[The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

ANARA: Ależ proszę zaglądać, gdzie tylko pan chce, serjo. Nie mamy nic do ukrycia. Jesteśmy lojalnymi poddanymi Cesarza.

CLAVIDES: Jak wszyscy Telvanni, z tego, co słyszę.

(Od autora: tę kwestię aktor winien wygłaszać bez sarkazmu w głosie. Możecie być pewni śmiechu na widowni - pojawia się zawsze, niezależnie od lokalnych układów politycznych.)

Fragment dramatu: "Groza na zamku Xyr"

Rozdział II
W lesie grzybów.

Tarvyn & Vorion

Miasto było, można by rzec, nie mniej zaspane niż wy sami.
Jedni patrzyli z politowaniem na rannego Altmeryckiego pana i jego wiernego Dunmerskiego druha.
Inni - głównie dumni, rodowici Dunmerzy, patrzyli z pogardą na upodlającego się w służbie obcokrajowcom rodaka.
Większość widziała po prostu dwóch, obszarpanych Merów, najprawdopodobniej na rauszu.

Przemierzaliście jedną z głównych arterii miasta. Wciąż nie rozbudzoną. Czasem tylko otwierały się drzwi grzybowych domów, wpuszczając świeże powietrze i pierwsze promienie słońca do ich wnętrz. Roznosiły się zapachy parzonej herbaty i gotowanego jedzenia, które dobitnie przypomniały wam, jak bardzo jesteście głodni i zmęczeni.

W miarę, jak upływał czas, a wy szliście w głąb miasta, słońce wschodziło coraz wyżej. Ulice zapełniały kolejne postaci.
Sprzątające, zakute w kajdany "zwierzęta", robotnicy, tragarze z wielkimi jucznymi jaszczurami - guarami.
Raz po raz przewijały się też postaci strażników w dziwacznych, krabowych hełmach i kostnych, fantazyjnie zdobionych zbrojach.

Telvańskie budownictwo budziło z bliska nieliche wrażenie. Choć z daleka, wyglądało ono chaotycznie, z bliska okazywało się być bardzo przemyślane i praktyczne. Grzybowe chatki były niezwykle przestronne. Różniły się między sobą kształtem, zdobieniami, splotami grzybowych korzeni, skręconymi schodami, kolorowymi dachami, co dawało wrażenie organiczności miasta. Wyglądało jak jeden wielki ul, jak wielki grzybowy las, ale były to pozory. Wystarczyła prosta obeserwacja, by stwierdzić, że budynki są rozstawione ściśle według, przemyślnego biegu utwardzonych uliczek.

Wy trzymaliście się najszerszego traktu. Wiedzieliście, że schodząc z niego zgubicie się natychmiast w gąszczu bliźniaczo podobnych do siebie domów. Parliście więc prosto przed siebie.

Mijaliście najrozmaitsze szyldy: Apteki, Alchemików, zaklinaczy, piekarnie i rzeźników. Napotykaliście też szyldy, których nazwy, mimo, że zapisane zrozumiałymi runami, wydawały się wam być zapisane w obcym języku. Głosiły one gabinety najróżniejszych "-istów" i "-logów", których funkcji woleliście się nawet nie domyślać.

Ponad przytłaczającym masywem budynków nad wami, górowała ogromna spiralna konstrukcja. Tarvyn rozpoznał ją od razu. Był to targ.
Przyspieszyliście kroku.

Niedługo znaleźliście się u celu swojej wędrówki. Na placu, otaczającym spiralę znajdowało się zatrzęsienie wszelkiej maści kramów i straganów.

Z zewnątrz uboższe: obładowane warzywami, ziołami oraz wszelkiej maści drobnymi szpargałami i ubogą odzieżą.
Im bliżej środka, tym wymyślniejsza stawała się ich zawartość. Stoiska alchemików, kowali z piecami i kowadłami, rzadkie przyprawy, zioła, biżuteria a na środku, na wielkim spiralnym konstrukcie - klatki z niewolnikami.
U podstawy konstrukcji stała grupa postaci w mundurach znanych wam już z rejsu.
Targowali się o cenę przyprowadzonej przezń grupy obitych, zakutych w łańcuchy Argonian z eleganckim Bosmerem.

Nie były to jeszcze godziny szczytu, ale targowisko zdążyło już zapełnić się przedstawicielami wszystkich ras i nacji Vardenfell.
Mijaliście Bretońskich magów i grajków, Redgardów w wymyślnych, magicznych zbrojach, a obok nich, cyrkowych atletów. Obok ubogich Dunmerskich babek, dumnie kroczyli przedstawiciele miejscowych rodów, z wyniosłością patrząc na każdego, kto nie należał tak do ich rasy, jak do ich organizacji.
Nie dziwił was widok, sprzedającej mechaniczne ptaszki, ani komicznie wręcz szerokiego Bosmera-kowala. Wiedzieliście, że możecie tu zobaczyć dosłownie wszystko... oprócz rozkutego Khajita, czy Jaszczura.
Kolorowa hałastrę niezawodnie opinała siatka strażników. Zarówno tych, kroczących z tarczami i mieczami po targu, jak i tych uzbrojonych w długie łuki, paradujących galeriami, uformowanymi z korzeni nad waszymi głowami.

Nie zwracaliście ba siebie szczególnej uwagi przechodniów i czuliście się conajmniej zagubieni, nigdzie nie widząc ani godziwego straganu z odzieżą, ani szyldu zakładu krawieckiego...
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

