza ma jakiś spory przyczółek ukryty gdzieś na morzu... - wypaliła nagle.
Amber przełknęła co miała w ustach i zainteresowała się sprawą. - Ukryty ba morzu? W podobny sposób co ukrywał kontynenty czy raczej tak jak ukrywał na Astarii robala? Bo jeśli tak jak kontynenty to Demetrion powinien był wiedzieć o jakichkolwiek przyczółkach - dodała. Wróciła do jedzenia zerkając na Carmen ponad swoim talerzem.
- Trudno orzec. Powolutku cofa się tam, gdzie dostał po tyłku, dobudowuje obronę, ale niewspółmiernie małą w stosunku do tego co cofa... więc sądzimy, ze tworzy gdzieś bastion. Ostatni punkt oporu - powiedziała Carmen.
- Ładnie brzmi to "ostatni punkt oporu"... Tylko, że my, wybrańcy, zaczynaliśmy od takich właśnie ostatnich punktów - mruknęła. - Poza tym my wciąż jesteśmy tak realnie patrząc... słabi jak dzieci - powiedziała.
- Jeszcze - powiedziała Carmen.
- Nie zaprzestajemy podejmować prób by to zmienić. Już chyba trzy domeny udało mi się zdobyć o ile mnie pamięć nie zawodzi - zamyśliła się po czym wróciła do jedzenia stwierdzając, że jednak w tej chwili musi sobie ustalić priorytety.
- Domeny pomogą ci dopiero jak moc bogów wróci do tego świata - zauważyła Carmen.
- Niestety nie mam zielonego pojęcia kiedy mi one mają pomóc - mruknęła. - Zbieram je mając nadzieję, że jakoś pomogą - dodała z westchnieniem.
Carmen pokiwała głową.
- Dojedz do końca - zasugerowała.
Amber wreszcie dojadła. Potarła dłońmi twarz. Zastanawiało ją jak długo jeszcze będą wybrańcy walczyć ze Skazą... I czy będzie coś po nim co będzie stanowiło jeszcze większe zagrożenie niż sam Skaza...
Carmen powiodła opuszkami palców po dłoni Amber. - To chodźmy - mrugnęła do niej.
Amber się wzdrygnęła. Musiała poruszyć palcami by pozbyć się gęsiej skórki. - O rany - bąknęła. Wstała od stołu.
Carmen uśmiechnęła się i poszła po schodach na górę.
Wilkołaczyca ruszyła na górę. Szła mocno zamyślona.
[---]
Amber wreszcie zeszłą na dół, gdy Carmen już się zwinęła. Mogła spokojnie ruszać na łów artefaktowy.
Wilkołaczyca zerknęła na mapy nim wybrała kolejne miejsce poszukiwań artefaktów. Wybrała miejsce, z którego była szansa dość szybko wydobyć artefakt.
Opisy nie dawały już wielu informacji na ten temat... miała jeszcze trzy związane z mocą zła, dwa z mocą śmierci i po jednym z każdego innego typu.
Wilkołaczyca westchnęła. Skupiła się na razie na mocy zła. Wybrała jeden z punktów odzyskiwania mocy zła i tam się przeniosła.
Wokół dziury były niewysokie fortyfikacje. Siedzieli na nich Revenanci, planowane było jakieś natarcie w głąb...
Amber podeszła do jednego z Revenantów.
- Jaka sytuacja? - spytała. Potrzebowała szczegółów.
- Otworzyliśmy wewnętrzny krąg. Wczoraj wyszły stamtąd dwie fale Odkształconych - odparł Revenant. - Dobrze, że przyszłaś, chcemy uderzyć w głąb i dotrzeć do miasta...
- Odkształconych? - spytała. - Pierwszy raz słyszę tę nazwę - bąknęła.
- Silne istoty, zobaczysz, jak zejdziemy niżej - powiedział Revenant.
Amber go poznawała. Miał na imię bodajże Kurt.
- Dobra, jeśli jest jakiś plan działania to słucham - dodała. Była w razie czego gotowa już zejść z nimi od razu.
- Szarża po lewym zboczu - Revenant pokazał mapę. Wyglądało na to, ze ta jaskinia jest cholerycznie duża.
- Dobrze. Jak będziecie wszyscy gotowi, to dajcie znać - powiedziała. Zerknęła w miejsce, w które mieli zejść.
- Możesz chcieć się tam rozejrzeć - powiedział Kurt.
- Jeśli uważacie, że nie zepsuje waszych już opracowanych planów to dobrze - powiedziała.
- Oni się odtwarzają i wypadają hordą. Tymczasowo czekamy na atak, skasujemy ich i ruszamy w głąb - Kurt machnął ręką. Nie miał najwyraźniej wysokiego mniemania o ich przeciwnikach.
- No to sobie zajrzę co tam się wyprawia - powiedziała.
Jaskinia była szeroka. Miała okrągły kształt i przypominała nieco jamy Kopacza.
W korytarzu niosło się echo...
Wilkołaczyca ruszyła cichaczem starając się nie wywoływać tego echa.
Po chwili powiał stamtąd wiatr... a potem dał się słyszeć rechot. Amber dotarła tymczasem do olbrzymiej jaskini, na której środku było miasto sprawiające wrażenie zatrzymanego w czasie. Wokół miasta byłą bariera negatywnej energii jak wokół ośrodka psychiatrycznego... Ale wokół bariery zbierała się masa powykręcanych olbrzymów o czarnej skórze i czerwonych oczach.
Wilkołaczyca postanowiła sprawdzić ile tych olbrzymów może się tam kręcić.
Właśnie się zbierały. Amber naliczyła dwie setki, ale więcej ich alej wychodziło z zakamarków jaskini.
Spróbowała zorientować się jak silni są ci przeciwnicy.
Byli cholerycznie odporni, Amber nie dałaby rady zabić takiego "na raz". Ale nie posiadali znacznych zdolności ofensywnych, więc nawet w grupie nie powinni dać rady specjalnie uszkodzić Amber. Gorzej z Revenantami..
Wilkołaczyca rozejrzała się szukając jakichś terenowych przeszkód, które mogłaby wykorzystać do uszkodzenia tych delikwentów i utrudnienia im ataków. Nie chciała żeby Revenanci odnieśli zbyt duże obrażenia.
Mogła zawsze zawalić sklepienie, ale to mogłoby utrudnić drogę do miasta w późniejszym czasie.
Takie rozwiązanie odpadało. Ale atak deszczem kolców od góry mógł coś niecoś zdziałać i być może pozwoliłby spokojnie dotrzeć do miasta razem z Revenantami. Dlatego Amber chwilowo się stamtąd wycofała powiadamiając Revenantów co znalazła.
Kurt skinął głową.
- Za każdym razem jest ich dwa razy więcej - mruknął i westchnął.
- Może znikną, gdy dotrzemy do miasta - mruknęła. - W każdym razie są cholerycznie odporni - dodała.
- Wiemy, walczymy z nimi od wczoraj - odparł Kurt i uśmiechnął się.
- Mają jednakże słaby punkt na klatce piersiowej.
- O... Jak miło. Co to za miejsce dokładnie? - spytała.
- Nieco powyżej splotu słonecznego - odparł Kurt.
- Postaram się w takim razie celować w te miejsca kolcami. Strącę może w ten sposób jak najwięcej stworków na raz - powiedziała.
- Powodzenia - powiedział Revenant. - Wkrótce tu będą - dodał.
- Wiem - strzepnęła ręce. - Zobaczymy jak pójdzie mi mój debiut z tym przeciwnikiem - uśmiechnęła się.
Po chwili przejście napełniło się paskudnymi istotami. Leciały bez ładu i składu w stronę umocnień, kwicząc jak zarzynane świnie.
Amber celowała więc pociskami przebijającymi w te właśnie słabe punkty. Po wbiciu się pocisk miał eksplodować.
Śmierć istot następowała nim pociski eksplodowały. Wystarczyło samo uderzenie... Revenanci strzelali z kusz automatycznych. Eksterminacja szła sprawnie, ale Amber nie miała wątpliwości, że istoty podeszłyby pod mury, gdyby nie jej obecność.
W takim razie wilkołaczyca oszczędziła sobie zbędnych eksplozji. Wysadzała pociski tylko gdy zachodziła taka konieczność - czyli np. należało zepchnąć szarżujące istoty. Wspierała Revenantów póki tylko była taka potrzeba. Ciekawiło ją czy dotarcie do miasta usunie problem ze stworami.
Wreszcie horda została wycięta. Ciała zamieniły się w dym i wróciły do podziemia.
- Dobra, ruszajmy się! - mruknął Kurt. Ekipa która nie brała udziału w walce podniosła się i ruszyła w stronę zejścia w dół.
Amber ruszyła wraz z nimi natychmiast. Otwarcie bariery nie powinno być trudne skoro zrobiona była z mocy zła.
Gdy dotarli na miejsce istoty zaczynały już się powoli zbierać. Było ich mało i ostrzał ze strony Revenantów wysłał je z powrotem tam, gdzie wracały po śmierci. Amber zaś stwierdziła, że otwarcie bariery umożliwiłoby istotom dostęp do miasta, gdyby jej usunięcie nie usunęło ich obecności.
Wilkołaczyca się chwilę namyślała. Zaczęła szukać źródła z którego pojawiały się te istoty.
Było to parę mniejszych jaskiń wokół bariery.
- Niszczcie te istoty w miarę jak się będą pojawiać, a ja postaram się dobrać do miejsca, z którego przyłażą.
Revenanci skinęli głowami i przygotowali się do utrzymywania pozycji. Amber dała radę szybko dotrzeć do jaskini... w której dolnej części było jezioro czarnej mazi.
Przyjrzała się mazi uważnie. Przebadała ją pod względem energetycznym. Ostatnia czarna maź jaką pamiętała to była materia koszmarów. Ciekawiło ją czy to jest podobne czy jednak coś innego.
Była to forma pośrednia negatywnej mocy przechodzącej w materię.
Amber podjęła próbę przejęcia energii z tej mazi.
Poszło bardzo łatwo... ale była bardzo "niskokaloryczna". Amber niewiele zyskała przejmując ją, ale usunęła jedno źródło istot.
Dziwiło ją to, że mimo produkcji tak dużej liczby istot było tu tak mało energii. Ruszyła do kolejnych jaskiń pozbawić je materii na stworki w ten sam sposób.
Było jeszcze siedem takich źródeł. Przy niektórych Amber musiała zbić po drodze wychodzące stamtąd istoty. W ostatnim źródle było całkiem sporo energii. Wystarczyło na pełną regenerację i jeszcze trochę zostało…
Wilkołaczyca wróciła do Revenantów.
- Teraz powinien być spokój. Zobaczymy czy energia, która odpowiadała za tworzenie tych istot się w jakiś sposób zregeneruje, dlatego zachowajcie czujność. Ale powinniśmy teraz być w stanie względnie bezpiecznie dostać się do tego miasta - powiedziała
Revenanci pozbierali się do kupy.
Amber bezproblemowo zniosła barierę i ujrzała cale miasto... wyglądało na zatrzymane w czasie i zupełnie opustoszałe.
Zaraz zaczęła więc szukać źródła energii, które mogło się tam kryć. I którego ona szukała...
Poczuła nagle cos w rodzaju ciśnienia. Cos zbliżało się z olbrzymią prędkością.
- Coś się zbliża - uprzedziła Revenantów. Zmieniła się w bestię przywołując pancerz. Była gotowa w razie potrzeby rozstawić barierę ochronną.
Sekundę dzielił moment, w którym Amber dostrzegła czarny punkt w jednej z ulic do momentu, gdy istota doleciała do niej uderzając pięścią. Amber sparowała cios barierą, ale poczuła moc tego uderzenia.
Wilkołaczyca warknęła szczerząc kły. Nie po to wzmacniała w ostatnim czasie prędkość i wykrywanie by nie spróbować jakoś nadążyć za istotą. W razie czego była gotowa wzmocnić się energią i puścić cienie do akcji. Skoro to coś atakowało bez słowa...
Siła uderzenia odrzuciła wstecz Revenantów. Amber zaś związała się walce ze swoim nowym przeciwnikiem. Pancerna postać o potężnych pięściach istniała tylko od pasa wzwyż, reszta była mgławicą energii.
Walka rozgrywała się z prędkością, nad którą ludzkie oko nie nadążyłoby za długo. Wymiana uderzeń, bloki i uniki. Przeciwnik Amber okazał się być godnym jeśli chodzi o celność i zwinność, ale jego siła była niedostateczna, przez co Amber blokowała ciosy bez większego trudu, a przeciwnik ciągle słabł przyjmując kolejne ciosy, których unikanie Amber uniemożliwiała seriami manewrów. Wreszcie wilkołaczyca rozpłatała pancerz na dwoje i ze środka buchnął czarny, gryzący dym. Rozległ się jazgot, a przed Amber otworzył się portal.
Pojawienie się portalu sprawiło, że otrząsnęła się z bitewnego uniesienia. Zerknęła na Revenantów.
- Jesteście cali?! - rzuciła do nich.
- Tak. Szybko! Do jednego z budynków - polecił dowódca oddziału. Z różnych ulic nadciągali Odkształceni...
- Tak szybko energia tam się odnowiła? - skrzywiła się. Posłała kilka celowanych pocisków w odkształconych i spróbowała przy okazji wywnioskować dokąd prowadzi portal, który się otworzył.
Nie była pewna, ale mogła przypuszczać, że do innego wymiaru lub nawet świata.
"Będziecie się w stanie w tych budynkach bronić przed tymi stworami?" przekazała spektropatycznie do Revenantów.
"Tak, znaleźliśmy wąskie gardło" odparł dowódca oddziału.
"Skorzystam w takim razie z tego portalu. W razie potrzeby Aleks powinien być w stanie ściągnąć wam posiłki lub wydobyć was stąd, ale mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby" rzuciła.
"Jasne" odparł dowódca. Amber widziała już dym wylatujący przez okna budynku.
Wilkołaczyca przeszła przez portal. Zachowała czujność i ostrożność. Miała też nadzieję, że Revenanci sobie poradzą.
Wkroczyła do bardzo głośnego miejsca. Pracowały tu tysiące gigantycznych metalowych tłoków i przekładni. Hałas był straszny, jednostajny i zmieniał natężenie miarowo.
Amber wróciła do ludzkiej postaci i stworzyła sobie nauszniki, które izolowały część hałasu. Nie chciała zupełnie nic nie słyszeć, ale mogła wykorzystywać jeszcze inne zmysły niż słuch, a tak przynajmniej nie ogłuchnie i nie zwariuje.
Maszyna w każdym razie działała bez żadnego widocznego powodu i bez żadnego paliwa. Była napędzana jakby mocą która ciągle istniała wewnątrz.
Amber stwierdziła zaś, że podobny dźwięk słyszała z istoty, z którą przed chwilą walczyła... tylko znacznie cichszy.
Wilkołaczyca postanowiła bliżej przyjrzeć się tej maszynerii i spróbować zorientować się do czego to służy.
Wyglądało na to, że przetwarzało to jakąś odmianę energii zła na siłę fizyczną.
Wilkołaczyca postanowiła znaleźć źródło tej energii zła. W końcu maszyneria musiała mieć co przetwarzać.
Centralny magazyn energii znajdował się sporo wyżej nad pracującymi ciągle tłokami. Amber ryzykowała zmiażdżenie gdyby chciała przelecieć miedzy nimi, lepiej było wybrać drogę okrężną.
Sarkając pod nosem Amber udała się okrężną drogą. Zachowała czujność i obserwowała w miarę możliwości pracę maszynerii.
Dostrzegła po drodze, że energia przekształcana jest z bardzo dużą wydajnością. Gdyby poznała mechanizm przemiany, to mogłaby znacznie wzmocnić swą siłę przy niewielkim wysiłku.
Dotarła do sporego sześciennego metalowego pudła, z którego sączyła się przez specjalne rury energia. Metal zabuczał.
- Kto śmie wkraczać przez bramy Nienawiści? - głos huczał głośniej niż całą ta maszyneria razem wzięta.
- Amber. Wybraniec Azariel - skwitowała pytanie krótką i treściwą odpowiedzią.
- Hrm... no wreszcie ktoś z kim można ponegocjować. Po co tu przybywasz? – zagrzmiał głos.
- Szukam wszelkich zasobów, czy to zapasów energii, artefaktów, czy domen, które pozwolą przywrócić boginię Azariel do mojego świata i pokonać Skazę - oświadczyła wprost.
Głos milczał chwilę.
- Wiec domena nienawiści ci się przyda... aczkolwiek widzisz ja lubię to czym jestem. Jeśli załatwisz mi ciało które zastąpi to, które posiadam teraz, to przekażę ci tę domenę - powiedział.
- Jakie to miałoby być ciało? I co zamierzasz robić przy jego pomocy? - spytała. Ot, prowadziła sobie z tym bytem rozmowę... - A, przy okazji. Ty odpowiadasz za Odkształconych na zewnątrz? - spytała. Amber wolała jednak, żeby tamte istoty wstrzymały ataki na Revenantów. Co jak co, ale lojalność wobec własnych ludzi była dla niej bardzo ważna.
- Jakiekolwiek zdolne zadawać ból. I które można by łatwo odtworzyć w razie zniszczenia - odparł byt. - Potrzebuję dawać upust swej nienawiści... ale pozwolę tobie wskazać cel - mruknął.
- Pośrednio za nich odpowiadam. Są moimi... spalinami. Efektem ubocznym mego istnienia w tym ciele.
- Jeśli jesteś w stanie powstrzymać te istoty od atakowania moich Revenantów to to zrób. Nieukierunkowana, rozproszona nienawiść jest kłopotliwa. Co do ciała... Każde jest zdolne zadawać ból. A istoty, które wzmocniłam negatywną energią wstają po otrzymaniu śmiertelnych ran. Mroczniaki odtwarzają się nawet gdy ich powłoka zostanie unicestwiona - mruknęła.
- Brzmi dobrze. Zamknę energie w kopule... wraz z moimi produktami ubocznymi... więc nie będą sprawiać problemów światu zewnętrznemu. Gdy zdobędziesz ciało, które będę mógł przejąć dokonamy transakcji. Ja dostane nowa powłokę fizyczną, a ty sługę i nową domenę... ku chwale Azariel... - byt się zaśmiał na samą myśl.
Amber przekazała Revenantom by przemieścili się poza obręb miasta. Nie chciała by zostali zamknięci razem ze stworami, z którymi walczyli. "Carmen, gdzie zdobyć jakieś ciało, które może zostać przejęte przez... ten byt?" spytała kobietę przekazując jej jednocześnie informacje o lokacji w której się znalazła.
"Możemy takowe stworzyć. Teleportuj się do mnie" powiedziała Carmen.
"Mamy z tym kłopot. Nie możemy opuścić budynku. Obawiam się, że musisz nas teleportować" odparł dowódca.
- Przemieszczę moich Revenantów poza obręb miasta i będziesz mógł ustawić swoją barierę - powiedziała. - Potem udam się po ciało dla ciebie - mruknęła. Przeniosła się do Revenantów by zabrać ich przez portal na powierzchnię, a potem mogła się udać do Carmen i przedstawić wymagania dla napotkanego bytu.
Gdy Amber się teleportowała wraz z Revenantami poczuła jak za nią zamyka się bariera. Tym razem większa.
- Tu będziecie bezpieczni. Te istoty nie powinny opuszczać bariery - powiedziała do Revenantów. Potem przeniosła się do Carmen.
Carmen skrzyżowała ręce.
- Wiesz w ogóle z kim gadałaś? - uśmiechnęła się.
- Nie. Powinnam? - bąknęła.
- W sumie nie, jeśli się nie przedstawił. Ma na imię Ezbaar. Były demon. Przeszedł na stronę Azariel w pewnym punkcie... - powiedziała. - Taka złą wersja paladyna można by rzec. Był ogólnie aniołem... potem prawie stał się demonem, a potem wszedł na ścieżkę Azariel.
Wilkołaczyca poskrobała się po głowie.
- I tak niewiele mi to mówi - wzruszyła ramionami. Nigdy wcześniej o nim nie słyszała. Dopiero teraz skapnęła się, że wciąż ma na uszach nauszniki. To dlatego głos Carmen wydawał jej się tak mocno stłumiony... Odwołała je postanawiając na przyszłość bardziej się skupić na takich szczegółach...
- Dobra, przejdźmy do rzeczy. Chcesz, by działał na twojej aurze jak mroczniaki? - zapytała kobieta.
- Zapewni mu to regenerację i odtwarzanie ciała jak u mroczniaka, więc to chyba jest dobre rozwiązanie, nie? - rzuciła.
- Owszem. Teraz potrzebujemy formy. Chcemy czegoś podobnego do jego poprzedniej formy, czy szukamy czegoś innego? - zapytała kobieta, prowadząc Amber do jakichś drzwi, po czym pchnęła je, by się otworzyły. Oczom Amber ukazała się sala wypełniona metalowymi formami. Niektóre przestawiały bestie, inne machiny wojenne... a spora część z nich wyglądała dziwnie... organicznie.
- Nie wiem jaką miał poprzednią formę. Chciał mieć taką która jest zdolna do zadawania bólu - bąknęła.
- Hm… nie musiałaś wpierw mu przywalić? - bąknęła Carmen. - On nie jest z tych co zaczynają od dialogu - zaśmiała się.
- To on był? Mi się wydawało, że to jakiś z tych stworków co tam biegały - bąknęła.
- No nie za bardzo - mruknęła Carmen. - To była jego obecna powłoka zapewne...
- Acha... No jeśli taka mu pasowała to może być jakaś podobna - powiedziała.
- Mhm... no to chodźmy - powiedziała Carmen i znalazła metalową powłokę o czterech rękach wyposażonych w długie szpony. Całość wyglądała dość kolczaście i groźnie...
- Sądzę, że będzie mu odpowiadało. Mam nadzieję, że da się nad nim zapanować - bąknęła.
- Bezproblemowo. Skalibrujmy to ciało by pasowało do twojej aury... - machnęła dłonią na ciało.
- Co mam robić? - spytała.
- Idziemy - powiedziała Carmen i dotknęła przycisku koło ciała, które zaraz zniknęło. - No to jazda - dodała, tworząc portal i wskazując go dłonią.
Wilkołaczyca weszła w portal. Szybkość całej akcji ją nieco zdziwiła.
Wkroczył do sali, która wyglądała jak parę nałożonych na siebie pierścieni, tworząc w ten sposób okrągły stożkowaty podest, na środku którego było nowe ciało dla Ezbaara.
Carmen wskazała miejsce, na którym miała stanąć Amber, po czym sama poszła na bok.
Amber stanęła we wskazanym miejscu.
- Będzie bolało? - bąknęła.
- Nie, ale będzie trochę trwało - odparła Carmen.
- W razie potrzeby mogę sobie pospać na stojąco - bąknęła.
- Nie o to chodzi - mruknęła. - Skup się, będę ci mówić co robić.
- A, dobra. To słucham - powiedziała koncentrując się.
Carmen włączyła maszynerie pod piedestałami. Na ścianach i na pierścieniach zajaśniały dziwne znaki.
- No to do roboty - powiedziała.
Kobieta kierowała poczynaniami Amber, która powoli niszczyła i od razu odbudowywała elementy ciała po kolei w szczególny sposób.
Praca zajęła im jakieś pięć godzin...
Na koniec Amber miała niepewną minę.
- Wyszło? - spytała.
- Tak... nie przestawałybyśmy , gdyby nie wyszło - odparła Carmen.
- Dobra - skinęła głową. - Tylko jak mu to dostarczyć? - spytała.
- Schowaj to w aurę jak mroczniaki - odparła Carmen.
Amber podeszła do ciała i podjęła próbę schowania go do swojej aury.
Poszło dość naturalnie. Ciało znikło.
- O - bąknęła. - Udało się - powiedziała. - Dobra, mogę chyba ruszać.
Carmen skinęła głową.
- No to proszę - powiedziała i stworzyła portal powrotny.
- Dziękuję - powiedziała Amber przechodząc przez portal.
Wróciła na wyspę na teren fortyfikacji Revenantów..
Amber zorientowała się czy jest w stanie postawić portal do miejsca gdzie pracowała cała ta maszyneria.
Po chwili prób portal stał.
Amber przeszła przez portal.
- Mam ciało dla ciebie - mruknęła przywołując od razu swoje gustowne nauszniki by nie ogłuchnąć.
Istota spojrzała na ciało.
- Jest właściwe - powiedział i sięgnął do ciała.
- Dobra, zabierz stąd to ciało, a nim zawładnę i przekażę ci domenę.
- W porządku - Amber wydostała się stamtąd razem z rzeczonym ciałem.
Wszystko zgrzytnęło i ciało nagle się poruszyło i podniosło z ziemi.
- Nooo... to ja rozumiem - powiedział metalicznym głosem i uderzył pięściami o siebie.
- Gotowa, by przyjąć nową domenę? - zapytał.
- Tak - potwierdziła.
Ezbaar uniósł dłonie i stworzył kule ciemności, którą przekazał Amber.
- Ot i proszę... domena nienawiści jest twoja... - powiedziała.
Amber przyjęła ją starając się ją przejąć tak samo jak wszelkie poprzednie domeny w jej karierze Wybrańca Azariel.
Poszło gładko. Amber poczuła jak moc znów nieco ją zmienia...
- Hmm... Ciekawe co tym razem się we mnie zmieniło - bąknęła. Zwykle miało to wpływ na jej wygląd.
Miała jeszcze bledszą cerę. Jej oczy zaś stały się zupełnie czarne. Zmianie uległa też nieco jej sylwetka. Była jakby smuklejsza.
- Będę potrzebowała lustra - bąknęła.
- Może... daj mi cel - powiedział Ezbaar. Palił się do użycia swego nowego ciała na czymś... na czymkolwiek.
- Dowiem się gdzie są jakieś ruchy Skazy. Będziesz mógł wspomóc obrońców - powiedziała. - Wszelkie istoty Skazy należy zniszczyć. Pozostałe istoty są nietykalne - powiedziała.
- Taaaak... - odparł konstrukt. Wkrótce znalazła się rola dla szalejącego awatara nienawiści...
Amber postawiła portal.
- Proszę. Tutaj można rozwalać istoty Skazy - powiedziała spokojnie.
Istota ruszyła naprzód. Ziemią zaczęło trząść od siły uderzeń, gdy Ezbaar wbijał przeciwników w grunt pięściami.
Wilkołaczyca obserwowała jego poczynania. Gdy się delikwent wyżyje będzie musiała polecieć do Azylu i zorientować się gdzie ma ruszyć w następnej kolejności.
Wyglądało na to, ze nie będzie to specjalnie szybki proces... możliwe, że wkrótce trzeba będzie zmienić lokację, bo skończą się tu cele do niszczenia.
Wilkołaczyca śledziła wciąż jego poczynania. Miała nadzieję, że nie będzie potrzeby trzymania tego delikwenta na siłę. Że w końcu się uspokoi. Inaczej będzie bardziej kłopotliwy niż pomocny.
