Przyglądał się ciekawie szponowi rejestrując na twardym dysku w swojej łepetynie kolejne obrazy. Wyostrzony wzrok notował fakturę, powierzchnię obiektu… wszystko. Już prawie wiedział jaki ten szpon będzie w dotyku. Tyle wystarczyło, póki co. Zamknął walizeczkę i spojrzał na półkę. Wzrok ślizgał się po próbówkach, małych karteczkach z notkami, zebranymi na stosik różnymi drobiazgami, czarnym matowym pistolecie laserowym (własnoręcznego wzoru i roboty z pewnymi modyfikacjami), kolejnych próbkach (tym razem w płaskich pojemniczkach z naklejkami) oraz Imperator raczy wiedzieć czym jeszcze. Zajrzał jeszcze na dół, tam gdzie chował skrzyneczkę z narzędziami, chłodziarkę, swój wyprawowy plecak z karnie złożoną szatą oraz głownią od kostura w środku.
-Gdzie jesteś…? – Caleb szepnął pytanie w stronę szafki.
W końcu znalazł to, czego potrzebował. Ostrożnie zdjął zestaw wymazów z jam ustnych paru strażników, którzy ostatnio uskarżali się na jakieś dziwne plamki wyskakujące In na dziąsłach, zdjął kilka papierzysk, które były wynikami badań, a które obecnie przysłaniały jego największy skarb: Kunsztowny dataslate umieszczony w adamantowym futerale wzorowanym na książkę. Jego mentor dał mu go z okazji ukończenia nowicjatu i stanowił najlepsze narzędzie pracy, jakie kiedykolwiek sobie mógł wymarzyć. Obudowa chroniła prawie przed każdym rodzajem uszkodzenia drogocenny komputer z rozszerzoną pamięcią, programami obliczeniowymi oraz polowymi analizatorami chemicznymi i biologicznymi. Nie mówiąc już o tym, że na twardym dysku miał zapisaną całą encyklopedię, której właśnie teraz potrzebował.
Otworzył swoją „księgę mądrości” na oścież. Wyglądało to tak jakby w książkę wydrążono, tak jak to niezbyt zdyscyplinowani nowicjusze robili, aby mieć gdzie schować manierkę z trunkiem. Jedną stronę księgi zajmował ekran, drugą zaś twardy dysk oraz reszta wszelkiego ustrojstwa potrzebnego do działania. Caleb spojrzał na wyświetlacz, który odbijał obraz niczym lustro z wypolerowanego kawałka metalu. Zatrzymał się na chwilę patrząc w swoje odbicie. Pomimo 30 lat na karku dzięki cudom Adeptus Biologicus nadal wyglądał dwudziestolatka pełnego sił i wigoru… Tyle, że przez siedzenie w tym pierdlu przez pół roku nabawił się miny, która to wszystko świetnie ukrywała. Minę, którą sam nazwał „załatwiaczem”. Coś pomiędzy człowiekiem zmęczonym życiem, a takim, co to wszystko załatwi perfekcyjnie, byleby mu dać spokój. Czuł się jak mechanik pracujący na Świecie Kuźni… tyle że nie miał z kim wypić piwa i pograć w karty. Sylwetką jednak nie pasował do robola. Szczupły, wysoki, wyprostowany, umięśniony, ale nie przesadnie.
Brwi ściągnęły się, trochę za duży nos, jak na pociągłą twarz, zmarszczył, a piwne oczy przymrużyły. Znowu dał się rozproszyć przez taką nieważną rzecz jak własny wygląd. Podrapał się po głowie, na której rosły ciemne, krótko przystrzyżone, gęste włosy. Pewnie znowu niedługo będzie je musiał znowu ściąć, pomimo iż jego organizm i nanoboty we krwi skutecznie pokazywały wszom, że Brat Calvin z Divisio Biologis jest nad wyraz niesmaczny.
Z cichym zaśpiewem przesunął palcem wzdłuż krawędzi lustrzanej powierzchni, uaktywniając runy zabezpieczające. Lustro zmatowiało i pociemniało. Po chwili miał przed sobą normalny wyświetlacz. Otworzyły się także gniazda na kable, czujniki, kilka diod oraz niewielkie ekraniki służące do badania próbek. Caleb namacał na nadgarstku zgrubienie skórne, po czym skurczył mięśnie w odpowiedniej kolejności, w wyniku, czego z pod zgrubienia wysunęła się wtyczka. Wyciągnął ją, a z ciała wysunął się jeszcze kabel. Podpiął się do data slate.
-No dobra… - zamknął książkę, aby komputer nie marnował swoich możliwości obliczeniowych na wyświetlanie tego na ekranie, w końcu wszystko wyświetlało mu się w głowie – Zdjęcia, nagranie… dobrze… porównaj z materiałami z encyklopedii z pod hasła...
Zastanowił się chwilę. Szpon prawdopodobnie nie pochodził od jakiegoś dzikiego stworzenia. Ilość gatunków w galaktyce była niezliczona, nie mówiąc o tym, że jeszcze ich wszystkich nie udokumentowano. Zastanowił się dłuższą chwilę nad słowami swojego mistrza. To na pewno nie to. To by było… zbyt proste, zbyt banalne? Czyżby mu chodziło, o…?
Caleb przełknął ślinę. Jego encyklopedia posiadała pewną… wiedzę, która nie powinna być dostępna dla zwykłych obywateli Imperium.
„Wprowadź hasło” – wyrecytował w myślach frazę „Jak trwoga to do Boga” w języku binarnym.
Hasło przyjęte. Teraz encyklopedia otworzyła mu przed sobą wiedzę, którą normalnie wolno mu było studiować tylko pod okiem Genetora Rigmotha.
„Kategoria Xenos. Porównaj nagranie z materiałami z pod haseł: „Tyranidzi”, „Tau – rasy sojusznicze” oraz „Mroczni Eldarzy – broń”.
Kiedy miał możliwość przeglądał zakazany dział encyklopedii, kiedy Mistrz tylko mu na to pozwalał, aby wiedzieć jak najwięcej, ale póki, co znał większość danych bardzo pobieżnie, aby w razie potrzeby wiedzieć, gdzie, czego szukać. Póki co starał się wypatrzeć, czy gdzieś na zdjęciach, rejestrach czy obrazach nie ma czegoś odpowiadającego otrzymanemu detalowi.
Adept czuł informacje przechodzące błyskiem w jego mózgu. Zgodnie z jego obawami, albo może nadziejami część podobnych informacji znalazła się wśród kategorii eldarskich korsarzy-piratów, nazwanych przez samych Eldarów w hochimperialisie po prostu mrocznymi.
Kategoria jednak prowadziła dalej ścieżką, tylko nazwa była wspólna. Przeszedł myślami do wszelkiej dostępnej mu wiedzy o Eldarach, rasie zajmującej w tajemnicy tak jego jak i jego mentora. Procesor przez Długi czas przeszukiwał bazę danych, wymieniając informacje pomiędzy jego niezwykłym umysłem a datslate'em. W końcu równolegle do wzroku, jak gdyby miał kolejne oczy niczym pająk, wyświetlił się w projekcji stworzonej przez jego umysł obraz ostrza wraz z kawałkiem materiału. Podświetlone zostały pewne fragmenty nie broni, a... drobinek organicznych. Bezpośrednio przy domniemanym złączeniu z palcem i stawem.
Skrzywił się. Tak jak przeczuwał. Wraz z wkroczeniem na wyższy poziom, będzie się musiał zajmować coraz to… bardziej niezwykłymi tematami niż przyziemne badanie fauny i flory.
Badanie xenos… w głębi duszy przeczuwał, że w końcu do tego dojdzie. Ale cóż… czasem praca dla „dobra ludzkości” wymaga zagłębiania się w nieprzyjemne tematy. Na raz przeszły mu przed oczami te wszystkie zakazy, kazania itp. Na temat kontaktów z obcymi, a potem to, co wyjawiał mu mentor.
Odrzucił te myśli i skupił się na szponie. Obiekt w końcu był bardzo ciekawym znaleziskiem, które pomijając Imperialne Credo, należałoby dokładniej zbadać. Zmrużył oczy.
Oby tylko się okazało, że to rzeczywiście wytwór obcych, a nie jakiegoś heretyckiego ścierwa. Zastanawiał się chwilę, po czym uznawszy, że zgadł, co to jest, wziął do jednej ręki „książkę” (odpiął się od niej), do drugiej walizeczkę i zaczął rozkładać różne przybory. Zgadnąć zgadł, więc teraz przebada. Sprawdził jeszcze tylko czy drzwi są zablokowane i czy nie ma na dzisiaj żadnej umówionej roboty. Na szczęście nie. Przed przystąpieniem roboty przelał jeszcze wydestylowaną z przypisanej mu aparatury gorzałkę do jednej z pustych butelek, które w razie konieczności miały posłużyć za „kaczki”. Destylat nie był do użytku własnego (biolog pomimo wzmocnionego organizmu nie chciał się truć produktem z tak kiepskiej destylarki), ale jako łapówka na wypadek jakiś trudności. Skończywszy porządki, wrócił do pokoju i wydobył z pod szafki skrzynkę z narzędziami, w której oprócz narzędzi miał też przybory służące przy czynnościach badawczych. Z pośród ciekawszych okazów wyróżniał się mono-nóż, wielkości i kształtem przypominającym maczetę, wyposażoną w otwieracz do piwa przy lejcu. Było to niezastąpione narzędzie do zdrapywania próbek, walki i amputowania kończyn.
W końcu kiedy wszelkie przygotowania zostały poczynione zabrał się do analizy.
Ułożył na chłodzącej, metalowej płycie do badań, która odprowadzała ciepło sprawiając wrażenie lodowatej w dotyku, choć Caleb wiedział że gdyby ją dotknąć mogłoby się to zakończyć natychmiastowym odmrożeniem kończyny. Kończył przygotowywać narzędzia, gdy odłożony na bok dataslate zasygnalizował koniec analizy. Będąc zdeterminowanym poznać dokładne wyniki, rzucił tylko okiem na porównanie ogólnej analizy z bazą danych.
Wyniki były oszałamiające.
Po pierwsze, wybrane, bardzo nieliczne fragmenty zachowanego materiału organicznego przy pazurze nie tylko były charakterystyczne dla organizmów, u których broń naturalna wyrasta ze szkieletu, ale co dziwniejsze u wybranych, mniej niż dwunastu milionowych wszystkich tych komórek znajdowały się fragmenty poczwórnej spirali DNA charakterystycznej tylko dla Eldarów z ras znanych ludzkości. Nie wiedział jednak, żeby humanoidalni Eldarowie, których można pomylić z nieskazitelnymi i wysokimi ludźmi mieli szpony czy pazury...
Co jeszcze dziwniejsze, niczym u Eldarów, szpon wykonany był ze związków węglowych ostatecznej postaci - pustego w środku diamentu. Tutaj jednak szpon od wewnątrz zawierał coś - komórki macierzyste, do ewentualnego rozwoju i regeneracji, co dziwniejsze, właściwości i wygląd metalu zawdzięczał zapewne... chmurze elektronów, niczym w metalu okalającej diament. Co było paradoksem, albo wręcz fenomenem na skalę pierwszego odkrycia psioników wśród rasy ludzkiej.
Szpon zachowywał strukturę i łączył właściwości zupełnie różnych materiałów, jego wiązania nie zachowywały podstawowych sił wynikających z oddziaływań w mikroskopowej skali i nie zachowywały minimalnej energii. Ze wszelkich znanych mu prawideł fizycznych, osiągnięcie takiego stanu wymagałoby ingerencji wybitnych naukowców z doskonałym sprzętem i stan ten trwałby ułamki sekund.
A o ile dataslate się nie mylił, przed nim leżało to, co nie powinno istnieć.
Brat Calvin nabrał powietrza i wypuścił je ze świstem.
-O cholera… - mruknął do siebie czytając jeszcze raz wynik analizy.
To mu dopiero majster niespodziankę sprawił. Opanował drżenie rąk. Zrobił parę ruchów jakby robił rozgrzewkę i zanucił sobie ulubioną melodię. To go zawsze uspokajało. Tak… to… to było coś. Podłączył się na chwil. Ściągnął do swojego dysku w głowie wyniki, a te na dysku data slate’a zabezpieczył specjalnym programem, kasującym te dane, chociaż przy jednej pomyłce przy wprowadzaniu hasła. Po chwili zastanowienia dołożył jeszcze kilka innych programów.