- To zupełnie bez sensu. Maszerujemy i maszerujemy a moja noga już nie daje rady, abstrahując od tego, że ostatnio spałem kiedy nas zabili. To znaczy mnie zabili. - poprawił się po chwili zmęczony Altmer. - Masz coś do założenia na głowę?
- Nie, właśnie dlatego maszerujemy. - Odpowiedział dunmer, rozglądając się wśród straganów, za godnym ubraniem. - Dobra, kup mi więc tylko jakąś szatę i zwijamy się do gospody. Nie warto przyciągać zbędnej uwagi, a jak na razie jesteśmy na dobrej drodze by wpaść w łapy wścibskich strażników.
- Słuchaj, może po prostu pójdziemy do bramy, usytuujemy się, odpoczniemy i zapytamy o dobrego krawca? Tutaj każdy handlarz wygląda jakby żył ze sprzedawania plotek strażnikom.
- W Bramie będzie jedynie bardzo względnie bezpiecznie. Ale skoro uważasz że tak będzie lepiej to mogę się dostosować. Jedna sprawa jeszcze. Masz brzytwę? Bo moim sztyletem to lepiej się nie golić, jak pewnie się domyślasz.
- Mam, mam. Nie będzie problemu. Prowadź w takim razie.
Tarvyn parsknął nieco zirytowany i zwrócił się spowrotem ku portowi. Tak też znowu kryjąc się pod ramieniem Altmera i dźwigając jego wysokie ciało, musiał się w dość żałosny sposób dostać do bramy. Co rusz nerwowo spoglądał czy gdzieś nie ma jakiegoś strażnika, albo kogokolwiek, kto mógłby go skojarzyć. Szczerze wątpił by ukrycie się w gospodzie mogło w jakikolwiek sposób polepszyć jego położenie, ale z dwojga złego wolał znaleźć się w wygodnym łóżku.
Po krótkiej, aczkolwiek uciążliwej wędrówce, dwóch wędrowców stanęło u wrót miasta. Przekroczyli progi dziwacznej budowli będącej zajazdem dla podróżnych. Vorion od razu zaczął rozglądać się za osobą prowadząca przybytek, u której można by zarezerwować pokój.
- Ty rozmawiaj. Ja tylko płacę. Zaszalejemy. - wymamrotał pod nosem wysoki mer.
Tavrynowi jak zwykle nie spodobało się podejście altmera. “Ta, może jeszcze mam się przedstawić?”- powiedział, jednak nie skomentował. Po prostu podszedł do gospodarza, starając się zachowywać jak najnaturalniej, co jak zwykle wychodziło mu fatalnie.
- Witaj Sera. Ja i mój pan szukamy noclegu. - Dunmer aż się czerwienił wypowiadając te słowa. “Jeśli usłyszę jakiś durny żart, albo kpinę o dunmerskim niewolniku, to przysięgam skręcę mu łeb.” - Pan zapłaci. Wskaż nam pokój i przygotuj ciepłą wodę oraz posiłek. Mieliśmy ciężką podróż i chcemy odpocząć.
- Zależy nam na czasie. Połowę zapłacę z góry. Chciałbym też zapytać o jakiegoś dobrego krawca - moje szaty są niemalże w strzępach po tej przeprawie. - wtrącił swoje trzy grosze Vorion, zanim rozmówca Tarvyna zdołał odpowiedzieć czy ruszyć się z miejsca. Nie czekając, złotoskóry sięgnął do sakwy i zaczął szykować się do rozliczeń... nie ukrywając emblematu, który w swoim czasie podarowali mu Telvanie. Po załatwieniu tej sprawy zamierzał się rozliczyć z Redgardem, o ile ten tutaj w ogóle przyszedł...
Obaj merowie tak czy siak nie marzyli o niczym innym jak możliwość długiego odpoczynku, zjedzenia czegoś, snu i doprowadzenia się do stanu umożliwiającego jakiekolwiek dalsze działania...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Ci co grają... no wiecie zresztą.

Jakimś cudem udało wam się odnaleźć drogę powrotną.
Stanęliście przy wielkim, kamiennym dysku, stanowiącym bramę w "Bramie". Budowla była ogromna. Strażnicy stali niczym posągi, a wy nie do końca byliście pewni, które drzwi prowadzą do przybytku.
Dopiero przechodzący obok was Khajit, niosący na plecach wór pachnący morzem, widząc wasze zakłopotanie, poinsturował jak wejść do Bramy.
Dodałby zapewne, "Te szaraki mają tak poprzewracane w miastach, jak we łbach...", ale zaniechał z powodu obecności Tarvyna.
Przeszliście nachylonym korytarzem, rozświetlanym jedynie przez papierowe lampy. Był to korytarz dla służby i magazynierów, ale niezawodnie poprowadził was do celu.
Wchodząc właśnie od tej strony, przegapiliście Runiczny napis "Witamy", z napisanym poniżej Imperialnym tłumaczeniem, zdobiący główne drzwi. Coś, co zapewne niełatwo przeszło miejscowym przez gardło i coś, co wywołałoby dyskretny uśmiech, na twarzy zorientowanego obserwatora.
Weszliście prosto do sali jadalnej.

Gospodarz, zajęty uspokajaniem wyraźnie rozsierdzonej grupy dunmerskich młodzieńców. Nie dawało to szczególnych efektów, więc po chwili pertraktacji odszedł od ich stolika, zaczepiając drobnego, ubogo odzianego elfiego chłopca i szepcząc coś do niego. Ten pobiegł natychmiast w stronę wejścia, którym przybyliście i zniknął w korytarzu za wami.

Opiekun przybytku zwrócił wzrok na was. Był to stosunkowo młody mroczny elf, o inteligentnej, bijącej zblazowaniem twarzy. Jego kształtną głowę okalała burza czarnych włosów, zaczesana z dbałością tyłu. Odziany był w osobliwą, choć niewątpliwie elegancką szatę, wykonaną z niebieskiej, skrojonej na Cyrrodilską modłę tkaniny i barwionych fragmentów owadzich pancerzy, ozdobionych czerwonymi kamieniami półszlachetnymi. Przy pasie miał torbę z jakimiś dokumentami.
Podszedł do was powoli i dostojnie i na powitanie pokłonił nieznacznie głowę.
Wysłuchał Tarvyna w ciszy, jednostajnie pokwikując głową. Jedynie na określenie "pan", nie mógł się powstrzymać od cichego parsknięcia i cynicznego uśmieszku.
Następnie, zmierzywszy was od stóp do głów i upewniwszy się, że ani brudne buty, ani zraniona noga Voriona nie pozostawią śladów na dywanie, zaczął odpowiadać. Oczywiście nie uszedł jego uwadze emblemat Voriona.
-Rozumiem. Jak już panowie odgadli zwę się Angaredehel i moim zadaniem jest dbanie o komfort odwiedzających nasze miasto.
Mamy wolne łóżka we wszystkich skrzydłach, ale...
- tu spojrzał na awanturujące się elfy -Panom polecałbym nocować w skrzydle zachodnim. Wystarczy, że panowie skręcą od razu w lewo, za drzwiami, którymi weszliście. Za pokój ciepłą wodą dziesięć smoków od osoby za noc. Na chwilę obecną mamy potrawkę z kraba i placki ryżowe. Jeśli życzycie sobie czegoś szczególnego proszę rozmawiać z Ery. Znajduje się piętro wyżej.
Jeśli chodzi o DOBREGO krawca, to poleciłbym pewną osobę w mieście Tel Mora. U nas bodajże jedyny godziwy krawiec ma zadkład niedaleko na wschód od targu.

