[WFRP 2.0] Ostatni Tabor
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
[WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Witam!
Na początek garść dobrze znanych zasad wartych przypomnienia :
- Piszemy w trzeciej osobie liczby pojedynczej, czyli innymi słowy w taki sposób jak pisane są zazwyczaj książki.
- Przestrzegamy wszelkich zasad ortografii, gramatyki i poprawnej polszczyzny.
- Zanim wkleimy posta, musimy się upewnić, że wolny jest od wszelkich błędów. Zalecam sprawdzanie pisowni w programie Word, lub po prostu w Firefoxie.
- Posty nie muszą być długie na pięć stron, ważne by ciekawe i wnoszące coś do gry. Nie lubię lania wody
- Nie używamy nowomowy, dzisiejszej gwary i ogólnie słów, czy zwrotów które nie będą pasować do klimatów Warhammera.
- Jeżeli postacie mają zamiar przeklinać, to niech robią to porządnie, jednak zalecałbym powściągliwość.
- Wszelkie dialogi wyróżnione są kursywą. Rozpoczynane są od nowej linii i zaznaczane poprzez myślnik "-" na początku wypowiedzi. Na przykład:
- Dolej mi wina kobieto - wykrzyczał na głos i poklepał niewiastę po tyłeczku.- Tylko prędko, bo mnie suszy.
- Przed każdym postem piszemy pogrubione imię naszej postaci. Na przykład:
Józek z Bagien
Dzisiejszy wieczór spędzał w „Tłustej Gertrudzie”. Spożywał właśnie trzeciego winiacza, gdy...
- Avatar powinien pojawić się w pierwszym poście przed imieniem postaci.
- Od pojawienia się mojego posta macie na ogół 6-7 dni by odpisać, nim pojawi się mój kolejny post.
- Wszelkie nieobecności, czy trudności z odpisywaniem powinny być mi zgłaszane, czy na PW, czy w komentarzach do sesji, gdyż zwykle nie zaglądam do 'Nieobecności'.
Nie będę pisał referatu na temat stylu grania, tego na co możecie sobie pozwolić, a o czym decyduję ja. Wszystko wyjdzie w praniu . Powinniście skupić się na swoich postaciach, a gdy dochodzi do interakcji ze światem (głównie mowa tutaj o jakiejś znaczącej ingerencji, czyli walka, używanie jakichś zdolności etc.) to efekty ich działań opisywane są przeze mnie. Pozwalam na ingerencję w otoczenie, oczywiście w dopuszczalnych granicach, nie mających wpływu na prowadzoną przeze mnie akcję.
Pamiętajcie, że staramy się tutaj stworzyć barwną opowieść. Jako Mistrz Gry nie jestem Waszym wrogiem, ani też sprzymierzeńcem. Razem mamy się przede wszystkim dobrze bawić. Jeżeli ja pomorduję Wasze postaci przy pierwszej okazji, to mijamy się z celem. Jeżeli będziecie korzystać z prawa do współkreacji i opisywać jak wybijacie dziesiątki orków bez najmniejszego draśnięcia, to zapewne skończymy przygodę bardzo szybko, z dużym niesmakiem. Jeżeli natomiast zadbacie równomiernie o silne i słabe strony Waszych postaci, na gruncie scenariusza jaki przygotowałem, to myślę, że wyjdzie z tego ciekawa opowieść.
Wszystkich oczywiście serdecznie pozdrawiam i życzę miłej gry. Zaczynamy!
OSTATNI TABOR
ROZDZIAŁ I: Nim zaśniesz na dobre...
„Każdy czyn jest według człowieka dobry. Przynajmniej w momencie, w którym go dokonuje. Po cóż inaczej czyniłby tak jak czyni, jeżeli nie uważał by postępku swego za dobry?”
Christian Stradovarius, magister astromanta z Altdorfu
* * *
14 dzień miesiąca Kaldezeit (listopad), 2524 Anno Sigmari, cztery dzwony do północy
Tego dnia niebo nad Stirlandem rzewnie płakało – deszcz, którego późniejszym kompanem został śnieg, skutecznie przesłaniały widoczność podróżnikom, którzy w taką aurę znaleźli się na trakcie. Coraz chłodniejsze jesienne powietrze dawało odczuć, że w tym roku zima nadchodziła coraz większymi krokami i szybciej, niż się tego spodziewano.
Z takiego obrotu sprawy cieszył się natomiast stary Albrecht, właściciel ufortyfikowanego zajazdu „Pod Brzęczącą Monetą” na trasie Halstedt-Enzesberg. Przejmując interes od brata kilka lat temu nawet nie przypuszczał, że ta podupadająca buda na zadupiu będzie w końcu dobrze prosperować. Dzisiejszego wieczoru miał bowiem niemal komplet gości, co wywoływało na jego twarzy szeroki uśmiech ilekroć spojrzał na pełną salę. Awanturnicy, kupcy, typy spod ciemnej gwiazdy, mędrcy – wydawało się, że dziś w karczmie zebrał się cały przekrój tych, którzy podróżują po Starym Świecie. Wyglądało na to, że dziś „Brzecząca Moneta” zarobi na kilka miesięcy do przodu i Albrecht dziękował Sigmarowi za tę 'wspaniałą' pogodę.
Podróżując przez Stirland zdążyliście się przekonać, że jest to surowa kraina o bardzo urozmaiconym terenie. Reputacja, jaką zyskała dzięki sąsiedztwie nieprzyjemnych ziem Sylvanii sprawiła, że niezbyt wielu podróżnych mijaliście na szlaku, przemierzając lasy, doliny i wyżyny. Niektórzy z was zdążyli się przekonać na własnej skórze, że gościńce roiły się od zielonoskórych i bandytów. Wy zaś już dziękowaliście temu zajazdowi za spokojny sen zbliżającej się nocy, sen bez zaciśniętego miecza w dłoni i nasłuchiwania zbliżających się kroków.
Gospoda do której trafiliście, nie różniła się zbytnio od innych tego typu przybytków. Parter zajmowała zatłoczona obecnie sala jadalna z kilkunastoma stolikami, na piętrze znajdowały się zapewne pokoje do wynajęcia. Kontuar mieścił się przy ścianie naprzeciw wejścia, w rogu znajdowała się scena dla śpiewaków, gdzie bard przygrywał cicho jakąś melodię i chyba próbował śpiewać (choć raczej mało kto go słuchał). Ławy ustawione były po bokach, tak że pomiędzy drzwiami wejściowymi a barem nie stała żadna przeszkoda mogąca utrudnić klientom dotarcie po swój złocisty napój, bądź też szybkie opuszczenie gospody, gdyby przesadziwszy z ilością trunku potrzebujący puścić pawia konsument mógł czym prędzej wybiec na ulicę. Dokładnie w połowie tej odledłości z sufitu zwisał solidny żyrandol, który wraz ze świecznikami wiszącymi na filarach i kominkiem pod przeciwległą do schodów ścianą, stanowił wieczorne oświetlenie gospody. Ściany ozdobione były myśliwskimi trofeami, zardzewiałymi mieczami i wątpliwej jakości obrazami przedstawiającymi potyczki z Chaosem. Między stolikami uwijali się natomiast gospodarz i trzy młode służące donosząc napitek i posiłki, a także zbierając zamówienia. W tłumie dostrzegliście także trzech potężnie zbudowanych, łysych mężczyzn w skórzniach i przy mieczach, którzy zapewne chronili zajazd.
Noc już na dobre rozpostarła swój całun nad okolicą, a leniwe płomienie ochoczo tańczyły w wielkim karczemnym kominku otulając całą salę usypiającym ciepłem. Pogoda była paskudna i tylko idiota lub jakiś zbłąkany jeździec mógł teraz przebywać na zewnątrz. Od czasu do czasu dawał o sobie znać potężny wiatr, który zerwał się wraz ze śniegiem wywołując dziwne zawodzenie, które usłyszeć można było w głównej sali. Jesienna noc stawała się coraz zimniejsza – ponad górami mgła falowała jak morze, a śnieg z deszczem zacinał wzmagany północnym wiatrem. Spędzić ją przy drodze byłoby w najlepszym przypadku – niezbyt przyjemne.
Wasze wierzchowce odpoczywały w przyzajezdnej stajni oporządzane przez chłopca stajennego. Przynajmniej o to jedno nie musieliście się martwić.
Los chciał, że zasiedliście wszyscy przy wspólnym stoliku w rogu sali, tuż obok ziejących w dół schodów, prowadzących zapewne do piwnic „Brzęczącej Monety”. Przybyliście tu po zmroku, każde z was o różnych porach, z różnymi sprawami na głowie i podążający w sobie tylko znanych kierunkach. Nim się obejrzeliście, jedna ze służek, szczupła czarnowłosa młoda kobieta w czarnym gorsecie opinającym jej apetyczne, duże piersi, które niemal wylewały się z wielkiego dekoltu, pojawiła się przy waszym stoliku i rzekła delikatnym głosikiem.
- Witamy w „Brzęczącej Monecie”. Przepraszam za tę zwłokę, ale mamy dzisiaj sporo gości, a my tylko dwie na sali. - przyjrzeliście się jej. Mimo sporych 'walorów', mogła mieć nie więcej niż piętnaście lat.- Czy coś państwu podać? Wino mamy z averheimu, piwo z Halstedt sprowadzane. Do tego kasza, jajecznica, bądź naleśniki z serem, robota naszej gospodyni. - po tych słowach położyła na stoliku kartę dań. - Proszę przejrzeć, a ja za chwilę zrealizuję państwa zamówienia.
[Standardowo w pierwszym poście opiszcie wygląd swoich postaci, tak jak widzą je towarzysze przy stole. Jeśli chcecie zamówcie sobie jakiś posiłek i (jak chcecie) nawiążcie jakiś dialog . Miłej gry!]
Na początek garść dobrze znanych zasad wartych przypomnienia :
- Piszemy w trzeciej osobie liczby pojedynczej, czyli innymi słowy w taki sposób jak pisane są zazwyczaj książki.
- Przestrzegamy wszelkich zasad ortografii, gramatyki i poprawnej polszczyzny.
- Zanim wkleimy posta, musimy się upewnić, że wolny jest od wszelkich błędów. Zalecam sprawdzanie pisowni w programie Word, lub po prostu w Firefoxie.
- Posty nie muszą być długie na pięć stron, ważne by ciekawe i wnoszące coś do gry. Nie lubię lania wody
- Nie używamy nowomowy, dzisiejszej gwary i ogólnie słów, czy zwrotów które nie będą pasować do klimatów Warhammera.
- Jeżeli postacie mają zamiar przeklinać, to niech robią to porządnie, jednak zalecałbym powściągliwość.
- Wszelkie dialogi wyróżnione są kursywą. Rozpoczynane są od nowej linii i zaznaczane poprzez myślnik "-" na początku wypowiedzi. Na przykład:
- Dolej mi wina kobieto - wykrzyczał na głos i poklepał niewiastę po tyłeczku.- Tylko prędko, bo mnie suszy.
- Przed każdym postem piszemy pogrubione imię naszej postaci. Na przykład:
Józek z Bagien
Dzisiejszy wieczór spędzał w „Tłustej Gertrudzie”. Spożywał właśnie trzeciego winiacza, gdy...
- Avatar powinien pojawić się w pierwszym poście przed imieniem postaci.
- Od pojawienia się mojego posta macie na ogół 6-7 dni by odpisać, nim pojawi się mój kolejny post.
- Wszelkie nieobecności, czy trudności z odpisywaniem powinny być mi zgłaszane, czy na PW, czy w komentarzach do sesji, gdyż zwykle nie zaglądam do 'Nieobecności'.
Nie będę pisał referatu na temat stylu grania, tego na co możecie sobie pozwolić, a o czym decyduję ja. Wszystko wyjdzie w praniu . Powinniście skupić się na swoich postaciach, a gdy dochodzi do interakcji ze światem (głównie mowa tutaj o jakiejś znaczącej ingerencji, czyli walka, używanie jakichś zdolności etc.) to efekty ich działań opisywane są przeze mnie. Pozwalam na ingerencję w otoczenie, oczywiście w dopuszczalnych granicach, nie mających wpływu na prowadzoną przeze mnie akcję.
Pamiętajcie, że staramy się tutaj stworzyć barwną opowieść. Jako Mistrz Gry nie jestem Waszym wrogiem, ani też sprzymierzeńcem. Razem mamy się przede wszystkim dobrze bawić. Jeżeli ja pomorduję Wasze postaci przy pierwszej okazji, to mijamy się z celem. Jeżeli będziecie korzystać z prawa do współkreacji i opisywać jak wybijacie dziesiątki orków bez najmniejszego draśnięcia, to zapewne skończymy przygodę bardzo szybko, z dużym niesmakiem. Jeżeli natomiast zadbacie równomiernie o silne i słabe strony Waszych postaci, na gruncie scenariusza jaki przygotowałem, to myślę, że wyjdzie z tego ciekawa opowieść.
Wszystkich oczywiście serdecznie pozdrawiam i życzę miłej gry. Zaczynamy!
OSTATNI TABOR
ROZDZIAŁ I: Nim zaśniesz na dobre...
„Każdy czyn jest według człowieka dobry. Przynajmniej w momencie, w którym go dokonuje. Po cóż inaczej czyniłby tak jak czyni, jeżeli nie uważał by postępku swego za dobry?”
Christian Stradovarius, magister astromanta z Altdorfu
* * *
14 dzień miesiąca Kaldezeit (listopad), 2524 Anno Sigmari, cztery dzwony do północy
Tego dnia niebo nad Stirlandem rzewnie płakało – deszcz, którego późniejszym kompanem został śnieg, skutecznie przesłaniały widoczność podróżnikom, którzy w taką aurę znaleźli się na trakcie. Coraz chłodniejsze jesienne powietrze dawało odczuć, że w tym roku zima nadchodziła coraz większymi krokami i szybciej, niż się tego spodziewano.
Z takiego obrotu sprawy cieszył się natomiast stary Albrecht, właściciel ufortyfikowanego zajazdu „Pod Brzęczącą Monetą” na trasie Halstedt-Enzesberg. Przejmując interes od brata kilka lat temu nawet nie przypuszczał, że ta podupadająca buda na zadupiu będzie w końcu dobrze prosperować. Dzisiejszego wieczoru miał bowiem niemal komplet gości, co wywoływało na jego twarzy szeroki uśmiech ilekroć spojrzał na pełną salę. Awanturnicy, kupcy, typy spod ciemnej gwiazdy, mędrcy – wydawało się, że dziś w karczmie zebrał się cały przekrój tych, którzy podróżują po Starym Świecie. Wyglądało na to, że dziś „Brzecząca Moneta” zarobi na kilka miesięcy do przodu i Albrecht dziękował Sigmarowi za tę 'wspaniałą' pogodę.
Podróżując przez Stirland zdążyliście się przekonać, że jest to surowa kraina o bardzo urozmaiconym terenie. Reputacja, jaką zyskała dzięki sąsiedztwie nieprzyjemnych ziem Sylvanii sprawiła, że niezbyt wielu podróżnych mijaliście na szlaku, przemierzając lasy, doliny i wyżyny. Niektórzy z was zdążyli się przekonać na własnej skórze, że gościńce roiły się od zielonoskórych i bandytów. Wy zaś już dziękowaliście temu zajazdowi za spokojny sen zbliżającej się nocy, sen bez zaciśniętego miecza w dłoni i nasłuchiwania zbliżających się kroków.