Po pół godzinie wróciła do Azylu. Upewniła się, że istota sama sobie poradzi i nie zrobi jakiejś głupoty, więc mogła wracać do swoich zajęć.
I mogła tam przejrzeć się w lustrze w swoim pokoju.
Zerknęła zastanawiając się czy przestraszy wszystkich wokół czy jednak nie jest tak źle.
Po tym wszystkim co widzieli nie powinno być to problemem...
- Hmm... Ciekawe - bąknęła. Zmieniła postać na bestię. Dziwnie się czuła oglądając się w lustrze.
W postaci bestii Amber miała wrażenie, że jest tak czarniejsza niż cień za nią...
- Śmiesznie będzie jeśli będę się wyróżniać w ciemności... Zwyczajnie będąc od niej ciemniejsza - zachichotała. W potwora tutaj nie zamierzała się zmieniać, żeby nie okazało się, że zniszczy gospodę. Poszła na strych zajrzeć do map. Chciała zorientować się gdzie są kolejne artefakty. Może tym razem zdobędzie artefakt światła na wymianę...
Pop drodze dostała przekaz od Ketha.
"Znalazłem dwie rzeczy które mogą cię interesować" przekazał.
"O, słucham uważnie" przekazała.
"Mmm... mam do odebrania domenę i przedmiot. Teleportować cię teraz?" zapytał.
"O, tak" bąknęła zdziwiona.
Koło niej pojawił się portal.
Amber przeszła przez portal.
Znalazła się w sporej czystej sali, pośrodku której unosiła się spora kula ciemności. Keth wskazał ja kciukiem.
- Bierz - powiedział.
- Wiesz, że właśnie spełniłeś moje marzenie? - powiedziała patrząc na Ketha szczenięcym wzrokiem. Skierowała się po kulę ciemności.
Keth uniósł brew i uśmiechnął się.
- Znaczy? - zapytał.
Kula powoli zaczęła wnikać w Amber.
- To jest jedna z domen... nazywa się Verra, czyli w waszym wypadku... hm... złamana nadzieja? Rozpacz? Coś takiego... - powiedział.
- Nic nie chce mnie tu zjeść, nikt mnie nie atakuje, nikt nie grozi moim Revenantom - wymieniała. - Idealne, spokojne warunki przejęcia domeny - bąknęła. - Moje marzenie odkąd usłyszałam z czym musiał się bić Victor i co widziałam w dziwnym miejscu między wymiarami - dodała.
- Ah... no jasne - zaśmiał się mężczyzna i wyciągnął coś w rodzaju kosy... podał ją Amber. - A to jest obiekt… zaraz ruszam dalej działać więc... dasz radę postawić portal do siebie z powrotem?
- Jeśli nie dam to usłyszysz moje rozpaczliwe wołanie o pomoc - powiedziała z wdzięcznym uśmiechem. Obejrzała kosę.
Kosa była dość dziwna, Amber kojarzyła skądś obiekt, ale nie miała pojęcia skąd.
Wilkołaczyca usilnie próbowała przypomnieć sobie gdzie widziała ten obiekt. Gdy już wchłonęła domenę i zastanawiała się nad nieszczęsną kosą podjęła próbę otwarcia sobie portalu do Azylu.
Poszło bezproblemowo odnośnie portalu, ale odnośnie kosy - nie cholery. Skojarzenie kołatało się gdzieś z tyłu czaszki Amber.
Amber przechodząc przez portal skrobała się po głowie. Przeszukiwała pamięć za osobami, które mogły kiedyś dzierżyć taki obiekt.
Nie miała pewności, ale obiekt kojarzył się jej z jakimś zamkiem, lub fortecą...
Wilkołaczyca zaczęła rozglądać się odruchowo za obiektem, który w okolicach mógł jej przypominać zamek lub fortecę.
W sumie był fort wybudowany na skraju morza... no i forteca na Anayi.
Skrobiąc się po głowie otworzyła portal wpierw do fortu na skraju morza by się tam rozejrzeć. Potem planowała zerknąć do fortecy na Anayi.
Po paru godzinach stwierdziła, że to nie o te forty chodziło.
Amber wysiliła pamięć raz jeszcze. Przyjrzała się kosie uważnie i szukała w pamięci.
Wreszcie udało jej się domyślić. Darkning. Ten obiekt kojarzył się jej z Darkningiem.
"Darkning... Mam pytanie. Czy masz może coś wspólnego z tym?" spytała a zarim dostał na dokładkę przekaz wizualny. Najlepiej pytać u źródła.
"Tak. Chcesz to zatrzymać, czy wymienić się ze mną na coś użytecznego dla siebie?" zapytał Darkning.
"Nawet nie wiem co to i jak by miało mi pomóc... Nie posługuję się bronią, więc jako broń dla mnie się nie przyda w ogóle... Chyba, że radykalnie zmieni swoją formę" skomentowała. "Także byłabym wdzięczna za dodatkowe informacje na temat tego czegoś" dodała.
- To jest obiekt, który straciłem podczas jednego z kataklizmów i żałowałem. Nie udało mi się opracować takiej broni po raz kolejny bo zostałem odcięty od zasobów. Jest to Ostrze Bólu. Modyfikacje tego, by nic nie straciło podczas procesu to byłaby robota dla mnie na następne parę dekad... więc albo nauczysz się walczyć kosą, albo nie dasz rady tego użyć jak trzeba. Ogólnie bron ta nie zadaje fizycznych ran, uderza w umysł i duszę w sposób którego nie sposób zatrzymać. Nie przyda ci się do walki z Skazą, ale może przydać ci się później. W razie czego zawsze mogę rzucić okiem na to co masz do dyspozycji na swoim terenie i pomóc ci z tym nieco w zamian za oddanie mi tego. Sądzę, ze ja dam radę wycisnąć więcej z twoich znalezisk, niż ty sama. Nie żebym wątpił w twoją pomysłowość, ale ja mam lata praktyki w znajdywaniu funkcji dla rzeczy, które wpadną mi w ręce... i osób które spotkam i uznam za warte zachodu.
"Jestem wilkołakiem. Przeżyłam ponad 20 zim i nigdy nie używałam takich obiektów i podejrzewam, że trudniej szła by mi nauka niż idzie ludziom. Dla mnie broń tego typu nie ma żadnej wartości jeśli jest to broń. Także jestem gotowa się zamienić" powiedziała.
"No to zróbmy tak: Stwórz portal do mojego laboratorium. Przejmę kosę i udamy się do Azylu, bym mógł się przyjrzeć twoim znaleziskom" zaproponował Darkning.
Amber otworzyła więc portal i przezeń przeszła. - Jeśli pomożesz mi wycisnąć ile się da z moich zasobów przy przyspieszyć przybycie bogini i pokonać Skazę jak najmniejszym kosztem to to uczciwa wymiana - skomentowała już twarzą w twarz.
Darkning przyjrzał się kosie, zatrzymując na chwilę.
- Na pewno zwiększą twój potencjał jako przywódcy kultu i państwa - powiedział.
- Przy właściwym zastosowaniu przyspieszą powrót Azariel. A jeśli chcesz to na prawdę mocno przyspieszyć to sugeruję zaoferować pomoc tym, którzy mają z jakiegoś powodu problem z odzyskaniem swych ziem....
- Jest chyba tylko dwóch wybrańców, którzy jeszcze swych ziem nie odzyskali - mruknęła Amber. - Kaisstrom i Amanda. Kaisstroma wspiera Victor, a z Amandą ciężko mi się współpracuje, gdy ta kobieta patrzy na mnie tak podejrzliwie - bąknęła krzywiąc się. - Mam wrażenie, że ona nie wie czy się mnie bać czy mnie nie lubić - dodała.
- Zapominasz o Shalyi - powiedział Darkning. - Ma dwa kontynenty do odbicia, a jeśli chodzi o moc to jeszcze nie radzi sobie wspaniale... pomoc jej nie zaszkodzi - otworzył sferę komunikacyjną i Amber zobaczyła potężne miasto lecące nad Astarią i wymiatające istoty Skazy strumieniami energii z paru dział.
- Amanda ma potężną broń dzięki której wkrótce rozwiążą się jej problemy ze Skazą.
- Robi wrażenie. Ale mam nadzieję, że ma pomysł na walkę ze Skazą, gdy ten nauczy sobie radzić z jej bronią - mruknęła. - No to będę się musiała skonsultować z Shalyą odnośnie dalszej walki ze Skazą. Do tej pory zajmowałam się odzyskiwaniem artefaktów związanych z mocą Azariel. I pozyskiwaniem domen dla bogini - powiedziała.
- I od tego zaczniemy... gdy zorientuję się w sytuacji to pozostawię z tobą wybraną przez ciebie. Będzie ci mówił jak ja sprawę widzę i jak ja bym to zrobił. Pasuje? - zapytał.
- Zaczniemy od tego, czym obecnie się zajmujesz. Gdy skończą się artefakty do zdobywania to poszukamy innych źródeł mocy - powiedział mężczyzna. - Udam się z tobą do Azylu i zorientuję w sytuacji osobiście, po czym pozostawię w moje miejsce jakąś istotę... wybierzesz sobie z paru, mam garść takich... pomocników. Będę poprzez niego analizował sytuację i mówił ci co zrobiłbym na twoim miejscu. Pasuje ci taki układ? Preferuję być w laboratorium, by wychwytywać każdy szczegół tego co się tu dzieje. W końcu też działam w ten sposób na szkodę Skazie.. tylko bardziej długofalowo.
- W porządku. Na mapach mam oznaczone artefakty. Pokażę ci które już zdobyłam, a które jeszcze są do zdobycia. Właśnie się wybierałam po artefakt światła by mieć coś na wymianę z Dianą, gdy Keth zgłosił się z domeną rozpaczy i twoją kosą - powiedziała.
Darkning skinął głową, na znak, ze przyjął to do wiadomości, po czym otworzył portal do Azylu.
- Nie zwlekajmy i bierzmy się do roboty - powiedział.
Wilkołaczyca pokazała zarimowi mapy i wyjaśniła w których miejscach pozyskała jakie zasoby. Sprawdziła też spektropatycznie gdzie jest niegdyś-demon z nowym ciałem i jego obecną lokację również podała. Poza tym wyjaśniła kto i gdzie czym się w tej chwili zajmuje.
- Dobrze... niech ja spojrzę... - mężczyzna uniósł dłoń w górę, wypuszczając parę impulsów i zawisł nad mapą zastygając w zupełnym bezruchu na chwilę. Wskazał palcem punkt na mapie.
- Od tego miejsca bym zaczął. Teoretycznie miejsce pogrzebania artefaktu mocy ognia... ale pilnuje go Ahghor. Jest skrzywiony przez Skazę, ale porusza się po twojej domenie - koszmarów. Możesz go wywołać ze swej domeny i oczyścić. Będzie ci służył, tylko nazwij go po imieniu, gdy się pojawi. Zapewnię mu niezbędne części zamienne, jeśli będą potrzebne. Sadzę, że mam coś idealnie pod jego gust - Darkning wyprostował się i odetchnął.
- Do następnych dam ci już jakiegoś pomocnika... materialny czy niematerialny? Jakieś preferencje? - zapytał. - Pytam przez wzgląd na estetykę.
- Bywam w niebezpiecznych miejscach, więc jeśli ma mi towarzyszyć cały czas, to po prostu taki, który nie da się zniszczyć lub zabić - powiedziała. - A w kwestii estetyki... Ma nie odstraszać ludzi, którzy mi towarzyszą - mruknęła. - Co do artefaktu mocy ognia... Czyli pozyskam artefakt dla Shalyi i istotę, która może mi pomóc w walce ze Skazą - rzuciła by upewnić się czy dobrze rozumie.
- Tak - odparł Darkning. - Mm... no to proszę - powiedział, a koło niego pojawiła się kula z ciemnosrebrnego metalu. - Ja wracam do laboratorium. Powodzenia - powiedział.
Amber tknęła kulę palcem. Nie była pewna co to takiego. - Czyli następny jest artefakt ognia... - bąknęła patrząc na mapę gdzie on był.
Kula zapulsowała i okrążyła Amber parę razy. "Owszem" przekazała. Darkning tymczasem opuścił pokój przez portal do swego laboratorium.
- No to bierzmy się do pracy póki mamy na to jeszcze czas. Potem po zdobyciu przedmiotu stamtąd skontaktuję się z Shalyą - powiedziała.
Kula podrygiwała chwilę w górę i w dół. Był to chyba jej odpowiednik twierdzącego skinienia głową.
Amber odnalazła miejsce, w które miała się udać i postawiła portal. - Ty się przemieszczasz przez portale jak my czy jakoś inaczej? - spytała kulkę.
Kula zniknęła.
"Jestem na miejscu" przekazała. Miała zabawny lekko burczący głos. Amber miała wrażenie, że gada ze szczeniakiem wilkołaka, gdy ten jest w postaci bestii.
Amber przeszła przez portal. - Brzmisz swojsko - mruknęła do kuli. Rozejrzała się po miejscu, szukając jakiegoś punktu zaczepienia dla następnych akcji.
Przed nią był spory krater po pocisku z katapulty Aleksa. Revenanci jeszcze nie rozłożyli tu obozu, karawana była w drodze, miejsce miało niski priorytet przez wzgląd na nieposiadanie mocy zła.
"Obiekt którego szukamy jest sporo pod ziemią. Przeniosę się na miejsce, a ty wykorzystasz mnie jako punkt nawigacyjny do postawienia portalu. Oszczędzimy w ten sposób pracy Kopaczowi" zasugerowała kula.
- Dobra. Revenanci będą tutaj potrzebni czy można im pozwolić zająć się czym innym? W końcu raczej tam nie dotrą bez mojego portalu - mruknęła.
"Nie potrzebujemy ich wsparcia przy żadnym z punktów" odparła kula.
Amber poleciła odwołanie wyprawy wydobywczej skierowanej w ten rejon. Revenanci którzy mieli brać w niej udział mieli zająć się obroną granic wyznawców Azariel. Poza tym wilkołaczyca nakazała też, by do obrony granic wycofały się te grupy, które niczego jeszcze nie odkopały i nie musiały się użerać z jakimś niebezpieczeństwem w rodzaju hord Odkształconych.
Większość ekip została więc wycofana. Kula tymczasem przeniosła się sporo poniżej powierzchni ziemi.
Amber poczekała na znak, by mogła się przenieść do tej kuli, gdy ta osiągnie wymagany pułap.
"Już" zakomunikowała kula.
Portal stanął właściwie natychmiast, gdy Amber namierzyła kulę. Wilkołaczyca przezeń przeszła i rozejrzała się po miejscu w którym się znalazła.
Byłą w sporej jaskini o kształcie sześcianu. Ściany były gładkie jak szkło. Pośrodku zaś unosiła się czarna skłębiona chmura. Koszmar.
- Tu w tym koszmarze jest Ahghor? - spytała.
"Owszem" odparła kula.
Amber podeszła bliżej. Podjęła próbę wywołania istoty z koszmaru.
Poszło dość prosto. Koszmar po prostu rozwiał się, a na ziemię spadła jakaś ciemna masa, która zaraz uformowała się w przybliżeniu ludzki kształt z karykaturalnie długimi szponami. i paszczą pozbawiona dolnej szczęki. Zęby z górnej zaś przypominały sejmitary z kształtu, ale miały o połowę mniejszą długość.
- Pani koszmarów... - rozległ się szept. - Czego oczekujesz ode mnie?
- Ahghor - Amber odezwała się do niego po imieniu. - Strzeżesz przedmiotu, który by mi się przydał... - powiedziała po czym sprawdziła w jakim stopniu został skrzywiony przez Skazę.
Istota sięgnęła we własną klatkę piersiową i wydobyła z niej czakram.
- Zew mojej władczynie jest silniejszy niż kontrola Skazy... mam... kręgosłup... nietypowe dla mnie, jest to wszczep Skazy...
- Czyli w normalnych warunkach nie miałbyś kręgosłupa? - upewniła się. - Trzeba cię będzie oczyścić ze skażenia - powiedziała jeszcze.
- Nie ma na co czekać - powiedział Ahghor.
Amber podeszła do istoty by przytknąć dłoń i oczyścić go ze skażenia. Zamierzała pozbyć się zupełnie najmniejszej choćby odrobiny skażenia.
Trwało to zaledwie parę minut. Istota nieco powiększyła się i nabrała bardziej określonego kształtu. Co nie zmienia faktu, ze wyglądała upiornie.
- Jestem na każde twe zawołanie - głos też uległ zmianie. Był zdecydowanie żeński...
Amber przyjrzała się czakramowi, który wcześniej strzegła istota. - Powiedz mi o sobie więcej. Chcę by ci którzy mi służą przydzielani byli do zadań do których nadają się najlepiej. Dzięki temu szybciej usuniemy Skazę z tego świata - powiedziała.
- Jestem czymś w rodzaju zmutowanego cienia. Ataki punktowe. Silne na pojedynczy cel. Szybkie. Gwałtowne. Tam gdzie boli - odparła istota.
- Czy tak jak cienie i mroczniaki jesteś w stanie schować się w mojej aurze? - spytała.
- Jestem wszędzie tam, gdzie jest ciemno - odparła istota.
- Chwilowo zabiorę cię ze sobą. Dostaniesz odpowiednie zadania, gdy tylko dotrą do mnie informacje o przeciwnikach, którzy będą warci twoich zdolności - powiedziała. Nawiązała kontakt spektropatyczny z Shalyą. "Mam nadzieję, że nie przeszkadzam" odezwała się.
"Nie, chwilowo nie, coś się stał?" zapytała elfka.
"Mam coś co być może ci się przyda. Chętnie wymienię się z tobą o ile trafiłaś na coś co mogło by się przydać mnie" powiedziała.
"Mmm.. chwilowo nie. Ten teren pod względem znalezisk został przeszukany przez Darkantropię... wszystkie były skierowane do mnie. Jak ruszę na podbój dwóch następnych kontynentów, czyli za jakiś dzień-dwa to wtedy dam znać jeśli coś znajdę"
Amber chwilę się namyślała. "Swoją drogą daj znać jak się będziesz wybierała na podbój tamtych kontynentów. Ja już nie mam czego bić u siebie" bąknęła. "Mroczniaki mnie swędzą" dodała. "A co tam" otworzyła portal do Shalyi i przezeń przeszła. - Nie mam tego gdzie składować, niech tam - powiedziała i podała elfce czakram. - Artefakt ognia.
Elfka uniosła brew.
- No i kolejna rzecz do nauki - zaśmiała się. - Dzięki... a co do podboju to pojutrze ruszam... -
- Przeszłam już ten etap bycia wybrańcem, ale nie musiałam aż tak zapieprzać jak ty - powiedziała Amber z uśmiechem zrozumienia. - Im wszyscy wybrańcy będą silniejsi tym szybciej pozbędziemy się Skazy - skinęła głową. - A pojutrze... hmm... jakiś człowiek użył chyba kiedyś słowa wakacje w podobnym znaczeniu - namyśliła się.
- Wakacje? Miło, ze tak to postrzegasz - Elfka westchnęła.
- Ja tu dalej mam pewne problemy z korzystaniem z mojej mocy... ale zaraz wracam na trening. Gwiazda jest wymagającą nauczycielką - zaśmiała się.
- Od początku uwielbiam zabijać istoty Skazy. Wiele się na nich nauczyłam. Przede wszystkim jak kierunkować moją nienawiść - uśmiechnęła się. Amber przypomniała sobie aurę jaką emanowała Gwiazda. Aż zamruczała, gdy padło imię kobiety. - Ja zawsze myślałam o tych przyjemnych aspektach nauki - dodała.
- A widzisz, bym narzekała? - zapytała elfka, unosząc brew i uśmiechając się. Też powoli zaczynała zyskiwać dość ciekawą aurę, tylko Amber jej za bardzo nie wyczuwała. Była odporna na takie rzeczy... przynajmniej o tym natężeniu.
- Niee... Przypominam sobie moje początki - zachichotała. - Dobra, wracam do roboty. Nie chce się narażać Gwieździe - Amber puściła oko Shalyi.
- Nikt nie chce - skwitowała Shalya.
- Zapewniam cię, że znajdą się istoty, które będą starały się jej narazić - pomachała elfce na pożegnanie z szelmowskim uśmiechem na ustach.
Odprowadził ja śmiech elfki.
Wilkołaczyca mogła wrócić do poszukiwania kolejnych artefaktów. - Co mamy kolejnego na liście? - rzuciła do kuli.
"Artefakt mocy życia i drugi mocy śmierci. Skaza dobrał się do nich i przerobił ej na źródło mocy dla jednej ze swoich istot. Musimy ubić istotę, a potem udać się po artefakty. Póki są podłączone do istoty nie mają fizycznej formy.
- No to udajemy się na miejsce. I sądzę, że od razu uda nam się skorzystać z talentów Ahghor - powiedziała.
„Całkiem możliwe” odparła kula. "Teleportuje się na miejsce... jest to trochę daleko" mruknęła.
- Muszę znać miejsce docelowe. Nabrałam już jakiej takiej wprawy w stawianiu portali więc nie powinno być problemów.
"Jestem. Znów jestem twoim punktem nawigacyjnym" przekazała kula.
Amber namierzyła go i postawiła portal. Przeszła przezeń szykując się od razu na wstępie do potencjalnej walki.
Zobaczyła istotę która miała spokojnie z 500 metrów długości i bardzo przypominała smoka... Momentalnie obróciła łeb z w stronę Amber.
Amber zaczęła szukać słabych punktów stwora. Gotowa była unikać ataków.
Szybko jednak okazało się, że musi robić obie rzeczy na raz. Istota ziała ogniem, ciskała kulami ognia i uderzyła strumieniem ognia z ogona... gdyby Amber przestałą unikać jej temperatura ciała zaczęłaby wzrastać o jakieś 100 stopni na sekundę. Nie był to przeciwnik, którego mogłaby pokonać sama. Potrzebowała, by ktoś chociaż na chwilkę odciągnął uwagę...
Wilkołaczyca przyzwała mroczniaki w kilku miejscach tak by mogły odciągnąć uwagę. Gdy pojawiła się okazja posłała też cienie.
Teraz istota musiała dzielić uwagę między cała gromadę istot, co nie zmienia faktu, ze eksterminacja niekończących się sił i tak szła jej nadzwyczaj sprawnie. Amber znalazła sporo słabych punktów, ale i tak wymagały sporo siły. Wilkołaczyca mogła odbijać łuski z ciała istoty precyzyjnymi uderzeniami pod właściwym kątem.
Wilkołaczyca spróbowała więc odbijać łuski w kilku miejscach. Chciała sprawdzić czy istota je zregeneruje. Ładowała ramię energią, żeby ciosy były silniejsze.
Przy pierwszym ciosie istota od razu zwróciła uwagę na obecność Amber. Łuska odpadła, ale teraz to wilkołaczyca była w centrum zainteresowania. Jako pierwsza uczyniła "smokowi" krzywdę.
Amber znów więc unikała a mroczniaki miały za zadanie zająć się ciałem które odkryła odbiciem owej łuski.
Łuski zachodziły na siebie tak, ze trzeba było odbić cztery koło siebie, by móc dostać się do ciała.
Amber sprawdziła czy oczy stwora miały szansę być jednym ze słabszych punktów. Zaatakowane przez mroczniaki mogły odwrócić uwagę smoka od samej Amber.
Amber musiałaby uderzyć z na prawdę dużą siłą, by uszkodzić oczy. A jeśli istota zdołałaby zamknąć powiekę, to nie zdałoby się to na nic.
Amber na próbę wydała cieniom i mroczniakom polecenie zaatakowania oczu. Może to da jej wymaganą krótką chwilę na to by odbić jedną lub dwie kolejne łuski.
Istota na chwilę zamknęła oczy i otrząsnęła łbem, by pozbyć się natrętów, dając tym samym Amber parę sekund na wykonanie ataku.
Amber uderzyła więc z odpowiednią siłą w łuski starając się w tym czasie odbić tyle z nich ile się da.
Po odbiciu kolejnej istota zerwała się do lotu.... wychodząc poza zasięg Mroczniaków.
Amber zebrała wszystkie mroczniaki i natychmiast przeniosła się nad istotę i na jej grzbiet i tam wysadziła mroczniaki...
Amber poczuła, że stwór zbiera energię słoneczna i skumulował jej dużą ilość wewnątrz ciała.... i może jej zaraz użyć.
Wilkołaczyca nie wiedziała jaki on może mieć zasięg ataku tą energią. Podjęła próbę sprowokowania istoty do użycia tej energii. Gotowa była się przenieść dalej od istoty by uniknąć ataku. Mroczniaki i cienie miały tłuc we wszystkie możliwe słabsze miejsca stwora, włącznie z oczami. Sama Amber zaś zostawiła ładunek energii przyklejony do pleców stwora, który chciała aktywować, gdy stwór pozbędzie się energii słonecznej. Niewielki ładunek miał otoczyć stwora ciemnością.
Amber uniknęła ataku.. po czym uznała, ze nie przeniosła się dostatecznie daleko. Wszystko w promieniu dwóch kilometrów przestało istnieć. Chmury, ewentualne ptaki, jej cienie i jej mroczniaki. Gorąca fala uderzeniowa powiała jej w twarz, przyprawiając o mdłości.
Wilczyca aktywowała swoją energetyczną pułapkę i zaraz podjęła próbę jej odnalezienia. Zmieniła przy tym postać na potwora by zwiększyć możliwości bojowe i swoją odporność.
Była jakieś 500 kilometrów dalej... i sporo wyżej. "Smok" aktualnie próbował się jej pozbyć.
Wilkołaczyca podjęła próbę przeteleportowania się do rzeczonego "smoka" i wzmocnienia swojej cienistej pułapki. Przy okazji planowała wykorzystać to, że w ciemności była sprawniejsza w boju i mogła mocniej przywalić. A w postaci potwora znaczyło, że może przywalić naprawdę duuużo mocniej. Przy wsparciu nowego podwładnego teoretycznie cios powinien powalić stwora.
Uderzenie połączone z ciosem od Ahghary okazało się dostateczne.. by wbić się pod łuski i do wnętrza istoty.
Amber sprawdziła ile mroczniaków pozostało całych. Sama zaczęła ciąć i spalać wnętrze stwora gotowa dołożyć do tego te mroczniaki, które były w stanie podjąć walkę. Tym którym się oberwało jeszcze trochę zajmie odtwarzanie się...
Wnętrze istoty było niechronione. Pancerz na zewnątrz ciała najwyraźniej był jedyną ochroną i można tu było poszaleć. Mroczniaków zostało około połowa, więc dalej sporo...
Amber puściła więc pozostałe mroczniaki by miały używanie. Sama też cięła, miażdżyła i spalała. W postaci potwora mogła zasiać tu straszne spustoszenie.
Rozległ się ryk tka głośny, ze Amber na chwilę pociemniało przed oczami. "Smok" Skazy zaczął się rzucać, a organizm zwariował.
"Twój przeciwnik gwałtownie zwiększa wysokość" ostrzegła kula.