Spojrzał jeszcze na nogę Voriona.
-Jeśli Szanowny Pan sobie życzy, możemy za niewielką opłatą posłać kogoś po odpowiednie medykamenty.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Po chwili zastanowienia Vorion dołożył resztę monet do opłacenia ich pobytu.
- Byłbym zobowiązany. - w myślach zmełł frazę "bardzo bym prosił". - Poczekamy, i na środki, a także na pokój w zachodnim skrzydle. - Pokazał gestem Tarvynowi, by usiedli przy jednym ze stolików.
- Tel Mora? Nie omieszkam odwiedzić. – Wyszeptał Tarvyn w drodze do stolika. - Miej oko na drzwi wejściowe, przed chwilą gospodarz po coś posłał jakiegoś młodzieńca. Nie sądzę że coś podejrzewa w naszej kwestii, ale mógł posłać po straż, by uspokoili tamtych chłystków. - wskazał gestem głowy grupę dunmerów, po czym zajął miejsce przy stoliku. – Myślę że powinniśmy czym prędzej zająć się szukaniem tej... hmm... jak jej tam było?
- Na F. - podpowiedział Vorion, uśmiechając się z powodu niezmiernie dowcipnej dwuznaczności. - Tak czy siak męczy mnie to nieco. - powiedział głośniej, nie szpecząc. - Myślę, że później zjemy. Przepraszam, panie Angaredhel, jak tylko to możliwe, udamy się jednak do owego pokoju. Gdyby w okolicy kręcił się też Redgard przedstawiający się jako Rautard, prosiłbym o skierowanie go do mojego lokum.
Gdy już dostali klucz, pokazał gestem, by szli dalej.
- Dajmy sobie trochę czasu, żeby odpocząć. Chciałbym, żeby noga przynajmniej zaczęła się goić, Redgard się jasno zdeklarował. Jesteśmy zmordowani, powinniśmy też coś zjeść, załatwić jakiekolwiek zapasy, szatę dla Ciebie u tego krawca. Brzytwą obetniesz się, jak opuścimy Bramę na dobre, przed samym spotkaniem.
Tavryn ruszył z wolna za Vorionem.
- Męczy cie? Ciebie przynajmniej nikt nie ściga.
Dunmer nie zareagował uśmiechem na dwuznaczną odpowiedź, gdyż faktycznie już dawno zapomniał kogo tak właściwie szukają. W natłoku niecodziennych zdarzeń, trudno było myśleć o jakiejś kobiecie, która zapewne siedzi sobie bezpiecznie w swoim domu i nigdy na oczy nie widziała zainteresowanych.
- Dobra, możemy tu zostać na jakiś czas. Oby gospodarz miał racje co do ustronności zachodniego skrzydła. Zajmijmy się więc tą twoją nogą, nie mam zamiaru cały czas chodzić z tobą na ramieniu, a sam się po mieście włóczyć nie będę..
- Wiem. Dziękuję za pomoc, chociaż Tobie też się to przydaje. Natomiast nie jestem pewien, czy mowa o kobiecie.
- Tak jakoś mi się powiedziało.
Tarvyn nie miał pojęcia czemu akurat pomyślał o kobiecie, może była to podświadoma nadzieja.
- Felisa Ulessen. - skomentował - Nie wiem, czy odmienne imię.

Tak też gawędząc o poszukiwanej przez nich osobie, dotarli w końcu do swego pokoju. Nie mieli zamiaru się śpieszyć, chcieli przeczekać przynajmniej do jutra, wychodząc tylko na posiłek. Przed podjęciem jakichkolwiek dalszych kroków, powinni być znów w pełni sił. Vorion natomiast czekał na zamówione medykamenty, aby opatrzyć swą nogę. Istniała też zawsze szansa, że Retuard w końcu zdecyduje się w dalszym ciągu dotrzymywać im towarzystwa, choć Tarvyn wcale za nim nie tęsknił.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Wszyscy

W trakcie rozmowy zwróciliście uwagę na elfich chłystków. Tarvyn szybko określił ich ubiory jako drogie, ale "nietutejsze".
Nie wyglądali na szczególnie pijanych, więc zapewne burzyli się z nudy, bądź bliżej nieokreślonych pobudek ideologicznych.
Naprzykrzali się przybyszom do tego stopnia, że wszyscy wynieśli się już na wyższy poziom.

Na szczęście nie zwracali na was szczególnej uwagi.
Niebawem Angaredhel podszedł do was z kluczem. Na jego twarzy gościł tryumfalny uśmieszek.

-Jeśli panowie nie życzą sobie oglądać przedstawienia, radziłbym udać się do pokoju. Zachodnie skrzydło. Piętro. Pokój po lewej. Opłatę pobieramy rankiem dnia następnego. Życzę miłego pobytu.

Po wyrecytowaniu wszelkich formuł, odszedł od was, by powitać dwóch strażników, którzy zjawili się w wejściu. Młodzika nie było jeszcze z nimi.
Reakcja awanturujących się była natychmiastowa i zastanawiająco wręcz śmiała.

Wy udaliście się jednak do swojego pokoju.
Otworzyliście drzwi skrzydła, przeszliście przez wspólną izbę, schodami wdrapaliście się na piętro wielkiej, grzybowej bańki, która stanowiła to pomieszczenie. Minęliście wuciągniętą na hamaku Altmerkę w bogatej szacie, czytającą jakieś opasłe tomisko. W końcu pociągnęliście za klamkę okrągłych drzwi pokojowych.
Był to niewielki grzybowy bąbelek z wysokim, lejowatym sufitem. W pomieszczeniu brakowało okien. Jedynym źródłem światła była dziwaczna, zwisająca z sufitu latarenka. Zdawała się też wydzielać przyjemne ciepło. Utrzymane w brązach i półmrokach pomieszczonko było całkiem przyjemne.
Znajdowały się tam dwa pościelone łóżka (a nad każdym drewniana półka) , dywanik, spora, pusta skrzynia i drewniana balia pełna wody. Wciąż zimnej.

Jak zdążyliście zauważyć, budulec Telvanów doskonale wygłuszał dźwięki. Nie słyszeliście więc ani szumu rzucanego na dole ognistego zaklęcia. Ani szumu jego rozproszenia. Nie słyszeliście odgłosów dalszej kłótni, ani tępego plasku roztrzaskanej czaszki. Wreszcie Tarvyn nie usłyszał niepokojąco znajomego mu głosu recytującego głośno i wyraźnie: "To był atak na funkcjonariusza straży."

Ominęły was też obrazy aresztowania pozostałych przy życiu młodzików, ani sama scena naprawienia szkód...