Westchnął. Teraz zabrał się do szczegółowej analizy. Może uda się odkryć jeszcze jakieś istotne fakty. Nie mogąc dalej opanować drżenia rąk, odmówił Modlitwę o Powodzeniu w Badaniach do Boga Maszyny. W końcu zabrał się do dalszej roboty. W głowie mu kotłowało się już parę hipotez, jednak kolejne odpadały, kiedy kojarzył sobie znane mu fakty i wyniki gruntowych badań. Może uda się ustalić coś jeszcze.
Gdy tylko adept poddał analizę materiału genetycznego dataslate'owi i zaczął przygotowywać przybory do dalszych analiz, odczekał chwilę zastanawiając się nad kawą aż urządzenie poda przynajmniej zarys istoty. Datastlate niskim piskiem zasygnalizował zużycie pierwszego bufora pamięci przeznaczonego na dane genetyczne, przez co adept nabrał pewności - materiał pochodził od Eldara. Zerknął na ekran urządzenia widząc sylwetkę eldara o proporcjonalnej budowie i znacznej wysokości, ponad siedmiu i pół stopy z pojawiającymi się cechami płciowymi, elementami twarzy i zarysem mięśni i podświetlonego kośćca. To dużo potrwa biorąc pod uwagę poczwórną spiralę DNA eldaRów i niezwykłe złożenie ich kodu, jednak już teraz widział, iż Data-slate nie przewidział szponów, co nasuwało pewne wnioski...
Caleb zrobił zamyśloną minę. Może uda się jednak to przyspieszyć. Wyjął kilka innych dataslate’ów, na których trzymał dane więźniów oraz personelu. Zrobił szybko kopie zapasowe na kościach pamięci, zaś same urządzenia, podłączył do swojego własnego data-slate, aby ten użył ich pamięci. To powinno trochę przyspieszyć proces.
Hmmm… wynik oznacza, że nie jest to wytwór organizmu eldara.. albo wytworzono sztucznie u osobnika genetycznie pełnego. Zaprawdę intrygująca zagadka.
W całej tej sprawie było coś mocno śmierdzącego. Uczeń nigdy nie odtwarzał wyglądu Eldara z kodu genetycznego, przynajmniej nie bez nadzoru genetora, tym niemniej zafascynowany czekał na otrzymanie pełnego obrazu istoty. Kiedy urządzenie zajęło się generowaniem dokładnego rozkładu organów i omijaniem sekcji odpowiedzialnych za dane związane z odpornością, układem nerwowym, psychiką i innymi elementami niezwiązanymi bezpośrednio z wyglądem zewnętrznym, odwrócił się by poszukać wzrokiem wody królewskiej i precyzyjnej piły tarczowej o diamentowym ostrzu przeznaczonej specjalnie do badań kośćca. Zamiast tego coś innego przykuło jego uwagę.
Szpon leżący na płytce odprowadzającej ciepło drżał. Chyba samoistnie.
Szybko doskoczył do urządzenia sprawdzając czy to nie ono na pewno powoduje ten rezonans. Po chwili przełknął ślinę rozumiejąc, że to nie to. Spojrzał jeszcze raz na szpon, aż nagle uderzyła go pewna myśl, a raczej fakt, który dotąd przegapił. Eldarzy byli mistrzami w posługiwaniu się psioniką i wydzieraniu mocy z Osnowy. A jeżeli coś nie powinno istnieć i przekracza pojęcie ludzkie to może być tylko… Zmysły momentalnie mu się wyostrzyły. Sięgnął powoli po szczypce i wzrokiem szukał walizeczki. Szybko ją zlokalizował, dobył jej i szczypiec z zamiarem wsadzenia szpona z powrotem do skrzynki.
Gdy przygotował się do uchwycenia szponu, dostrzegł, że ten wpadł w rezonans jakby przez nietrwałą równowagę położenia, jakby cyklicznie siła o momencie skierowanym tak, iż jst obracany poruszała nim mimo wielkich oporów. Szpon wyraźnie powoli zmieniał położenie, drganie było tylko jakimś efektem ubocznym. Caleb miał już niemal pewność, iż to coś oddziaływuje z Osnową. Co to dokładnie, naukowo znaczy i jakie są tego konsekwencje, nie miał pojęcia.
Adept wbił wzrok. Szpon nie okazywał żadnej innej aktywności. Po prostu się obrócił… i drgał. W pomieszczeniu nie było też czuć żadnej zmiany atmosfery, ani też odrobiny ozonu, którym psionicy po użyciu mocy walili na dobre kilkadziesiąt metrów. Brat Calvin obserwował szpon jakby starając się wyczytać z niego jakieś dodatkowe informacje. Po chwili podjął decyzję. Sprawdził czy drzwi są zamknięte, na wszelki wypadek przeniósł cały sprzęt analizujący do pokoiku na swoje łóżko. Chyba pora dowiedzieć się, co też Genetor mu tutaj wcisnął. Pochwycił kopertę i otworzył ją.
Adept chwycił z determinacją kopertę obserwując szpon, który powoli zaczął osiągać stan równowagi w krzywej pozycji, skierowany lekko w dół. Zignorował to póki co i już w swojej części pokoju nożem do listów otworzył kopertę. Wziąwszy głęboki oddech otworzył kopertę, w niej zaś znalazł... płaskie urządzenie do nagrywania głosu. Jedyny przycisk, tylko i wyłącznie jeden, jedynie do odtworzenia, wybijał się na tekturze płaskiej płytki wzywając do uruchomienia urządzenia...
To mogło być cokolwiek, niewiele miał bezpiecznych możliwości sprawdzenia nagrania. Nie dysponował sprzętem, i nie było bezpiecznych miejsc ani innych, niebudzących wątpliwości możliwości. Był jednak zdecydowany.
Początkowo usłyszał trzask, jak z nagrania niskiej jakości, w tle słyszał po cichu szum. Mimo zakłócenia i pogłosu, usłyszał z nagrania przełknięcie śliny i wahający się, znajomy głos genetora.
- Tu starszy genetor Rigmoth Malnole, sługa jego boskości na Złotym Tronie Terry, roku dziewięćset siedemdziesiątego czterdziestego pierwszego millenium, walczący z nieskończenie potężniejszym wrogiem a także własnymi wątpliwościami... - zaczął, już ujawniając pewne informacje. Jeżeli podana data była prawdziwa, nagranie musiało być niezwykle stare.
Zaczął słuchać z pełnym skupieniem zapisując przebieg nagrania na swoim dysku mózgowym.
- Zapisuję ten dysk potomności, ludziom gotowym na wielkie poświęcenia dla swojego patrona i dla ludzkości. Imperator wymaga jedynie posłuszeństwa i niektórzy sądzą, że nie powinniśmy się cofać przed niczym, absolutnie niczym, aby to spełnić. Ja... ja uważam, że wiedza to potęga. I dlatego należy ją chronić. - odkaszlnięcie, coś, czego nigdy na żywo nie słyszał u swojego zmodyfikowanego bionicznie mentora. - Chronić przed wrogami Imperium oraz jego obywatelami a nawet obrońcami, którzy nie są gotowi tego przyjąć. Odpowiedzialność jest jednak zbyt duża i tworzę to nagranie dla kogoś, w kim będę pokładał bezgraniczne zaufanie. Niech opatrzność i On czuwają, aby mój wybór był trafny.
Brat Calvin przeżegnał się pospiesznie.
- Mój pan, inkwizytor Gralnath z Ordo Xenos wespół z jego wieloletnim przyjacielem, Fedkarem Nauvem z Ordo Malleus tak robili. Ścigali wroga, o którego istnieniu dowiedzieli się z ust innego wroga. Doścignęli swą zdobycz w chwili jej wycieńczenia i ją pojmali. Teraz moje znaczenie jest większe, jako że mój pan za zwycięstwo poniósł najwyższą cenę.
W tym momencie w dźwiękach w pomieszczeniu zaszłą subtelna zmiana. Szpon ustabilizował się w pewnej pozycji. Był nieruchomy, pochylony w dół, czubkiem niemal w powierzchni analizatora. Caleb nie miał pewności, czy gdyby nie metalowa powierzchnia, nie zacząłby powoli przemieszczać się we "wskazaną" stronę.
- On przygotowuje już rytuały, a ja skończyłem wstępną wiwisekcję... normalnie bym jej nie przeprowadził, ale mam absolutną pewność, że obiekt przeżyje. Ale teraz, kiedy już go mamy, kiedy sto trzynaścioro odważnych kobiet i mężczyzn, gotowych ponieść najwyższą ofiarę postradało życia, a może i dusze, tak daleko od światła Imperatora, kiedy my jesteśmy w sercu mroku, z którego, podejrzewam, nie wszyscy poza mną wyjdą żywi lub nawet poczytalni... Teraz nabraliśmy wątpliwości.
Adept poczuł, że ogarnia go wielki niepokój. Lubił historie, szczególnie te opowiadane, a nie zapisywane, ale to, co teraz przyszło mu słyszeć. Wydawało się przerażającą relacją z jakiegoś plugawego rytuału… ale ciekawość była zbyt wielka.
Odgłos popicia czegoś. Westchnięcie w chwilę potem. Gdzieś w tle ponaglenie. I coś jakby... bardzo cichy i odległy... wrzask. Nieurwany, nie chwilowy. Ciągły. Stapiający się niemal z szumem. Ulepszone zmysły Caleba mimo wszystko, przez jakość nagrania dopiero teraz to wychwyciły.
Wzdrygnął się jeszcze bardziej zastanawiając się czy nie powinien wyłączyć jakoś tego nagrania. Miał wrażenie, że ktoś jeszcze oprócz niego może usłyszeć ten wrzask
- Ja... rozmawiałem z jednym z nich. A może raczej powinienem powiedzieć: z jedną. - przełknięcie śliny. - Imperatorze, jaka ona była piękna... teraz, gdy Jared się upewnił, że nie stosowali na mnie psionicznego wpływu, wiem, że nie manipulowała mną, a jednak nie mogę zapomnieć jej oczu. Widzę je teraz, na jawie, przewiercające mój na poły mechaniczny umysł i w pełni ludzką duszę. I wiem, że nie kłamała. Powiedziała, że to, co musi się stać będzie miało miejsce na Bevronis. Ona wiedziała doskonale, ale jej właśni rodacy nie chcieli jej słuchać. Wiem, że posłużyła się nami dla ratowania własnego ludu, sądzi, że nie powrócimy, na pewno myśli, że jeżeli nam się powiedzie to mnie już nie zobaczy. A mimo to nie mogę przestać jej kochać... - inni, cichszy niski męski głos wtrącił się w tle - Rigmoth, przestań bluźnić i dawać upust twoim heretyckim fantazjom i streszczaj się, nie wiem ile on jeszcze pociągnie. - głos przerwał i po chwili Caleb znów usłyszał swego skoncentrowanego mentora. - Byli jednak jeszcze jedni wrogowie. Albo jeszcze jedni sojusznicy. Jeszcze więcej sekretów, jeszcze więcej kłamstw. Wiedzieli lepiej. Tak naprawdę, wiedzieli jeszcze od krucjaty. I... i... dali nam poznać sekret. Chcieli inkwizytora, ale nie doczekał. Więc dali poznać mnie... - tutaj Caleb usłyszał cichy szloch, płaczliwy głos jego własnego mentora. Nie mógł wiedzieć, co to oznaczało. - Ktokolwiek tego słucha, proszę, skup się teraz.
Caleb upewnił się tylko że rejestruje nagranie. Serce ściskało mu się słysząc głos który wskazywał na rozpaczliwe położenie jego mistrza.