Wilkołaczyca w jak najkrótszym czasie mogła wygenerowała jak największy ładunek energii. Puściła go w stronę wewnątrz istoty, gdzie udało jej się namierzyć jak najwięcej ważnych i wrażliwych organów wewnętrznych. Energia miała za zadanie przez chwilę się przez nie przepalać, by potem eksplodować, gdy zażyczy sobie tego Amber. Potem otworzyła sobie portal na zewnątrz istoty, w jakieś bezpiecznie miejsce by móc z odległości zdetonować umieszczony wewnątrz ładunek… Nie chciała wznosić się już wyżej nawet o metr.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Mr.Zeth
Bosman
Bosman
Posty: 2312
Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
Numer GG: 2248735
Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: Mr.Zeth »

Archipelag Tarsański:

Gdy smok był w połowie drogi do Filos dostał przekaz od Efery.
„Musiałam spacyfikować Wyspę Cieni. Odratowałam zaledwie setkę ludzi z pięciu setek zamieszkujących ją i nie wiem czy dobrze zrobiłam ocalając ich. To wraki, Kaisstromie. Ci ludzie są pustymi skorupami ledwo zdolnymi do komunikacji. Trzeba by ich dać komuś do konkretnego leczenia… ten gość od mocy życia, który przekazał ci jaja smoków. Może on coś na to poradzi. Ja tymczasem biorę się wraz z twoimi żywiołkami za oczyszczanie terenu. Jest tu też coś, co może cię zainteresować, więc zapraszam w wolnym czasie”
Smok wreszcie dotarł do wieży. Wyglądała Dos ciekawie. Mur był porośnięty rafą koralową, a część wystawiona nad wodę najwyraźniej kiedyś posłużyła za port, ale została porzucona. Otwarte przejście niżej straszyło ciemnością. Smok spokojnie osiadł and klapą, by stwierdzić, że z tym miejscem jest coś Ne Itak. Poza tym, ze czuł jak te mury pulsują jakaś pradawna mocą wewnątrz czaiło się zło… i najwyraźniej Darkning poczuł, ze Kaiss jest blisko, bo odezwał się telepatycznie.
„Czuję, ze masz w zasięgu pewien szczególny rodzaj mocy… jest to moc dla ciebie dość niebezpieczna ale w rękach któregoś z Wybrańców mogłoby zdrowo zachwiać równowagą mocy. Jest to ścieżka prowadząca do domeny… lub raczej części domeny, która nie przypadła żadnemu z bóstw… w interesie wszystkich powinno być by nikt poza nami nie próbował je posiąść. Nie chce brzmieć zbyt pompatycznie, ale żaden z Wybrańców nie oparłby się jej wpływowi, a ten mógłby nieść ze sobą katastrofalne skutki takie jak niekontrolowana agresja, żądza potęgi niezależnie od kosztu, zaburzenia psychiczne i podobne „zabawne” sprawy” westchnął. „Czekam na twoje pozwolenie, by przybyć tam i zabezpieczyć ruinę. Wszelkie nadprogramowe znaleziska zostaną przekazane po dokładnym sprawdzeniu i oczyszczeniu Zakonowi Białego Smoka” zapewnił.