Gospoda do której trafiliście, nie różniła się zbytnio od innych tego typu przybytków. Parter zajmowała zatłoczona obecnie sala jadalna z kilkunastoma stolikami, na piętrze znajdowały się zapewne pokoje do wynajęcia. Kontuar mieścił się przy ścianie naprzeciw wejścia, w rogu znajdowała się scena dla śpiewaków, gdzie bard przygrywał cicho jakąś melodię i chyba próbował śpiewać (choć raczej mało kto go słuchał). Ławy ustawione były po bokach, tak że pomiędzy drzwiami wejściowymi a barem nie stała żadna przeszkoda mogąca utrudnić klientom dotarcie po swój złocisty napój, bądź też szybkie opuszczenie gospody, gdyby przesadziwszy z ilością trunku potrzebujący puścić pawia konsument mógł czym prędzej wybiec na ulicę. Dokładnie w połowie tej odledłości z sufitu zwisał solidny żyrandol, który wraz ze świecznikami wiszącymi na filarach i kominkiem pod przeciwległą do schodów ścianą, stanowił wieczorne oświetlenie gospody. Ściany ozdobione były myśliwskimi trofeami, zardzewiałymi mieczami i wątpliwej jakości obrazami przedstawiającymi potyczki z Chaosem. Między stolikami uwijali się natomiast gospodarz i trzy młode służące donosząc napitek i posiłki, a także zbierając zamówienia. W tłumie dostrzegliście także trzech potężnie zbudowanych, łysych mężczyzn w skórzniach i przy mieczach, którzy zapewne chronili zajazd.
Noc już na dobre rozpostarła swój całun nad okolicą, a leniwe płomienie ochoczo tańczyły w wielkim karczemnym kominku otulając całą salę usypiającym ciepłem. Pogoda była paskudna i tylko idiota lub jakiś zbłąkany jeździec mógł teraz przebywać na zewnątrz. Od czasu do czasu dawał o sobie znać potężny wiatr, który zerwał się wraz ze śniegiem wywołując dziwne zawodzenie, które usłyszeć można było w głównej sali. Jesienna noc stawała się coraz zimniejsza – ponad górami mgła falowała jak morze, a śnieg z deszczem zacinał wzmagany północnym wiatrem. Spędzić ją przy drodze byłoby w najlepszym przypadku – niezbyt przyjemne.
Wasze wierzchowce odpoczywały w przyzajezdnej stajni oporządzane przez chłopca stajennego. Przynajmniej o to jedno nie musieliście się martwić.
Los chciał, że zasiedliście wszyscy przy wspólnym stoliku w rogu sali, tuż obok ziejących w dół schodów, prowadzących zapewne do piwnic „Brzęczącej Monety”. Przybyliście tu po zmroku, każde z was o różnych porach, z różnymi sprawami na głowie i podążający w sobie tylko znanych kierunkach. Nim się obejrzeliście, jedna ze służek, szczupła czarnowłosa młoda kobieta w czarnym gorsecie opinającym jej apetyczne, duże piersi, które niemal wylewały się z wielkiego dekoltu, pojawiła się przy waszym stoliku i rzekła delikatnym głosikiem.
- Witamy w „Brzęczącej Monecie”. Przepraszam za tę zwłokę, ale mamy dzisiaj sporo gości, a my tylko dwie na sali. - przyjrzeliście się jej. Mimo sporych 'walorów', mogła mieć nie więcej niż piętnaście lat.- Czy coś państwu podać? Wino mamy z averheimu, piwo z Halstedt sprowadzane. Do tego kasza, jajecznica, bądź naleśniki z serem, robota naszej gospodyni. - po tych słowach położyła na stoliku kartę dań. - Proszę przejrzeć, a ja za chwilę zrealizuję państwa zamówienia.
[Standardowo w pierwszym poście opiszcie wygląd swoich postaci, tak jak widzą je towarzysze przy stole. Jeśli chcecie zamówcie sobie jakiś posiłek i (jak chcecie) nawiążcie jakiś dialog . Miłej gry!]
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Throrgrim
Niski, acz szeroki w barach i solidnie umięśniony krasnolud lustrował zebranych przy stoliku 'towarzyszy' swymi ciemnobrązowymi oczami. Jego ponure oblicze nie zdradzało żadnych emocji gdy zapamiętywał ich twarze. Wśród tej barwnej grupki znalazło się dwoje elfów... Throrgrim nie pamiętał, by został wychowany w nienawiści do tych szpiczastouchych chudzinek, jednak pamiętał dobrze Wojnę o Brodę i wiedział, że nigdy nie zaufa przedstawicielom tej zdradzieckiej rasy.
- Na brodę Grimnira! – odezwał się w końcu w reikspielu. Jego głos był głęboki i szorstki. - Jeśli nadal będzie tak padać, to nie ruszymy się z tej dziury przez tydzień, psia jego mać. – zacisnął zęby i zmarszczył brwi wyglądając przez okno, gdzie deszcz ze śniegiem grał pierwsze skrzypce. Chwilę później popatrzył na zebranych przy stole. - Skoro bogowie chcieli byśmy ten wieczór spędzili wspólnie, może poznam wasze imiona, wędrowcy? Jam jest Throrgrim Thorgaldsson, syn Throndila, członek Żelaznego Bractwa w Zhufbarze! - khazad przedstawił się tak, jak zawsze zwykł to robić.
W świetle karczemnego kominka pozostali mogli dokładnie mu się przyjrzeć. Odziany był w dobrej jakości kirys i naramienniki skrywające teraz jego potężną muskulaturę. Kiedy trafił do karczmy, pozbył się krasnoludzkiego hełmu z nosalem i gromrilowych rękawic, które teraz spoczywały na stole, po prawicy krasnoluda. Szeroka tarcza z herbem Żelaznego Bractwa oparta była o ścianę zajazdu, natomiast bogato zdobiony topór khazada znajdował się na jego kolanach – Throrgrim nigdy się z nim nie rozstawał, a ktoś, kto znał się na broni doceniłby jakość wykonania ostrza i wzmacnianego żelazem styliska z dębiny. Na jednym ze szczebli krzesła wisiał wypchany po brzegi rukzak.
Już miał zagaić do zebranych, gdy przy stoliku pojawiła się młoda człeczyna. Gdy skończyła mówić, khazad popatrzył na nią spod swych krzaczastych brwi i rzekł:
- Dla mnie micha kaszy, rosół i bochen chleba, dziewucho. - skrzywił się nieco. - I kufel tych szczyn, które nazywacie tu piwem.
Throrgrim tęsknił za pędzonym w Zhufbarze Bugmansem. Niestety, w czasie swoich podróży gdzieniegdzie tylko w miastach człeczyn mógł skosztować tego zacnego trunku. Teraz zaś był zmuszony zadowalać się pitym przez pospólstwo, mętnym reikbier - popularnym jak żebracy na ulicach imperialnych miast. I równie pociągającym.
- Co was sprowadza na ziemie Stirlandu? - mruknął szorstko do zgromadzonych, gdy dziewczyna odebrała zamówienie. - Robota? Pieniądze? Cokolwiek? - wieczór był jeszcze młody, pogoda za oknem nie napawała optymizmem, a Throrgrim nie zamierzał się nudzić, zwłaszcza, że od kilku dni nie zamienił z nikim słowa, gdyż cały czas był w siodle swego kuca, który wypoczywał w stajni. Krasnolud popatrzył po zebranych. Nad czymś się zastanawiał, oczekując odpowiedzi, a jego ciemne oczy zwęziły się tajemniczo.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.
-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Vinnred von Shotten
- Cokolwiek - odparł khazadowi odziany w szary płaszcz mężczyzna. Jego głos był chłodny i głęboki, wibrował przyjemnie w uszach i sprawił, że kilka kobiet niemal zastrzygło uszami. Uśmiechnął się lekko znad wąsa i zatopił łakome spojrzenie w dziewce przyjmującej zamówienia. - Zwą mnie Vinnred von Shotten, niektórzy lubią skracać sobie moje imię do Vinn, lecz byłbym wdzięczny, gdybyście państwo tego nie robili. Miło mi cię poznać. - Skinął głową krasnoludowi i wyciągnął dłoń ponad blatem stołu.
Choć jego twarz częściowo kryła się pod mokrym kapturem, a sylwetka pod obszernym płaszczem, zdawał się być przystojnym i niezbyt postawnym mężczyzną. Gdy się pochylił do przodu, dało się słyszeć ciche stuknięcie. Zaraz poprawił rapier u swego pasa i uśmiechnął się przepraszająco. Po chwili skierował spojrzenie ciemnych oczu na towarzyszącą im elfkę i delikatnie ujął jej dłoń, muskając ustami powietrze nad nią. Nie miał zamiaru całować rękawicy.
- Pani wybaczy, ale któż ośmielił się ... - zaczął, gdy znów pojawiła się ta piersiasta dziewka przy ich stoliku. Mężczyzna w jednej chwili zapomniał o towarzyszce i posłał młodej służce swój najbardziej czarujący uśmiech.
- Panienka wybaczy, przez ten hałas nie dosłyszałem imienia ślicznej dzieweczki - zamruczał do kelnerki, przysuwając się do niej trochę.
Dziewczyna zmieszała się lekko i zaczerwieniła pod wzrokiem Vinna:
- Ulli, proszę pana. Co mam podać? - uśmiechnęła się do mężczyzny delikatnie i speszona jakby skurczyła się w sobie.
- Śliczne imię, Ulli... Powiedz mi, czy poza daniami z karty - przesunął dłonią po kawałku papieru - serwujesz coś jeszcze? - zapytał bez ogródek i uśmiechnął się zawadiacko.
- A o co panu dokładnie chodzi? - dziewczyna wyglądała na bardziej zmieszaną niż przed momentem. Mężczyzna wyczuł, że zupełnie nie pojmowała, co miał na myśli. Albo tak dobrze udawała. Vinnred zamrugał oczami ze zdziwienia i uśmiechnął się życzliwie.
- Nic, nic, dziecko. Możesz tu przysłać jakąś STARSZĄ kelnerkę? Byle nie za starą... - westchnął.
- Nie ma starszej, jesteśmy z siostrą tylko we dwie na sali. Coś źle zrobiłam? Źle powiedziałam? - spytała, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. - Przepraszam, nie chciałam urazić. I proszę, niech pan nie mówi mojemu ojcu, że źle się zachowałam. - Spuściła głowę, przygryzając seksownie dolną wargę.
Vinnred drgnął niespokojnie, jakby go ktoś pod stołem kopnął w kostkę. Widać było, że zaraz wyskoczy z siebie, stanie obok i zawyje jak wygłodniały wilk. Trwało to jednak przez mgnienie oka, zaraz opanował się i przyodział twarz w ten delikatny uśmieszek.
- Dowiedz się, czy są jeszcze wolne pokoje na noc - polecił jej, ujmując w dwa palce kosmyk włosów dziewczyny i spojrzał jej pewnym, stanowczym wzrokiem głęboko w oczy. - A potem przyjdź do mnie.
Dziewczyna stała niczym posąg, gdy mężczyzna dotykał jej włosów. Cała zarumieniona spuściła wzrok i powiedziała, wpatrując się w martwy punkt na stoliku:
- Pokoje do wynajęcia są, dwa srebrniki za noc – wyrecytowała szybko, jakby nauczyła się tekstu na pamięć. - Po co mam przyjść do pana? Życzy pan sobie coś do pokoju? - spojrzała na Vinna ukradkiem i wbiła wzrok w podłogę. - Co mam teraz podać?
- Teraz nic, potem będę mieć większe zamówienie, więc zarezerwuj dla mnie trochę czasu. Będę chciał balię z ciepłą wodą do pokoju, czy to duży problem, Ulli? - zapytał i wręczył jej do ręki trzy srebrniki.
Czarnowłosa spojrzała z iskrą w oczach na pieniądze wciśnięte w dłoń, po czym na jej twarzy pojawił się szeroki, urzekający uśmiech.
- Żaden problem, proszę pana, będzie tak jak pan zechce. - Srebrnika włożyła między obfite piersi, a dwa zacisnęła w dłoni. - Mam nadzieję, że...
- Ursula, do cholery, wracaj za szynk, dziewczyno! - Vinn usłyszał gromki głos gospodarza dochodzący zza baru. - Masz jeszcze sporo roboty!
- Wybaczy pan – skłoniła się lekko, zebrała zamówienia od pozostałych i oddaliła się w kierunku szynkwasu. Czarodziej zobaczył tylko, jak ojciec pogroził jej palcem, gdy znikała za kotarą prowadzącą do kuchni.
Vinnred jeszcze chwilę wodził wzrokiem za dziewczyną, w końcu westchnął cicho i oparł się, wygodnie rozsiadając na ławie. Wyglądał na zadowolonego z siebie. To, co rzucało się w oczy, to wysoka jakość jego stroju, delikatne gesty, miękkie ruchy i zadbane atłasowe rękawiczki, które skrywały jego dłonie. Można było wyczuć od niego delikatną nutę drogich perfum, nawet pochwa rapiera była ładnie zdobiona jakimś zawiłym wzorem i kilkoma błyskotkami. Szlachcic jak w pysk strzelił.
- Państwo wybaczą moje zachowanie. O czym to mówiliśmy? Ach tak, pogoda... Zaiste, paskudna jest, te okropne chmury przesłaniają wszystkie gwiazdy i księżyc. Dobrze, że człowiek ma jeszcze mapy, bo gdyby można było polegać jedynie na niebie, szybko by się zabłądziło...
- Cokolwiek - odparł khazadowi odziany w szary płaszcz mężczyzna. Jego głos był chłodny i głęboki, wibrował przyjemnie w uszach i sprawił, że kilka kobiet niemal zastrzygło uszami. Uśmiechnął się lekko znad wąsa i zatopił łakome spojrzenie w dziewce przyjmującej zamówienia. - Zwą mnie Vinnred von Shotten, niektórzy lubią skracać sobie moje imię do Vinn, lecz byłbym wdzięczny, gdybyście państwo tego nie robili. Miło mi cię poznać. - Skinął głową krasnoludowi i wyciągnął dłoń ponad blatem stołu.
Choć jego twarz częściowo kryła się pod mokrym kapturem, a sylwetka pod obszernym płaszczem, zdawał się być przystojnym i niezbyt postawnym mężczyzną. Gdy się pochylił do przodu, dało się słyszeć ciche stuknięcie. Zaraz poprawił rapier u swego pasa i uśmiechnął się przepraszająco. Po chwili skierował spojrzenie ciemnych oczu na towarzyszącą im elfkę i delikatnie ujął jej dłoń, muskając ustami powietrze nad nią. Nie miał zamiaru całować rękawicy.
- Pani wybaczy, ale któż ośmielił się ... - zaczął, gdy znów pojawiła się ta piersiasta dziewka przy ich stoliku. Mężczyzna w jednej chwili zapomniał o towarzyszce i posłał młodej służce swój najbardziej czarujący uśmiech.
- Panienka wybaczy, przez ten hałas nie dosłyszałem imienia ślicznej dzieweczki - zamruczał do kelnerki, przysuwając się do niej trochę.
