[Wampir: Maskarada] Londyn

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Londyn

Post autor: BlindKitty »

A więc to tak.

Oni znów chcą go wykończyć.

To dlatego ten skurwiel udawał że go nie zna.

Chcieli mnie wciągnąć w pułapkę!

Oj, Szeryfie, pech, że ten warszatat jest tak daleko, prawda? Pech, pech, wielki pech. I kiedy ty wchodzisz sobie spokojnie po schodach, pewien, że spotkasz mnie na górze...
Ja jestem tuż za tobą.

Rozgląda się dookoła, próbując wybadać, kto jest z Szeryfem. Ale czy przyprowadziłby swoich przydupasów? Czy zdołałby zaryzykować, że któregoś rozpoznam? Czy jest aż tak głupi? Nie, chyba nie... Ale może ma kogoś nowego? Tak, na pewno, nowi ludzie, świeży ludzie! Błąd, Szeryfie! Oni mnie nie znają, nie wiedzą czego się spodziewać. Zdjęcia? Głupcze, głupcze, głupcze, wiesz jak łatwo jest zmienić wygląd?
Rozmazuje sobie krew po twarzy. Czego jak czego, ale tego towaru w okolicy nie brakuje. Włosy ma i tak w nieładzie, ciuchy podobnie. W końcu nie tak dawno potrąciła go taksówka. Wystarczy. Nie poznają, są ślepi, nie wiedzą i nie rozumieją.

Teraz wystarczy pójść za Szeryfem. Za ślepym i głupim starcem, na którego przyszła pora. Wampir wchodzi między grupkę ludzi, udaje panikę. Tańczy pomiędzy ofiarami i gapiami, trzymając się za twarz, krzycząc z bólu, choć niemal dławi się śmiechem. Jak łatwo jest ich wszystkich zwodzić, oszukiwać.
Teraz tylko przez drzwi i do hotelu. Złapać coś ciężkiego, zakraść się za starym Szeryfem.
I bam!
Problem się rozwiąże.

Niech zdycha!

Tym skurwielem, który swoją taksówką chciał wwieźć mnie w pułapkę, zajmę się później.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wampir: Maskarada] Londyn

Post autor: the_weird_one »

Świat. Świat schodzi na psy.

Najprzyjemniejszą częścią służby - właśnie służby, a nie pracy, jak z dumą przypominał każdemu zidiociałemu prostakowi, który twierdził inaczej - dla księcia był czas spędzany z dala od niego. Było coś takiego w jego wrogach, że nie mógł ich wykańczać, częściej pośrednio niż bezpośrednio, bez satysfakcji.

Na widok pobojowiska na twarzy zawitał mu szeroki, odsłaniający zęby uśmiech. Tym nie będzie się musiał przejmować. Jeden z głowy. Zabawnie by nawet było, gdyby jego szał trwał aż policjanci zwiększą stężenie ołowiu w jego ciele na nieśmierć.

Z drugiej strony, nie dawał mu tyle czasu. Biedny głupiec nie był jego zmartwieniem.

Ruszył w do hotelowego wejścia. Upewnił się, co do zawartości kieszeni długiego płaszcza. Fałszywa odznaka i papiery śledczego. Komórka. Srebrna papierośnica.
Zapałki, o tyle ważniejsze od tej zabawki spoczywającej w kaburze. Tak, kryminaliści pokroju tych, z którymi się zadawał to całkiem inna kategoria... także przestępstw. O międzynarodowej skali i absolutnie niewybaczalnych.

Bez dziwienia minął pustą recepcję. Nie będzie trudności ani przystawania. Tamci na pewno kombinują już, jak pomóc szaleńcowi na zewnątrz.
Cóż, w każdym razie jeden kombinuje. Przy odrobinie szczęścia oszczędzą mu wysiłku i sami rzucą się sobie do gardeł. Dosłownie.

