Ciemności, przybywaj – recenzja

ciemnosci_przybywaj__IMAGE1_196603

Powszechnie wiadomo, że książki oparte na dobrym pomyśle mogą odnieść sukces, niezależnie od wszelkich innych czynników. Pomysł Leibera niewątpliwie był ciekawy, ale pół wieku temu, kiedy Ciemności, przybywaj powstawało. Teraz się dość mocno opatrzył, a że poza nim książka jest tylko poprawna, to przyciągnąć może do niej co najwyżej ten specyficzny magnetyzm klasyki.

Fabuła jest stosunkowo prosta. Mamy oto świat po katastrofie, w którym władzę przejęli naukowcy pod płaszczykiem kapłanów nowego Kościoła. Garstka wybrańców żyje sobie w luksusie, żerując na całej reszcie społeczeństwa, nie mającej dostępu do technicznych zabawek. W nieskazitelnym systemie pojawia się jednak rysa, którą jest Czarnoksięstwo. To odłam Kościoła, który miał ułatwiać kontrolę nad masami, ale zaczął realizować swoje własne plany. Ludzie ci, dysponując ulepszonymi zabawkami Kościoła, postanawiają obalić obecny porządek świata. Na tym tle poznajemy losy trojga ludzi: brata Armona Jarlesa, który zwątpił w sens istnienia Kościoła; głowy tejże organizacji, brata Goniface’a oraz jednego z przywódców przeciwników, Czarnego Człowieka. Pierwszy to idealista, który uważa, że można bez problemu wyrównać przepaść między grupami społecznymi. Drugi chce rządzić i stosunkowo trzeźwo patrzy na świat. Trzeci to idiota, którego interesuje tylko płatanie psikusów.

I w ten oto sposób możemy przejść do tego, co w książce najgorsze. Pewien być nie mogę, ale mam wrażenie, że autor przestraszył się swojej wizji. Tylko tak potrafię wytłumaczyć, dlaczego Czarnoksięstwo (czczące Szatana, chcące obalić Kościół) jest organizacją zarządzaną przez kretynów. Zdawałoby się, że organizacja zdolna stawiać czoła najpotężniejszej i najbardziej wpływowej grupie na świecie powinna mieć inteligentnych, trzeźwo myślących przywódców, a tymczasem każda strona książki przekonuje, że jest inaczej. Owszem, gdzieś tam jest wyjaśnione, że żeby pokazać ludziom moc Czarnoksięstwa trzeba było pozwolić im się zabawić, wyszaleć. Ja tego jednak nie kupuję. Podobnie końcowa wolta, którą chętnie bym zdradził, ale przyzwoitość mi nie pozwala.

Nie pomaga narracja, która zasadza się na długaśnych monologach bohaterów, wygłaszających swoje prawdy bez słowa sprzeciwu drugiej strony. W zasadzie tylko scena przesłuchania Jarlesa była wciągająca. Cała reszta to nudne wyliczanie, jak kto chce widzieć świat. Pierwszy rozdział był pod tym względem drogą przez mękę. Potem, kiedy zaczęło się dziać coś więcej, wrażenia się poprawiły, ale pewien niesmak pozostał. Nie znaczy to, że książka jest zła. Kompleksowość stworzonego świata może się podobać. Szczególnie biorąc poprawkę na rok wydania oryginału (1943). Problemem jest tylko sposób podania całości. Natężenie monologów sprawia, że postacie przypominają bardziej propagandowe tuby, niż ludzi z krwi i kości. Już nawet chowańce były bardziej uczłowieczone.

Cała reszta to standard. Jest akcja, zdrada, wielki kryzys i próby walki z nim. Rozpisane solidnie, ale nie do końca wiarygodnie, z powodów podanych powyżej. Książka nie odstrasza, ale na rynku jest tyle ciekawszych pozycji, że zwyczajnie nie widzę powodu, żeby poświęcać jej cenny czas. Ciemności, przybywaj jest po prostu tytułem, który zestarzał się brzydko i teraz przypomina bezzębnego staruszka, opowiadającego, jak to za jego czasów było. Można posłuchać przez grzeczność, ale człowiek oddycha z ulgą, kiedy odchodzi i idzie porozmawiać z rówieśnikami.

Tytuł: Ciemności, przybywaj [Gather, Darkness]
Autor: Fritz Leiber
Wydawca: Solaris
Rok: 2010
Stron: 270
Ocena: 3
Oso Opublikowane przez:

Jeden komentarz

  1. Marcin
    5 sierpnia 2010
    Reply

    Recenzja Klasyka???!!!

    Niem a sensu recenzować klasyki. To tak, jakbyś recenzował Władcę Pierścieni Tolkiena czy Krzyżaków Sienkiewicza.
    Ale o ile Władca nadal świetnie się trzyma, to z Krzyżakami jest masakra…
    Ciekaw jestem, czy jak wyjdzie nowe wydanie Krzyżaków, to będziecie je recenzować…
    Z Ciemności Przybywaj to identyczna sprawa jak z Krzyżakami. Zanim zacznie się swoją przygodę z Jackiem Komudą czy Dariuszem Domagalskim, trza najpierw sięgnąć po Sienkiewicza. Tego wymagałaby przyzwoitość

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.