Astaria:
Świątynia Aramona


Bankiet był w połowie trwania, gdy do Amandy podszedł chłopak z niewielką kopertą, podał jej przesyłkę, skłonił się i odszedł. Nie był to czas ani miejsce na przeglądanie korespondencji, ale po bankiecie…
Gdy Amanda obudziła się następnego dnia po nocy spędzonej na zabawie stwierdziła, że koło jej łóżka leży niewielki stosik raportów do przeglądnięcia, którymi zajęła się podczas śniadania. Wychodziło na to, że gdzieniegdzie pozostały jeszcze skażone tereny, ale istot Skazy nie dało się już nigdzie uświadczyć. Raporty dotyczyły głównie prac porządkowych, usuwania resztek skażenia z terenów niegdyś przejętych przez skazę… oraz budowy nowych świątyń.
Na samym dnie zaś leżała koperta ze wczoraj.
Nią Amanda zajęła się popijając herbatę po śniadaniu.

„Amando
Sprawa się nieco skomplikowała. Traktat zobowiązuje nas do usunięcia się w cień wraz ze Świetlistą Trójcą, by żadne z nas nie miało wpływu na dalszy rozwój sytuacji gdziekolwiek. Gdy znajdziesz chwilę czasu daj znać-mam z Tobą jeszcze jedną istotną rzecz do przedyskutowania. Sadzę, że Aine będzie w stanie wyśledzić naszą twierdzę ulokowaną na środku Głębi na oceanie południowo -zachodniej półkuli.
Powodzenia z odbudową Astarii
Sotor”

Gdy Amanda doczytała ostatnie litery listu rozległo się pukanie do drzwi.


Milgasia:

Amber pojawiła się na ziemi. Stąd postrzegała smoka jako mała plamkę na niebie… i nie mogła zdetonować ładunku mocy. Nie mogła nawet go cofnąć. Zdołała zaledwie go rozproszyć, by Skaza nie dostał w swoje łapy jej mocy.
Dystans nie był problemem, to nie było to. Coś zakłócało jej „komunikację” z jej własną energią. Skaza musiał coś wymyślić… ale na jakiej zasadzie działało? Polecenie detonacji było nieznacznie bardziej skomplikowane niż polecenie rozproszenia… no i „smok” uciekł, co też nie wróżyło dobrze, bo to oznaczało, że Skaza będzie mógł usprawnić użyte rozwiązanie, a Amber dalej nie wiedziała jak działało… następne starcie z tym czymś może być już znacznie trudniejsze… na szczęście regeneracja tych ran nie będzie szybka. Dziwne, że istota nie spadła po sieczce przeprowadzonej w jej wnętrzu…
Amber już chciała sie cofnąć, gdy z nieba spadał odpowiedź an część pytań. Deszcz spalonego mięsa lunął w dół. Wyglądało na to, że Amber odzyskała kontrolę nad energia, gdy ta przepaliła dziurę na wylot… zamyślenie wilkołaczycy przerwało głośne chlupniecie. Wielki gruczoł upadł niedaleko od niej rozbryzgując się na kawałki. Z purpurowo-brązowej mazi wystawały jakieś błyszczące elementy…
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!

Mr.Z pisze posta
Obrazek

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Post autor: WinterWolf »