Niebawem do waszego pokoju zapukała drobna łapka Khajickiej niewolnicy.
Wpuszczona, wniosła sporą tacę z czterema flakonikami i imbrykiem.
Jak każdy Khajit, poruszała się bezszelestnie. Jak nieliczni niewolnicy, była schludnie ubrana i czysta.
-Można Serrra?- jej "R", przypominało bardziej "H". Gestem wskazała nogę Voriona.
Wylała na gazę zawartość najmniejszej flaszki. Gazę przyłożyła do rany, po czym zabandażowała łydkę dookoła.
Po ranie, rozlało się uczucie kojącego zimna i wilgoci.
-Szef dzisiaj w świetnym humorze.- Przebąknęła raczej do siebie, biorąc się za rozlewanie zawartości kolejnej flaszeczki do małych kubeczków. Następnie zalała je do pełna naparem z imbryka.
Następnie położyła na półkach dwie większe flaszki.
-To do ogrzania wody.
Po czym ukłoniła się i skierowała do drzwi.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

O nadelfie i ciemnym elfie

Vorion skinął głową służce ale odczekał w milczeniu aż wyjdzie. Zadowolony z opatrunku, westchnął z ulgą, po czym zdjął ubłoconą szatę zostając w samych nogawicach, skrupulatnie ją złożyć i położył się na jednym z łóżek. - Ile czasu możemy tak po prostu bezpiecznie odpoczywać? To miejsce jest w ogóle bezpieczne? Pierwszy raz jestem w Sadrith Mora
- Myślę że im dłużej tym lepiej. - Stwierdził Tarvyn, podnoszą kubek. - Na razie nikt nie ma pojęcia o naszej obecności, a Telvanie cenią sobie prywatność, nie sądzę by ktoś się nam tutaj wtrącał. Inna sprawa, że nie wiemy ile czasu ma nasz pracodawca.
Altmer skinął głową na to stwierdzenie.
- W takim razie bez pośpiechu, odpocznijmy. Powinniśmy ustalić kolejność co dalej. Mógłbyś popracować nad choćby drobną zmianą swojej fizjonomii, no i przyda ci się wspomniane przebranie... czy mówiłem już, że mój miecz wymaga kowala? Chyba to zostawimy na inny czas i miejsce, niestety. - wysoki elf kolejny raz westchnął, zamykając oczy. - Mniejsza. Mam nadzieję, że Redgard... To jest, Rautard szybko oznajmi co i jak.
- A ja nie... - Szepnął na granicy słyszalność dunmer. - To może być ciężka robota, cięższa niż walka z całą armia krabów, każesz mi się zmienić. Bez żartów. Wyciągaj tą brzytwę i miejmy to za sobą.
W reakcji jego rozmówcy widać było ospałość, tym niemniej wysoki mer podniósł się do pozycji siedzącej i sięgnął do szaty i pasa, przeszukując nieliczne keiszenie i tobołki. Po chwili wyciągał utrzymaną w idealnej czystości brzytwę i pomagając sobie rękoma, ale nie nadwyrężając nogi przeszedł na skraj łóżka, podając ostrze.
- Mogę ja cię ogolić, jeżeli chcesz.
Tarvyn rozejrzał się po pomieszczeniu, mając nadzieję na znalezienie lustra. Wszystko jednak wskazywało na to, że będzie musiał pozwolić altmerowi manipulować brzytwą na jego głowie.
- Większego wyjścia nie ma, gól. Potem posprzątamy bałagan, żeby nikt się nie zorientował. Mam nadzieję, że do tej pory niewiele osób mnie widziało. Jeśli ktoś zwróci uwagę na moją stratę włosów, może być cięko.
Tarvyn przysunął mały taborecik do kąta pokoju. Jego towarzysz pewnie chwycił brzytwę i możliwie najdelikatniej, chwytając włosy, ciął je, możliwie blisko czaszki, woląc jednak zostawić szczecinę niż podejrzane blizny.
Tarvyn zacisnął zęby i starał się możliwie nie ruszać głową. Po dokonanym fakcie niepewnie pogładził dłonią nową fryzurę, a właściwie jej brak. Nie mógł sobie wyobrazić jak teraz wygląda. Chwycił poduszkę, ze swojego łóżka i za jej pomocą zgarnął z ziemi włosy, zmiatając je pod łóżko.
- Może idealne ukrycie to nie jest, ale nie popadajmy w paranoją. Mam nadzieję że włosów nikt szukać nie będzie. - Przez chwilę stracił pewność siebie.- Mam wrażenie... może jednak zabiorę ze sobą te włosy.
Tak też postarał się pozbierać wszystkie kłaki do swej malej, acz pojemnej torby, w której od tej pory pojawił się drobny bałagan.
- Teraz spać, odpoczywaj aż w końcu będziesz normalnie chodził. [i/]- zarzucił Tarvyn.
Vorion zasalutował na taki rozkaz.
- Zamknij proszę drzwi. Wolałbym, żeby nikt nas nie zaskoczył w razie czego. Nie podobała mi się uwaga tej służki o dobrym nastroju szefa. Po tym jak wstaniemy się umyję, teraz zwyczajnie nie mam siły. - uśmiechnął się krzywo do drugiego elfa, dając mu do zrozumienia co sądzi o intryganckim aspekcie kultury jego rasy po czym opadł na łóżko i ułożył się najwygodniej ja da, by odpłynąć na długie godziny.
- Ja też bym nie skakał z radości, kiedy jakaś banda robi rozróbę w moim zajeździe. - Zauważył Tavryn, zamykając drzwi. - Ale nie sądzę by to nas dotyczyło, przynajmniej nie teraz.
Zanim dunmer zdążył dokończyć zdanie, kompan już zasnął. Nie pozostało nic jak również położyć się do snu i czekać.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Uber Elf und Dunkelelf

Sie hat...
No dobra...

Wasze sny okazały się puste...

Rozłożywszy się na dość wygodnym posłaniu Tarvyn jeszcze raz obmacał szorstką glacę. Włosy zdawały się dość równo wygolone, a głowa nie nosiła ni śladu ran.
Być może nawet Dunmer uśmiechnął się, ucieszony faktem, że nawet słaniając się na nogach, Altmer okazał się niezłym balwierzem. Niezłym chociażby na tyle, by nie poderżnąć gardła.

Nim w końcu zmęczona świadomość, odpłynęła, wprawiając was w błogi sen, przez wasze głowy zdążyła przetoczyć się istna gonitwa myśli.
Od pytań gruntownych:
Co się stało?
Po co tu się znajdujemy?
Jakie są zamiary tego maga?
Po bardziej błahe:
Jak gasi się tą lampkę i jakim cudem rozpoznać, kiedy nadejdzie ranek, skoro nie ma okien?