Dziewczyna zmieszała się lekko i zaczerwieniła pod wzrokiem Vinna:
- Ulli, proszę pana. Co mam podać? - uśmiechnęła się do mężczyzny delikatnie i speszona jakby skurczyła się w sobie.
- Śliczne imię, Ulli... Powiedz mi, czy poza daniami z karty - przesunął dłonią po kawałku papieru - serwujesz coś jeszcze? - zapytał bez ogródek i uśmiechnął się zawadiacko.
- A o co panu dokładnie chodzi? - dziewczyna wyglądała na bardziej zmieszaną niż przed momentem. Mężczyzna wyczuł, że zupełnie nie pojmowała, co miał na myśli. Albo tak dobrze udawała. Vinnred zamrugał oczami ze zdziwienia i uśmiechnął się życzliwie.
- Nic, nic, dziecko. Możesz tu przysłać jakąś STARSZĄ kelnerkę? Byle nie za starą... - westchnął.
- Nie ma starszej, jesteśmy z siostrą tylko we dwie na sali. Coś źle zrobiłam? Źle powiedziałam? - spytała, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. - Przepraszam, nie chciałam urazić. I proszę, niech pan nie mówi mojemu ojcu, że źle się zachowałam. - Spuściła głowę, przygryzając seksownie dolną wargę.
Vinnred drgnął niespokojnie, jakby go ktoś pod stołem kopnął w kostkę. Widać było, że zaraz wyskoczy z siebie, stanie obok i zawyje jak wygłodniały wilk. Trwało to jednak przez mgnienie oka, zaraz opanował się i przyodział twarz w ten delikatny uśmieszek.
- Dowiedz się, czy są jeszcze wolne pokoje na noc - polecił jej, ujmując w dwa palce kosmyk włosów dziewczyny i spojrzał jej pewnym, stanowczym wzrokiem głęboko w oczy. - A potem przyjdź do mnie.
Dziewczyna stała niczym posąg, gdy mężczyzna dotykał jej włosów. Cała zarumieniona spuściła wzrok i powiedziała, wpatrując się w martwy punkt na stoliku:
- Pokoje do wynajęcia są, dwa srebrniki za noc – wyrecytowała szybko, jakby nauczyła się tekstu na pamięć. - Po co mam przyjść do pana? Życzy pan sobie coś do pokoju? - spojrzała na Vinna ukradkiem i wbiła wzrok w podłogę. - Co mam teraz podać?
- Teraz nic, potem będę mieć większe zamówienie, więc zarezerwuj dla mnie trochę czasu. Będę chciał balię z ciepłą wodą do pokoju, czy to duży problem, Ulli? - zapytał i wręczył jej do ręki trzy srebrniki.
Czarnowłosa spojrzała z iskrą w oczach na pieniądze wciśnięte w dłoń, po czym na jej twarzy pojawił się szeroki, urzekający uśmiech.
- Żaden problem, proszę pana, będzie tak jak pan zechce. - Srebrnika włożyła między obfite piersi, a dwa zacisnęła w dłoni. - Mam nadzieję, że...
- Ursula, do cholery, wracaj za szynk, dziewczyno! - Vinn usłyszał gromki głos gospodarza dochodzący zza baru. - Masz jeszcze sporo roboty!
- Wybaczy pan – skłoniła się lekko, zebrała zamówienia od pozostałych i oddaliła się w kierunku szynkwasu. Czarodziej zobaczył tylko, jak ojciec pogroził jej palcem, gdy znikała za kotarą prowadzącą do kuchni.
Vinnred jeszcze chwilę wodził wzrokiem za dziewczyną, w końcu westchnął cicho i oparł się, wygodnie rozsiadając na ławie. Wyglądał na zadowolonego z siebie. To, co rzucało się w oczy, to wysoka jakość jego stroju, delikatne gesty, miękkie ruchy i zadbane atłasowe rękawiczki, które skrywały jego dłonie. Można było wyczuć od niego delikatną nutę drogich perfum, nawet pochwa rapiera była ładnie zdobiona jakimś zawiłym wzorem i kilkoma błyskotkami. Szlachcic jak w pysk strzelił.
- Państwo wybaczą moje zachowanie. O czym to mówiliśmy? Ach tak, pogoda... Zaiste, paskudna jest, te okropne chmury przesłaniają wszystkie gwiazdy i księżyc. Dobrze, że człowiek ma jeszcze mapy, bo gdyby można było polegać jedynie na niebie, szybko by się zabłądziło...
-
- Pomywacz
- Posty: 27
- Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 22:34
- Numer GG: 1325157
- Lokalizacja: Waldenhof
- Kontakt:
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Bernolt Kummel
Mężczyzna odziany w zielony płaszcz odsunął od siebie kartę dań i wyjął z leżącego obok tobołu chleb. Drewnianym nożem odkroił sobie ćwierć bochna i zaczął go powoli żuć. Długie, jasne i bardzo zaniedbane włosy kołysały się w rytm ruchu żuchwy raz odsłaniając, a raz zasłaniając oblicze nieznajomego. Twarz miał odmrożoną i pooraną bliznami. Nie były to jednak znamiona nadające wyrazu, czy groźnego wyglądu. Można powiedzieć o nich tylko tyle, że bardzo szpeciły lico, które niegdyś musiało być przynajmniej niebrzydkie. Postawa jasnowłosego również nie należała do pięknych. Złamany w pół niemal leżał na stole nie okazując zainteresowania otoczeniem. A może nie chciał po prostu nikogo razić swym wyglądem w pełnej krasie?
Mężczyzna wyraźnie czuł, że nie pasuje do towarzystwa z jakim przyszło mu dzielić miejsce przy jednym stole. Elfowie, uzbrojony krasnolud oraz ten zawadiacki i wystrojony człowiek... Służka podała im karty, a Bernold przecież nie umie czytać... Obiecał jednak sobie. Dziś odpocznie w cieple i wygodzie. Nie można przecież całego życia spędzić na trakcie. Chociaż... Skoro i tak wędruje się nim od lat?
Kummel zakrztusił się. Szybkim ruchem wyciągnął z pakunku butlę obwiązaną lnianym sznurkiem i unosząc wysoko głowę wlał sobie znaczną jej zawartość do gardła. Towarzysze z karczemnego stołu ujrzeli wokół szyi człowieka podłużną, szeroką na półtora kciuka bliznę. Zauważywszy ich podejrzliwe spojrzenia Bernold szybko wrócił do pozycji, którą przyjmował wcześniej. Powolne żucie chleba przerywało teraz od czasu do czasu ciche pokasływanie.
Mężczyzna odziany w zielony płaszcz odsunął od siebie kartę dań i wyjął z leżącego obok tobołu chleb. Drewnianym nożem odkroił sobie ćwierć bochna i zaczął go powoli żuć. Długie, jasne i bardzo zaniedbane włosy kołysały się w rytm ruchu żuchwy raz odsłaniając, a raz zasłaniając oblicze nieznajomego. Twarz miał odmrożoną i pooraną bliznami. Nie były to jednak znamiona nadające wyrazu, czy groźnego wyglądu. Można powiedzieć o nich tylko tyle, że bardzo szpeciły lico, które niegdyś musiało być przynajmniej niebrzydkie. Postawa jasnowłosego również nie należała do pięknych. Złamany w pół niemal leżał na stole nie okazując zainteresowania otoczeniem. A może nie chciał po prostu nikogo razić swym wyglądem w pełnej krasie?
Mężczyzna wyraźnie czuł, że nie pasuje do towarzystwa z jakim przyszło mu dzielić miejsce przy jednym stole. Elfowie, uzbrojony krasnolud oraz ten zawadiacki i wystrojony człowiek... Służka podała im karty, a Bernold przecież nie umie czytać... Obiecał jednak sobie. Dziś odpocznie w cieple i wygodzie. Nie można przecież całego życia spędzić na trakcie. Chociaż... Skoro i tak wędruje się nim od lat?
Kummel zakrztusił się. Szybkim ruchem wyciągnął z pakunku butlę obwiązaną lnianym sznurkiem i unosząc wysoko głowę wlał sobie znaczną jej zawartość do gardła. Towarzysze z karczemnego stołu ujrzeli wokół szyi człowieka podłużną, szeroką na półtora kciuka bliznę. Zauważywszy ich podejrzliwe spojrzenia Bernold szybko wrócił do pozycji, którą przyjmował wcześniej. Powolne żucie chleba przerywało teraz od czasu do czasu ciche pokasływanie.
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Naraikhael Kynthir
Naraikhael usiadła z cichym westchnięciem ulgi. Okaleczona noga dawała o sobie znać bólem- przy takiej pogodzie nie było to dziwne.
Rozwiesiła mokry, granatowy jak nocne niebo płaszcz na krześle. Całe szczęście, że ta gospoda nie wyglądała na drogą. Już i tak jej fundusze niepokojąco szybko się kurczyły. Jeśli nie znajdzie jakiejś kompanii....Kobieta potrząsnęła głową.
A potem spojrzała na swoich towarzyszy przy stole. Towarzystwo owe było mieszane. Jeden krewniak, jakiś lalusiowaty człowiek, następny człowiek przypominający stracha na wróble...no i długobrody.
Obdarzyła go chłodnym spojrzeniem. Nie, żeby jakoś bardzo nie znosiła tej rasy, ale z krasnoludami zawsze były kłopoty. Nigdy nie potrafili podporządkować się do końca czyimś rozkazom, ledwo gdy wydawał je człowiek. A co dopiero ona...
Za chwilę zmarszczyła brwi w zamyśleniu na słowa krasnoluda. Żelazne Bractwo...na światło Lileath, to brzmiało jak jakiś zakon? Albo może oddział wojskowy?
To był interesujące. Długobrody wyglądał na wojownika. Zresztą jego pancerz i ten topór były całkiem niezłe.
A potem przybiegło to ludzkie dziecko. Naraikhael nigdy nie mogła pojąć, jak to się działo że ludzkie dziewczynki tak szybko zaczynały przypominać dorosłe kobiety. Posłała dziewczynie nikły uśmiech.
- Dla mnie kasza, młoda panno. I gorzałki trochę...-tak, teraz ten alkohol będzie najlepszy. By ból przestał być tak irytujący.
Laluś odgrywał właśnie część dworskiego przedstawienia. Naraikhael ledwie poświęciła mu przelotne spojrzenie swych szaroniebieskich oczu. Ostentacyjnie zdjęła jego dłoń ze swej rękawicy.
- Nie jesteśmy na dworze, fircyku.- dodała zimno.
Bywało, że drażnili ją ci mężczyźni. O ile niektórzy swoją bezczelność potrafili nadrabiać odwagą, to większość lała w gacie na widok większego zwierzoczłeka. A gdy taki ubzdurał sobie, że będzie kolejnym wspaniałym generałem...Ach, kolejna ludzka głupota. Dawanie władzy słabeuszom czy idiotom.
- Naraikhael Kynthir. Znikąd-odpowiedziała na propozycję rzuconą przez krasnoluda. Odgarnęła długie ciemnoblond włosy z prawego, obciętego w połowie ucha. Poprawiła krótko przystrzyżone kosmyki nad drugim i w brązie zabłysły białe, srebrzyste pasma.
To nie było jedyne oszpecenie. Oprócz braku kawałka ucha, na prawym policzku pyszniła się krwawosinym wzorem szwów, długa blizna. Kolejna, wąska i biała znaczyła jasne czoło kobiety.
Naraikhael zsunęła ciemne rękawice ze swych dłoni i bystry obserwator mógł dostrzec, że trzy środkowe palce prawej dłoni są dziwnie krótsze niż normalnie, obcięte aż o jedną trzecią.
Postukała w zamyśleniu kikutami w stół. Gdy przygładziła ciemnoszarą, długą tunikę, rozległ się cichutki metaliczny dźwięk. Zresztą spod odwiniętego rękawa błysnęło srebrem kilka ogniwek kolczugi. Ciemnoniebieska trójkątna tarcza Naraikhael, gładka, bez żadnego znaku, była oparta o nogę krzesła. Stalowy hełm wisiał na kancie siedziska. Tuż obok kołysała się przez chwilę, trącona przez służkę jednoręczna kusza.
Naraikhel zaśmiała się sucho, gdy fircyk zrobił maślane oczy na widok tej małej dziewuszki. A potem przewróciła oczami i przestała się zajmować tym smutnym widokiem.
- Robota?- nastawiła uszu na słowa krasnoluda- Oj, mi by się przydała jakaś mała wojenka... Ludzcy "szlachetni"...- wymówiła te słowa z przekąsem- zwykle dostarczają jej obficie.
Człowiek coś mielił językiem obok, ale czujne uszy Naraikhael wychwyciły wzmiankę o bali. O, to byłby luksus warty doznania. Chociaż lepiej oszczędzić pieniądze i umyć się w zimnej wodzie. Tak, to dobry pomysł....
- Zaiste pogoda paskudna jak pysk Maibd- odpowiedziała mimochodem na słowa fircyka i spojrzała na drugiego obszarpanego człowieka. Wyglądał, jakby przed chwilą zszedł ze szlaku. Ciekawość Naraikhael podsyciła blizna na jego szyi. Ale skoro nie zamierzał nic mówić, to zapewne chce, by dać mu spokój. A Asurka nie zamierzała go zakłócać
Naraikhael usiadła z cichym westchnięciem ulgi. Okaleczona noga dawała o sobie znać bólem- przy takiej pogodzie nie było to dziwne.
Rozwiesiła mokry, granatowy jak nocne niebo płaszcz na krześle. Całe szczęście, że ta gospoda nie wyglądała na drogą. Już i tak jej fundusze niepokojąco szybko się kurczyły. Jeśli nie znajdzie jakiejś kompanii....Kobieta potrząsnęła głową.
A potem spojrzała na swoich towarzyszy przy stole. Towarzystwo owe było mieszane. Jeden krewniak, jakiś lalusiowaty człowiek, następny człowiek przypominający stracha na wróble...no i długobrody.
Obdarzyła go chłodnym spojrzeniem. Nie, żeby jakoś bardzo nie znosiła tej rasy, ale z krasnoludami zawsze były kłopoty. Nigdy nie potrafili podporządkować się do końca czyimś rozkazom, ledwo gdy wydawał je człowiek. A co dopiero ona...
Za chwilę zmarszczyła brwi w zamyśleniu na słowa krasnoluda. Żelazne Bractwo...na światło Lileath, to brzmiało jak jakiś zakon? Albo może oddział wojskowy?
To był interesujące. Długobrody wyglądał na wojownika. Zresztą jego pancerz i ten topór były całkiem niezłe.
A potem przybiegło to ludzkie dziecko. Naraikhael nigdy nie mogła pojąć, jak to się działo że ludzkie dziewczynki tak szybko zaczynały przypominać dorosłe kobiety. Posłała dziewczynie nikły uśmiech.
- Dla mnie kasza, młoda panno. I gorzałki trochę...-tak, teraz ten alkohol będzie najlepszy. By ból przestał być tak irytujący.
Laluś odgrywał właśnie część dworskiego przedstawienia. Naraikhael ledwie poświęciła mu przelotne spojrzenie swych szaroniebieskich oczu. Ostentacyjnie zdjęła jego dłoń ze swej rękawicy.
- Nie jesteśmy na dworze, fircyku.- dodała zimno.