Ruszył niespiesznie w drogę do właściwego pokoju. Plan Wordswortha był rzeczywiście bardzo precyzyjny. W zasadzie nie pozostawało mu wiele do zrobienia. Dotarł na właściwe piętro i żałował braku choćby dreszczyku emocji.

Wiedział jednak, jak go sobie zapewnić. Ostatnie, co pobudza w iście masochistyczny sposób grając na strachu i instynkcie przetrwania. Próba, którą sam dla siebie wymyślił, która pobudzała martwe ciało i upewniała go o własnej niezłomności i sile jego woli. Zatrzymał się, na właściwym piętrze. Nieśpiesznie - nie musiał działać szybko, albowiem oni nawet domyśliwszy się występowania pluskwy, mogli zgadywać, gdzie jest - wyciągnął papierośnicę, wyjmując jednego Zichte'a. Po tylu latach przyzwyczajenie wciąż wygrywało z wygodą. Odpiął drugą głęboką kieszeń i pogmerał chwilę by wyjąć zapałki.

Zawsze przypominało mu to, że normalna osoba z drżącymi rękoma robi coś, co dostarcza jej tak silnych doznań. Jego ręce działały sprawnie, jedynie umysł walczył z podjęciem decyzji. Wszystkie granicy i bariery występowały w głowie.

Po potrzebnej mu na zebranie się chwili odpalił zapałkę, szybciej niż by chciał zapalając papierosa i ją gasząc. To było igranie z ogniem na całkiem innym poziomie.

Upuścił na podłogę wypaloną zapałkę i ruszył do ich pokoju, uśmiechając się na myśl napotkania "wygnańca". O ile nie miał pojęcia, czym ten zalazł za skórę Tylerowi Wordsworthowi (acz można było się tego domyśleć), o tyle jasnym było, że tego pożałuje.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Londyn

Post autor: Seth »

Oczy Saszy pozostawały beznamiętne, nawet gdy jego myśli obracały się wokół okrutnego planu. Ostatnie kilka lat spędził z tym rudzielcem o różnokolorowych oczach - Jeanem - biorąc wspólne kąpiele we krwi niewinnych, żyjąc niczym pan życia i śmierci - niczym bóg. A teraz musiał go zabić, znowu. Znacie to uczucie kiedy trzeba uśpić ulubione zwierzę, psa albo kota, z którym się dorastało i spędziło tyle wspaniałych chwil? Problem w tym że wampir nie zna takich uczuć. Liczy się tylko chęć przetrwania. I głód.

Nienaturalnie wydłużone szpony mijają o centymetr twarz ofiary! I znowu! Znowu! Udawanie desperacji przestaje być grą i zaczyna być faktem! Gdzieś dalej w tłumie słychać krzyk! I gdzie do cholery jest John?!

Ten właśnie ryczał i tańczył wśród motłochu, który nagle odwrócił wzrok od odległej walki dwóch krwiopijców (przestając także za nimi podążać) i zaczął wlepiać otępiały wzrok w umazanego krwią wariata. Rozległy się blaski fleszów. Kobieta którą John pomylił z butlą z gazem została totalnie zignorowana, lecz sama była zbyt przerażona by choćby drgnąć palcem. Skuliła się w sobie i zaczęła pochlipywać, podczas gdy wokół zbierało się coraz więcej gapiów. Wszyscy tak byli zajęci bierną obserwacją, że jedyna reakcja na wbiegającego do hotelu wariata, polegała na kilku osobach biegnących za nim, a kilku innych wydzwaniających karetki. Ale wampir był już dawno w środku, z dala od zasięgu ciekawskich oczu.