Tym niemniej, sen przyszedł niezawodnie. I nie byłoby w nim nic niezwykłego, jeśli "nic" nie mogłoby być samo w sobie niezwykłe.
Nie śniło wam się zupełnie nic. Tylko pusta, ciemna przestrzeń. Czerń...
I być może było to tylko złudzenie, ale wasz umysł przejawiał w tej pustej przestrzeni świadomość.
Może to nawet ni był sen...
Może był to efekt zmęczenia... ale gdy zadzwonił dzwonek, obudziliście się ze świadomością odbycia snu, która była niepokojąca zważywszy na jego całkowity brak treści.

Za drzwiami zaczął dzwonić dzwonek. Jak na pobudkę, brzmiał trochę natrętnie.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Vorion otworzył powoli oczy, przecierając je i stwierdziwszy, że niewiele wypoczął przez noc. Świadomość przemijającego czasu i pustki była równie męcząca co spędzenie go w stanie czujności. Dopiero kolejne brzęczenie budzika poderwało go na nogi, aż podszedł do drzwi zerkając na Tarvyna.
- Mamy gościa. - powiedział posępnie, zgarniajać pod drodze pochwę z krótkim mieczem opartą o podnóżek łoża.
Tarvyn Spokojnie podniósł się złóżka, gładząc się po głowie, tak jakby wciąż nie mógł uwierzyć na co się namówił. Spojrzał na Voriona, z uśmiechem na ustach.
- Spokojnie, tak tutaj ogłaszają dzień.
Deklaracje spotkała się z pełnym powątpiewania spojrzeniem Altmera, ale po chwili przetarłszy zaspane oczy odłożył broń, przeczesał oczy i podszedł do pozostawionej balii z wodą, oceniając, czy jest dostatecznie czysta by uznać ją za zdatną do przemycia twarzy. Po chwili i tak skorzystał, wiedząc, że później przyniosą nową.
- Nie wiem, jaki mam plan na dzisiejszy dzień - odparł, przecierając twarz tkaniną - ale nasz kontakt może się zniecierpliwić, więc z samego rana po śniadaniu i doprowadzeniu się do... stanu, w jakim powinny być cywilizowane osoby - na twarz elfa wypełzł grymas, gdy wspomniał niedawną przeprawę przez bagna - chciałbym zostawić mój miecz do naprawy u jakiegoś kowala a potem załątwić to co mamy. Przy odrobinie szczęścia będzie po wszystkim.
Dunmer, słuchając towarzysza jednym uchem, już przygotowywał się do wyjścia z przybytku. Sprawą najważniejszej wagi było ułożenie rzeczy w torbie, takie, aby w każdej chwili mógł sięgnąć po jedną z śmiercionośnych zabawek.
- Tak, tak, cokolwiek powiesz 'panie' – Wymamrotał, a ostatnie słowo wręcz wypluł. - Szczerze mówiąc mam gdzieś nasz stan, ale jeśli cię to uszczęśliwi to kupuj. Chciałbym jak najszybciej znaleźć tą, czy też tego Felisa Ulessen. Pójdę do miejscowej speluny trochę popytać. Tobie tam nie radzę wchodzić, jest tam... Cóż, więcej takich jak ja. Wiem że nie chciałeś się rozdzielać, ale myślę, że tym razem to nie zaszkodzi.
Vorion wzruszył ramionami.
- Ty znasz miasto. Wynajęto mnie do ochrony, ale wątpię, byś miał tendencje samobójcze lub interes w zmianie planu skorośmy tak blisko. Umówmy się na spotkanie zanim do niej czy niego pójdziemy. - wskazał kciukiem nadkruszonego claymore'a. - Ja w tym czasie załatwię spędzę trochę czasu u płatnerza.
Przez myśl nagle przeszło Tarvynowi pytanie. „Dlaczego ja jeszcze tu jestem?”. Najlogiczniejszym wyjściem było by zwiewać gdzie raki zimują. No, może akurat nie raki... Jednak chora ciekawość, sprawiała, że nie wiedzieć czemu Dunmer zaufał Altmerowi.
- Dobrze. Spotkajmy się więc w bramie, jak tylko załatwimy co trzeba. Może dobrym pomysłem byłoby zarezerwowanie pokoju na dłużej. Tutaj przynajmniej można bezpiecznie czekać.
- Nie ma problemu. Skoro chcesz wyjść od razu, pogadam z właścicielem przybytku i wszystko załatwię. - skinął głową jego nieoczekiwany towarzysz. - Spotkajmy się tutaj po zenicie, napijemy się i zaplanujemy następny ruch.
Tarvyn lakonicznie przytaknął i otworzył drzwi. Bez większych ceregieli, pożegnań i przywitań, ruszył w stronę wyjścia z gospody. Unikał spojrzeń ludzi, nie tylko dlatego że był ścigany, ale również w pewien sposób wstydził się. Czym prędzej chciał się znaleźć w najpodlejszym miejscy w mieście, Dziurze w Murze.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Elf Pewien i Elf mniej pewien

Podubka była znacznie milsza niż, ta która mogłaby ich czekać na śliskich kamieniach wysepek, czy na twardym pokładzie podejrzanej krypy.
Zbudziliście się wcale rześcy. Oporządziliście się i opuściliście komnatę. Każdy sobie. Ta sama zaczytana Altmerka odprowadzała was wzrokiem znad spasłego tomiszcza. Wzrokiem za mało bezpośrednim, by go odwzajemnić, a zarazem na tyle niezręcznym dla obserwowanych, by przyspieszyli.

Elfka patrzyła na to jak na coś fascynującego. Jakby za tymi okrągłymi drzwiami miało pojawić się coś niezwykłego.

I pojawiło się.

Zębata jaszczurza Daedra, o pazurach potężnych niczym brzeszczoty. Postrach klanów - tak zwali te bestie popielni. Przerażony Tarvyn przyparł do muru. Widząc, że nawet obyty z Telvanami Dunmer przeraził się takim spotkaniem w hotelowym holu, Vorion sięgnął po miecz. Jednak na tym się zatrzymał. Wielkie czerwone ślepia bestii znajdowały się zaledwie metry od jego osoby, ale patrzyły w ścianę w pustkę. Istota zatrzymała się na chwilę, powąchała powietrze, po czym ruszyła dalej. Im bardziej się oddalała, tym trudniej było się oprzeć wrażeniu, że stworzenie to chwilami stawało się transparentne.

Merowie zbici z tropu udali się korytarzem na zewnątrz. Minęli spory odddział Telvańskiej straży i jakiegoś, łysogłowego czarodzieja, w seledynowo-czerwonej szacie. Magister obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem. Mimo, że karki telvańskich strażników niewzruszenie kierowały głowami na drzwi, którymi wyszli przed chwilą Vorion I Tarvyn, to obydwaj przybysze byli całkiem pewni, że z tych wąskich szparek w krabowych hełmach, cały czas wodzą za nimi oczy.