Bywało, że drażnili ją ci mężczyźni. O ile niektórzy swoją bezczelność potrafili nadrabiać odwagą, to większość lała w gacie na widok większego zwierzoczłeka. A gdy taki ubzdurał sobie, że będzie kolejnym wspaniałym generałem...Ach, kolejna ludzka głupota. Dawanie władzy słabeuszom czy idiotom.
- Naraikhael Kynthir. Znikąd-odpowiedziała na propozycję rzuconą przez krasnoluda. Odgarnęła długie ciemnoblond włosy z prawego, obciętego w połowie ucha. Poprawiła krótko przystrzyżone kosmyki nad drugim i w brązie zabłysły białe, srebrzyste pasma.
To nie było jedyne oszpecenie. Oprócz braku kawałka ucha, na prawym policzku pyszniła się krwawosinym wzorem szwów, długa blizna. Kolejna, wąska i biała znaczyła jasne czoło kobiety.
Naraikhael zsunęła ciemne rękawice ze swych dłoni i bystry obserwator mógł dostrzec, że trzy środkowe palce prawej dłoni są dziwnie krótsze niż normalnie, obcięte aż o jedną trzecią.
Postukała w zamyśleniu kikutami w stół. Gdy przygładziła ciemnoszarą, długą tunikę, rozległ się cichutki metaliczny dźwięk. Zresztą spod odwiniętego rękawa błysnęło srebrem kilka ogniwek kolczugi. Ciemnoniebieska trójkątna tarcza Naraikhael, gładka, bez żadnego znaku, była oparta o nogę krzesła. Stalowy hełm wisiał na kancie siedziska. Tuż obok kołysała się przez chwilę, trącona przez służkę jednoręczna kusza.
Naraikhel zaśmiała się sucho, gdy fircyk zrobił maślane oczy na widok tej małej dziewuszki. A potem przewróciła oczami i przestała się zajmować tym smutnym widokiem.
- Robota?- nastawiła uszu na słowa krasnoluda- Oj, mi by się przydała jakaś mała wojenka... Ludzcy "szlachetni"...- wymówiła te słowa z przekąsem- zwykle dostarczają jej obficie.
Człowiek coś mielił językiem obok, ale czujne uszy Naraikhael wychwyciły wzmiankę o bali. O, to byłby luksus warty doznania. Chociaż lepiej oszczędzić pieniądze i umyć się w zimnej wodzie. Tak, to dobry pomysł....
- Zaiste pogoda paskudna jak pysk Maibd- odpowiedziała mimochodem na słowa fircyka i spojrzała na drugiego obszarpanego człowieka. Wyglądał, jakby przed chwilą zszedł ze szlaku. Ciekawość Naraikhael podsyciła blizna na jego szyi. Ale skoro nie zamierzał nic mówić, to zapewne chce, by dać mu spokój. A Asurka nie zamierzała go zakłócać
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Throrgrim
- Robota? - Naraikhael, jak się przedstawiła, spojrzała na khazada. - Oj, mi by się przydała jakaś mała wojenka... Ludzcy "szlachetni"...- wymówiła te słowa z przekąsem.- zwykle dostarczają jej obficie.
- Nie mów mi o tych zdradzieckich tchórzach, elfko! - Throrgrim zmarszczył brwi podnosząc głos. Kilku ludzi siedzących przy stoliku obok spojrzało na niego, po czym widząc chłodny wzrok krasnoluda wróciło do swoich spraw. - Nieraz się przekonałem, że najpierw chcą się jednoczyć by walczyć we wspólnej sprawie, a potem gdy przychodzi co do czego uciekają z pola walki, tchórzliwe szczurki. - khazad wykrzywił usta w dziwnym grymasie i pogładził się wielką niczym bochen chleba łapą po brodzie. - Taki jest wasz honor, człeczyno? - łypnął na siedzącego obok zakapturzonego człowieka, który podrywał właśnie jakieś ludzkie szczenię. - Nie jestem obeznany za bardzo z waszymi zwyczajami, ale nie sądziłem, że gustujecie w dzieciach... Na Grimnira, zaiste dziwna z was rasa, człeczyno... I zostaw ją już, niech idzie do kuchni bom głodny... - mruknął.
Krasnolud sięgnął do plecaka i wyjął z niego pełny bukłak, akurat w momencie, gdy gospodarz zawołał młodą do siebie. Pociągnął z niego, a kilka kropel wody spłynęło po jego gęstej, rudej brodzie. Schował go z powrotem do rukzaka i spojrzał najpierw na człeczynę, który rozłożył się na stole (chyba był zmęczony podróżą), a następnie na von Shottena.
- Umiesz tym robić, człeczyno? Czy to tylko tak dla lepszego samopoczucia? - khazad skinął głową na rapier przypięty do pasa mężczyzny. - Bo w mieleniu jęzorem jesteś całkiem niezły. - Throrgrim uśmiechnął się odkrywając żółte zęby.
W brzuchu poczuł nieprzyjemne burczenie i wyglądał dziewuchy z żarciem, oczekując na odpowiedź towarzyszy przy stole.
[Mam nadzieję, że MG nie ma nic przeciwko takiemu dialogowi przy stoliku - przynajmniej jakoś się poznamy i będzie to naturalniej wyglądać .]
- Robota? - Naraikhael, jak się przedstawiła, spojrzała na khazada. - Oj, mi by się przydała jakaś mała wojenka... Ludzcy "szlachetni"...- wymówiła te słowa z przekąsem.- zwykle dostarczają jej obficie.
- Nie mów mi o tych zdradzieckich tchórzach, elfko! - Throrgrim zmarszczył brwi podnosząc głos. Kilku ludzi siedzących przy stoliku obok spojrzało na niego, po czym widząc chłodny wzrok krasnoluda wróciło do swoich spraw. - Nieraz się przekonałem, że najpierw chcą się jednoczyć by walczyć we wspólnej sprawie, a potem gdy przychodzi co do czego uciekają z pola walki, tchórzliwe szczurki. - khazad wykrzywił usta w dziwnym grymasie i pogładził się wielką niczym bochen chleba łapą po brodzie. - Taki jest wasz honor, człeczyno? - łypnął na siedzącego obok zakapturzonego człowieka, który podrywał właśnie jakieś ludzkie szczenię. - Nie jestem obeznany za bardzo z waszymi zwyczajami, ale nie sądziłem, że gustujecie w dzieciach... Na Grimnira, zaiste dziwna z was rasa, człeczyno... I zostaw ją już, niech idzie do kuchni bom głodny... - mruknął.
Krasnolud sięgnął do plecaka i wyjął z niego pełny bukłak, akurat w momencie, gdy gospodarz zawołał młodą do siebie. Pociągnął z niego, a kilka kropel wody spłynęło po jego gęstej, rudej brodzie. Schował go z powrotem do rukzaka i spojrzał najpierw na człeczynę, który rozłożył się na stole (chyba był zmęczony podróżą), a następnie na von Shottena.
- Umiesz tym robić, człeczyno? Czy to tylko tak dla lepszego samopoczucia? - khazad skinął głową na rapier przypięty do pasa mężczyzny. - Bo w mieleniu jęzorem jesteś całkiem niezły. - Throrgrim uśmiechnął się odkrywając żółte zęby.
W brzuchu poczuł nieprzyjemne burczenie i wyglądał dziewuchy z żarciem, oczekując na odpowiedź towarzyszy przy stole.
[Mam nadzieję, że MG nie ma nic przeciwko takiemu dialogowi przy stoliku - przynajmniej jakoś się poznamy i będzie to naturalniej wyglądać .]
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.
-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Vinnred
Khazad i ten długouchy gbur wdali się w krótką wymianę zdań, a Vinnred siedział chwilę i spoglądał na nich zniesmaczony. "Nie jesteśmy na dworze" - pomyślał, przedrzeźniając w myślach głos wojowniczki. - "Bla bla bla... Naprawdę słodka z niej maszkara."
- Na dworze nie, ale wszędzie obowiązują jakieś zasady dobrego wychowania wobec damy - mruknął pod nosem. - Szkoda, że jedyną damą jest ta dziewczyna. - Skinął głową w stronę Ulli. Nie był zadowolony z tego, z kim przyszło mu dzielić stolik. W ciągu swego życia zdążył się nauczyć, że istoty niższych stanów nigdy nie zrozumieją etykiety i dobrego smaku wyżej urodzonych. Cóż, na prostactwo nie było lekarstwa. Choć oczywiście zdarzały się wyjątki po obu stronach. Nie, jednak urodzenie nic nie dawało, raczej nauka zasad... Tak, to było to! Mężczyzna już otworzył usta, by podzielić się swymi spostrzeżeniami, gdy został zasypany pytaniami.
- Nie jestem obeznany za bardzo z waszymi zwyczajami, ale nie sądziłem, że gustujecie w dzieciach... Na Grimnira, zaiste dziwna z was rasa, człeczyno... I zostaw ją już, niech idzie do kuchni bom głodny... - mruknął krasnolud.
- To nie dziecko, moja przyjaciółka w wieku czternastu lat była już mężatką i miała śliczną córeczkę - wyjaśnił Vinn. - Jestem po długiej podróży, co złego w tym, że szukam towarzystwa pięknej istotki?
Najwyraźniej temat został zakończony, gdyż towarzysz postanowił zapytać o coś innego.
- Umiesz tym robić, człeczyno? Czy to tylko tak dla lepszego samopoczucia? - khazad skinął głową na rapier przypięty do pasa mężczyzny. - Bo w mieleniu jęzorem jesteś całkiem niezły. - Throrgrim uśmiechnął się odkrywając żółte zęby, na widok których szlachcic się wzdrygnął i stracił apetyt.
- Umiem, choć nie to jest mą sztuką - odparł niechętnie. - Jeśli wybieracie się dalej z zamiarem walki, polecam się do łatania waszych ran. O ile nie boicie się bratać z tchórzliwym człowiekiem - dodał, uśmiechając się szeroko z zawadiackim błyskiem w oku. - Poza tym znam się na mapach, których posiadam bogatą kolekcję i gwiazdach. Zarówno w dzień jak i w nocy bezbłędnie określę swoje położenie i kierunek, w którym muszę podążać. Czy chciałbyś wiedzieć o mnie coś jeszcze, szlachetny długobrody towarzyszu? - zapytał, rozpinając płaszcz i wodząc wzrokiem po kobietach zebranych w karczmie.
[Myślę, że MG nie powinien mieć nic przeciwko dialogowi. Bardzo chętnie pogadam z pozostałymi towarzyszami Tak więc - polecam się, drodzy "współgracze"!]
Khazad i ten długouchy gbur wdali się w krótką wymianę zdań, a Vinnred siedział chwilę i spoglądał na nich zniesmaczony. "Nie jesteśmy na dworze" - pomyślał, przedrzeźniając w myślach głos wojowniczki. - "Bla bla bla... Naprawdę słodka z niej maszkara."
- Na dworze nie, ale wszędzie obowiązują jakieś zasady dobrego wychowania wobec damy - mruknął pod nosem. - Szkoda, że jedyną damą jest ta dziewczyna. - Skinął głową w stronę Ulli. Nie był zadowolony z tego, z kim przyszło mu dzielić stolik. W ciągu swego życia zdążył się nauczyć, że istoty niższych stanów nigdy nie zrozumieją etykiety i dobrego smaku wyżej urodzonych. Cóż, na prostactwo nie było lekarstwa. Choć oczywiście zdarzały się wyjątki po obu stronach. Nie, jednak urodzenie nic nie dawało, raczej nauka zasad... Tak, to było to! Mężczyzna już otworzył usta, by podzielić się swymi spostrzeżeniami, gdy został zasypany pytaniami.
- Nie jestem obeznany za bardzo z waszymi zwyczajami, ale nie sądziłem, że gustujecie w dzieciach... Na Grimnira, zaiste dziwna z was rasa, człeczyno... I zostaw ją już, niech idzie do kuchni bom głodny... - mruknął krasnolud.
- To nie dziecko, moja przyjaciółka w wieku czternastu lat była już mężatką i miała śliczną córeczkę - wyjaśnił Vinn. - Jestem po długiej podróży, co złego w tym, że szukam towarzystwa pięknej istotki?
Najwyraźniej temat został zakończony, gdyż towarzysz postanowił zapytać o coś innego.
- Umiesz tym robić, człeczyno? Czy to tylko tak dla lepszego samopoczucia? - khazad skinął głową na rapier przypięty do pasa mężczyzny. - Bo w mieleniu jęzorem jesteś całkiem niezły. - Throrgrim uśmiechnął się odkrywając żółte zęby, na widok których szlachcic się wzdrygnął i stracił apetyt.
- Umiem, choć nie to jest mą sztuką - odparł niechętnie. - Jeśli wybieracie się dalej z zamiarem walki, polecam się do łatania waszych ran. O ile nie boicie się bratać z tchórzliwym człowiekiem - dodał, uśmiechając się szeroko z zawadiackim błyskiem w oku. - Poza tym znam się na mapach, których posiadam bogatą kolekcję i gwiazdach. Zarówno w dzień jak i w nocy bezbłędnie określę swoje położenie i kierunek, w którym muszę podążać. Czy chciałbyś wiedzieć o mnie coś jeszcze, szlachetny długobrody towarzyszu? - zapytał, rozpinając płaszcz i wodząc wzrokiem po kobietach zebranych w karczmie.
[Myślę, że MG nie powinien mieć nic przeciwko dialogowi. Bardzo chętnie pogadam z pozostałymi towarzyszami Tak więc - polecam się, drodzy "współgracze"!]
-
- Marynarz
- Posty: 327
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
- Numer GG: 10004592
- Lokalizacja: Pałac Złudzeń
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Taranis
Dotychczas milczący elf, westchnął mimowolnie, tak formowały się więzi, ile razy to już widział. Grupka którą wspólnie tworzyli dla postronnych obserwatorów wyglądała zapewne na kompanię awanturników, niźli najemników.
Syn puszczy już od dłuższego czasu nie miał okazji na dłuższą rozmowę z drugą osobą, dlatego siedząc teraz w tej swoistej przystani, miał zamiar cieszyć się tym, nieco dziwnym, towarzystwem.
Jeśli dobrze przeczuwał dla części współbiesiadników celem podróży mogły się okazać okoliczne problemy, jakiekolwiek by nie były.
Asrai rozluźnił się nieco, nie był osobnikiem o potężnej posturze, jego sylwetkę cechowała się raczej zwinnością. Komplet skórzni z lekkim kaftanem kolczym, który miał na sobie, utwierdzał tylko w przekonaniu że elf przedkładał swobodę ruchów nad ochronę ciała.
Przy ścianie leżał jego plecak, dziwnie pusty wyglądał niczym szmaciana lalka. Obok tobołka znajdował się puklerz, miecz, łuk i podwójny kołczan pełny strzał.
Sam Taranis starał się nie tracić nazbyt długo tych rzeczy z oczu, aż nadto wiedział jak lepkie bywają palce innych.
Puklerz nie posiadał szczególnych znaczeń czy symboli widać było jednak że to porządna robota. Długi miecz, mimo iż teraz znajdował się w pochwie, ewidentnie wyglądał na elfią robotę, zdobienia w kształcie liści, smukłość ostrza i zmniejszony ciężar czynił z tej broni przedłużenie ręki Asrai. Długi łuk, nie wyróżniał się niczym szczególnym, pewne było że nie wykonał go elf, a człowiek.