Stuk, stuk, stuk. Odgłos kroków Szeryfa rozchodził się po korytarzu, a wrzaski i hałas pogrążonej w chaosie ulicy już dawno ucichły. Przynajmniej tu, na górze. Otto był spokojny, nie bał się. Jego chłodny, analityczny umysł ustalał plan na każdą ewentualność. Gdyby teraz wygnaniec zaszedł go od tyłu - tu wampir spojrzał się w bok - roztrzaskał by szybę za którą był wąż przeciwpożarowy, a ze środka wyciągnął siekierę i wbił mu ją w czaszkę. Następnie czaszkę by zachował, by przerobić ją na gustowny kubeczek. Pamiętał też wciąż o podsłuchu. Nie znajdował się on wcale na zewnątrz, lecz w środku, a dokładniej w jednym z pokojów do którego miał klucz, a który znajdował się na tym samym piętrze co pokój tej nieszczęsnej pary pojebańców. Czyli dokładnie tym piętrze na którym się znajdował. Nagle jednak stanął w miejscu. Gdzieś z tyłu, gdzieś daleko rozległ się dźwięk wydawany przez windę gdy dociera na miejsce. Ale kto, oprócz jego wroga, wystawiałby nos ze swego legowiska?

Cholera, nie idzie mu dobrze! Sasza nie zdołał wyprowadzić swego planu do końca. Potknął się, lecz nie zamierzenie i nim zdołał wyprowadzić cios nożem, szpony Jeana rozdarły jego koszulę, wbijając się w ramię. Rudy wampir położył się na swym "przyjacielu" sycząc mu wściekle w twarz, pokazując swe kły. I wtedy to nastąpiło. Jedno silne uderzenie prosto w plecy od leżącego pod spodem Saszy. Jego przeciwnik zawył głośno, co Toreador wykorzystał żeby zrzucić go z siebie. Rezultat jednak... nie był taki jakiego spodziewał się tego Danaiłow.
- Sasza... Sasza, błagam! - Jęczał Jean-Baptiste, a z jego oczu momentalnie uchodziło szaleństwo. - Wpadłem w szał, wybacz mi! Musiałem wypić za dużo krwi, nakarmiłem Bestię wbrew mej woli! Musisz mi wybaczyć! - Szpony wampira na powrót zamieniły się w normalne dłonie, a jego oblicze powoli zaczęło tracić zwierzęce cechy. - Błagam, pomóż mi, musimy uciekać! To Książę! To na pewno on! Chce zniszczyć nas obu! - Sasza przez chwilę stał nieruchomy, bojąc się że Jean wpadnie w szał w najmniej spodziewanym momencie, mimo że pierwszy raz widział oszalałego wampira. Nim jednak zdążył podjąć decyzję, niedaleko rozległ się odgłos syren, a znad wraków aut widać było policjantów rozpraszających tłum. Właśnie rozległ się dzwonek na ucieczkę.

Drzwi od windy się otwierają, wydając ten cholerny, głośny dźwięk. Szeryf na pewno wie już obecności wygnańca w pobliżu, więc diabli wzięli element zaskoczenia. Wokół nie ma żadnych katan, mieczy, czy toporów. Jedynie porozstawiane tu i ówdzie doniczki... ale spryt podpowiada Johnowi że powinna gdzieś tu być szafka z wężem przeciwpożarowym oraz toporkiem. Pytanie tylko, czy Szeryf także o tym wie? Jeśli tak, to kto dotrze tam pierwszy? Wokół jest tyle pokoi, ciekaw w ilu są ludzie? Wytężając słuch, wampir jest już w stanie powiedzieć że na tym piętrze jest co najmniej pół tuzina ludzi. Jest tu także jego ofiara, czekająca gdzieś za rogiem by zadać cios. Pora rozpocząć polowanie.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Wampir: Maskarada] Londyn

Post autor: the_weird_one »

Otto Reinstein

Priorytet.
Oto słowo-klucz, najważniejsze w jego służbie.

Było w tej całej sytuacji, coś upokarzającego. Oczywiście książę nie puścił nikogo, by go ubezpieczał. Coś tu nie grało.
Szeryf był niemal pewien, że jest przygotowany na każdą ewentualność, ale musiał sobie zadać istotne pytanie - schwytać, czy zabezpieczyć materiał?