- Powiedzieli, że także wiedzą, że to Bevronis. Jednak... oni mieli pewność i nie mogli się mylić, co do jednego. Nie dysponujemy środkami. Teraz, po wiwisekcji, po rytuałach jesteśmy o krok od ostatecznego uśmiercenia naszego obiektu. Zwycięstwo jest w zasięgu ręki, mając jego ciało do dyspozycji wystarczyłby mi tydzień... wiem jednak, że każdy, kto pozostanie tu na nawet dwie godziny utraci życie... albo... gorzej. - wyszeptał - Powiedzieli, że mają już część odpowiednich materiałów i dostarczą mi w trzydzieści lat wszystkie, które są potrzebne, bo nie mogę zabrać jego ciała ze sobą. Jednoosobowy myśliwiec zabierze mnie na orbitę do oczekującego czarnego okrętu. Zabiorę kopertę z ostatnimi rozkazami inkwizytora. Nie możemy uśmiercić ciała naszej ofiary, bo wtedy naprawdę się nam wymknie i powróci. Zrozumienie Osnowy pozwala wyraźnie stwierdzić jej nierozerwalność ze światem. - w tym momencie niski wrzask przeszedł w wysoki, w doskonale słyszalny ryk - Koniec tego etapu jest blisko, a na następny będę czekać długo. Ale odsłonili przede mną prawdę. Teraz go uwięzimy. Rozbijemy jego fizyczną powłokę na części. Jestem genetorem. Umiem to. Inkwizytor Ordo Malleus zwiąże z niektórymi z nich jego duszę. Jeżeli wciąż można nazwać to duszą. Wszak to Xeno. I... aby go ostatecznie zniszczyć... będzie musiał się odrodzić. W pełni. Nasycić duszami. - przełknął ślinę, ryk narastał w głośności - Jak już mówiłem, to się stanie w systemie Bevronis.
Nagle, nagranie przybrało nieoczekiwany przebieg. W tle wyraźnie było słychać krzyk innej osoby, szamotaninę, kilka okrzyków. Strzały. - To Jared! To coś przejęło umysł Jareda! Nie strzelajcie! - ktoś inny podjął inną decyzję, było, bowiem słychać serię strzałów. Głos, który za pierwszym razem ponaglił genetora powtórzył - Rigmoth! Nie wiem, jak długo go utrzymamy! Muszę wypełnić rytuał, a jak zacznę, NIC tu nie przeżyje! Streszczaj się, kurwo!
W tym momencie genetor niemal próbował przekrzyczeć hałas w tle, przekazując informacje tak pośpiesznie jak umiał, na czym cierpiała dokładność wyrazów, jednakże wyostrzone zmysły Caleba, brata Calvina wyłapywały słowa z dokładnością równie przerażającą, co ich znaczenie.
- Kiedy nadejdzie czas, nowy wróg... oni... porwą mnie abym opracował metodę na jego zagładę. Zniknę nagle, nie wiem czy powrócę, znam ich sekret i być może będą musieli mnie zabić, rozumiem to, może nie. Kimkolwiek jesteś, na kogokolwiek się zdecydowałem - poza murami tej zbezczeszczonej katedry nic się nie nagra na żadnym sprzęcie, gdy będę salwował się ucieczką. Oni, ci pierwsi, na pewno będą go wtedy szukać. Pomożesz im do czasu. Nie daj się wykorzystać, jako pionek. Postaraj się nie umrzeć z przerażenia i pamiętaj, że są obcymi. Zobaczysz. Otrzymasz w dniu szpon, część, do której niezwiązana zostanie dusza, bo zabieram go ze sobą, reszta się rozpadnie poza jednym elementem, jego esencją, w której będzie zbierał dusze, może setki może tysiące aż będzie ich dość lub prawie dość do odrodzenia. - w tym momencie genetor już biegł, trzymając urządzenie w dłoni, reszta odgłosów milkła w tle, słychać jeszcze było tylko cichnące, potężnie recytowane "In nomine Imperium humanum..." - Wszystko jest w Twoich rękach. Nie poddaj się strachowi, będzie Cię przytłaczał. Będziesz wiedział, co robić, albo musiał tak uważać. A teraz jej proroctwo skierowane do mnie, nie chcę zmienić interpretacji: rycerz okaleczonych synów zstąpi na skrzydłach ognia by uratować wybranego przez Ciebie, zdradzonych, którzy zdradzili, czysty z nich, lecz po tym dopiero, gdy odnajdzie cię cień bez blasku, zagrozi, lecz nie zagasi. Z równymi mu obrońcami przejdzie ścieżkę po dnie morza ciemności, które odparuje w ogniu apokalipsy, z którego niczym Feniks narodzi się ten, którego zagłady wszyscy chcemy, lecz lękaj się, bowiem apokalipsa nastąpi wtedyż, tamże gdy i kiedy szkodzić będzie wątłym obrońcą, którzy nie powstrzymają arcyzdrajcy, syna marnotrawnego i jego Legionów... i ludzkość może być zgubiona, a z ludzkością wszystko, choćby i sekret stanowił inaczej... - przerwał, słychać w tle otwieranie hermetycznej osłony pojazdu, nagle genetor zwolnił, nie dyszał mimo sprintu, powiedział tylko wyraźnie i z przestrachem: - Zaczęło się. Nie wiem, co to wszystko znaczyło, wszystko w Twoich rękach. Nagranie jest jednorazowe. Ale dostajesz szpon w odpowiedniej chwili. Nie zazdroszczę Ci, ale nie możesz zawieść mnie, siebie ani ludzkości. Jeszcze jedno zdanie, od niej, do Ciebie. Podążaj za szponem. - w tym momencie nagranie urwało się, nagle, tak iż Caleb potrzebował chwili by zorientować się, iż się zakończyło
Jak tsunami do umysłu Adepta wdarły się wizje możliwości, obaw i wątpliwości. To co właśnie usłyszał… to co teraz działo się w jego głowie było nie do opisania. Chaos i Oko Grozy zapewne wymiękłyby przy mieszaninie myśli, obrazów i przekleństw. Miał ochotę zignorować to wszystko. Albo przynajmniej przespać się z tym problemem.
Tyle, że na spanie nie było czasu! Rytuał, szpon, xenos!
Nagle przed jego oczami pojawiły się wspomnienia. To wszystko by wyjaśniało. Uspokoił się trochę. Ta cała wiedza, jego opieka nad nim… W końcu Genetor Rigmoth wybrał sobie tylko jednego ucznia, a nie tak jak zwykle Mistrzowie Divisio, kilku. Wyprawy, szkolenia wojskowe, badania… Nie mówiąc już o tym że sam Rigmoth operował go dając mu błogosławione wszczepy oraz modyfikacje genetyczne z Divisio Biologis.
Tak. Był do tego przygotowywany… przez cały swój nowicjat. A teraz został jeszcze przez Mistrza wysłany właśnie tutaj.
Nie miał wyboru. I tak to go dosięgnie, a w ten sposób przynajmniej… przynajmniej wyjdzie naprzeciw przeznaczeniu i jeżeli Genetor na nagraniu miał racje wypełni swój obowiązek. „Obowiązek to jedyna nagroda” przypomniał sobie zawołanie Kosmicznych Marines.
Spojrzał na szpon… „Podążaj za szponem”
Wyjął z kąta niewielkie przezroczyste pudełko. Otworzył je, przełożył w nim od środka obu podstaw żyłkę, po czym wziął szczypcami szpon, obwiązał go tą żyłką i umieścił w pudełku, tworząc w ten sposób trójwymiarowy kompas. W między czasie próbował sobie przypomnieć, jaki fragment kompleksu znajduje się w kierunku, który pokazuje szpon.
Szpon wyraźnie pokazywał kierunek dolny, nieco na południowy wschód w skali tej planety, delikatnie bujając się na żyłce wskutek nieustannych niemal drgań. Pudełko było dosyć niewielkie, więc adept mógłby nawet schować je do kieszeni, gdyby chciał i podążając niepozornie, od czasu do czasu jedynie spoglądając na kierunek.
Nagle ktoś zapukał do drzwi, serce Caleba nie podskoczyło tylko i wyłącznie przez stymulanty stabilizujące akcję tegoż. Dziwne, że ktoś coś od niego chciał o tej porze, nocnej o ile można tak to określić na planecie o toksycznej atmosferze, pierwotnej zupie rozświetlających wieczyście ciemne od związków w formie gazowej jezior i nawet mórz płynnych substancji, których reakcje wydzielały dość ciepła by powierzchnia delikatnie świeciła... lub by gdzieniegdzie mieszając się z lawą.
Calvin odetchnął. Zastopował proces, procedurą awaryjną (zapis stanu i zakodowanie, możliwe dokończenie pracy później). Zamknął swoją księgę, schował pod łóżko, zaś resztę data slatów po prostu ustawił pod ścianą. Wziął z półki "maczetę". Ostrze dla mało obeznanych mogło uchodzić za jeden z legendarnych noży z Catachanu, ale w rzeczywistości było to dzieło rąk Caleba, kiedy bawił się podczas nauki w warsztacie. Ostrze było ostre jak cholera i idealnie nadawało się do amputowania kończyń. Adept solennie sobie postanowił, że jak w końcu uzyska tytuł Genetora to przerobi swój nóż, na broń energetyczną. Już zdąrzył przyzwyczaić strażników do napadów wisielczego humoru i częstych żartów lekarsko-rzeźnickich, więc raczej nikt go nie zastrzeli, a z porządnym kawałekiem żelastwa w łapie zawsze czuł się pewniej. "Kompas" schował do kieszeni. Po chwili namysłu za spodnie założył też pistolet laserowy. Zajęło to wszystko zaledwie parę sekund.
-Już już... - rzekł tylko i otworzył drzwi - Kto chce od dobrego doktorka wzmacniającą porcję żelaza? - spytał się potrząsając wymownie trzymaną w ręku maczetą
W drzwiach stał Namir, oficer służb bezpieczeństwa o wyjątkowo ciemnej karnacji, na tyle by Caleb podejrzewał go o pochodzenie albo z pustyni albo z napromieniowanego silnie świata. Dla odmiany był be kamizelki kuloodpornej, tylko w czarnym mundurze z przytroczoną kaburą z pistoletem laserowym, z czapką oficerską, niedawno musiał zgolić swój wąs. Był to dosyć postawny człowiek, nieco nawet wyższy od Caleba i jeden z życzliwiej podchodzących do personelu uwięzionego w swoich obowiązkach pomiędzy więźniami a strażnikami więziennymi. W dłoni miał dwa kubki w parującą kawą.
- Możesz pójść ze mną na chwilę? Mamy dosyć nagły wypadek, więc wziąłem coś dla ciebie na rozbudzenie. Kosa nie będzie potrzebna. - stwierdził z uśmiechem.
Calvin się uspokoił. Oto przybyła jedna z niewielu osób z jakimi od czasu do czasu można było porozmawiać na spokojnie o życiu.
-Dobra... dzięki - przyjął kubek z naparem.
Wzruszył lekko ramionami i upił kilka dużych łyków kawy. Maczetę schował za pasek.
-Czas ucieka pacjent czeka - zaśmiał się... widok zaufanego człowieka podtrzymał go na duchu.
Wyszedł, zamknął i zablokował drzwi. Przeciągnął się też. Niezwykłe było że przy takiej ilości gwałtownych ruchów nie uronił ani kropli naparu. Wypił jeszcze trochę.
-Od razu lepiej...
- Chodźmy od razu na miejsce, dobrze? Nie żebym szczególnie się szumowiną przejmował, ani tym bardziej znał na medycynie, ale skomle z boleści brzucha i nie wiemy czy to zakaźne ani czy to z jedzenia zatrucie. - odparł, popijając z własnego kubka i powoli ruszając na miejsce.
-Moment! - wychylił resztę kawy i cofnął się do pokoju.
Po chwili wyszedł z data slatem w kieszeni i podstawowym analizatorem (znaczy biednym takim) oraz zestawem pierwszej pomocy.
-Trzeba w końcu okazać troszkę profesjonalizmu... no a teraz biegiem.
Namir skinął głową z uśmiechem i poprawiwszy czapkę prowadził.
- Jak badania? Wybacz że pytam tak z ciekawości, ale nie sądzę abyś całą służbę w nowicjacie zajmował się pasjonującą analizą fascynujących wydzielin więźniów i podkomendnych mojego czcigodnego pułkownika.
Adept przewrócił oczami.
-Nie mów mi o tym. Codzień muszę pilnować aby tego całego gówna nie rozbić, bo potem nie da się oddychać. Czasami myślę że wolałbym już zostać przydzielony na Catachan czy inną dżunglową planetę gdzie skorpiony są wielkości czołgu. - uśmiechnął się - Co do samych badań... no cóż... odkryłem, że mamy na ścianach niesamowicie rozwinięte kultury pewnych bakterii, które przyspieszają powstawanie rdzy. To wyjaśnia, czemu tutaj wszędzie taki syf - pokazał ręką naokoło - Gdybym miał lepszy sprzęt mógłbym spróbować wyhodować bakterię albo wirusa który zrobiłby z tym porządek, ale obawiam się że jakiś strażnik zwędziłby mi mikroskop, a potem organizował walki bakterii... ale co się dziwić jak jedyną rozrywką tutaj jest liczenie ilu dzisiaj zdechło więźniów.