Ten który przedstawił się jako Vinnred, zachowaniem pragnął oznajmić „Jestem tu, więc cieszcie się!”, elfa rozbawiła ta krótka wymiana zdań między tym człowiekiem, a krasnoludem, jego bezczelny ton był niczym powiew świeżego powietrza lub stęchłego, zależnie jak można było na to spojrzeć.
Na twarzy leśnego wędrowca pojawiło się lekkie rozbawienie, jego przystojna, acz nie zniewieściała, twarz wyrażała szczerą serdeczność.
- Nie czas na sprzeczki panowie, znużenie podróżą daje się wam we znaki. - odparł krótko elf, spoglądając na czwórkę ‘towarzyszy’, poczym dodał. – Zwą mnie Taranis, pozdrawiam was, Ciebie córko Feniksa, - był pewien że elfka nie należy do Asrai, zdradzało ją zachowanie. Los nie obszedł się z nią łagodnie. Jego poszarpane ucho i brak serdecznego palca u lewej dłoni, wyglądały przy tym śmiesznie. Jednak jej oczy okazywały zimną determinację, a nie ból. Uśmiechnął się do niej słabo lecz szczerze, mając nadzieję że w jego szaroniebieskich oczach dostrzeże podziw, a nie litość. – Ciebie Throrgrimie synu Throndila. - znał nie wielu krasnoludów, a żaden na pewno nie zwał go przyjacielem, jednak każdego z nich darzył pewnym szacunkiem. – Oraz was synowie Imperium. - I tak po raz kolejny, elf spotkał ludzi tak odmiennych od siebie, ludzie to nierozwiązywalna zagadka.
Asrai ścisnął nieśmiało amulet zdobiący jego szyję, gołębica na srebrnym łańcuszku.
- Mógłbym rzec że wędruję dla samej wędrówki, lecz byłaby to półprawda. - elf przeczesał swe długie ciemnobrązowe włosy, aktualnie związane w kucyk i kilka warkoczyków. – Mówiąc szczerze w te rejony przygnała mnie chęć pomocy tym, którzy nie umieją sobie pomóc sami... – przerwał na chwilę. Bard skończył jęczeć jedną pieśń i od raz podjął nowy ton, w nadgorliwym bełkocie można było usłyszeć takie słowa jak miłość, zemsta, śmierć, niekoniecznie w tej kolejności.
- Tak więc czy sprowadza mnie tu ‘Robota? Pieniądze? czy Cokolwiek?’, odpowiem że wszystko po trochu. - za oknem rozgrywała się kolejna pieśń, uderzenia deszczu ze śniegiem, we wtórze uderzeń wiatru, odgrywającą się dla uszy niewielu, a i tak słuchaną przez większą liczbę osób niźli pieśń karczemnego barda.
Dotychczas milczący elf, westchnął mimowolnie, tak formowały się więzi, ile razy to już widział. Grupka którą wspólnie tworzyli dla postronnych obserwatorów wyglądała zapewne na kompanię awanturników, niźli najemników.
Syn puszczy już od dłuższego czasu nie miał okazji na dłuższą rozmowę z drugą osobą, dlatego siedząc teraz w tej swoistej przystani, miał zamiar cieszyć się tym, nieco dziwnym, towarzystwem.
Jeśli dobrze przeczuwał dla części współbiesiadników celem podróży mogły się okazać okoliczne problemy, jakiekolwiek by nie były.
Asrai rozluźnił się nieco, nie był osobnikiem o potężnej posturze, jego sylwetkę cechowała się raczej zwinnością. Komplet skórzni z lekkim kaftanem kolczym, który miał na sobie, utwierdzał tylko w przekonaniu że elf przedkładał swobodę ruchów nad ochronę ciała.
Przy ścianie leżał jego plecak, dziwnie pusty wyglądał niczym szmaciana lalka. Obok tobołka znajdował się puklerz, miecz, łuk i podwójny kołczan pełny strzał.
Sam Taranis starał się nie tracić nazbyt długo tych rzeczy z oczu, aż nadto wiedział jak lepkie bywają palce innych.
Puklerz nie posiadał szczególnych znaczeń czy symboli widać było jednak że to porządna robota. Długi miecz, mimo iż teraz znajdował się w pochwie, ewidentnie wyglądał na elfią robotę, zdobienia w kształcie liści, smukłość ostrza i zmniejszony ciężar czynił z tej broni przedłużenie ręki Asrai. Długi łuk, nie wyróżniał się niczym szczególnym, pewne było że nie wykonał go elf, a człowiek.
Ten który przedstawił się jako Vinnred, zachowaniem pragnął oznajmić „Jestem tu, więc cieszcie się!”, elfa rozbawiła ta krótka wymiana zdań między tym człowiekiem, a krasnoludem, jego bezczelny ton był niczym powiew świeżego powietrza lub stęchłego, zależnie jak można było na to spojrzeć.
Na twarzy leśnego wędrowca pojawiło się lekkie rozbawienie, jego przystojna, acz nie zniewieściała, twarz wyrażała szczerą serdeczność.
- Nie czas na sprzeczki panowie, znużenie podróżą daje się wam we znaki. - odparł krótko elf, spoglądając na czwórkę ‘towarzyszy’, poczym dodał. – Zwą mnie Taranis, pozdrawiam was, Ciebie córko Feniksa, - był pewien że elfka nie należy do Asrai, zdradzało ją zachowanie. Los nie obszedł się z nią łagodnie. Jego poszarpane ucho i brak serdecznego palca u lewej dłoni, wyglądały przy tym śmiesznie. Jednak jej oczy okazywały zimną determinację, a nie ból. Uśmiechnął się do niej słabo lecz szczerze, mając nadzieję że w jego szaroniebieskich oczach dostrzeże podziw, a nie litość. – Ciebie Throrgrimie synu Throndila. - znał nie wielu krasnoludów, a żaden na pewno nie zwał go przyjacielem, jednak każdego z nich darzył pewnym szacunkiem. – Oraz was synowie Imperium. - I tak po raz kolejny, elf spotkał ludzi tak odmiennych od siebie, ludzie to nierozwiązywalna zagadka.
Asrai ścisnął nieśmiało amulet zdobiący jego szyję, gołębica na srebrnym łańcuszku.
- Mógłbym rzec że wędruję dla samej wędrówki, lecz byłaby to półprawda. - elf przeczesał swe długie ciemnobrązowe włosy, aktualnie związane w kucyk i kilka warkoczyków. – Mówiąc szczerze w te rejony przygnała mnie chęć pomocy tym, którzy nie umieją sobie pomóc sami... – przerwał na chwilę. Bard skończył jęczeć jedną pieśń i od raz podjął nowy ton, w nadgorliwym bełkocie można było usłyszeć takie słowa jak miłość, zemsta, śmierć, niekoniecznie w tej kolejności.
- Tak więc czy sprowadza mnie tu ‘Robota? Pieniądze? czy Cokolwiek?’, odpowiem że wszystko po trochu. - za oknem rozgrywała się kolejna pieśń, uderzenia deszczu ze śniegiem, we wtórze uderzeń wiatru, odgrywającą się dla uszy niewielu, a i tak słuchaną przez większą liczbę osób niźli pieśń karczemnego barda.
Ostatnio zmieniony środa, 25 marca 2009, 10:32 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 3 razy.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Throrgrim
Krasnolud popatrzył na von Shotten'a i gdy ten przestał przechwalać się 'co-to-on-nie-potrafi', Throrgrim odezwał się w końcu:
- Myślę, że dzisiaj dowiedzieliśmy się już wystarczająco, człeczyno. Dla mnie jak i moich pobratymców najważniejsze są czyny, a nie słowa... Grimnir da, a przekonamy się coś naprawdę wart. - khazad roześmiał się pod wąsem. - Na piersi Valayi, gdzie to żarcie??!!!
Długobrody wyglądał za służką, gdy odezwał się drugi ze szpiczastouchych. Throrgrim zmarszczył brwi przyglądając mu się lepiej, gdy pozdrawiał tarczownika. Dziwny sposób powitania, ale przecież to elf, więc u nich różnie się pewnie gada do nieznajomych. Throrgrim nie pamiętał, kiedy ostatnio spotkał przedstawicieli ich rasy, ale chyba było to dawno i nienajlepiej się skończyło dla elfa. Uśmiechnął się w duchu do siebie i powiedział do Taranisa:
- Robota by się przydała, aye! Zmierzam w kierunku Zhufbaru, a zapasy złota na wykończeniu. Psia mać... – rozejrzał się po sali. - Na takim zadupiu ciężko będzie o jakąś konkretną robotę...
Miał jeszcze coś dodać, ale wypatrzył właśnie dwie służki niosące im zamówione żarcie i potarł z gromkim sapnięciem swe wielkie dłonie. Mimo że za oknem padało i nie zamierzało przestać, khazad cieszył się z suchego miejsca na spoczynek i ciepłego jedzenia, które za chwilę miał spożyć.
Krasnolud popatrzył na von Shotten'a i gdy ten przestał przechwalać się 'co-to-on-nie-potrafi', Throrgrim odezwał się w końcu:
- Myślę, że dzisiaj dowiedzieliśmy się już wystarczająco, człeczyno. Dla mnie jak i moich pobratymców najważniejsze są czyny, a nie słowa... Grimnir da, a przekonamy się coś naprawdę wart. - khazad roześmiał się pod wąsem. - Na piersi Valayi, gdzie to żarcie??!!!
Długobrody wyglądał za służką, gdy odezwał się drugi ze szpiczastouchych. Throrgrim zmarszczył brwi przyglądając mu się lepiej, gdy pozdrawiał tarczownika. Dziwny sposób powitania, ale przecież to elf, więc u nich różnie się pewnie gada do nieznajomych. Throrgrim nie pamiętał, kiedy ostatnio spotkał przedstawicieli ich rasy, ale chyba było to dawno i nienajlepiej się skończyło dla elfa. Uśmiechnął się w duchu do siebie i powiedział do Taranisa:
- Robota by się przydała, aye! Zmierzam w kierunku Zhufbaru, a zapasy złota na wykończeniu. Psia mać... – rozejrzał się po sali. - Na takim zadupiu ciężko będzie o jakąś konkretną robotę...
Miał jeszcze coś dodać, ale wypatrzył właśnie dwie służki niosące im zamówione żarcie i potarł z gromkim sapnięciem swe wielkie dłonie. Mimo że za oknem padało i nie zamierzało przestać, khazad cieszył się z suchego miejsca na spoczynek i ciepłego jedzenia, które za chwilę miał spożyć.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Gdy na stół wjechały talerze z zamówionymi przez was specjałami tutejszej kuchni, rozmowa przybrała nowy wymiar. Racząc się ciepłymi posiłkami i nawet niezłymi trunkami (choć Throrgrim mruczał niezadowolony pod nosem i krzywił się smakując złocisty napój dostarczony w dużym kuflu przez gospodarza) rozmawialiście na różne tematy i pierwsze skrzypce grał tutaj przede wszystkim rozgadany Vinnred dyskutujący o czymś z Taranisem. Natomiast Bernolt wyglądał i zachowywał się tak, jakby chciał tę noc mieć już za sobą.
Nim się obejrzeliście nastała niemal północ. W zajeździe powoli cichły rozmowy, ubywało gości a reszta, która została, wsłuchiwała się w trzeszczenie kominka i zawodzenie barda, który bardziej mruczał coś do siebie bez uczucia, niż śpiewał. „Pęg!”jedna struna instrumentu dźwięcznie pękła. Zrozpaczony grajek postanowił naprawić bałałajkę, a ktoś parsknął śmiechem. Stary gospodarz widząc, że sala pustoszeje, odprawił swych ochroniarzy, a sam zniknął na zapleczu. W powietrzu unosił się zapach wilgotnego drewna przeplatany wonią pieczonego kurczaka.
Niewiele później drzwi gospody otworzyły się i do środka wtargnęło zimne, nocne powietrze. Spokój panujący na sali przerwał zachrypnięty głos człowieka zamawiającego wino dla siebie i czwórki swoich kompanów oraz sugerującego gospodarzowi, że równie mile widziane byłyby przy stole dziewczęta.
Spojrzeliście na nich. Ludzie, którzy weszli do gospody wyglądali wam na nieokrzesanych, przemoczonych najemników, a wiszące u ich boków ciężkie miecze utwierdzały was w tym przekonaniu. Rozsiedli się przy stoliku pod ścianą naprzeciw was i co chwilę wybuchali śmiechem głośno rozmawiając. W końcu jeden z nich zawołał:
- Karczmarzu! Oprócz wina i jadła chcemy też kobiety! Masz tu jakieś dziewki?
- Nie panie, jedynie moje córki, ale one nie są do wzięcia – odparł gospodarz.
- To ta? - jeden z nich, odziany w kolczugę brodacz wskazał paluchem na dziewczynę, która wcześniej zbierała od was zamówienia, a obecnie wycierała stolik na środku sali. - Trochę młoda, ale się nada, prawda, Hans?
Wszyscy ryknęli śmiechem, a zmieszana Ulli, która zorientowała się, że o nią chodzi, próbowała odejść szybko na zaplecze. Nie udało się jej. Baryłkowaty drab w skórzni chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie, ku akompaniamencie śmiechu towarzyszy.
- Daj całusa starej świni, dziwko! - mruknął i próbował pocałować dziewczynę. Służąca szarpnęła się i próbowała uwolnić, ale on trzymał ją mocno. W całej sali zapadła cisza i zapanowało napięcie.
- Zostawcie ją, bo zawołam ochronę! – gospodarz ruszył na pomoc córce, jednak został powalony potężnym ciosem przez drugiego z mężczyzn. Trzymając się za krwawiący nos krzyknął jeszcze – Zostawcie ją skurwysyny! - po czym dostał kopniaka w brzuch.
Najwyższy z piątki mężczyzn rzucił dziewczynę na stół który przed chwilą zajęli i zaczął podciągać jej sukienkę. Ulli szarpała się, jednak jej wątłe ciało szybko uległo pod naciskiem dwóch par rąk. Pełnym nadziei wzrokiem spojrzała w waszym kierunku, w szczególności na von Shotten'a.
- Panie, proszę cię, pomóż mi!!!... Pomóżcie...!!! Zro.. - Ulli dostała w twarz.
- Zamknij się, suko! - mruknął najwyższy z drabów, zapewne przywódca, a następnie spojrzał w waszym kierunku. W jednej chwili jego kompani dobyli mieczy. - Jeśli wam życie miłe, nie wpierdalajcie się!
Nim się obejrzeliście nastała niemal północ. W zajeździe powoli cichły rozmowy, ubywało gości a reszta, która została, wsłuchiwała się w trzeszczenie kominka i zawodzenie barda, który bardziej mruczał coś do siebie bez uczucia, niż śpiewał. „Pęg!”jedna struna instrumentu dźwięcznie pękła. Zrozpaczony grajek postanowił naprawić bałałajkę, a ktoś parsknął śmiechem. Stary gospodarz widząc, że sala pustoszeje, odprawił swych ochroniarzy, a sam zniknął na zapleczu. W powietrzu unosił się zapach wilgotnego drewna przeplatany wonią pieczonego kurczaka.