Nim patrol zdążył na dobre zniknąć z oczu przybyszów, usłyszeli odległą komendę.

Na oko do zenitu brakowało jednej... może dwóch godzin. Miasto spływało już tłumami Dunmerów i ich sług wszelkiej maści i rasy.
Tłum był bardzo zorganizowany. Masy ludzkie prące w jedną stronę, ustawiały się po jednym brzegu brukowanego traktu. Środkiem sunęły objuczone guary, dziwaczne mechaniczne wózki i ryksze napędzane dosłownie każdym możliwym zaprzęgiem.
Gnieniegdzie, na załomach ulic swą sztukę prezentowali wszelkiej maści iluzjonićści, grajkowie i oszuści. Ci ostatni na widok, częstych patroli, rozpływali się błyskawicznie w tłumie.

Odruchowo mocniej ścisnęliście wasze sakwy i rozeszliście się, każdy w swoją stronę.
W kolorowym motłochu zniknęliście sobie z oczu całkiem szybko.

Vorion

Jak dojść na targ? Proste. Za największym skupiskiem ludzi.
Spłynąłeś istną rzeką głów i ciał stłoczonych w drogę na targ Sadrith Morry.
Zapach potu, strachu i drogi, który towarzyszył nieustannie ciżbie pełnej schwytanych niewolników, mieszał się z odurzającym zapachem korzennych przypraw i słodkimi zapachami wszelkich napojów i nalewek.
Niedaleko ciebie. Ramię w ramię. Szła grupa Dunmerów, identycznych z tymi, których widziałeś ze statku.
Byli odziani w granatowe płaszcze o dziwnej, śliskiej fakturze. Potężne okrągłe hełmy spoczywały na ich plecach, przykrywając misternie wykonane wielostrzałowe kusze.
Przy pasach nosili noże tanato. Niektórzy z nich zamiast kusz nosili absurdalnie długie włócznie. Prowadzili oni dość pokaźną grupę, przerażonych, poranionych Khajickich niewolników.
Koty spoglądały jedynie ze spuszczonymi głowami na bruk. Milczały. Ich strażnicy pomrukiwali coś do siebie cicho, kontrastując z ogólnym gwarem ludu zmierzającego na targ.
WIelka spiralna konstrukcja zbliżała się. Byłeś niedaleko.
Gdy z ciasnych uliczek wydostałeś się na przestrzeń rynku, wykonałeś wstępne rozeznanie sytuacji.
Oprócz kilku szyldów pokroju "utensylia magiczne", czy "Miraso Seran zaklnie twój miecz", stało tu parę sklepów z bronią, z których najlepiej prezentował się lokal: "Egzotyczny oręż Thradlina". Nieprzerwane, szybkie bicie młota zdradzało obecność kowala tuż pod spiralnym rynkiem niewolników.
Gdy znalazłeś się tam, zastałeś tego samego komiczine krępego Bosmera, którego widziałeś tu dzień wcześniej. Bił młotem w szaleńczym tempie, a jego czoło gęsto rosił pot. Gdy twój cień, padł na niego, przez chwile oderwał młot od kucia potężnych hakowatych grotów.
-Mów pan szybko o co chodzi, albo mi chociaż światła nie zasłaniaj.
Przemówił z zaskakującym jak na skromnego rzemieślnika tupetem, dziwnie modulując swój skrzekliwy głos.

Tarvyn

Odnalezienie dziury w murze było łatwe nawet dla kogoś nie znającego miasta... Wystarczyło znać się na kontrastach. Trakt rozwidlał się w zdobną, otoczoną parkami aleję, prowadzącą do siedziby rady i chylącą się w dół po zboczu uliczkę z coraz bardziej zapuszczonymi domkami.
Jak rozpoznać zdezelowany grzyb? Po braku połysku, brudnobrązowych ścianach, zatartych zdobieniach...

Wkroczyłeś w dzielnicę robotników portowych i wszelkich Merów wykonujące zadania balansującej na cienkiej krawędzi zajęcia godnego wolnego obywatela i robotniczej chałtury.
Całkiem dobrze wpasowywał się w spotykanych w tej okolicy ludzi. Chociaż łysa głowa, nie była szczytem meryckiej mody, to w połączeniu ze strojem idealnie wtapiała go w otoczenie,.
Na tutejszym obrazie dużo było dzieci bawiących się drewnianymi, prostymi zabawkami, matek wracających ze skromnymi zakupami. Niewielu było ojców. Większość pracowała, bądź siedziała po tawernach. Pozostali zazwyczaj siedzieli na schodach swych domów cykając fajki, bądź doglądając dzieci. Taka drobnomieszczańska sielanka. Tarvyn ruszył dalej, oboczną drogą w kierunku targu niewolników niewolników. Zaledwie parę metrów od głównego placu wznosił się budynek dziury w murze. Powitały go potężne korzenne podpory, z wydrapanymi na nich zbereźnymi obrazkami i niskie wydeptane schody.
Pociągnął za klamkę i z jasności dnia przeszedł w półmrok szynku. Świerze powietrze - w zapach tytoniu i sujammy.
Parę głów zwróciło się ku niemu, jednak obsługa nie przerywała swojej pracy, a zebrani swoich rozmów.
Uderzającym novum, które zaobserwował Tarvyn była obecność w sali grupy Bestii. Byli to najwyraźniej jacyś niewolnicy wykonujący ciężką fizyczną pracę. Dawały o tym znać umięśnione łapy, szerokie karki, potężne plecy. Siedzieli oni z nieskrywaną dumą i tryumfem przy stole na środku sali. Zebrani tu Dunmerzy raz po raz wysyłali im nienawistne spojrzenia, za kalanie swą obecnością tak znakomitego lokalu.

Przy barze Tarvyn zauważył nachyloną mocno postać Snorriego. Nord widocznie był zmęczony po jakimś całonocnym maratonie picia. Balansował na granicy snu i dalszego żłopania matze.