Czy to nie jedno i to samo? zapytał sam siebie, podchodząc do szyby. Pięścią w rękawiczce stłukł głośno szkło, po czym gwałtownym ruchem wyrwał siekierę. Wciąż spokojnie, trzymając improwizowaną broń tuż poniżej styliska i przykrytą długim płaszczem powędrował do pokoju, w którym miały być jego cele.

Dowody najpierw. Palce drugiej dłoni w kieszeni wędrowały mu od odznaki do nakazania gapiom natychmiastowej ucieczki z hotelu do kluczy do pokoju.

Doszedł do drzwi. Od niechcenia wbił siekierę w nie od zewnątrz, na wysokości ludzkiej głowy, mogąc swobodnie po nią sięgnąć. Nie interesowała go już jednak - szybkim ruchem przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi, uśmiechając się. Chciał, aby o nim wiedzieli. Wyobrażał sobie ich miny wskutek wbicia siekiery i samoczynnego przekręcenia kluczyka. Lubił strach tych, którzy potencjalnie się nie boją. To i krzywdzenie innych to jedyne, co wciąż go stymulowało w tym nie-życiu.

Nie zobaczył ich jednak od razu. Nasłuchiwał dosłownie przez chwilę, wchodząc cicho do środka. Zamknął za sobą drzwi z tkwiącą w nich siekierą.

Musiał przyznać że jest zaskoczony. W takim układzie, o ile myślą, pozostaje ich wytropić... pomyślał, z krzywym uśmiechem. Miał jednak dokładny rozkaz i zamierzał go wykonać. Ponoć nie był tu od myślenia...

Pomieszczenie było ciekawie urządzone. Zwłaszcza tych dwóch chłopców zostało na różny sposób wykorzystanych do dekoracji. Widać było po ekspresywnym wykonaniu, że twórca jest artystą. Otto przeszedł się po mieszkaniu fotografa w poszukiwaniu aparatu, którym mógłby zrobić pamiątkowe zdjęcia. Będą pięknie współgrać z nagraniami...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Londyn

Post autor: BlindKitty »

Oni chcą mnie dopaść. Wszyscy! To ludzie Szeryfa, wiem to. Sprowadził ich wszystkich tutaj tylko po to żeby dopaść mnie - właśnie mnie! Ale jest głupcem. Nie wie, że kiedy zginie, od ciosu strażackiego toporka prosto w środek czaszki, oni się przestraszą!
To tylko ludzie. Wiedział to, bo słyszał ich serca. Ich bijące, przerażone, pędzące serca, które pompowały do najdalszych zakątków ciała adrenalinę! Hormon walcz-lub-uciekaj, zaśmiał się do siebie. Dość przeraźliwie, musiał przyznać, ale to ten wypadek, to przez to. Walcz lub uciekaj, tak jest! Teraz jeszcze są w trybie walki. Chcą jeszcze spróbować walki z panem nocy, władcą ich nędznego życia i równie nędznej śmierci - ze mną!
Ale za chwilę jeden cios zmieni ich walcz w uciekaj. Za moment zrozumieją, jak bardzo się mylili, chcąc podjąć walkę z nieśmiertelnym wampirem. Z czystą mocą i potęgą, z najwspanialszym bytem we wszechświecie!

Ręka unosi się do ciosu, żeby rozbić szybę za którą wisi na gwoździu strażacka siekierka.
Wampir mruga oczami. Topora nie ma na swoim miejscu!

Głupcy! Ale choć głupcy, to sprytni. Chcieli pozbawić go broni, ale tak łatwo im się nie uda! Toporem, nożem, czy wreszcie gołymi rękami - to bez znaczenia. Jeśli będzie trzeba, wyrwie mu kręgosłup i rozłupie nim czaszkę. Wtedy dopiero zrozumieją, z czym zaczęli, z kim zadarli, i jak straszliwy los będzie ich udziałem. Zabije wszystkich, którzy są w tym cholernym budynku, każdego jednego, po kolei, będzie wyrywał ręce i nogi, będzie spijał ich krew, będzie łamał ich kości i rozdzierał ich gardła!