Niewiele później drzwi gospody otworzyły się i do środka wtargnęło zimne, nocne powietrze. Spokój panujący na sali przerwał zachrypnięty głos człowieka zamawiającego wino dla siebie i czwórki swoich kompanów oraz sugerującego gospodarzowi, że równie mile widziane byłyby przy stole dziewczęta.
Spojrzeliście na nich. Ludzie, którzy weszli do gospody wyglądali wam na nieokrzesanych, przemoczonych najemników, a wiszące u ich boków ciężkie miecze utwierdzały was w tym przekonaniu. Rozsiedli się przy stoliku pod ścianą naprzeciw was i co chwilę wybuchali śmiechem głośno rozmawiając. W końcu jeden z nich zawołał:
- Karczmarzu! Oprócz wina i jadła chcemy też kobiety! Masz tu jakieś dziewki?
- Nie panie, jedynie moje córki, ale one nie są do wzięcia – odparł gospodarz.
- To ta? - jeden z nich, odziany w kolczugę brodacz wskazał paluchem na dziewczynę, która wcześniej zbierała od was zamówienia, a obecnie wycierała stolik na środku sali. - Trochę młoda, ale się nada, prawda, Hans?
Wszyscy ryknęli śmiechem, a zmieszana Ulli, która zorientowała się, że o nią chodzi, próbowała odejść szybko na zaplecze. Nie udało się jej. Baryłkowaty drab w skórzni chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie, ku akompaniamencie śmiechu towarzyszy.
- Daj całusa starej świni, dziwko! - mruknął i próbował pocałować dziewczynę. Służąca szarpnęła się i próbowała uwolnić, ale on trzymał ją mocno. W całej sali zapadła cisza i zapanowało napięcie.
- Zostawcie ją, bo zawołam ochronę! – gospodarz ruszył na pomoc córce, jednak został powalony potężnym ciosem przez drugiego z mężczyzn. Trzymając się za krwawiący nos krzyknął jeszcze – Zostawcie ją skurwysyny! - po czym dostał kopniaka w brzuch.
Najwyższy z piątki mężczyzn rzucił dziewczynę na stół który przed chwilą zajęli i zaczął podciągać jej sukienkę. Ulli szarpała się, jednak jej wątłe ciało szybko uległo pod naciskiem dwóch par rąk. Pełnym nadziei wzrokiem spojrzała w waszym kierunku, w szczególności na von Shotten'a.
- Panie, proszę cię, pomóż mi!!!... Pomóżcie...!!! Zro.. - Ulli dostała w twarz.
- Zamknij się, suko! - mruknął najwyższy z drabów, zapewne przywódca, a następnie spojrzał w waszym kierunku. W jednej chwili jego kompani dobyli mieczy. - Jeśli wam życie miłe, nie wpierdalajcie się!
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
-
- Marynarz
- Posty: 327
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
- Numer GG: 10004592
- Lokalizacja: Pałac Złudzeń
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Taranis
Przez chwilę na twarzy elfa widać było dziką furię, skrywane emocje zostały szybko zastąpione chłodnym i zimnym wyrazem oblicza. Sięgnął po swój miecz, czuł że nie obejdzie się bez rozlewu krwi.
- Faktycznie stare świnie! - krzyknął elf do ochlapusów. - Człowiek gości was i częstuje jadłem, a wy tak mu się odpłacacie! Wynoście się stąd jeśli dbacie o swe truchła! - elf grał, grał gdyż wiedział że sam tu nic nie zdziała, miał nadzieję że nowi towarzysze posiadają choć małą dozę honoru. Podszedł w stronę lubieżnego draba, mając nadzieję że na chwilę zostawi dziewczynę.
- Nie macie tu nic DO roboty! - na koniec gniewnie rzucił elf, byli teraz dla niego bestiami, nie dbał o ich życie, jeśli mieli trochę rozumu mogli wyjść stąd bez utarczek, jednak ich zachowanie wskazywało że wolą wbić elfa w ziemię.
Asrai zobaczył przed oczami czerwone plamki, a całe ciepło jakby opuściło jego ciało, bitewne podniecenie znów zalęgło w nim swe nasiona, czekał na reakcję zarówno biesiadników, jak i łachmytów.
W tym stanie oczekiwanie wydawało się trwać wieki.
Przez chwilę na twarzy elfa widać było dziką furię, skrywane emocje zostały szybko zastąpione chłodnym i zimnym wyrazem oblicza. Sięgnął po swój miecz, czuł że nie obejdzie się bez rozlewu krwi.
- Faktycznie stare świnie! - krzyknął elf do ochlapusów. - Człowiek gości was i częstuje jadłem, a wy tak mu się odpłacacie! Wynoście się stąd jeśli dbacie o swe truchła! - elf grał, grał gdyż wiedział że sam tu nic nie zdziała, miał nadzieję że nowi towarzysze posiadają choć małą dozę honoru. Podszedł w stronę lubieżnego draba, mając nadzieję że na chwilę zostawi dziewczynę.
- Nie macie tu nic DO roboty! - na koniec gniewnie rzucił elf, byli teraz dla niego bestiami, nie dbał o ich życie, jeśli mieli trochę rozumu mogli wyjść stąd bez utarczek, jednak ich zachowanie wskazywało że wolą wbić elfa w ziemię.
Asrai zobaczył przed oczami czerwone plamki, a całe ciepło jakby opuściło jego ciało, bitewne podniecenie znów zalęgło w nim swe nasiona, czekał na reakcję zarówno biesiadników, jak i łachmytów.
W tym stanie oczekiwanie wydawało się trwać wieki.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Vinnred
Sobie nie zamówił nic, tłumacząc, że jadł niedawno na trakcie i może większe śniadanie sobie weźmie. Mężczyzna czasami łapał spojrzeniem śliczną Ulli i w myślach całował jej piękną, młodą szyję. Jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie, czasami rzucając jakiś zabawny komentarz czy ciętą ripostę. Cały czas zachowywał dworskie maniery, dolewał obecnej przy stole kobiecie napitku i klaskał, gdy bard kończył jęczeć. Sielankę wieczoru przerwało pojawienie się mężczyzn, którzy od razu zaczęli się awanturować. Vinnred momentalnie położył dłoń na udzie, blisko rapiera i sięgnął pod koszulę, gdzie wisiał jego ukochany amulet. Nie miał żadnej mocy, jedynie wartość sentymentalną. Łagodne, przystojne rysy twarzy młodzieńca błyskawicznie spoważniały, można było wyczuć, jak włosy jeżą mu się na karku. Kiedy jeden z oprychów zaczął się siłą dobierać do młodej Ulli, Vinn powiedział do siebie w myślach, że właśnie przegięli...
- Daj całusa starej świni, dziwko!
Słowa docierały do niego jak przez mgłę, słyszał tylko szum krwi w uszach i wzrastający skowyt w swoim sercu. Wykonał kilka gestów dłońmi, powoli wstając ze swojego miejsca.
- Zostawcie ją, bo zawołam ochronę! – gospodarz zawołał, jednak Vinnred był skupiony na czymś innym niż jego głos. Usłyszał, jak mężczyzna upada, ale nie obchodziło go to. – Zostawcie ją, skurwysyny - karczmarz dodał, więc jeszcze żył.
Szlachcic mamrotał słowa mocy pod nosem, dłońmi zaplatając nici zaklęcia razem. Jego cień jakby się powiększył i zgęstniał, zafalował, bulgocząc. Dziewczyna spojrzała się w stronę szlachcica, zaczęła coś do niego mówić, ale nie słyszał jej słów. Nie widział nawet, jak dostała w twarz. Kiedy mężczyźni wyskoczyli chwytając za broń, von Shotten wyrzucił dłonie przed siebie, a jego cień urósł za plecami mężczyzny i niczym fala przelał się nad jego głową, zatapiając sobą całą podłogę. Nie była to ani ciecz, ani dym, jakaś tajemnicza nie-materia czarna niczym najciemniejsza noc.
Vinnred nie czekał na zaproszenie, dobył rapiera i rzucił się przed siebie, wymachując i tnąc ostrzem w pobliżu najemników. Chciał ich tylko zranić i rozwścieczyć, prawdziwym celem był ten, który tak niegodnie postąpił z młodą dziewczyną. Mag stojąc koło niego skupił się raz jeszcze i uwalniając swą moc, postrzępił trochę cień, który uderzył kilkoma ostrzami w plecy zbira. Momentalnie w tym samym momencie zasłona opadła, a wraz z nią Vinn zwalił się na podłogę, oddychając ciężko. Zaklęcia niemal pozbawiły go mocy.
- Zostawcie ją, tchórzliwe psy - syknął i splunął pod nogi jednego z mężczyzn, którzy przytrzymywali Ulli. Resztką sił uniósł rapier, wyzywająco celując czubkiem ostra w najemnika.
[Pisane na szybko, więc wybaczcie błędy lub literówki.]
Sobie nie zamówił nic, tłumacząc, że jadł niedawno na trakcie i może większe śniadanie sobie weźmie. Mężczyzna czasami łapał spojrzeniem śliczną Ulli i w myślach całował jej piękną, młodą szyję. Jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie, czasami rzucając jakiś zabawny komentarz czy ciętą ripostę. Cały czas zachowywał dworskie maniery, dolewał obecnej przy stole kobiecie napitku i klaskał, gdy bard kończył jęczeć. Sielankę wieczoru przerwało pojawienie się mężczyzn, którzy od razu zaczęli się awanturować. Vinnred momentalnie położył dłoń na udzie, blisko rapiera i sięgnął pod koszulę, gdzie wisiał jego ukochany amulet. Nie miał żadnej mocy, jedynie wartość sentymentalną. Łagodne, przystojne rysy twarzy młodzieńca błyskawicznie spoważniały, można było wyczuć, jak włosy jeżą mu się na karku. Kiedy jeden z oprychów zaczął się siłą dobierać do młodej Ulli, Vinn powiedział do siebie w myślach, że właśnie przegięli...
- Daj całusa starej świni, dziwko!
Słowa docierały do niego jak przez mgłę, słyszał tylko szum krwi w uszach i wzrastający skowyt w swoim sercu. Wykonał kilka gestów dłońmi, powoli wstając ze swojego miejsca.
- Zostawcie ją, bo zawołam ochronę! – gospodarz zawołał, jednak Vinnred był skupiony na czymś innym niż jego głos. Usłyszał, jak mężczyzna upada, ale nie obchodziło go to. – Zostawcie ją, skurwysyny - karczmarz dodał, więc jeszcze żył.
Szlachcic mamrotał słowa mocy pod nosem, dłońmi zaplatając nici zaklęcia razem. Jego cień jakby się powiększył i zgęstniał, zafalował, bulgocząc. Dziewczyna spojrzała się w stronę szlachcica, zaczęła coś do niego mówić, ale nie słyszał jej słów. Nie widział nawet, jak dostała w twarz. Kiedy mężczyźni wyskoczyli chwytając za broń, von Shotten wyrzucił dłonie przed siebie, a jego cień urósł za plecami mężczyzny i niczym fala przelał się nad jego głową, zatapiając sobą całą podłogę. Nie była to ani ciecz, ani dym, jakaś tajemnicza nie-materia czarna niczym najciemniejsza noc.
Vinnred nie czekał na zaproszenie, dobył rapiera i rzucił się przed siebie, wymachując i tnąc ostrzem w pobliżu najemników. Chciał ich tylko zranić i rozwścieczyć, prawdziwym celem był ten, który tak niegodnie postąpił z młodą dziewczyną. Mag stojąc koło niego skupił się raz jeszcze i uwalniając swą moc, postrzępił trochę cień, który uderzył kilkoma ostrzami w plecy zbira. Momentalnie w tym samym momencie zasłona opadła, a wraz z nią Vinn zwalił się na podłogę, oddychając ciężko. Zaklęcia niemal pozbawiły go mocy.
- Zostawcie ją, tchórzliwe psy - syknął i splunął pod nogi jednego z mężczyzn, którzy przytrzymywali Ulli. Resztką sił uniósł rapier, wyzywająco celując czubkiem ostra w najemnika.
[Pisane na szybko, więc wybaczcie błędy lub literówki.]
-
- Pomywacz
- Posty: 27
- Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 22:34
- Numer GG: 1325157
- Lokalizacja: Waldenhof
- Kontakt:
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Bernolt Kummel
Nie co dzień Bernolt miał okazję siedzieć przy jednym stole z tak różnymi osobowościami. Pierwotna niechęć i rezerwa do obcych szybko zamieniły się w ciekawość. Z uwagą, lecz w milczeniu przysłuchiwał się zabawnej wymianie zdań Throrgrima i Vinnreda. Byli od siebie tak różni, a zarazem tak podobni. Obaj bezpośredni i na swój sposób oryginalni. Tak jak Kummel kiedyś. Zanim został zmuszony uciekać w dzicz przed swymi prześladowcami.
Przez ostatnie lata wędrowiec nauczył się, by nie zawierzać nikomu. Dziwnym zjawiskiem okazało się więc uczucie którym obdarzył długouchego o imieniu Taranis. Naturalność i szczerość bijąca od niego sprawiły, że Bernolt od razu uznał go za osobę godną zaufania. Skórzany strój i ekwipunek, którego tak pilnował świadczyły o tym, że z naturą jest za pan brat. To ich łączyło. Różnicą był tylko fakt, iż elf żyje lasem z wyboru, a Bernolt z braku alternatywy.
Kobieta, która nakazała nazywać siebie Naraikhael sprowadziła myśli Kummela na zupełnie inne tory. Wielu mężczyzn pięć razy by się zastanowiło zanim by zaczęło starać się o względy u elfki. A niektórzy, zauważywszy, że do wojaczki się taka pcha nawet i z dziesięć. Jednak ani rasa, ani praca jaką parała się dziewczyna nie stanowiły dla Bernolta przeszkody. A blizny i rany nadawały jej tylko drapieżności. Wciąż okryty płaszczem jasnowłosy nie miał tymczasem odwagi się odezwać. Może było to spowodowane brakiem damskiego towarzystwa przez ostatnie lata, a może jej zniewalającym pięknem? Vinnred nie miał tego problemu. Bez pardonu jął adorować Kynthir, by zaraz stracić nią zainteresowanie na rzecz byle cycatej smarkuli. Ludzie jego pokroju zawsze mnie irytowali. Ta maniera wypowiedzi i chęć umiejscowienia się w centrum uwagi były nie do zniesienia.
Rozmyślania o elfce przerwało trzaśnięcie drzwiami gospody. W samą porę. Naraikhael chyba zauważyła, że wpatrywał się w nią jak sroka w gnat. Jasnowłosy przeniósł swój wzrok ku wejściu. Do zajazdu wtargnęło pięciu drabów. Jeden brzydszy od drugiego. I jeden od drugiego lepiej uzbrojony. "Mam nadzieję, że to nie ludzie mego ojca" - pomyślał Bernolt. Wszystkie mięśnie jego wyniszczonego ciała napięły się w oczekiwaniu na atak ze strony nowoprzybyłych. Ostrożnym ruchem Kummel wyciągnął spod ławy swoją włócznię i tarczę.
Mężczyźni nie okazali się być zabójcami. Chcieli się dzisiejszego wieczoru zabawić kosztem karczmarza i jego córki. Jeden z nich chwycił biedną Ulli za ramię i zaczął się ślinić na widok jej młodego ciała.
- Daj całusa starej świni, dziwko! - krzyczał rzucając ją na stół.