Namir uśmiał się jedynie na samą myśl o walkach bakterii. Biorąc pod uwagę wartość czarnorynkową rozrywki, od kiedy przez regularne kontrole hazard był niebezpieczny, była to intrygująca myśl. Nie dało się też bratu Calvinowi odmówić słuszności spostrzeżenia dotyczącego syfu.
- Uważam, że powinieneś wykorzystać Twój sprzęt i nieprzeciętny intelekt do dostarczania nam rozrywki. Nie dość, że byś zarobił, to jeszcze spełniłbyś dobry uczynek.- obaj mężczyźni weszli do równie pordzewiałej, co całe otoczenie windy i gdy oficer służby więziennej wprowadził kod bezpieczeństwa, winda rozpoczęła powolny zjazd czterysta metrów w dół.
- Jego cela jest niedaleko podziemnych hangarów, więc próbował kiedyś bezskutecznie ucieczki. Zanim wejdziemy, muszę Ci powiedzieć żebyś uważał, bo chyba ma jakieś zaburzenia psychiczne. Mam kajdanki, wystarczą do zbadania go i wystawienia diagnozy, prawda?
-Wystarczą... a w razie, czego - poklepał maczetę - Najtwardszemu recydywiście parówa mięknie, kiedy mówię że wystawie diagnozę z badań jego próbki... duużej próbki. Nie próbowałem jeszcze tego na wariatach...
Otworzył apteczkę i zaczął szukać wzrokiem środka uspokajającego. Ustawił ją tak, aby kątem oka zerknąć do kieszeni, jakie kierunek wskazuje szpon.
Po pewnym czasie winda zatrzymała się, a gdy adept wyciągał strzykawkę zobaczył, że szpon był ustabilizowany w poziomie. Cokolwiek miało się stać i być związanym z tym szponem miało zdecydowanie stać się szybko...
Namir poprowadził go może sto metrów korytarzem przypominającym klatkę nad widocznymi w dole skałami i gdzieniegdzie jeziorami chemikaliów, Caleba zawsze drażniło jak cienka warstwa przezroczystego tworzywa sztucznego oddzielała ich od oparów, które nie dość, że toksyczne mogły wręcz poparzyć aż do utraty skóry... albo gorzej. Odetchnął z ulgą, gdy przeszli nad rowem, na zboczach, którego widać było podobne klatki oraz więźniów w skafandrach wydobywających cenne minerały lub obsługujących pompy odciągające wieloskładnikowe ciecze w ilościach hurtowych, które miały zostać poddane destylacji i posłużyć za paliwo do reaktorów plazmowych. Całość stwarzała niesamowity widok, ale bardziej uspokoił się widząc dookoła solidne ściany pokrytego rdzą metalu i ulokowane po obu stronach drzwi do cel, widział też wiele punktów gdzie automatycznie uruchamiały się włazy odcinające drogi ucieczki w razie buntu więźniów.
W końcu zatrzymali się przed właściwymi drzwiami wciąż w prostym korytarzu, który prowadził do skrzyżowania, z którego można przejść do pomieszczeń do odkażenia, mesy dla więźniów, pomieszczeń ze skafandrami, stróżówek i podziemnych hangarów. Ze względu na porę nie napotkali w samym korytarzu żadnego strażnika, jedynie jedną serwoczaszkę i serwitora kierującego się do stróżówki.
- Gotów? - zapytał lekko podenerwowany Namir z kajdankami w dłoni i drugą opartą na kaburze.
Caleb rozejrzał się. Raz w jedną, raz w drugą... po czym pokazał Namirowi z kamienną miną gazrurkę, którą zwinął niepostrzeżenie po drodze z hangaru. Chciał zażartować, aby strażnika uspokoić. W końcu skinął głową. Niestety żart na niego samego nie podziałał. Miał wrażenie, że jego "pacjent" będzie zamieszany w ten cały bajer.
-Tylko spokojnie. Najpierw zagadamy. Jak sie będzie rzucał to dopiero wtedy..
- Dobra... w takim razie wchodzisz pierwszy... Będę tuż obok i przechwycę go, jeżeli zaatakuje. - zakomunikował oficer. Kogoś mogłoby zdziwić, że nie wykorzystuje podkomendnych do pomocy, jednak dla Caleba oczywistym było, iż nie wszyscy powinni o wszystkich działaniach wiedzieć. Procedury niezbędne do zawezwania go do diagnozy trwałyby może i tydzień z konieczną obserwacją, a Angaz zdawał sobie sprawę, że niektórzy ludzie nawet w tak parszywym miejscu nie zdołali dostatecznie zobojętnieć, by pozwolić cierpiącemu po prostu czekać na biurokratyczno-doświadczalną machinę, jakkolwiek nie gardziłby kryminalistą.
Angaz wszedł pierwszy przez odblokowane kluczem magnetycznym drzwi i znalazł się w celi w kształcie prostopadłościanu o podstawie trzy na trzy metry i wysokości może dwóch. Jedyne światło tliło się z płaskiej, wbudowanej w sufit lampy, zaś metalowa prycza przyspawana była do tylnej ściany, na niej leżał materac z absolutnie niegroźnej pianki poliestrenowej. Ogolony na łyso i z wytatuowanym numerem seryjnym lokator w jednoczęściowym, zupełnie białym więziennym drelichu leżał pod ścianą trzymając się za podbrzusze łkając, chyba z bólu biorąc pod uwagę konwulsyjne drżenie na całym ciele. Cały się przy tym pocił, choć Angaz nie dostrzegł na pierwszy rzut oka innych objawów... choroby.
Brat Calvin przystanął dwa metry przed więźniem i poważnym głosem rzekł:
-Jestem Oficerem Medycznym. Ponoć masz problemy z układem trawiennym. Zaraz podam ci coś na uśmierzenie bólu, a potem cię zbadam. - rzekł przyglądając się więźniowi.
Kątem oka znowu zerknął na szpon.
Zanim Calvin rzucił okiem na szpon, więzień odezwał się do niego, gwałtownie podnosząc się w klęczki ale nie zaatakował, co powstrzymało Namira który już sięgał po broń.
- Doktorze, czy a... adepcie... - zaczął, jąkając się z powodu targających nim spazmów i chwytając oburącz brzeg tuniki adepta. - To trwa od kilku godzin i nie przestaje... i głosy się z tym odezwały... - niemal zawył.
Adept przywołał całą swoją wiedzę na temat przypadków wszelkich schiz i takich tam. Więzień wyglądał na bezbronnego patrząc po jego zachowaniu... i nie wyglądało aby udawał. Wziął głębszy wdech.
-Oficerze... proszę poczekać za drzwiami - skinął głową - Jeżeli będzie zawołam pana. Pacjent będzie potrzebował spokoju.
Otworzył apteczkę.
-Zaraz podam ci coś co troszkę otępi twój układ nerwowy przez co ból powinien być mniej dokuczliwy.
Namir wyglądał jakby miał swoje wątpliwości, ale wyszedł. Więzień, mimo bólu, spojrzał rzeczowo na adepta i przemówił w miarę trzeźwo mimo bólu.
- Oficerze... muszę się podzielić czymś ważnym.
-Mów śmiało... tylko nadstaw szyję - Calvin znalazł odpowiedni dozownik i środek na tyle lekki że pacjentowi powinno ulżyć, a i nie otępi go - Jesteś uczulony na dioparamorfinę?
W głębi serca czuł obawę. Czyżby to co więzień zaraz powie miało związek z jego "odgórną misją"? Przeznaczenie to cholernie zadziwiający mechanizm...
- Nie... chyba nie. Podawali mi ją jak byłem ranny na foncie przy granicy oka. - więźniem targnął kolejny spazm i unieruchomił głowę między łokciami nadstawiając szyję. Po chwili automatyczna strzykawka dozowała środek, a więzień kontynuował.
- Doktorze, chyba straciłem poczytalność. Ale nie oszalałem, tylko coś się stało z moim mózgiem. Ściemniam im od dwóch lat, że widzę osoby które zginęły, ale móJ problem jest inny. Słyszę głosy. Naprawdę. Od chwili gdy mnie tu wrzucono. - zaczął opowiadać, łkając. - Ja... zdezerterowałem. Wiem, że należy mi się śmierć, ale uciekałem razem z grupą kultystów, heretyckich psów, zdrajców służących wrogowi. Nie byłem z nimi związany, ale trafiłem z nimi tutaj. Już nie żyją, a ja mniej więcej od wtedy, gdy w majakach spędziliśmy trzy dni na lodowym pustkowiu słyszę głosy we śnie.
-Kultyści mają to do siebie że ściągają kłopoty na wszystkich którzy znajdą się w pobliżu - mruknął pobierając z ramienia próbkę krwii - I miej nadzieję że praca tutaj odpokutuje twoje czyny i Imperator nie będzie się Ciebie o nic czepiał, jak już umrzesz.
Próbkę krwii umieścił w analizatorze.
-A cóż ci mówią te głosy? A i gdzie czujesz ognisko bólu?
- Ognisko bólu jest tuż za wątrobą, ale przed nerką. Jeżeli o głosy chodzi... to nie są artykułowane dźwięki. Występują tylko we śnie jako wrzaski. - wyszeptał westchnąwszy z ulgą.
-We śnie? To mogą być po prostu traumatyczne przeżycia, albo szok pola bitwy - włączył procedury w analizatorze.
Pobrał też drugą próbkę z okolic wskazanych przez pacjenta. Dał mu waciki nasączone bakteriobójczą substancją, aby nie doszło do zakażenia.
-Powiedziałeś że głosy pojawiły się znowu jak zaczęło boleć...
- To było po nocy. W nocy miałem stan pomiędzy snem a jawą, a raczej tak zwane przedwczesne przebudzenie, kilkanaście minut po zaśnięciu. Całą noc leżałem na plecach gapiąc się na sufit, nie do końca śpiąc, będąc częściowo świadomym otoczenia. - mówił o dziwo rzeczowo i spokojnie więzień, w placówce znanej z codziennych prób samobójczych i jeszcze częstszych ataków na personel... - Jakiś strażnik zostawił odsłonięty wizjer. Całą noc czułem boleści mając wrażenie, że ktoś... że coś, nie wiem dlaczego dokładnie ale coś, co budziło we mnie przerażenie stało przy drzwiach i mnie obserwowało, a ja ni mogłem nawet obrócić głowy. Słyszałem też cały czas te wrzaski. Od tej nocy i boleści i głosy, jęki, zawodzenia, wrzaski się nasiliły i słyszę je jakby były tylko w mojej głowie, tak jak ktoś rzekomo słyszy własne myśli, formułuje słowa a przecież nie wyobrażamy sobie zapisu graficznego... Dzięki za środek przeciwbólowy.
-Na schizofremię to nie wygląda rzeczywiście. - mruknął poddając próbki analizie - Usiądź... jeżeli jesteś osłabiony po środku możliwe że zakręci ci się w głowie. Hmmm...
Jeżeli lekarz nie może zachować spokoju... to jak ma zachować spokój pacjent?! Cała wypowiedź więźnia mieszała się w głowie razem z relacją genetora. No i całkiem elokwentny sposób wyrażania się tego gościa. Do jasnej cholery! Do kurwy nędzy! Co się wyprawia!? Co jest kurna!?
-Przerażający byt... niemożliwość ruszenia się... mów dalej.
- Jakby... jak już mówiłem, tej nocy się nasiliło i trwało aż do teraz i... jest taka kwestia... nosz kurwa... - pacjent wyraźnie zbierał spróbował zebrać się w sobie aby coś powiedzieć, w końcu spojrzał adeptowi w oczy i z pełną powagą i ponurą miną stwierdził - Jestem magnesem.
-Magnesem...? - spytał się
W głowie już mu świtało co ten magnes przyciągał.
- No... magnesem. Ściągaczem. Nie świrem, tylko zjebem. Porąbanym. Mózgiem. - po kolei przedstawiał kolejne wersje wojskowej nomenklatury, nieznanej adeptowi, choć już się chyba domyślał, co nader poważny skazaniec miał na myśli.
-Aaaa... znaczy - postukał się po głowie - Zapomniałeś wymienić jeszcze "chory na głowę"...
Caleb westchnął. Tak... życie tego tutaj było zdecydowanie ciekawe... w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Zastanawiając się nad tym spojrzał na analizator, aby przeanalizować wyniki które się właśnie wyświetliły. Psionik... no... tylko jaki mógł mieć związek ze szponem.