Za barem siedział dostatnio ubrany Bosmer, przyglądający się znudzonym wzrokiem sali. Był to Fara- właściciel przybytku. Tą wiedzę posiadał każdy kto choć raz odwiedził to miejsce. Osoby bardziej wtajemniczone wiedziały też poniekąd skąd stać Farę na tak dobry strój. Tarvynowi i to obiło się o uszy.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn

Bliskie spotkanie z postrachem wzbudziło adrenalinę i skutecznie rozbudziło dunmera. Kiedy w końcu zorientował się w sytuacji przypomniał sobie jeden z powodów dla których chciał zostać magiem. Perspektywa straszenia ludzi stworzeniami z innego wymiaru była nadzwyczaj kusząca. Jak o tym pomyślał teraz, wydawało się być to nieco zabawne, młody i głupi Tarvyn, niedoszły mag, skrytobójca naiwniak. Kiedyś w końcu będzie musiał dorosnąć. Spojrzał na elfkę doszukując się podłego uśmiechu, rozbawienia, strachu, lub jakiejkolwiek reakcji, sugerującej że nie tylko on na co dzień nie zadaje się z daedrami.
- Wszyscy kochamy magów. - Rzucił z uśmiechem, na do widzenia Vorionowi.

W mieście musiała dziać się masa ciekawych rzeczy, które normalnie prosiły się o uwagę takich osób jak Tarvyn. Nie tym razem jednak, w jego obecnej sytuacji, od wszelkich zorganizowanych oddziałów lepiej było się trzymać z daleka. Kilka spojrzeń musiało wystarczyć. Ewentualnie postara się podsłuchać kilka rozmów przy okazji, gdyż nigdy nie wiadomo jaka wiedza przyda się w wypełnieniu tajemniczej misji.
Po wyjściu z wysokich telvańskich grzybów, dzielnica portowa zachwycała swą prostotą. W końcu było to miejsce gdzie można było się poczuć bardziej swobodnie, choć nie zbyt bezpiecznie. Idealne do spędzania wolnego czasu, dla przemytników, złodziei i morderców.
Do tawerny starał się wejść tak jak zawsze, bez zwracania na siebie uwagi. Cicho uchylając drzwi i rozglądając się dookoła. Jako pierwszy, uwagę przyciągnął widok bestii. Dunmer krótko znajdował się poza miastem, a już zdążył się odzwyczaić od większości jego dziwactw. Potem zapijaczony Snorri. Ciekawość i dobre maniery nakazywały podejść, wymienić kilka słów, być może dowiedzieć się czegoś ciekawego, na przykład o niezwykłym ładunku. Jednak od tego zamiaru odwiódł stan norda i inne ważniejsze sprawy. Zresztą Vorion mógłby się delikatnie wściec na wieść, że Tarvyn dalej drąży sprawę z zeszłej nocy.
Zajął więc miejsce przy barze, tuż przed gospodarzem. Bosmerem, który z tego co Tarvyn się orientował mógł pomóc w wielu różnych sprawach. Typ osoby z którą zawsze dobrze być w dobrych stosunkach.
- Witaj sera. - Grzecznie się przywitał, a nawet skinął głową, wczuwając się w rolę łysego biedaka. Żeby jednak nie zostać przyjętym jak zwykły włóczęga, chwycił z uśmiechem w dłoń sakiewkę, sugerując iż ma zamiar jej użyć. - Potrzebne mi są informacje, a ty posiadasz ich sporo jak miewam. Czy mówi ci coś nazwisko Felisa Ulessen? Gdzie się znajduje, kim jest? Oczywiście wynagrodzę każdą odpowiedź, każdą zadowalającą.
Mówiąc nazwisko poszukiwanej osoby rozglądnął się dokoła i ściszył głos. Półki nie wiadomo o co chodzi, lepiej nie chwalić się szczegółami.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Vorion

Po przeminięciu pustki ze snu, gdy w zasadzie jego praktyczny umysł odepchnął wspomnienie okazało się, że całkiem wypoczął, lub też jego organizm zareagował na odmianę od barki. Wszystko jedno.
Po schludnym pozostawieniu po sobie łóżka jak nakazywało przyzwyczajenie, mimo niewątpliwie obecnej służby, zgarnął szybko ekwipunek i zerknął na Tarvyna. Nie widział powodu nie ufać towarzyszowi, ale coraz więcej informacji o nim zdradzało elementy przeszłości, o których altmer wolałby nie wiedzieć... Ale czy nie wszyscy byli tu tacy? Tak czy siak uznał, że okres zagrożenia sztyletu wbitego w kręgosłup już minął. Usmiechnął się nieco, pocieszony tę myślą i wyszedł przed Dunmerem.

Naiwny wojownik spojrzał z kolei na wciąż spoczywającą na hamaku elfkę bez cienia podejrzliwości - nie była Dunmerem w takim miejscu a nie przyszłoby mu do głowy, że trzeba być przebieglejszym od nich, by pośród nich mieszkać. Zainteresowanie wzbudziła z czystej ciekawości, bardzo przelotne jednak. Odrzucił rozważania co może tu robić jego rodaczka i zaczął rozważać jak odnajdzie płat...

...dłoń spoczęła na krótkim mieczu w pochwie, pochylając go naprzód w gotowości do nabycia. Stworzenie wyglądało groźnie, a reakcja idącego obok niego Tarvyna najdobitniej świadczyła o tym, jak niebezpieczna może być daedra i niezwykłym było pojawienie się w jej miejscu.
A potem odeszła, co nie wyklarowało wiedzy Voriona o Dunmerach, Daedrach, miastach Morrowind, wyspie, panujących zwyczajach, dwulicowości, klanach rodach i, po dodanych słowach jego kompana, magach.

Zaśmiał się jednak w szczerym i pełnym rozbawienia śmiechem.
- Bardzo lub bardziej. W rzeczy samej. - skinął z szacunkiem głową jego towarzyszowi niedoli. Wyszedł na ulicę w pełni przekonany, iż nie będzie mu obecnie potrzebny.
Poczuł się jak w innym wymiarze.

Dopiero teraz zauważył, jak mimo spędzenia tu naprawdę długiego okresu wciąż był wyobcowany, rzucał się w oczy i czuł różne spojrzenia na sobie, czasem wyimaginowane i jak podejrzewał, nie czuł tych, których powinien się obawiać. Ich zleceniodawca był tego dowodem.

Przerażali go też stróże prawa, wartownicy i straż. Ich hełmy zostały zaprojektowane by niepokój ie opuszczał nikogo w ich obecności, lub tak się Laerantilowi zdawało, ich pancerze miały straszyć napastników i ofiary. Ofiary były istotnie właściwym słowem, gdyż po roku nawet on zdawał sobie sprawę, że straż odpowiada przed swoim rodem, nie przed prawem.

Wobec nich łowcy niewolników byli nieomal niezauważalni. Nawet ciężko stwierdzić, czy to raptem łowcy niewolników...

Walczył z natłokiem zbędnych myśli w tym egzotycznym mieście próbując ponownie skupić się na celu, tu i teraz, drobnymi krokami dochodząc do wypełnienia swojego obowiązku. Podążając za szyldami, tłumem i wielokrotnie pytając o drogę - po dwóch, trzech próbach przedstawicieli innych ras niż miejscowi - i dotarł, podchodząc blisko umięśnionego jak koń leśnego.