Drzwi z siekierą wbitą w nie aż po trzonek wyglądały jak nagły i niespodziewany dar od losu. Zbyt szczęśliwy zbieg okoliczności, żeby nie podejrzewać pułapki.
I zbyt szczęśliwy, by nie zaryzykować.
Ręka wyciąga się po siekierę wbitą w drzwi.
I cofa.

Może to jednak pułapka? A co, jeśli chcą właśnie w ten sposób sprawdzić, że tu jestem? Szeryfie, Szeryfie, czy czekasz ze swoim rewolwerem za otwartymi drzwiami? Fosforowe pociski, co? Tylko czekasz, aż siekiera się ruszy! Boisz się, że jeśli tylko do ciebie dojdę, wyrwę ci flaki i cię nimi nakarmię, czy nie tak, skurwielu?!

Nogi uginają się. Cicho, cicho, cichutko. Niczego nie będzie się spodziewał. Wampir wiedział, że umie poruszać się cicho. Nigdy w życiu nie obudził śpiącego dziecka... A także nigdy w nie-życiu. Wiele miał z dziećmi do czynienia, przed śmiercią i po niej.
Dorośli słyszą gorzej niż dzieci. Po latach hałasu, ich słuch jest tępy. Nawet stare wampiry słyszą gorzej niż śpiące dzieci.
Szeryf niczego nie będzie się spodziewał. Wskoczę tam, zabiorę mu ten cholerny rewolwer i wepchnę mu lufę do gardła, a potem nakarmię go jego własnym ołowiem!
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [Wampir: Maskarada] Londyn

Post autor: Wilkojapko »

Sasza

Melodramat... Po prostu zasrany melodramat. Jean, nawrócony grzesznik. Tak piękny, gdy łzy spływały po jego umazanych krwią policzkach i te światła pożogi pełgające po błyszczącym, parującym chodniku. To aż prosiło się o uwiecznienie na płótnie. Szkic by tego nie oddał. To nie kształty. To kolor. Gra świateł...

Wyprostował się do pozycji półsiedzącej, otrzepał ramiona, rozprostował rękawy. To nie było na miejscu, ale te gesty dawały mu cenne sekundy na zebranie myśli.
Skurwysyn, przez którego spłonie dziś drugi jego dom i oto Sasza, który przez ostatnią dekadę przywykł do luksusów, będzie musiał o nie ponownie zawalczyć, ale szczerze... czy on mu na to nie pozwalał?
Coś musiało mu odpowiadać w balansowaniu na krawędzi pogwałcenia Maskarady...

Zaczął. Syczał, cedząc przez zęby:

-Jesteś po uszy w gównie Jean. Ja przynajmniej po kolana. Słuchaj, nie rozgrzeszę cię, ani nie uratuję dupska przed kołkiem. Oficjalnie jest tak. Walczyliśmy i zraniłem cię. Zwiałeś do kanału, nie mogłem z tobą walczyć. Nie wiem. Schroń się... może u Marion? Nie... nie na Whitechapel. Tam jest za dużo kapusiów. Kurwa, Jean. Musisz uciekać z tego miasta...

Jean zeszedł z niego. Sasza stanął na równe nogi.
-Uciekaj Jean. Nie ma czasu. Ja dopilnuję, by znaleźli w naszym mieszkaniu jak najmniej.