- Nie jestem świrem. Przynajmniej nie to mam na myśli. - odparł nieco zrezygnowany więzień. - Wiem, że tutaj jestem jednym z tuzina setek kodów kreskowych, ale mów mi Keth, dobrze? - poprosił, i nie czekając na odpowiedź kontynuował. - Dzisiaj obudziłem się z pewnością, że tego dnia umrę straszną śmiercią. Nie byle jaką, już w przeszłości miałem takie... pewności. Czy to duperele w stylu jaka będzie pogoda czy poważniejsze sprawy jak pewność kto dzisiaj w naszych transzejach z naszego oddziału zginie. Zawsze się to sprawdzało. A teraz... - przeszedł w klęczki i błagalnym tonem zwrócił się do Caleba. - Niech pan słucha. Słyszałem gdzieś tam, że tacy jak ja, mam na myśli bycie mózgiem, są niebezpieczni dla otoczenia. Popełniłem w moim życiu masę złych decyzji i trafiłem tutaj najniefortunniejszym biegiem wydarzeń. Ale zaklinam Cię, błagam, na Imperatora... - obniżył głos jeszcze bardziej - Weź mnie na obserwację. Zabierz stąd. Pomóż mi. Proszę. Czuję, że umrę jeżeli tutaj zostanę. Śmiercią, na którą nie zasługuje nawet dezerter.
-Wybacz... po prostu mam nawyk nazywania osób obdarzonych takim czymś, właśnie chorymi na głowę. Nie chciałem cię obrazić... Keth.
Myśli kotłowały mu się w głowie. Pozwolić... nie pozwolić. Hmmm... W sumie i tak nie miał wiele roboty obecnie, a jeżeli szpon wskazywał tego człowieka. Poza tym. Środek przeciwbólowy raczej tutaj nie zaradzi.
Spojrzał jeszcze raz na więźnia.
-No dobra. Wezmę ciebie na obserwację.
Słyszał już nie raz o problemach, jakie mają psionicy. Jeżeli obawiał się śmierci... no cóż. To nie było przeczucie zwykłego człowieka.
-Daj mi tylko chwilę... będę musiał wymyślić jakiś fortel, co by szefo nie sapał na mnie za bardzo.
Zastanowił się jeszcze chwilę. Tak. Psionik... może nawet być... pożyteczny. Jakoś...
-Siedź tutaj.
Otworzył drzwi celi i rzekł do czekającego Namira.
-Cholera... będę musiał go wziąć na obserwację, bo z tym sprzętem co mam pod łapą to... - pokręcił głową
Psionik skinął głową, gdy adept otworzył drzwi i wychylił się.
O dziwo jednak korytarz był pusty, jak patrzeć wszerz Namira tu nie było.
-Co jest... kurtka... - adept wyostrzył zmysły lustrując otoczenie zerknął na psionika, potem do kieszeni, a potem znowu na korytarz.
Psionik przypatrywał się mu zdziwiony, siedząc pod ścianą.
- Wszystko w porządku? Mam symulować?
Rozejrzał się.
-Namir?! - zawołał.
Po chwili odwrócił się do Ketha.
-Czy jesteś pewien, że już teraz nie jesteś pod obserwacją?
Nagle w jego głowie zrodziła się straszliwa myśl. Dotąd nie badał czy wszelkie cele mają monitoring
- Cały czas czuję się obserwowany, teraz minął tylko Ból. Wyczuwam tę obecność, tylko nie ma tego wrażenia że mnie widzi swoimi oczyma i że jestem bezrad... - w tym momencie obydwaj usłyszeli odgłos jakby zerwania naprężonej nici i pęknięcie szkła, zaś z kieszeni adepta aż wystrzeliły dziurawiąc kieszeń i lekko raniąc jego udo odłamki pojemnika, w których przechowywał szpon, czuł wyraźnie iż jest lodowato zimny w dotyku i wpadł w rezonans porównywalny z epileptykiem podczas ataku.
-Kur... tka... - ręką zamknął drzwi do celi, po czym chwycił sie za kieszeń.
On nie może tego zobaczyć.
Próbował za wszelką cenę wyczuć który kierunek wskazuje szpon.
Szpon wyraźnie mimo materiału kierował się w stronę zszokowanego więźnia, dla którego eksplozja szkła z kieszeni po której nastąpiły wychylenie przez materiał szpiczastego obiektu w jego stronę musiało być nad wyraz groteskowym widokiem, na tyle że przez swoje własne wątpliwości poderwał się i cofnął przed Adeptem do tyłu celi.
-Pieprzony... wykrywacz.. psioników. - warknął cicho i chwycił szpona.
Wsadził łapę do kieszeni i chwycił porządnie szpona. Trzyma tak aby nie wystawał z rozdarcia.
-Nowoczesna kurna wynalazki - warknął - Zapomniałem że mam to dziadostwo przy sobie.
Spojrzał przepraszająco na więźnia.
- Bez obrazy, ale nie podchodź dopóki nie nabiorę pewności, że nie mam zwidów albo że nie przysłali Cię aby się mnie pozbyć. - odparł więzień z mieszaniną przestrachu, podejrzliwości i sarkastycznego poczucia humoru.
-Nie, raczej nie masz zwidów, bo środek medyczny nie powinien ich wywoływać, a gdybym miał się Ciebie pozbyć... raczej dostałbyś dawkę środka która znieczuliłaby Cię... pernamentnie. - westchnął - I cholera będę teraz musiał u magazyniera nowe spodnie zamawiać.
- Jasne. W sumie to ma... słodki Imperatorze, uważaj! - wykrzyknął rzucając się do przodu w stronę adepta, ten jednak już w trakcie wykrzykiwania ostrzeżenia poczuł potężne uderzenie w plecy - nie zwykły cios, ale wykonany z siłą, której nigdy nie uświadczył. Został ciśnięty z wielką prędkością na ścianę metr ponad podłogę i wyrżnął całym ciałem - głównie głową - w metal z siłą, która zabiłaby z pewnością zwykłą osobę, jego nadludzki organizm z trudem powstrzymywał utratę przytomności choć czas dla niego zwolnił przez zbyt dużą i zbyt późno dozowaną dawkę hormonów katabolicznych, przed oczyma zrobiło mu się ciemno w uszach zaś brzmiał mu szum jak gdyby głowę miał zanurzoną pod wodą!
Zacisnął zębiska próbując namacać za paskiem maczetę. Chłodna rękojeść Amputatora przyspieszyła proces przywracania przytomności. Adrenalina wtoczyła się w żyły, a Adeptusa Biologicusa przepełniło uczucie, że ktoś właśnie straci to, czym śmiał go tknąć.
Pierwszym dźwiękiem, który dotarł do Caleba był stłumiony jęk Ketha, ostatni jaki usłyszał z ust więźnia. Sam próbował się podnieść. Podniósł się już na czworaka, mimo działania dziesiątki substancji znieczulających czuł bolesne pulsowanie w wzmocnionym kręgosłupie, który u normalnego człowieka byłby już strzaskany. Choć myślał, że podnosi się dość szybko by zareagować na atak, dostał czymś w głowę na tyle potężnie, by jego czaszka odbiła się wręcz od podłoża i pociemniało mu przed oczyma jeszcze bardziej, mimo że słyszał i czuł ból w coraz większym stopniu tracił wzrok jak gdyby ktoś wiedział dokładnie, w które miejsce potylicy uderzyć. Wzrok stał się zamglony, tuż zanim zobaczył leżące na wznak zwłoki więźnia tam gdzie padł, bez widocznych zewnętrznych obrażeń a jedynie z roztrzaskanym mostkiem w stopniu uwidaczniającym obrażenia. Widział także, że mężczyzna jest świadomy, nienaturalnie wyłamane kości klatki piersiowej unosiły się i opadały, choć nie słychać było oddechu, twarz wykrzywił grymas bólu.
Coś jednak nie będzie dzisiaj amputowania... Spróbował się skupić. Gdzie jest przeciwnik? Kto to do cholery?! I.. i cholera.... trzeba się jakoś pozbierać. A może... udawać martwego? Przestał sie ruszać skupiając się na słuchu. Musi polegać na innych zmysłach.
Caleb próbował przejrzeć na oczy, co trwało niemal minutę nim w bolesny sposób powrócił mu wzrok. W tym czasie usłyszał odgłos błyskawicznego wyciągnięcia jakiegoś krótkiego ostrza z pochwy i obrzydliwe mlaśnięcie, gdy ostrze zagłębiło się w czyjeś ciało i kontynuowało przemieszczenie w nim...
Czyżby ktoś wypruwał psionika? A może... a może, dlatego go bolało, bo coś było w nim? Musi szybko się pozbierać. Imperatorze, dodaj mi sił!
Caleb mimo bólu gwałtownie podniósł się na czworaka, zaciskając dłoń na maczecie, spojrzał na przeciwnika - i mimo wszystko zamarł.
Przy drzwiach stała wysoka sylwetka pierwszy raz widzianego na żywo i wolności Eldara, uzbrojonego. Mierzył ponad siedem stóp a delikatna budowa nijak nie pomagała stwierdzić ażeby był mniej groźny niż się wydawał. Na plecach zawieszone miał dwie pochwy na długie, obco wyglądające piękne sztylety z Upiorytu o ostrzach dwudziestocalowej długości. Kucnąwszy nad ciałem Ketha, przy pomocy jednego z nich właśnie rozpruwał jedną ręką jego bok, drugą... grzebał w otwartej ranie sparaliżowanego, ale wciąż przytomnego psionika. Gdy Caleb podniósł się, eldarski diabeł podniósł głowę w hełmie i zmierzył go krótkim spojrzeniem - głównie w okolice pasa - i ale spostrzegłszy, że człowiek nie ma broni palnej, jak gdyby nigdy nic powrócił do swojej czynności ignorując adepta, choć mając go doskonale w zasięgu swego wzroku. Drzwi za nim były zamknięte.
Caleb cofnął się pod ścianę. Eldar... i to do tego zabójczy jakiś. Cholera jasna... a on nic nie może zrobić. Ale przecież... nie będzie mu nikt pacjentów mordował... ani tłukł go niczym worek treningowy. Chociaż gnój na niego nie zwraca uwagi. A skoro ten grzebie w psioniku... chyba to coś co wskazuje szpon jest w jego ciele.
Nagle jego wzrok przykuła otwarta apteczka leżąca obok niego. W jednej z przegrudek tkwiła buteleczka z cieńkiego laboratoryjnego szkła. W ułamku sekundy zidentyfikował ciecz.
Uniwersalny odkażacz był mieszaniną tlenu, najczystszego spirytusu oraz substancji zagęszczającej dając potężny środek walki z bakteriami i wirusami. Mieszanka była trochę gęstsza od wody i rozprowadzona na ranie powodowała jej wysuszenie, zwężenie naczyń krwionośnych i dotlenienie komórek. Środek ten był powszechnie stosowany... nawet chodziła plotka jakoby kultyści plugawego Nurgla, którego Divisio Biologica wyjątkowo nienawidziło, boją się dotykać tej mieszanki, a demony pana zarazy płoną po zetknięciu się z nią.
Acha... i uniwersalny odkażacz miał jeszcze jedną ciekawą cechę:
Po zapaleniu działał jak napalm... a eldar nie zauważył, że adept miał wciśnięty za pas pistolet laserowy.
Podszedł do apteczki jakby czegoś w niej szukał, mając nadzieję, że eldar nie zareaguje, myśląc że prymitywny człowieczek szuka czegoś na opatrzenie własnych ran. Jednak człowieczek skupiał się całkowicie na czynności, jaką miał zaraz wykonać. Musi to zrobić... musi się udać... inaczej... O Imperatorze.... kaplica po prostu, kaplica.
Cisnął pojemnikiem z odkażaczem w eldarskiego zabójcę i z niesamowitą prędkością dobył zza pasa pistolet. Miał tylko jeden strzał. Jeden jedyny, aby sprawdzić jak bardzo ognioodporny jest eldar.
Eldar w popisie nadludzkiej zwinności chwycił pocisk, którym rzucił w jego stronę Calvin. Adept jak zauroczony był zachwycony jednym płynnym ruchem wypuszczenia ostrza i ruchem ręki powstrzymując pojemnik, nawet nie patrząc. To było jednak mniej-więcej to, o co Calvinowi chodziło, dobył z kabury pistolet i strzelił, powodując buchnięcie ognia z zapalonej koncentracją wysokiej temperatury substancji, która oblała Ketha i samego Eldara.