Co on tutaj robił i dlaczego był kowalem było dla Altmera równą abstrakcją jak mieszkanie w grzybach, więc nie dociekał tej kwestii.
Usłyszawszy śmiałe ultimatum, jakie postawił mu płatnerz Vorion odpiął skórzany pas przebiegający przez pierś i chwycił rękoma pochwę na claymore'a. Na przodków, ileż to draństwo ważyło poza walką...
Dobył rękojeści i wysunął ostrze do pierwszego poważniejszego nadkruszenia, przesuwając się by Bosmer mógł ponownie zaznać ukochanego światła, przy czym odwrócił głowę podejrzliwie, nie będąc pewnym, czy nie jest obiektem marnego dowcipu.
- Wygięty i szczerbaty. - stwierdził krótko. - Na kiedy można się spodziewać i ile płacę? - dokończył, wydobywając do końca ostrze i kładąc sobie pochwę na stopach. Przytrzymał swoją broń oburącz za ostrze i rękojeść, umożliwiając dokładną ocenę kowalowi.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Vorion

Na samo uniesienie miecz obejrzało się za tobą przynajmniej parę krabich hełmów, jednak widząc, jak kowal spokojnie bierze ostrze w swoje pokurczne, acz mocarne łapki, ich uwaga zeszła na inne tory.
-Taa. Typowo Altmerycki. Widać, że z Sommerset.
Spojrzawszy w oczy rycerza, poprawił się najwyraźniej stwierdziwszy, że jego obserwacja była nazbyt żałośnie oczywista.
-Tylko wasi wpadliby na pomysł, żeby kuć takie tyczki.
Ewentualną reakcję pominął, wciąż badał ostrze. Osadził je z pietyzmem i delikatnością głownią na gruncie.
Teraz ostrze, a dokładniej miejsce jego uszkodzenia znajdowały się na wysokości jego oczu. Obracał przez chwilę ostrzem, by odbijające sie od niego płomienie pieca naszkicowały lepszy obraz szkód. Pokręcił głową, po czym zmierzył dokładnie wzrokiem Voriona. Nie umknął mu ani zmęczony drogą i zapewne chwalebną misją ubiór, ani zdobiący pas emblemat.
-Dobrze panie. Widzę, że ciężkie musiały być boje, ale nic czym bym się nie mógł zająć za drobną opłatą.
Oparł broń o swoją część stolika. Sięgnął po notesik i mały węglowy rysik.
-Za 30 smoków ostrze będzie wyprostowane i zaostrzone do zachodu słońca. Jeśli jesteście panie zainteresowani to podajcie imię i ewentualnie jakieś zawołanie na jakie miałbym ten miecz wydać.


Fara

Fara miał pamięć do ludzi. Do twarzy. Taka była w końcu robota karczmarza. Trzeba było wiedzieć "kto" i wiedzieć kto zapłaci za tę informację.
Ten łyysy Dunmer wydał się Farze niepokojąco znajomy, a przy tym aż nadto zwykły. Dyskretnie rzucał na niego zza kontuaru spojrzenia, rozlewając trunki i czyszcząc filiżanki.
Zbierał informację. Ktoś, kto miewał kontakt z technologią Dwemerów, rzekłby - "skanował", to jest zbierał urywki informacji i składał je w całość.
Nie-znajomy zbliżał się do lady. Prosto i raczej z celem.
Hmm... szpicel? Może jakiś wynajęty zabijaka... Nie. Zbyt niepozorny. Pewnie szpicel, albo jakiś zabójca od abolicjonistów. Na tą myśl po krzyżu Fary przeszedł zdumiewający swą szczerością, zimny dreszcz.
Dunmer był już przy barze. Fara, przywdziewając swą niezawodną maskę obojętności, stanął wyprostowany, nie przerywając wycierania imbryka. Na skinienie głową i pozdrowienie odpowiedział obojętnym skinieniem - tak jak winien się był zachować.
Biedak? Z sakiewką? Szukający informacji. Kurde...chyba skądś pamiętał tę twarz... Fara odłożył naczynie i pochylił się do gościa.

Tarvyn

-Felisa Ulessen!? - niepohamował się Fara. Pytanie Tarvyna najwyraźniej go rozbawiło.
Kilka par oczu odwróciło się ku niemu. Z sali odezwały sie przyciszone śmiechy.
-Panie! Mogłeś równie dobrze zapytać dowolnego przechodnia o Felissę Ulessen, rzucając mu miedziaka. Najwyraźniej nie jest pan stąd.- Rozpoczął Bosmer, z radością kogoś, kogo spotkało najprawdziwsze uczucie ulgi.
-Napijcie się panie- zaproponował Fara nalewając do małego kubeczka herbaty. Mówił już ciszej, tonem który sugerował obserwatorom serdeczne pouczenie, w rzeczywistości będąc jednak ofertą - Za parę smoków mógłbym powiedzieć, gdzie ją można w danej godzinie spotkać. Znam też osoby, które świadczą pani Felissie pewne usługi. Mógłbym pana z nimi skontaktować. To jednak kosztowałoby parę smoków więcej...- zaoferował się Fara - karczmarz, "informator" i handlarz niewolników. Żaden pieniądz w końcu nie śmierdział.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

- Naturalnie. Vorion Lareantil. - przedstawił się Altmer, kłaniając się Bosmerowi z godnością. Następnie ściszył głos, nie chcąc już nadto ściągać uwagi. - Zawołaniem niechaj będzie Clyorf. Zapiszcie. Mogę przeliterować.

Wojownik upewnił się, że słowo zostanie zapisane poprawnie, po czym ustalił, czy płatność nastąpi z góry czy przy odbiorze. Widząc topniejącą zawartość sakwy zaczął lekko się niepokoić, liczył jednak, że ich kontakt uwzględni fakt, że wypełniając zadanie muszą mieć z czego żyć i należy się liczyć z opóźnieniami w razie braku wydania pieniędzy. Musieliby zarobić coś na własną rękę.

Nie czekało go nic więcej. Zwolnił miejsce następnemu w kolejce i uprzejmie pożegnawszy kowala, ruszył do, jak zrozumiał słowa Dunmera, bramy goszczącego ich lokalu, to jest "Bramy", i stanął obok tegoż wielkiego, kamiennego dysku... starając się cieszyć dniem i wypatrując jednej znajomej mu twarzy spośród gromady Dunmerów, okazjonalnie zaglądając do środka gdyby oczekiwanie się przedłużało i zamawiając sobie wino dla okrzepienia oczekiwania.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
ODPOWIEDZ