Ojciec dziewczyny na próżno próbował powstrzymać bandytów. Nie udało mu się nawet wezwać straży.
Jasnowłosy stracił nad sobą kontrolę. Już raz zabił gwałciciela. I to bez zbędnej analizy jego siły czy pochodzenia. Stracił przez to wszystko co miał. Nie chciał pozwolić, by poświęcenie to poszło na marne. Wstał szybko i zwinnie zrzuciwszy z siebie płaszcz i przyjął pozycję bojową.
Dopiero teraz jego towarzysze mogli ujrzeć to co ukrywał pod okryciem. Na kolczy kaftan narzuconą miał skórzaną kurtę. Nie pasowały te elementy do siebie ani kolorystyką, ani wzorem. Jednak były skuteczną ochroną ciała. Spodnie również były nie od kompletu. Czarna skóra ciasno oplatająca nogi śmiałka lśniła odbitym blaskiem paleniska.
Zgodnie z przewidywaniami Bernolta, Taranis jako pierwszy stanął w obronie dziewczyny. Stanowczym tonem nakazał brzydalom zaprzestać występku. Spojrzał porozumiewawczo w naszą stronę. Jasnowłosy wiedział co będzie dalej. Rzucił się do walki. Wyprowadzał pchnięcia włócznią i parował tarczą. Tak jak uczono go na zamku. Tak jak miał go uczyć "jego rycerz". Wtem zauważył dziwne zjawisko. Odwróciwszy się Kummel zauważył Vinnreda mruczącego jakąś dziwną formułę. Teraz już wiedział dlaczego ten człowiek jest tak ekscentryczny. Chwilę później von Shotten rzucił się do ataku. Zaczęła się walka. Na śmierć i życie. O honor i sprawiedliwość.
Nie co dzień Bernolt miał okazję siedzieć przy jednym stole z tak różnymi osobowościami. Pierwotna niechęć i rezerwa do obcych szybko zamieniły się w ciekawość. Z uwagą, lecz w milczeniu przysłuchiwał się zabawnej wymianie zdań Throrgrima i Vinnreda. Byli od siebie tak różni, a zarazem tak podobni. Obaj bezpośredni i na swój sposób oryginalni. Tak jak Kummel kiedyś. Zanim został zmuszony uciekać w dzicz przed swymi prześladowcami.
Przez ostatnie lata wędrowiec nauczył się, by nie zawierzać nikomu. Dziwnym zjawiskiem okazało się więc uczucie którym obdarzył długouchego o imieniu Taranis. Naturalność i szczerość bijąca od niego sprawiły, że Bernolt od razu uznał go za osobę godną zaufania. Skórzany strój i ekwipunek, którego tak pilnował świadczyły o tym, że z naturą jest za pan brat. To ich łączyło. Różnicą był tylko fakt, iż elf żyje lasem z wyboru, a Bernolt z braku alternatywy.
Kobieta, która nakazała nazywać siebie Naraikhael sprowadziła myśli Kummela na zupełnie inne tory. Wielu mężczyzn pięć razy by się zastanowiło zanim by zaczęło starać się o względy u elfki. A niektórzy, zauważywszy, że do wojaczki się taka pcha nawet i z dziesięć. Jednak ani rasa, ani praca jaką parała się dziewczyna nie stanowiły dla Bernolta przeszkody. A blizny i rany nadawały jej tylko drapieżności. Wciąż okryty płaszczem jasnowłosy nie miał tymczasem odwagi się odezwać. Może było to spowodowane brakiem damskiego towarzystwa przez ostatnie lata, a może jej zniewalającym pięknem? Vinnred nie miał tego problemu. Bez pardonu jął adorować Kynthir, by zaraz stracić nią zainteresowanie na rzecz byle cycatej smarkuli. Ludzie jego pokroju zawsze mnie irytowali. Ta maniera wypowiedzi i chęć umiejscowienia się w centrum uwagi były nie do zniesienia.
Rozmyślania o elfce przerwało trzaśnięcie drzwiami gospody. W samą porę. Naraikhael chyba zauważyła, że wpatrywał się w nią jak sroka w gnat. Jasnowłosy przeniósł swój wzrok ku wejściu. Do zajazdu wtargnęło pięciu drabów. Jeden brzydszy od drugiego. I jeden od drugiego lepiej uzbrojony. "Mam nadzieję, że to nie ludzie mego ojca" - pomyślał Bernolt. Wszystkie mięśnie jego wyniszczonego ciała napięły się w oczekiwaniu na atak ze strony nowoprzybyłych. Ostrożnym ruchem Kummel wyciągnął spod ławy swoją włócznię i tarczę.
Mężczyźni nie okazali się być zabójcami. Chcieli się dzisiejszego wieczoru zabawić kosztem karczmarza i jego córki. Jeden z nich chwycił biedną Ulli za ramię i zaczął się ślinić na widok jej młodego ciała.
- Daj całusa starej świni, dziwko! - krzyczał rzucając ją na stół.
Ojciec dziewczyny na próżno próbował powstrzymać bandytów. Nie udało mu się nawet wezwać straży.
Jasnowłosy stracił nad sobą kontrolę. Już raz zabił gwałciciela. I to bez zbędnej analizy jego siły czy pochodzenia. Stracił przez to wszystko co miał. Nie chciał pozwolić, by poświęcenie to poszło na marne. Wstał szybko i zwinnie zrzuciwszy z siebie płaszcz i przyjął pozycję bojową.
Dopiero teraz jego towarzysze mogli ujrzeć to co ukrywał pod okryciem. Na kolczy kaftan narzuconą miał skórzaną kurtę. Nie pasowały te elementy do siebie ani kolorystyką, ani wzorem. Jednak były skuteczną ochroną ciała. Spodnie również były nie od kompletu. Czarna skóra ciasno oplatająca nogi śmiałka lśniła odbitym blaskiem paleniska.
Zgodnie z przewidywaniami Bernolta, Taranis jako pierwszy stanął w obronie dziewczyny. Stanowczym tonem nakazał brzydalom zaprzestać występku. Spojrzał porozumiewawczo w naszą stronę. Jasnowłosy wiedział co będzie dalej. Rzucił się do walki. Wyprowadzał pchnięcia włócznią i parował tarczą. Tak jak uczono go na zamku. Tak jak miał go uczyć "jego rycerz". Wtem zauważył dziwne zjawisko. Odwróciwszy się Kummel zauważył Vinnreda mruczącego jakąś dziwną formułę. Teraz już wiedział dlaczego ten człowiek jest tak ekscentryczny. Chwilę później von Shotten rzucił się do ataku. Zaczęła się walka. Na śmierć i życie. O honor i sprawiedliwość.
Ostatnio zmieniony piątek, 13 marca 2009, 20:08 przez Uro Boros, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Naraikhael Kynthir
- Czternaście lat?- zdziwiła się odruchowo Naraikhael wyrwana z obserwacji jasnowłosego- To przecież dziecko...- dopiero po chwili przypomniała sobie, że mowa jest o ludziach. No tak, powinna o tym pamiętać, ale mimo tylu lat spędzonych wśród ludzi nadal miewała problemu z określeniem ich wieku. Za chwilę słysząc słowa krasnoluda zachichotała cicho.
- Trafne podsumowanie....
A potem wreszcie przemówił jej krewniak. Przedstawił się nieco dziwnym imieniem i dodał Feniksa. Aha, zapewne Asrai.
Mimowolnie złożyła dłonie w powitalnym geście, tak jak należało.
- Haiel, orioairuath an taur - odpowiedziała uprzejmie na powitanie. Właściwie, nie miała nic do Asrai, więc nie rozumiała zapędów niektórych Asurów do ich obrażania.
-Nie mam nic przeciwko pomocy tym, którzy bronić się nie umieją...ale rozumiecie, muszę z czegoś żyć- powiedziała z nieco krzywym uśmiechem. Asrai idealista...no, ciekawe,ciekawe. Większość jego krewniaków, jeśli już chciała komuś pomóc to raczej sobie - byli tak nieufni i paranoiczni. Ale ten tutaj wyglądał na otwartego i przyjacielskiego. Tak, jeśli już miała mieć kogoś za plecami to wolałaby tego wygnańca. Czy tam wyrzutka....Czy czym tam jeszcze on był.
- Może i coś się znajdzie... kilku zwierzoludzi, bandyci albo coś na ten kształt. Może jest jakaś nagroda za te stworzenia...- dodała po wypowiedzi krasnoluda.
Dalsza część wieczoru upłynęła całkiem miło. Alkohol rozgrzał bolącą nogę Naraikhael. Piła powoli, tak by się nie upić. Nie zamierzała budzić się jutro z bolącą głową. Vinnred czy jak się tam zwał fircyk próbował ciągle uzupełniać jej zapas napoju.
Przysłuchiwała się rozmowie kompanów z zainteresowaniem. W pewnym momencie zauważyła głodny wzrok jasnowłosego i uśmiechnęła się do niego. To zawsze było miłe, wzbudzać zainteresowanie mężczyzn.
Jednak nie takich, jacy za chwilę wtoczyli się do gospody. Naraikhale obserwowała ich z chłodną pogardą. Gdy jeden chwycił dziewczynkę, dyskretnie wysunęła miecz z pochwy. Zapowiadało się na niezłe starcie i to mogła być dobra zabawa, zwłaszcza że draby nie wyglądały na takich, po których by ktoś płakał.
Kobiecie rozbłysły oczy, oblizała wargi wstając i odruchowo wsadzając hełm na głowę. Rozejrzała się szybko, oceniając sytuację. Dwóch było zajętych małą, więc zostawało tylko trzech. Wyglądali na tchórzy, więc wystarczyło zaszlachtować przywódcę. Eee, lepiej od razu wszystkich. Naraikhael mogłaby wtedy sprawdzić, czy nie wyszła z wprawy.
Pierwszy poderwał się Asrai. Naraikhael roześmiała się z radości na widok jego furii. To było wspaniałe, walczyć w tym chłodnym, kontrolowanym szale polowania.
Potem podniósł fircyk i Naraikhael poczuła coś dziwnego. Jakby dziwne, nie umiejscowione mrowienie. Sarathar, to był sarathar. Jeden z ludzkich magów.
Jasnowłosy już biegł na przeciwników.
- Celuj w tą pieprz...ciotę udającą mężczyznę!- krzyknęła, tak by brodacz to usłyszał. Jeśli jest głupi, to da się sprowokować.
Naraikhael wskoczyła na stół i błyskawicznie przeniosła się na stół najemników. W jednego wycelowała ciężkim butem, korzystając z przewagi wysokości. Tak, by stracił chociaż na chwilę równowagę. Zamierzyła się mieczem na następnego, jeśli go trafi w twarz, to dobrze będzie. A potem zajmie się nim dalej, używając również pięści w razie potrzeby. I palców. "Zawsze celujesz w oczy albo inne bolesne miejsce. Na twarzy i szyji...ano i niżej" jak powtarzał Fjordi.
- Czternaście lat?- zdziwiła się odruchowo Naraikhael wyrwana z obserwacji jasnowłosego- To przecież dziecko...- dopiero po chwili przypomniała sobie, że mowa jest o ludziach. No tak, powinna o tym pamiętać, ale mimo tylu lat spędzonych wśród ludzi nadal miewała problemu z określeniem ich wieku. Za chwilę słysząc słowa krasnoluda zachichotała cicho.
- Trafne podsumowanie....
A potem wreszcie przemówił jej krewniak. Przedstawił się nieco dziwnym imieniem i dodał Feniksa. Aha, zapewne Asrai.
Mimowolnie złożyła dłonie w powitalnym geście, tak jak należało.
- Haiel, orioairuath an taur - odpowiedziała uprzejmie na powitanie. Właściwie, nie miała nic do Asrai, więc nie rozumiała zapędów niektórych Asurów do ich obrażania.
-Nie mam nic przeciwko pomocy tym, którzy bronić się nie umieją...ale rozumiecie, muszę z czegoś żyć- powiedziała z nieco krzywym uśmiechem. Asrai idealista...no, ciekawe,ciekawe. Większość jego krewniaków, jeśli już chciała komuś pomóc to raczej sobie - byli tak nieufni i paranoiczni. Ale ten tutaj wyglądał na otwartego i przyjacielskiego. Tak, jeśli już miała mieć kogoś za plecami to wolałaby tego wygnańca. Czy tam wyrzutka....Czy czym tam jeszcze on był.
- Może i coś się znajdzie... kilku zwierzoludzi, bandyci albo coś na ten kształt. Może jest jakaś nagroda za te stworzenia...- dodała po wypowiedzi krasnoluda.
Dalsza część wieczoru upłynęła całkiem miło. Alkohol rozgrzał bolącą nogę Naraikhael. Piła powoli, tak by się nie upić. Nie zamierzała budzić się jutro z bolącą głową. Vinnred czy jak się tam zwał fircyk próbował ciągle uzupełniać jej zapas napoju.
Przysłuchiwała się rozmowie kompanów z zainteresowaniem. W pewnym momencie zauważyła głodny wzrok jasnowłosego i uśmiechnęła się do niego. To zawsze było miłe, wzbudzać zainteresowanie mężczyzn.
Jednak nie takich, jacy za chwilę wtoczyli się do gospody. Naraikhale obserwowała ich z chłodną pogardą. Gdy jeden chwycił dziewczynkę, dyskretnie wysunęła miecz z pochwy. Zapowiadało się na niezłe starcie i to mogła być dobra zabawa, zwłaszcza że draby nie wyglądały na takich, po których by ktoś płakał.
Kobiecie rozbłysły oczy, oblizała wargi wstając i odruchowo wsadzając hełm na głowę. Rozejrzała się szybko, oceniając sytuację. Dwóch było zajętych małą, więc zostawało tylko trzech. Wyglądali na tchórzy, więc wystarczyło zaszlachtować przywódcę. Eee, lepiej od razu wszystkich. Naraikhael mogłaby wtedy sprawdzić, czy nie wyszła z wprawy.
Pierwszy poderwał się Asrai. Naraikhael roześmiała się z radości na widok jego furii. To było wspaniałe, walczyć w tym chłodnym, kontrolowanym szale polowania.
Potem podniósł fircyk i Naraikhael poczuła coś dziwnego. Jakby dziwne, nie umiejscowione mrowienie. Sarathar, to był sarathar. Jeden z ludzkich magów.
Jasnowłosy już biegł na przeciwników.
- Celuj w tą pieprz...ciotę udającą mężczyznę!- krzyknęła, tak by brodacz to usłyszał. Jeśli jest głupi, to da się sprowokować.
Naraikhael wskoczyła na stół i błyskawicznie przeniosła się na stół najemników. W jednego wycelowała ciężkim butem, korzystając z przewagi wysokości. Tak, by stracił chociaż na chwilę równowagę. Zamierzyła się mieczem na następnego, jeśli go trafi w twarz, to dobrze będzie. A potem zajmie się nim dalej, używając również pięści w razie potrzeby. I palców. "Zawsze celujesz w oczy albo inne bolesne miejsce. Na twarzy i szyji...ano i niżej" jak powtarzał Fjordi.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Throrgrim
- Do stu diabłów! – khazad warknął odstawiając duży kufel pełen mętnego piwska i spojrzał na Bernolta i von Shotten'a.- Jak wy to możecie pić, przecież to się do niczego nie nadaje? Żebyście spróbowali Bugmansa, to jest dopiero prawdziwy browar! - uśmiechnął się krzywo i rozmarzył się na samą myśl o pędzonym w Zhufbarze piwie. Chwilę później wrócił do posiłku - kasza i rosół okazały się bardzo dobre, nawet lepsze niż jadł ostatnio w jakiejś podejrzanej knajpie w Halstedt.