Amber

Amber była poirytowana. Skaza zaczął się dostosowywać, a to znaczyło, że i ona się będzie musiała czym prędzej dostosować... Drapieżnik zawsze musi starać się prześcignąć ofiarę. Podeszła do tego co zostało z obrzydliwego gruczoły, który rozchlapał się tuż obok niej. Chciała się zorientować co to za błyszczące elementy w środku...
Znalazła dwie dziwne błyszczące rękawice. Jedna wyglądała jak powiększone kości dłoni, a druga jak pnącza. Jedna była powiązana z mocą życia, a druga z mocą śmierci. Wyglądało na to, że Amber usunęła źródło mocy "Smoka"... co z kolei pozostawiało pytanie czemu nie spadł...
Wilkołaczyca dopuściła do siebie myśl, że smok mógł nawet wyparować... Nie zdziwiłoby ją to bardzo. Ale wolała zakładać, że wciąż coś go trzyma przy życiu i wróci... W ten sposób drań jej nie zaskoczy. Podjęła próbę poprawienia swojego wzroku przy użyciu swojej mocy by odszukać w powietrzu śladów smoka.
Istota leciała dalej, obniżając powoli pułap lotu. Rany istoty zasklepiały się bardzo szybko, a lot powoli wyrównywał się. Coś jeszcze trzymało go przy życiu.
Amber rozejrzała się za kulą, która ją tu sprowadziła w te rejony. - Co może sprawiać, że to draństwo tak szybko się regeneruje? - spytała.
„Promienie słoneczne” odparła kula.
- Czyli... możliwe, że napędza go jeszcze jakiś drobiazg z mocy światła? - spytała. - Bo czy sam byłby w stanie pobierać energię słoneczną bez wsparcia artefaktu? Jeśli tak... Darkning wspominał, że przebadał kule energii, które ze światła słonecznego pozyskiwał Skaza. Przekazał mi dość lakoniczne wnioski, a teraz by mi się przydały szczegóły - mruknęła.
"Możesz dopytać" odparła kula.
"Darkning, znalazłam stwora Skazy, który najwyraźniej czerpie w jakiś sposób moc z promieni słonecznych. Czy może to być jakiś artefakt światła czy raczej jego własne zdolności nawiązujące jakoś do tych kul energii, które jakiś czas temu ci przekazałam?" spytała. "Bo wydobyłam już z niego artefakty śmierci i życia" dodała.
"Podejrzewam, że Skaza umożliwił mu pobieranie energii ze słońca" odparł Darkning. "Ale trudno określić. Nie było mnie tam, by przekonać się samodzielnie"
"Wszelkie dane jakie o tym czymś zebrałam mogę ci przekazać. Dodam też, ku mojemu zakłopotaniu, że Skaza sprawił, że po wydostaniu się z ciała stwora straciłam kontrolę nad moją energią, którą zostawiłam w środku" mruknęła. "Coś blokowało moja kontrolę nad tym" dodała.
"A to już ciekawsze... co możesz mi przekazać na temat tej istoty?" zapytał Darkning.
Amber przekazała swoje odczyty energetyczne oraz wszelkie wrażenia zmysłowe ze spotkania ze stworem. Także te, których uświadczyła wewnątrz stwora. "Podobne do smoka. Bardzo odporne na uderzenia, wyjątkowo twarde i odporne łuski, moje mroczniaki nie były się w stanie przebić nawet przez oczy. Łuski zachodziły na siebie tak szczelnie, że dopiero odbicie 4 z nich obok siebie odsłaniało kawałeczek gołego ciała. Ja nie podjęłam takich prób, ale atak Ahghor przebił się przez łuski i wbił nas do środka stwora. Poza tym wykonał atak energią słoneczną, który wybił mi mroczniaki i cienie. Zregenerują się, ale to potrwa... Szczególnie cienie mają mocno do tyłu" skrzywiła się. "Gdy otoczyłam to coś ciemnością przestało zbierać energię słoneczną. Przesiekliśmy się z mroczniakami przez wnętrzności stwora, a drań zaczął się po prostu wznosić..." opisała. "W walce na bliski dystans gdy nie ma zebranej energii słonecznej atakuje czym może"
"Hmm... mało danych by wysnuć konkretne i pewne wnioski" mruknął Darkning. "Istota jest znacznie bardziej zaawansowana niż te z poprzednich rzutów... podejrzewam, że Skaza szykuje trzecią generację...”
"Jeśli potrzebujesz więcej danych to zapraszam. Draństwo jeszcze się tu kręci bo nie zdołałam go zabić. Zregenerowało się naprawdę bardzo szybko. Zastanawia mnie tylko skąd po tylu ciosach, które Skaza od nas dostał jest w stanie brać energię jeszcze do tworzenia stworów nowej generacji. Teraz bez artefaktów mocy życia i śmierci możliwe, że będzie nieco słabszy niż był do tej pory... Albo te działały jak blokada i drań będzie jeszcze wredniejszy" skrzywiła się.
"Podejrzewam, że to te artefakty spowodowały, ze tak się rozrósł. Kera przebadała właśnie pozostałości gruczołu z którego wyciągnęłaś artefakty i na tej podstawie wysnułem ten wniosek" odparł Darkning.
"Czyli mógł się jeszcze bardziej rozrosnąć?" bąknęła. "No w każdym razie biega wolno... I potrafi naprawdę mocno przywalić. Sądzisz, że Diana dałaby sobie radę z energią słoneczną, którą ten smoczek gromadzi?" spytała.
"Wątpliwe, sądzę, że tu na miejscu byłby ktoś kto potrafiłby użyć zgromadzonej wewnątrz niego energii przeciwko niemu. Shalya na przykład" odparł Darkning.
"Hmm, ma wystarczająco dużo mocy i umiejętności? Bardzo krótko jest wybrańcem" mruknęła.
"Nie zapomnij, że dostała niemal całą moc swego poprzednika, a jest o wiele bardziej skora do nauki niż on..." zauważył Darkning.
"No tak. Teoria więc mówi, że mocą albo dorównuje innym wybrańcom, albo do pewnego stopnia nas przewyższa. W czasie gdy zabiłam Aarona był ode mnie silniejszy" mruknęła. "Ale nie było to jego zasługą i zapłacił za ten błąd srogą cenę" westchnęła. "Nawiążę z nią kontakt w takim razie" mruknęła i tak też zrobiła. "Dzień dobry, masz ochotę ubić smoczysko?" rzuciła na przywitanie.
„Pewnie" odparła elfka. "Masz jakieś u siebie?"
"Miałam, dopóki mi nie zwiał" mruknęła wyraźnie nieszczęśliwa. "Skaza stworzył sobie nowe zwierzątko i pewnie będzie takich więcej. Przekażę ci wszelkie dane jakie o nim zdobyłam, sądzę, że tobie najwygodniej i najprzyjemniej będzie się z nim walczyło. Niestety mimo tego, że zrobiłam mu gulasz z wnętrzności spieprzał tak szybko, że jest poza zasięgiem mojego wykrywania, no i drań się wyleczył całkowicie z ran w tym czasie" dodała. Powtórzyła Shalyi wszelkie dane jakie wcześniej przekazała Darkningowi. Elfka dostała nawet wrażenia węchowe z bliskiego spotkania ze środkiem smoka.
'Yyy... nie rób mi takich rzeczy" jęknęła Shalya. "Smród spalonego mięsa zmieszanego z surowizną może odpowiadać tobie, ale ja mało nie zwróciłam obiadu" bąknęła.
"Oj... Przepraszam. Wydało mi się to istotne" bąknęła zakłopotana. "Spalenizna może i rzeczywiście nie jest zbyt atrakcyjna" dodała.
"Nie jest... ta istota działa na nieco podobnych zasadach, co kilka moich żywiołaków" mruknęła elfka nieco słabym głosem. "Ych.. dobra, jak wróci mi normalne samopoczucie, to dam znać" dodała.
"Raz jeszcze przepraszam..." dodała. "Ciągle zapominam, że nie posługujecie się tyle węchem" westchnęła.
"Taa... energowizja daje pełny obraz" mruknęła Shalya.
Amber spojrzała na artefakty mocy śmierci i mocy życia. Abel i Vermon... Wpierw nawiązała kontakt z druidem. "Znalazłam coś co mogłoby ci się przydać jak sądzę" rzuciła.
"Mianowicie?" zapytał Druid.
Amber przekazała druidowi obraz rękawicy znalezionej we wnętrznościach 'smoka'. "Wyczuwam w tym moc życia" powiedziała.
Vermon milczał chwilę.
"Nie posiadamy niczego z mocy zła.. ale posiadam przedmiot, który należał do wilkołaków niegdyś zamieszkujących te ziemie. Ostatnia pamiątka można by rzec... przybądź i przyjrzyj się jej. Zadecydujesz czy chcesz dokonać wymiany" zaproponował.
Amber otworzyła portal i przezeń przeszła.
- No to jestem. Pokaż co tam masz - rzuciła swobodnie. Chociaż w sumie nieco ją zmęczyła bitwa z dziwnym smokiem, którego nawet nie zdołała ubić...
Vermon skinął głową i poszedł w stronę jednego z drzew, które okazało się być entem. Ent podał mu... miecz.
- Ostrze zrobione na ludzką modłę, ale reszta... - mruknął.
Amber stwierdziła, że rękojeść musieli robić zmiennokształtni...
Amber podeszła do miecza by obejrzeć go z bliska. Odruchowo zmieniła postać na bestię by użyć wzmocnionych zmysłów i przytknęła nos do rękojeści. Węsząc intensywnie szukała jakichś śladów czegokolwiek... Energii, zawirowań rzeczywistości czy zapachu... Które by jej powiedziały więcej o tym przedmiocie.
Nie znalazła energii... ale znalazła zawirowania rzeczywistości. Z zapachem też było kiepsko. Za dużo osób miało ten miecz w rękach, by poczuć na nim wilkołaka.
Złapała więc zawirowanie starając się uchwycić wizję, z którą się mogło wiązać.
Wpierw zobaczyła człowieka kującego ostrze z użyciem dziwnego metalu.
Złość była wyczuwalna w powietrzu, to było ostrze kute z myślą o zemście.
Mężczyzna zakończył tworzenie miecza i ruszył w las, gdzie znalazł wilkołaki. Nie atakował ich. Pytał je o drogę. Jeden z wilkołaków ruszył z nim.
Wreszcie dotarli na skraj lasu, gdzie ziemia sprawiała wrażenie wulkanicznej. Było tu wiele popiołu. Z pobliskiej jaskini wyłonił się smok. Istota nękała te ziemie. Miałą na szponach krew wielu ras. Mężczyzna za pomocą tego miecza "rozciął" smoczy ogień i ten nie zrobił mu krzywdy. Chwilę później ostrze zalała smocza krew.
Mężczyzna uciął istocie łeb, ale sam był ciężko ranny. Umarł nim wilkołak zdołał do niego podejść. Zabrał miecz do alfy, który zdecydował, że broń pogromcy smoków pozostanie w wataże. Ten smok miał brata... który nie zareaguje dobrze na wieść o śmierci tego smoka. Broń została uszkodzona, nie miała rękojeści, więc trzeba było zrobić nową...
Niecały rok później na miejsce przybył drugi smok, szukając zemsty. Wtedy alfa stanął do walki wyposażony w ów miecz i zabił drugiego smoka.. również tracąc przy tym życie. Miecz jednak pozostał... i był przekazywany w wataże i każdy alfa uczył się walki nim.
Gdy wizja się skończyła wilkołaczyca myślała przez chwilę.
- Ten miecz wykuto dla zemsty. Rękawica jest twoja Vermonie, a ja biorę ten miecz - powiedziała.
Niedźwiedziołak skinął głową, przyjmując rękawicę.
- Masz jeszcze jakąś sprawę? - zapytał.
- Chwilowo nie. Anaya i Ronach bardzo ładnie się zielenią. Przygotowaliśmy tam już tereny do powolnego zasiedlania tych kontynentów. Jestem ci wdzięczna za pomoc - powiedziała. - Będę musiała znaleźć kogoś kto nauczy mnie tym walczyć - wskazała miecz. Widać było, że nie ma wprawy z tą bronią.
Niedźwiedziołak zaśmiał się.
- Wilkołak walczący mieczem? Nietypowe... - stwierdził.
- Tym mieczem walczyły pokolenia wilkołaków - powiedziała Amber.
- No to faktycznie jest szczególny - Vermon się zaśmiał. – Powodzenia.
- Dzięki. Przyda się bardzo - uśmiechnęła się. Otworzyła sobie portal na Milgasię. Na miejscu w pokoju gospody nawiązała kontakt z Ablem. "Chyba mam coś na wymianę co mogłoby ci się przydać" rzuciła na wstępie. I bez zbędnej zabawy przedstawiła mu jak wygląda obiekt. "Jest związany z mocą śmierci, a to twoja działka" dodała.
"Mmmmmmmhm. Jestem zainteresowany. Gdy tylko znajdę coś na wymianę, to dam ci znać bezzwłocznie" zapewnił.
"W porządku. Przechowam to dla ciebie do tego czasu" przekazała. "A, Skaza ma nowych milusińskich. Czerpią moc z energii słonecznej. Leczą się w zastraszającym tempie nawet ze śmiertelnych obrażeń. Tak tylko uprzedzam" dorzuciła. W końcu nie było w jej interesie by zginął kolejny wybraniec. Po rozmowie z Ablem planowała uprzedzić pozostałych.
"Już miałem do czynienia z takimi. Kwas jest odpowiedzią na szybką regenerację. Zapewne będziesz potrafiła stworzyć jakąś żrącą substancje z negatywnej energii, by sobie z tym poradzić, a jeśli nie... to daj znać jak się znów z nim spotkasz" przekazał chłopak. "Niemniej jednak dziękuję za ostrzeżenie".
"Tak, zauważyłam. Zanim mi zwiał zrobiłam mu w środku gulasz, no ale i tak zdołał mnie zaskoczyć mimo wszystko. Powodzenia" pożegnała się. Teraz postanowiła odszukać Carmen...
Carmen nie było w Azylu... ale Amber czuła, że jest na tym świecie gdzieś na środku oceanu...
Amber rozwinęła skrzydła i namierzając Carmen otworzyła portal. Zrobiła to starannie nie chcąc się pomylić. Skrzydła były jej po to by nie wpaść od razu do wody...
Amber trafiła... do Darkkeep.
Amber poskrobała się po głowie. Z mieczem w ręku, który trzymała bardziej jak chłop trzymający widły, nieco zdezorientowana... Do tej pory jak się przenosiła do Darkkeep to po prostu przenosiła się do Darkkeep. Jeszcze jej się nie zdarzyło znaleźć go na środku oceanu.
Nad Darkkeep wisiały ciemne chmury, z których nie padał deszcz. Światło wpadało do miasta przez powstające i znikające przerwy w nich i od boków... poza tym nic się nie zmieniło.
- No i masz ciało coś chciało - bąknęła, cytując ludzkie powiedzonko. Skrzydła okazały się niepotrzebne więc pozwoliła im zniknąć. "Ehm... Carmen... Mam problem" bąknęła.
- Nie wiesz którędy do tawerny?" zapytała Carmen, stojąc za nią i szczerząc się szeroko.
- Niee... Mam na myśli to - uniosła do góry miecz, który trzymała w dłoni. Zupełnie niewprawnie. Widać było, że nigdy tym nie władała.
- Ciekawy obiekt - zauważyła Carmen.
- Jest zrobiony z Temerytu. Rzadki metal... i kto robił tę rękojeść... wydaje się być dopasowana... - Carmen spojrzała na Amber unosząc brew. - Do rąk wilkołaka?
- Miecz wykuto po to by dokonać zemsty. A gdy ta się dokonała przejęły go wilkołaki, które uhonorowały pierwszego właściciela tworząc nową rękojeść w miejsce tej która uległa zniszczeniu w czasie walki. Przez pokolenia był w łapach wilkołaków. Przechodził z alfy na alfę. Czas by wrócił znów do łap wilkołaka i by ponownie posłużył do tego do czego go stworzono - powiedziała.
- Hm... wiem kto nam z tym pomoże, chodź za mną - powiedziała Carmen tworząc portal i przekraczając go.
Wilkołaczyca ruszyła więc za nią. Obudziła się też wilkołacza ciekawość.
Trafili do wielkiej sali, w której pośrodku siedział zarim. Unosił się przed nim miecz dwuręczny.
- Kevar. mam dla ciebie nowe wyzwanie - powiedziała.
Zarim podniósł się i skłonił Carmen.
- W czym mogę pomóc? - zapytał.
- Amber ma miecz, którym nie potrafi walczyć, ale ma on nieco nietypową budowę, przystosowaną dla wilkołaków - powiedziała. - Musisz zmodyfikować styl walki by pasował od miecza i do osoby nim władającej.
Zarim skinął głową i przyjrzał się mieczowi. Po chwili w jego dłoniach pojawiła się kopia.
- Jeden dzień - powiedział do Carmen.
- Wróć tu jutro i zwróć się do Kevara. Zacznie cię uczyć - powiedziała Carmen, zwracając się już do Amber.
- To dodam tylko, że nigdy w życiu nie walczyłam niczym innym ponad własne kły i pazury - powiedziała... Żeby nieszczęśnik wiedział na co się porywa...
- Domyśliłem się - zarim skinął głową.
- Dzięki. To zajrzę jutro - powiedziała i skinęła mu głową. Miecz miała oparty teraz o ramię bo męczyło ją noszenie go w opuszczonej ręce...
- Do tego czasu możesz pouczyć się trochę podstaw u jednego z naszych instruktorów - zaproponowała Carmen.
- Chętnie. Może ktoś mi wytłumaczy jak się to trzyma by nie bolała ręka - mruknęła.
- Z tym konkretnym mieczem będzie problem, bo ma inną rękojeść, wymuszającą inne trzymanie miecza, ale jakichś podstaw na pewno da radę cię nauczyć - stwierdził Kevar.
Amber się rozejrzała wokół po ludziach. Chwilę się namyślała po czym otoczyła miecz energią negatywną, utwardziła ją i przyłożyła do biodra. Po chwili wokół jej bioder z negatywnej energii powstał jeszcze pas.
- Ludzie chyba tak noszą broń, nie? - rzuciła puszczając już rękojeść. Miecz był teraz w stworzonej z mocy pochwie i trzymał się tam właśnie dzięki temu równie egzotycznie wytworzonemu pasowi.
- Będzie szorował po ziemi, lepiej zamocuj go na plecach - zasugerowała Carmen.
- Hmm... W sumie - na szczęście energia kształtowała się bardzo szybko pod wpływem jej woli. Po prostu odsunęła miecz w stworzonej pochwie od biodra i pas się rozpłynął. Przeniosła miecz za plecy, tak by wygodnie było jej sięgać do rękojeści i dwa pasy pojawiły się na jej torsie. Utrzymywały broń w stabilnej, wygodnej pozycji na plecach Amber. - Tak może być? - spytała.
Carmen skinęła głową.
- Ma ci być wygodnie go nosić i poń sięgać, więc jeśli spełnia te warunki to może być jak najbardziej - odparła.
Amber poruszyła ramionami.
- Mimo wszystko dziwne uczucie - bąknęła. - No i mogę zapomnieć o siadaniu z tym - dodała. - Ale chcę się nauczyć tym walczyć - fuknęła.
- Nie musisz, tylko wystarczy, żeby krzesło było właściwie zrobione - Carmen się zaśmiała. - Obyś utrzymała tę silną wolę dalej... walka mieczem nie jest łatwa - zauważyła.
- Ten miecz mi pokazał do czego został stworzony. Niech więc służy zgodnie z przeznaczeniem - powiedziała sięgając do rękojeści. Przesunęła po niej palcami aż do głowicy. Był to pieszczotliwy gest. - A kto lepiej zrozumie zemstę jak nie bogini Azariel? Niech więc miecz jej służy - dodała. - Poza tym Skaza po mnie się zupełnie nie spodziewa używania broni, a czas już najwyższy zmienić sposób walki. Dziś mi jeden stwór uciekł i pozbawił mnie chwilowo moich cieni. Ucierpiały też mroczniaki, ale one się akurat szybko regenerują. Mimo to nie podobało mi się to - burknęła.
Carmen uśmiechnęła się i rozczochrała włosy Amber.
- Azariel będzie z ciebie dumna, jak tu przyjdzie... a ja korzystam z tego, że taki gest jeszcze ujdzie mi płazem - zaśmiała się.
Amber przymknęła oczy.
- Płazem, gadem, ptakiem, czym chcesz - zamruczała.
Carmen podrapał ją za uchem.
- Dobra, chodźmy do innej sali treningowej - powiedziała.
- Mhmmmm - zamruczała i poszła za Carmen.
Dotarli wkrótce do innej bardzo podobnej sali, gdzie siedział samotny elf i czytał jakąś książkę.
- Pobudka - powiedziała melodyjnie Carmen. Elf otrząsnął się, wstał i skłonił.
- Witaj Pani - powiedział. - Masz dla mnie jakieś zadania? - zapytał.
- Owszem. Mamy tu laika w kwestii władania mieczem dwuręcznym. Jest to nieco nietypowy oręż, o czym przekonasz się, gdy spojrzysz na rękojeść... - powiedziała. Elf przyjrzał się rękojeści broni Amber.
- Hmm... nie aż tak nietypowa jak już widywałem... mruknął.
- No to do dzieła. Za pięć godzin przyjdę i rzucę okiem jak sobie radzi, po czym zrobimy przerwę na jedzenie - oświadczyła kobieta i obejrzała się na Amber. - Pasuje? - zapytała
- Jeśli któregoś dnia nie będzie mi pasowała przerwa na jedzenie po nie wiem już ilu godzinach walk i latania po świecie... To znaczy, że nie ma dla mnie nadziei i musisz mnie dobić - powiedziała Amber.
- Dobrze więc, owocnej nauki - powiedziała Carmen.
- Ja jestem gotowa - zwróciła się do elfa. Tylko nie miała zielonego pojęcia co ma robić.
- Dobra, na początek nauczę cię jak trzymać miecz - powiedział elf...
I zaczęło się powolne szkolenie.
Gdy Carmen wróciła po umówionych pięciu godzinach widać było wyraźną zmianę. Amber trzymała już miecz tak jak powinna. Potrafiła odpowiednio ułożyć dłoń na rękojeści zależnie od sytuacji. Gdy Carmen weszła wilkołaczyca próbowała kilka prostych wymachów mieczem. Podobał jej się bardzo świst jaki towarzyszył odpowiednio szybkim ruchom ostrza. Okazało się też, że choć przy pisaniu posługiwała się tylko jedną ręką, to miecz równie swobodnie trzymała obiema. Jej ruchy nie były jeszcze tak płynne jakby mogły być, ale nie było już tej niezdarności, która groziła wypuszczeniem miecza prosto w osobę stojącą przed nią. Amber znalazła równowagę.
- I jak? - zapytała.
- Chce się uczyć i idzie jej całkiem porządnie - odparł instruktor. - Czas na przerwę, rozumiem? - zapytał, a Carmen skinęła twierdząco głową. - Dam ci znać, jak będziemy tu wracać - powiedziała. - Na razie masz wolne - dodała. Elf skinął głową. - Do zobaczenia za jakiś czas uśmiechnął się do Amber i odszedł.
- Jak się podoba władanie mieczem? - zapytała Carmen, patrząc z uśmiechem na Amber.
Skinęła elfowi w podziękowaniu. Umieściła całkiem już zręcznym ruchem miecz na plecach. Szła na skróty w tej kwestii, bo po prostu za każdym razem ciemność zamykała się wokół miecza i go trzymała na plecach Amber. Wilkołaczyca nie musiała celować do pochwy.
- Zdumiewająco wygodny. Polubiłam ciężar jaki spoczywa mi wtedy w dłoni... No i cios jest silniejszy niż szponami. A dźwięk jest niemal hipnotyzujący - powiedziała.
Carmen się uśmiechnęła.
- Znasz Nachtrinrotha, prawda? - zapytała.
- Przelotnie zdarzało mi się z nim zamienić słowo, a co? - spytała.
- Gdy on włada swoim mieczem to ten niemal śpiewa - odparła Carmen.
- Hmm, chciałabym to usłyszeć... Ale wpierw muszę zjeść bo od wielu, wielu godzin nie jadłam... - bąknęła. - Właściwie to od chwili gdy jadłam przy tobie w gospodzie - bąknęła.
- No to co chcesz dziś? Może jakieś danie rybne? Albo coś na bazie makaronu? - zaproponowała Carmen.
- Byle dużo. Mogą być ryby, może być makaron... Może być nawet ryba z makaronem - powiedziała. Oczy jej rozbłysły. Miecz przestał jej zajmować myśli, więc teraz po prostu pozostał głód.
Poszły więc do tawerny przypominającej statek, który zarył w drogę... wewnątrz tej nietypowej tawerny serwowano głównie dania rybne.
Amber dostała stek z jakiejś olbrzymiej ryby... do niego miała frytki i surówkę z ogórkiem i koprem, a wszystko to zalatywało ziołami.
Zniknęło szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Raz, że Amber posmakowało. A dwa, że była głodna... Bardzo... Na koniec przeciągnęła się z westchnieniem zadowolenia. Zamruczała.
- Noto teraz popij, odsiedź swoje by się uleżało i wracasz na trening - zaśmiała się kobieta. Przed Amber stał jakiś sok... z bąbelkami.
Wilkołaczyca przez chwilę śledziła bąbelki po to by w końcu spróbować. - Łaskocze w język - powiedziała. - Tak jak woda w świątyni, którą pokazała mi Adela - dodała i parsknęła śmiechem.
Carmen uniosła brew.
- Chyba kryje się za tym krótka i interesująca historia? - zapytała.
- Byłam generalnie przybita i wściekła. Potrzebowałam odpoczynku. To było zaraz po odbiciu Ronach. Adela zaprosiła mnie do siebie i poleciła mi taką świątynię, która miała ściany z wody. Wszystko miała z wody. Przyjemne miejsce. No ale nie byłabym sobą, gdybym nie wsadziła języka do tej wody... I wpadła zaraz potem - bąknęła. - Nie sądziłam, że ta woda może mnie wynieść nie wiadomo gdzie, ale to zrobiła - parsknęła znów śmiechem.
Carmen się uśmiechnęła.
- Pewnie inni ludzie w świątyni mieli niezłą radochę, widząc wilkołaka niesionego z prądem...
- Szczerze mówiąc nie jestem tego pewna. Jak już mnie nurt wypluł to wyciskałam wodę z ogona i otrzepywałam łapy... I jeden elf powiedział mi, że mają tam coś takiego jak park rozrywki - bąknęła. - I może tam powinnam się udać - bąknęła.
- Taak, Słyszałam, że jak Adelajda zrozumiałą, że może sprawić, by woda płynęła pod górę to porobiła takich "atrakcji" dla testu... i ktoś zaproponował, by porobiła ich jeszcze trochę, a zrobi z tego park rozrywki. Ludzie tam pływają sobie w takich strumieniach nosząc specjalne stroje które nie nasiąkają wodą za bardzo. Ciekawy pomysł, nie powiem...
Amber się zaśmiała.
- No w każdym razie tamta też miała takie bąbelki - powiedziała. Dopiła sok.
Carmen skinęła głową.
- Sądzę, że to były bąbelki powietrza i gdyby woda się zatrzymała to bąbelki by znikły - stwierdziła. - To jest jedna ze specjalności tej jadłodajni. Gazowane napoje. Jedne z magów to wymyślił i ponieważ nie sprawdzało się nigdzie to sprzedał metodę otrzymywania temu lokalowi.
- Smaczne to jest. I zabawne... Może będę... - Amber się zamyśliła na krótką chwilę by dobrać słowa. - Częściej pasożytować na tobie i skłaniać cię do zabrania mnie w to miejsce - poruszyła brwiami.
Carmen zaśmiała się.
- Właściciel nie będzie maił nic przeciwko, nie noszę przy sobie drobnych, a nie dbam o resztę, więc zarabia parokrotnie więcej niż powinien na naszej wizycie - odparła.
- I on i ja mamy w takim razie proste potrzeby - dodała rozbawiona Amber.
- Na to wychodzi - odparła Carmen. - Dobra... ruszamy? - zapytała.
- Tak - skinęła głową. Była gotowa. Wstała ze swojego miejsca, przeciągając się przy tym ponownie.
Wróciły więc na salę treningową i tym razem Amber miała trenować już do wieczora i wtedy miał być kolejny posiłek.
Wilkołaczyca z wielką chęcią skupiła się na dalszym treningu. Tym bardziej, że widziała swoje postępy. To ją jeszcze bardziej motywowało. Uczyła się teraz tak naprawdę ruszać się z mieczem tak by sobie i innym nie zrobić krzywdy przez przypadek... Celowo to inna bajka.
Wieczorem Carmen przybyłą ponownie, by sprawdzić postępy. Skinęła elfowi głową.
- Planujesz iść dziś spać, czy szukać ci kogoś, kto potrenowałby cię przez noc? - zapytała Amber.
- Przestałam liczyć ile dni już nie spałam - mruknęła Amber. - O ile Skaza nagle nie wpadnie na jakiś pomysł stworzenia broni masowego rażenia to chyba nic się nie stanie jeśli zbiorę siły tradycyjnie - mruknęła. Przymknęła oczy i westchnęła do swoich myśli.
- No to jutro z rana ciąg dalszy szkolenia - powiedziała zarówno do Amber jak i do elfa, przy czym w stronę elfa wykonała jakiś gest. Ten skłonił się z uśmiechem i odszedł. Carmen zaś otworzyła portal. - Wskakuj - powiedziała.
Amber przeszła przez portal odkładając miecz na plecy. Poruszyła ramionami. - Fakt, że czasem zdarza mi się spać ma moim zdaniem pewne zalety... - mruknęła wciąż zamyślona.
- Ano - odparła Carmen idąc za nią. Były w siedzibie Carmen.
- Chcesz spać tu czy w Azylu? - zapytała.
- Obojętne mi to. Nauczyłam się już jak się zwinąć w kłębek, żeby mnie żebrowanie łóżka w grzbiet nie uwierało - mruknęła.
- Ech... powiem ci szczerze, że ciekawi mnie, że nie zasugerowałaś jeszcze Aleksowi by z tobą sypiał. Byłby, sądzę, wniebowzięty - mruknęła Carmen. - A ty nie musiałabyś spać pod własnym łóżkiem, gdy mnie nie ma...
- Śpię w innych porach niż on. Poza tym wyłączać w tym samym czasie w trakcie wojny i alfę i betę... To nie jest mądre. Najlepiej jest gdy przynajmniej jedno z nas jest na chodzie, gdy drugie odpoczywa. Tym bardziej, że czuję, że czas na błędy właśnie gwałtownie się nam kończy - mruknęła.
- Na razie jeszcze jest spokój. Darkning podejrzewa, że prawdziwa burza dopiero nadejdzie i nie trzeba będzie na nią długo czekać. Na twoim miejscu korzystałabym póki się da. Potem jest spora szansa, że żadne z was nie będzie maiło czasu na sen przez długi czas - powiedziała Carmen. - Na Milgasii sytuacja jest stabilna, na Anayi i Ronach wszystko idzie wedle planów... Skaza na razie jeszcze broni się tylko na archipelagu, gdzie walczą Kaisstrom i Victor. Reszta miejsce jest stopniowo odbijana i opór jest znikomy. Darkning obserwuje wszystko. W najgorszym wypadku możesz się spodziewać ostrzeżenia ode mnie na godzinę przed tym jak się zacznie coś dziać. W najlepszym przypadku wkrótce określimy czas do kontrataku Skazy... lub czegokolwiek co miałoby się stać.
- Z fizycznego punktu widzenia nie potrzebuję spać. Ale chcę. Ze względu na sny, które powtarzają mi się za każdym razem. Rzadko śni mi się cokolwiek innego - powiedziała. - I szczerze mówiąc mam nadzieję, że się to nie zmieni - dodała.
- A co ci się śni? - zapytała Carmen.
Amber spojrzała Carmen w oczy i przesłała jej spektropatyczny obraz. Amber znała swój sen na pamięć. To była jej wataha. Ostatni czas, który spędzali w szczęściu. W trudzie, owszem, ale wolni i szczęśliwi. I niespodziewane nadejście Skazy. - Dzięki temu pamiętam o co walczę. Moja walka nie zamienia się po prostu w walkę dla zasady. Nieukierunkowane szastanie nienawiścią. Dzięki temu pamiętam za co walczą wszyscy mieszkańcy Milgasii i wielu mieszkańców innych kontynentów - powiedziała poważnie. - Jestem wilkołakiem. Wyrzucam z pamięci te rzeczy, które mój umysł uznaje za zbędne dla przetrwania. Sny pozwalają mi pamiętać - powiedziała.
Carmen skinęła głową.
- Zrozumiałe - uśmiechnęła się. - To sprowadzić ci Aleksa, czy ja mam z tobą posiedzieć? - zapytała, wiesz, trening zaczynamy za jakieś dziewięć godzin, czas na wyspanie się i zjedzenie śniadania - poruszyła brwiami.
Amber miała dziwną minę.
- Mam prośbę. Nie zadawaj mi więcej pytania czy sprowadzać Aleksa - mruknęła. Potarła brwi - Już na nie odpowiadałam nie raz i od tamtej pory nic się nie zmieniło. I póki Skaza nie będzie martwy póty nic się nie zmieni - dodała.
Carmen uniosła brew.
- Jak chcesz - powiedziała i pchnęła Amber na łózko. - A teraz spać - powiedziała, siadając koło niej i gładząc ja po włosach.
Amber straciła równowagę, poleciała na łóżko po drodze pospiesznie zabierając mocą miecz spod pleców. Opuściła go już z westchnieniem. Wylądował spokojnie na łóżku obok Amber. Przez chwilę zdawało się, że chce coś powiedzieć, ale najwyraźniej machnęła na to ręką. Westchnęła zamykając oczy.
- Jak chciałaś coś powiedzieć to mów nim zaśniesz - zasugerowała Carmen.
Amber z wciąż zamkniętymi oczami uśmiechnęła się półgębkiem.
- Nikomu innemu nie uszłoby to na sucho. Tylko tobie. Taki przywilej opiekuna szczeniąt - powiedziała. Jej uśmiech na chwilę się poszerzył.
Carmen się zaśmiała.
- Wiele rzeczy mi uchodzi na sucho - zauważyła i westchnęła.
- W naszej wataże jedyne istoty, które mogły sprzeciwić się alfie to były same szczenięta. Zbyt głupiutkie i niedoświadczone by pojąć co robią. Z czasem przychodził szacunek i zrozumienie zasad... I opiekun szczeniąt. To jego przywilej, za poświęcenie w wychowaniu przyszłości watahy. Wychowałaś mnie jako wybrańca Azariel i nauczyłaś żyć wśród ludzi. Zyskałaś więc wszelkie prawa i przywileje opiekuna szczeniąt - powiedziała.
Carmen cmoknęła Amber w czoło.
- Ta znajomość na długo zapadnie mi w pamięć - zaśmiała się. - Oj długo... - dodała, gładząc Amber po włosach. Czekała aż wilkołaczyca zaśnie.
Uśmiech Amber znów się na chwilę poszerzył, ale zniknął już powoli w miarę jak wilkołaczyca odpływała w sen. Zasnęła w sumie kilka chwil później.
Następnego dnia obudził ją zapach śniadania. Ser, kiełbasa, herbata...
Amber uniosła się czując zapach śniadania. Szczególnie aromat sera podziałał na nią rozbudzająco. Albo tak się tylko zdawało, bo nawet nie otworzyła oczy. Węsząc namierzała źródło zapachu.
Stoliczek koło niej zawierał najwyraźniej jej śniadanie.
Oparła się o rzeczony stolik i przez chwilę dochodziła do siebie. W końcu otworzyła oczy. Była wyraźnie zaspana. Mimo to zajęła się serem...
Carmen westchnęła.
- Masz godzinę na doprowadzenie się do porządku - powiedzą. - Potem ciąg dalszy szkolenia.
- Hmm? - bąknęła Amber i wreszcie ziewnęła. Zaczęło do niej docierać, że chyba już nie śpi.
- O tym mówię. Zbieraj myśli - powiedziała kobieta.
- Wolę zebrać śniadanie z talerza - bąknęła i tak też zrobiła. Na koniec ziewając opadła znów na łóżko. Przetarła oczy. - Wiem co zrobię jak tylko ubijemy Skazę. Będę spała tak długo jak tylko się da - bąknęła.
- Miejmy nadzieję, że będzie na to czas - powiedziała Carmen.
- Zabijasz we mnie resztki nadziei - bąknęła. Przetarła twarz i przepuściła energię przez całe ciało. Na ślepo próbowała namierzyć dłonią miecz. Gdzieś tam powinien leżeć w pościeli...
- Odłożyłam twój miecz na bok - powiedziała Carmen. - Jak pozbędziecie się Skazy szybko, to będzie czas na lenistwo. Darkning w nocy zrobił postępy w poszukiwaniach punktu ośrodkowego...
Amber nie chciało się jeszcze ruszać więc zaczęła sięgnęła energią by podnieść miecz.
- Zimny - bąknęła, gdy dotknęła metalu dłonią.
- Rozgrzeje się do ręki która będzie go trzymać - powiedziała Carmen.
- Wiem - westchnęła. - Na tę chwilę dociera do mnie właśnie jak dużo mam jeszcze do zrobienia... Odnalezienie pozostałych artefaktów, nauczenie się walki mieczem... Pozyskanie jak największej liczby domen by zadbać o moc bogini, gdy ta powróci - bąknęła. - Chciałabym móc się roztroić - bąknęła.
- Może i możesz... - powiedziała Carmen, uśmiechając się tajemniczo.
- Ta energia którą nam płaciłaś. Darkning przeprowadził trochę eksperymentów na niej i dał mi już część wyników których jest pewien. Jeśli moje przypuszczenia są prawidłowe to będziesz mogła stworzyć kopie siebie... tak samo silne kopie -
Amber wyraźnie się zainteresowała.
- Jest jakiś haczyk? - spytała.
- Właśnie jeszcze nie wiem. Możliwe, że kopie będą musiały przebywać od siebie w konkretnej odległości... ale tego jeszcze nie wiem - stwierdziła kobieta.
- Jeśli odległość nie byłabym problemem każda oddelegowana by została do jednego zadania. Dzięki temu szło by sprawniej i szybciej. No i Skaza na pewno nie spodziewałby się ataku trzech Wybrańców Azariel - skrzywiła się w złośliwym uśmiechu.
- Mhm... niemniej jednak musimy dać czas Darkningowi... i jest też inna sprawa. Nie wiem czy innym będziemy mówić... ale my, znaczy Mroczna Trójca, chcemy przywłaszczyć sobie moc Skazy... Jeden z powodów dla których aktywnie pomagamy w jej rozpracowywaniu i tępieniu - ciągnęła.
- Od początku podejrzewałam, że będziecie chcieli to zrobić - mruknęła wilkołaczyca. - Zastanawia mnie tylko jak chcecie tego dokonać i na ile zrobicie to bezpiecznie - rzuciła.
- Nie zrobimy tego jeśli będzie istniał szansa na porażkę. Zbyt ryzykowne - odparła Carmen.
- Rozsądne - powiedziała Amber. - Mnie zależy tylko na tym by Skaza już nigdy nie wrócił do tego świata. Jak to zostanie osiągnięte i jak zostanie po nim posprzątane to już drugorzędna sprawa, choć także ważna. Macie doświadczenie, macie zasoby i wiedzę. Póki nie wykorzystujecie tego głupio i póki nie wymknie się to wam spod kontroli póty nie mam obiekcji - powiedziała. - Byłabym naiwna gdybym sądziła, że istoty, których głównym celem egzystencji jest poszukiwanie mocy nie wykorzystały takiej okazji jak śmierć Skazy - dodała.
- Bogom może się to nie podobać mruknęła Carmen. - Ale to się okaże. Jak na razie mamy 98% pewności, że przejmiemy te moc bez efektów ubocznych. To dalej za mało... ale wciąż robimy postępy – Carmen otrząsnęła się. - No dobra, ale ty zaraz musisz być na sali treningowej. Śniadanie zjedzone? - obejrzała się na talerz Amber.
- Zjedzone dawno – powiedziała wilkołaczyca. Podniosła się z łóżka i przeciągnęła raz jeszcze. - Mnie też się wiele rzeczy nie podoba, a nie mam na to wpływu. Sądzę, że jeśli odpowiednio mocno zaznaczycie swój wkład w przywrócenie bóstw do tego świata to te będą to musiały przełknąć - mruknęła. - Sojusze to także kompromisy - dodała.
- Mhm... dobra, otworzę ci portal o sali treningowej. Twój instruktor wkrótce tam będzie. Za jakieś pięć-sześć godzin wpadnę cię odebrać, zjemy i pójdziemy do Kevara - przedstawiła plan Carmen.
Amber skinęła głową. Umieściła miecz na plecach i była gotowa.
Carmen stworzyła jej portal.
- Powodzenia - powiedziała.
- Dzięki - rzuciła i przeszła przez portal. Na miejscu przygotowała się do wysiłku fizycznego rozruszając zastałe stawy i rozgrzewając mięśnie.
Elf by już na miejscu. Uniósł lekko brew.
- O, jesteś przed czasem... no to nauczysz się nieco więcej - powiedział. - Łap za miecz.
Wilkołaczyca skinęła głową i dobyła miecza. Była gotowa na dalszą naukę.
Minęło sześć godzin dalszego treningu. Carmen pojawiła się i usiadła na jednej z ławek w sali. Czekała aż Amber skończy ćwiczenia... co stało się po chwili.
- No... dobra, to by było na tyle... Carmen już po ciebie przyszła - powiedział Elf, uśmiechając się.
- Sądząc po tym, że zaczęło mi burczeć w brzuchu to to jest idealny moment by zakończyć - mruknęła. Skinęła elfowi głową z uśmiechem.
Elf podał jej dłoń.
- Było miło mieć takiego zapalonego ucznia - zaśmiał się.
Amber uścisnęła jego dłoń.
- Dziwię się, że mogą być istoty, które angażują się mniej w to co robią - odparła.
- Bywa - odparł elf.
Carmen zabrała Amber do Zagubionego Wraku na kolejne danie z ryby i gazowany napój do popicia.
Wilkołaczyca natychmiast skorzystała z okazji do tego by się najeść i zregenerować w ten sposób nadwątlone treningiem siły. Westchnęła na koniec popijając gazowanym napojem.
- Najedzona? - zapytała Carmen. - Kevar przekazał mi, ze ma już opracowany styl, który powinien ci pasować. Będziesz go rozwijać dalej samodzielnie... ale trening potrwa trochę.
- Domyślam się. Zastanawia mnie tylko jak nadrobić poszukiwanie artefaktów skoro ja się uczę... - bąknęła. Przy okazji przypomniała sobie czego nie zrobiła wczoraj. Nawiązała spektropatyczny kontakt z innymi wybrańcami poza Ablem i Shalyą, którym już powiedziała "Skaza stworzył sobie nowe stworki. Ten który mi zwiał przypominał smoka. Czerpią moc z energii słonecznej, ale prawdopodobnie rozrastają się czerpiąc energię z różnego typu artefaktów. W każdym razie bardzo szybko się regenerują, używają energii słonecznej i mają upiornie twarde łuski. Dodam też, że gdy chciałam zdetonować energię w jego wnętrzu i się przeniosłam dalej nie byłam w stanie tego zrobić. Odizolował mnie od własnej mocy. Najskuteczniej z nimi da się walczyć kwasem lub innymi przepalającymi metodami" rzuciła. Dziwiło ją w sumie, że Skaza nie miał już ponoć mocy i zasobów na antymatery, a tworzył takie dziwactwa....
- Jeśli da radę cię zduplikować to nadrobisz - powiedziała Carmen.
"Mam u siebie coś w rodzaju płynu naładowanego energią życia, na stwory Skazy działa jak kwas, trzeba będzie to odpowiednio rozplanować i jeśli są za duże i coraz cięższe do zabicia, zwyczajnie urządzać na nie polowania grupą, jakkolwiek by to nie zabrzmiało" odpowiedział na przekaz Kaiss.
- O ile się da - odpowiedziała kobiecie. Do słów Kaissa jedynie skinęła sobie głową. Chwilowo i tak nie za bardzo miała odpowiedź na jego słowa. Nie było jej w żadnej okolicy, gdzie taki stworek by przebywał. Nie było szansy sprawdzić tego.
- Wszystko się okaże - stwierdziła Carmen i westchnęła. - No jak odpoczniesz po jedzeniu to możemy ruszać do Kevara.
- Mogę już ruszać - powiedziała. Dopiła napój.
Znów teleportowały się do tej większej sali, w której był Kevar siedział sam.
Zarim wstał i skłonił się Carmen.
- Powodzenia w treningu - powiedziała kobieta, odchodząc.
- Obserwowałem jak ćwiczysz i na podstawie tego, co ujrzałem opracowałem styl który powinien ci odpowiadać - powiedział Zarim. - Dobądź miecza - polecił, zmieniając formę na... anioła.
- Jesteś wilkołakiem. Musisz porzucić symbolizm patrzenia komuś w oczy i postrzegania tego jako wyzwania - mruknął. - Bym dał cię radę nauczyć wszystkiego w dwa dni nie obędzie się bez magii...
- Wszystko jest w porządku póki uprzedzasz co zamierzasz - powiedziała Amber. Dobyła miecza już całkiem swobodnym ruchem.
- Będę przekazywał manewry do twojego umysłu, a twoje ciało je wykona - odparł Kevar. - Potrzebujesz spać i jeść? - zapytał.
- Jestem wilkołakiem. Mogę pracować intensywnie nawet do trzech dni bez jedzenia, ale potem muszę to nadrobić. Co do spania... Wystarczy jeśli dwie godziny na dobę mogę regenerować siły w mojej aurze - powiedziała.
- Wiec sprawa jest ułatwiona. Bierzmy się do pracy. W 36 godzin przekażę ci co wymyśliłem - powiedział Kevar.
- No to bierzmy się do pracy, ja jestem gotowa - powiedziała z mieczem w gotowości.
- Spójrz mi w oczy i rozluźnij się - polecił Kevar, poprawiając ochraniacz na ramieniu.
Amber się rozluźniła. Potem spojrzała mężczyźnie w oczy. Akurat ona sama od jakiegoś czasu z patrzeniem w oczy innym nie miała problemu. Była alfą... To nie ona teraz odwracała spojrzenie...
Jej umysł powoli zapełniały ruchy. Jej ciało poddało się im i Amber zadała cios. Kevar zblokował go ochraniaczem. Amber ruszała się dalej, wyprowadzając kolejne ataki, blokując kontry... i ciągle nabierała prędkości. Mózg pochłaniał nowe dane jak szalony.
Po tym czasie wilkołaczyca była głodna. Tym bardziej, że wysiłek był znaczny. Nie osiągnęła co prawda swojego limitu pod tym względem, ale instynkty drapieżcy mogły wziąć górę, jeśli Amber nie będzie miała okazji zaspokoić głodu jak najszybciej.
- Trening zakończony - powiedział wreszcie Kevar. - Żarcie masz za drzwiami z tego co mi wiadomo - powiedział.
W odpowiedzi jedynie poruszyła nosem namierzając potencjalny posiłek. Udała się w stronę gdzie powinno znajdować się jedzenie.
Było tam. Spora micha surowizny stałą na wózeczku koło wejścia. Koło wózka stała Carmen.
- Wsuwaj. Smacznego - zaśmiała się.
Wilkołaczyca natychmiast zmieniła postać. W formie bestii bardzo szybko pozbyła się zawartości michy. Oblizała mordę, gdy nie było już nic więcej do pożarcia w pobliżu...
- No teraz proponuję ci się przespać - powiedziała kobieta. - Jutro pomyślimy co dalej...
Bestia się otrzepała pozbywając się resztek otumanienia wywołanego przez pusty brzuch. Teraz na szczęście już pełny.
- Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić ten czas - mruknęła. Powoli wróciła do ludzkiej formy. Odetchnęła. - Nie uważam go za stracony. Skaza przywykł do tego, że walczę zadając ciosy z określoną siłą przy użyciu łap. No i nie mam żadnej konkretnej techniki walki. Teraz mam i broń, która uczyni moje ciosy mocniejszymi i technikę - dodała. - Czy dałoby się napełnić miecz magią? - spytała jeszcze.
- Dałoby się, ale rękojeść jest wykonana z mało odpornych materiałów... Sotor zaproponował, byś pod jego nadzorem lub z jego pomocą wykuła nową rękojeść... i wtedy nasyciła mocą ów miecz - powiedziała Carmen.
- To dobry pomysł - skinęła głową. - Chętnie z nim o tym porozmawiam - dodała.
- No to chodźmy - Carmen otworzyła portal. Ze środka buchnęło ciepłem.
Wilkołaczyca przeszła przez portal. Uruchomiła przy okazji swoją aurę by zbierać siły po tym bardzo wyczerpującym treningu.
Wkroczyła do olbrzymiej jaskini, na środku której stał piec napędzany lawą. Amber znajdowała się bąblu chroniącym przed za wysoką temperaturą.
- No... dobra, chcesz osobiście się tym zająć? - zapytał Sotor, przyglądając się kutemu ostrzu.
- Nigdy nie kułam niczego. Nigdy nic nie robiłam w kuźni. Także podejrzewam, że nie wyszłoby to najlepiej - powiedziała.
- Pokaż mi rękojeść twojego miecza - powiedział Sotor, podchodząc do Amber.
Amber dobyła miecza po czym sprawnie podała rękojeścią do przodu.
Sotor przyjrzał się.
- Zostawisz mi go tutaj? - zapytał.
- Na jak długo? - spytała.
- Godzinę - odparł.
- Dobra - Amber podała mu swój miecz. - Jeśli będzie potrzebna jakaś pomoc czy będę miała coś zrobić to mi daj znać - dodała. Potem spojrzała na Carmen. - Ale jeśli mamy godzinę to ja bym jeszcze coś zjadła - bąknęła. - Nie, że jestem głodna, ale to jednak było wymagające wyzwanie i po prostu czuję, że powinnam jeszcze zjeść - dodała.
- No to chodźmy do Wraku? - zaproponowała Carmen.
- O tak... Może być - powiedziała. Miecz zostawiła Sotorowi i była gotowa iść jeść.
Po godzinie Amber miała dłoniach gotowy miecz z lepszą rękojeścią opatrzoną znakiem mocy zła. Sotor natomiast wybrał się gdzieś.
- Amanda chce się ze mną spotkać, oprowadzę ja chyba po okolicy – zaśmiał się. Carmen pokręciła głową.
- Romantyk się znalazł - mruknęła, gdy Sotor już wyszedł.
- A ty nie bywasz romantyczna? - rzuciła Amber, po tym jak podziękowała Sotorowi i odebrała swój miecz.
- Jak ja bywam romantyczna to są efekty - mruknęła Carmen. - Sotor nie ma wprawy. Każ mu zabić legendarna istotę która pustoszyła wymiar od wieków to załatwi sprawę, ale z kobietami idzie mu gorzej... chyba że będzie akurat miał farta i sama jego... hm... aura wystarczy - mruknęła.
- I tak jak ty mieszka w Darkkeep - bąknęła. Pokręciła głową do swoich myśli. - Jednego jestem pewna. Ja nie jestem romantyczna - mruknęła na koniec.
- No... jakbyś chciała się nauczyć to mogę ci pomóc - zaśmiała się Carmen. - Jak będzie na to czas...
- Już wiele rzeczy mamy odłożone na "jak będzie na to czas" - mruknęła Amber. - Muszę sobie listę zrobić - dodała.
- Jeśli o nich nie będziesz pamiętać to znaczy ze nie są tego warte - odparła Carmen. - Dobra... idź się chwile przespać może... - zaproponowała
- No dobrze - bąknęła. - 36 godzin to jednak dużo - dodała.
- Chcesz spać u mnie w czy w Azylu? - zapytała.
- Obojętne mi to. I w jednym i drugim miejscu powinnam się wyspać - powiedziała.
- No to lecimy od Azylu - powiedziała Carmen ,tworząc portal.
Amber przeszła przez portal. Na miejscu przeciągnęła się ziewając. Aż coś strzeliło jej w kręgosłupie.
- O... - bąknęła tylko.
- Kładź się spać - powiedziała Carmen, siadając. - Mogę cię troszkę pomasować - zaproponowała.
- No, jeśli możesz - bąknęła. - Czuję się trochę sztywno. Jeszcze nie miałam nigdy 36 godzin takiego wysiłku na raz - mruknęła.
- No to jazda - mruknęła Carmen. - Kładź się na brzuchu - poleciła.
Wilkołaczyca położyła się na brzuchu na łóżku. Podłożyła sobie ręce pod głowę. Westchnęła przymykając oczy.
Carmen usiadła na niej okrakiem i zabrała się za jej plecy. Powoli i metodycznie.
Mięśnie Amber początkowo nie chciały ustąpić. Były silne z natury, a teraz jeszcze bardzo zmęczone. Ale w końcu ucisk przestał wywoływać ból i Amber rozluźniła się do tego stopnia, że zapadła w sen.