"Witamy w krematorium" pomyślał tylko kierując celownik pisoletu na kolana przeciwnika
Eldar zapłonąwszy zerwał się na nogi, mierząc zza diablookich wizjerów adepta, płynnym ruchem zerwał płaszcz maskujący z lekkiego pancerza z upiorytu i zamachnąwszy nim jakby gdyby chciał pochwycić niewidzialnego przeciwnika spojrzał na pistolet, po czym zaczął wwiercać własne spojrzenie w oczy adepta. Trzymał w dłoni nakrytej płonącym systemem kamuflującym jakiś przedmiot lub organ brutalnie wyrwany z boku nieżyjącego już z powodu ran i płomieni Ketha.
Biorąc pod uwagę że ostatnie chwile spędził spraliżowany z rozprutym bokiem płonąc i nie mogąc nic z tym zrobić, nawet krzyknął, rzeczywiście była to paskudna śmierć.
Eldar wywijał z niezwykłą prędkością jakiś wzór swoim płaszczem, jakby wyzywając człowieka aby wystrzelił. Co było dziwne, bo adept zamierzał poprawić w przeciwnika bez zawahania... a ten zdążył wykonać to wszystko co najlepiej świadczyło o ich metabolizmie i układzie nerwowym.
Brat Calvin niespecjalnie przejmował się morderczym wzrokiem eldara starając się namierzyć wszelkie wrażliwe punkty. Ostatecznie jednak nie wystrzelił. Wziął do lewej dłoni maczetę (na szkoleniach wojskowych nauczył się walczyć i lewą i prawą równie sprawnie) i kopnął leżącą na posadzce apteczkę prosto w eldara. Od razu po tym przykucnął lekko, strzelając w lecący pojemnik, mając nadzieję że zastało wewnątrz jeszcze trochę środków medycznych które mogłyby jakoś zaszkodzić obcemu, albo że przynajmniej ten nie spodziewał się takiego zagrania.
Ale jak tutaj cholera mówić o czymś niespodziewanym w wypadku kogoś kogo percepcja przekracza ludzką wielokrotnie?
Eldar pochwycił kopnięty obiekt w płaszcz, strzał był znowu celny, ale nie spowodował zapłonu żadnych chemikaliów... niestety, tego typu przybory w apteczce były zbyt dobrze izolowane termicznie, promień lasera zbyt skupiony. Obcy odrzucił całość na bok i przemówił, gdy adept usłyszał charakterystyczny pisk w głośniku hełmu.
- Przestań upierać się przy swym zaślepieniu, dziecko Terry. Opuść broń albo być może będę zmuszony Cię zabić. - może hełm zdeformował jego głos, ale gardłowy, niski głos który sformułował... nader składnie zdanie w niskim, plebejskim gotyckim przyprawiał go o ciarki na plecach.
Adept spojrzał w końcu eldarowi w oczy... a raczej w wizjery. Twarz miał poważną, zgiął ramię celując pistoletem w sufit, aby być w gotowości.
-Jestem uzdrowicielem - warknął - Przysięgałem bronić przed śmiercią moich pacjentów, jakakolwiek by nie była... a teraz zawiodłem.
Po chwili jednak opuścił broń.
-Powiedz chociaż po co musiał umrzeć... i nie wmawiaj mi że mój umysł jest za mały aby to pojąć.
Spojrzał też na dłonie przeciwnika czy ten nadal ma to coś co wyjął z psionika.
- Możesz być i uzbrojony, ale nie jesteś w pozycji by czegokolwiek ode mnie żądać czy oczekiwać, zwłaszcza uznając mnie za głupca. Wiesz doskonale, zwłaszcza że czuję nawet tutaj aurę Abominacji. - wyciągnął szczupłą rękę i długi, w rękawicy szponiasto zakończony palec w stronę Caleba... czy może jego kieszeni.
Uśmiechnął się krzywo.
-Tak. Akurat wiesz, za kogo Ciebie mam... - powiedział z sarkazmem... miał nadzieję że eldar jest w stanie wyłapać i zrozumieć coś takiego jak sarkazm - I jak zwykle marny człeczyna wpierdzielił się w rozgrywki między mocami o których nawet nie wie, czyż nie?
Ciekawe czy eldar umie czytać między słowami i takie tam...
- Mniej więcej bym się z tym zgodził. Nic o mnie nie wiesz... - ruszył gwałtownie w stronę adepta, zanim ten zdążył ponownie wycelować... miał już dotychczas spoczywające w pochwie ostre pod szyją, podnoszące jego podbródek. - I dlatego nie jesteś w pozycji, by stawiać mi żądania. - Caleb poczuł jak jego zmodyfikowany organizm dostraja się do stresowej sytuacji, wstrzymując pot i reakcje nerwowe, nie tylko ze względu na bliskość obcego. Chodziło o przedmiot trzymany przez niego w drugiej dłoni, zupełnie nie zaplamiony płynami ustrojowymi ani wnętrznościami ofiary, w której w jakiś sposób musiałby być zaszyty, jasnobłękitny owalny klejnot, nieco w kształcie jajka, długości może siedmiu cali...
-A czy ja jakieś żądania stawiałem? - powiedział z pełną powagą, ale potem i tak przełknął ślinę.
Czuł że kurna trzeba było próbować gnoja zastrzelić kiedy była ku temu okazja. Cholerni xenos. Nadzieją że nie zostanie oddzielony od otrzymanego jeszcze dzisiaj artefaktu.
-Kamień Dusz...? - szepnął mimowolnie widząc klejnot w łapie tamtego.
Aż miał ochotę sam sobie przywalić. Cicho siedzieć...
Eldar przez chwilę mierzył go spojrzeniem, nie dając przez hełm odczytać swoich emocji po czym skinął głową. - Będziesz na tyle skłonny do polubownego rozwiązania by puścić broń czy mam rozwiązać ci kolana?
Powoli, bez zbędnych gwałtownych ruchów położył maczetę i pistolet na ziemi po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
-Jestem otwarty na propozycję - skrzywił się
Prawie czuł to ostrze na swojej szyi.
Eldar, który teraz wydał mu się o wiele niższy niż na początku gdy uznał go za pochylonego w pomieszczeniu wyprostował się i odkopawszy pistolet na bok (warto zaznaczyć, że nawet nie zwrócił uwagi na maczetę) i odszedł od człowieka w stronę zamkniętych drzwi. Oparł dłoń na wcześniej odsuniętym z zewnątrz wizjerze i zanim je otworzył, wycelował w Caleba ostrzem i znowu spojrzał mu w oczy.
- Poprowadź mnie do hangaru. Cenię twój intelekt. - ostatnie zdanie według opinii adepta było nie tyle pochwałą, co uznaniem za zbędne wyjaśnień, jaki los go spotka, jeżeli będzie chciał wszcząć alarm lub uciec.
Pochylił się powoli i wskazał nóż, robiąc pytającą minę. Po ustosunkowaniu się do reakcji swojego "turysty" (jak nie będzie miał nic przeciwko to weźmie) powoli ruszył w stronę drzwi. Przeżegnał się nad zwłokami więźnia... oby Imperator przyjął tego nieszczęśnika do siebie bez żadnych nieprzyjemności. Nie pozostawało mu nic innego, jak prowadzić do hangaru.
Miał przez chwilę ochotę poprowadzić eldara koło swojego pokoju, ale uznał że to będzie zły pomysł.
Eldar schował broń, rozglądając się dookoła, choć większość czasu przyglądał się... ścianom, co upewniło Caleba w przekonaniu, że dysponuje psionicznym zmysłem albo jakąś, może wynikającą z hełmu, zdolnością widzenia przez rdzawe ściany. Mierzący ledwie dwa metry i kilka, może z siedem centymetrów obcy powoli, wyszedł z pomieszczenia za adeptem, który teraz wyszedłszy spostrzegł ciało leżące na środku korytarza. Szybko dostrzegł, że to Namir, choć nie było widać żadnych zewnętrznych ran, nie ulegało wątpliwości że z jakichś przyczyn jest ranny. Wciąż oddychał.
Adeptus Biologicus miał wielką ochotę podbiec i jakoś pomóc Namirowi. Podszedł i zbadał jego puls. Wolał nie pytać co tamten mu zrobił.
-Przeżyje? - spojrzał pytająco na eldara.
- Zależy jak jest odporny. Dobij go lub zostaw, albo nawet zabierz jeżeli Cię to nie spowolni, nie jesteś zwykłym człowiekiem, twoja esencja emanuje wulgarną maszyną. Mnie w każdym razie jest on obojętny. - Caleb aż oczekiwał, że Xeno wzruszy ramionami, ten jednak czekał spokojnie na działanie adepta.
Caleb aż poczuł wulgarną dumę z tego, że jego esencja emanuje wulgarną maszyną. Czyż mogłaby być większa pochwała dla Adeptus Mechanicus? A ignorancja obcego wobec mocy Boga Maszyny? To już sprawa xenos.
Mając nadzieję że Namir był tak wytrwały jak mu się wydawało ułożył go w pozycji bezpiecznej, aby zmaksymalizować szanse jego przeżycia.
Potem ruszył dalej.
Eldar, którego coraz większa liczba szczegółów dotyczących wyglądu coraz bardziej konsternowała adepta (jak na przykład ogólnie niezwykle pogrubiona i wzmocniona część pancerza z całego torsu, co nijak nie pasowało do wszystkiego co wiedział o taktyce rasy, poglądach militarnych czy ich jednostkach, choć nie mniej dziwne były zgrubienia w miejscu, w które u człowieka nazwałby nadgarstkiem) przyglądał się tylko i nie dało się stwierdzić, czy obojętnie, czy wrogo. Podążał za Calebem krok w krok, ostrza były na swoich miejscach, a ten mimo odczuwanej presji adept z trudem przyjmował wynik sprzężonego w jego mózgiem systemu kontroli, jakoby z konieczności oddalenia uczucia strachu, które groziłoby trwałym uszkodzeniem psychicznym lub nieracjonalnym zachowaniem do jego krwi cały czas były wydzielane odpowiednie hormony i niektóre części układu nerwowego były wytłumiane. Nie rozumiał także tego zjawiska i nigdy by nie przypuszczał, że w normalnych warunkach tak by się bał obcego, w którego ruchach kryła się nieludzka gracja i zręczność jaką ten posiadał.
O tej porze, tak wygodnie dobranej, że nie mogło być mowy o przypadku, nie napotkali nikogo poza kilkoma serwoczaszkami, które obcy zdawał się ignorować mimo kamer, co dziwniejsze alarm nie został wszczęty. Pokonawszy liczne podziemne korytarze doszli właśnie do skrzyżowania, z którego czterdziestometrowy korytarz prowadził do włazu za którym kryła się stróżówka i magazyn prowadzące bezpośrednio do hangarów. Adept musiał zatrzymać się, bowiem w korytarzu stał strażnik służby więziennej i jakkolwiek zaspany by nie był, czterdzieści metrów to spory dystans, a on miał w ręku karabin laserowy. Eldara zaś nie widział gdyż przy skrzyżowaniu podchodzili do tego korytarza prostopadle i Xeno również się zatrzymał za załomem ściany, oczekując w milczeniu aż Caleb wznowi marsz.
Dokonał szybkiej analizy. Obcy zapewne miał coś, czego był w stanie użyć przeciw komuś z bronią palną. Nie zdziwiłby się nawet gdyby eldar odbijał promienie lasera swoimi mieczami... a jednak... broń do walki wręcz absolutnie ignorował i miał obawy przed jego pistoletem laserowym.
Tyle że... możliwości jest zbyt dużo. Bardzo prawdopodobne, że jeżeli strażnik zobaczy ich to odda strzał również w medyka myśląc, że ten jest z obcym w zmowie czy coś.
Zastanowiło go też skąd obcy wziął się w więzieniu? Logiczne by było że gdyby przyleciał, znałby drogę do hangaru. Zaczął się rozglądać, ukradkiem dokładniej przyglądając się eldarowi, mając nadzieję że dojrzy jakąś przydatną wskazówkę lub poszlakę.
Caleb chciał się czegoś dowiedzieć o obcym i odwrócił się by spojrzeć, gdzie ten jest, ale nagle poczuł aż zastrzyk adrenaliny spowodowany nieprzewidzianą sytuacją. Eldar, którego ciche i delikatne kroki słyszał przed sekundami zniknął, rozpłynął się w prostym korytarzu długości przynajmniej sześćdziesięciu metrów bez jednego odgłosu.