Wieczór upływał w przyjemnym tonie, a pozostali okazali się przednimi towarzyszami rozmów, toteż khazad rozwalił się na ławie i czasami rzucił jakąś uwagę bądź ripostę. Throrgrim miał właśnie się rozkręcać w dyskusji z von Shotten'em na temat panteonu bogów krasnoludzkich i ich znaczenia, gdy do sali wlazło pięciu niewyjściowych drabów z jeszcze bardziej niewyjściowymi mordami. Widząc jak głośno się zachowują, Throrgrim wiedział już, że nie zjawili się tutaj tylko po to by coś zjeść i przenocować.
Krasnolud zmarszczył brwi i obserwował z kamienną twarzą przedstawienie jakie rozgrywało się na oczach tych, którzy zostali w sali. Gdy jeden z mężczyzn pochwycił Ulli,a jej ojciec został powalony na podłogę, tarczownik zacisnął dłoń na rękojeści topora i sięgnął spokojnie po swą tarczę, gdy Taranis postanowił wygłosić pełną patosu przemowę. Jako że krasnolud siedział przy samym oknie, poczekał aż Vinnred ruszy do walki i gdy ten to uczynił, poderwał się zwinnie z krzesła, mimo zbroi na sobie.
Jakież było jego zdziwienie, gdy człeczyna otoczył się cieniem – teraz przynajmniej wiedział z kim mają tak naprawdę do czynienia. Będzie jeszcze czas by go o to wypytać, teraz liczyło się co innego. Z toporem, pochylony i spoglądając znad krawędzi okutej tarczy khazad ruszył szybko w stronę toczącej się walki. Nie zamierzał wybierać przeciwnika, czekał aż nawinie mu się pierwszy lepszy. Jednocześnie starał się osłonić Vinnreda, który wyczerpany leżał teraz na podłodze.
- Czas upuścić nieco krwi!!! - zakrzyknął i skoncentrowany ruszył do walki.
- Do stu diabłów! – khazad warknął odstawiając duży kufel pełen mętnego piwska i spojrzał na Bernolta i von Shotten'a.- Jak wy to możecie pić, przecież to się do niczego nie nadaje? Żebyście spróbowali Bugmansa, to jest dopiero prawdziwy browar! - uśmiechnął się krzywo i rozmarzył się na samą myśl o pędzonym w Zhufbarze piwie. Chwilę później wrócił do posiłku - kasza i rosół okazały się bardzo dobre, nawet lepsze niż jadł ostatnio w jakiejś podejrzanej knajpie w Halstedt.
Wieczór upływał w przyjemnym tonie, a pozostali okazali się przednimi towarzyszami rozmów, toteż khazad rozwalił się na ławie i czasami rzucił jakąś uwagę bądź ripostę. Throrgrim miał właśnie się rozkręcać w dyskusji z von Shotten'em na temat panteonu bogów krasnoludzkich i ich znaczenia, gdy do sali wlazło pięciu niewyjściowych drabów z jeszcze bardziej niewyjściowymi mordami. Widząc jak głośno się zachowują, Throrgrim wiedział już, że nie zjawili się tutaj tylko po to by coś zjeść i przenocować.
Krasnolud zmarszczył brwi i obserwował z kamienną twarzą przedstawienie jakie rozgrywało się na oczach tych, którzy zostali w sali. Gdy jeden z mężczyzn pochwycił Ulli,a jej ojciec został powalony na podłogę, tarczownik zacisnął dłoń na rękojeści topora i sięgnął spokojnie po swą tarczę, gdy Taranis postanowił wygłosić pełną patosu przemowę. Jako że krasnolud siedział przy samym oknie, poczekał aż Vinnred ruszy do walki i gdy ten to uczynił, poderwał się zwinnie z krzesła, mimo zbroi na sobie.
Jakież było jego zdziwienie, gdy człeczyna otoczył się cieniem – teraz przynajmniej wiedział z kim mają tak naprawdę do czynienia. Będzie jeszcze czas by go o to wypytać, teraz liczyło się co innego. Z toporem, pochylony i spoglądając znad krawędzi okutej tarczy khazad ruszył szybko w stronę toczącej się walki. Nie zamierzał wybierać przeciwnika, czekał aż nawinie mu się pierwszy lepszy. Jednocześnie starał się osłonić Vinnreda, który wyczerpany leżał teraz na podłodze.
- Czas upuścić nieco krwi!!! - zakrzyknął i skoncentrowany ruszył do walki.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.
-
- Marynarz
- Posty: 327
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
- Numer GG: 10004592
- Lokalizacja: Pałac Złudzeń
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Taranis
Elf poczuł w ustach smak rozmarynu zmieszanego z kardamonem, kiedy szalone cienie skończyły swój taniec, zawsze tak reagował na działanie magii.
W tej samej chwili Shotten upadł na ziemię, mimo osłabienia jego słowa wyrażały siłę. Asrai skinął szybko na resztę, jeśłi ten 'zgniły chłopiec', miał odwagę obnażyć swój sekret dla ratowania nieznajomej dziewczyny, był teraz pewien że reszta dołączy do walki.
- Celuj w tą pieprz...ciotę udającą mężczyznę! - Obelga Kynthir musiała wściec jednego z drabów, jego gniew dosięgnął najbliższego z przeciwników, leśnego elfa.
Szybko wprowadził sztych w korpus Asrai. Elf z trudem uniknął ostrza, tylko po to by zaraz poczuć ból w prawym udzie, miecz nie wszedł głęboko, ale ból palił niczym żywy ogień. Najemnik świetnie władał swym orężem, Taranis z trudem blokował ciosy niewyjętym jeszcze z pochwy mieczem, gdyby łotr nie był podchmielony elf zapewne miałby nikłe szanse. Asrai dostrzegł że reszta opojów zaczęła gotować broń. Kolejne cięcie przeszło po kolczym kaftanie, gdyby nie to elf miałby już pocharataną pierś, mimo to poczuł duszący bół.
-Czas upuścić nieco krwi!!! - okrzyk krasnoluda na chwilę wybił wszystkich z rytmu, Taranis szybko obnażył miecz, ignorując ból w nodze pchnął z całej siły najmitę w brzuch, padająć razem z nim na jeden ze stołów. Elf miał przed oczami przez chwilę mrok, nie mogąc się podnieść, miał nadzieję że drab wyzionął ducha.
Elf poczuł w ustach smak rozmarynu zmieszanego z kardamonem, kiedy szalone cienie skończyły swój taniec, zawsze tak reagował na działanie magii.
W tej samej chwili Shotten upadł na ziemię, mimo osłabienia jego słowa wyrażały siłę. Asrai skinął szybko na resztę, jeśłi ten 'zgniły chłopiec', miał odwagę obnażyć swój sekret dla ratowania nieznajomej dziewczyny, był teraz pewien że reszta dołączy do walki.
- Celuj w tą pieprz...ciotę udającą mężczyznę! - Obelga Kynthir musiała wściec jednego z drabów, jego gniew dosięgnął najbliższego z przeciwników, leśnego elfa.
Szybko wprowadził sztych w korpus Asrai. Elf z trudem uniknął ostrza, tylko po to by zaraz poczuć ból w prawym udzie, miecz nie wszedł głęboko, ale ból palił niczym żywy ogień. Najemnik świetnie władał swym orężem, Taranis z trudem blokował ciosy niewyjętym jeszcze z pochwy mieczem, gdyby łotr nie był podchmielony elf zapewne miałby nikłe szanse. Asrai dostrzegł że reszta opojów zaczęła gotować broń. Kolejne cięcie przeszło po kolczym kaftanie, gdyby nie to elf miałby już pocharataną pierś, mimo to poczuł duszący bół.
-Czas upuścić nieco krwi!!! - okrzyk krasnoluda na chwilę wybił wszystkich z rytmu, Taranis szybko obnażył miecz, ignorując ból w nodze pchnął z całej siły najmitę w brzuch, padająć razem z nim na jeden ze stołów. Elf miał przed oczami przez chwilę mrok, nie mogąc się podnieść, miał nadzieję że drab wyzionął ducha.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Wszystko potoczyło się błyskawicznie - w jednym ułamku sekundy wnętrze karczmy wypełniła wrzawa, łoskot przewracanych ław, szczęk stali i okrzyki bitewne. Vinnred wymamrotał pod nosem formułę czaru i po chwili w miejscu gdzie się znajdował, pozostali dostrzegli nieprzeniknioną czarną materię która sunęła niczym zjawa z rapierem wymierzonym w przywódcę zbirów. Mężczyzna okazał się nie lada szermierzem, zbił ostrze Vinna i zadał cios przecinając cień. Zdziwił się bardzo, gdy materia nie zwolniła swego tempa i wystrzeliła trzema magicznymi ostrzami posyłając draba pod ścianę z rozszarpanym ramieniem.
W tym samym momencie czar przestał działać i zmęczony von Shotten padł na podłogę, a z jego nosa poczęła sączyć się krew. Bernolt natomiast dobrze radził sobie ze swoim przeciwnikiem. Przez chwilę obaj krążyli wokół siebie, starając się wyczekać odpowiedni moment i gotując do ataku. Pierwsze cięcie wyprowadził zbir, tnąc na odlew i chybiając o włos, tym samym wystawiając się na ripostę Bernolta, który przebił go na wylot.
Naraikhel skacząc po stołach próbowała kopnąć kolejnego z bandziorów, jednak chora noga odmówiła w końcu posłuszeństwa i elfka zwaliła się ciężko na stół. Jeden z drabów chwycił ją za łydkę i przyciągnął do siebie. Już witała się z przodkami, gdy tamten podniósł miecz do góry, po czym chlusnęła na nią ciemnoczerwona krew i zobaczyła, że mężczyzna pada pod ciosem Throrgrima, który nawet nie próbował wycierać posoki ze swojej twarzy. W oczach miał śmierć i uśmiechał się dziko wydobywając topór z ciała, którym wciąż targały konwulsje. Chwilę później krasnolud zablokował tarczą opadające na bezbronnego von Shotten'a ostrze i ciął przez brzuch kolejnego zbira, a ten, nieudolnie próbując powkładać wypływające wnętrzności do dziury w brzuchu padł bez życia na ziemię.
Taranis radził sobie gorzej, gdyż miał na karku dwójkę przeciwników – rannego w starciu z Vinnem przywódcę i niezłego szermierza, którego ciosy odpierał właśnie swym mieczem. Na niewiele się to zdało – najpierw elf został zraniony w nogę i choć udało mu się zakończyć żywot jednego z przeciwników, raniony magicznymi kolcami dowódca uderzył sztychem długiego miecza w skroń Taranisa i nagła eksplozja tępego bólu pozbawiła go równowagi. Elf zdążył tylko złapać się za ranę, z której natychmiast bluznęła krew, zalewając mu oczy i osunął się bez ducha na podłogę tracąc przytomność.
Ranny przywódca bandy podbiegł do leżącej na stole przerażonej dziewczyny a następnie, czego nikt z was się nie spodziewał - szybkim ruchem podciął jej gardło.
- Prezent ode mnie, psy! - zaśmiał się szyderczo.
Z rany buchnęła krew zalewając szaty Ursuli. Sekundy później bandzior zginął od miecza Naraikhel, która zwinnym ruchem przecięła jego tętnicę szyjną i mężczyzna padł na ziemię tam gdzie stał.
Gdy adrenalina zaczęła opadać, spojrzeliście na Ulli która trzymając się za krwawiącą szyję desperacko próbowała łapać powietrze.
- Ratujcie moją córkę!!! - krzyknął gospodarz i podbiegł do dziewczyny. - Panie, pan jest czarodziejem, zrób coś!! - Albrecht płakał i próbował tamować ranę swojej córki własną dłonią.
Młoda z trudem łapała powietrze, a bladość jej skóry sugerowała, że już długo nie pociągnie. Jeśli mieliście zamiar działać, liczyła się teraz każda sekunda.
W tym samym momencie czar przestał działać i zmęczony von Shotten padł na podłogę, a z jego nosa poczęła sączyć się krew. Bernolt natomiast dobrze radził sobie ze swoim przeciwnikiem. Przez chwilę obaj krążyli wokół siebie, starając się wyczekać odpowiedni moment i gotując do ataku. Pierwsze cięcie wyprowadził zbir, tnąc na odlew i chybiając o włos, tym samym wystawiając się na ripostę Bernolta, który przebił go na wylot.
Naraikhel skacząc po stołach próbowała kopnąć kolejnego z bandziorów, jednak chora noga odmówiła w końcu posłuszeństwa i elfka zwaliła się ciężko na stół. Jeden z drabów chwycił ją za łydkę i przyciągnął do siebie. Już witała się z przodkami, gdy tamten podniósł miecz do góry, po czym chlusnęła na nią ciemnoczerwona krew i zobaczyła, że mężczyzna pada pod ciosem Throrgrima, który nawet nie próbował wycierać posoki ze swojej twarzy. W oczach miał śmierć i uśmiechał się dziko wydobywając topór z ciała, którym wciąż targały konwulsje. Chwilę później krasnolud zablokował tarczą opadające na bezbronnego von Shotten'a ostrze i ciął przez brzuch kolejnego zbira, a ten, nieudolnie próbując powkładać wypływające wnętrzności do dziury w brzuchu padł bez życia na ziemię.
Taranis radził sobie gorzej, gdyż miał na karku dwójkę przeciwników – rannego w starciu z Vinnem przywódcę i niezłego szermierza, którego ciosy odpierał właśnie swym mieczem. Na niewiele się to zdało – najpierw elf został zraniony w nogę i choć udało mu się zakończyć żywot jednego z przeciwników, raniony magicznymi kolcami dowódca uderzył sztychem długiego miecza w skroń Taranisa i nagła eksplozja tępego bólu pozbawiła go równowagi. Elf zdążył tylko złapać się za ranę, z której natychmiast bluznęła krew, zalewając mu oczy i osunął się bez ducha na podłogę tracąc przytomność.
Ranny przywódca bandy podbiegł do leżącej na stole przerażonej dziewczyny a następnie, czego nikt z was się nie spodziewał - szybkim ruchem podciął jej gardło.
- Prezent ode mnie, psy! - zaśmiał się szyderczo.
Z rany buchnęła krew zalewając szaty Ursuli. Sekundy później bandzior zginął od miecza Naraikhel, która zwinnym ruchem przecięła jego tętnicę szyjną i mężczyzna padł na ziemię tam gdzie stał.
Gdy adrenalina zaczęła opadać, spojrzeliście na Ulli która trzymając się za krwawiącą szyję desperacko próbowała łapać powietrze.
- Ratujcie moją córkę!!! - krzyknął gospodarz i podbiegł do dziewczyny. - Panie, pan jest czarodziejem, zrób coś!! - Albrecht płakał i próbował tamować ranę swojej córki własną dłonią.
Młoda z trudem łapała powietrze, a bladość jej skóry sugerowała, że już długo nie pociągnie. Jeśli mieliście zamiar działać, liczyła się teraz każda sekunda.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.