Amber zapadłą w głęboki sen... i śniła. Unosiła się w ciemności. Było ciepło.
Wtedy usłyszała głos.
- Amber. Wiem, że mnie słyszysz, nie budź się - powiedział kobiecy głos. Był przyjemny... barwa dźwięku była zimna, ale głos był przyjemny i miękki...
Amber aż zamruczała. Głos wydał jej się bardzo przyjemny, więc chętnie słuchała co ma do powiedzenia.
- Wracam. Powoli wracam do tego świata. Skaza już nie ma dość sił, by trzymać mnie na zewnątrz. Innych bóstw też już nie da rady. Zbierz siły, gdy się obudzisz. Dołączę do ciebie, gdy uderzysz... Skaza jest tam, jest widoczny. Szykuje kontratak... wkrótce będzie można nań uderzyć... - ciągnął głos.
- Już?... - Fakt, że Skaza już był gotów i szykował się do kontry ją zaniepokoił. Tyle jeszcze rzeczy zostało do zrobienia... Spięła się.
- Jak najbardziej. Trzeba uderzyć i go unicestwić raz na zawsze... - mruknął głos. - Daliśmy radę przemówić do wszystkich wybrańców... porozumiejcie się i bądźcie gotowi... Wybraniec Harmony znajdzie kryjówkę tego szkodnika...
Amber się odruchowo przemieniła w bestię. Ta postać była dla niej znacznie naturalniejsza niż ludzkie ciało.
- Zniszczymy Skazę - zapewniła. W jej głowie już zaczynał kiełkować plan działania. Kłapnęła szczękami.
- No ja myślę... wstawaj, działaj - powiedziała Azariel