Nie tylko dostał jednak zastrzyk adrenaliny... poczuł że xeno zwyczajnie go robi w chuja. Rozejrzał się jeszcze raz. Skupił się dokładniej. Pole maskujące? Próbował wyczuć ustawienie szpona w swojej kieszeni. Jeżeli szpon rzeczywiście wskazywał na klejnot... powinien teraz wskazać gdzie jest eldar.
Rzecz była niezwykła. Szpon obracał się w jego kieszeni przez chwilę jak szalony, rozcinając wewnętrzny fragment kieszeni, tuniki i zarysowując krwawą i głęboką na niemal centymetr szramę na górnej części uda adepta, tylko natychmiast dozowane hormony przeciwbólowe powstrzymały go od krzyku. Nie wiedział, czy fragment kośćca wciąż pokazywał klejnot, jednak raniąc go obrócił się w stronę... drzwi, z zatrważającą prędkością.
Przełożył wrednego szpona do drugiej kieszeni. Pokładając nadzieję w nanobotach działających w jego ciele, ruszył za wskazówkami cholernego artefaktu.
"Cholerne sprawy związane w przytłaczającymi mocami! Zawsze mają durny sposób powiadamiania, że się robi coś nie tak" pomyślał i ruszył dalej do hangaru. Oby Imperator mu teraz sprzyjał.
Gdy Caleb podszedł bliżej, strażnik oparł się na karabinie i wyprostowawszy, zasalutował oficerowi medycznemu.
- Witam, sir.
Skinął głową strażnikowi.
-Kolejna warta, którą najpożyteczniej byłoby przespać, co? - spytał z lekkim uśmiechem
- Wybaczcie sir, po prostu nic szczególnego się nie dzieje i niedługo kończy się warta. Prawdę rzekłszy kimnąłbym się tu i teraz, ale obowiązek rzecz święta. - odparł z krzywym uśmiechem wartownik. - Mogę w czymś służyć?
-Ostatnio ktoś mi wspomniał o tym że brakuje rozrywek, a wiedząc jak stres potrafi człowieka w szaleństwo wpędzić... - mrugnął okiem - Pomyślałem o tym, aby organizować dla was Walki Bakterii, ale cholera... przecież wszyscy nie będą patrzeć przez jeden mikroskop, a mnie brak sprzętu, aby zrobić, co trzeba. Chciałbym się dostać do magazynu lub hangaru. Widziałem jak czasem serwitorzy składują tam różny niepotrzebny złom. Może znalazłby się wyświetlacz, który zdołałbym podczepić pod mikroskop.
- Naprawdę, dobry pomysł, ale mam nadzieję że prędzej czy później jednak zaczniesz rozpowszechniać rozpuszczalniki alkoholowe... już my byśmy sobie poradzili z ich przeróbką. - strażnik mrugnął okiem do adepta.
- No ale wiecie, jakie są procedury w tym gigantycznym pierdlu. Macie przepustkę, czy tylko w butelkę mnie robicie? - zapytał znowu, wyraźnie rozbawiony.
Pacnoł się po czole, aż zatrzeszczało.
-Cholera... zapomniałem zabrać flasz... znaczy przepustkę z laboratorium. Powiedzcie, kiedy będziecie mieli następną wartę, bo teraz nie zdołam po nią skoczyć.
- Myślę, że za... - chciał przekazać Calebowi informację, gdy zza drzwi usłyszeli serię z broni automatycznej, urwaną równie nagle jak się zaczęła.
- Co kurwa? -zapytał sam siebie w pełni już trzeźwy strażnik i podnosząc szybkim ruchem broń do pozycji strzału obrócił się w stronę drzwi.
-Łożeszty... - dobył noża
Miał złe przeczucia.
-Trzeba to sprawdzić!
- Zgadzam się. - odparł głos Eldara zza jego pleców i nim Caleb zdążył się odwrócić, niewielkie ostrze, tak charakterystyczna eldarska shurikenowa amunicja, przecięło powietrze tuż obok jego szyi trafiając w niechronioną hełmem potylicę wartownika i zagłębiając się w międzymózgowiu. Mężczyzna padł równi martwy jak jego świadomość, ciałem miotały wciąż spazmy spowodowane napięciem mięśniowym przed nieoczekiwaną śmiercią...
Nagle pojął, że rzeczywiście eldar cały czas był za nim schowany. Podobny los pewnie spotkałby też jego gdyby postanowił zrobić coś, co by się xenosowi nie spodobało.
-To była iluzja? Te wystrzały?
- Nie. Pomieszczenie zostało oczyszczone, an safyer. Czterech strażników jest martwych, więc ruszaj. - powiedział zdecydowanie Xeno, zwracając się do niego nieznanym mu dotychczas określeniem i nie dbając o wyjaśnienie, co się stało i jak było to możliwe.
Wolał też nie wiedzieć. Otworzył drzwi i bez zbędnych ceregieli ruszył dalej do hangaru
Odnosił coraz większe wrażenie, że eldar wcale nie wziął go po to, aby ten pokazał mu drogę.
Przechodząc przez stróżówkę doznał więcej niż zaskakującego widoku. Pięciu strażników leżało martwych, punktowe pchnięcia znajdowały się w okolicach szyi, serca lub potylicy, zawsze, nigdy inaczej. Ślady walki czy krwawe pozostałości były minimalne i ciężko byłoby się domyśleć, że nie żyją, gdyby nie niewielkie plamy i rozpryski krwi oraz fakt, że grający w karty wartownicy próbowali się bronić... przed czymś, doskakując do stojaka na broń długą albo sięgając do kabur czy przewracając stół, aby odgrodzić się od oponenta.
Co więcej, zmechanizowany moduł podczepiony do mózgu Caleba zestawiał i analizował dane niczym jego własny umysł, wciąż utrzymując różne środki odseparowania strachu. Mimo to, jego samą esencją mroziła sama obecność Xeno, choć oznaczałoby to, że zwykły człowiek mógłby oszaleć z przerażenia. Do czego z resztą pasowały grymasy nie bólu, ale świadczące o doznanej grozy, które pośmiertnie zastygły na twarzach ofiar. Według Caleba oznaczało to, że niemal na pewno Xeno w jakiś sposób oddziałowuje na pobliskie umysły, może psionicznie, może w inny równie wyszukany sposób...
Caleb przełknął głośno ślinę. Czuł, że nawet gdyby miał na sobie kunsztowny pancerz wspomagany oraz cały arsenał i pole siłowe to nie miałby zwyczajnie szans. Wziął kilka głębokich oddechów i zaczął odmawiać Litanię do Logiki, która zwykle go uspokajała. Niestety... dataslate, na którym miał nagraną ostrą muzykę odstresowującą zostawił w pokoju. Przeżegnał się kilka razy, po czym ruszył przez magazyn, mimowolnie strzelając oczami to na lewo to na prawo w poszukiwaniu wrogów... albo czegoś ciekawego... albo czegokolwiek, co pozwoliłoby mu oderwać uwagę od swojej żałosnej sytuacji.
Weszli wreszcie do hangaru. Znajdowało się tutaj kilkanaście lądowników klasy Aquila i kilkadziesiąt Argusów, które mogłyby posłużyć do ewakuacji większości personelu i straży więziennej w razie nagłego wypadku. Jednostki były zupełnie niestrzeżone. Eldar wskazał najbliższego Argusa... co było dziwne, gdyż cięższa jednostka była znacznie wolniejsza, gorzej opancerzona i nieuzbrojona w porównaniu do elitarnych jak na transport Aquil przeznaczonych dla oficerów i ważnych specjalistów, nie wydawało się zaś, że będą potrzebować dodatkowej przestrzeni z przedziału dla dwunastu pasażerów. Tylny właz był otwarty.
Caleb idąc w stronę statku odniósł już kompletne wrażenie że ktoś tu go zwyczajnie robi w bambuko. Było to dziwne uczucie, które przebijało nawet przez przerażenie, jakie go próbowało chwycić.... można było to porównać do malutkiej diody migającej na gigantycznej konsoli. Zrobił zamyśloną minę. W końcu znalazł punkt zaczepienia, aby odrzucić chociaż trochę strach. Czyżby... zaczął wiązać ze sobą pewne fakty... wątpliwości... czyżby... czyżby to było...?
-Wiesz... to wszystko jest... czuję, że próbuje mnie ogarnąć strach. Kiedyś marzyłem o tym żeby... żeby nie przesiedzieć całego życia w bibliotece, albo w laboratorium. Chciałem przeżyć... coś. Może być to niebezpieczne... może przerażające, ale jednak przeżyć i zdobyć prawdziwą wiedzę, taką jaką się zdobywa w praktyce, a nie w książkach. Ale teraz. Teraz kiedy szansa na to coś... na tą "przygodę" się przydarza, mam wrażenie że spieprzyłem ostatni egzamin i nie jestem wcale na nią gotów... czyż nie? - wyrzekł jakże górnolotną wypowiedzieć nadal idąc i odwrócił się po jej zakończeniu do eldara.
Caleb usłyszeć nie do końca artykułowany dźwięk, który przypominał mu niski, spokojny i jak każda wypowiedź Eldara - melodyjny warkot. Obcy tylko ponaglił go, popychając za ramię do przodu.
Odwrócił się i poszedł naprzód... chyba jednak jego domysły nie sprawdziły się. Ale przynajmniej zdołał się trochę uspokoić
- Przeznaczenie nie baczy na nasze przygotowanie. Poruszamy się jego utartymi ścieżkami wybierając odnogi przez podejmowanie decyzji. Ale musimy wiecznie biec naprzód, nigdy nie dane jest nam zatrzymać się i zastanowić, bez względu na to, czy jesteśmy gotowi na to poznawszy od innych ścieżkę lub rozpoznając jej układ po własnych doświadczeniach z podobnymi. - skwitował Eldar, zrównując się równym krokiem z wysokim adeptem. - Wejdź pierwszy.
Nawet się ucieszył, że xeno odpowiedział mu. Wszedł do statku powoli, rozglądając się.
Niewielka jednostka składała się tylko z przedziału transportowego na dwanaście osób unieruchamianych w uprzężach bezpieczeństwa do ściany i skrzyń z amunicją mocowanych w szynach na środku przedziału oraz części przedniej z licznymi panelami oraz dwoma fotelami pilotów.
- Uznam, że znasz się na pilotażu w dostatecznym stopniu. I na pewno wiesz, że tor wylotu prowadzi do automatycznego włazu w klifie, na którym stoi ta część kolonii, sprzężonego, znaczy włazu, z mechanizmem startowym. - przypomniał mu obcy.
-Yhy... mam przeszkolenie wojskowe i znam się na pilotażu.
Spojrzał na niego.
-A, dokąd lecimy? Albo raczej: dowiem się tego teraz czy później?
- Później. Nie uciekamy z planety. Ukryjemy się na jej powierzchni a ty powiesz, jak długo to... coś - wskazał wahadłowiec - wytrzyma. Musimy kogoś zabrać po drodze... - dodał tajemniczo.
-Hmmm... zaraz... jeżeli obawiasz się o wytrzymałość tego.. wehikułu... to czemu nie weźmiemy któregoś z tych. - wskazał na statki przeznaczone dla oficerów - Mają jakieś zabezpieczenia, nadajniki, czy też zacieklej będą nas ścigali?
- Chodzi mi tylko o atmosferę. Wierzę że zdążysz znaleźć niewykrywalne miejsce we wskazanej okolicy zanim ruszy pościg... - wyjaśnił Eldar i wszedł na pokład.
-Aha... dobra - wzruszył ramionami.
Ruszył do siedzeń pilota. Zajął miejsce i zanim zaczął uruchamiać jeszcze przyrządy przyjrzał się szponowi.
Szpon zdawał się być... zupełnie nieruchomy. W tym czasie Eldar szukał dosyć długo przycisku do zamknięcia włazu i dopiero po minucie adept usłyszał charakterystyczny jazgot niewielkich obrotowych silników podnoszących klapę. Po tym Eldar zdjął przyczepione chyba magnetycznie pochwy do pleców pancerza i ułożywszy w rowach na szyny do skrzyń podszedł do miejsca dla drugiego pilota.
Skończył przygotowywać maszynę do lotu. Chciał się skupić w całości na tym "zadaniu", aby móc oczyścić umysł ze zbędnych myśli. Kątem oka przyglądał się eldarowi, próbując rozpoznać po jego stroju czy może nie jest jednym z mrocznych eldarskich korsarzy... chociaż wtedy... pewnie byłby traktowany znacznie gorzej.