Sasza rozejrzał się za jakimś obocznym wejściem do hotelu. Wejściem dla pracowników, kucharzy, może jakimś szsypem... Od biedy mógł nawet przebiec pomiędzy policjantami i zasłonić się tłumem.
Im mniej dowodów tym lepiej.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Londyn

Post autor: Seth »

Jean-Baptiste odwrócił wzrok ku nadchodzącym w oddali policjantom, pośpiesznie się podnosząc i zbierając do ucieczki. Lecz zanim ruszył, chwycił ramię Saszy nim ten zdołał odbiec i szybkim ruchem przyciągnął jego twarz ku swojej, obdarzając go czułym pocałunkiem. - Znajdę cię. Przejdziemy przez to wspólnie, jak zawsze. Przyrzekam. - Wyszeptał, i nim wampir zdołał mu odpowiedzieć, ten uskoczył i rozpłynął się w mrokach nocy. Ale nie było czasu na sentymenty. Wysilając węch, Toreador wyczuł smród psów które zmierzały w jego kierunku. Nie było sensu walki z oddziałem uzbrojonych ludzi, w dodatku, gdy towarzyszyły im zwierzęta trenowane by od razu rzucać się ku szyi. Oczy krwiopijcy obiegły pobojowisko szukając najlepszej drogi ucieczki. Dym i chaos tego miejsca działały na jego korzyść, więc nie myśląc wiele ruszył ku najbliższemu budynkowi, by przekraść się w jego osłonie z powrotem do hotelu. Była noc, a wokół panował nieporządek i ludzki zmysł wzroku mógł zostać łatwo oszukany, więc o ile Sasza zachowa ostrożność, będzie mógł ukrywać się nawet tuż przed swymi łowcami. Szybkie, lecz zręczne kroki doprowadziły go tuż pod chodnik, umożliwiając mu przejście tuż obok idących środkiem ulicy policjantów, którzy byli już prawie przy miejscu jego konfrontacji z Jeanem. Co chwila mrok rozjaśniały migające na niebiesko syreny radiowozów, a ulica była już pewnie odcięta od ruchu pod pretekstem zamieszek. Sasza znalazł się tuż przy świeżo ustawionych barierkach, oddzielających ulicę od miejsca gdzie szalony wampir rozpoczął rzeź. Wokół unosiła się czerwona poświata, przypominająca że tuż obok, na następnej ulicy City of London toczy się normalne życie, i nikt nie zdaje sobie sprawy z tego co dzieje się w okolicach hotelu Hiltona, w którym na jednym z ostatnich piętr dwójka nieumarłych miała rozegrać swój potępieńczy pojedynek. Ostrożnie, nie opuszczając wzroku ze stojących na straży przedstawicieli władzy, łowca zaczął skradać się ku wejściu.

Gdyby wciąż żył, serce Wygańca waliłoby jak oszalałe, a jego głośny i niespokojny oddech wypełniałby ciszę panującą na korytarzu. Jednak nie można było stwierdzić że wampir nie czuł ogarniającej go dzikości, smaku krwi na ustach i nadchodzącej walki. Wygnany przed laty wampir, ubiorem przypominającym detektywa z komiksu lat dwudziestych, noszący okrągłe okulary o czerwonych szkiełkach jegomość, którego przeraźliwie biała skóra, upiorny wygląd oraz włosy przywodzące na myśl ekscentrycznego właściciela fabryki czekolady z filmu Burtona - postawiony naprzeciw innemu, Szeryfowi, który do złudzenia przypominał swojego adwersarza. Także i on wyglądał jak filmowa postać z początku lat dwudziestych, ze swoim skórzanym płaszczem, czarną kolorystyką ubioru, oraz blond włosami - od razu kojarzony był z agentem Gestapo. Obydwu krwiopijcom z oczu biło szaleństwo, które przedstawiało się w innej postaci w każdym z nich. "John" powoli otwiera drzwi, wiedząc że przy najmniejszym szeleście zdradzi się swojemu przeciwnikowi. Pytanie pozostaje jednak - kto zaskoczy kogo?