i sen się urwał.

Wilkołaczyca poderwała się i natychmiast otrzepała. Jeszcze nie do końca przebudzona nawiązała kontakt z Aleksem "Jaki jest stan budowanych do tej pory świątyń? Stoją już wszystkie?" spytała. Nawet się jeszcze nie rozeznała nawet gdzie jest i co się dzieje.
"Y... tak" bąknął Aleks.
"Po pierwsze - pełna mobilizacja. Wszystkie siły. Skaza szykuje się do kontruderzenia. Po drugie - pamiętasz co ci mówiłam o przekazywaniu obrazu we wszystkich świątyniach? Wykorzystamy to. Potrzebujemy by wszyscy byli gotowi. Po trzecie zaraz odezwę się do pozostałych wybrańców..." kichnęła potężnie i otrząsnęła się. Rozejrzała się półprzytomnie po pokoju. "Będę też potrzebowała danych dotyczących tego ile zebranych mamy artefaktów i domen.. Zaznaczałam to na tej nieszczęsnej biednej mapie na strychu. Niech tylko się obudzę do końca to na nią zajrzę" bąknęła. Dopiero teraz zauważyła, że jej przemiana w bestię nie dotyczyła tylko snu. Przetarła pysk łapami.
"Jasne..." powiedział Aleks.
Carmen za to odwróciła się w stronę Amber.
- Mamy lokalizację ostatniego lądu Skazy... kontynent cały zrobiony z jego materii... Keth na spółkę z Darkningiem znaleźli go przed chwilą - powiedziała.
- Wiem - rzuciła. Zorientowała się jak mają się jej cienie... Czy zdołały się już odtworzyć czy też w ostatecznej bitwie nie będą w stanie jej pomóc.
Cienie były już w pełni gotowe do akcji. Amber, jak się okazało, spałą około ośmiu godzin...
- Carmen, możesz mi zamówić jakieś szybkie śniadanie? Nie chcę się stawiać na naradę, gdy nie mogę się skupić bo burczy mi w brzuchu... Skoczę do pokoju z mapami. Potrzebuję się zorientować ile udało mi się zrobić w ostatnim czasie - powiedziała. Głos w formie bestii był jeszcze schrypnięty po tej dość nagłej pobudce. Amber nie zadała sobie trudu by coś z tym zrobić. Skupiła się na tym co ważne.
- Śniadanie jest za drzwiami - powiedziała Carmen.
- Moja głowa chyba też - bąknęła. Zajrzała za drzwi by zgarnąć śniadanie i je pochłonąć czym prędzej. Potem otworzyła sobie portal na strych. Chciała obejrzeć dokładnie mapy.
"Aleks, umówię się zaraz z pozostałymi wybrańcami na spotkanie. Wiemy gdzie Skaza ma swoją bazę i tam uderzymy, tylko musimy omówić plan działania. Ale chcę jeszcze zrobić użytek ze świątyń. Wierni zapewniają bogini siłę. Będziemy potrzebowali jej jak najwięcej" przekazała.
"Co mam zrobić?" zapytał Aleks.
"Chcę by ludzie i nieludzie zebrali się w świątyniach Azariel. Chcę by coś zrozumieli. Będę potrzebować ich wiary. Tylko potrzebuję jeszcze informacji na temat tego jak do każdej ze świątyń przekazywać obraz" bąknęła.
"Stań na podeście w głównej świątyni i aktywuj kulę przed sobą odrobiną mocy" odparł Aleks. "Może powinniśmy zbierać ludzi w świątyniach podczas ataku?" zapytał.
"To też. To bardzo dobry pomysł, Aleks. Ale nie chcę by zrobili to na ślepo dlatego potrzebuję przemówić do nich wcześniej" powiedziała.
"Jasne" powiedział beta i przesłał wiadomości odpowiednim osobom.
Amber nawiązała łączność ze wszystkimi wybrańcami: “Musimy opracować plan bitwy”, brzmiała jakby była jeszcze zaspana. “Dajcie znać kiedy macie możliwość spotkać się w tym samym miejscu co zwykle. Skaza przygotowuje swoją kontrę. Keth i Darkning namierzyli już jego bazę wypadową. Nie mamy czasu na zwłokę”.
“Właściwie to już, moje siły przegrupowują się dla lepszego transportu, rozmawiałem już z Darkningiem. Gdzie spotkanie?” odparł smok.
“Neutralny grunt, baza Darkantropii, w której ostatnio omawialiśmy szczegóły walki z robalem Skazy” rzuciła.
“Miałam niedawno wizję odnośnie tego...” bąknęła Adelajda.
“Chyba wszyscy mieliśmy” zauważył Keth. “Zbierzmy się natychmiast. Sytuacja tego wymaga” dodał, a reszta przystała na to.
“Biorę się za tworzenie portali dla tych, którzy ich potrzebują” powiedział Keth.
Amanda nie do końca wiedziała jak się rozmawia telepatycznie z taką liczbą osób na raz. Było to co najmniej dziwne. “Zaraz tam będę” przekazała. Odnośnie portali, to będzie on konieczny później i będzie musiała pogadać o tym z Kethem. Póki co, ona i Aine przeniosły się na miejsce spotkania.
“Zaraz tam będę, dajcie mi kilka minut” mruknął Kaiss i ruszył.


Amber przyjęła ludzką postać i otworzyła sobie portal. Zabrała ze sobą swój nowy miecz. Rękojeść ciężkiego, dwuręcznego oręża wystawał wysoko nad głowę drobnej dziewczyny. Wygląd wybrańca Azariel znów się zmienił. Tym razem jej oczy były całe czarne, cera nieznacznie bledsza, a włosy wyglądały jakby zrobione były z ciemności. Jej kroków nie sposób było usłyszeć. Dziewczyna w ludzkiej formie upodabniała się do wizerunku swojej bogini.
Kaisstrom po szybkiej podróży przyjął również ludzką postać i pojawił się w sali. Brakowało mu jeszcze przynajmniej jednego zęba, nie chciały się tak dobrze regenerować jak cała reszta, więc jego uśmiech był nieco szczerbaty.
Wygląd Amandy zaś nie zmienił się odkąd ją ostatnio widziano. Wciąż miała rude, zaplecione w warkocz rude włosy, złote tajemnicze oczy i kilka piegów na twarzy. Ubrana była w swój kostium, który obecnie był śnieżno biały.
Towarzysząca jej dżin Aine, również ubrana była w biały, lekki i luźny strój.
Keth był już na miejscu gdy pojawili się Kaiss, Amanda i Amber. Mężczyzna był jeszcze bardziej... nierealny. Uśmiechnął się lekko i kontynuował stawianie portali. Z pierwszego wyłoniła się Diana.
Jej włosy miały teraz jasnozłotą barwę, zaś oczy były srebrne. Miała na sobie biały pancerz bez ornamentów. Przywitała się skinieniem głowy.
Kolejny pojawił się Vermon. Wyglądał jakby nieco młodziej... albo po prostu się wyprostował.
- Hmm... wreszcie nadszedł czas - uśmiechnął się.
Wreszcie do sali przybyli Abel, Victor, Shalya i Adelajda.
Chłopak wyglądał dość dziwnie. Jego skóra przybrała szarą barwę, oczy były całe jadowicie zielone, co kontrastowało z jasnymi blond włosami. Uśmiechał się pogodnie, nadając sobie tym samym dość groteskowy wygląd.
Victor nie zmienił się znacznie... ale jego skóra była jakby bardziej czerwona...
Shalya poza tym, że nie wyglądała już na taką zastraszoną jak ostatnio nie zmieniła się znacznie. Tyle, że nosiła czarny pancerz oznaczony czerwonymi znakami. Jej aura zmieniła się bardziej... z jednej strony wydawała się niepokojąca, a z drugiej strony pociągała... ale trudno było to ubrać w słowa, gdyby ktoś próbował.
Adelajda natomiast wyglądała dość... dziwnie. Jej skóra stała się jasnobłękitna, a jej ciemnoniebieskie włosy przeplatały się z białymi i błękitnymi pasmami. Odziana była w ciężką niebieską togę.
Amanda była jedyną osobą która nie przybyła sama, sprowadzając kobietę-dżina tak jak ostatnio.
- No - mruknął Keth. - Skoro jesteśmy tu wszyscy, to spójrzcie - powiedział i przywołał obraz świata, wskazując czarny kontynent mniej-więcej w centrum mapy.
- Moim zdaniem powinniśmy po prostu nadciągnąć ze wszystkich stron i zgnieść go. Mamy dość liczebne i potężne siły na atak frontalny. Tym bardziej, że nie ma za wielu opcji. Skazę chroni bąbel energii, który musimy przebić. Co zastaniemy wewnątrz nie jest mi znane... wiem tylko, że jest tam ośrodek decyzyjny Skazy.
- Przekazywałam wam już informacje o nowej generacji stworów Skazy. Niektórzy nawet mieli okazję już z nimi walczyć. Mi niestety zwiał, choć udało mi się odzyskać to co wartościowe - Amber skinęła głową w stronę Vermona i Abla. - Jeśli Skaza będzie miał tam takich więcej to musimy mieć plan działania na wypadek, gdyby stwory korzystały z energii słonecznej. Mogę niby otaczać je ciemnością, ale nie jest wcale powiedziane, że będę miała na to wystarczająco dużo mocy na wszystkie, albo, że Skaza nie znalazł już jakiegoś środka zaradczego. Mimo że użyłam tego przeciwko jego potworkom tylko raz - dodała.
- Możemy zasnuć niebo prawdziwymi chmurami, będą dodatkowym atutem na później, ale…
- Chwilkę - Shalya przerwała Kaisstromowi.
- Po co kombinować? Jeśli któraś z istot Skazy będzie korzystać z mocy świetlnej tak jak te poprzednie to da mi broń do ręki... potrafię nagromadzoną tak moc zdetonować - wzruszyła ramionami.
Amanda pomyślała o tym samym co Kaiss, ale w świetle nowych informacji...
- Diana, Adela, pamiętacie ostatni numer z chmurami i prześwitami między nimi dla ataków Diany? Cień jaki dają chmury sprzyja mi, a prześwity zdecydowanie dają przewagę Dianie... Jeszcze mam taką myśl by po prostu część pola bitwy, która przypadnie mnie po prostu pokryć ciemnością bez przeszkadzania innym... Wtedy Shalya będzie mogła detonować zbyt łase na promienie słońca stworki, a Diana do woli korzystać z promieni słonecznych na swój użytek. Rzucam propozycje by wybrać optymalne dla wszystkich - dodała.
- Czemu nie, jeśli znajdzie się miejsce na błyskawice i wiatr, to myślę że mogę spokojnie podziałać, lub po prostu przemienię się w tornado - mruknął smok.
- Nie zapominajmy, że moc jednych może szkodzić drugim. Nie wiemy czy tak na prawdę będzie potrzeba do desantu - zauważył Vermon.
- Za dużo teorii, za mało praktyki - stwierdził Abel. - Póki nie będziemy wiedzieć co znajduje się pod bąblem tak na prawdę budujemy zamek z piasku na brzegu morza... udajmy się na miejsce. Uderzmy...
- Jak zamierzamy przebić osłonę skazy? - spytała Amanda.
- Zmasowany punktowy atak - odparł Keth. - To mur który trzeba po prostu zburzyć.
Amanda odpowiedziała krótkim skinieniem głowy.
- Dobrze jest mieć jakiś szkielet działania, Abel. Żeby nie rzucić się tam w bezładzie. Bezładne polowanie nigdy nie kończy się zwycięstwem - powiedziała Amber. - Dokładnego planu nie jesteśmy w stanie utworzyć. Ale wiedząc co możemy zrobić w różnych sytuacjach możemy się szybciej dostosować. Tak by sobie wzajemnie nie przeszkadzać i możliwie najskuteczniej wykorzystać nasze zasoby i siły - powiedziała.
- Z tego co mi wiadomo już współpracowaliście z niezłym efektem. Widzę, że jest już porozumienie odnośnie chmur, więc to mamy obgadane, nie? - uniósł brew, patrząc po reszcie. - Osobiście nie posiadam niczego do zaoferowania poza olbrzymią liczbą istot w mojej armii, póki nie zabijemy czegoś na terenie Skazy. Ataki świetlne jednak szkodzą moim istotom, z wiadomych względów - powiedział chłopak.
- Myślał ktoś po prostu o zalaniu kontynentu gigantyczna fala naładowaną mocą i zajęciu się porządkowaniem tego co przetrwa? - zadumał się Kaiss.
Amber zerknęła pytająco na Adelę.
- Możliwe jest coś w ten deseń? - spytała ciekawa. Idea wydawała się interesująca. Po przebiciu się przez barierę chroniącą Skazę i jej kontynent naładowana energią woda mogła poczynić wielkie szkody. O ile było to realne w realizacji.
Elfka zadumała się na chwilę.
- Teoretycznie. Sporo zależy od prądów morskich, nie znam ich układu w tamtej okolicy. Stwierdzę możliwość bądź jej brak, gdy się tam zjawię, ale do uformowania fali zdolnej zalać cały kontynent potrzebowałabym pomocy Kaisstroma... - powiedziała wreszcie. - Doskonale rozumiem, proponuje współpracę w tym akurat temacie, Fushtu może zacząć dąć z całych sil dodatkowo napędzając fale i ja podwyższając, prądy morskie da się zapewne nieco dostosować do naszych potrzeb - uśmiechnął się do elfki.
- Nie... to byłoby groźne dla nadwątlonego życia morskiego - zaprzeczyła Adelajda. - Znaczy zmiana prądów... nie sadzę, ze wiesz ile znaczą dla morskiej fauny i flory... - elfka westchnęła. Vermon pokiwał głową, uśmiechając się nieznacznie. - Jeśli uda się załatwić sprawę bez znacznych modyfikacji to sadzę, że będzie to opcja godna wykorzystania. Jeśli nie to lepiej nie ryzykować, bo możemy stracic zbyt wiele...
- Zatem jeśli nie będzie trzeba zmieniać to to zrobimy, za dużo czasu spędzałem na górnych wichrach. - odparł Kaiss
- Tak. Zawsze to jakiś punkt wyjścia. Jeśli to nie będzie możliwe to z moimi Revenantami będziemy osłaniać przed światłem Diany oddziały Abla - zaproponowała. - Ataki świetlne Diany do tej pory bardzo dobrze się sprawdzały. Nie wiem tylko jak podziałają na te istoty, które pochłaniają światło. Zawsze można im jeszcze dać inaczej popalić. Czy to kwasem czy inną żrącą substancją - skinęła głową Ablowi.
Abel pokiwał głową.
- Mam mobilna artylerię i parę potężnych jednostek na pierwszą linię - stwierdził. - Sam będę raczej trzymał się z tyłu i dodawał swoje trzy grosze z dystansu poprzez zaklęcia.
- Jeśli istoty Skazy przejmą moc światła w jakiś sposób to powinnam być w stanie coś z tym zrobić - stwierdziła Diana.
- A jeśli nie, to ja je spalę używając ich własnego ciepła - dodała Shalya. - Ja pójdę do walki raczej z moimi przybocznymi... nie lubię angażować armii w miejsce gdzie śmiertelność przebiją sufit... mniej roboty dla Vermona ze wskrzeszaniem...
Druid zaśmiał się cicho na te słowa.
- Mam podobne podejście co Shalya - dodał Victor. - Ze swojej strony mogę dodać, że przy odrobinie szczęścia znacznie spowolnię moich przeciwników. Włącznie ze Skazą jeśli nadarzy się okazja.
- Lejecie miód na moje serce - uśmiechnęła się słodko Amber. - Stawię się z Revenantami, mroczniakami, cieniami i kilkoma nowymi nabytkami. Nie przekroczymy liczebnością 3000 jednostek.
- Zakładając, że Keth załatwi mi portal - zaczęła Amanda spoglądając na wspomnianego mężczyznę - stawię się wraz z moją świątynią. Razem z nią przybędzie część Floty Powietrznej i oddziały... różnego rodzaju, łącznie około... dwudziestu tysięcy? - powiedziała Amanda i spojrzała na swoją towarzyszkę.
Aine kiwnęła jej głową na znak potwierdzenia.
- Jesteś w razie czego gotowa ponieść straty w wyznawcach, które mogą osiągnąć liczbę dwudziestu tysięcy? - spytała Amber. - Vermon będzie potrzebował swojej mocy w czasie tego starcia. Może nie być w stanie wskrzeszać wszystkich tych, którzy polegną - spojrzała na druida pytająco. Może obali jej pogląd na tę sprawę. W końcu nie wiedziała jakie zmiany zaszły od ostatniego spotkania po jego stronie.
Vermon skinął głową.
- No i mogę nie nadążyć ze wskrzeszaniem... jedna istota na raz i w określonym czasie. Lepiej mieć parę silnych niż hordę słabych... nie masz jakichś... doborowych oddziałów? Tak to chyba zwiecie - druid spojrzał pytająco na Amandę.
- Więc dopilnujemy, aby nie było strat - odpowiedziała spokojnie Amanda. - Mam takie oddziały i będą uczestniczyć bezpośrednio w walce. Reszta pozostanie na terenie świątyni za jej osłonami - wyjaśniła. - Myśleliście, że wystawię pieszych rycerzy w zbrojach? - mruknęła i uśmiechnęła się lekko.
- Nie, raczej, że wystawisz swoją flotę jak zapowiedziałaś. Widziałam wasze statki. Są imponujące. Ale żaden wybraniec nie będzie w stanie upilnować by załogi tych statków uszły z życiem. Chyba, że bariery ochronne twojej świątyni są wystarczająco mocne i wystarczająco obszerne by zapewnić im bezpieczeństwo - powiedziała spokojnie Amber. Zastanawiała się po co wybraniec Aramona ciągle pojawia się w towarzystwie kobiety dżina. Zaczynało ją intrygować kto tu tak naprawdę dowodzi. Klasyczny układ przywódca i jego podopieczni i poddani zupełnie tu nie pasował, skoro Amanda ciągle pytająco zerkała na Aine... Jakby... pytając ją o zgodę?
- Powietrzna Flota stacjonuje na terenie świątyni. Jak statki w porcie - wyjaśniła Amanda. - Bariera świątyni zapewni im bezpieczeństwo, a gdy wystarczą im ich własne, będą mogły zacząć działać osobno - dodała spokojnym głosem.
- Oby to wystarczyło - powiedziała enigmatycznie Amber. Zamyśliła się na krótką chwilę. - Na moich lądach trwa pełna mobilizacja. Więc w godzinę będę miała wszystko gotowe. Wśród Revenantów mam też magów, więc o różnorodność się nie martwię. Abel, uzdrawiający deszcz Adeli chyba by szkodził twoim oddziałom, nie? - spytała jeszcze.
- Ze strony Adeli nic nie grozi moim istotom. Jeśli taki deszcz spuściłby Vermon to już byłoby gorzej - odparł Abel.
- Dobra, jesteśmy gotowi? - zapytał Keth. - Jeśli tak to mogę zająć się stawianiem portali. Ponieważ nie mamy żadnego przyczółku lub nawet stałego lądu to musimy zebrać się na platformach, które stworzę... chyba, ze Amanda byłaby w stanie wypiętrzyć ląd? - mężczyzna spojrzał na Amandę.
- Sądzę, że dałabym radę. Jeśli Shalya mi pomoże, to na pewno - odparła Amanda spoglądając na kobietę. - Powinniśmy bez trudu namierzyć jakieś wulkany - powiedziała.
Elfka skinęła twierdząco głową.
- Mogę wziąć żywiołaki, Vermon, ty znasz się lepiej na istotach, mam salamandry i behemoty w sojuszu, dadzą radę na aż tak skażonym terenie? - zapytał smok, u niego również mobilizacja przechodziła pełną parą, ale wolał nie angażować tutaj ludzi, padaliby jak muchy.
- Musisz zapytać, czy posiadają jakieś silniejsze osobniki... wiesz, stare i zahartowane w boju - odparł Vermon. - Ich zdatność dasz radę ocenić sam... przynajmniej tak sądzę - druid uśmiechnął się pod nosem.
- Sprawdzę, zapytam o ochotników - odparł Kaiss i przekazał pytanie do starszego behemotów i salamandr, po tej naradzie miał zamiar zajrzeć jeszcze na wyspę i do świątyń dopilnować wszystkiego.
- Dobra... więc finalizujmy przygotowania i kończmy tę farsę ze Skazą - mruknął Victor. - Za długo się tu panoszy i tak - burknął.
- Wszystkim wystarczy godzina? Czy będzie potrzebne więcej czasu? Ale lepiej nie przeciągać tego dłużej – dodała wilkołaczyca.
- Dla mnie godzina to aż za nadto, ale lepiej zebrać siły i być dobrze przygotowanym - powiedziała Amanda, której oddziały były w zasadzie gotowe, ale nie miała zamiaru z tego powodu nikomu ograniczać czasu.
- Keth, przeniesiesz się do mnie za niecałą godzinę, aby postawić odpowiedni portal? - spytała spoglądając na mężczyznę.
Ten skinął głową twierdząco.
- Powinna, im szybciej w tym wypadku tym lepiej, siły na archipelagu przegrupowują się już jakiś czas, jeszcze tylko parę szlifów i mogę być gotowy już. Będą dwa behemoty, trzy salamandry, ja z rodzeństwem, nieco ponad tysiąc żywiołaków i dwadzieścia przeistoczonych w smoki, zarówno żywiołaków jak i ludzi. Jedna sojuszniczka do tego i ja - rzucił Kaisstrom.
- Doskonale, wracajmy więc od siebie, finalizujmy przygotowania i teleportujmy się. Dam znać, gdy teren będzie gotów i postawie portale - powiedział Keth. - Wyrobię się w mniej niż godzinę na pewno.
- Zaśpiewamy Skazie wspólną pieśń zniszczenia - mruknęła cicho pod nosem wilkołaczyca. Otworzyła sobie portal gotowa wrócić do siebie.
- Do zobaczenia wkrótce. - rzucił smok i teleportował się do Cytadeli Białego Smoka.
- Do zobaczenia - powiedziała Amanda na pożegnanie. Następnie skinęła głową Aine, a ta złapała ją za ramię i obie zniknęły w blasku pioruna.