-Gotowy?
Eldar nie mógł zasiąść przez grubszy pancerz okrywający tors, w zasadzie Caleb musiał uznać że nigdy nie widział tak ciężkiej... albo nieporęcznej formy pancerza. Jego mniej zaawansowana konstrukcja mogła budzić wątpliwości czy nie pochodzi on z korsarskiej rasy uwielbionej w zadawaniu cierpienia, jednak niewiele mogłoby na to wskazywać... przynajmniej oceniając jak na obcego. Xeno przez chwilę patrzył mu w oczy w ciszy, po czym znów po zasłyszeniu owego warkotu odpowiedział:
- Tak, startuj. - z tymi słowy cofnął się do centralnej części przedziału pasażerskiego i zasiadłszy ze skrzyżowanymi nogami tyłem do Caleba i kierunku lotu uparł na kolanach dłonie obrócone ku górze.
Obejrzał się jeszcze raz na pasażera, po czym uruchomił maszynę i po chwili wystartowali. Caleb wiedział że nawet w takiej chwili opór wobec obcego nie ma sensu. Nawet, kiedy medytuje jego zmysły są piekielnie wyczulone i przejrzałby każdy fortel... no może poza próbą rozbicia statku o powierzchnię planety, albo wpadnięcia do jeziorka lawy, ale adept nie był na tyle szalony, aby coś takiego robić... chyba.
-Kieruj się na zachód-południe-zachód, na zbocze największego wulkanu tego pasma górskiego, pięćdziesiąt mil w prostej linii - usłyszał.
Adept przyjął koordynaty i skupił na pilotowaniu. Zapowiadał się dłuuugi dzień.
Szybko wyleciał ze zbocza klifu nad obserwowanym wcześniej tego poranka toksycznym, wrzącym morzem z którego parujące kłęby przesłaniały słońce zbierając wiele mil ponad w nieprzeniknioną wartstwę ciemności, niemal uniemożliwiając życie na planecie. Lot miał trwać blisko pół godziny, zaś gdy obserwował przypominający twierdzę kompleks na zboczu pasma górskiego i morza, którego wody i minerały przenikały głęboko pod ziemię gdzie kryła się główna część kolonii, nie wydawało się by ktokolwiek ogłosił alarm. Co więcej, wyglądało na to że zautomatyzowane wieżyczki przeciwlotnicze bazujące na identycznym systemie co mobilne baterie Hydra były wyłączone...
Brat Calvin podejrzewał że to musi być jakaś sztuczka eldara. Tak samo jak wtedy zniknął koło stróżówki. Czuł nawet pewne podekscytowanie związane z tym wszystkim, co jednak nie zmieniało faktu, że był teraz prawdopodobnie zakładnikiem... szkoda mu było tylko tego że nie zabrał ze sobą swojego data slate, w którym miał całą encyklopedię oraz swego plecaka, z szatą i kosturem... ale przecież.. to rzeczywistość, a nie bohaterska opowieść. Tutaj trzeba radzić sobie z tym co się ma. Nagle tknęła go straszliwa myśl. Skoro jeden eldar był w stanie od tak po prostu oszukać czujniki i systemy wykrywania... to co dopiero oni potrafią na polu bitwy kiedy jest ich większa grupa?! Aż zadrżał na tą myśl.
Lot był w miarę spokojny, a Caleb znalazł chwilę ciszy dla uspokojenia myśli. Obcy nie wydawał w czasie podróży żadnego dźwięku, dlatego pół godziny nieco mu się dłużyło. Wkrótce zauważył, jakieś dwa kilometry powyżej poziomu nadbrzeżnej górskiej kolonii olbrzymi wulkan, którego szczyt złączony był z czarnym niebiem słupem oparów tej samej barwy. Otoczony był innymi, mniejszymi szczytami, choć Caleb mógł także dojrzeć kilka płaskowyży i bezpiecznych miejsc pionowego lądowania.
Ściągnął brwi. Miał nadzieję że transportowiec wytrzyma warunki panujące wokół wulkanu. Zwolnił trochę, aby lepiej przyjrzeć się masywowi.
-Wulkan przed nami - zakomunikował - Gdzie wylądować?
- Zdaję się na Twoje zdolności. Będziemy musieli dojść na najwyżej położony płaskowyż, ale tam nie ląduj. - odparł obcy.
Mimowolnie przeczesał spojrzeniem wnętrze statku. Na szczęście każdy z nich był wyposażony w podstawowy zestaw przetrwania, umieszczony w skrzynkach pod siedzeniem. W jego skład wchodziły apteczki, racje na kilka dni oraz... (miał przynajmniej taką nadzieję, bo zwykle w zestawach takie coś było) lekki strój (czy też pancerz, jeżeli planety były wyjątkowo nieprzyjazne) środowiskowy. Pomimo swojego wzmocnionego organizmu wolał nie pozostawać bez ochrony, ani zapasu tlenu na zewnątrz.
Teraz zajął się lokalizacją dogodnego miejsca lądowania, z którego można by było przejść na wskazany przez xeno płaskowyż. Niepokoiła go trochę bliskość wulkanu...
- Boisz się? - zapytał niewinnie, jakby w niepowiązany z sytuacją sposób obcy.
-Nie jestem niezniszczalny, a i nie często trafiały mi się spacery w takich warunkach... tak mam się czego obawiać - rzekł Caleb - Ale ze strachem trzeba sobie radzić.
Przypomniał sobie coś co zawsze go odprężało. Mózg zakomenderował, cyberimplantom, aby stymulowały go poprzez nagraną na dysk pewną muzykę.
Uspokajacz
- Na razie nie udajemy się na zewnątrz. - przerwał z dłuższą pauzą. - Jeszcze nie. W zasadzie ty możesz tu zostać.
-Nie dzięki. Jak będzie czas, pójdę z tobą. Lubię wiedzieć w co się wplątałem... to podstawa aby się jakoś wyplątać.
Zaczął podchodzić do lądowania tam gdzie uznał że będzie najdogodniej.
- Dużo masz do powiedzenia w tej kwestii w Twoim mniemaniu. - skomentował Xeno.
-Funkcja "Przynieś, podaj, pozamiataj" to raczej niezbyt miła perspektywa, nie sądzisz?
Xeno aż obrócił głowę przez ramię, wpatrując się pytająco w, chyba, bezczelnego człowieka, jakby nie rozumiejąc.
Chciał westchnął ale się powstrzymał. Strach mijał a jemu humor wracał.
-Dobra dobra... zostanę
- Nie musisz. Nie o to chodzi. Zdajesz się nie rozumieć swojej roli w tym wszystkim. Mimo to, narzucasz swoje warunki. Odważnyś, Synu Terry.
-Tu masz rację... nie bardzo rozumiem jaka jest w tym wszystkim moja rola... "Odprawa przed misją była nie do końca jasna". Wybacz... to taki żart.
Zaczął podchodzić do lądowania.
-Ludzie raczej nazwali by to nadmiernym dowcipkowaniem, a nie odwagą.
- Rozumiem. Przebywam wśród ludzi już trochę czasu i rozumiem. - skinał głową Eldar, czekając aż okręt osiądzie.
Statek miękko wylądował. Ach ta ostrość zmysłów i wyczucie adeptów Divisio Biologica. Caleb odpiął się od fotela. Zaczął wyłączać maszynerię.
- Musimy tu poczekać kilka godzin. Nie śpiesz się. - uspokoił go obcy.
-To zawczasu się przygotuję - odparł.
Podszedł do skrzynek pod siedzeniami i zaczął je przeglądać w celu skompletowania jakiegoś porządnego zestawu podróżnego.
Adept znalazł wszystkie niezbędne przybory. Lądowniki, mimo rzadkiego użycia, utrzymane były w dobrym stanie. Odnalazł strój, przybory medyczne i sanitarne, nawet racje żywnościowe ukryte w półkach nad głowami pasażerów oraz pod siedzeniami pilotów. W gruncie rzeczy strojów wystarczyłoby nawet dla trzech osób. Eldar, który się obrócił ale wciąż siedział, przyglądał się temu z zaciekawieniem.
Medyk podrapał się po brodzie. Pakiet medyczny schował do pojemnika na plecach skafandra. Podobnie uczynił z kilkoma racjami. Minęła jeszcze chwila zastanowienia.
-Mówiłeś, że będziemy kogoś zabierać. Przyda się temu komuś ubranie ochronne?
- Jeżeli się postarają, dotrą tutaj szybciej. To zostało już przewidziane, niedługo dowiemy się, jak dokładnie.- odparł enigmatycznie Eldar. - Dlaczego tak bardzo się przejmujesz? Przed chwilą sprawiałeś wrażenie ofiary porwania.
Wzruszył ramionami.
-Mam to do siebie, że wolę być na wszystko przygotowany bez względu na sytuację. - wziął jedną z racji żywnościowych - Prawdę powiedziawszy... dotąd nigdy nie byłem w takich okolicznościach i nie wiem jak się zachować. Na dokładkę mam pełno pytań, pełno jakiś niepełnych informacji. Jestem po prostu skonfudowany, czy też oszołomiony.
Spojrzał do środka torebki z "jedzeniem".
-Wiem że to nie jest to co zwykle jecie, w dodatku pewnie jest paskudne, ale może jednak jesteś głodny, hm? - spytał się wyciągając torebkę w stronę xeno.
Zrobił to w myśl zasadzie, jaką mu kiedyś powtarzała matka... traktuj innych jak sam chciałbyś być traktowany.
Ku zaskoczeniu adepta, xeno przyjął paczkę żywnościową skinąwszy głową z podziękowaniem, odłożył ją jednak chwilowo na bok, zamierzając zapewne zjeść nieco później i nie upominać się o to u człowieka.
- Jakie pytania?
-Na przykład... kim jesteś. Znam się troszkę na waszej rasie... Pasujesz mi do opisu eldarskiego łowcy, ale dziwi mnie twój pancerz. Jest w ogóle niepodobny do tych jakie miałem okazję widzieć. Nawet zacząłem podejrzewać, po tym jak powiedziałeś, że przebywasz od pewnego czasu wśród ludzi, iż nie jest to w pełni rzemiosło twojej rasy...
- Nie jest. To dostosowany do ochrony w takim środowisku pancerz wykonania techkapłanatu waszej rasy. Na zlecenie jednego z Waszych inkwizytorów. - odpowiedział spokojnie, mimo spektakularności rzeczy nie do pomyślenia zawartej w tej odpowiedzi.
Właśnie sięgał po kolejną rację, aby samemu zjeść, gdy ręka mu zamarła.
-Jednego naszych inkwizytorów? - zmrużył oczy, zastanawiając się chwilę, a po chwili świstnął cicho przez zęby - Mistrz mi kiedyś wspomniał że istnieją przedstawiciele Starszej Rasy, którzy pomagają naszym, ale nie chciałem dać w to wiary...
- Popełniasz pewien błąd, dziecko Terry. Nie walczymy dla waszego Imperatora. Walczy przeciw Pierwotnemu Niszczycielowi, Wielkiemu Nieprzyjacielowi. Nie czyni nas to sojusznikami.
-Wybacz niefortunny dobór słów. - powiedział otwierając swoją paczkę z racją - Kosmiczni Marines w końcu mawiają, że "wróg mojego wroga, nie jest moim przyjacielem". A tu masz rację że Wielki Niszczyciel. Jest zagrożeniem dla wszystkich... i ludzi, i eldarów, i tau i... ogólnie dla wszystkich. Szkoda tylko że wypady chałośnickich sił nie trafiają w głównie na Floty Roje, albo na Waaagh! orków.
- Masz strasznie nieuporządkowany tok myślenia. Odpocznij. Zapadnij się w medytacji, albo zrób coś innego, co ci pomoże. Rozumiem, co mówisz, wciąż to jednak nie ma dla mnie sensu. - obcy przekrzywił głowę.
Wruszył ramionami.
-Może czuć ode mnie aurę maszyny, ale w przeciwieństwie do moich braci z pozostałych Divisio nie używam twardej logiki i suchych faktów. No i lubię czasem pofilozofować.
Pożywił się wysuszonym żarciem z torebki. Potem podszedł do siedzeń pilotów, rozłożył jeden z foteli i udał się na drzemkę.
-Miłych snów - powiedział odruchowo i przyciął komara.
- Chciałbyś. - skomentował Eldar i umilkł, pogrążony w medytacji.