Najpierw zdjęcia, potem taśmy z nagraniem podczas drogi powrotnej. Są to cele nadrzędne, lecz wielkim bonusem byłyby kły jednego, a najlepiej wszystkich wrogów Księcia którzy pozostawali w okolicy. A było ich najmniej dwóch. Z charakterystycznym dla siebie opanowaniem połączonym z bezustanną gotowością, Szeryf Reinstein krążył po apartamencie. Gdy doszedł do głównego salonu, spostrzegł że drzwi na balkon są otwarte, a wiatr leniwie porusza białymi firankami, popychając je do środka. Gdy zrobił krok w przód by to zbadać, poczuł że na coś nastąpił. Spoglądając w dół, spostrzegł dziesiątki zdjęć i leżący obok aparat fotograficzny i gdyby jego człowieczeństwo nie odeszło lata temu, pewnie na jego twarzy pojawiło by się coś na kształt uśmiechu. Po chwili wszystkie te znaleziska znalazły się w małej, skórzanej torbie którą zawsze zabierał ze sobą. Nie musiał już więcej szukać, nawet pomimo silnej ciekawości i chęci sprawdzenia wszystkiego dokładnie, jak to zwykle robił. Cel został osiągnięty, teraz musiał jedynie zająć się taśmami. Szkoda że szpieg Księcia któremu założono podsłuch dał się zabić, bo gdyby przeżył, jego zeznania dodałyby wartościowy materiał do innych dowodów obciążających dwójkę Toreadorów. W tym momencie, gdy Szeryf zbierał się do wyjścia, poczuł niemal rozczarowanie. Gdyby wykonał swoje zadanie i nie nadział się na żadną ze swoich ofiar, czułby się jak zwykły posłaniec, jak gdyby dostał polecenie niegodne jego umiejętności. Wciąż trzymając rewolwer w dłoni, ostatni raz rozejrzał się po mieszkaniu i ruszył ostrożnym krokiem ku wyjściu. Nie był świadom że jego nadzieja na konfrontację nie okaże się bezpłodna, jako że ukryty w ciemności, tuż za fotelami w salonie w którym Szeryf znalazł zdjęcia, czaił się szalony Wygnaniec, obserwując każdy ruch swej przyszłej zwierzyny. Auf wiedersehen, Szeryfie Reinstein.

W tym dokładnie momencie, kilkanaście piętr niżej, słynny malarz-skandalista wampirzego świata Londynu, ostrożnie przekradał się ku najszybszej drodze do jego apartamentu - windzie. Wejście pożarowe okazało się być niestrzeżone przez nikogo, a alarm który miał się podobno rozlec po ich otwarciu zwyczajnie nie działał. Cięcia budżetowe, jak można się domyślać. W głównym holu stało jednak dwóch policjantów, obecnie przesłuchujących recepcjonistę hotelu. Stali jednak oni zbyt blisko windy, i na pewno zainteresowali by się Saszą, a w świetle ostatnich wydarzeń, lepiej było nie podejmować ryzyka. Jeśli Szeryf już tu był, a był na pewno bo artysta zapamiętał go jako dokładnego skurwysyna, to musiał działać szybko i biegnięcie schodami nie wchodziło w grę. Jeśli tylko... i wtedy genialna myśl przeszła przez umysł wampira. Zdał sobie wtedy sprawę że jest jeszcze szansa żeby ocalić radosne nie-życia jego i Jeana, choć musieliby uciec do innej dzielnicy Londynu, innego Księcia, a może nawet z miasta. Chociaż było to lepsze niż bycie skazanym i ściganym za naruszenie Maskarady. Ta jedna teoria, choć wątpliwa, ponownie tchnęła nadzieję w Toreadora. To właśnie Szeryf mógł mu pomóc. Ta sama osoba która go ścigała, mogła go doprowadzić do nagrań z podsłuchu, a bez dowodów, on i Jean mogliby rozpłynąć się w powietrzu, uciec przed wyrokiem. Myśl o gniewie jaki by ogarnął Księcia Wordswortha przepełniała go podnieceniem.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
ODPOWIEDZ