Amber wróciła do Azylu.
"Swoją drogą jak tam Nathan? Zostawiłam cię dość niespodziewanie z urojeńcem na głowie" bąknęła do Aleksa przypominając sobie o chłopcu.
"Jest tutaj. Nabrał nieco ciała już, potrafi przesuwać materialne obiekty, ale nie potrafi sprawić, by ktoś go zobaczył..." odparł Aleks.
"Teoria mówi, że powinny go zobaczyć najstarsze Revenanty... Ty i one jesteście najmocniej związani ze mną mocą. Ale zajmiemy się tym, gdy minie zagrożenie ze strony Skazy" mruknęła. "Mam kilka małych niespodzianek dla Skazy... Zobaczymy jak nam pójdzie, jeszcze nie walczyłam mieczem ze stworami Skazy" dodała
"Heh, nauczyłaś się wreszcie?" zapytał.
"Znalazłam odpowiednią do tego celu broń. Od wieków była w łapach wilkołaków, więc czemu nie?" rzuciła chytrze.
"Powiększy się razem z tobą jak zmienisz postać na potwora?" zapytał Aleks.
"Szczerze mówiąc tego nie sprawdzałam i tego nie wiem" mruknęła. "I to chyba najlepszy moment byś nazwał mnie głupią" westchnęła. "Muszę to sprawdzić" mruknęła. "W przeciwnym razie będę mogła go wykorzystywać tylko w formie człowieka i bestii" westchnęła ponownie.
"Albo zakląć odpowiednio póki jest czas" dodał Aleks.
"Zależy ile to czasu zajmie" otworzyła portal na otwartą przestrzeń poza Azylem gdzie zmieniła postać na potwora. Należało to sprawdzić...
Miecz oczywiście został jak był...
Wróciła do ludzkiej postaci. "Carmen, jak zakląć miecz by dostosowywał się do rozmiaru przybranej przeze mnie formy?" spytała.
"Pomogę ci, wracaj do Darkkeep" powiedziała Carmen. "Pokażę ci co i jak"
Amber natychmiast otworzyła portal do Darkkeep, do Carmen. - Mów co robić - rzuciła.
Carmen była u siebie w pokoju.
- Siadaj, kładź miecz przed siebie, pokażę ci jak go zakląć - powiedziała.
Amber sięgnęła po miecz i wykonała polecenie Carmen. Słuchała uważnie.
- Podłączymy mocno energie do ciebie... przy okazji będziesz mogła przywoływać i odwoływać ten miecz - powiedziała Carmen.
- Chwilowo podoba mi się noszenie go na plecach. Ale to będzie przydatne. Na przykład gdy miecz mi z ręki wypadnie - mruknęła.
Carmen skinęła głową i przystąpiły do dzieła.
Potrwało im tylko 20 minut i Amber już miała miecz przypisany do siebie.
Amber podjęła próbę odwołania go i przywołania.
Wyszło prosto i bezbłędnie, ale chwilę potrwa nim bezie to dla Amber naturalny gest.
Na razie pozostawiła miecz na plecach.
- Dzięki. Aleks mam nadzieję, że już zarządził spotkanie w świątyniach z wiernymi - rzuciła. Zamierzała to teraz sprawdzić.
- Leć, leć - powiedziała Carmen.
Otworzyła portal i przeszła przezeń. Skierowała się do świątyni w Azylu.
Okazało się, że musiała poczekać parę minut. Ludzie musieli zostawić swoje zajęcia, co w niektórych wypadkach nie było możliwe.
Amber była cierpliwa. Poczekała w cieniu w świątyni. Wczuwała się w panującą tu atmosferę. I wsłuchiwała się w nienawiść i pragnienie zemsty jakie mogli czuć gromadzący się wierni.
Po zażegnaniu bezpośredniego zagrożenia atmosfera nie była już aż tak potężna jak kiedyś. Ludzie odzyskali swoje domy, znaleźli nowe drogi. Pragnienie zemsty w nich powoli zanikało.
Amber pokręciła głową. Czekała aż zbiorą się wszyscy.
Po paru minutach wszystko było gotowe i Amber mogła przemówić do wszystkich na raz.
Upewniła się, że będzie ją widać we wszystkich świątyniach. Postąpiła wedle wskazań Aleksa by tego dokonać. Stanęła w ludzkiej postaci, w pancerzu przed wiernymi.
- Wojna się nie skończyła. Skaza planuje uderzyć w nas, odebrać nam ponownie to co właśnie odzyskaliśmy - zaczęła z grubej rury. Obserwowała reakcję ludzi.
W sercach słuchaczy zagościł niepokój. Czekali na ciąg dalszy.
Amber pokręciła głową.
- Ale tak się nie stanie. Skaza nie odbierze nam tego co nasze. Czuję wasze obawy. Zadam wam pytanie. Jak wygląda nienawiść? Jak wygląda zemsta? - spytała. Pozwoliła ludziom to przetworzyć. Zastanowić się nad tym. Może ktoś odpowie.
- Zrobić to co próbowano zrobić nam - krzyknął ktoś.
- Ale pociągnąć to o krok dalej! - dodał ktoś inny. Ze szmerów Amber wywnioskowała, że ludzie zgadzali się z przedmówcami.
- Odpowiedzieliście na pytanie czym jest zemsta. A nie jak wygląda - uśmiechnęła się. - Każdy z was doświadczył jakiejś straty. Każdy z was ma pojęcie o tym jak chciałby Skazie za to odpłacić. Pokażę wam jak wygląda wasza zemsta. Jaką nadaliście jej formę - powiedziała i przemieniła się w potwora. - Tak wygląda wasza zemsta - powiedziała. Znów poczekała aż wierni to przetrawią.
Zrobiła na nich wrażenie, ale czekali na ciąg dalszy.
- Bogini Azariel znalazła mnie, gdy leżałam umierająca. Ciemność mnie już otuliła i właśnie w tej ciemności znalazła mnie Azariel. Zabrała mnie śmierci bym mogła stać się jej awatarem. Stałam się awatarem nienawiści. Niosę waszą zemstę Skazie w prezencie. Nie liczy się czy jesteście ludźmi, elfami, smokami czy wilkołakami. Wszyscy cierpieliście tak samo. I wszyscy macie ze sobą jeszcze jedną wspólną cechę - dostaliście moc od bogini Azariel, jesteście jej wyznawcami. Dziś wszyscy pójdziemy w bój przeciw Skazie, ale wy nie podniesiecie miecza w tym boju. Ja poniosę waszą zemstę. Nadajcie jej wagę. Dajcie jej moc. Pokażcie bogini Azariel, że podjęła słuszną decyzję wybierając was na tych, którzy zniszczą Skazę - powiedziała.
Słowa spływały na ludzi i Amber widziała jak powoli ją zmieniają. Wszyscy krzyknęli głośno... i Amber czuła, że nienawiść do wspólnego wroga i zagrożenia jednoczy ich na nowo.
- W czasie wojny jesteśmy jednością w naszej nienawiści. Uderzamy celnie, brutalnie i strasznie. W czasie pokoju jesteśmy jednością w naszej lojalności i przyjaźni. Kapłani opowiadali wam historię naszej bogini. Wiecie, że jest tą, która najlepiej doceni wasze oddanie ze wszystkich bogów - powiedziała. - Każdy żołnierz który szedł ze mną do boju dostał moc by jego ciosy były celne i zabójcze. Wiecie ilu żołnierzy straciło życie w trakcie tych walk o odzyskanie Milgasii? - Amber ponownie pozwoliła ludziom się chwilę zastanowić, ale nie czekała na ich odpowiedź. - Zero. Każdy z żołnierzy na tyle oddany zemście i walce w imię bogini by być gotowym oddać za nią życie wrócił jako Revenant. Anioł zemsty - powiedziała.
Revenanci obecni w świątyniach rozpostarli skrzydła na potwierdzenie... i przypomnienie.
- Byłam wilkołakiem nim stałam się wybrańcem Azariel. Umiem więc docenić bezgraniczną lojalność. Wielu z was taką się cechuje. Wiecie jak wiele bogini dla was zrobiła. W końcu Skaza zablokował jej dostęp do tego świata na tysiące lat. Mimo to przebiła się do tego świata na tę krótką chwilę potrzebną na przekazanie mocy. Bogini na was zależy. Dlatego nie chcę by ktokolwiek z was zginął z łapsk Skazy. To wasza walka, ale wygramy ją inaczej. Jesteśmy w świątyni Azariel. To jej dom w tym świecie. Miejsce, w którym słyszy wasze modlitwy, czuje waszą wiarę. Dziś pójdę zniszczyć Skazę. Raz na zawsze uwolnić ten świat. Ja zaniosę waszą zemstę... Ale to wy macie ważniejszą rolę do odegrania. Wy dajcie bogini siłę by przebiła się przez bariery Skazy, wróciła do naszego świata i zadała ostateczny cios. Potrzebna jest wasza wiara i wasze oddanie - rzuciła.
Ludzie w świątyniach czuli się jakby Amber dawała im misje wielkiej wagi... może i w istocie tak było. W każdym razie trzeba było konkretnego zadania..
"Amber... możemy im pokazać za pomocą wizji jak wygląda pole walki i jak idzie starcie..."
zauważył Aleks, korzystając z tego, że Amber zrobiła pauzę.
"Jeśli tylko wiesz jak to zrobić, to powiedz mi teraz" przekazała.
"W miejscu gdzie stoisz pokażemy widok od góry" odparł Aleks. "To będzie jak teatr... teatr wojny" powiedział Aleks.
- Już za parę minut przygotuję się do bitwy, by być na siłach wypełnić mój obowiązek. Spełniam go z radością. Tutaj w świątyni Azariel zobaczycie przebieg tej bitwy. Chcę byście byli przy mnie swoimi myślami, chcę byście wspierali mnie swoją wiarą, byście śledzili jej przebieg. Postaramy się byście widzieli też czym stanie się wasza zemsta, a nie tylko jak ona wygląda - zapewniła.
Sądząc po reakcji ludziom podobała się taka perspektywa. Amber musiałaby ich uciszyć, gdyby chciała powiedzieć coś jeszcze...
Amber uśmiechnęła się pod nosem. "Będziesz w stanie czuwać nad tym by wszystko widzieli? Nie wiem jak ta bitwa będzie wyglądała, ale chciałabym byś dbał o ich bezpieczeństwo z wojskami Milgasii w pogotowiu gdyby Skaza szykował coś brudnego. Poza tym nie możemy być oboje w jednym miejscu jeśli chcemy na pewno oboje to przeżyć" przekazała.
"Będę to nadzorował" odparł Aleks "Tak samo jak stan wokół Milgasii. Możesz na mnie liczyć" odparł Aleks. Stał za Amber i szczerzył się. Widział reakcje ludzi we wszystkich świątyniach tak samo jak Amber...
"Zmieciemy Skazę z powierzchni naszego świata. Choćbym miała w pojedynkę wycinać wszelkie jego istoty w drodze do piekła i z powrotem" mruknęła. "Muszę zebrać wszystkie istoty, które udało mi się zgromadzić. Cienie i mroczniaki mam. Powodzenia tutaj" skinęła Aleksowi głową. Zmieniła postać na ludzką, pocałowała go delikatnie w usta i ruszyła do wyjścia ze świątyni.

Prócz wszystkich ponad 500 Revenantów - włącznie z tym smoczym - postanowiła zabrać ze sobą także Ezbaara, Ahghor, upiorzycę, Demetriona i demona Heserrotha. Jeśli tylko zostało jeszcze nieco czasu postanowiła uzupełnić wszelkie braki energetyczne w Sali Czaszki. Chciała to zrobić tak by nie pozbawiać swoich wyznawców możliwości wzmocnienia jej i bogini Azariel w czasie bitwy, a jednocześnie iść do bitwy z pełnią sił. Przez krótką chwilę wilkołaczyca zastanawiała się też czy nie wziąć jeszcze do pomocy X, ale... Rozmyśliła się przypominając sobie jaki portal otworzyła ta przedziwna kobieta. Strach było ją mieć po swojej stronie w jakiejkolwiek bitwie, jeśli wszystko wychodziło jej tak jak stawianie portali.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
ODPOWIEDZ